- Opowiadanie: maXrok - Pętla promocyjna

Pętla promocyjna

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Pętla promocyjna

 

Miałem za sobą ciężki dzień. Sam fakt, że zbliżała się połowa jesieni, przyprawiał mnie o nawroty dziwnego lęku i przygnębienia. Przebijając się przez kolejne zdjęcia zamglonego poranka na Instagramie ujrzałem swój cel. Był wieczór. Gwiazdy na niebie powoli ujawniały swą obecność. Łuna światła nad miastem sączyła się mozolnie przez gęstniejący smog. Latarnie oświetlały stare chodniki i parking supermarketu, do którego zmierzałem. Zostawiłem auto w zaciemnionym rogu, gdzie ledwo dostrzegalne zarysy tworzyły z daleka kontury pojazdu nie z tego świata. Jeśli już, to nie z tej epoki.

 Minąłem zadaszone zbiorowisko wózków sklepowych, uprzednio wybierając jeden z nich. Kiedy przekroczyłem próg marketu, lodowaty bicz klimatyzacji przejechał po plecach naznaczając je na resztę czasu spędzonego w piekle promocyjnych tacek do grilla pakowanych po sześć. Nie po nie znalazłem się w tym miejscu. Tak naprawdę nienawidziłem tułaczki alejkami sklepowymi, mijając innych ludzi, słuchając jak radzą się mamusi, który serek jest lepszy albo zapewniających żony, że to już ostatni czteropak na dzisiaj. Miałem głupią tendencję do zapamiętywania tych rozterek i rozmyślania nad nimi, jakby dotyczyły mnie w tak samo równym stopniu. Nie mogłem się od tego uwolnić, dlatego unikałem tego miejsca. Ale kiedy przyszło co do czego, musiałem się przemóc. Tyle że ostatnim razem było inaczej. Nie musiałem robić dużych zakupów. Kilka podstawowych pierdółek na kolejne dwa-trzy dni. Stanąłem w kolejce do kasy numer sześć, gdzie szczupła blondynka naprawdę znała się na rzeczy i nawet bardzo długa kolejka nie oznaczała, że spędzisz w tym piekle połowę życia. Wtedy było podobnie. W kilka minut stałem się tym który będzie następny. Ale…

 – Przepraszam, czy mogłabym… mam tylko krakersy. – Kobieta wydawała się naprawdę śpieszyć. Nie wyglądała zbyt dobrze. Blada, chuda, wręcz odpychająca. Tym bardziej chciałem to chybko załatwić.

 – Proszę – odpowiedziałem bez większego zastanowienia. Choćby jej zapadnięte oczy albo przesadnie długie, kościste paluchy. Niech odejdzie jak najszybciej.

 Kasjerka załatwiła to szybko. Przyjęła banknot i zapewnienia, że nie musi wydawać. W końcu nastąpiła moja kolej, tylko że…

 – Przepraszam… krakersy, tylko krakersy.

 W pierwszej chwili tylko patrzyłem. Jak sroka w gnat. Potem nadeszło drugie uderzenie i ocknąłem się. Ponownie ujrzałem tę kobietę. Tak samo szpetną i bladą. Jej kościste palce ponownie wręczyły kasjerce banknot, posiniałe usta wypowiedziały te same słowa: reszty nie trzeba. A potem… znowu. I jeszcze raz. Za dziesiątym może jedenastym razem kasjerka zwróciła się do mnie.

 – To na nic. Naliczyłam dopiero dziesiąty raz. Jeszcze sześćdziesiąt dwa.

 – O co chodzi? To jakiś rodzaj współczesnej wiedźmy?

 W pierwszej chwili nie odpowiedziała, bo kolejny raz musiała skasować te same krakersy.

 – Jest w pętli. Wraca tu co wieczór i prosi o te same krakersy siedemdziesiąt dwa razy.

 – Dlaczego? – Uwierzcie mi, chciałem ubrać to pytanie zupełnie inaczej. Co w stylu „ki chuj”, ale ugryzłem się w jęzor dwa razy.

 – Kupiła je, kiedy były na promocji jakieś dwanaście lat temu. Nie znam cię, chyba jeszcze tu nie kupowałeś.

 – Nie, to mój pierwszy raz. Wcale nie taki bolesny.

 Popadła zapewne w żenadę, kiedy dotarło do niej, co miał znaczyć mój uśmiech, kiedy to wypowiadałem.

 – Jest święta zasada, że krakersy na promocji są przeklętym amuletem. Nigdy nie kupuj ich po okazyjnych cenach. To pułapki na głupców takich jak ona. Ich pętle to strumienie szmalu. Nurt ich powolny, ale dla cierpliwych niezwykle szczodry.

 I niech mnie wał drogowy rozsmaruje jak tanie masło orzechowe, że nie spędziłem w tej kolejce pięciu dekad. Kiedy wyszedłem, świat był jakiś taki inny, pełny naiwnych zapętleńców.

