
Lekkie, jak mi się wydaje, opowiadanie z gatunku fantasy, a zarazem mój debiut w tym miejscu. Za wszelkiem komentarze, uwagi i konstruktywną krytykę będę bardzo wdzięczny. Przyjemnej (mam nadzieję) lektury. :)
Lekkie, jak mi się wydaje, opowiadanie z gatunku fantasy, a zarazem mój debiut w tym miejscu. Za wszelkiem komentarze, uwagi i konstruktywną krytykę będę bardzo wdzięczny. Przyjemnej (mam nadzieję) lektury. :)
Skrzący w słońcu śnieg pokrywały krwawe desenie. Wśród zasp białego puchu walały się połacie strzechy, bele drewna, kamienne bloki. I ciała. Zmiażdżone, z powykręcanymi dziwacznie kończynami, niekiedy rozerwane i porzucone, niby szmaciane lalki.
Osadę wzniesiono na niewielkim wzgórzu, z poszarpanymi szczytami skalistych gór w tle. Wśród zrujnowanej zabudowy kręcili się mieszkańcy, próbując omijać co obszerniejsze plamy krwi i odciśnięte w śniegu ślady stóp. Te były wielkie. W zagłębieniu spokojnie mógł ułożyć się rosły mężczyzna i jeszcze zostałoby miejsce. Tak wzdłuż, jak i wszerz. Tropy mieszały się i nakładały na siebie na całym wzniesieniu.
Vegard podjechał na skraj wioski, zatrzymując się obok mężczyzny w podeszłym wieku. Staruszek próbował ułożyć na płótnie makabrycznie spłaszczone od pasa w dół ciało jasnowłosego młodzieńca.
– Co tu się stało?
Starzec wyprostował się z bolesnym stęknięciem.
– Co się stało? Czy bogowie poskąpili wam oczu, panie? Troll! Zlazło bydle z gór i rozniosło wieś! To się stało!
– Nie krzycz, dziadku. Słuch akurat mam niezły. Dawno?
– Nad ranem, ledwie słońce wstało. Widzita, że dopiero sprzątamy.
– Kto tu rządzi?
– Nikt, tak po prawdzie. Ale tam – wskazał między chałupy – znajdziecie Romusa. On tu, chwilowo, sprawuje pieczę.
Vegard podziękował i ruszył po zboczu w górę.
Większości budynków brakowało mniejszych lub większych fragmentów ścian oraz dachów. Dwa zmiotło z powierzchni ziemi doszczętnie, zostały po nich tylko ciemne plamy klepiska. Mieszkańcy ściągali trupy na plac w centrum osady, układając je w rzędach. Stojący nad zwłokami mężczyzna ubrany był w kubrak podbity baranim futrem. Włosy miał siwe, twarz pooraną bruzdami zmarszczek i blizn. Za pas zatknął zbójnicko wyglądający nóż. Choć siła wieku przygarbiła go nieco, wciąż pozostawał mocny w barach. Żołnierz, prawdopodobnie.
– Romus?
– Kto pyta? – głos miał zachrypnięty, szorstki.
– Vegard Rothern, strażnik gościńca.
Mężczyzna podniósł na niego piwne oczy, przez chwilę z uwagą mierzyli go wzrokiem.
– To ja. Jeśli szukacie trolla, to spóźniliście się. Już tu był.
– Nie da się ukryć. – Vegard zeskoczył z siodła, brzęcząc sprzączkami pancerza i okuciami pasa. – Zdarzało się to wcześniej?
– Nigdy. Ale jak chcecie gadać, to chodźcie do halli. Albo tego, co z niej zostało.
Usłyszeli tętent kopyt i do osady jak burza wpadło grupa jeźdźców. Jadący na czele miał na sobie burą tunikę z wyszytym na piersi niedźwiedziem, pod którą nosił kolczugę. Głowę zakrył szyszakiem, do rzędu przytoczył tarczę, do pasa przypiął miecz, w dłoni trzymał postawioną na sztorc włócznię. Sumiaste wąsy podrygiwały w rytm kroków wierzchowca, marsowe spojrzenie obdarzało dezaprobatą wszystkich po równo. Za nim podążało dziesięciu niemal identycznych mężczyzn. Różnili się tylko mniej okazałymi wąsami i biedniejszym zdobnictwem pasa, pochew na miecz czy hełmu.
Kolumnę zamykała kobieta. Opatulona w futrzany płaszcz, z kapturem na głowie. Gdy nakrycie spadło, na jej ramiona rozlały się falowane rude włosy, z wplecionym w nie jastrzębim piórkiem. Mogła mieć jakieś dwadzieścia lat. Rumiane od wiatru policzki mocno kontrastowały z zimnymi, intensywnie błyszczącymi oczami w kolorze lodu. Na jej nadgarstkach klekotały drewniane bransolety.
– Kto tu dowodzi? – zapytał rycerz władczym głosem.
– Mi wypadło, panie. Romus me imię – głos osadnika spokorniał wyraźnie w kontakcie z przedstawicielem wyższego stanu.
– A wyście?
– Vegard Rothern – powtórzył mężczyzna. – Strażnik gościńca.
– Ha! Wędrowny obrońca ludu Dromerii! Svajros jest z nami, przysłał nam kompana do pomocy. Dobrze. Zwę się Roland z Durandal, sługa władającego tymi ziemiami barona Eghara z Białorzeki. To zaś moja drużyna, a z nią panna Keitha z Górskiego Ludu, z plemienia Jastrzębia. Uzdrowicielka na dworze naszego pana.
Vegard spojrzał na dziewczynę uważniej. Górski Lud, zwany też po prostu górzanami, żył na tych terenach od stuleci. Trzymali się na uboczu, stronili od kontaktów z obcymi i rzadko wyściubiali nos poza góry. Zwłaszcza, by służyć możnym panom w ich kamiennych fortecach. Choć uznawali zwierzchność króla Dromerii, to polityka wielkiego świata niespecjalnie ich interesowała, dlatego cieszyli stosunkowo dużą swobodą. Traktowano ich z dystansem, jak dziwactwo i relikt przeszłości, pozwalając im żyć według swoich pradawnych tradycji wśród mroźnych wierchów.
Dziewczyna odpowiedziała spojrzeniem równie uważnym, nie spuszczając wzroku.
– Jedziemy śladem trolla, który ponoć grasuje w tych okolicach. Dawno tu był?
– Niedawno, panie. Ale widzę, żeście zziębnięci i strudzeni, a my właśnie szliśmy do halli, aby pomówić na spokojnie. Zapraszam, znajdzie się jadło i napitek. Chodźcie i wy, pani. Rannych tam żeśmy znieśli.
