Wszystko wydarzyło się w galerii handlowej w której pracowałem jako ochroniarz. Robota polegała głównie na gapieniu się w monitor i drapaniu zdrapek, chociaż czasem trzeba było przegonić jakiegoś menela, jednak tych sytuacji było tyle, co kot napłakał. Spokojna, fajna robota, a ja byłem dumny z napisu “Ochrona” na piersi. Na początku pracowaliśmy we dwójkę, ale szefowa uznała, że skoro jest tak spokojnie, nie potrzeba aż tylu ochroniarzy, zwłaszcza w nocy, gdzie już totalnie nic się nie działo. Aż do pewnego czasu…
Dochodziła właśnie dwudziesta pierwsza i wszyscy pracownicy zbierali się do domów z uśmiechami na twarzy. Ja musiałem tu gnić do szóstej rano, więc do śmiechu mi nie było.
Na monitoringu zauważyłem, że pracownik kiosku wciąż nie opuścił swojego stanowiska – tak samo jak pracownicy pizzerii, która znajdowała się naprzeciwko saloniku.
Wydało mi się to bardzo dziwne, bo oni zazwyczaj pierwsi wychodzili z budynku, nawet jak powinni jeszcze pracować.
Postanowiłem trochę ich pogonić, bo denerwowało mnie, że ciągle nie pogasili świateł, a szefowa kazała oszczędzać energię.
Wyszedłem z kantorka i nagle zobaczyłem przez okno oślepiający błysk pioruna. Był tak jasny, że musiałem zasłonić oczy. Następnie usłyszałem grzmot, który wstrząsnął całym budynkiem, a przynajmniej takie miałem wrażenie.
Po chwili w całej galerii zgasło światło. Spojrzałem na kamerę, ale nie zauważyłem migającej zielonej diody, która wskazywałaby na prawidłowe działanie sprzętu. Wyglądało na to, że padło wszystko i wtedy pomyślałem sobie, że teraz oszczędzamy energię jak trzeba.
Trójka pracowników próbowała wyjść z galerii, jednak automatyczne drzwi nie chciały się otworzyć.
– To z buta trza! – skomentował w durny sposób pracownik kiosku.
Dwie dziewczyny z pizzerii zaśmiały się niesamowicie, chociaż nie mam pojęcia czemu, bo gość był brzydki, jak żuk toczący gnój w lesie.
– Spokojnie, zaraz to naprawię – powiedziałem łagodnie i podszedłem do drzwi. Próbowałem otworzyć je ręcznie, jednak ani drgnęły, a na dworze znów błysnęło i przez chwilę zrobiło się jasno jak w dzień.
Zaczęło padać. Szum przypominał mi toaletę podczas spłukiwania wody. Spojrzałem na trójkę pracowników, którzy nie wydawali się niczym szczególnie przejmować.
– Ale leje! – odezwał się znowu ten debil z kiosku.
Nie lubiliśmy się, muszę przyznać to szczerze. Owszem – kupowałem u niego zdrapki, ale nawet się do gościa nie odzywałem. Wkurzało mnie jego durne gadanie i wiecznie uśmiechnięta gęba, która aż prosiła się o obicie.
Z jakiegoś dziwnego powodu dziewczyny znów się zaśmiały, a jedna powiedziała nawet “ty to jesteś…”. Nie dosłyszałem dalszej części, bo znowu zagrzmiało, jakby ktoś bił w największy bęben na świecie.
– Panie ochraniarzu. – Nawet kretyn mówić nie umiał. – I co będzie z tymi drzwiami? Chyba nie będziemy musieli tutaj spać – zaśmiał się rubasznie, jak menel po skończonej flaszce taniego wina.
– Ja to bym mogła spać… – odezwała się dziewczyna w jasnych włosach.
– Nie ma prądu… – stwierdziłem oczywiste z kwaśną miną.
– Telefony też nie działają – zauważyła dziewczyna z ciemnymi, kręconymi włosami.
– To jak mówiłem! Z buta trza! – Facet z kiosku podszedł do drzwi.
– Słuchaj, gościu. – Skierowałem na niego palec, aż tu nagle nastąpił kolejny błysk pioruna.
Miałem wrażenie, że w głębi galerii znajduje się postać, ubrana w coś przypominającego ciemnozielony płaszcz przeciwdeszczowy. Musiałem to sprawdzić.