Koniec

Komentarze

Niby zwykła sprawa – zakupy, ale przypadek okazał się dość szczególny. Czytało się nieźle. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Rzeczywiście, czytało się nieźle, pomysł jest i to dosyć klarownie przedstawiony. I bliski memu sercu, bo bronię się jak mogę przed wypadami na zakupy do marketu – nie cierpię tych miejsc, tłumów, kolejek. A szczególnie przed świętami. Brrr…

 

Popatrz jednak na to:

Ale kiedy przyszło co do czego, musiałem się przemóc. Tyle że ostatnim razem było inaczej. Nie musiałem robić dużych zakupów. Kilka podstawowych pierdółek na kolejne dwa-trzy dni. Stanąłem w kolejce do kasy numer sześć, gdzie szczupła blondynka naprawdę znała się na rzeczy i nawet bardzo długa kolejka nie oznaczała, że spędzisz w tym piekle połowę życia. Wtedy było podobnie.

Czyli nasz bohater był już w tym sklepie. Ba!, nawet wiedział, że szczupła blondynka z kasy numer sześć zna się na rzeczy i w trymiga ogarnie kolejkę. Dlaczego więc, kawałek dalej, mamy taki dialog:

 

– Dlaczego? – Uwierzcie mi, chciałem ubrać to pytanie zupełnie inaczej. Co w stylu „ki chuj”, ale ugryzłem się w jęzor dwa razy.

 – Kupiła je, kiedy były na promocji jakieś dwanaście lat temu. Nie znam cię, chyba jeszcze tu nie kupowałeś.

 – Nie, to mój pierwszy raz. Wcale nie taki bolesny.

?

To był już w tym sklepie, czy jest w nim pierwszy raz? Bo mi się to jakoś logicznie nie skleja.

 

Pozdrawiam

Q

Known some call is air am

Serwusik,

 

Nigdy nie robiłem czegoś, co się nazywa tutaj łapanką, ale parę rzeczy mi się rzuciło w oczy na tyle mocno, że muszę wspomnieć.

 

Zostawiłem auto w zaciemnionym rogu, gdzie ledwo dostrzegalne zarysy tworzyły z daleka kontury pojazdu nie z tego świata. Jeśli już, to nie z tej epoki.

Na pewno “jeśli już”? Ja może się mylę, ale “jeśli już” używa się raczej w sytuacji:

 

– Pański samochód wygląda jak nie z tego świata.

– Bzdura, panie, jeśli już to jak z innej epoki, ale i to naciągane.

 

Tak naprawdę nienawidziłem tułaczki alejkami sklepowymi, mijając innych ludzi, słuchając jak radzą się mamusi, który serek jest lepszy albo zapewniających żony, że to już ostatni czteropak na dzisiaj.

Nie gra mi to zdanie baardzo. 

 

zapewniających → zapewniają

 

i ono nie ma końca! Mijając i co dalej? Zamieniłbym słuchając na słuchałem. No i wtedy to ma ręce i nogi.

 

jakby dotyczyły mnie w tak samo równym stopniu.

Spadłem w dół z krzesła.

 

I niech mnie wał drogowy rozsmaruje jak tanie masło orzechowe, że nie spędziłem w tej kolejce pięciu dekad.

Ja może jestem głupi, ale dla mnie to zdanie nie ma najmniejszego sensu. Takie wezwania to się raczej stosuje, żeby zapewnić rozmówcę o prawdziwości swoich słów na przykład:

 

I niech mnie wał drogowy rozsmaruje jak tanie masło orzechowe, jeśli nie spędziłem w tej kolejce pięciu dekad.

 

I piszemy tak, jeśli te pięć dekad w kolejce spędził…

 

Wydaje mi się, że podobne błędy jeszcze się mogą znaleźć.

 

Plus brakuje przecinków. Czasami nawet przed “który”.

 

Niech się wypowie ktoś kompetentny, jeśli głupoty gadam. Wszyscy się uczymy :*

 

Aha! Co do samego tekstu, no nawet miejscami zabawny, ale czasami lepiej mi się czytało na tym portalu teksty, które zostały zjechane w komentarzach za koszmarną stylistykę, więc ten mnie nie porwał zdecydowanie.

 

Ale zły nie jest, więc uszy do góry! Pozostałe dwa komentarze masz bardziej pozytywne:)

 

Ukłony

 

 

 

[...] chleb [...] ~ Honoriusz Balzac

Pomysł ciekawy i udało ci się go wykonać zwięźle. Gratuluję, czytało mi się przyjemnie.

dosis facit venenum

Niezłe, już nigdy nie kupię krakersów w promocji ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Przyjemne :)

Przynoszę radość :)

Całkiem niezły pomysł oraz nieźle wykonanie. Na kolan nie powaliło, ale czytało się przyjemnie.

Niezbyt kupuję ten pomysł. Fajnie napisane, ale nie trafiło do mnie. Czemu akurat krakersy? Poza tym bohater naprawdę ma puste życie, że zapamiętuje takie nudne rozmowy nieznajomych. Może oto chodziło?

 

 

W kilka minut stałem się tym[+,] który będzie następny.

 

Niech odejdzie jak najszybciej.

 Kasjerka załatwiła to szybko.

Może lepiej jedno z tych słów będzie np. “prędko”. 

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Fajny, luźny tekst, rozśmieszył mnie. Tylko ten początek wydaje mi się, jak na puentę, może zbyt rozwleczony. Ale ogólnie przyjemne opowiadanie. :D

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

W komentarzu, w zasadzie powinienem splagiatować Anet, więc zostawiam ślad tylko, że przeczytałem. 

Bez poczucia klęski. :-)

Przeczytałem. Doceniam pomysł, ale nie do końca mi zagrała logika absurdu w tym tekście.

Nowa Fantastyka