Halla była największym budynkiem we wsi, nawet pomimo faktu, że teraz brakowało jej połowy wschodniej ściany, a strzecha częściowo zapadła się do środka. Jako jedna z niewielu budowli w osadzie została wzniesiona z nieociosanych kamieni. Rozwarte na oścież drzwi prowadziły do obszernej komnaty, gdzie ustawiono długi stół. W palenisku trzaskał ogień, nad którym wisiał mosiężny kocioł. Poszkodowanych, na wzór zmarłych, kładziono rzędami. Jedni jęczeli z bólu, inni leżeli bez ducha, jeszcze inni tępo wpatrywali się przed siebie. Szczęście w nieszczęściu, nie było ich zbyt wielu. Keitha natychmiast sięgnęła do juków po skórzana torbę i ruszyła do oględzin. Vegard, Roland, Romus i reszta usiedli przy krańcu z stołu. Podano piwo w dzbanie, chleb i ser. Kręcąca się wokół służka zapowiedziała, że wnet dojdzie polewka w garze. Nie wyglądała na zadowoloną z kilkunastu dodatkowych gęb do wykarmienia.
– Opowiadajcie – rozkazał rycerz, w przeciwieństwie do swoich ludzi odrywając tylko trochę chleba i krojąc kawałek ser – jak to było?
– Usłyszeliśmy go, ledwie kur zapiał o poranku. Nie było czasu nic zrobić, ni uciec, ni walczyć, bo i jak walczyć z takim bydlakiem? Wpadł do osady i zaczął walić łapskami we wszystko i wszystkich. Kto mógł, uciekał, ale sami widzieliście, że wielu się nie udało. Szalał jakiś czas, a potem wziął w łapska kilku zabitych i wrócił, skąd przyszedł.
– Tak po prostu? – zapytał Vegard.
– Tak.
– Miewaliście tu już problemy z trollami? – spytał rycerz.
– Widywało się je w górach, to prawda. Ale nigdy nie schodziły tak nisko, panie.
– Czemu więc tym razem któryś zszedł i zaatakował? – zastanowił się głośno jeden z drużynników.
– To dzika bestia! – parsknął inny. – Od kiedy to potrzeba im powodu, żeby atakować ludzi?
Pytający wzruszył ramionami.
– Widzieliście, w którym kierunku odszedł potwór po ataku? – Rolanda najwyraźniej nie interesowały motywy trolla.
– Na północ, panie. Ku górom.
– Myślę tedy, że trzeba zaraz ruszać jego tropem. Nie ma czasu do stracenia.
– Wolnego, panie rycerzu – wtrącił spokojnie Vegard. – Widzieliście kiedyś trolla?
– Nie, nie miałem takiej potrzeby. Cóż może być w nich wartego oglądania?
– To nie wściekły ogr, żeby dało się go od tak pochlastać. I nie banda rozwrzeszczanych goblinów. Straceńcza szarża z imieniem Svajrosa na ustach zda się na nic. Przyjrzyjcie się śladom stóp. Albo, lepiej, całej osadzie. I tym, co na placu leżą. Mamy do czynienia z wyjątkowo rosłym osobnikiem. To nie będzie łatwe polowanie.
– Tchórz przez was przemawia, strażniku? A mówiono mi, że stróże gościńca nie znają strachu i nie uciekają przed żadnym zagrożeniem.
– Kto tak mówił, kłamał. Czyli poeci, jak znam życie. Nie, tu trzeba pomysłu.
– Co więc proponujecie?
Vegard odwrócił głowę, zamilkł. Keitha kucała nad mężczyzną, który dyszał ciężko bez przytomności. Lewą dłonią badała jego tors, jakby szukała urazów, prawą zakrywała oczy rannego. Na jej twarzy odmalowywało się skupienie i troska. Nie zwracała uwagi na poplamione krwią dłonie, ani odór śmierci, który nieprzyjemnie wisiał w powietrzu.
– Poszukamy jego leża i zasadźmy się na niego. Jeśli nam się poszczęści, nie zdążył tam wrócić. Wychodzące na żer trolle zwykle spędzają poza legowiskiem kilka dni. Zaskoczymy potwora.
– A jeśli zdążył? – zapytał któryś z wojaków z krańca stołu, przeżuwając pajdę chleba.
– To i tak nie będzie się nas spodziewał. Będziemy mieli przewagę.
Roland myślał nad słowami Vegarda przez jakiś czas, podkręcając wąsa. Jego ludzie obserwowali go z wyczekiwaniem, zapychając usta kolejnymi porcjami jedzenia, jakby wyszli z założenia, że tego, co zdążą przełknąć, nikt im nie odbierze.
– Zgadzam się ze strażnikiem – powiedział Keitha, podchodząc do nich po cichu. Ubabrane krwią dłonie wycierała w lnianą szmatkę. Najwidoczniej nie mogła zbyt wiele pomóc poszkodowanym, skoro dołączyła do nich tak szybko. – Ale będziemy musieli pójść pieszo. Trolle zwykle zakładają legowiska w dolinach lub szerokich wąwozach w wyższych partiach gór. Konie mogą połamać nogi lub utrudniać wędrówkę. Do tego dochodzi śnieg, którego tam, wysoko, wciąż będzie dużo, jak to w kwietniu. Jeśli jednak dotrzemy tam pierwsi, rzeczywiście mamy szansę zaskoczyć bestię.
– My? – zdziwił się Vegard.
– Wychowałam się wśród tych gór. Znam je lepiej, niż ktokolwiek z was – górzanka mówiła bardzo spokojnie, w jej głosie brzmiała pewność siebie. – Zdarzało mi się również odwiedzać legowiska trolli. Wiem, jak je znaleźć.
– Po co ktokolwiek miałby wchodzić do legowiska trolla? – zapytał po raz kolejny ten sam ciekawski wojownik.
– Kruszewnik. Bardzo rzadkie ziele lecznicze. Najczęściej rośnie na odchodach trolli.
Mężczyzna skrzywił się z obrzydzeniem. Ale nadgryzionego sera z rąk nie wypuścił.
– Ile czasu zajmie nam podróż w głąb gór? – Roland najwyraźniej wciąż się wahał.
– Około pół dnia, jeśli narzucimy dobre tempo. Przyjdzie nam tam zanocować, to pewne. Ale leże nie może być bardzo daleko, trolle niechętnie oddalają się od swoich siedzib.
Rycerz powoli skinął głową.
– Niech tak będzie. Rozkulbaczyć konie – rozkazał swoim podwładnym. – Wybrać najpotrzebniejsze rzeczy, bez zbędnego balastu. Idziemy po tego potwora.
– I tyle z ciepłej polewki – mruknął pod nosem jeden z żołnierzy.
***
Wąwóz stanowił wąskie wcięcie w wapiennych skałach, z dnem wypełnionym drobnymi kamieniami i opadłymi gałązkami kosodrzewiny. Brał swój początek w położonej wysoko wśród skalistych szczytów dolinie i ciągnął się na przestrzeni kilku staj. Keitha, badając odrapane skały i nierówne podłoże, oznajmiła, że są blisko, co drużyna Rolanda przyjęła z wyraźną ulgą. Obciążeni bronią, kolczugami i ekwipunkiem wojownicy przez całą drogę pozostawali nieco w tyle, nie nadążając za narzucającą mordercze tempo górzanką, która, mimo niewielkiej postury, sprawnie przebierała drobnymi nóżkami wśród śnieżnych zasp.
