Czwartek 24 grudnia 2076 roku.
– Chcesz poczuć się jak muezin?
– Tak.
– Skorzystaj z okazji i wykup bilet wjazdu na minaret al Feila.
Siatkówkowy wyświetlacz molestuje mnie reklamami. Wystarczyło, że rzuciłem okiem na stalową konstrukcję, którą niegdyś, kiedy to miasto nazywano Paryżem, znano jako wieżę Eiffela. Krążę po placach i uliczkach niczym typowy bisurmański biznesmen podczas podróży służbowej. Stalowa wieża przyciąga niczym gwiazda planety. Unikam jednak wchodzenia na Plac Fedainów wokół jej podstawy, roi się tam od patroli Schariatpolizei, wokół samego minaretu ustawiły się czołgi Panzerspahisi, a pomiędzy nimi stoją warty zakutych w zbroje wspomagane żołnierzy Panzergrenadiere. Nawet tu na bocznych uliczkach kręcą się tajniacy i patrole Janczarów. Nie mam złudzeń, że to wszystko zgromadzono by nie dopuścić do pojawienia się tegorocznego prezentu gwiazdkowego. Nic to! I tak zrobimy swoje. Na myśl o tym, co tu się stanie, jak się bisurmani wściekną na ustach pojawia mi się szczery słowiański uśmiech, tylko gdzieś tam w środku tli się żal, że jestem tu, zamiast w domu gdzie czeka Marysia i Maciuś.
Półtora miesiąca wcześniej
– Poruczniku Siennicki, co pan wie o operacji „Prezent”?
– Tyle, co z legend opowiadanych po chorągwiach. Do tego ostatnio oficjalna holowizja Kalifatu informuje, że udało się jej schwytać naszych agentów, próbujących cytuję „Szerzyć wśród wiernych gusła fałszywej wiary”.
– To ostatnie, niestety jest prawdą.
– Pomścimy ich przy pierwszej okazji. – Zadeklarowałem ambitnie.
– Nie ma takiej potrzeby, wymienimy ich na grupę fedainów, zdemaskowanych w Częstochowie. – Major Wileński pozwolił sobie na lekceważący grymas twarzy. – Przejdźmy do meritum. Z uwagi na doświadczenie w operacjach za Łabą, został pan wyznaczony do przeprowadzenia tegorocznej operacji „Szopka”.
– Tak jest.
Czwartek 24 grudnia 2076 roku.
Tym sposobem znalazłem się w środku szaleństwa ciągnącego się od mniej więcej pół wieku. Wszystko zaczęło się gdy Kalifat i Konfederacja dopiero powstały. Święta wojna, która zmieniła mapę Europy stanęła w miejscu. Oni nie mieli sił i zasobów, by rozlać swe powstanie na wschód od linii Łaby, my chęci by płacić krwią przy tłumieniu go na zachodzie Europy. Podpisano zawieszenie broni, a potem pakt pokojowy. Nie czas jednak na rozpamiętywanie przeszłości, jestem tu by koordynować działania zespołów, które instalują projektory. Czas działa na naszą niekorzyść. Trzy zrobiły swoje, czwarty ma problem. Musze mu pomóc i ściągnąć na siebie uwagę algorytmów podpiętych pod sieć monitoringu. Rzucam okiem na pobliskie sklepy, a skrypty reklamowe zasypują mnie szyldami, animacjami 3D i innym badziewiem. Wyłapuję jedną z nich.
– Czy chcesz już dziś poczuć zapachy raju? – Wirtualny starzec o wyglądzie egipskiej mumii po przejściach, wykonuje zapraszający gest.
– Dziś? – Klient o wyglądzie japońskiego biznesmena wydaje się być nieprzekonany.
– Tak, albowiem w sklepie Ahmeda znajdziesz zapachy rajskich kwiatów, jak również morskiego poranka, lasu w słoneczny dzień i wiele innych.
– Czy tylko?
– Mamy również szeroką gamę kosmetyków, które sprawią ze skóra twej żony będzie gładka niczym ciało rajskich hurys.
– A co kiedy małżonka nie zasługuje na taki prezent?
– Oferujemy szeroką gamę szpicrut i batów służących do dyscyplinowania nieposłusznych żon.
A więc może tu. Wchodzę do drogerii. Wewnątrz, jak to w Kalifacie, spasiony sprzedawca palący fajkę, kilka wspomagających go robotów. Klientów za to jak na lekarstwo.
– W czym mogę służyć. – Robot spieszy mi z pomocą.
– Potrzebuje jakiś dobrych perfum na wyjątkowy prezent dla żony.
– Proszę za mną. – Robot sunie wolno w stronę półek, nasoczewkowy wyświetlacz informuje, że maszyna posłała wezwanie o podejrzanym kliencie, chcącym przed chrześcijańskimi świętami kupić prezent, do centrali Schariatpolizei.
– Potrzebuję czegoś wyjątkowego, bo i okazja jest specjalna.
