- Opowiadanie: DanielKurowski1 - Gwiezdny Atlas - Prolog

Gwiezdny Atlas - Prolog

Jest to pro­log znacz­nie więk­szej hi­sto­rii. Nie jest to sa­mo­dziel­ne opo­wia­da­nie, jed­nak chcia­łem tylko za­się­gnąć po­ra­dy, jak się to czyta, czy nie ma po­to­ku in­for­ma­cji i czy za­chę­ca do dal­sze­go czy­ta­nia. Frag­ment na­pi­sa­ny po dłu­giej prze­rwie od (i tak mało in­ten­syw­ne­go pi­sa­nia). Mam na­dzie­ję, że jest choć mały pro­gres w sto­sun­ku do moich daw­nych tek­stów

Oceny

Gwiezdny Atlas - Prolog

Go­dzi­na była już późna, jed­nak młoda Mer­ti­na wciąż sie­dzia­ła przy ob­fi­cie za­sta­wio­nym stole i spo­glą­da­ła na ba­wią­cych się ludzi. Tłum sza­lał i tań­czył już od prze­szło dzie­się­ciu go­dzin, lecz nikt nie wy­glą­dał na zmę­czo­ne­go. Wino, piwo i miód lały się stru­mie­nia­mi, ro­ze­śmia­ne ko­bie­ty gwiz­da­ły i plą­sa­ły na pu­stych sto­łach, a pi­ja­ni męż­czyź­ni grali na bęb­nach, fle­tach i lut­niach, śpie­wa­jąc przy tym tak gło­śno, że wszyst­kim hu­cza­ło w uszach. 

Ro­dzi­na dziew­czy­ny, jak i resz­ta Ka­mien­ne­go Portu, miała po­dwój­ny powód do tak ra­do­sne­go świę­to­wa­nia. Tara, naj­star­sza sio­stra Mer­ti­ny, wy­cho­dzi­ła za mąż za za­moż­ne­go Rosta z rodu Ko­sy­gi­nów, kasz­te­la­nów mia­sta, a hucz­ne we­se­le wy­pra­wio­no w wi­gi­lię pierw­sze­go dnia wio­sny i no­we­go roku, co dobre wró­ży­ło na przy­szłość. Zwłasz­cza, że zima była ła­god­na i cie­pła.

Zlata, matka sióstr i ma­tro­na całej ro­dzi­ny stała nie­da­le­ko i ukła­da­ła karty wró­żeb­ne z kil­ko­ma ko­bie­ta­mi. Była naj­zna­mie­nit­szą zie­lar­ką w mie­ście i rów­nie wpły­wo­wą osobą, co kasz­te­lan. Ura­to­wa­ła nie­jed­no życie, ode­bra­ła dzie­siąt­ki po­ro­dów, a ponad po­ło­wa tań­czą­cych ko­rzy­sta­ła z jej nie­zwy­kłych mik­stur i maści.

Mer­ti­na, pełna od je­dze­nia i nie­ma­ją­ca już ocho­ty na dal­sze tańce z ku­zyn­ka­mi, za­czę­ła ob­ser­wo­wać śro­dek wiel­kiej hali. Panna młoda, ubra­na w pro­stą suk­nię i no­szą­ca ko­lo­ro­wy wia­nek na gło­wie, roz­ma­wia­ła wraz z mężem i jego ro­dzi­ca­mi. Była pięk­ną ko­bie­tą z sar­ni­mi ocza­mi i dru­gi­mi brą­zo­wy­mi wło­sa­mi za­wią­za­ny­mi w gruby war­kocz. Rost pa­trzył na nią jak za­hip­no­ty­zo­wa­ny. 

Nie­jed­ni mó­wi­li, że dziew­czy­na rzu­ci­ła na niego urok, jak ro­bio­no to lata temu w daw­nej Ske­lve­nii, przed zwró­ce­niem się ku Pół­no­cy i zło­że­niem przy­się­gi wier­no­ści sta­ro­żyt­nym Dwu­na­stu He­ro­som.

Mer­ti­na do­strze­gła ko­lej­ną zna­jo­mą twarz w tłu­mie. Stary akkur o imie­niu Timon wła­śnie kie­ro­wał się ku wyj­ściu i że­gnał się z go­ść­mi. Uca­ło­wał Tarę w dłoń, i jesz­cze raz po­bło­go­sła­wił parę Zna­kiem He­ro­sów. Kasz­te­lan wy­szedł wraz z nim, za­my­ka­jąc za sobą drzwi hali.

Mer­ti­na po­czu­ła chłod­ny wiatr, który mu­snął ją po roz­pa­lo­nym od miodu po­licz­ku. Dzię­ki He­ro­som, że ktoś tu tro­chę prze­wie­trzył – po­my­śla­ła dziew­czy­na.

Ka­płan He­ro­sów był już scho­ro­wa­nym czło­wie­kiem i aż dziw, że wy­trzy­mał tyle czasu w tak tłocz­nym, prze­siąk­nię­tym za­pa­chem potu i dymu miej­scu. Mer­ti­na znała go od uro­dze­nia i mimo wciąż żywej nie­uf­no­ści Ske­lve­nów do ob­cych ka­pła­nów, Timon był naj­mil­szym czło­wie­kiem, ja­kie­go spo­tka­ła, choć jego widok cza­sa­mi ją prze­ra­żał. 

Jak każdy akkur był po­zba­wio­ny oczu, a szara opa­ska za­kry­wa­ła jego puste oczo­do­ły. Dziew­czy­na czuła nie­przy­jem­ne dresz­cze przy bliż­szym spo­tka­niu, zwłasz­cza gdy ten ''spo­glą­dał'' w jej stro­nę.

