Jak każdego ranka, książę Hermod stanął przed dwuskrzydłowymi drzwiami z ciemnego dębu. Pozłacana tabliczka na wysokości jego oczu informowała, że po drugiej stronie znajduje się biuro naczelnego poczmistrza.
“To ja” – pomyślał ponuro, sięgając do kieszeni po klucz. W drugiej ręce trzymał plik dokumentów otrzymanych od asystentki. Musiał przejrzeć je w pierwszej kolejności, choć nie przepadał za tym, tak samo jak za spędzaniem długich godzin za biurkiem. Ile by dał, by zamiast tego znów znaleźć się na gościńcu.
Przekręcił klucz w zamku i wszedł do przestronnego pomieszczenia. Na parapecie za jednym z wysokich okien przycupnął kruk. Zaskoczony Hermod podszedł i otworzył je na oścież.
– Witaj, Muninie! – Powitał pierzastego gościa.
Ptak wleciał do środka. Podczas lądowania przemienił się w sługę w czarnej liberii. Ukłonił się nisko.
– Bądź pozdrowiony, książę Hermodzie – powiedział. – Król Odyn Wszechojciec chciałby z tobą pomówić o pilnym zadaniu. Prosi o możliwie jak najszybsze przybycie do pałacu Valaskjajf.
Serce poczmistrza zabiło szybciej. Czyżby Norny go wysłuchały?
– Dziękuję. Przekaż, że już jadę.
Munin odpowiedział kolejnym ukłonem, następnie przemienił na powrót w kruka i odleciał.
Hermod wezwał asystentkę, której przekazał instrukcje. Upewniwszy się, że podczas jego nieobecności asgardzka poczta nie pogrąży się w chaosie, wybiegł do stajni. Jazda galopem przez miasto stanowiła zaledwie namiastkę tego, na co liczył po rozmowie z ojcem.
*
W swym gabinecie król Odyn wręczył Hermodowi kopertę. Wybita w wosku zaklęta pieczęć gwarantowała, że tylko adresat będzie w stanie poznać jej zawartość. Kimkolwiek był, na imię miał Rind, sądząc po jedynym słowie nakreślonym nad symbolem.
– Zdaję sobie sprawę, mój synu, jak czasem doskwiera ci stateczna rola poczmistrza. Jesteś przecież jednym z moich najlepszych posłańców. Z tego samego powodu ufam, że podołasz tej misji i dostarczysz list.
– Dziękuję za zaufanie, ojcze. – Hermod wziął kopertę. – Kim jest Rind i gdzie powinienem się udać?
Król podniósł na syna zimne jak stal oko.
– Wystarczy ci wiedzieć tyle, Hermodzie, że to moja dawna sojuszniczka. Jest jedną z Asów, ale od lat mieszka w Jotunheimie, w miejscu zwanym Białym Kotłem. To odległa i niegościnna okolica. Poradzisz sobie?
Książę dyskretnie przełknął ślinę.
– Nie zawiodę – zapewnił.
*
Przygotowany do dalekiej drogi Hermod opuścił Asgard jeszcze tego samego dnia. List schował do torby zapiętej trzema klamrami ze szczerego złota. Na Ragnarze, swym rumaku, pognał po tęczowym moście do Midgardu. Granicę Jotunheimu przekroczył czwartego dnia podróży. Mogły tu czyhać wszelkie zagrożenia, toteż zachowywał czujność. Przez góry jechał wolniej niż po równinach. Czasem dostrzegał w oddali maszerujących Jotunów. Oni na szczęście nie widzieli go. Szerokim łukiem omijał twierdze i osady, bo wiedział, że mieszkające w nich olbrzymy darzą Asów niechęcią.
Niestrudzony Ragnar brnął przez coraz głębsze zaspy. Z każdym kolejnym dniem wiatr mocniej zacinał. Dziesiątego Hermod zajechał pod wykutą w skale prostokątną bramę. Z powodu śnieżycy nie mógł spojrzeć na mapę, lecz i tak był pewien: pozostało mu jeszcze tylko pokonanie tego górskiego przejścia i oto będzie w Białym Kotle.
Skierował konia do wnętrza tunelu, gdzie zeskoczył na ziemię. Popatrzył w mrok przed sobą. Prawdopodobnie ze zmęczenia nie miał obaw przed tym, co mogło się w nim kryć. Otrzepał ze śniegu siebie i Ragnara. Uznał, że obaj zasługują na odpoczynek, dlatego zdjął z grzbietu kompana ciężkie torby, po czym dał mu jeść.