Jar kończył się rozległą, jałową polaną, zamkniętą niemal ze wszystkich stron kamiennymi ścianami. Wśród głazów walały się resztki zwierzęcych kości, w powietrzu wisiał nieznany Vegardowi zapach, ciężki i drażniący nos.
– To tu – oznajmiła nagle Keitha. – Smrodu odchodów trolla nie da się pomylić.
– Odpoczynek – zarządził Roland. – Ale w gotowości. Straż przy wyjściu z wąwozu, nasłuchiwać, czy bestia nie wraca. Reszta rozkłada obóz. Niewielkie ogniska i cisza. Bez zbędnych rozmów.
Wśród kamieni coś się poruszyło. Górzanka zauważyła to pierwsza, zwracając się w tamtym kierunku, a Vegard tuż po niej, dobywając broni. Zza potężnych bloków skalnych wyjrzała poczwara wielkości dorosłego mężczyzny o szarej, gruzołowatej skórze, łysej głowie, beznosej twarzy i tępym spojrzeniu. Stwór wychylał się ciekawsko, ostrożnie stawiając kroki.
– Młody troll – wyszeptała Keitha.
– O kurwa – wyjęczał któryś z wojowników Rolanda.
– Oto przyczyna ataku – domyślił się strażnik. – Samica wyszła na żer, ale w górach wciąż jest pełno śniegu, a mało zwierzyny. Za mało, żeby wykarmić ją i potomka. Dlatego zeszła z gór. I po napaści zabrała ze sobą trupy.
– Broń! – zakomenderował rycerz, przerywając trwającą chwilę konsternację. – Broń w gotowości!
– Nie zabijajcie go! – Górzanka stanęła tyłem do bestii, wyciągając przed siebie ręce.
– A co niby mamy z nim zrobić? – odpowiedział ze złością Roland.
Młody troll ryknął coś po swojemu, niepewny, z kim ma do czynienia.
– Pojmiemy go – powiedział Vegard. – Może jego płacz szybciej sprowadzi tu matkę.
– Jaką w ogóle mamy pewność, że to matka zaatakowała wioskę? To tylko domysły!
– Samice wychowują młode w samotności – wtrąciła uzdrowicielka. – A leże jest zbyt blisko osady, by mógł to być inny osobnik. Strażnik ma rację, żywy bardziej nam pomoże.
Rycerz zaklął z cicha, ale nie oponował.
– Słyszeliście, chłopcy. Bić, aby nie ubić. Duży nie jest, linami go obrzucić, powalić i związać.
Troll najwidoczniej uznał ich za niebezpieczeństwo. Lub posiłek. Puścił się krzywym biegiem w kierunku drużyny, wyciągając przed siebie łapska. Wojownicy, trzeba im oddać sprawiedliwość, sprawnie zebrali się do działania. Półokręgiem wyszli w kierunku potworka, pięciu z gotowymi włóczniami, pozostali zaś z grubymi zwojami lin w dłoniach, które zabrali na wypadek konieczność wspinaczki. Naraz któryś cisnął włócznią, trafiając trolla w ramię. Stworzenie targnęło się i zwolniło, jakby zaskoczone takim obrotem sprawy.
– Nie zabijać! Ostrożnie!
Drużynnicy rzucili się naprzód, powrozy opadł na szyję i tors bestii, która miotała się i wyrywała. Ci, którzy trzymali liny, próbowali docisnąć stwora do ziemi, pozostali obrzucili go gradem ciosów, uderzając tępymi końcami drzewców. Stworzenie było silne, ale z dziesięcioma rosłymi chłopami nie miało szans, więc w pewnym momencie po prostu skuliło się, rycząc żałośnie, podczas gdy wojacy krępowali go sznurami.
Troll wił się w pętach, jęcząc przejmująco. Z miejsc, gdzie trafiła go włócznia, sączyła się krew, nie była to jednak śmiertelna rana. Nawet młode osobniki miały grubą, twardą skórę. Usatysfakcjonowani wojownicy śmiali się do siebie i dla zabawy dźgali stworzenie.
– Łatwo poszło – powiedział Roland, patrząc na stwora z niesmakiem.
– Matka będzie kilkukrotnie większa – zauważył Vegard. – Nie padnie od dwóch uderzeń włócznią.
Wesołość drużyny przygasła raptownie.
– A więc czekamy?
– Czekamy – potwierdziła Keitha.
•••
W nocy niemal nie zmrużyli oczu. Troll bez przerwy skomlał, jęczał i wył naprzemiennie, a jego głos odbijał się echem od kamiennych ścian. Ilekroć Vegard przysnął, ze snu wyrywało go rozbrzmiewające od czasu do czasu głośniejsze niż normalnie ryki.
O wschodzie słońca, zziębnięty i zesztywniały, przysiadł przy niewielkim ognisku, jednym z pięciu, które rozpalili w różnych miejscach niewielkiego kanionu. Keitha nie wyglądała na zmęczoną. Wpatrywała się w płomienie, obracając w dłoniach gałązkę kosodrzewiny. Dwóch żołnierzy po nocnej warcie spało tuż obok, pochrapując cicho. Albo hałas nie robił na nich wrażenia, albo byli naprawdę zmęczeni.
– Czemu górzanka opuszcza swój lud i schodzi na niziny? – zagadnął ją Vegard.
Wielkie, niebieskie oczy spojrzały na niego z zaskoczeniem, jakby dopiero teraz uświadomiła sobie jego obecność.
– Podejrzewam, że z tego samego powodu, dla którego strażnik gościńca włóczy się po drogach królestwa. Żeby służyć ludziom.
– Górski Lud nie potrzebuje uzdrowicielek?
– Ma ich wystarczająco wiele. Jedna mniej nie zrobi im różnicy. Skąd wiadomo, że strażnik gościńca jest tym, za kogo się podaje? – odwdzięczyła się pytaniem. – Czemu nie nosicie znaków czy mundurów?
– Kiedy polujesz na bandytę, nie chcesz mu z daleka oznajmić, że zbliża się niebezpieczeństwo – oznajmił Vegard wysupłując z sakiewki przy pasie niewielką odznakę, przedstawiającą ośmioramienną różę wiatrów, w którą wpisano miecz. Dziewczyna sięgnęła po emblemat i przyjrzała mu się uważnie.
– Czyli, jeśli ktoś wykuje sobie podobną błyskotkę, może uchodzić za jednego z was, zgadza się?
– Może próbować – przyznał Vegard, sięgając po miecz przy pasie. Skierował go rękojeścią w stronę dziewczyny. Na posrebrzanym jelcu drobnymi runami wykuto inskrypcję. Służyć i chronić. – Tym bardziej, jeśli uda mu się zdobyć taką broń. Ale w przypadku spotkania prawdziwego strażnika, los oszusta jest marny.
– Śmierć?