Gdy była małym dziec­kiem, nie­raz ucie­ka­ła i pła­ka­ła, gdy go wi­dzia­ła i matka z ojcem mu­sie­li ją uspo­ka­jać, naja­da­jąc się przy tym wsty­du.

Mer­ti­ne prze­szły ciar­ki i od­wró­ci­ła wzrok. 

Naj­star­szy z braci Rosta śmiał się i tań­czył ze swoją żoną. Śred­nie­go brata dziew­czy­na nie wi­dzia­ła, ale zna­jąc jego ten­den­cje do nad­uży­wa­nia trun­ków, do­my­śli­ła się, że za­pew­ne leżał gdzieś pi­ja­ny i obrzy­ga­ny. Naj­młod­szy zaś, Kole, sie­dział sam przy stole i rów­nież ob­ser­wo­wał tań­czą­cych. 

Mer­ti­na uśmiech­nę­ła się i po­czu­ła przy­jem­ne cie­pło. Miała już tyle lat, że go­to­wa była wyjść za mąż, a Kole był naj­przy­stoj­niej­szym chło­pa­kiem, ja­kie­go kie­dy­kol­wiek spo­tka­ła. Jego jasne włosy opa­da­ły mu na czoło, pot spły­wał po wy­raź­nie za­ry­so­wa­nych mię­śniach, a nie­bie­skie oczy błysz­cza­ły w bla­sku świec i po­chod­ni.

Chło­pak spoj­rzał w jej stro­nę, a dziew­czy­na szyb­ko od­wró­ci­ła wzrok, czer­wie­niąc się przy tym, lecz kątem oka uj­rza­ła uro­czy uśmiech Kola.

– Samym pa­trze­niem nie za­tań­czy­cie, trze­ba wy­ko­nać jakiś ruch, dziew­czy­no. – Matka wy­ło­ni­ła się jakby zni­kąd i po­gła­ska­ła Mer­ti­nę po gło­wie. Mimo iż była doj­rza­łą ko­bie­tą, wciąż za­cho­wa­ła mło­dzień­czy urok, ku ucie­sze swo­je­go star­sze­go o kilka lat męża. Była silna i pełna wi­go­ru, co zrzu­ca­ła na wła­sno­ręcz­nie ro­bio­ne maści, do któ­rych do­da­wa­ła różne dziw­ne skład­ni­ki. – Też byłam w twoim wieku i wiem, jak to jest. Gdy­bym była młod­sza, sama bym się brała za mło­de­go Ko­sy­gi­na. To dobra par­tia, mia­łam do nich oko.

– Mamo! – po­wie­dzia­ła za­ru­mie­nio­na dziew­czy­na.

– No co? – Uśmiech­nę­ła się ko­bie­ta. – Każdy męż­czy­zna jest lep­szy od tego knura, two­je­go ojca. Idź już, idź. To tylko ta­niec.

Dziew­czy­na uśmiech­nę­ła się. Ko­cha­ła matkę ponad wszyst­ko i dzię­ko­wa­ła He­ro­som, że dali jej taką wspa­nia­łą ro­dzi­nę. 

Mer­ti­na zo­sta­wi­ła swoją nie­do­koń­czo­ną pie­czeń i skie­ro­wa­ła się w stro­nę ba­wią­cych, by do­stać się do chło­pa­ka. Prze­ci­ska­jąc się przez roz­tań­czo­ny, spo­co­ny tłum po­czu­ła, jak ktoś łapie ją za nad­gar­stek. Wy­stra­szo­na dziew­czy­na od­wró­ci­ła się gwał­tow­nie, jed­nak jej strach znikł, kiedy uj­rza­ła uśmiech­nię­tą twarz Kola.

– Po­my­śla­łem, że z tobą za­tań­czę, zanim we­se­le się skoń­czy – po­wie­dział chło­pak. Dziew­czy­na pa­trzy­ła w jego oczy i czuła coraz więk­szy gorąc, by­naj­mniej nie od miodu. – Przez cały ten czas się mi­ja­li­śmy, a nie chciał­bym stra­cić ta­kiej oka­zji…

Mer­ti­na uśmiech­nę­ła się w duchu. Matka miała rację, wy­star­czy­ło się tylko ru­szyć. Urodą do­rów­ny­wa­ła i matce i sio­strze, przez co po­do­ba­ła się wielu chłop­com w mie­ście, o czym sama do­brze wie­dzia­ła.

Kole był jed­nak inny. Star­szy o kilka lat, przy­stoj­ny, z do­bre­go rodu i … obie­ca­ny innej. Głup­ko­wa­tej Ali­cie, córce bo­ga­te­go kupca, która miała prak­ty­ki u matki Mer­ti­ny, przez co dziew­czy­na wi­dy­wa­ła ją nie­mal co­dzien­nie, ku swo­je­mu wiel­kie­mu nie­za­do­wo­le­niu. Każda myśl o niej była jak sól po­sy­pa­na na świe­żo za­da­ną ranę.

 – Cóż… – od­par­ła nie­śmia­ło dziew­czy­na, która za­czę­ła się coraz bar­dziej ru­mie­nić. – Bar­dzo chęt­nie…

Drzwi hali otwar­ły się z hu­kiem, wpusz­cza­jąc do środ­ka chłod­ne po­wie­trze, które zdmuch­nę­ło pło­mie­nie kilku świec i po­chod­ni. Lu­dzie prze­sta­li tań­czyć, a sto­ją­cy na pod­wyż­sze­niu męż­czyź­ni grać. Wszy­scy jak jeden mąż spo­glą­da­li na zdy­sza­ne­go, si­wo­wło­se­go męż­czy­znę, który pró­bo­wał zła­pać tchu. 

