Serce waliło mi jak oszalałe. Mięśnie ud piekły niemiłosiernie, ale nie odważyłam się zatrzymać. Kiedy kolejna gałąź smagnęła mnie po twarzy, syknęłam z bólu, czując coraz większą bezsilność. Sukienka podarła mi się już tak bardzo, że jej długie poły ciągnęły się za mną niczym skrzydła, szeleszcząc i hacząc o krzewy. Długie włosy przy każdym kroku obijały mi się o plecy niczym grzywa zwierzęcia ściganego podczas łowów. Właśnie tak się czułam. Jak bezbronny jeleń ścigany przez watahę wygłodniałych wilków. Gdyby jednak podążały za mną dzikie zwierzęta, nie musiałabym się bać. To ja byłam ich postrachem.
Ten, kto mnie ścigał, potrafił jednak dużo więcej niż kłapanie zębiskami czy rozszarpywanie szponami. A ja po raz kolejny nie zabrałam łuku i strzał. Wiedziałam, że jeśli przeżyję, brat znowu zrobi mi niezłą awanturę.
Dawno już minęły czasy, gdy byłam niezwyciężona. Upływały kolejne lata, dekady i wieki, a nasi wrogowie rośli w siłę, łamiąc odwieczne prawa i moce. Nazywaliśmy ich thanásima – śmiercionośni. Nie wiedzieliśmy, w jaki sposób powstali i dlaczego postanowili nas zgładzić, ale jedno było pewne: doskonale wiedzieli, jak wypełniać swoje zadanie. Posiadali nieznane nikomu moce, które sprawiały, że nasze własne czary słabły, a w końcu – całkiem znikały. Właśnie dlatego zamknęliśmy się w posiadłości na szczycie góry niemożliwej do zdobycia i zbieraliśmy informacje. Jak z nimi walczyć. Kim byli. Skąd czerpali swoje moce. Chociaż powinnam raczej powiedzieć "zbierali". My, młodsze rodzeństwo, nie mieliśmy do tego prawa. Według mojego ojca we czwórkę powinniśmy tkwić w tym koszmarnym pałacu, czekając, aż ktoś inny wybawi nas z kłopotów. Rzecz w tym, że nigdy nie byłam grzeczną dziewczynką. Wiązało się z tym zresztą wiele ciekawych historii. Miałam szczerą nadzieję, że ta nie była moją ostatnią.
Przeskoczyłam nad wystającym konarem, rozdzierając skórę na dłoni. Natychmiast przeklęłam pod nosem i zacisnęłam ją w pięść. Krew przyciągała łowców. Kto, jak nie ja, miałby to wiedzieć.
Pozwoliłam sobie na rzut oka przez ramię i natychmiast pożałowałam. Czarne macki dymu, który zwiastował nadciągających śmiercionośnych, były dużo bliżej niż się spodziewałam. Byłam w znakomitej formie – jak zawsze. Być może jednak nie doceniałam wroga.
Kiedy przebiegłam pod rozłożystym świerkiem, z gałęzi zerwało się stado kruków. Symbol śmierci. Mało optymistyczny omen. W szarym świetle poranka ptaki wyglądały wyjątkowo upiornie i choć zazwyczaj nie byłam szczególnie przesądna, musiałam przyznać, że ich wyczucie czasu zrobiło na mnie wrażenie.
Przez własne dyszenie i myśli nie usłyszałam nawet świstu, gdy coś nagle przemknęło tuż przy moim policzku. Poczułam tylko znajomy podmuch powietrza i zupełnie odruchowo odwróciłam głowę, podążając wzrokiem za strzałą. Sekundę później zniknęła w odmętach dymu i wydawać by się mogło, że w nim przepadła, ale wtedy rozległo się potworne wycie. Strzała dosięgła celu. Oczywiście, że tak. Nie mogłabym wątpić.
Nie zdążyłam odwrócić głowy z powrotem, kiedy niespodziewanie zderzyłam się z ciepłą klatką piersiową kogoś fantastycznie zbudowanego. Mężczyzna jedną ręką objął moją głowę, nie fatygując się nawet po wyjęcie kolejnej strzały. Wiedziałam znakomicie, co to oznaczało: towarzystwo. Jęknęłam cicho w jego pierś. Dlaczego mnie wydał?
Jak na zawołanie poczułam obecność kolejnych osób. Mężczyzny i kobiety. Potrafiłam wyobrazić sobie, jak dumnie stoją z kadyceuszem i włócznią, nic sobie nie robiąc z nadciągającego wroga. Mieliśmy przewagę liczebną. Śmiercionośnych było ledwie dwóch. Nie mieli z nami najmniejszych szans. Ich siła wynikała zazwyczaj z atakowania większymi grupami. Właśnie dlatego czarny dym okrążył nas i szybko się rozproszył, jakby był tylko złudzeniem. Wszystko to oglądałam kątem oka przez kotarę włosów, bo mój wybawiciel nadal przyciskał mnie mocno do siebie.