– Mamy tu najszerszy w Kalifacie wybór wszelkich pachnideł o bogatej palecie zapachów….
Robot terkocze jak nakręcony wyraźnie grając na czas. Dzwoneczek przy drzwiach daje znać, iż w lokalu pojawił się ktoś jeszcze. Schariatpolizei? Janczarzy? Za chwile się okaże. Podpięte do soczewkowego wyświetlacza systemy wsparcia sugerują, że przybyszy jest pięciu i otaczają mnie półkolem. Przerywam paplaninę blaszaka.
– To musi być coś – zawieszam na chwilę głos – pasującego do wielkiego święta.
– A co chcesz świętować? – Pyta mnie oficer Schariatpolizei w stopniu yuzbeja.
– Niedawno urodził mi się syn, muszę żonę nagrodzić za to, że się postarała.
– Czy to powód do świętowania?
– Kimże bym był, gdybym nie świętował narodzin pierworodnego.
– Oficer patrzy na mnie uważnie, przez szkła hełmu. Jestem pewien, że wspomagająca go sztuczna inteligencja i systemy czujników skanują moje reakcje, by ustalić czy mówię prawdę. Na szczęście niedawno urodził mi się Maciuś, więc nawet nie muszę silić się na kłamstwo.
– No tak, to dobry powód. – Oficer chyba ciągle jest nieprzekonany.
– Mam tylko nadzieję, że uda mi się tu wytargować dobrą cenę.
– Życzę powodzenia.
Gliniarz daje ręką znak swoim ludziom by sprawdzili moją tożsamość. Wszystko jest w porządku. Nic dziwnego, przecież zadbali o to nasi hakerzy. Chwilę później Schariatpolizei opuszcza sklep. Uf, udało się. Przez witrynę widać, że na ulicy w charakterze wsparcia czekało kilku janczarów. Ktoś niezorientowany mógłby się zastanawiać skąd ta nagła czujność bisurmanów? Odpowiedzi kryją się w dalekiej przeszłości. W czasie pierwszego Bożego Narodzenia po zakończeniu świętej wojny, fedajni przeprowadzili cztery samobójcze zamachy w naszych kościołach, nazywając to prezentem gwiazdkowym. W odwecie podczas najbliższego piątku, konfederacka artyleria rozniosła w drobny mak meczety z wiernymi: w Aken, Dessau-Rosslau, Schonebeck, Magdeburgu Obie strony miały jednak świadomość, że nie mogą tego ciągnąć w ten sposób. Rok później, nasi hakerzy 25 grudnia w głównym wydaniu serwisu informatycznego Kalifatu zamieścili życzenia świąteczne. To określiło płaszczyznę świątecznej rywalizacji.
Zakupy zrobione, czas ruszać dalej. Na ulicy dostrzegam wąsatego mężczyznę, za którym kroczą cztery lśniące pisanki. Wyglądają jak typowa rodzina Kalifatu, mąż i jego żony ukryte w kokonach cybernikabów. Na lustrzanej powierzchni tych ostatnich są wyświetlone ozdobne ornamenty. Rzucam na nie okiem i odczytuję zakodowaną informację. Grupa wachmistrza Kowalskiego, wykonała zadanie. Czas na odwrót.
Podczas marszu w stronę dawnego parku Andre Citroena, a obecnie Szachidów przyłączyły się do nas kolejne zespoły. Zapadający zmierzch oraz poczucie, że jesteśmy już prawie na miejscu wpłynęło na naszą podświadomość. Odruchowo przyspieszyliśmy tempo marszu. Wreszcie dotarliśmy do trapu naszego stateczku wycieczkowego.
– Wy tam! Stać !
– Tak. – Odwracam się by zobaczyć, kto nam bruździ.
– Ręce na widoki i ani kroku! – Dwóch gliniarzy z wyciągniętą bronią zbliża się do naszej grupy.
– Czemuż to Schariatpolizei nas zatrzymuje?
– Doskonale wiemy, co się będzie działo na tym statku – Rzucił jeden ze stróżów prawa. – Nie jesteście pierwszymi, którym się zachciewa orgii na rzece.
– Czego? – Moje zdziwienie jest absolutnie autentyczne.
– Nielegalnego seksu, zakazanego fatwą kalifa.
– Jesteśmy turystami, którzy chcą podziwiać to wspaniałe miasto nocą z rzeki. – Usiłuje się bronić.
– Ile razy to słyszałem. Człowieku, znam na pamięć krypę, na którą się chcecie zapakować. Nie raz i nie dwa jej właściciel opuszczał na rzece zasłony, a pasażerowie oddawali się zdrożnym przyjemnościom.
– Przysięgam na Koran, że nic takiego nie planujemy.
– Czyli do zarzutów o nielegalny seks trzeba będzie dodać obrazę, pisma przez krzywoprzysięstwo. – Wyrokuje starszy z gliniarzy.