Po chwi­li do Mer­ti­ny do­tar­ło, że tym męż­czy­zną był Rumen, jej oj­ciec.

– Zlata! – Rumen krzyk­nął ile sił w płu­cach. – Szyb­ko, je­steś nam po­trzeb­na!

Lu­dzie w ciszy ob­ser­wo­wa­li za­mie­sza­nie i prze­ci­ska­ją­cą się przez tłum Zlatę. Ko­bie­ta wy­glą­da­ła na wście­kłą, choć ro­bi­ła wszyst­ko, by się opa­no­wać. Mer­ti­na wraz z Kolem po­de­szła do ojca, a tuż obok nich po­ja­wi­ła się Tara z nowo po­ślu­bio­nym mężem.

– Co ty, na gniew Ty­ta­nów, wy­pra­wiasz, pi­ja­ny idio­to? – syk­nę­ła Zlata. – Chcesz na­ro­bić na­szej córce wsty­du? W takim dniu?!

– Stary Merod roz­bił swój sta­tek o skały – po­wie­dział Rumen, który cały się trząsł i ledwo mówił. – Chyba wszy­scy nie żyją… Więk­szość ciał leży na plaży. – Ode­tchnął i po chwi­li kon­ty­nu­ował. – Zna­lazł ich Pla­men, ten dzi­wak, co łowi ryby w środ­ku nocy. Mówił, że w od­da­li wi­dział sztorm, który trwał tylko chwi­lę, i przy­się­gał mi na Świę­tą Dwu­nast­kę, że pio­ru­ny były czer­wo­ne jak krew… – Zro­bił ko­lej­ną prze­rwę. – Jeden chło­pak jest ranny w brzuch i ledwo dycha. Ten eks­plo­ra­tor. Po­trze­bu­je­my two­jej po­mo­cy.

Mer­ti­na za­drża­ła, a prze­ra­żo­ny tłum za­czął szep­tać. Merod na­le­żał do tych ka­pi­ta­nów, któ­rzy pły­wa­li w re­jo­ny prze­klę­te­go Frah­lan­du, gdzie szu­ka­li odłam­ków Nie­bie­skich i Pur­pu­ro­wych Krysz­ta­łów. Nie­wie­lu ludzi miało od­wa­gę, by tam wy­ru­szać. To nie­bez­piecz­na, prze­klę­ta kra­ina, gdzie wszyst­ko było mar­twe, a cisza i sza­leń­stwo nisz­czy­ło nawet naj­więk­sze umy­sły. 

Każ­de­go, kto się tam wy­bie­rał, na­zy­wa­no głup­cem.

– Do­brze, już idę – po­wie­dzia­ła blada Zlata, która po chwi­li zwró­ci­ła się do gości, pró­bu­jąc za­ła­go­dzić sy­tu­ację. – Ucztuj­cie dalej, moi mili. Słoń­ce jesz­cze nie wze­szło, a nowy rok jesz­cze się nie za­czął. Wy­pij­cie za zdro­wie i życz­cie nam po­wo­dze­nia.

– Idę z tobą – po­wie­dzia­ła Tara, która znała sztu­kę zie­lar­stwa rów­nie do­brze co matka. – Przy­da ci się każda pomoc.

– Chyba żar­tu­jesz, dziew­czy­no, do­pie­ro co wy­szłaś za mąż. Dziś jest prze­cież twój wiel­ki dzień.

– Do­brze wiesz, że mnie nie za­trzy­masz – po­wie­dzia­ła sta­now­czo Tara. – Idzie­my razem. Ko­niec dys­ku­sji.

Tara już za­czy­na ją przy­po­mi­nać, po­my­śla­ła Mer­ti­na.

– My też pój­dzie­my – po­wie­dzia­ła po chwi­li, trzy­ma­jąc spo­co­ną dłoń Kola. – Może się do cze­goś przy­da­my…

– Do­brze, niech wam bę­dzie – po­wie­dzia­ła Zlata i szyb­kim kro­kiem ru­szy­ła w stro­nę drzwi. – Tylko idź­cie wcze­śniej do domu i przy­nie­ście mi bal­sam ze zło­to­łów­ki. Może mi się przy­dać.

Mer­ti­na kiw­nę­ła głową i wraz z ro­dzi­ną i Kolem, opu­ści­ła wiel­ką salę Ka­mien­ne­go Portu, zo­sta­wia­jąc mil­czą­cych ludzi za sobą.

***

Dwa księ­ży­ce i ty­sią­ce gwiazd świe­ci­ły wy­so­ko na nie­bie, kiedy Mer­ti­na wraz z Kolem i bal­sa­mem ze zło­to­łów­ki wresz­cie do­tar­ła na ka­mie­ni­stą plażę. Po chwi­li zo­ba­czy­ła szcząt­ki wspo­mnia­ne­go stat­ku Me­ro­da, roz­bi­te­go o skały przy kli­fie – leżał prze­chy­lo­ny do po­ło­wy, a jego masz­ty były zła­ma­ne. 

Mer­ti­na wes­tchnę­ła z nie­po­ko­ju i spoj­rza­ła na wiel­ki szkie­let Ty­ta­na opar­ty o wy­so­ką ścia­nę klifu. Na jego łysej czasz­ce można było do­strzec mewy, które bar­dzo czę­sto tam prze­sia­dy­wa­ły. Ten widok za­rów­no fa­scy­no­wał dziew­czy­nę, jak i ją prze­ra­żał. Co­dzien­nie przy­po­mi­nał lu­dziom, jacy są słabi i jak bar­dzo po­trze­bu­ją opie­ki i pa­tro­na­tu He­ro­sów.

