- Opowiadanie: TYRANOTYTAN 3000 - Zarys dziejów religii

Zarys dziejów religii

No to powstało coś takiego... im więcej mankamentów znajdziecie tym bardziej będę się cieszył :* Jest króciutkie więc zapraszam do lektury.

 

No i będę uczciwy i powiem, że początek jest wzięty z cytatu Thomasa Paina : “ten, kto jest zuchwale nazywany Synem Bożym nie miałby nic innego do roboty, tylko podróżować od świata do świata w nieskończonym cyklu śmierci przerywanym chwilowymi epizodami życia”

Spodziewam się, że część z Was z tak przedniego pomysłu potrafiłaby zrobić coś lepszego.  (możecie to udowodnić chętnie przeczytam) No nic, w każdym razie...

 

Miłego dzionka

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Zarys dziejów religii

I na następny koniec wszechświata, na następną planetę z następnym spragnionym Mesjasza ludem. Tutaj jest Forkonorem z Dham, zbawicielem Lovistrgan, a potem zmiana ciała i wchodzi Jezus z Nazaretu, który ma zbawić Ziemię.

Pyk. Zmienia ciało. Pyk. Zbawia ludy. Pyk. Zmienia ciało. Pyk. Zbawia ludy.

Parszywa robota. Jaka nudna i monotonna. A ile się trzeba naumierać! Zawsze to samo. Najpierw chodzi za tobą kawalkada gapiów, a potem nagle im coś odwala i przybijają cię do krzyża. Co jest z tymi istotami śmiertelnymi nie tak? Po cholerę ojciec ma je wszystkie zbawiać?

Ojciec! Gdyby to chociaż ojciec wszystko robił, ale nie! On sobie siedzi na tronie niebiańskim, a tu trzeba zapieprzać z umieraniem i wygłaszaniem płomiennych kazań.

Gdzie teraz? Aha, na Jovo. Pyk. Zbawiać ludy.

Wdrapał się na gruby konar drzewa rosnącego przy rynku, tak żeby go lepiej widziały białe, puszyste kulki na patykowatych nogach – mieszkańcy pustynnej planety Jovo. Rynek otaczały niskie, beżowe budynki.

– Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam… – zaczął, ale po chwili przerwał.

Czemu oni na niego tak patrzyli? O co im chodzi? Wyglądają jakby…

Spojrzał na swoje ręce.

Były zielone i łyse.

Mieszkańcy planety Jovo mieli rączki białe i pokryte delikatnym puchem.

– Cholera – mruknął pod nosem. – Zapomniałem o zmianie ciała.

Już miał cofnąć czas, kiedy zobaczył, że wszystkie białe kulki padły na kolana w nabożnej czci. To mu się podobało.

Popatrzył na nie z wyższością i w brzuchu poczuł przyjemne mrowienie.

Wtedy z tłumu wystąpił jeden z Jovończyków, miał rzadkie futerko i podkrążone oczka. Kroczył zgięty wpół, nie śmiąc spojrzeć na Mesjasza.

– Panie – wychrypiał. – Panie! Ty jesteś naprawdę naszym królem i zbawcą!

Tłum wydał z siebie dźwięk oznaczający aprobatę.

I mówca prawił jeszcze wiele rzeczy. Między innymi, że nazywa się Vovo i jest byłym żołnierzem gwardii królewskiej, że o niczym tak nie marzy jak o obaleniu tyrana i wzniesieniu na tron prawdziwego króla i że teraz wie, że jedyny prawdziwy król stoi przed nim.

Mesjasz był zaskoczony widząc, że ciało obcego wywiera na Jovończykach większe wrażenie niż wskrzeszanie zmarłych i nauki moralne, ale dał się porwać tłumowi, który natchniony słowami Vovona uniósł go na ramionach pod bramę pałacu.

Pałac stał na wzgórzu na północy miasta. Był ukryty za wysokim, grubym murem.

Tłum stanął przed bramą, skandując:

– Niech żyje król! Niech żyje król!

Tyran, władający tą krainą, akurat wstał i wyszedł na taras, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Okrzyki wydały mu się bardzo osobliwe.

– Co oni mnie tak chwalą? – zapytał stojącego obok strażnika, wydrapując z posklejanego, brudnego futra, kawałki wczorajszego obiadu.