– Nakazana królewskim edyktem – przytaknął. – Wielu było takich, którzy próbowali się podszywać pod członków mojego bractwa. Ale niewielu udało się umknąć karze.
Skinęła głową i oddała mu odznakę.
– Nie zrozum mnie źle. To z pewnością szlachetna służba. Ale i krwawa. Potrafię zrozumieć wojowników, którzy bronią granic, włości swojego pana i jego poddanych. Nie rozumiem jednak, czemu ktoś miałby dobrowolnie podjąć się życia w ciągłej tułaczce, polowania na bandytów i potwory, zmagania się z opinią niebezpiecznego włóczęgi i awanturnika, a wszystko to dla idei i marnej zapłaty z królewskiego skarbca.
– Ktoś musi się tym zajmować. Ktoś musi ubrudzić ręce, żeby inni nie musieli tego robić. Zawsze tak było.
– Ktoś musi. Ale czemu ty się na to zdecydowałeś?
Vegard milczał jakiś czas. Teraz to on wpatrywał się w trzaskające płomienie.
– Na to pytanie nie ma prostej odpowiedzi.
Gwizd jednego z wojaków postawił ich na nogi. Czuwający żołnierze budzili śpiących towarzyszy, błysnęła unoszona broń, deptano, przykrywano lub zalewano rozpuszczonym wcześniej śniegiem ogniska. Nadchodził troll.
Najpierw usłyszeli kroki. Ciężkie, z każdą chwilą coraz głośniejsze. Skalne okruchy podrygiwały lekko po każdym z nich. Czterech żołnierzy ładowało wielkie kusze bojowe. Pozostali czaili się za głazami, trzymając w pogotowiu włócznie.
Potwór pojawił się w wejściu do kanionu. Na oko mierzył około piętnastu stóp. Bestia miała długie, muskularne ramiona, małe oczka i uszy oraz nos w postaci wąskich szparek. Z dolnej szczęki, wysuniętej do przodu, wyrastały ku górze dwa długie kły. Nawet w mdłym świetle budzącego się do życia poranka jej chropowata, pokryta guzami skóra wyglądała na twardą, przypominając górską ścianę.
Samica podbiegła do młodego i bez zbytniej delikatności obróciła miniaturową wersję siebie na plecy, wyjąc coś we własnym języku. Niezgrabnymi palcami zaczęła szarpać pęta, ale nie mogła dobrze złapać za liny. Malec rozwył się na nowo, z jeszcze większą mocą.
– Strzelać! – Głos Rolanda odbił się echem od kamiennych ścian.
Ukryci najbliżej młodego trolla kusznicy wychylili się zza ukrywających ich kamieni i puścili w kierunku matki salwę ciężkich bełtów. Pociski z donośnym świstem przecięły powietrze i uderzyły w twarz pochyloną nad dzieckiem poczwarę. Bestia ryknęła i przesunęła ręką po pysku, wbijając tylko głębiej bełty. Włócznicy, z Rolandem na czele, rzucili się do ataku, flankując potwora z obu strona. Wykorzystując jego konsternację uderzyli grotami włóczni w łydki i pod kolana, aby, zgodnie z sugestią Vegarda, spróbować obalić stwora. Okazało się, iż nie jest to takie proste.
Chociaż któryś ze strzelców szczęśliwie trafił trollicę w jedno z małych oczu, bestia bardzo szybko odzyskała rezon i machnęła ciężkim łapskiem, łamiąc z trzaskiem dwie godzące w nią włócznie. Od razu odwróciła się w przeciwnym kierunku, czując napór również z drugiej strony, i uderzając ponownie, tym razem bezpośrednio w jednego z żołnierzy, który z krzykiem przeleciał nad Vegardem i Keithą, zatrzymując się dopiero na ścianie kanionu. Uzdrowicielka natychmiast doskoczyła do rannego.
Bestia miotała się wokoło, potężnymi uderzeniami pięści próbując zmiażdżyć tańczących wokół niej żołnierzy. Vegard wyskoczył zza kamienia i złapał za należącą do rannego włócznię. Kusznicy, którzy również wyszli ze swojego ukrycia, otoczyli stwora półkolem i puścili kolejną salwę. Mniej spektakularną, ale wystarczającą, by na chwilę odwrócić uwagę potwora. Strażnik zdecydował, że lepszej okazji może nie mieć. Puścił się biegiem, wyminął trzymających dystans żołnierzy, którzy nie chcieli podchodzić do machającego na oślep łapami stworzenia, po czym z impetem zatopił długi grot w podbrzuszu poczwary, czując, jak żelazo z oporem przebija twardą skórę i zagłębia się w cielsku. Czarna krew trysnęła obficie. Tak jak podejrzewał strażnik, tkanka w tym miejscu była nieco słabsza.
Monstrum wrzasnęło, aż śnieg posypał się ze skalnych półek. Vegard natychmiast odskoczył, wypuszczając broń z rąk. O kilka cali uniknął zdeptania, ale nie zdołał całkowicie uniknąć następującego po nim uderzenia. Próbująca pochwycić strażnika trollica ledwie szturchnęła go palcami, ale to wystarczyło, by mężczyzna zawirował w powietrzu i łupnął ciężko na ziemię, czując rozchodzące się po plecach błyskawice bólu. Wściekły potwór ruszył na Vegarda z wyciągniętymi do przodu łapami, niosąc przed sobą włócznię. Wojownik podnosił się zbyt wolno, nie miał szans na ucieczkę.
Z imieniem Svajrosa na ustach Roland wybiegł między bestię a strażnika i pchnął drzewcem tuż obok miejsca, gdzie trafił Vegard. Choć żelazo ponownie przebiło skórę, to tym razem trollica zareagowała szybciej. Od razu złapała dowódcę drużyny w dłoń, z tryumfalnym rykiem uniosła w górę i z mocą cisnęła przez całą długość kanionu. Rycerz, wzorem swojego podwładnego, z trzaskiem uderzył w ścianę i zniknął wśród kamieni.
Kusznicy strzelili ponownie. Widzący porażkę swojego dowódcy żołnierze atakowali z wahaniem i większą ostrożnością. Ci, którzy stracili włócznie, próbowali uderzać mieczami i toporami, zadając drobne rany. Posoka tryskała coraz gęściej, znacząc podłoże i śnieg ciemnymi plamami. Wydawało się, że bestia osłabła nieco. Okręcała się wolniej, ryczała jakby ciszej.
Vegard wstał, krzywiąc się z bólu, dobył miecz i skoczył na pomoc żołnierzom. Wykorzystując moment, w którym potwór zwrócony był do niego tyłem, z zamachem ciął po łydkach. Od razu zawirował pomiędzy nogami monstra i chlasnął po twardych jak skały goleniach. Gdy zobaczył sięgającą ku niemu rękę, rzucił się przewrotem w przód, uskakując poza jej zasięg, by zaraz znów doskoczyć. Stal świszczała w błyskawicznych atakach. Być może zachęceni jego przykładem drużynnicy ze zdwojoną mocą ruszyli do walki, dźgając i siekąc z rosnącą zawziętością, przy wtórze przekleństw i wrzasków, jakby słowa również mogły zranić bestię. Po raz kolejny świsnęły pociski z kusz.