– Nie ruszajcie się – powiedziałem i ruszyłem.
Przyznam szczerze, że nie spodziewałem się czegoś takiego i z nerwów, aż kręciło mi się w głowie. Przełknąłem ślinę i miałem wrażenie, że było to słychać w całej galerii.
Mógł to być jakiś klient, który gdzieś się zabłąkał i chciałem, żeby była to prawda, bo nie uśmiechało mi się walczyć dzisiaj z menelami pod wpływem alkoholu.
– Ktoś tu jest?! – zawołałem.
– Ja! – odpowiedział ten kretyn, a dziewczyny znów się zaśmiały.
Pokręciłem poirytowany głową. W galerii panowała ciemność jak w grobie, więc wpadłem na świetny pomysł i wyciągnąłem z kieszeni latarkę – niezbędne narzędzie każdego szanującego się ochroniarza.
W zasadzie nie była to latarka, raczej latareczka – budżet galerii nie pozwalał na rozmach.
Szedłem coraz dalej i czułem, jak ciemność otula mnie swym płaszczem. Byłem sam i naprawdę się bałem. Dotknąłem piersi i poczułem wypukłość napisu “Ochrona”. Jeśli ja nie dam rady, to nikt nie da! Z tą bojową myślą poszedłem dalej oświetlając sobie drogę latarką, która miała taki zasięg światła, jak dogasająca zapałka.
Usłyszałem krzyk. Była to jedna z dziewczyn z pizzerii. Czym prędzej pobiegłem z powrotem, czując ucisk w gardle. Miałem nadzieję, że był to kolejny kretyński żart wymyślony z nudów, przez tego imbecyla, ale gdy dotarłem na miejsce okazało się, że to będzie bardzo długa noc.
– Agnieszka zniknęła! – zawołał histerycznie gość z kiosku.
Skierowałem latarkę na jego gębę, na której malowało się autentyczne przerażenie.
Dziewczyna o ciemnych włosach płakała. Musiałem zachować spokój. Odruchowo dotknąłem napisu na swojej piersi.
– No dobrze… Co takiego się wydarzyło? – zapytałem. Mój głos nie brzmiał tak pewnie, jak chciałem, ale chyba nikt nie zwrócił na to uwagi.
– Stała tutaj i nagle… – Rozłożył ręce. – Nie ma jej. Jakby rozpłynęła się w powietrzu.
Dziwna sprawa. Ludzie ot tak nie znikają. Albo ktoś robi mnie w konia, albo mają tu miejsce jakieś zjawiska paranormalne, o których często czytałem nudząc się na nocnej zmianie.
– Okej… – Potarłem oczy palcami. – Od tej pory trzymamy się razem. Znajdźmy Agnieszkę, a później pomyślimy, jak się stąd wydostać. Wszystkie sklepy są zamknięte, a galeria jest mała, więc czas operacyjny tej misji to jakieś pięć, dziesięć minut. Góra godzina, jak będziemy tak stać.
– A jak nas też coś porwie? – odezwała się zapłakana dziewczyna. Jak się okazało, miała na imię Karolina.
Prychnąłem.
– Kto ma nas porwać? Jesteśmy tutaj sami. Agnieszka na pewno poszła szukać wyjścia i właśnie w stronę drugich drzwi powinniśmy się udać. W drogę! – Ruszyłem pierwszy dzierżąc w dłoni latareczkę. Wszyscy poszli za mną.
Karolina wtuliła się w gościa z kiosku. Wszyscy mówili na niego Daw, więc… Może tak właśnie miał na imię?
Na dworze wciąż trwała burza. Pośród szumu padającego deszczu można było usłyszeć jeszcze szloch dziewczyny, którą Daw próbował bezskutecznie pocieszyć obiecując, że wszystko będzie dobrze. Cała scena wyglądałaby jak z komedii romantycznej, gdyby nie ta złowroga ciemność.
Błysnęło i cała galeria rozświetliła się jak szopka w Boże Narodzenie. Znów zauważyłem postać w płaszczu przeciwdeszczowym. Stała jakieś dziesięć metrów dalej, obok zamkniętego CCC.
Gdy w galerii znów zapadł zmrok spojrzałem na moich towarzyszy, jednak oni zdawali się niczego nie dostrzec. Nie chciałem ich straszyć. Zwłaszcza, że dziewczyna w końcu się uspokoiła.