– Nie wiem, panie – odparł zgodnie z prawdą strażnik.

– Czy ja zniosłem jakieś podatki wczoraj? Bo, przyznam szczerze, nie pamiętam.

– Nie wiem, panie.

– Zero pożytku – warknął tyran i wyglądnął z tarasu na zgromadzony pod bramą tłum. – Co oni tam takie jakieś zielone trzymają?

– Nie wiem, panie.

Tyran już miał strącić nieużytecznego strażnika z tarasu, kiedy przez drzwi wpadł Naczelny Doradca.

– Panie – wychrypiał, z trudem łapiąc oddech. – Panie! Oni mają Mesjasza!

 

***

 

Posiadanie Mesjasza zaimponowało tyranowi.

Nie robił problemów. Kiedy tylko stanął oko w oko z dwa razy wyższym od siebie, zielonym kosmitą, o którym mówili, że wskrzesza umarłych, padł na kolana, składając mu hołd.

Bardziej złośliwi twierdzą, że upadł z powodu nadmiernego upojenia alkoholem.

W każdym razie, od tego czasu na tronie zasiadał On, Mesjasz, Syn Boży. Bardzo mu się podobało to życie doczesne, jak miłą odmianą było od tego, co go zazwyczaj spotykało.

Nie musiał ograniczać mocy, nie musiał zgrywać śmiertelnika. Cieszył się wszystkim, czym mógł się cieszyć i posiadał wszystko, co tylko mógł posiadać.

Przednia zabawa, co tu dużo mówić.

Jovończycy nie byli aż tak szczęśliwi. Nie dość, że prawo boskie było twarde i nie pozwalało na wiele ukochanych przez nich rozrywek, to Mesjasz upodobał sobie pewien rodzaj gry, polegający na rzucaniu Jovończykami w pokrytą rzepem ścianę.

Ale jak król jest Bogiem, to trudno się buntować.

Pewnego dnia król siedział w marmurowym basenie, w jednej z komnat rozbudowanego w ostatnim czasie pałacu.

Popijał właśnie wyśmienitą lemoniadę, w przerwie pomiędzy delegacjami z odległych państw, które przybywały z całego Jovo, by złożyć mu hołd, kiedy stanął przed nim anioł.

– Mam wiadomość od twojego Ojca – powiedział anioł.

– Świetnie… – mruknął Syn Boży.

– Masz natychmiast zaprzestać swojego zachowania, bo w innym wypadku będzie zmuszony zainterweniować – wyrecytował anioł. – Twierdzi także, że twoje poczynania niegodne są istoty boskiej i prosi, byś zastanowił się nad swoim systemem wartości.

– To tyle?

– Tak.

Anioł zniknął.

Syn Boży zapatrzył się w wodę.

Po chwili zawołał:

– Vovo! Chodź tutaj!

Do komnaty z basenem wtoczył się stary jovończyk, ustanowiony przez Mesjasza Naczelnym Generałem.

– Tak, panie?

– Chcę, żebyście się przygotowali do wojny.

– Do wojny? – zapytał zdziwiony Vovo. – Z kim?

– Z Bogiem.

 

***

 

Wszystkich mężczyzn i wszystkie kobiety (dymorfizm płciowy nie był na Jovo źródłem dyskryminacji) wcielono do armii. Rozdano im broń, ubrano w pancerze.

Większość żołnierzy pierwszy raz w życiu stawała w obliczu wojny, pierwszy raz mieli doświadczyć masowych śmierci i oderwanych kończyn latających nad głowami.

Chyba to właśnie było powodem dość znacznego niezadowolenia, które zapanowało w narodzie.

Ale cóż król rozkazał, więc trzeba. Zwłaszcza jeśli król jest Bogiem.

Lecz monarcha przez trzy dni nie wychodził z komnaty. Jovończycy zaczynali gadać.

– I co? Po co mamy być w gotowości skoro, jak widać, król się wojną nie przejmuje – mówili, ściągając pancerze i siadając w cieniu pod murem miejskim.

Czwartego dnia Vovo, jako troskliwy dowódca, zdecydował się odwiedzić Mesjasza i zapytać go, o co właściwie chodzi.

Zapukał do drzwi komnaty królewskiej.

– Wejść! – usłyszał.

Wszedł do środka. Syn Boży siedział po turecku na czerwonym pufie na środku pokoju. Oczy miał przymknięte.