Po niedługiej, ale zażartej walce trollica zachwiała się. Już nie atakowała, próbowała jedynie utrzymać równowagę, niepewnie przestępując z nogi na nogę. Postawiła krok w kierunku wyjścia z kotliny. Potem następny. A potem upadła z łoskotem na pysk. Widząc to wojownicy Rolanda rzucili się jak stado wygłodniałych wilków, by ją dobić. Broń raz za razem wznosiła się i opadała, uwalniając spod twardej skóry małe fontanny juchy.
Strażnik potruchtał w przeciwnym kierunku. Tam, gdzie widział znikające ciało rycerza. Spomiędzy skał dostrzegał szopę rudych włosów. I słabe, białe światło.
Keitha klęczała nad Rolandem, szepcząc coś po cichu. Łzy żłobiły ślady na jej policzkach. Drobna dłoń, otulona nienaturalnym blaskiem, wędrowała po torsie niewątpliwie martwego już mężczyzny. Nagle stało się jasne, czemu rycerz z drużyną ciągnął na tak niebezpieczną wyprawę drobną uzdrowicielkę.
– To na nic – powiedział cicho Vegard. – Nawet magia nie pomoże umarłemu.
Górzanka zacisnęła pięść, blask zniknął natychmiastowo. Dziewczyna wstała niespiesznie, otarła oczy i westchnęła.
– Chyba masz rację – powiedziała chrapliwie. – Co teraz?
Vegard spojrzał w jej zaczerwienione oczy. Minę, mimo wszystko, miała zawziętą. Wiedział, o co pyta.
Magia w królestwie Dromerii była ściśle kontrolowana. Poza Kręgiem Magów nikt nie mógł uprawiać czarów. Wiedźmy, znachorki, druidów i wszelkiej maści dzikich czarowników ścigano dla, jak wieść niosła, ich własnego bezpieczeństwa. Niezdyscyplinowany i niewyszkolony prawidłowo czarodziej był groźny zarówno dla siebie, jak i dla otoczenia. Podobno. Za ukrywanie takowych groziła najwyższa kara.
– Byłem zajęty walką – odparł strażnik. – Widziałem tylko uzdrowicielkę, która próbowała pomóc rannemu. To wszystko.
Odwrócił się do niej plecami, nie czekając na odpowiedź. Żołnierze, uporawszy się z trollicą, kilkoma sprawnymi ciosami zabili również młodego. Należało przekazać im przykre wieści.
•••
Zamek Białorzeka wznosił się na skarpie, w zakolu wąskiej, mieniącej się w promieniach słońca rzeczułki. Traktem ku murom ciągnęli żołnierze, wioząc na prowizorycznie skleconych noszach swojego dowódcę i jednego z kompanów. Pierwszy nie żył, drugi był połamany w kilku miejscach, ale Keitha twierdziła, że wyżyje. Nie wsiądzie na koń i raczej nie podniesie broni. Ale zostanie wśród żywych.
Wojacy pożegnali się ze strażnikiem z szacunkiem, mocnymi uściskami dłoni i krótkimi podziękowaniami za pomoc. Górzanka została jeszcze chwilę przy nim.
– Dziękuję – powiedziała nagle.
– Wszyscy wiedzieli, prawda?
– Wszyscy – przytaknęła. – Baron Eghar także wie. Po kątach szepcze o tym również służba, ale im zostają jedynie domysły.
– Więc nie masz za co mi dziękować. Byłem to winny Rolandowi. Gdyby nie on, to ja byłbym teraz trupem. Ciekaw jestem jednak, co by zrobił, gdybym wcześniej odkrył, że jesteś… – strażnik szukał chwilę odpowiedniego słowa.
– Że param się magią? – dokończyła za niego. – Nie wiem. Pytałam go o to, gdy zdecydował się wziąć cię do kompani. Odpowiadał tylko, że jakoś sobie poradzi. Ale był zdecydowany na wszystko, żeby strzec tajemnicy i honoru swojego pana.
Vegard pokiwał głową ze zrozumieniem. Być może rycerz próbowałby go zabić. Ostatecznie jednak uratował mu życie i tylko to się liczyło.
– Jak to się stało, że szlachcic przyjął pod swój dach szeptunkę? Bo chyba tak na was wołają, prawda?
– Niektórzy tak mówią, zgadza się. Cóż, chyba nie ma sensu tego ukrywać. Tak naprawdę nie powinnam o sobie mówić, że jestem z plemienia Jastrzębia. Wszyscy na dworze tak mnie nazywają, aby zachowywać pozory. Wygnano mnie jednak z domu. O powody nie pytaj. Schodząc z gór znalazłam go w lesie. Podczas polowania baron oddalił się od swoich ludzi i samotnie zaatakował niedźwiedzia. Choć zwyciężył, dostał paskudną ranę. Uleczyłam go, a on mnie przygarnął, przyrzekając zachować w tajemnicy to, kim jestem.
Vegard ponownie pokiwał głową. Milczał.
– Czy jeśli jeszcze kiedyś się spotkamy – zapytała górzanka, nie doczekawszy się odpowiedzi – powinnam być ostrożna?
Strażnik odwrócił się ku niej. Spojrzeli sobie w oczy.
– Nie ma sensu rozważać na próżno. Kto wie, jaki czeka nas los?
Tym razem to ona nie odpowiedziała.
– Czas na mnie. Bywaj w zdrowiu, Keitho z Górskiego Ludu.
Zawrócił klacz i ruszył traktem na południe.
– Uważaj na siebie, strażniku gościńca – powiedziała cicho dziewczyna.
Wiem, że czasy dziwne na tyle, że człek niczemu dziwić się nie powinien, ale:
kobieta | 25.01.21, g. 14:16 | znaki: 25838
Za wszelkiem komentarze, uwagi i konstruktywną krytykę będę bardzo wdzięczny.
I człek nie wie, jak się zwracać, żeby nie urazić ;P
Zupełnie nie wiem, jak to się stało, ale już poprawione. Żeby nie było niedomówień. :D Dzięki za pierwszą uwagę ;D
Każdy Troll dupa, kiedy wrogów kupa. :)
Bardzo fajny tekst, jakby wycinek czegoś większego. Przeczytałem jednym tchem. Co do interpunkcji nic nie pomogę, bo to moja przywara, ale za to mam kilka sugestii.
– Kto pyta? – głos miał chrapliwy i szorstki.
– Mi wypadło, panie. Romus me imię – głos osadnika spokorniał wyraźnie w kontakcie z przedstawicielem wyższego stanu.
– Miewaliście tu już problemy z trollami? – spytał rycerz.
Czarna krew trysnęła obficie. z rany
Pozdrawiam i gratuluję debiutu według mnie bardzo dobry.
Cześć, Adek!