– Tylko jeden sta­tek – po­wie­dzia­ła nagle, bar­dziej do sie­bie, niż do chło­pa­ka. – Dwa inne nawet nie wró­ci­ły.

– Merod był naj­lep­szym ka­pi­ta­nem Ske­lve­nii – od­parł Kole. – Za­wsze wra­cał z Frah­lan­du cały i zdro­wy.

Wi­docz­nie He­ro­si wresz­cie dali znak, żeby lu­dzie w końcu prze­sta­li tam pły­wać – po­my­śla­ła dziew­czy­na i zbli­ży­ła się do matki.

Zlata klę­cza­ła przy mło­dym chło­pa­ku i szep­ta­ła coś pod nosem. Gdy dziew­czy­na po­de­szła bli­żej, chcąc podać matce bal­sam, uj­rza­ła ciało mło­dzień­ca. Jego puste, lekko sko­śne oczy pa­trzy­ły w niebo, a z si­nych ust cie­kła mor­ska woda zmie­sza­na z krwią. Kró­lew­ski Eks­plo­ra­tor miał wbity w brzuch długi ka­wa­łek drew­na.

Głę­bo­ko.

Ubra­ny był w brą­zo­wy mun­dur i zie­lo­ną pe­le­ry­nę, które były cał­kiem prze­mo­czo­ne i w nie­któ­rych miej­scach po­dar­te. Sam chło­pak miał po­ra­nio­ną twarz, jakby z kimś wcze­śniej wal­czył. Po­nad­to na jego szyi wi­siał wi­sio­rek z Nie­bie­skim Szkłem, które chro­ni­ło przed szko­dli­wym dzia­ła­niem Frah­landz­kich klątw. 

Nie­ste­ty, nie ochro­ni­ło go przed sztor­mem i ostrym palem.

– Nikt nie prze­żył – po­wie­dzia­ła drżą­cym gło­sem jej matka. – Ten chło­pak zmarł kilka chwil temu. Nie zdą­ży­łam… Nic nie mo­głam zro­bić.

Mer­ti­na ro­zej­rza­ła się po plaży i uj­rza­ła wię­cej ciał, które le­ża­ły bez­wład­nie jak nie­chcia­ne lalki. Lu­dzie stali obok nich i coś do sie­bie mó­wi­li. Dziew­czy­na nigdy nie była świad­kiem ta­kiej tra­ge­dii, a widok zwłok był dla niej czymś nowym, prze­ra­ża­ją­cym.

– Coś mówił? – spy­ta­ła dziew­czy­na, nie wie­dząc, co ma po­wie­dzieć.

– Zdo­łał tylko po­wie­dzieć torbacud, a przy­naj­mniej tyle zro­zu­mia­łam z ich ję­zy­kaod­po­wie­dzia­ła cicho matka. Po chwi­li od­wró­ci­ła się i kiw­nę­ła głową w stro­nę męża Tary, nio­są­ce­go prze­mo­czo­ną torbę.

– Być może udało im się zna­leźć to, czego szu­ka­li – po­wie­dział Kole. – Przy­naj­mniej, nie zgi­nę­li­by na marne.

Rost pod­szedł do Zlaty i podał jej torbę. Ko­bie­ta wsta­ła z kolan i zdję­ła na­szyj­nik z Nie­bie­skim Szkłem z szyi le­żą­ce­go eks­plo­ra­to­ra, po czym za­ło­ży­ła go na swoją. Ten za­czął mi­go­tać i pul­so­wać bla­dym świa­tłem.

– Od­suń­cie się wszy­scy – po­wie­dzia­ła gło­śno Zlata. – Nie wia­do­mo co tam jest, nie chcę was wszyst­kich na­ra­żać.

Wszy­scy usłu­cha­li roz­ka­zu ko­bie­ty i cof­nę­li się o kilka kro­ków.

– Mu­sisz to robić? – spy­ta­ła nie­pew­nie Mer­ti­na.

– Nikt inny się nie od­wa­ży – od­po­wie­dzia­ła jej matka. – A jeśli jest tam to, co było przed­mio­tem za­in­te­re­so­wa­nia króla z Ala­ven, bę­dzie­my bo­ha­te­ra­mi, do­star­cza­jąc mu to. 

Matka Mer­ti­ny wło­ży­ła dłoń do torby. Po chwi­li wy­ję­ła z niej coś czar­ne­go jak głę­bo­ka, bez­gwiezd­na noc. I do tego w dziw­nym kształ­cie.

Jakaś pi­ra­mid­ka… – po­my­śla­ła Mer­ti­na, jed­nak bała się i nic nie po­wie­dzia­ła na głos. – To jest ten cud?

– Jest zu­peł­nie suche, mimo że torba była w wo­dzie – po­wie­dzia­ła zdzi­wio­na ko­bie­ta. – Jest zro­bio­na z ja­kie­goś dziw­ne­go ma­te­ria­łu…

– Frah­landz­kie prze­kleń­stwa – po­wie­dział ktoś z obec­nych. – Le­piej tego nie do­ty­kać, bo nie warto ry­zy­ko­wać. Me­ro­da i tak już po­ka­ra­ło. He­ro­si są nie­za­do­wo­le­ni i jesz­cze na nas się uwe­zmą.

– Ma wy­żło­bio­ne ja­kieś znaki – do­da­ła Zlata. – Być może stary ro­em­ski al­fa­bet…. Nie umiem nic z tego od­czy­tać. 