– Panie mój – wychrypiał Vovo. – Lud się niepokoi… nie wie, co zamierzasz, wszyscy gotowali się do wojny, a teraz…

– Wojna trwa.

– Słucham?

– Właśnie prowadzę wojnę. – Mesjasz spojrzał na Vovona. – Przewiduję każdy ruch ojca, a on przewiduje każdy mój ruch. Walczymy.

– I ile tak będziecie walczyć?

– Dopóki, któryś z nas się nie pomyli.

– Czyli?

– Wiecznie.

– Ale…

– Wyjdź, muszę się skupić.

I Vovo wyszedł, zamykając za sobą drzwi komnaty.

Podreptał na mur i spojrzał na miasto w dole. Jovończycy siedzieli w cieniu, pod drzewami i murami, we wnękach bram i w podwórzach, zebrani w małe grupki.

Vovo zobaczył, że śmieją się i rozmawiają wesoło. Kilku wyciągnęło gliniane buteleczki i popijało z nich, dzieląc się z sąsiadami.

Za murami miejskimi na piaszczystej pustyni, kilkoro dzieci zabrało porzucony pancerz i zjeżdżało na nim z wysokiej wydmy jak na sankach.

Vovo uśmiechnął się na ten widok, po czym ściągnął zbroję i poszedł do baru napić się lemoniady.

Koniec

Komentarze

I znów na następny koniec wszechświata, na następną planetę z następnym spragnionym Mesjasza ludem. Tutaj jest Forkonorem z Dham(,) zbawicielem Lovistrgan, a potem zmiana ciała i wchodzi Jezus z Nazaretu, co ma zbawić Ziemię.

Ja bym wyrzucił to “znów”, bo przez nie dziwnie brzmi to zdanie, w którym masz trzy powtórzenia. Brakuje przecinka. Nie lepiej brzmiałoby “który”, zamiast “co”?

 

Pyk zmienia ciało. Pyk zbawia ludy. Pyk zmienia ciało. Pyk zbawia ludy.

Ten zapis mi się nie podoba. Po każdym “Pyk” dałbym kropkę.

 

Gdyby to chociaż ojciec to wszystko robił, ale nie!

Powtórzenie, które brzydko wygląda.

 

Rynek otaczały beżowe, niskie sześciokątne budynki.

Usuń któryś z tych przymiotników, bo źle się to czyta, a nie jest istotne.

 

Czemu oni się na niego tak patrzyli? O co im chodzi? Wyglądają jakby…

Popatrzył na swoje ręce.

Przekreślone do usunięcia. Popatrzył → Spojrzał?

 

Już miał cofnąć czas, kiedy zobaczył, że wszystkie białe kulki padły na kolana w nabożnej czci.

Z tym mam problem. Opisujesz kosmitów jako białe kulki i pogłębiasz jeszcze wrażenie ich kulkowatości przez pisanie o tym, że Mesjasz rzucał sobie nimi o ścianę z rzepami, a za chwilę antropomorfizujesz je, dodając kolana i inne takie. To jak oni, ci kosmici, w końcu wyglądają? Bo w jaki sposób ma sobie wyobrazić:

Kroczył zgięty wpół, nie śmiąc spojrzeć na Mesjasza.

zgiętą wpół kulkę?

 

I mówca mówił jeszcze wiele rzeczy.

Źle to brzmi.

 

Między innymi, że nazywa się Vovo i jest byłym żołnierzem gwardii królewskiej, że o niczym tak nie marzy jak o obaleniu tyrana i wzniesieniu na tron prawdziwego królaże teraz wie, że jedyny prawdziwy król stoi przed nim.

Rzeżucha troszku ;) Długie zdanie, rozbiłbym na krótsze. Powtórzenie.

 

natchniony słowami Vovona uniósł go na ramionach pod bramę pałacu.

Pałac stał na wzgórzu na północy miasta. Był ukryty za wysokim, grubym murem.

Tłum staną przed bramą, skandując:

(…)

Tyran mieszkający w pałacu akurat wstał (było późne popołudnie) i wyszedł na tras, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Okrzyki wydały mu się bardzo osobliwe.

Zaniósł. Stanął. Taras. I jeszcze powtórzenie. To wtrącenie w nawiasie zupełnie niepotrzebne i do tego burzy płynność czytania.