– Chodźmy, już niedaleko – powiedziałem tylko.
Miałem nadzieję, że gdy dotrzemy na miejsce znajdziemy Agnieszkę i w końcu będziemy mogli opuścić to ponure miejsce.
– Agnieszka! – Zaczęła histerycznie wrzeszczeć Karolina. Krzyknęła tak głośno, że poczułem się jakbym miał głowę w dzwonie w który ktoś bezustannie wali pałką.
Do celu dotarliśmy jakieś dwie minuty później.
Jak można się domyślać – Agnieszki nie było.
– I co teraz? – zapytał Daw. Brzmiał, jak zapłakana nastolatka, którą rzucił chłopak.
– Nie wiem. – Złapałem się za głowę.
Nie mogłem panikować. Jestem ochroniarzem! Dotknąłem napisu na piersi.
– Agnieszka! – krzyknęła znowu Karolina i pobiegła w mrok.
– Zaczekaj! – Zacząłem ją gonić, ale dziewczyna zniknęła już w ciemności.
I koniec… jakby rozpłynęła się w powietrzu. Pojawił się przy mnie Daw, cały zapłakany.
– Zostaliśmy tylko my – stwierdził, a ja pokiwałem głową.
Nie jestem bohaterem. To miała być spokojna robota, w której nic się nie dzieje. Nie byłem przygotowany na taki koszmar.
– Panie ochraniarzu – Nawet nie chciało mi się go poprawiać. – Może… Powinniśmy stąd uciekać? – zapytał niepewnie patrząc na mnie oczami schowanymi za okularami. Wyglądał trochę jak Harry Potter. – Dziewczyny… Na pewno się znajdą, gdy już światło się włączy.
– Chyba masz rację… – Miałem nadzieję, że tak będzie, chociaż prawda jest taka, że chciałem jak najszybciej się stąd wydostać. – Trzeba jakoś otworzyć drzwi.
Daw nie miał zamiaru czekać. Zaczął kopać w drzwi, które za nic w świecie nie chciały nas wypuścić.
Wziął rozbieg i uderzył w nie barkiem tak mocno, że prawie się połamał.
– To na nic! – krzyknął zrezygnowany i usiadł.
– Wracajmy. W pizzerii jest wyjście na zewnątrz, łatwiej będzie je otworzyć.
Daw wstał i ze spuszczoną głową ruszył w stronę powrotną.
– Zaraz się okaże, że poluje na nas jakaś przerażająca zjawa… – mruknął do siebie, jednak wyraźnie słyszałem każde słowo i lekko się zaniepokoiłem.
– Dlaczego tak mówisz? – zapytałem, a Daw spojrzał na mnie z uśmiechem.
– Burza, opuszczona galeria, dziewczyny zniknęły i nigdzie ich nie ma. Trochę mi to przypomina artykuł, który kiedyś czytałem nudząc się w saloniku.
– I o czym był ten artykuł? – dopytywałem. Bardzo zaciekawiły mnie jego słowa.
– O duchu, oczywiście. Pisało tam, że jeśli duch zabije cztery osoby przed końcem burzy, wróci do życia.
– Naprawdę? Dlaczego akurat cztery? Czemu w czasie burzy? – Mój głos stał się bardzo piskliwy. Starałem się nie przywiązywać większej wagi do słów Dawa, ale trudno było nie traktować go choć trochę poważnie widząc, co się tu dzieje.
– Wyglądam panu na jakiegoś specjalistę od duchów? To tylko durny artykuł, bajki, jakich pełno w necie. – Zamilkł, by zaraz podjąć przerwany wątek. – Być może ma to coś wspólnego z czterema żywiołami, wie pan… Ogień, ziemia, powietrze, woda. W końcu bez tego trudno byłoby żyć. A burza… Ma w sobie pewną energię, prawda?
– No dobrze, a co jeśli burza jest w dzień? Wtedy w galerii jest więcej osób, łatwiej duchowi byłoby zabić cztery osoby i wrócić do życia.
Daw zastanawiał się chwilę.
– Myślę – zaczął – że duchy jakby… Tracą energię wśród ludzi. Niech się pan zastanowi, panie ochraniarzu. Za każdym razem, gdy wokół nas dzieje się coś dziwnego, jesteśmy sami. Słyszymy jakiś dziwny dźwięk, albo mamy wrażenie, że ktoś nas obserwuje. Nic takiego nie dzieje się, gdy przebywamy w grupie, tylko zawsze gdy jesteśmy sami. Tak jak teraz.