– Trze­ba ją za­wieźć do Or­le­go Grodu – po­wie­dział po­waż­nie Kole. – Do Wiel­kie­go Księ­cia Bra­ti­sla­va i jego ak­ku­ra. Oni na pewno będą wie­dzieć, co robić.

– Wiel­ki Ksią­żę jest prze­cież na woj­nie, nic nie wskó­ra­cie – po­wie­dział Rumen. – Nie wia­do­mo kiedy z niej wróci…

– Ale to je­dy­ny po­mysł, który jest sen­sow­ny – po­wie­dział po chwi­li Rost. – Jeśli ksią­żę do tego czasu nie wróci, to przyj­mie nas jego syn, Dra­zan. Jak nie, to po­ra­dzi­my się naj­wyż­sze­go ak­ku­ra Ske­lve­nii. Prze­klę­ty ar­te­fakt nie po­wi­nien zo­stać w Ka­mien­nym Por­cie. Nie po­trze­ba nam wię­cej tra­ge­dii.

– Po­win­ni­śmy po­zbie­rać na­szyj­ni­ki z ciał tych męż­czyzn i przy­wią­zać je do tej pi­ra­mid­ki, by ni­ko­go nie skrzyw­dzić – wtrą­ci­ła Tara, a inni zgro­ma­dze­ni od razu zgo­dzi­li się z jej po­my­słem.

Mer­ti­na od­wró­ci­ła wzrok od dys­ku­tu­ją­cych ludzi i spoj­rza­ła w stro­nę matki, która trzy­ma­ła sztyw­no ar­te­fakt i tępo w niego pa­trzy­ła. Dziew­czy­na po­de­szła bli­żej, za­po­mi­na­jąc o za­ka­zie matki.

– Coś się stało, matko? – spy­ta­ła dziew­czy­na, lecz nie usły­sza­ła od­po­wie­dzi. Do­pie­ro po chwi­li uj­rza­ła, że na­szyj­nik z Nie­bie­skim Szkłem prze­stał świe­cić. Był pęk­nię­ty. – Matko? – po­no­wi­ła py­ta­nie.

Zlata pod­nio­sła po­wo­li głowę i spoj­rza­ła na swą córkę. Mer­ti­na wy­trzesz­czy­ła oczy i pod­nio­sła dłoń do ust, by stłu­mić krzyk, lecz nie uszło to uwa­dze męż­czyzn. Wszy­scy spoj­rze­li w stro­nę Zlaty. Ko­bie­ta stała pro­sto, trzę­są­ca się ręka, w któ­rej trzy­ma­ła ar­te­fakt, sta­wa­ła się czar­na, jakby zwę­glo­na, a z du­żych, sar­nich oczu ko­bie­ty spły­wa­ły krwa­we łzy.

– Zlata! – krzyk­nął Rumen i rzu­cił się do przo­du, jed­nak Rost go po­chwy­cił i nie po­zwo­lił mu pod­biec do żony. – Zlata!

Czar­na pi­ra­mid­ka wy­pa­dła Zla­cie z rąk i upa­dła z im­pe­tem na ka­mie­nie. Matka Mer­ti­ny stała jesz­cze przez chwi­le, pró­bu­jąc coś po­wie­dzieć do swej córki, jed­nak słowa uwię­zły jej w gar­dle, a nogi się pod nią ugię­ły. 

Wszy­scy za­czę­li szep­tać, jed­nak nikt się nie po­ru­szył.

Ktoś krzyk­nął. Ktoś opadł na zie­mię.

Mer­ti­na była w szoku i nie mogła już po­wstrzy­mać łez, które spły­wa­ły stru­mie­nia­mi po jej czer­wo­nych po­licz­kach. Dziew­czy­na po­czu­ła, jak Kole ją objął i szep­nął jej coś do ucha, jed­nak ta nic nie zro­zu­mia­ła i tylko moc­niej się w niego wtu­li­ła. Kątem oka uj­rza­ła klę­czą­ce­go ojca i trzę­są­cą się Tarę, sto­ją­cą ob­ję­ciach do­pie­ro co po­ślu­bio­ne­go męża.

Nie wie­rzy­ła w to, co się przed chwi­lą wy­da­rzy­ło.

Nikt nie wie­dział co robić.

Wszech­obec­ną ciszę prze­rwał do­pie­ro Rumen, który wrza­snął z roz­pa­czy tak gło­śno, że białe mewy sie­dzą­ce na czasz­ce Ty­ta­na ze­rwa­ły się gwał­tow­nie do lotu, po­zo­sta­wia­jąc prze­ra­żo­nych ludzi samym sobie.

 

Koniec

Komentarze

Cześć.

Lubię dłu­gie hi­sto­rie. Lubię czuć bu­do­wa­nie świa­ta, gdy autor wkła­da wy­si­łek w coś więk­sze­go.

I od­no­szę wra­że­nie, że tu coś ta­kie­go czuję.

Faj­nie. Różne kraje, wiary, zwy­cza­je, He­ro­si, za­po­mnia­ne ar­te­fak­ty i wie­dza.

Nie ma tego za wiele, no ale to ro­dzaj wstę­pu.

Jakby jesz­cze fajna walka była, rzekł­bym, że cał­kiem w moim gu­ście ;)

 

Ję­zy­ko­wo myślę, że nieco do po­pra­wy – ale nie przej­muj się. Po pierw­sze je­stem jedną z ostat­nich osób do zwra­ca­nia uwagi :D

To co rzu­ci­ło mi się w oczy, to:

 

 

Śred­nie­go brata dziew­czy­na nie wi­dzia­ła…

Dziew­czy­na śred­nie­go brata?