Całkiem zgrabnie napisane! Historia prosta, ale poprawnie zrealizowana. Czytałem z zaciekawieniem, chciałem się dowiedzieć, co skłoniło trolla do zmiany przyzwyczajeń i dokonanie masakry w osadzie? A w tekście nie dopatrzyłem się żadnej informacji na ten temat. Bardzo zwracałeś na ten fakt uwagę czytelnika (no, przynajmniej moją), a potem nagle okazało się, że scenariusz skręcił na tajny związek Rolanda i Keithy. Może warto byłoby jakoś przedstawić motywy monstera? ;)
Parę drobiazgów:
mógł ułożyć się rosły mężczyzna i jeszcze zostałoby miejsca
miejsce
Poszkodowanych, na zwór zmarłych, kładziono rzędami.
Na wzór
puścili w kierunku matki salwę z ciężkich bełtów
puścili salwę z kusz, a nie z bełtów – wyrzuciłbym "z"
Tak jak podejrzewał strażnik, tkanka w tym miejscu była nieco słabsza, bardziej rozlazła, elastyczna.
Sporo przymiotników, może wystarczy informacja, że była słabsza?
Rycerz, przykrym wzorem swojego podwładnego
Dziwnie brzmi!
twierdziła, że wyżyje. Nie wsiądzie na koń i raczej nie podniesie broni. Ale wyżyje.
Powtórzenie, może użyjesz jakiejś innej formy?
Gratuluję niezłego debiutu!
Pozdrowienia
K.
P.S.
Kogo masz w avatarce? To jakiś maltański rycerz?
www.popetersburgu.pl
Panowie,
Dzięki za spostrzeżenia!
…co skłoniło trolla do zmiany przyzwyczajeń i dokonanie masakry w osadzie? A w tekście nie dopatrzyłem się żadnej informacji na ten temat. Bardzo zwracałeś na ten fakt uwagę czytelnika (no, przynajmniej moją), a potem nagle okazało się, że scenariusz skręcił na tajny związek Rolanda i Keithy. Może warto byłoby jakoś przedstawić motywy monstera? ;)
Zamierzałem zrobić krótkie, choćby jednozdaniowe wyjaśnienie, że chodziło właśnie o obecność młodego osobnika. Sam nie wiem, czemu z zamierzeń nic nie wyszło. Masz rację, warto to jednak zmienić.
Nieodmiennie zdumiewają mnie literówki. Te podłe dranie potrafią prześlizgnąć się nawet do wielokrotnie czytanego na głos tekstu. ;)
Kogo masz w avatarce? To jakiś maltański rycerz?
Tak, jest to niejaki Gérard Tonque, założyciel zakonu szpitalników, którzy później podzielili się na zakony świętego Jana i świętego Łazarza. :)
Jeszcze raz dziękuję za Wasze opinie!
Okej, też tak pomyślałem, że chodzi o młodego, ale on spokojnie siedzi sobie w górach, “madka” schodzi do osady, robi masakre i wraca. Samo istnienie młodego osobnika nie wyjaśnia motywów. Rozumiem, gdyby:
- Matka zabrała ze sobą łup w postaci kilku trupów dla wyżywienia trollęcia (trollątka?). O ile oni jedzą mięso, nie znam się na zwyczajach kulinarnych trolli :(
– wcześniej młody zapędził się w pobliże wioski i miejscowa dziatwa obrzuciła go kamieniami (i inwektywami!). Chociaż ta opcja mało mi pasuje, wioska leży daleko, raczej poza zasięgiem młodego trolla. Ale mógł na niego napaść miejscowy myśliwy polujący w górach. Madka mogłaby pójść po jego śladach do wioski i wyładować na niej swój gniew.
Albo coś w ten deseń. Nie sądzisz?
www.popetersburgu.pl
Albo coś w ten deseń. Nie sądzisz?
Sądzę, sądzę. Wstawiłem zdanie wyjaśniające:
– Oto przyczyna ataku – domyślił się strażnik. – Samica wyszła na żer i uznała osadę za niebezpieczeństwo, leżące w granicach jej terytorium. Musiała mieć już styczność z niezbyt przyjaźnie nastawionymi ludźmi.
Sensowne? Brzmi lepiej?
Trochę, ale chyba jeszcze nie do końca, wybacz ;)
– Widywało się je w górach, to prawda. Ale nigdy nie schodziły tak nisko, panie.
Znaczy się wyszła na żer, znalazła wioskę przypadkiem (nigdy nie schodziła tak nisko), uznała za zagrożenie. Czyli młodego wogóle mogłoby nie być, a wcześniej mówiłeś, że chodzi o niego ;) Ja sądzę, choć to tylko moje zdanie i zrób z nim co zechcesz, że młody to super powód napaść na wioskę :) Ale powinien być jakos w to zaangażowany, być przez kogoś z wioski napadnięty na przykład.
www.popetersburgu.pl
Nie ma czego wybaczać, to bardzo pomocne. :D
Do dialogu, w którym zarządca osady wyjaśnia, co się stało, dodałem wzmiankę o zabranych ciałach. Wygląda to teraz następująco:
– Usłyszeliśmy go, ledwie kur zapiał o poranku. Nie było czasu nic zrobić, ni uciec, ni walczyć, bo i jak walczyć z takim bydlakiem? Wpadł do osady i zaczął walić łapskami we wszystko i wszystkich. Kto mógł, uciekał, ale sami widzieliście, że wielu się nie udało. Szalał jakiś czas, a potem wziął w łapska kilku zabitych i wrócił, skąd przyszedł.
Rozbudowałem też wyjaśnienia strażnika:
– Oto przyczyna ataku – domyślił się strażnik. – Samica wyszła na żer, ale w górach wciąż jest pełno śniegu, a mało zwierzyny. Za mało, żeby wykarmić ją i potomka. Dlatego zeszła z gór. I po napaści zabrała ze sobą trupy.
Pomysł zaatakowania młodego trolla kłóci mi się trochę z pierwotnym zamysłem, który wyglądał tak, że jest on zwyczajnie zbyt młody, by wychodzić samotnie poza legowisko. Co prawda przyszła mi myśl, że to któryś z wieśniaków mógł wyjść w góry i trafić na legowisko, ale po mojemu, to oni by od razu, jak to się mówi, dali w długą. :D Jak sądzisz, jak teraz to wygląda?
Zdecydowanie lepiej! Cieszę się, że sugestię uznałeś za pomocną :)
Pozdrowienia!
K.
www.popetersburgu.pl
Dobrze napisane, chociaż osobiście odradzałabym użycie tego jako np. pierwszego rozdziału w Twoje powieści, jeśli taką planujesz. A takie mam wrażenie, bo świat, który przedstawiasz, wydaje się znacznie większy. Na początku jest dość nudnawo i tak, wiem, że jest polowanie na trola, ale moim zdaniem nie jest to ‘selling point’ Twojego opowiadania. Główny twist, jaki zostawiłeś na sam koniec, to to, że Keitha jest czarownicą, a uprawianie magii bez licencji (czy jak to inaczej nazwać) jest zabronione. I pytanie, co z tym zrobi praworządny strażnik? Tylko że wcześniej w ogóle nic o tej magii nie mówisz. Gdyby trola np. napuścił jakiś nielicencjonowany mag to byśmy od razu mieli sygnał, że w tych stronach magii się nie lubi i faktycznie czuli problem, jak dochodzi do demaskacji Kaithy. A tak to ten trol zajmuje prawie ¾ fabuły, ale nie jest historią samą w sobie. Ja radziłabym jakoś bardziej uwypuklić problem magii.