Blask pochodni ukazał gładkie ściany tunelu. W paru miejscach widoczne były pęknięcia. Tuż przy ziemi Hermod znalazł szczelinę na tyle dużą, by wetknąć w nią pochodnię. Uwolniwszy się z grubego szalika i puchatej czapki, usiadł pod ścianą. Torbę z listem także odłożył na bok. Pogrążony w myślach, niemrawo żuł kawałki suszonego mięsa.
Nie zauważył, kiedy zasnął.
*
Kiedy otworzył oczy, z przerażeniem odkrył panującą wokół ciemność. Na zewnątrz zapadła noc. W panice rzucił się na poszukiwania pochodni. Wymacał ją na ziemi tuż przy szczelinie. Ręce tak mu drżały, że zdołał ją zapalić dopiero trzecią zapałką.
Toboły leżały porozrzucane na całej szerokości kamiennego korytarza. Ani śladu Ragnara. Zacmokał, zagwizdał, zawołał rumaka po imieniu raz, drugi. Za każdym razem odpowiadała cisza. Równocześnie kolejna niepokojąca myśl zmroziła Hermodowi serce. Jak porażony zaczął gorączkowo przerzucać bałagan. Z rzeczy nic nie zniknęło, za wyjątkiem torby z listem. Uświadomiwszy sobie powagę strat, padł na kolana. Echo powtarzało rzucane przez niego przekleństwa. Wyklinał siebie a zwłaszcza swój mocny sen.
Gdy pierwsza fala gniewu minęła, wziął głęboki wdech. Nie mógł się jeszcze poddać.
Dokładniej zbadał otoczenie. Po chwili kucnął, by lepiej się przyjrzeć rysom w skalnym podłożu. Jakoś wcześniej nie zwrócił na nie uwagi. Z całą pewnością były to ślady pazurów. Część wyglądała na całkiem świeże.
*
Im dalej Hermod szedł, tym tunel robił się coraz bardziej stromy. W jednej ręce trzymał pochodnię, w drugiej miecz. Najgorsze było, że nie wiedział, z czym miał do czynienia. Mógł to być smok albo coś jeszcze gorszego. W przeciwieństwie do swoich starszych braci, nie miał wielkiego doświadczenia z potworami, a wyglądało na to, że będzie musiał stanąć oko w oko z bestią, by odzyskać Ragnara i list. Skłamałby, gdyby powiedział, że nie czuje strachu.
Przed wyjazdem dowiedział się tylko tyle o przejściu do Białego Kotła, że zostało zbudowane dawno temu przez olbrzymy. Nic więcej. Spoglądał najdalej, jak mu na to pozwalał płomień pochodni, gotów na możliwe niespodzianki.
W końcu dotarł do końca tunelu. Nie znalazł tam jednak kotliny Białego Kotła, tylko przytłaczającą zewsząd masę czerni. Z ogromnym wysiłkiem zmusił nogi do dalszej wędrówki. Podążał wzdłuż ściany, wyczulony na każdą anomalię. Po pewnym czasie na drodze stanął mu budynek wbudowany w skałę, na tyle duży, by mógł tam wejść Jotun niewiele większy od przeciętnego Asa. Wyglądał na stary i opuszczony. W wejściu brakowało drzwi.
Wewnątrz Hermod znalazł wśród śmieci kilka kilofów oraz kajdany. I te, i te nadawały się dla karłów. Zaintrygowany przeszedł do sąsiedniego pokoju. Tam, za wyłamaną kratą, tkwił w ścianie przycisk wielkości talerza. Przedstawiono na nim krąg, od którego odchodziły liczne promienie. Podobne symbole książę widział swego czasu w Svartalfheimie.
Po dłuższej chwili namysłu postanowił zaryzykować. Stary mechanizm działał opornie, dlatego musiał włożyć w pchnięcie dużo siły.
Cały budynek zawibrował przy akompaniamencie przenikliwego dźwięku. Przewidziawszy coś takiego, Hermod rzucił się do ucieczki. Zatrzymał się dopiero, gdy dobiegł do tunelu, z którego przybył. Tutaj nie dotarło trzęsienie, więc mógł odetchnąć i spojrzeć za siebie.
Okropny dźwięk przycichł. Wysoko w oddali świecił coraz mocniej okrągły kryształ svartalfskiej latarni, chyba największej, jaka istniała. Mimo upływu kto wie, ilu zim, magii zaklętej w mechanizmie starczyło, by rozświetlić całą komorę przepastnego kamieniołomu.