 

– No co? – Uśmiech­nę­ła się ko­bie­ta.

 

Ko­bie­ta uśmiech­nę­ła się? / Ko­bie­ta się uśmiech­nę­ła?

 

 

Po­wo­dze­nia.

Dzię­ku­ję za ko­men­tarz.

Tak, jest to coś bar­dzo du­że­go nad czym pra­cu­ję od dłuż­sze­go czasu. Chcia­łem tylko po­ra­dy, jak to wy­glą­da i jak się czyta. Czy w ogóle za­chę­ca do cze­goś wię­cej. Czy coś zmie­ni­ło się w moim pi­sa­niu i jak ‘po­waż­nie’ to wy­glą­da.

Ro­zu­miem, że wstęp nie jest ca­ło­ścią, dla­te­go pra­cu­ję nad sa­mo­dziel­nym opo­wia­da­niem, które będę mógł tu za­pre­zen­to­wać.

Jesz­cze raz dzię­ku­ję i po­zdra­wiam.

Śred­nie­go brata dziew­czy­na nie wi­dzia­ła…

Dziew­czy­na śred­nie­go brata?

Cho­dzi o nar­ra­tor­kę, a śred­ni brat ozna­cza ‘tego brata po środ­ku’ wśród ro­dzeń­stwa.

,,Celuj w księ­życ, bo nawet jeśli nie tra­fisz, bę­dziesz mię­dzy gwiaz­da­mi,, ~ Pa­trick Süskind

Ro­zu­miem, ale to nie było py­ta­nie, a su­ge­stia :)

Dziew­czy­na śred­nie­go brata brzmi le­piej, niż śred­nie­go brata dziew­czy­na :P

 

Nie po­tra­fię od­po­wie­dzieć, co się zmie­ni­ło w Twoim pi­sa­niu, gdyż je­stem tu bar­dzo krót­ko.

Myślę, że jak tra­fią tu od­po­wied­ni ma­sa­kra­to­rzy, to wy­ła­pa­nych rze­czy bę­dzie sporo wię­cej :P

 

Też pra­cu­ję nad czymś dużym. Mam do­brze ponad 2 mi­lio­ny zna­ków ze spa­cja­mi :P

Po­wo­dze­nia :)

Na po­czą­tek garść uwag:

co było nie­zwy­kle do­brym zna­kiem na przy­szłość. Zwłasz­cza, że zima była wy­jąt­ko­wo ła­god­na i cie­pła.

Nie­wie­lu ludzi było do tego zdol­nych. To była nie­bez­piecz­na, prze­klę­ta kra­ina, gdzie wszyst­ko było mar­twe

W paru miej­scach rzu­ci­ła mi się w oczy by­ło­za, przy­kła­dy po­wy­żej. Ogól­nie dość czę­sto sto­su­jesz pro­stą kon­struk­cję “coś było takie i takie”. Dużo cie­ka­wiej wy­glą­da­ło­by to ujęte w inny spo­sób, np. za­miast “co było nie­zwy­kle do­brym zna­kiem na przy­szłość” coś w stylu “co wy­jąt­ko­wo do­brze wró­ży­ło no­wo­żeń­com”.

Po chwi­li zo­ba­czy­ła szcząt­ki wspo­mnia­ne­go stat­ku Me­ro­da, roz­bi­te­go o skały przy kli­fie – leżał prze­chy­lo­ny do po­ło­wy, a jego masz­ty były zła­ma­ne.

Mer­ti­na wes­tchnę­ła z nie­po­ko­ju i spoj­rza­ła na wiel­ki szkie­let Ty­ta­na opar­ty o wy­so­ką ścia­nę klifu.

Noc, burza, roz­bi­ty sta­tek, mar­twi roz­bit­ko­wie i Tytan… Tak, też gra­łam w Ri­se­na ;)

– Trze­ba ją za­wieść do Or­le­go Grodu

→ za­wieźć. Za­wieść można np. za­ufa­nie albo ocze­ki­wa­nia. Za­wo­zić → za­wieźć.

Do Wiel­kie­go Księ­cia Bra­ti­sla­va i jego Ak­ku­ra.

Jeśli do­brze ro­zu­miem, akkur to ro­dzaj ka­pła­na, coś jak ksiądz, prze­or, mnich itd. Więc czemu na­pi­sa­ne wiel­ką li­te­rą, skoro to nazwa funk­cji?

Co do wra­żeń. Frag­ment fan­ta­sy – na tym por­ta­lu czy­ty­wa­ne są ra­czej nie­chęt­nie, ale spodo­bał mi się po­czą­tek, zwłasz­cza nazwa Ka­mien­ny Port. Gruba ta im­pre­za, że po dzie­się­ciu go­dzi­nach bie­siad­ni­cy wciąż nie opa­dli z sił ;) Ogól­nie cał­kiem cie­ka­wie to wszyst­ko wy­pa­dło, chyba głów­nie dzię­ki in­try­gu­ją­cej po­sta­ci matki, bo o resz­cie nie da się za bar­dzo nic po­wie­dzieć. Jest za­lą­żek świa­to­twór­stwa, który w dłuż­szym tek­ście ma po­ten­cjał na to, by bły­snąć, nawet jeśli (przy­naj­mniej na razie) nie jest jakoś wy­jąt­ko­wo ory­gi­nal­ny. Takie przy­jem­ne, ty­po­we fan­ta­sy. Na­pi­sa­ne z grub­sza po­praw­nie – bez ja­kiejś więk­szej żon­gler­ki sło­wem.