 

Co oni tam takie jakieś zielone trzymają?

Usunąłbym.

 

– Panie – wychrypiał, z trudem łapiąc oddech (był bardzo gruby). – Panie! Oni mają Mesjasza!

To też usunąłbym, bo również jest nieistotne i psuje całe zdanie.

 

Kiedy tylko staną oko w oko z dwa razy wyższym od siebie, zielonym kosmitą, o którym mówili, że wskrzesza umarłych, padł na kolana, składając mu hołd.

Stanął. A podkreślone brzmi dziwnie “oko w oko z dwa razy” :)

 

Ale król był Bogiem, więc nie szło się buntować.

Brzydko to brzmi, lepsze byłoby “nie wolno było”.

 

Pewnego pięknego dnia tenże król siedział w marmurowym basenie(,) w jednej z komnat swojego rozbudowanego w ostatnim czasie pałacu.

Pięknego dnia? Źle brzmi i jest strasznie ograne. Przekreślone do usunięcia, bo wiemy o jakim królu mowa oraz to, że pałac jest jego.

 

Popijał właśnie wyśmienitą lemoniadę (na Jovo powstawała najlepsza lemoniada we wszechświecie), w przerwie pomiędzy delegacjami z odległych państw (wszystkie państwa na Jovo składały mu hołd), kiedy stanął przed nim anioł.

Bolą mnie te wtrącenia w nawiasach. O ile pierwsze jest zupełnie niepotrzebne, o tyle drugie już coś nam mówi o Jovo. To drugie wplotłbym w zdanie w jakiś inny sposób niż przez nawias.

 

prosi, byś zastanowił się nad swoimi systemem wartości.

Literówka.

 

Do komnaty z basenem wtoczył się stary jovończyk, zrobiony przez Mesjasza Naczelnym Generałem.

Ustanowiony?

 

Większość żołnierzy pierwszy raz w życiu stawała w obliczu wojny, pierwszy raz mieli doświadczyć masowych śmierci i oderwanych kończyn latających nad głowami.

Powtórzenie. A ta podkreślona końcówka jakoś mi nie leży, co może być oczywiście całkowicie subiektywne :)

 

Ale cóż król rozkazał, to trzeba. Zwłaszcza jak król jest Bogiem.

Lecz król przez trzy dni nie wychodził ze swojej komnaty. Jovończycy zaczynali gadać.

Ale cóż, król rozkazał, więc trzeba. Zwłaszcza jeśli król jest Bogiem. – Tak brzmiałoby lepiej. Rozważ to.

No i znów te powtórzenia, tego trzeciego bym się pozbył, zastępując synonimem. Przekreślone do usunięcia. Plotkować?

 

Za murami miejskimi(,) na piaszczystej pustyni, parę dzieci zabrało porzucony gdzieś pancerz i zjeżdżało na nim jak na sankach z wysokiej wydmy.

Przecinek. Kilkoro? Przekreślone do usunięcia. Końcówka do przebudowy, bo w tym kształcie mamy sanki z wysokiej wydmy.

 

Samo opowiadanie dość ciekawe. Zaintrygowało mnie od samego początku, bo od razu zacząłem się zastanawiać, jak zakończysz wojaże zbawiciela po rozrzuconych we wszechświecie planetach. I zakończyłeś w bardzo fajny słodko-gorzki sposób, którego nie udało mi się przewidzieć. Jedno tylko ale, co do tego, jak skonstruowałeś to opowiadanie. Dla mnie ono sie kończy w tym miejscu:

– Dopóki, któryś z nas się nie pomyli.

– Czyli?

– Wiecznie.

Tutaj właśnie jest puenta, która ma pozostawić czytelnika z przeświadczeniem, że rozwiązanie fabuły jest pełne, ale pozostawia miejsce na interpretację. To co serwujesz później jest fajne i ważne, ale czy nie mogłoby być wcześniej w tekście? Czy Vovo nie mógłby zobaczyć tej radości, tych dzieci zjeżdżających na pancerzu, tego przesiadywania z buteleczkami jak na jakimś pikniku, zanim wszedł do komnaty Mesjasza? Widzi, że bez niego yowonom lżej jakby, wchodzi pełen obaw i słyszy, że Mesjasz będzie zajęty przez wieki? Ja tak bym to widział, bez wzmianki, że Vovo idzie po lemoniadę. To oczywiście tylko moje zdanie, inni czytelnicy mogą mieć zupełnie różne odczucia.