Pozdrawiam
Danka
Cześć, Danka, dzięki za przeczytanie i opinię. :) Masz rację, że nie zaznaczyłem wcześniej niczego o magii. Mało tego, to zdanie wyjaśniające o Kręgu Magów też dodałem przed samą publikacją. Wiąże się to z tym, iż nie jest to pierwsze opowiadanie z tego "uniwersum", które stworzyłem, tylko któreś z kolei. W innych poruszałem ten temat i tutaj postanowiłem nie rozpisywać się za bardzo, tylko skupić na samym polowaniu. Zgodzę się, że dogłębne poruszenie tego wątku mogłoby podnieść walory fabularne opowieści, to bardzo słuszna uwaga. Być może w przyszłości trafi tu pierwszy napisany przeze mnie tekst, który kręci się wokół magii i praw do jej używania, niemniej wymaga on sporo dopracowania. Co do dołączenia opowiadania do powieści, to nie, nie miałem takiego planu. Choć ogólny pomysł na powieść jest. Ale to daleka przyszłość. Jeszcze raz dziękuję za Twoją opinię. :)
W tym miejscu masz literówkę:
Dziewczyna odpowiedział spojrzeniem równie uważnym, nie spuszczając wzroku.
Żal mi się zrobiło trollicy i jej młodego…
Jakoś nie polubiłam bohaterów i trudno było im kibicować. Przydałyby się cechy, ktre wzbudziłyby więcej sympatii do nich, zwłaszcza kobieta z gór ma potencjał na ciekawą postać. Gdyby stanęła po stronie potwora, wyszedłby z tego ciekawy twist. ;)
Ogólnie, sprawnie napisane opowiadanie z plastycznymi opisami. Widać, że kreujesz większy świat niż pokazujesz.
Ando, dzięki za wyłapanie literówki i opinię. :)
Coż, w tym świecie trolle są bestiami, które nie koegzystują pokojowo z ludźmi. Dla mieszkańców wioski i bohaterów zabicie trollicy i młodego było nie tylko aktem zemsty za atak na wieś, ale i prewencyjnym działaniem na przyszłość. Jedna bestia mniej, cytując klasyka gier komputerowych. ;)
Co do bohaterów – przykro mi, że nie zdołałaś ich polubić. Pomyślę, co można zrobić, żeby jednak dali się lubić, choć akurat ta uwaga pada po raz pierwszy.
Przyzwoicie napisane, gdzieś mi tam mignęło coś do poprawienia, ale teraz nie umiem znaleźć. Uniwersum przedstawione w sam raz, nie gubiłam się w nim, choć chętnie dowiedziałabym się czegoś więcej, i tak powinno być ;)
Z czepialstwa: trochę za mało historii w Twojej opowieści. Spotkali się, poszli na trolla, zabili trolla, rozeszli się, a strażnik gościńca okazał się przyzwoitym człowiekiem. Czekam na dalsze przygody bohaterów.
A na razie klik, trochę na zachętę ;)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Irko,
Dziękuję za czas poświęcony lekturze, uwagi i klik na zachętę. :)
Cieszę się, że podołałem zadaniu subtelnego i zachęcającego przedstawienia uniwersum. Opowiadanie z założenia miało być czymś lekkim i przygodowym zarazem. Czyli właśnie poszli, zabili, rozeszli się. Niewykluczone, że przesadziłem z prostotą. :D W następnych tekstach postaram się o więcej złożoności i warstwy fabularnej. :)
Pozdrawiam!
Cześć!
Przyjemna klasyczna historia. Strażnik, rycerz oraz uzdrowicielka, zawiązują sojusz by dopaść maszkarę co prosty lud uciska. Stopniowo wprowadzasz czytelnika w świat, pokazując rządzące nim prawa. Bohaterowie zarysowani wystarczająco, choć zabrakło mi trochę interakcji między nimi, po przeczytaniu całości trudno mi ich sobie zwizualizować.
Poza tym, zabrakło trochę napięcia, gdy czekali na potwora, zbudowania nastroju. I ten sen, ja bym tam chyba nie zasnął – te jęki i ten smród…
Poprawnie napisane, bez większych zgrzytów, choć te dwie rzeczy rzuciły mi się w oczy:
Choć uznawali zwierzchność króla Dromerii, to polityka wielkiego świata niespecjalnie ich interesowała, dlatego cieszyli stosunkowo dużą swobodą.
Tu chyba brakuje “się”
– Zgadzam się ze strażnikiem – powiedział Keitha, podchodząc do nich po cichu.
Keitha to on czy on?
Pozdrawiam!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Cześć, Krarze!
Dzięki za czas poświęcony na lekturę i uwagi. :)
Keitha to ona, uciekła mi literka. Co do snu Vegarda – były to raczej próby zaśnięcia, niż normalny sen. A że próbowali zasnąć (co ani strażnikowi, ani żołnierzom nie wyszło), wynikało z chęci regeneracji sił przed walką. Więc, wydaje mi się, musieli spróbować się zdrzemnąć. :)
Pozdrawiam!
No cóż, opowieść sprowadza się do wytropienia, a potem zbiorowego zabicia trollicy i jej dzieciaka. Nie wiem nawet, czy to można nazwać polowaniem, czy raczej było to wykonanie wyroku za zniszczenie ludzkiej osady. Może dlatego opowieść nie zdołała mnie porwać.
Tak jak rozumiem, że Vegard, patrolując drogi, mógł akurat trafić do właśnie zrujnowanej osady, tak nie pojmuję, skąd wzięła się tam drużyna Rolanda – kto ich zawiadomił i kiedy? A może coś przeoczyłam…
Wykonanie, co stwierdzam z ogromnym smutkiem, pozostawia bardzo wiele do życzenia. Jednakowoż, Adku, pozostaję z nadzieją, że Twoje przyszłe opowiadania będą ciekawe i znacznie lepiej napisane.
Wśród zasp białego puchu walały się połacie strzechy… ―> Czy to na pewno były połacie?
Proponuję: Wśród zasp białego puchu walały się płachcie strzechy…
…próbując omijać co obszerniejsze plamy krwi… ―> Obszerny może być dom lub ubiór, ale nie plama.
Proponuję: …próbując omijać co większe/ rozleglejsze plamy krwi…
Vegard podjechał na skraj wioski, zatrzymując się… ―> Czy dobrze rozumiem, że jednocześnie podjeżdżał i zatrzymywał się?