Swoją drogą, też mia­łam pro­blem z tym śred­nim bra­tem. W pierw­szej chwi­li po­my­śla­łam, że bo­ha­ter­ka mówi o swo­ich bra­ciach, i bar­dzo mnie zdzi­wi­ło, kiedy za­czę­ła wzdy­chać do naj­młod­sze­go…

 

EDIT: Przy­po­mnia­ło mi się, że gdzieś w tek­ście wi­dzia­łam sfor­mu­ło­wa­nie “mar­twe zwło­ki”. A czy wi­dział kto kiedy żywe zwło­ki?

deviantart.com/sil-vah

Ha­ha­ha, moja pra­wie “imien­nicz­ko”, Silva – i ow­szem :) Jakoś roz­ba­wi­ła mnie Twoja uwaga (oczy­wi­ście w pełni słusz­na). Ale żar­to­bli­wie od­po­wiem: to por­tal fan­ta­sty­ki, a ży­wych tru­pów, gdzie, jak gdzie, ale tutaj na pewno nie brak :D

A co do im­prez, to lu­dzie robią się coraz słab­si. W daw­nych cza­sach im­pre­zy po­tra­fi­ły trwać po kilka dni. Dla pro­stych ludzi, taka oka­zja do świę­to­wa­nia, ob­fi­te­go jadła i wy­pit­ki była tak nie­zwy­kła, że po­tra­fi­ło się to nie­źle prze­cią­gnąć :)

 

Tak swoją drogą ko­ja­rzy mi się to nieco z utwo­rem Sa­ma­ela: On Earth:

Be­fo­re we could talk we were sin­ging

Be­fo­re we could run we were dan­cing

Life is short but not a day is lost

The world goes round and round

And we go on and on

Za­wsze czu­łem, że to takie pier­wot­ne, coś, co sie­dzi w lu­dziach: umie­jęt­ność za­ba­wy i świę­to­wa­nia. Do­ty­czy cza­sów znacz­nie bar­dziej za­mierz­chłych, ale faj­nie – zwłasz­cza 2 pierw­sze wersy – to po­ka­zu­ją, co nam w du­szach gra. Śpie­wa­li­śmy jesz­cze zanim na­uczy­li­śmy się mówić. Ge­nial­ne.

Silva, dzię­ku­ję za ko­men­tarz.

Błędy po­pra­wi­łem i za­mie­ni­łem kilka zdań. Tak, ‘było’ jest ła­twiej­sze do uży­cia i cza­sem za­po­mi­nam, by jakoś to zmie­nić.

Bar­dzo cie­szę się, że frag­ment można uznać za po­praw­ny, po­nie­waż o moich wcze­śniej­szych pra­cach nie można było tego po­wie­dzieć. To dla mnie spory pro­gres. Na żon­gler­kę sło­wem za­pew­ne przyj­dzie jesz­cze czas, zwłasz­cza, jak za­cznę przy­kła­dać do tego więk­szą pracę.

Co do resz­ty hi­sto­rii, oba­wiam się, że pro­log może być tro­chę my­lą­cy pod wzglę­dem epoki, w które dzie­je się hi­sto­ria, po­nie­waż za­czy­nam w kraju dosyć słabo roz­wi­nię­tym, pod wzglę­dem resz­ty kon­ty­nen­tu (gdzie mają ga­ze­ty, ste­row­ce, broń palną, a i przy­mie­rza­ją się do bu­do­wy kolei i pan­cer­nej floty, czy opra­co­wa­nia apa­ra­tu).

Nie chcia­łem ko­lej­ne­go ‘Eu­ro­pe­an Me­die­val Fan­ta­sy’.

Jesz­cze raz dzię­ku­ję za prze­czy­ta­nie, na­pi­sa­nie ko­men­ta­rza i wy­pi­sa­nie błę­dów.

Po­zdra­wiam ;)

 

,,Celuj w księ­życ, bo nawet jeśli nie tra­fisz, bę­dziesz mię­dzy gwiaz­da­mi,, ~ Pa­trick Süskind

Cześć, Da­nie­lu!

Po lek­tu­rze nie mam za wiele do po­wie­dze­nia, lecz chcia­łam zo­sta­wić ślad, że prze­czy­ta­łam, a przy tylu tek­stach na stro­nie to za­wsze jest coś. Jak ktoś do­czy­ta. Przed­sta­wio­ny frag­ment ani mnie grze­je, ani ziębi – był cie­ka­wy, ale ra­czej o nim za­po­mnę, ale to w końcu tylko frag­ment.

Na pewno jest to cie­ka­wy świat z za­ląż­kiem na coś na­praw­dę faj­ne­go. Póki co jed­nak mu­sisz po­pra­co­wać nad tą “żon­gler­ką sło­wem”, jak sam za­uwa­ży­łeś. W opo­wia­da­niach cza­sem może przy­kuć kogoś sama hi­sto­ria, w po­wie­ści (tu­dzież frag­men­tach) bar­dzo ważny jest styl. Ale to na pewno pod­re­pe­ru­jesz, jeśli i tym razem nie rzu­cisz pi­sa­nia :)

 

 

Mer­ti­na, pełna od je­dze­nia i nie­ma­ją­ca już ocho­ty na dal­sze tańce z ku­zyn­ka­mi, za­czę­ła ob­ser­wo­wać dal­szą część wiel­kiej hali.

 

Dziew­czy­na uśmiech­nę­ła się. Ko­cha­ła matkę ponad wszyst­ko i dzię­ko­wa­ła wszyst­kim He­ro­som, że dali jej taką wspa­nia­łą ro­dzi­nę. 