– Może się jakoś dogadamy? – Kowalski próbuje pomóc.
– Żadnych takich. Aresztujemy was wszystkich.
– Ale tu są kobiety. Koran zabrania im przebywania z obcymi mężczyznami. – Sięgnąłem po najcięższy argument.
– Już wezwaliśmy specjalne autonomiczne radiowozy, którymi wasze żony zostaną dowiezione do komisariatu dla kobiet.
To tłumaczyło dlaczego łódź była tak tania, po prostu jej właściciel usiłował się jej pozbyć. Gdyby zatrzymanie miało się skończyć mandatami, byłoby to do przyjęcia, ale areszt oznaczał katastrofę. Pod piętnastoma cybernikabami były tylko dwie dziewczyny, a resztę stanowili faceci. Wszyscy to rozumieliśmy, w końcu jesteśmy Lisowczykami, a nie zakutymi głąbami z piechoty zautomatyzowanej. Bez rozkazu padły strzały. Gliniarze oberwali, ale nie miałem wątpliwości, że za chwilę zaroi się tu od żołnierzy Kalifatu. Biegiem rzuciliśmy się do łodzi. Udało się dopłynąć na środek Sekwany, gdy z brzegu posypał się grad kul. Kto żyw rzucił się do wody, a stateczek kierowany sztuczną inteligencją ruszył pełną parą w górę rzeki.
Zanurzając się w odmętach mogliśmy się pocieszać, że od czasu pierwszych wymian świątecznych „prezentów” między Kalifatem a Konfederacją ofiar było niewiele. Niestety, gdy już ktoś ginął, to zazwyczaj: agenci, żołnierze jednostek specjalnych i policjanci. Mroczny cień w głębinach rzeki przyciągał nas niczym magnes.
Marysia Siennicka podobnie jak kilkadziesiąt innych osób zebranych w przeszklonym holu koszar 7 Chorągwi Lisowczyków, z niepokojem wpatrywała się w niebo. Maleńki Maciuś, którego trzymała na rekach spał smacznie ignorując jej nastrój. W pewnym momencie na zachodnim horyzoncie ukazała się nowa gwiazda. Poruszała się po nieboskłonie aż stanęła w zenicie niemal nad patrzącymi, wówczas zaczęła rosnąć przechodząc z maleńkiego świetlistego punktu w ognistą kulę wielkości mandarynki, by nagle zgasnąć. W holu panowała cisza absolutna, zdawało się, iż nikt nie śmie nawet głośniej oddychać. Po dłuższej chwili na niebie ukazały się białe skrzydła rozpostarte nad opadającymi postaciami, a z piersi zgromadzonych wyrwały się westchnienia ulgi. Chwilę później na placu apelowym wylądowało dwudziestu jeden żołnierzy chorągwi powracających z misji w Paryżu. Ledwie dotknęli ziemi, a systemy ich lekkich pancerzy rozpoczęły zwijanie spadochronów. Jeszcze tylko obowiązkowa zbiórka, meldunek zdany przez porucznika Błażeja Siennickiego pułkownikowi i Lisowczycy mogli połączyć się z rodzinami.
– Martwiałam się – wyszeptała Marysia, tuląc się do mnie.
– Niepotrzebnie – odrzekłem. – Wszystko poszło mniej więcej z planem.
– Mniej więcej?
– No bo widzisz, miałem kupić ci w Paryżu apaszkę na świąteczny prezent, a mam tylko to. – Wręczyłem jej flakonik perfum.
– Wariat. – Uśmiechnęła się lekko – Na al Jazeerze mówili, że była strzelanina i agentów Konfederacji zniszczono wraz z łodzią.
– Jak widzisz pogłoski o naszej śmierci były przesadzone.
– To co teraz zrobimy? – uśmiechnęła się zalotnie.
– Teraz, to pójdziemy na pasterkę, a potem się zobaczy. – Wyszeptałem żonie do ucha.
Piątek 25 grudnia 2076 roku
Rankiem gdy oglądaliśmy z Marysią powtórkę „Kevina samego w domu” na pasku wyświetliła się informacja, że w ramach tegorocznego świątecznego prezentu, tuż po wezwaniu przez muezina wiernych na modlitwę, Konfederacja zamieniła holograficznie wieżę Eiffela w choinkę, na środku, której była szopka betlejemska. Miotający się pod nią bisurmanie wyglądali niczym dziecięce zabawki. Przypomniano też co bardziej widowiskowe akcje z półwiecznej rywalizacji obu stron: śpiew muezina zamiast hejnału mariackiego, żywa choinka w pałacu kalifa, holograficzny półksiężyc z islamskim wyznaniem wiary nad Warszawą, szopka bożonarodzeniowa w największym meczecie al Molenbek. Komentatorzy zgodnie twierdzili, że tegoroczny prezent, a zwłaszcza ucieczka ukrytą w Sekwanie rakietą, plasuje się w ścisłej czołówce.