Ale podsumowując: gdy poprawisz błędy, ja polecę do biblioteki, bo puenta jest naprawdę ciekawa i trafia w moje gusta.

 

Pozdrawiam

Q

Known some call is air am

Błędy poprawione! Podziękowania za ich znalezienie!

 

Powtórzenia są miejscami celowe, ale część rzeczywiście była przesadą…

 

To jak oni, ci kosmici, w końcu wyglądają? 

No jakoś tak:

dodałem im patykowate nogi w opisie, żeby mogły klękać także w wyobraźni czytelników, nie tylko mojej:))

 

Och! Powiem Ci, że mam zagwozdkę jeśli chodzi o konstrukcję, którą proponujesz. Napisałem to tak jak powiedziałeś i kuurcze nie mogę się zdecydować. Chyba po prostu poczekam na kolejne opinie i wtedy podejmę decyzję, czy ewentualnie zmieniać… (podejmowanie decyzji to bardzo problematyczna sprawa).

Albo po prostu jeszcze to przemyślę. Może mi coś do główki wpadnie.

 

Bardzo się cieszę, że w gruncie rzeczy się podobało!

 

Niskie ukłony

 

[...] chleb [...] ~ Honoriusz Balzac

OK, narysowałeś, to już wiem, że wyglądają jak portalowy avatar Oluty :D

 

Co do zakończenia, to powtórzę raz jeszcze – to moje zdanie, wynikające z moich osobistych preferencji, nie musisz się stosować :)

 

Tymczasem idę polecić do biblio.

 

Pozdrawiam

Q

Known some call is air am

Och, bardzo się cieszę z polecenia do biblioteki, podziękowania!

[...] chleb [...] ~ Honoriusz Balzac

 

Cześć,

 

ciekawa historia i wizja. Przesłanie mi się podoba, konstrukcja również, to wybrzmienie końcówki, IMO, jest odpowiednie. Tekst przez to kładzie nacisk na radość społeczeństwa wolnego od wojny. Tekst ogólnie mi się podoba.

 

To czego bym się poczepiał to pewne naruszenie religijnego sacrum oraz pobawienie Jezusa jego atrybutów. Dogmaty religijne stanowią, że Jezus jest jedną z trzech boskich “osób”, więc zasadniczo jest jednością z Ojcem i Duchem Świętym. Pewnie, można toczyć walkę z samym sobą, być może warto byłoby to ukazać w taki sposób. Z drugiej strony Duch święty jest wielkim nieobecnym w tej historii, podobnie jak szatan. Dodanie tych dwóch postaci, IMO, stworzyłoby bardziej kompletną historię, być może byłoby także pewną podbudową do zmian, jakich zaszły w Jezusie – jest łasy na władze i poklask, tak jakby uległ kuszeniu szatana.

 

Dodam, że ten rysunek jest bardzo fajny, rozważ, czy nie ilustrować swoich opowiadań, taka wizualna podpórka byłaby świetna :)

 

Na koniec polecam “Ziemię Chrystusa” – opowiadanie Dukaja, w którym jest ukazana podobna wizja, Jezus tryumfuje w społeczeństwie ;) Chyba, że już znasz…

 

Tłum staną przed bramą, skandując:

“stanął”, nie poprawiłeś tego ;)

 

i wyszedł na tras,

“taras”, Outta już też zwracał na to uwagę :P

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Dziękuję za przeczytanie i opinię i miło mi wielce, że się spodobało.

 

Duch Święty… ja mam takie wrażenie, że większość ludzi (przynajmniej w Polsce) traktuje Ducha Świętego jak trzecie koło w dwukołowym rowerze. Widzą Boga Ojca i Jezusa, bo oni tacy antropomorficzni, Bóg z siwą brodą siedzi w niebiesiach, Jezus jeszcze nie osiwiały czasami zagląda na Ziemię, a Duch Święty? Ten gołąb? A jest taki…no jest i ten… no modlić się do gołębia? Panie, co pan? Po kiego grzyba?