 

Mer­ti­na zo­sta­wi­ła swoją nie­do­koń­czo­ną pie­czeń i skie­ro­wa­ła się w stro­nę tłumu, by do­stać się do chło­pa­ka. Prze­ci­ska­jąc się przez roz­tań­czo­ny, spo­co­ny tłum po­czu­ła, jak ktoś łapie ją za nad­gar­stek.

 

– Idę z tobą – po­wie­dzia­ła Tara, która znała sztu­kę zie­lar­stwa rów­nie do­brze co matka. – Przy­da ci się każda pomoc.

– Chyba żar­tu­jesz, dziew­czy­no, do­pie­ro co wy­szłaś za mąż. Dziś jest prze­cież twój wiel­ki dzień.

– Do­brze wiesz, że mnie nie za­trzy­masz, matko – po­wie­dzia­ła sta­now­czo Tara. – Idzie­my razem.

Taka sama jak matka, po­my­śla­ła Mer­ti­na.

– My też pój­dzie­my – po­wie­dzia­ła po chwi­li, trzy­ma­jąc spo­co­ną dłoń Kola. – Może się do cze­goś przy­da­my…

– Do­brze, niech wam bę­dzie – po­wie­dzia­ła matka i szyb­kim kro­kiem ru­szy­ła w stro­nę drzwi.

Ta matka ma imię. Mo­żesz go czę­ściej uży­wać :) A naj­le­piej ina­czej bu­do­wać zda­nia.

 

 

Po­wo­dze­nia w dal­szym pi­sa­niu! :)

Nie wy­sy­łaj kra­sno­lu­da do ro­bo­ty dla elfa!

Dzię­ku­ję za prze­czy­ta­nie i zo­sta­wie­nie śladu ;)

 

Cie­sze się, że nie ma więk­szych pro­ble­mów z czy­ta­niem (nie li­cząc po­wtó­rzeń, które zaraz po­pra­wię). Je­stem też za­do­wo­lo­ny, że opo­wia­da­nie można uznać za po­praw­ne, a na bar­dziej wy­szu­ka­ny styl przyj­dzie czas (oby). Na razie udało mi się stwo­rzyć w miarę płyn­ne zda­nia, które mogę prze­czy­tać bez za­że­no­wa­nia – dla mnie to już sporo.

 

Nad świa­tem pra­cu­ję już pra­wie trzy lata, więc mam na­dzie­ję na coś cie­ka­we­go, du­że­go i bo­ga­te­go.

 

Jesz­cze raz dzię­ku­ję i rów­nież życzę po­wo­dze­nia! ;)

,,Celuj w księ­życ, bo nawet jeśli nie tra­fisz, bę­dziesz mię­dzy gwiaz­da­mi,, ~ Pa­trick Süskind

Cześć, Da­niel!

 

Prze­czy­ta­łam ten frag­ment już dosyć dawno temu, ale nie wiem czemu nie zo­sta­wi­łam żad­ne­go ko­men­ta­rza :P Przy­cho­dzę z py­ta­niem – czy pla­nu­jesz pu­bli­ko­wać ko­lej­ne roz­dzia­ły? Wiem, jak to z frag­men­ta­mi tutaj bywa, ale przy­znam, że chęt­nie za­głę­bi­ła­bym się w tę hi­sto­rię, na razie tylko za­ry­so­wa­ną. Do­my­ślam się, że skoro to więk­szy pro­jekt, to na pewno jest dla Cie­bie bar­dzo ważny ;)

 

Po­zdra­wiam!

 

PS Za­mie­rzam nad­ro­bić w naj­bliż­szym cza­sie inne Twoje tek­sty. Tym razem po­sta­ram się zo­sta­wiać pod nimi jakiś ślad ;) 

„Bóg jest Panem anio­łów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tol­kien

Dzię­ku­ję, ale na razie nie pu­bli­ku­ję no­wych, po­nie­waż muszę je po­pra­wić, a hi­sto­ria jest ba­aar­dzo długa, a nie chcę zo­sta­wiać tak urwa­ne­go ;)

,,Celuj w księ­życ, bo nawet jeśli nie tra­fisz, bę­dziesz mię­dzy gwiaz­da­mi,, ~ Pa­trick Süskind

Hej, Da­niel!

 

Prze­czy­ta­łem pro­log i czy­ta­ło się lekko, przy­jem­nie. :3

 

Hi­sto­ria za­in­te­re­so­wa­ła mnie, a słowo “Tytan”, obec­ne w tek­ście tym bar­dziej zy­ska­ło moją uwagę! Czy to już zbo­cze­nie? Być może, ale nie będę kła­mał. :)

 

Z uwag (jeśli mogę się nimi po­dzie­lić, je­stem tu żół­to­dzio­bem i czuję, że ro­biąc to nad­uży­wam go­ścin­no­ści, ale co tam):

 

Mer­ti­ne prze­szły ciar­ki i od­wró­ci­ła wzrok. 

Za­bra­kło chyba ę na końcu słowa, praw­da?

 

Miała już tyle lat, że go­to­wa była wyjść za mąż, a Kole był naj­przy­stoj­niej­szym chło­pa­kiem, ja­kie­go kie­dy­kol­wiek spo­tka­ła.

Chyba wkra­dło się ja­kieś po­wtó­rzon­ko. :)

 

Po­zdra­wiam i cze­kam na kon­ty­nu­ację :3

 

 

Qu­idqu­id La­ti­ne dic­tum sit, altum vi­de­tur.

Nowa Fantastyka