*
W długiej historii dziewięciu światów był taki czas, gdy olbrzymy z Jotunheimu najeżdżały Svartalfheim. Porywały stamtąd karły, aby wykonywały dla nich najcięższe prace, na przykład w tym podziemnym kamieniołomie. Hermod mógł tylko zgadywać, czemu został opuszczony. Nie wykluczał buntu niewolników.
Dno zapełniały wysokie na kilka a czasem nawet kilkanaście jardów stosy bloków odłupanych ze ścian. Przypominały budowle z klocków stawiane przez dzieci. Nikt w tak niestabilny sposób nie powinien składować materiału. Wędrując przez ten dziwny skład, czy też raczej imitację miasta, natrafiał na gruzy oraz głębokie ślady pazurów wydrapane w kamieniach. Pod jednym z nich znalazł też skrawek łuskowatej skóry smoka.
Mimo strachu szedł dalej, o ile było to możliwe, wąskimi przejściami. Przeczucie podpowiadało mu, że torbę z listem odnajdzie w legowisku bestii. Powszechnie było wiadomo, że smoki są łase na wszelkie błyskotki, nawet tak drobne, jak złote klamry.
W gnieździe mógł być też Ragnar. Książę wolał nie myśleć, w jakim stanie.
Wysoko w górze svartalfska latarnia nie przestawała hałasować. Przywykł do tego dźwięku, choć pobolewała go od niego głowa. Samo światło, choć nie tak intensywne jak prawdziwe słońce, zapewniało na tyle dobrą widoczność, że nie potrzebował pochodni.
W pewnym momencie, gdzieś nie całkiem daleko, rozległ się pełen wściekłości ryk. Hermod akurat przechodził na drugą stronę szerokiej alei. Niewiele myśląc, wskoczył do wąskiej uliczki ukrytej w cieniu. Uderzył w coś, a raczej kogoś. Zanim zdołał to przetrawić, para rąk mocno go objęła. Sekundę później leżał przyciśnięty twarzą do ziemi, bez możliwości sięgnięcia po miecz.
– Puść mnie! – Starał się nadać swemu głosowi władczy ton.
– To ty włączyłeś latarnię? – zapytał surowo kobiecy głos.
– Czy to teraz ważne?! Tam szaleje smok!
– Boś go rozjuszył, kretynie. I nie krzycz tak.
Hermod był zbyt skonfundowany, by wziąć do siebie obelgę. Zaprzestał też walki o oswobodzenie dłoni. Wtedy nieznajoma uwolniła go. Wstał, zanim jednak zdołał zapytać o cokolwiek, pchnęła go ku wyjściu na drugim końcu uliczki. Chciała, by poszedł z nią i nie przyjmowała sprzeciwu.
Wyszli na aleję oblaną światłem latarni. Kobieta wyminęła Hermoda, zerkając na niego z ukosa. Mogłaby być jego matką. Surowe warunki Jotunheimu nie zdołały ukryć asgardzkiego pochodzenia. Jej potargane, krótkie włosy mieniły się białym złotem a ciemne oczy lśniły inteligencją. Miała na sobie gruby, wielokrotnie reperowany płaszcz oraz znoszone buty, do których wbiła nogawki spodni. Na plecach niosła poręczną kuszę i kołczan.
Coś nietypowego było w jej kroku. Mimo to szła pewnie i szybko przez kamienne miasto, prowadząc ich jak najdalej od smoka. W ten sposób dotarli do placu otoczonego wysokimi ścianami z bloków, przypominającego dziedziniec. Ku wielkiemu zdziwieniu i jeszcze większej radości Hermoda, czekał tam Ragnar. Pełen ulgi podbiegł do konia. Zwierzę było całe i zdrowe, tylko wystraszone. Je też cieszyło ponowne połączenie z właścicielem.
– Znalazłam go, jak się błąkał po okolicy – wyjaśniła kobieta – tuż zanim włączyłeś latarnię.
– Dziękuję – powiedział przez łzy Hermod, a ponieważ uznał, że to dobry moment, dodał: – Jak się pani nazywa?
Tym razem to ona została zbita z tropu. Przez moment wyglądała, jakby próbowała coś sobie przypomnieć.
– Rind. To moje imię.
Książę podszedł do niej i zdjąwszy czapkę, ukłonił się lekko.
– Hermod. Jestem niezmiernie pani wdzięczny za odnalezienie i zaopiekowanie Ragnarem.