Dobra może przesadzam, ale wiesz o co chodzi…

W sumie chyba Matka Boska ma w Polsce silniejszą pozycję niż Duch Święty…

 

A tak na serio to rozważałem włączenie go jakoś do tej opowieści, ale uznałem, że w sumie po co? Niczego nie zmieni, bo nieważne, co by zrobił, musiałby się opowiedzieć albo po stronie Jezusa albo Boga Ojca i co wtedy? Ano nic… bo nieskończoność + nieskończoność = nieskończoność :))

 

No z szatanem to ja nie byłem zbyt doktrynalny, bo go usunąłem… zastąpił go w pewnym sensie Jezus…

 

Na koniec polecam “Ziemię Chrystusa” – opowiadanie Dukaja, w którym jest ukazana podobna wizja, Jezus tryumfuje w społeczeństwie ;) Chyba, że już znasz…

A, nie znam, ale właśnie tuż przed zamknięciem bibliotek chciałem wypożyczyć “W kraju niewinnych”, niestety nie zdążyłem :// Przy najbliższej okazji przeczytam.

“taras”, Outta już też zwracał na to uwagę :P

Wierzcie lub nie, ale patrzyłem na to zdanie dobre pół minuty zanim się połapałem, co jest nie tak…

 

Ukłony

 

PS. A! I dziękuję za pochwałę rysunku!

[...] chleb [...] ~ Honoriusz Balzac

A jest taki…no jest i ten… no modlić się do gołębia?

Haha :D

 

Masz rację, że Duch Święty nie jest łatwy do włączenia do historii. Ja bym kombinował z jakimiś mentalnymi akcjami, mógłby być np. bólem głowy Jezusa ;)

Che mi sento di morir

A ja myślę, że dodanie szatana osłabiłoby wydźwięk końcówki, zawężając możliwości interpretacyjne tego, co podałeś czytelnikom. Zaś Duch Święty, no, po macoszemu jest traktowany, tak jak pisze TYRANOTYTAN, więc jego obecność nie jest IMO potrzebna.

 

Pozdrawiam

Q

Known some call is air am

Herezja! Cześć ;-)

Przeczytałem tekścik i jakoś nie porwał (pamiętaj, to tylko moja prywatna opinia). Z jednej strony śmieszny i lekki, owszem, ale z drugiej przedstawiona w nim wizja (zarówno mesjasza, jak i jego roli) jest jak dla mnie strasznie spłycona i przeinaczona. Nie oceniam tego pewnie obiektywnie (jako osoba wierząca, ale i z dystansem, mam wrażenie nadzieję ;-) )

Przykład: jak syn boży może walczyć z bogiem, skoro są jednością, a w zasadzie trójkącikiem (zakładając, że mówimy o wizji chrześcijańskiej)? I kolejny: mesjasz nie jest od umierania, ale od dawania siebie za innych i miłowania bliźniego. Może to prowadzić do śmierci, tak, ale nie musi… chyba. Nie śmierć jest sednem, ale ofiarowanie siebie i przebaczenie. Tak ja to przynajmniej widzę (i nie zamierzam bynajmniej nikogo przekonywać ani nawracać, taką mam opinię)

Sam temat i pomysł ciekawy, ale też trudny.

Powodzenia i pozdrawiam!

 

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Serwus krar,

podziękowania za przeczytanie i opinię!

jako osoba wierząca

Czyli w samym sednie się nie zgadzamy, zatem wątpię byśmy doszli do jakiegoś konsensusu:))

Ale co tam! Pobawmy się! pogadać zawsze można :-*

 

jak syn boży może walczyć z bogiem, skoro są jednością, a w zasadzie trójkącikiem (zakładając, że mówimy o wizji chrześcijańskiej)?

Bóg chrześcijański jest pełen sprzeczności, tutaj się chyba zgodzimy. Jezus ma podejście całkowicie odmienne od Boga, który zamienił żonę Lota w słup soli za to, że spojrzała na miasto (zniszczone przez tegoż Boga), w którym ginęła jej rodzina i znajomi.