– To czemu nie zabije nas od razu? Byłoby szybciej – Nie rozumiałem.
– Bo duch musi przeniknąć do naszego świata, a to kosztuje energię. Tę energię czerpie z burzy – odpowiedział, jak nauczyciel prowadzący wykład.
Spojrzał na mnie. Nie wiedziałem, co o tym myśleć. Zupełnie zaschło mi w gardle i nie miałem pojęcia, co odpowiedzieć. Na szczęście nie musiałem, bo dotarliśmy do pizzerii. Daw stanął przy zamkniętej rolecie i zaczął w nią pukać.
– Trzeba to jakoś otworzyć. Nie ma pan jakiejś siekiery w kantorku, albo czegoś innego? – zapytał.
– Słuchaj… To nie tartak, ani wycinka drzew. Po co potrzebna mi tutaj siekiera? – odparłem poirytowany.
– W porządku, tylko zapytałem. Trzeba to jakoś otworzyć, inaczej nie dostaniemy się do środka.
Geniusz, sam bym na to nie wpadł. Już miałem powiedzieć, że jest prawdziwym mędrcem, kiedy nagle zrobiło się zupełnie cicho.
– Daw? – powiedziałem. Głos drżał mi, jakbym za chwilę miał się rozpłakać.
Daw nie odpowiedział. Skierowałem promień światła w stronę pizzerii, jednak widziałem tylko roletę. Dawa nie było.
Ugięły się pode mną kolana i mało co nie runąłem na podłogę, jak powalone drzewo, kiedy nagle kątem oka zauważyłem pomarańczowe światło i poczułem nieprzyjemny odór palonego mięsa.
– Panie ochraniarzu… – Usłyszałem jakby z oddali. Ucieszony spojrzałem na Dawa, a on… Płonął. Płonął, jak pochodnia. Z twarzy schodziła mu skóra, oczy zdawały się rozpływać. Dźwięk kojarzył mi się z płonącymi gałęziami.
Odwróciłem wzrok. Obok Dawa leżała Agnieszka, której z ust wylewała się woda. Zaraz przy Agnieszce znajdowała się Karolina ze skręconym karkiem.
Spuściłem głowę i zacząłem płakać, z bezsilności, jaką wtedy poczułem. Miałem wrażenie, że ktoś mnie obserwuje.
Gdy podniosłem głowę zobaczyłem postać w płaszczu przeciwdeszczowym i miałem wrażenie, że się uśmiecha. Byłem następny, zostałem tylko ja.
I wtedy nastała zupełna cisza. Na początku nie rozumiałem, co takiego się stało, dlaczego brakuje mi jakiegoś dźwięku. Zrozumiałem to po chwili – przestało padać, burza dobiegła końca.
W galerii znów zrobiło się jasno, jednak nie za sprawą piorunów – znowu włączyły się światła. Przez chwilę miałem wrażenie, że cała ta przygoda to tylko sen, jednak uczucie przeminęło, gdy zobaczyłem ciała trójki pracowników.
Nie byłem głupi. Wiedziałem, że oskarżą mnie o zabójstwo. Nikt nie uwierzy, że zrobił to duch szukający drogi do drugiego życia. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej wybiegłem na zewnątrz. Nie wiedziałem dokąd uciec, nie wiedziałem co robić.
Minął dokładnie rok od tego zdarzenia. Siedzę w opuszczonym domu, cały czas oglądając się za siebie. Szuka mnie policja – widziałem w gazecie, gdy pewnego dnia mijałem salonik prasowy.
Jednak nie ich obawiam się najbardziej. Nie bardzo znam się na duchach, a informacje w internecie są bardzo nieprecyzyjne, ale… Boję się, że człowiek w płaszczu przeciwdeszczowym któregoś dnia mnie dopadnie. Nie mogę zapomnieć tego spojrzenia, kiedy tylko ja byłem jego kluczem do powrotu. Nie było w nim złośliwości, czy strachu, nie było nienawiści. Jedynie smutek. Miałem wrażenie, że te oczy błagały, bym pozwolił mu się wydostać z tamtego świata.
Od tego czasu prześladuje mnie pewna myśl… Skoro duch tak bardzo próbował wrócić do życia… Jakie przerażające miejsce musi czekać nas po śmierci?