Ledwie wypowiedział ostatnie słowo, oboje usłyszeli kolejny ryk.
– Musimy wyłączyć latarnię, Hermodzie – powiedziała stanowczo pani Rind.
Książę chwycił konia za wodze.
– Dlatego, że irytuje smoka?
– Między innymi. Ten tutaj nie lubi światła i ma wrażliwe uszy.
– Zna go pani?
Zdjęła z pleców kuszę i zaczęła naciągać na nią bełt.
– Często włazi do mojej nory i wykrada sprzęt. Wczoraj znowu przylazł.
– Mi też coś zabrał, proszę pani.
– Najpierw latarnia, potem legowisko. Mamy mało czasu.
*
Niebezpieczeństwo było coraz bliżej. Hermod wskoczył na Ragnara, za nim pani Rind.
– Wiesz, gdzie jechać? – zapytała.
– Mniej, więcej. – Ręką pokazał sklepienie. Od latarni do budynku z przyciskiem biegły przewody niosące magię.
Właśnie w tym momencie zza zakrętu wypełzł smok. Swym smukłym ciałem nie pozostawiał wiele miejsca w alejce. Z czerwonych oczu wyzierała czysta furia. W chwili, gdy otworzył paszczę, pani Rind wystrzeliła w jego stronę z kuszy. Czy trafiła, Hermod nie wiedział, bo ruszyli w kierunku prostopadłej ulicy. Miał sekundy na podjęcie decyzji. Kobieta znów go objęła mocno ramionami, tym razem żeby nie spaść.
Zmusił Ragnara do ostrego skrętu w lewo. Wybiegli na bardzo długą aleję, gdzie dalej ponaglał biednego rumaka.
“Jak wrócimy do Asgardu, mój drogi – obiecał mu w myślach – zamieszkasz w najpiękniejszej stajni, gdzie już zawsze będą ci sypać do złotego żłobu najsmaczniejsze siano.”
– Na jaja Ymira! – zawołała pani Rind. – Ten jaszczur jest szybki!
Mając prostą drogę przed sobą, Hermod mógł zaryzykować zerknięcie do tyłu. Smok gonił ich zaślepiony żądzą mordu. Jeszcze był daleko.
Cwałowali tak szybko, że kamienne bloki po bokach były tylko smugami. A przed nimi powoli wyrastała bodajże największa konstrukcja w kamieniołomie. Przypominała pałac z wieżą. Hermod patrzył na nią z rozpaczą. Próbował coś wymyślić, ale Ragnar nabrał takiego tempa, że następny zakręt skończyłby się fatalnie.
Wśród szarych kamieni dostrzegł czarny kształt wąskiej bramy a w niej drobny, jasny punkcik.
“Może jeszcze nie wszystko stracone?” – pomyślał i delikatnie pociągnął z wodze.
– Czy ty zwa… – Pani Rind urwała, kiedy zobaczyła pałac. – Szlag.
To był szalony pomysł, wymagający ogromnej precyzji. Jedna szansa na milion. Jeździec wydawał koniowi proste komendy, podczas gdy pasażerka obserwowała tyły.
– Dogania nas!
Ragnar zwolnił do szybkiego galopu. Tyle powinno wystarczyć. Hermod nakierował go tak, by wpadł w bramę pałacu. Za sobą słyszał nieludzkie sapanie.
– Przyspiesza! – krzyknęła pani Rind.
Na usta księcia wypełzł uśmiech.
– Świetnie! – Jego plan mógł się udać.
Z pochylonymi głowami wjechali do tunelu. Ledwie starczyło tu miejsca dla konia. Po obu stronach cale dzieliły kolana Asów od ścian. Kiedy tylko wyjechali na zewnątrz, po drugiej stronie smok uderzył w pałac. Nie obejrzeli się, aby popatrzeć. Wystarczyło im słuchanie rumoru walącej się za nimi konstrukcji oraz ryku zgniatanej bestii.
Zatrzymali się bezpiecznie dopiero poza granicami miasta. Ragnar parował jak wrzątek. Hermod prawie spadł z siodła przy schodzeniu. Choć bolały go wszystkie mięśnie, pomógł zejść pani Rind. Wspólnie popatrzyli na chmurę pyłu w oddali.
– Zabiłeś smoka, Hermodzie – powiedziała kobieta ze szczerym uznaniem.
Świadomość tego powoli do niego docierała. Zrobiło mu się ciemno przed oczami. Znów straciłby równowagę, gdyby pani Rind go nie przytrzymała zapatrzona gdzie indziej. Również spojrzał w tamtą stronę. Zamrugał parę razy, lecz to nie były zwidy ze zmęczenia: latarnia przygasła, by po chwili na powrót rozbłysnąć światłem jaśniejszym niż dotąd.
*
– To wielka, zaniedbana fuszerka – wyjaśniła pani Rind. – Skonstruowali ją ignoranci rękami niewolników. Wolę nie myśleć, co się stanie, jeśli pozostanie włączona.
– Ja też nie – mruknął Hermod.
Jechali wzdłuż ściany komory aż dotarli do budynku z przyciskiem. Latarnia na przemian gasła i jaśniała w nierównych odstępach. Ponieważ światło nie docierało do pokoju w głębi, książę zapalił pochodnię. Wcześniej tego nie zauważył, ale w kącie były ciężkie, żelazne drzwi. Przez te wszystkie zimy niemal stopiły się ze ścianą.
– Tam jest cały mechanizm! – Pani Rind przekrzyczała wibrujący dźwięk. – Nie ma szans na wejście bez porządnych machin wojennych! Próbowałam!
Przycisk tkwił głęboko wciśnięty w ścianę, jak go Hermod pozostawił. Przyłożył czubek miecza do szczeliny między nimi. Drżenie dotarło do nadgarstka zanim cofnął rękę. Pani Rind odepchnęła go.
– Zwykła siła tu nie wystarczy, chłopcze!
Z kieszeni płaszcza wyjęła kawałek kredy. Nie bacząc na wibracje, zaczęła kreślić spiralnie wokół przycisku drobne runy. Jednocześnie wymawiała zaklęcia. Książę słuchał z podziwem, jak na przekór hałasowi jego nowa znajoma zachowuje własny rytm. Pisanie skończyła, kiedy musiała stanąć na palcach. Nie przerywając swej pieśni, położyła na ścianie dłonie.
Magia wokół gęstniała. Trzęsienie przybierało na sile. Mimo rosnącej paniki Hermod pozostał przy pani Rind. Nie mógł jej opuścić po tym, co przeszli z jego powodu. Zamknął jednak oczy. W samą porę, bo rytuał zakończył potężny błysk. Gdzieś przed nim coś gruchnęło o ziemię. Sam też upadł.
Musiał stracić przytomność, bo obudził go Ragnar trącając nosem. Stała też nad nim pani Rind z pochodnią. Czary wyraźnie ją wyczerpały, lecz uśmiechała się.
– Pobudka – powiedziała wesoło. – Wiesz? Bardzo trudno cię dobudzić.
Następną rzeczą, z której zdał sobie sprawę, była panująca wokół nich cisza.
*
Zanim wyruszyli do legowiska smoka, trochę czasu spędzili przy ognisku rozpalonym z nadających się do tego śmieci.
– Skąd pani tak dużo wie o tym miejscu? – spytał Hermod.
– Często chodzę tu grzebać. Kiedyś znalazłam dziennik jednego z niewolników. Zaledwie kilka wpisów zdołałam rozczytać.
Zachęcona przez księcia, wyjawiła, co wiedziała o kamieniołomie. Miejsce działało długo, aż w końcu doszło do konfliktu między właścicielami. To dało okazję karłom do wszczęcia buntu. Z nielicznych, czytelnych fragmentów nie poznała dokładnego przebiegu walk, ale jeszcze jakiś czas po powstaniu mieszkali tu dawni niewolnicy.
– Dlaczego postawili sztuczne miasto?
Pokręciła głową. Miała kilka teorii. Według najbardziej prawdopodobnej, karły chciały tutaj zbudować własną osadę. Z jakiegoś powodu jednak zrezygnowały, pozostawiając za sobą cudaczną makietę. Podejrzewała też, że smok zadomowił się tutaj długo po opustoszeniu komory.
O sobie samej nie mówiła już tak chętnie. Kiedy Hermod wspomniał króla Odyna, skrzywiła się. Z pewnych powodów po wojnie Asów z Wanami opuściła Asgard. Wędrowała po światach, szukając miejsca, gdzie mogłaby żyć spokojnie w samotności, aż dotarła do Białego Kotła.
– Tu mi dobrze – stwierdziła. – Poza smokiem nikt mi nie przeszkadzał.
Książę przytaknął ze zrozumieniem. Dobrze przyjął jej małomówność, bo nie musiał w zamian zdradzać nic o sobie i swojej misji. Wolał to zrobić, kiedy odnajdzie list.