O tę sprzeczność mi między innymi chodziło w tym opowiadanku, tę sprzeczność wyraża konflikt na linii Bóg – Syn Boży (wiem, wiem, że to prędzej starotestamentowy Jahwe, byłby skory do objęcia władzy nad światem (poniekąd to obiecał Żydom))

Można to rozumieć tak: sprzeczności i paradoksy (konflikt Boga i wojna, którą prowadzi), prowadzą do osłabienia religii, która staje się dla ludzi zbędna ( między innymi dlatego “Zarys dziejów religii”) hehe nie ma to jak bawić się w interpretowanie własnego opowiadania… ot jedna z opcji

 

mesjasz nie jest od umierania, ale od dawania siebie za innych i miłowania bliźniego. Może to prowadzić do śmierci, tak, ale nie musi… chyba. Nie śmierć jest sednem, ale ofiarowanie siebie i przebaczenie.

Hmmm…w pewnym sensie masz rację. Ale! Po części dla sportu, po części po to, żeby się nad tą kwestią zastanowić, spróbuję się nie zgodzić;))

Nie jestem znawcą, to co teraz napiszę opiera się na małym wycinku ogólnej wiedzy o religii, małym wycinku, który tak się szczęśliwie złożyło właśnie wczoraj posiadłem.

W tradycji żydowskiej pojednanie z Bogiem zachodzi zasadniczo w dwóch sytuacjach: śmierci i Dnia Przebaczenia (Jom Kippur) (do tego dochodzić musi oczywiście skrucha, żal za grzechy etc)

Przy czym w Jom Kippur (w czasach kiedy stała świątynia) też chodziło o śmierć, z tym, że śmierć, zamiast człowieka ponosiło zwierzę składane w ofierze.

W tym kontekście śmierć była czymś koniecznym do pojednania → za pojednanie Boga z całą ludzkością śmierć musiała ponieść ofiara odpowiednio efektowna, czyli…. Bóg.

 

Przy czym, oczywiście, nie wszystkie religie kosmosu wywodzić się muszą z judaizmu, a więc tak, masz rację zbawienie nie zawsze musi polegać na umieraniu.

Z tym, że akurat w tym opowiadanku polega, bo no… trochę satyra…

 

W każdym razie,

Pozdrowienia i ukłony!

 

 

[...] chleb [...] ~ Honoriusz Balzac

Jak dla mnie zasługuje na Bibliotekę.

Życie jest zbyt krótkie, aby czytać słabe książki...

och, to bardzo miłe.

 

[...] chleb [...] ~ Honoriusz Balzac

A ja tych kosmitów wyobraziłam sobie, nie wiedzieć czemu, jako pluszowe, białe króliczki… Może mało wierna opisom ta wizja, ale nie powiem, podoba mi się :)

Opowiadanie może nie powala oryginalnością, bo zdaje mi się, że podobne motywy na tym portalu poruszane są dość często (międzygwiezdna wędrówka Jezusa i jego innych wcieleń po kolejnych planetach). Tutaj jest o tyle fajnie, że “syn boży” zwraca się przeciwko boskiemu tatkowi i korzysta z życia. Tylko tak jakoś zabrakło mi lepszego łupnięcia na koniec. Spodziewałam się czegoś więcej, a tu napięcie sobie o, wygasło…

Ale lektura przyjemna :)

deviantart.com/sil-vah

Hej TYRANOTYTAN 3000

Nie chcę się wdawać w sprzeczki, bo nie miejsce na to, a i do konsensusu pewnie byśmy nie doszli, jak zauważyłeś. Każdy ma swoja drogę i mamy to szczęście (albo nieszczęście, zależy od perspektywy zapewne, bo ludzie są różni), że żyjemy w czasach, kiedy możemy sobie na to pozwolić.

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Silvo!

bardzo urocza wizja kosmitów. Ach! Ta współczesność. Nic nowego nie idzie wymyślić…

 

Ale współczesność daje nam takie radosne możliwości, jak znalezienie własnej drogi ku szczęściu w czym zgadzam się z Tobą kar!

 

Pozdrawiam wszystkich cieplutko

[...] chleb [...] ~ Honoriusz Balzac

Hej,

ale dziwne to opko! Z jednej strony świetnie napisane, bo czytało się szybko i przyjemnie, ale z drugiej fabuła zdecydowanie… zakręcona. W dobry sposób, choć ja akurat za “boskimi” klimatami nie przepadam.

Zgadzam się z Outta (Outtą?), że zakończenie mogłoby nastąpić po słowie “wiecznie”, bo miałoby to taki mocny wydźwięk, ale nie umniejsza to tekstowi, po prostu ja bym tak zrobiła.

Podsumowując: przyjemne opko na piątkowy wieczór, ale pewnie nie zostanie ze mną na dłużej przez wzgląd na upodobania fabularne ;)

 

Powodzenia w dalszym pisaniu!

 

Ps. Milutki rysunek, ale ja wyobrażałam ich sobie jakoś groźniej! :P  

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Bardzo się cieszę z umilenia piątkowego wieczoru! 

 

Ukłony

[...] chleb [...] ~ Honoriusz Balzac

Czołem Tyranotytanie,

 

Z przyjemnością przeczytałem Twojego szorta. Widzę, że wypracowałeś swój styl, mi on odpowiada. Nie ma się do czego przyczepić :)

 

Pozdrawiam

 

Helmucie, Twoja opinia raduje me serduszko.

 

Ukłony

[...] chleb [...] ~ Honoriusz Balzac

Nie przepadam za tematami religijno-boskimi, w dodatku nie ma we mnie żadnych uczuć religijnych, więc Twój szort znalazłam jako absurdalnie zabawny i przeczytałam go z prawdziwą przyjemnością.

Jovończycy są śliczni. ;)

 

parę dzie­ci za­bra­ło po­rzu­co­ny pan­cerz… –> …kilkoro dzie­ci za­bra­ło po­rzu­co­ny pan­cerz

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Końcówkę zostawiłabym jak jest, bo wielce wymowna ;) Jedna z przyczyn wojen idzie się paść ;)

Religijna specjalnie nie jestem, teologicznie wyedukowana jeszcze mniej, więc tekst łyknęłam bezproblemowo. Szorcik mi się spodobał, uśmiechnęło mi się parę razy. Do mieszkańców Jovo od razu nabrałam sympatii. Wykonanie też niczego sobie. Słowem, masz we mnie zadowolonego czytelnika i kliczek na dokładkę :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

regulatorzy, 

bardzo się cieszę, że się podobało! Dzieci odparowałem.

 

Irka_Luz,

i Twoja mnie raduje opinia! Zrobienie z bohaterów puszystych kuleczek to niezawodny sposób na zmuszenie czytelnika do darzenia ich sympatią…. I dziękuję za klika!

 

Ukłony

 

[...] chleb [...] ~ Honoriusz Balzac

OK, Tyranotytanie, odparowane dzieci wyglądają lepiej. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Sympatyczne opko. W sumie racja – Jezus dostał niewdzięczną rolę do odegrania. A jak jeszcze pomyśleć, że wszyscy od tego czasu wykręcali Jego słowa na wszystkie strony…

Nie mam uczuć religijnych, więc i nic się we mnie nie obraziło. A satyrę lubię.

Babska logika rządzi!

Och, myślałem, że opowiadanko już przepadło w otchłaniach portalu. Bardzo się cieszę, że się spodobało, Finklo!

 

Ukłony

 

[...] chleb [...] ~ Honoriusz Balzac

Tyranotytanie!

 

Nie przepadło, bo Barbarzyńca zanurkował do otchłani i wrócił na powierzchnię z opkorybą w zębach. xD

 

Mam pewną słabość do opek poruszających podobną tematykę, więc mi się spodobało. Tak samo lubię klimaty… pustynne. Tak, tutaj pustynia nie odgrywa jakiejś wielkiej roli, ale jak czytam o piasku i babilono-podobnych strukturach, to żem zadowolon. :P

Wydźwięk opowiadania fajny, po cykli mesjaszowania Mesjasz odwraca swoją rolę i postanawia partolić to, do czego został stworzony. Ma to sens, bo nieskończoność rodzenia się po to żeby umrzeć tylko dlatego, że twój ojciec tak chciał musi być męczące. xD

Skojarzyło mi się też trochę z Siedmioksięgiem Grzechu Gołkowskiego.

No i cyk, kliczek do biblioteki, może jeszcze ktoś podąży za mną!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

:-) Ponieważ (jeszcze) za to nie biją, poszedłem w ślady Barbariana. :-)

Co uwalnia mnie od konieczności uprzedniego wymieniania powodów. myślę.

O proszę! Nie spodziewałem się, że ktoś to jeszcze odkopie. Ale jestem bardzo Wam wdzięczny za ten wysiłek archeologiczny Adamie i Barbarianie!

 

Ukłony!

[...] chleb [...] ~ Honoriusz Balzac

Nowa Fantastyka