Proponuję: Vegard podjechał na skraj wioski i zatrzymał się…
Większości budynków brakowało mniejszych lub większych fragmentów ścian oraz dachów. ―> Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję: Wielu budynkom brakowało mniejszych lub większych fragmentów ścian oraz dachów.
Za pas zatknął zbójnicko wyglądający nóż. ―> A cóż takiego zbójnickiego było w nożu?
Proponuję: Za pas zatknął nóż, wyglądający na zbójnicki.
…do osady jak burza wpadło grupa jeźdźców. ―> Czy dobrze rozumiem, że osada była jak burza? A może miało być: …do osady, jak burza, wpadła grupa jeźdźców.
…do rzędu przytoczył tarczę… ―> Czy tarcza była na kółkach?
Chyba że miało być: …do rzędu przytroczył tarczę…
Różnili się tylko mniej okazałymi wąsami i biedniejszym zdobnictwem pasa, pochew na miecz czy hełmu. ―> Jednego pasa? Czy mieli wiele pochew na jeden miecz i tylko jeden hełm? Biedniejsze zdobnictwo, moim zdaniem, nie brzmi najlepiej.
Proponuję: Różnili się tylko mniej okazałymi wąsami i skromniejszymi zdobieniami pasów, pochew na miecze i hełmów.
– Mi wypadło, panie. ―> – Mnie wypadło, panie.
Choć rozumiem, że Romus nie musi wyrażać się poprawnie.
…dlatego cieszyli stosunkowo dużą swobodą. ―> Tu chyba miało być: …dlatego cieszyli się stosunkowo dużą swobodą.
…drzwi prowadziły do obszernej komnaty… ―> Skoro to wiejska budowla, to raczej: …drzwi prowadziły do obszernej izby…
Za SJP PWN: komnata «pokój mieszkalny lub sala reprezentacyjna w dawnych rezydencjach, pałacach i zamkach»
…jeszcze inni tępo wpatrywali się przed siebie. ―> …jeszcze inni tępo patrzyli przed siebie.
Wpatrujemy się w coś, zatrzymujemy wzrok na kimś/ na czymś.
…usiedli przy krańcu z stołu. ―> A może: …usiedli przy jednym krańcu stołu.
…odrywając tylko trochę chleba i krojąc kawałek ser – jak to było? ―> Literówka.
…żeby dało się go od tak pochlastać. ―> …żeby dało się go, ot tak, pochlastać.
– Zgadzam się ze strażnikiem – powiedział Keitha… ―> Literówka.
…sprawnie zebrali się do działania. ―> Literówka.
Z miejsc, gdzie trafiła go włócznia… ―> Włócznia trafiła go raz, więc: Z miejsca, gdzie trafiła go włócznia…
…ze snu wyrywało go rozbrzmiewające od czasu do czasu głośniejsze niż normalnie ryki. ―> Skoro ryki są w liczbie mnogiej, to: …ze snu wyrywały go…
…nie mogła dobrze złapać za liny. ―> …nie mogła dobrze złapać liny.
– Strzelać! – Głos Rolanda odbił się echem od kamiennych ścian. ―> – Strzelać! – głos Rolanda odbił się echem od kamiennych ścian.
Ukryci najbliżej młodego trolla kusznicy wychylili się zza ukrywających ich kamieni… ―> Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję: Kusznicy, ukryci najbliżej młodego trolla, wychylili się zza kamieni…
…puścili w kierunku matki salwę ciężkich bełtów. ―> Obawiam się, że salwa z kuszy jest niemożliwa.
Proponuję: …puścili w kierunku matki grad ciężkich bełtów.
Za SJP PWN: salwa 1. «jednoczesny wystrzał na komendę z wielu karabinów lub armat»
…i złapał za należącą do rannego włócznię. ―> …i złapał należącą do rannego włócznię.
Kusznicy, którzy również wyszli ze swojego ukrycia, otoczyli stwora półkolem i puścili kolejną salwę. ―> To nie była salwa.
Może …i puścili kolejne bełty.
Rycerz, wzorem swojego podwładnego… ―> Mam uzasadnione podejrzenia, że rycerz nie wzorował się na podwładnym.
Proponuje: Rycerz, tak jak przed chwilą jego podwładny…
Posoka tryskała coraz gęściej… ―> Raczej: Posoka tryskała coraz obficiej…
Spomiędzy skał dostrzegał szopę rudych włosów. ―> Czy dobrze rozumiem, że strażnik patrzył spomiędzy skał?
A może miało być: Pomiędzy skałami dostrzegł szopę rudych włosów.
…blask zniknął natychmiastowo. ―> …blask zniknął natychmiast.
– Więc nie masz za co mi dziękować. Byłem to winny Rolandowi. Gdyby nie on, to ja byłbym teraz trupem. Ciekaw jestem jednak, co by zrobił, gdybym wcześniej odkrył, że jesteś… – strażnik szukał chwilę odpowiedniego słowa. ―> …gdybym wcześniej odkrył, że jesteś… – Strażnik szukał chwilę odpowiedniego słowa.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Hej, Reg!
Dziękuję za uwagi, poprawki naniosę w najbliższym czasie. Cóż, samodzielne pisanie, brak bety i świeżego spojrzenia innych użytkowników, to wychodzą takie babole. Niemniej ja również żywię nadzieję, że następne opowiadania będę lepsze. Lub, w ostateczności, zostanę przy krótszych formach, które chyba wychodzą mi lepiej. :)
Tak jak rozumiem, że Vegard, patrolując drogi, mógł akurat trafić do właśnie zrujnowanej osady, tak nie pojmuję, skąd wzięła się tam drużyna Rolanda – kto ich zawiadomił i kiedy? A może coś przeoczyłam…
Założenie było takie, że po ataku wysłali jednego zmyślnego, co by powiadomił właściciela wioski o zdarzeniu. Na założeniu się skończyło, bo zapomniałem o tym napisać. Wyciągnę wnioski i postaram się poprawić. :)
Pozdrawiam!
Adku, miło mi, że uznałeś uwagi za przydatne. A jeśli łapanka przyczyni się to tego, że Twoje przyszłe opowiadania będą coraz lepsze, miło mi w dwójnasób. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Klasyczne fantasy, proste w konstrukcji. Ale napisane w miarę przyzwoicie, więc nie będę się czepiać.
Trolle muszą być głupie, jeśli dla kilku trupów demolują całą wioskę. Taka strategia nie sprzyja przetrwaniu.
Ilekroć Vegard przysnął, ze snu wyrywało go rozbrzmiewające od czasu do czasu głośniejsze niż normalnie ryki.
Coś tu się posypawszy.
Zostało Ci jeszcze trochę literówek, ale nie wypisywałam.
Babska logika rządzi!
Na początku pomyślałam sobie trole, orki, ogry, trochę za wiele, ale historia jest przyjemna, postacie wyraziste. Nie jest tak, że rzuca na kolana, ale czyta się przyjemnie i czyta w napieciu.
Bardzo fajne, plastyczne opisy przyrody, zniszczeń i samego trola.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke