- Opowiadanie: belhaj - Więzy

Więzy

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Więzy

 

Hobbton Merdt przez przyjaciół nazywany Hobem, wychylił swą kędzierzawą głowę zza straganu. Droga była wolna, więc niziołek przemknął gościńcem niczym cień. Prostą drogą podążał do dzwonnicy. Biegnąc minął karczmę „U Grelliego" w której kilka dni temu przehulał większość swoich pieniędzy. Gdyby nie miejscowa Gildia która go wynajęła, leżałby pewnie teraz jak pijak obok którego właśnie przebiegał.

 

Dotarł w końcu do dzwonnicy. W ciemności majowej nocy nie mógł określić jej wysokości. Hob zaczął się wspinać. W Gildii znany był z tego, że potrafił wejść na każdą, nawet pionową, ścianę czy mur. Wspinaczka trwała kilka minut. Z dzwonnicy Hob przeskoczył na dach kościoła. Cudem utrzymując równowagę, niczym kot dotarł do otwartego na oścież okna i wśliznął się do środka. Hob po raz pierwszy w swoim niedługim życiu był w kościele, gdyż nie wpuszczano tam niziołków, ani żadnych innych nieludzi.

 

Hob był zaskoczony tym co zobaczył. Ściany i powała pokryte były freskami i płaskorzeźbami, które przedstawiały nieznane mu sceny. Nie miał jednak czasu ich oglądać. Hob poszedł w stronę ołtarza i zabrał księgę którą zlecono mu ukraść. Rozejrzał się i zobaczył światło pochodni na schodkach prowadzących do dzwonnicy. Hob włożył księgę do plecaka i rzucił się do ucieczki w stronę okna. Człowiek z pochodnią zszedł ze schodów i zauważył niziołka gramolącego się na okno.

 

– Stój złodzieju! – krzyknął człowiek – Stój!

 

A na koniec dołożył stek przekleństw i gróźb których uciekający Hob nie dosłyszał.

 

Kiedy niziołek poczuł grunt pod nogami odetchnął z ulgą. Nie dane mu było jeszcze zaznać spokoju. Od strony zachrystii wybiegło kilku kapłanów, którzy rzucili się w pogoń za złodziejem.

 

– To świętokradztwo – dosłyszał jeszcze.

 

Biegnąc ulicami Mindlarg Hob coraz bardziej tracił nadzieję na ratunek. Obejrzał się i uderzył w coś twardego. Przez chwile, zamroczony myślał że uderzył w mur, lecz ten mur był dziwny. Podał mu rękę i pomógł wstać.

 

– Witaj – usłyszał dudniący głos

 

Hob przetarł oczy i ujrzał potężnie zbudowanego mężczyznę o jasnych włosach. Na pewno nie był to mieszkaniec Mindlarg. Przybysz miał na sobie lnianą koszulę i kamizelkę ze skór białych lisów. Przez plecy przerzucony miał topór, a przy pasie mieszek i bukłak. Po dłuższej chwili niziołek rozpoznał w nim przedstawiciela jednego z barbarzyńskich plemion z Gór Południa.

 

– Witaj – powtórzył barbarzyńca – Jestem Logvaal.

 

– Hobbton Merdt, do usług – przedstawił się niziołek. Odwrócił się by sprawdzić jak daleko jest pogoń. Było

 

jednak za późno. Kapłani i strażnicy miejscy otoczyli Hoba i barbarzyńcę.

 

– Oddaj księgę, plugawcze – krzyczał łysiejący kapłan, opluwając sobie przy tym brodę – Oddaj księgę albo rzucę na ciebie klątwę. Przeklinam cię nieludziu!

 

– Spokojnie – uciszył kapłana jeden ze strażników – O co chodzi w tym całym zamieszaniu.

 

– O co?! – ryknął kapłan – O to że ten pogański pomiot przed chwilą ukradł Księgę Błogosławieństw. Egzemplarz ten dostaliśmy od samego króla.

 

– Teraz rozumiem… – strażnik chciał jeszcze coś powiedzieć, lecz Hob doskoczył do niego i z całej siły uderzył w kroczę.

 

Strażnik upadł i zaczął wrzeszczeć. Dwóch strażników wyjęło miecze i ruszyło w stronę Logvaala. Barbarzyńca miał już w ręku topór i odbił cios pierwszego strażnika, i robiąc unik znalazł się za plecami drugiego. Jeden cios topora wystarczył, by strażnik upadł na gościniec ze zmiażdżoną głową.

 

Hob przebiegł pod nogami łysiejącego kapłanów przy okazji go przewracając. Widział przed sobą wolną drogę ucieczki. Nagle poczuł uderzenie, a po chwili ból rozlał się po całym jego ciele. Potem nie czuł już nic. Stracił przytomność.

 

 

 

***

 

 

 

Niziołek ocknął się w lochu. Rozejrzał się, minęła chwila zanim wzrok przyzwyczaił się do panującej wokół ciemności. Obok niego siedział Logvaal. Trochę dalej Hob ujrzał kogoś jeszcze. Wstał i rozprostował zastałe kości, bacznie przyglądając się postaci siedzącej pod przeciwległą ścianą. Był to mężczyzna, wysoki, o długich czarnych włosach. Nie widział dokładnie, ale mężczyzna z wyglądu bardzo przypominał elfa, rysy jego twarzy były szlachetne. Hob nabrał pewności co do przynależności rasowej towarzysza, gdy ujrzał spiczasto zakończone uszy.

 

– Ocknąłeś się w końcu – ciszę panującą w lochu przerwał tubalny głos Logvaala – Musieli ci nieźle przyłożyć.

 

Hob dotknął guza na głowie i przeszył go ból. Niziołek rozejrzał się po lochu, lecz oprócz elfa nikogo innego nie dostrzegł.

 

– Za jakąś godzinę – rzekł elf nim Hob zdążył zadać jakieś pytanie – Za jakąś godzinę odbędzie się nasza egzekucja.

 

– Co?! – krzyknął niziołek – Egzekucja!

 

– No. Wy z tego co opowiadał mi Logvaal za kradzież i zabójstwo, a ja za swoje pochodzenie. Jestem półelfem.

 

– Tylko dlatego masz zostać stracony? – zdziwił się Hob. Myślał że czasy prześladowań elfów minęły już bezpowrotnie.

 

– Miejscowy starosta nienawidzi elfów. Jego dziad ponoć zginął w wojnie jaką nie tak dawno prowadziliśmy z ludźmi – półelf wzruszył ramionami jakby to że za godzinę ma umrzeć nie robiło na nim wrażenia.

 

– I zostaliście zepchnięci do Calinostu – pierwszy raz od dłuższego czasu odezwał się Logvaal.

 

– Tak – niziołek zamyślił się na chwile – Skoro mamy razem zginąć to… Jestem Hobbton Merdt, ale mów do mnie Hob – wyciągnął rękę do półelfa.

 

– Mindaril – uścisnął podaną mu prawicę – Z twoim przyjacielem poznałem się wcześniej. Kiedy byłeś nieprzytomny. A co do tego że zostaniemy straceni to miałbym wątpliwości – półelf uśmiechnął się tajemniczo.

 

– Co?! – po raz drugi krzyknął Hob

 

– Już mówię…

 

 

 

***

 

 

 

– Zabić! Zabić ich! – krzyczał okalający szubienicę tłum – Zabić!

 

Trzech skazańców o rękach związanych powrozami zostało wprowadzonych na szafot. Czekał tam na nich starosta, znany Hobowi łysiejący kapłan oraz kat. Strażnicy ustawili więźniów naprzeciw zawieszonych na szafocie pętli. Specjalnie dla niziołka pętla zawieszona była dużo niżej niż dla normalnego człowieka.

 

– Ogłaszam wszystkim tu obecnym – zaczął przemowę starosta miasta Mindlarg – że z mocy przydzielonej mi przez króla Gerbeta pana tych włości, trzej obecni tu złoczyńcy zostają skazani na śmierć poprzez powieszenie – starosta odchrząknął i splunął pod nogi Mindarila – Skazuję ich na śmierć za naruszenie porządku i spokoju jaki panuje w Mindlarg oraz za zabójstwo jednego ze strażników miejskich. Oraz za kradzież dóbr Kościoła. Dlatego powtarzam jedyną karą dla nich może być śmierć.

 

– Śmierć, śmierć! – zaryczał tłum póki nie został uspokojony przez chcącego przemówić kapłana.

 

– Powiadam wam, ludzie – kapłan wyciągnął przed siebie ręce jakby chciał pobłogosławić zebraną gawiedź – Popełnili oni grzech śmiertelny. Jedyną dla nich karą może być śmierć. A za to co zrobili nie można im wybaczyć. Należy ich potępić. Przeklinam was! – na dobre rozkrzyczał się kapłan, strużki śliny spadały na będący w ekstazie tłum – Niech was pochłoną najgorsze czeluści piekieł. Przeklinam was, odszczepieńcy.

 

– Pożar!!! – krzyknął ktoś z tłumu

 

Ogień trawił stojący nieopodal szafotu dom balwierza. Gawiedź rzuciła się do panicznej ucieczki, tratując wszystko ca stało na ich drodze. Na nic zdały się uspokajające i nawołujące do gaszenia pożaru głosy strażników. Na placu zakotłowało się i Hob przez chwilę nie widział nic oprócz unoszącego się wszędzie pyłu.

 

Do jego uszu dochodził jedynie podniesiony głos kapłana który nie robiąc sobie nic z pożaru nadal wygłaszał swoją tyradę.

 

W jednej chwili wszystko pojaśniało. Kula światła uderzyła tuż obok szubienicy. Starosta gdzieś znikł, kapłana nie było słychać, pewnikiem ktoś go w końcu strącił z pantałyku. Na szafocie oprócz więźniów pozostał jedynie kat, trzymający w jednym ręce nadziak, a w drugiej miecz. Hob wiedział co się stało. Przybył Gastlin, przyjaciel Mindarila. Czarodziej który miał ich uratować.

 

Stojący nieopodal kat zakrzyczał coś, ale Mindaril nie zrozumiał co. Nagle z kurzawy wyłoniła się dłoń z wyprostowanym palcem, wycelowanym prosto w pierś kata. Ten nie zastanawiając się długo ruszył prosto na wyłaniającą się postać. Wydając z siebie okrzyk, kat runął do tyłu jak rażony piorunem. Mindaril dostrzegł małą dziurę w piersi. Wielkości palca.

 

Wśród rozwiewających się tumanów kurzu Logvaal dostrzegł postać. Człowiek który zbliżał się do szafotu, ubrany był w czerwono – czarne kapłańskie szaty. W lewej ręce trzymał długą czarodziejską laskę zakończoną trzema piórami ryboptaka. Najbardziej czarodziejskiego zwierzęcia jakie można było spotkać na Kontynencie.

 

Gastlin, czarodziej podszedł do Mindarila i przeciął jego więzy, a potem pozostałych więźniów. Przeciął je mimo że nic o nich nie wiedział. Nawet nie domyślał się kim mogą być. Mogli być mordercami lub gwałcicielami. Ale dla niego byli więźniami których trzeba uwolnić.

 

– Wszystko w porządku? – spytał mag, a jego głos był dziwnie wibrujący. Pełen magii.

 

– Tak. Wynośmy się stąd – Mindaril kiwnięciem głowy wskazał na Hoba i Logvaala – Oni idą z nami.

 

Czarodziej nic nie odpowiedział. Wzruszył tylko ramionami. Nakreślił laską krąg w powietrzu i wyszeptał zaklęcie. Okrąg zmienił się po chwili w emanujący mocą portal.

 

– Chodźmy – rzekł czarodziej zanurzając się w niebieską taflę portalu.

 

Zaraz po nim wkroczył w niego półelf, a na końcu niziołek i barbarzyńca.

 

 

 

***

 

Hob wynurzył się z portalu i wpadł na stojącego przed nim Logvaala. Przetarł oczy i ujrzał że stoją na olbrzymiej polanie, na szczycie górującego nad Mindlarg wzgórza. Kiedy niziołek odwrócił się portal już zniknął.

 

– No to jesteśmy uratowani – rzekł pogodnie

 

– Dziękujemy – Mindaril poklepał po plecach Gastlina

 

– Przecież jesteś moim przyjacielem – teraz głos czarodzieja był zupełnie inny. Kiedy opadły emocje, a moc jaką uwolnił podczas walki skryła się gdzieś głęboko w nim wyglądał jak normalny człowiek.

 

– Dokąd zamierzacie się teraz wybrać? – zapytał niepewnie Logvaal

 

Mindaril spojrzał na Gastlina, a ten kiwnął przyzwalająco głową.

 

– Kierujemy się w stronę Roldii i Crildo. A wy?

 

Nim barbarzyńca zdążył coś powiedzieć, uprzedził go Hob.

 

– My także. Może więc…

 

– Oczywiście – rzekł niespodziewanie dla wszystkich Gastlin. Rozcinając ich więzy na szafocie, nałożył na nich również inne. Musieli mu się odwdzięczyć. Jeśli byli honorowymi ludźmi – Nie mamy nic przeciwko temu byście ruszyli z nami. Trakty teraz niebezpieczne, a i w czwórkę będzie raźniej podróżować. Każda pomoc i przyjacielska dłoń są skarbem na miarę Smoczego Pazura.

 

– Ruszajmy co rychlej – przerwał panującą cisze Hob – Starosta na pewno wysłał za nami pogoń.

 

Zauważyłem że Mindaril to dla niego łakomy kąsek.

 

– Masz rację ruszajmy – przytaknął mu półelf.

 

– Jeśli decydujemy się na więzy przyjaźni musimy się liczyć z faktem, że więzy mogą się zerwać, co może

 

być przyczyną bólu. Bo przecież przyjaźń, nawet największa musi się kiedyś skończyć – rzekł Logvaal

 

Spojrzeli na niego i nie odzywając się pospiesznie opuścili wzgórze. A potem wesoło ruszyli w dalszą drogę.

 

 

 

 

 

 

marzec – maj 2004

Koniec

Komentarze

Takie średnie. Sporo powtórzeń. Za dużo, jak na tak krótki tekst. Z oceną wahałbym się pomiędzy 3+, a 4-. Widzę, że to jakiś wstęp do dalszej całości chyba...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Zgadzam się z Fasolettim. I jeszcze jedno - zapis dialogów.

Szybko się czyta, chyba przez wartką akcję i - jak dla mnie - gdzieś tam ukryte nuty dobrego humoru ;).W pewnym momencie zbyt wiele nagromadziło się zdań obok siebie typu: rzekł, spostrzegł, odwrócił się... Ale to był fragment. 
Generalnie jestem na tak!

Średnie opowiadanie, ale wcale nie najgorsze. Trójka z plusem.

Opowiastka, z której nie dowiedziałam się kto, kogo i dlaczego. :-(

Wykonanie woła o pomstę do nieba!

 

Choć to, co czarodziej zrobił z więźniami jest okrutne, nie ukrywam, że to moje ulubione zdanie:

Ga­stlin, cza­ro­dziej pod­szedł do Min­da­ri­la i prze­ciął jego więzy, a potem po­zo­sta­łych więź­niów.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

W czasach gdy byłem jeszcze nastolatkiem opowiadanie to miało być wstępem do cyklu którym podbije polska scenę fantastyczną :) powstała nawet powieść, mocno zainspirowana "Smokami jesiennego zmierzchu", ale przepadła po tym jak padł mi komputer.

Ujmę to tak: zrobiłeś spore postępy od czasu napisania tego tekstu. ;-)

Babska logika rządzi!

Dzięki :) To opowiadanie powstało kiedy miałem naście lat. Setki przeczytanych książek i opowiadań od tego czasu zrobiły swoje :)

Nowa Fantastyka