*
Jak na ironię, spowite ciemnością miasto z dużych klocków wydawało się bezpieczniejsze, niż gdy oświetlała je latarnia. Pani Rind szła z pochodnią jako przewodniczka, za nią podążał Hermod prowadzący Ragnara. Nie zboczyli z trasy, aby zobaczyć martwego smoka.
Legowisko znajdowało się w samym centrum. W gnieździe ułożonym z pokruszonych bloków zalegał złom, niewątpliwie kiedyś lśniący. Blask ognia odbił się wyraźnie od dwóch przedmiotów. Asowie weszli głębiej.
Nie wierząc własnemu szczęściu, Hermod podniósł znajomą torbę. Miała przegryziony pasek, ale klamry pozostały nienaruszone. Koperta wewnątrz miała jedynie pogniecione rogi.
Podszedł do pani Rind. Trzymała drugi przedmiot, który okazał się metalową protezą nogi. Na widok miny księcia, kobieta zaśmiała się. Oddała mu pochodnię a sama usiadła na kawałku gruzu. Podciągnęła obie nogawki spodni, pokazując parę sztucznych kończyn. Kopnęła pogryzioną protezę.
– To miał być najnowszy model – powiedziała z westchnieniem.
Hermod zakasłał, by ukryć zmieszanie. Po chwili wahania przedstawił się ponownie, tym razem ze wszystkimi tytułami. W pełni wyjawił powód swej podróży i wręczył kopertę zdumionej adresatce. Pod jej palcami pękła zaklęta pieczęć. Czekał z niepokojem, aż skończy czytać list.
– Ha! – zawołała. Trudno było ocenić, czy była bardziej rozbawiona, czy oburzona. – Wysłać własnego syna do dawnej miłości z prośbą o powrót na stare śmieci! Jakże to podobne do tego starego kruka! Dobrze wie, że gdyby przylazł osobiście, to bym mu na powitanie strzeliła bełtem w ostatnie oko! – Wzięła dwa głębokie oddechy, po których mówiła już spokojnie. – Pozwól mi, książę, zastanowić się nad odpowiedzią. W międzyczasie ugoszczę ciebie i Ragnara u siebie. Wszyscy troje potrzebujemy odpoczynku.
*
Nora pani Rind okazała się chatą zasłaniającą całkiem przestronną jaskinię w zboczu góry. Bardziej niż dom przypominała warsztat pełen przeróżnych mechanizmów. Hermod domyślał się przeznaczenia jedynie części z nich.
Gospodyni przygotowała na obiad pieczonego orła. W mięsie nadal był widoczny otwór po grocie kuszy.
– Poczmistrz, co? – zagadnęła przy posiłku. – Ciekawe zajęcie dla syna króla.
– Na tron mi się nie śpieszy, proszę pani – odparł Hermod. – Za długa kolejka.
– Mogę cię zapewnić, książę, że nikt z niej nie jest ode mnie. Tak daleko nie zaszliśmy.
– Jak… – zaczął Hermod, ale pani Rind weszła mu w słowo.
– W czasie wojny odpowiadałam za machiny oblężnicze. Potem się pokłóciliśmy. Powiedzmy, że nie lubię, kiedy ktoś uważa, że pozjadał wszystkie rozumy. A skoro chce, żebym wróciła, to raczej nie po to, aby rozpalić w starym piecu.
Hermod bez słowa zgodził się ze wszystkim, co powiedziała. Dobrze znał ojca i jego postępowanie z innymi. Najbardziej cenił sobie tych przydatnych.
Na tym pani Rind zakończyła temat. Dla niej odpoczynek zapewne oznaczał powrót do pracy, bo po obiedzie usiadła przy warsztacie. W pełnym skupieniu naprawiała uszkodzoną protezę. Książę wolał jej nie przeszkadzać.
Nałożył płaszcz i wyszedł na zewnątrz. Z tarasu rozciągał się widok na kotlinę. Jak okiem sięgnąć, ze śnieżnej pokrywy wystawały jedynie czubki drzew. Niebo było szare, ale przynajmniej nie padało.
Ragnar stał przywiązany do płotu. Przed sobą miał paszę, ale jej nie jadł. Spał. Hermod usiadł obok niego. Zapatrzony w pozbawiony barw krajobraz Białego Kotła, rozmyślał o tym, przez co przeszli i co jeszcze ich czeka.
Po raz pierwszy w życiu zatęsknił za papierkową robotą.