Wydmy Sahary, obserwowane z odpowiedniej wysokości, wyglądały jak złoty dywan rozciągający się od horyzontu po horyzont. Konstantinos Karagounis miał okazję przekonać się o tym, kiedy, lecąc na pokładzie wojskowego śmigłowca, wyjrzał na zewnątrz i zerknął w dół.
Pobladł i zaraz cofnął głowę do środka, przeklinając się w duchu za to, że przystał na ofertę pułkownika Johansena – choć, szczerze powiedziawszy, nie miał większego wyboru, kiedy śmigłowiec wylądował w jego ogródku, a wraz z nim pojawił się oddział żołnierzy, by złożyć mu propozycję nie do odrzucenia. Ledwie Konstantinos zdążył zerwać się z łóżka i poprawić foliową czapeczkę, której nigdy nie zdejmował, gdy potężnie zbudowany, ostrzyżony w kwadrat mężczyzna stanął w progu sypialni.
– Profesor pseudonauk stosowanych, Konstantinos Karagounis – bardziej oznajmił niż zapytał. – Proszę ze mną.
Trzy minuty później pilot już podrywał maszynę do lotu.
Profesor nie miał czasu nawet na to, by założyć coś stosownego – wpakowali go na pokład w piżamie. Johansen uspokajał go jednak, że wszystkie potrzebne rzeczy już czekają na miejscu.
Okazało się, że tym miejscem była tajna baza wojskowa oddalona o pół świata od domu Karagounisa, ulokowana gdzieś pośród piaszczystych pustkowi Maghrebu.
Śmigłowiec zbierał się do lądowania, wzbijając w powietrze chmurę pustynnego pyłu, który wciskał się profesorowi do oczu, uszu i ust – słowem wszędzie. Poza pyłem było coś jeszcze. Specyficzny, nieprzyjemny zapach.
– Twardziel z pana – stwierdził z uznaniem Johansen. – Większość zwymiotowała.
– Jaka większość? – zapytał Konstantinos, tłumiąc napad kaszlu.
– Wszystko w swoim czasie. Najpierw musi pan coś zobaczyć.
Pułkownik, w towarzystwie dwóch uzbrojonych w karabiny żołnierzy, poprowadził go przez miasto namiotów, aż do samego centrum, gdzie znajdowała się pokaźnych rozmiarów kopuła. To z jej wnętrza wydobywał się smród. Najpierw założyli kombinezony ochronne, a potem – na znak profesora, że jest już gotów – weszli do środka.
Większość miejsca wewnątrz zajmowała ogromna dziura w ziemi. Krater musiał mieć ponad sto metrów średnicy. Przeszli przez szklane drzwi i stanęli nad krawędzią otworu. Daleko w dole Konstantinos dostrzegł ciemnobrązową, bulgoczącą maź. To ona wydzielała przykrą woń, która była tak intensywna, że przedostawała się nawet to wnętrza skafandrów.
– Co to jest?
– Właśnie miałem zadać panu to pytanie, profesorze.
– Potrzebuję próbki.
Jakby na rozkaz, z sufitu kopuły na grubej stalowej linie opuścił się próbnik i zniknął w brei. Wrócił po kilku sekundach, wypełniony brązową substancją. Profesor Karagounis, marszcząc czoło, przypatrywał się próbce, ale obserwację wizualną uważał za dalece niewystarczającą. Ignorując ostrzeżenia pułkownika, zdjął hełm i lewą rękawiczkę. Zanurzył dwa palce w tajemniczej substancji, by dokonać oceny organoleptycznej. Smród dosłownie wyciskał mu łzy z oczu, ale przecież nie takich poświęceń dokonywał podczas badań prawo– i lewoskrętnej witaminy C, które przyniosły mu nagrodę Jobla będącą odpowiednikiem Nobla w pseudonaukowym środowisku.
Kiedy zakończył badanie konsystencji, zbliżył koniuszek palca do ust i delikatnie musnął go językiem, wprawiając tym pułkownika w osłupienie.
Profesor pocmokał chwilę, spojrzał gdzieś w górę, przywołał wszystkie pokłady swojej pseudowiedzy, pseudodoświadczenia i całkiem prawdziwej wyobraźni, by wydać opinię:
– Konieczne będzie skorygowanie wszystkich podręczników opisujących źródła życia – zawyrokował, robiąc mądrą minę. – Wedle mojej opinii, to jest kupa pierwotna. Odchody świata, mówiąc językiem teorii żywej Ziemi… Mam rację?
Johansen nie odpowiadał. Nie było jasne czy z powodu zachwytu nad wielkością geniuszu Karagounisa, czy też dlatego, że walczył z odruchem wymiotnym wywołanym widokiem przeprowadzonej przez profesora ekspertyzy.
– Proszę za mną – rzucił wreszcie zdawkowo i nie czekając na reakcję profesora, wyszedł z komory odgradzającej krater od reszty kompleksu i ruszył korytarzem w prawo, a profesor postąpił za nim.
Po kilkunastu metrach marszu natrafili na przeszkloną ścianę, która zapewniała widok na przestronną salę znajdującą się po jej drugiej stronie. Kobiety i mężczyźni wewnątrz bili czołami o blaty biurek, obgryzali paznokcie i rwali włosy z głowy.
– Kto to? – Konstantinos zwolnił tempo i zagadnął pułkownika.
– To? Nobliści. Im pierwszym zleciliśmy rozwiązanie tej zagadki. Po kilku tygodniach podali taką samą odpowiedź. Niestety, sformułowanie równie absurdalnej teorii odbiło się na ich zdrowiu psychicznym.
– Bez obaw – uspokajał go profesor. – Mnie już nic nie zaszkodzi.
– Właśnie na to liczymy – odparł żołnierz, kontynuując marsz wgłąb korytarza zakończonego pancerną śluzą. Gdy tam dotarli, zatrzymał się i odwrócił, posyłając Konstantinosowi spojrzenie jeszcze poważniejsze niż wcześniej.
– To, co zobaczy pan po drugiej stronie, jest…
– Ściśle tajne? – dopowiedział profesor, sprawdzając, czy folia aluminiowa szczelnie przylegała do jego mózgoczaszki.
Pułkownik mruknął i wprowadził kod dostępu. Śluza otwierała się powoli, ukazując pomieszczenie z ogromnym akwarium wypełnionym do połowy tą samą brązową mazią, która zalegała w głębi krateru. Gdy profesor zbliżył się do szklanej tafli, z kupy pierwotnej wynurzyły się dwa osobliwe stworzenia.
– To proktokefale – wyjaśnił Johansen. – Tak je nazwali naukowcy.
– To greka? Nie znam – odparł Konstantinos, który przecież pochodził z Kentucky.
– „Prokto” odbyt, „kefali” głowa. Proktokefale – wyjaśnił pułkownik. – Znaleźliśmy je na dnie otworu. Chociaż właściwie wyglądało to tak, jakby one na nas czekały.
– Powiedzieli coś? To znaczy… Rozumie pan… Udało się z nimi jakoś porozumieć?
Pułkownik Johansen uśmiechnął się i poklepał Karagounisa po plecach.
– To, profesorze, będzie pańskie zadanie.
*
W ciągu następnych dni profesor Konstantinos Karagounis na przemian zajmował się bezskutecznymi próbami nawiązania kontaktu z dwoma proktokefalami i był dręczony przez wspomnienia, które nic nie wniosły do sprawy.
Zdawało się, że wypróbował już wszystko. Zaczął od symboli, potem próbował świateł, dźwięków i zapachów – proktokefale pozostawały jednak niewzruszone. Pływały w mazi, ukazując raz po raz swoje częściowo humanoidalne, częściowo przypominające ośmiornice sylwetki, ale nic ponad to. Jednakże nie po to Konstantinos był profesorem pseudonauk stosowanych, by poprzestać na metodach z głównego nurtu. Gdy te zawiodły, sięgnął po różdżkarstwo, tablicę ouija, promieniowanie minerałów, wpływ technologii 5G a nawet pamięć wody, z którą wiązał wielkie nadzieje – wszystkie przyniosły skutek nie lepszy (ale i nie gorszy! co skrzętnie odnotował) niż te uzasadnione naukowo.
– Jak idą prace? Czy mamy już jakieś wyniki? Jeśli nie posuniemy się do przodu, będę zmuszony odsunąć pana od projektu – odgrażał się pułkownik Johansen.
– Skąd w ogóle pomysł, że te istoty są inteligentne? – westchnął Karagounis ślęczący przed dokumentacją, z której nie wypływały żadne wnioski.
Żołnierz przysiadł na skraju biurka profesora i skrzyżował ramiona.
– Tego jestem pewien. Gdy umieściliśmy je w akwarium, jeden z wartowników użył projektora do oglądania filmów z Netflixa. Wtedy proktokefale stały się niespokojne i zaczęły ostrzeliwać akwarium mazią z głowoodbytów. Na filmy nagrodzone w Cannes już tak nie reagowały.
Profesor zdjął okulary, wstał i zrównał się spojrzeniem z pułkownikiem.
– Dlaczego dowiaduję się o tym dopiero teraz?!
*
To był przełom.
Okazało się, że proktokefale reagują na wszystko, co można określić jako gówno w jakimkolwiek tego słowa znaczeniu. Ożywiały się na widok koreańskich oper mydlanych, słysząc dźwięki nowoczesnego popu, albo gdy Konstantinos wyświetlał obrazy postmodernistów, ale szczególną aktywność przejawiały, oglądając internetowe memy.
Profesor analizował ich zachowania i szybko doszedł do wniosku, że wystrzeliwana przez nie maź układa się na szybach akwarium w charakterystyczne, powtarzające się wzory.
– Czy myśli pan, że to język? One do nas mówią? Co chcą nam przekazać? Może pan je o to zapytać? – Pułkownik Johanes nie należał do ludzi cierpliwych, a pracę oceniał wedle jej wyników, a nie włożonych sił.
– Jeśli wszystko się powiedzie, zaraz będzie miał pan odpowiedź – odparł Konstantinos, podłączając do komputera armatkę wycelowaną w szybę akwarium. Proktokefale po drugiej stronie z zainteresowaniem obserwowały jego poczynania.
Kiedy wszystko było już gotowe, profesor uruchomił translator i wprowadził do systemu mem z wyginającą dłoń skonfundowaną Afroamerykanką, zdjęcie pośladków Kim Kardashian i utwór „What the hell” autorstwa Avril Lavigne, co w wolnym tłumaczeniu miało oznaczać: Jaki jest cel waszej obecności?
Gdy pytanie było już gotowe, Konstantinos zainicjował procedurę translacyjną, a program przełożył dane na proktokefalski i uruchomił armatkę, która zapaskudziła breją zewnętrzną stronę akwarium.
Odpowiedź przyszła szybko. Istoty z wnętrza krateru wystrzeliły z głowoodbytów kilka szybkich serii, brązowa maź rozpłynęła się po szkle, a zintegrowane z oprogramowaniem profesora kamery przekazały materiał do przetłumaczenia.
– Co jest? Co mówią?! – dopytywał pułkownik Johansen, obserwując jak program dokonuje konwersji z języka proktokefalian.
– Zaraz się przekonany. Jeszcze trzy… dwa… jeden…
Kiedy translator zakończył swoją pracę, oczom mężczyzn ukazało się zdjęcie Willema Dafoe z obłędem w oczach, opatrzone komentarzem, radą, bądź też – zależnie od interpretacji – ostrzeżeniem brzmiącym:


Tymczasem krążący po orbicie Marsa satelita badawczy odnotował niespotykaną na tej planecie aktywność geologiczną w okolicach góry Olympus Mons. Z wnętrza dawno wygasłego wulkanu zaczął wyłaniać się masywny, falliczny kształt.