– Puść ją, Apollo. – Lodowaty ton kobiety zwiastował kłopoty, ale jej reprymenda nie przerażała mnie tak bardzo jak możliwość, że powie o wszystkim ojcu. Jego gniew byłoby słychać aż w zaświatach.
Mężczyzna spełnił rozkaz. Jednak odsunął się ode mnie powoli, najpierw sprawdzając uważnym wzrokiem, czy nie zraniłam się zbyt mocno. Najwyraźniej siniaki i rozcięcia wyglądały niegroźnie, bo wreszcie ustąpił miejsca kobiecie, marszcząc z niezadowoleniem czoło. Nawet taki grymas nie potrafił go oszpecić.
Stanęła przede mną wysoka, szczupła kobieta z twarzą nieruchomą, jakby była wykuta z kamienia. Jej kocie oczy niebezpiecznie pociemniały, ale poza tym nie okazała żadnych uczuć. W złotym grocie włóczni, którą trzymała w dłoni, widziałam swoje odbicie. Małej, brudnej dziewczynki. Najmłodszej z sióstr.
– Coś ty sobie wyobrażała? – zapytała spokojnie. Nienawidziłam tego tonu. Sprawiał, że czułam się jeszcze mniejsza. – Ojciec wyraźnie nakazał nam pozostać w domu. Nieustannie łamiesz wszystkie zasady, uważając, że jesteś mądrzejsza od innych. Wymykasz się i narażasz, sprawiając, że inni nie mogą skupić się na ważnych sprawach. Mogłaś przed chwilą zginąć. Naprawdę tego chcesz? Czy nie istnieją już inne sposoby zwracania na siebie uwagi, Artemido?
Zacisnęłam szczęki i zabroniłam sobie odpowiadać. Nie było sensu kłócić się z boginią mądrości. Na każdy mój argument miała pięć innych i nijak nie dało się wyprowadzić jej z równowagi. Najskuteczniejszym rozwiązaniem było rozsądne milczenie. Nawet pełne złości i upokorzenia.
– Wróćmy do domu, zanim przyjdzie ich więcej. I przemyśl sobie moje słowa. – Atena odwróciła się z gracją. – Inaczej będę zmuszona powiedzieć ojcu. A wiesz, że wolałabym go nie martwić.
Nie czekając dłużej, ruszyła przed siebie w kierunku wejścia do pałacu. Dziękowałam w duchu, że obyło się bez wyczerpującej przemowy, jaką uraczyła mnie ostatnim razem. Tylko ona potrafiła mówić tak długo, nie tracąc głosu.
Przeniosłam wzrok na młodszego z braci. Wesoły zazwyczaj Hermes wzruszył tylko ramionami i z pełną współczucia miną podążył od razu za siostrą. Apollo natomiast położył dłoń na moim ramieniu, czekając, aż pozostali oddalą się na bezpieczną odległość. Jego błękitne oczy wyrażały najszczerszą skruchę.
– Wiesz, jak ciężko coś przed nią ukryć – mruknął w ramach przeprosin.
– Pewnie nawet nie próbowałeś – burknęłam.
– No wiesz, za każdym razem cię bronię – obruszył się. – Staję po twojej stronie nawet, jeśli i mi się za to obrywa.
Nie mogłam temu zaprzeczyć. Łączyła nas wyjątkowa więź i to nie tylko dlatego, że potrafiliśmy porozumiewać się bez słów oraz doskonale wyczuwać nastroje tego drugiego. Przez to, że byliśmy bliźniakami, od pierwszych chwil wszystko robiliśmy razem. A kiedy jedno wpadało w kłopoty, drugie robiło, co tylko w jego mocy, żeby je wyciągnąć. Cóż mogłam poradzić, że częściej to mnie trzeba było ratować.
– Wiem. I tak nie umiem się na ciebie gniewać.
Twarz Apollina rozjaśnił jeden z najpiękniejszych uśmiechów przeznaczonych tylko dla mnie – jego siostry bliźniaczki. I bez tego był już nieziemsko przystojny, ale teraz wręcz oszałamiał pięknem. Te tragiczne rzeźby i obrazy, na których śmiertelnicy mieli czelność go utrwalać nie miały nic wspólnego z tym, jak mój brat wyglądał naprawdę. Kobiety mdlały na jego widok. Na całym Olimpie nie istniał przystojniejszy bóg. Nie czułam się w żadnym calu brzydka, ale przy nim byłam ledwie ziarnkiem piasku ustawionym obok najczystszego diamentu.
– Chodźmy, zanim Atena zdenerwuje się jeszcze bardziej.
– Chciałabym widzieć, jak wygląda jej gniew.
Odpowiedział mi cichy śmiech.
– To dlatego, że lubisz pakować się w szczególnie niebezpieczne sytuacje.
Przechodząc pod łukiem prowadzącym do naszego pałacu, pomyślałam, że Apollo pewnie miał rację.