
Opowiadanie betowali: MordercaBezSerca, Światowider i Krar85. Bardzo dziękuję, panowie!
III Rzesza – powrót koszmaru + Użyj różdżki, czarodzieju
Opowiadanie betowali: MordercaBezSerca, Światowider i Krar85. Bardzo dziękuję, panowie!
III Rzesza – powrót koszmaru + Użyj różdżki, czarodzieju
Syreny wyły, a chłopiec biegł, przemierzając puste ulice. W myślach liczył kroki – był wyczerpany, ale świadomość tego, że ucieka przed pewną śmiercią, dodawała mu sił. W końcu minął Stary Teatr, a potem kamienicę państwa Steinów, do których przychodzili niegdyś na sobotnie obiady.
Przeciął skrzyżowanie i wpadł między drzewa. Biegł jeszcze dobrą chwilę, nim w końcu runął na ziemię. Z ulgą wdychał zapach ściółki i żywicy, szum liści niósł ukojenie. Udało mu się.
Nie chciał uciekać. Poprzedniego dnia postanowił, że kiedy wybije godzina, uprze się, żeby zostać. Wyobrażał sobie, jak sięga po broń i staje do boju ramię w ramię z ojcem. Nie wiedział, czy zdołałby zabić człowieka, lecz co do tego, że sam prędko by zginął, nie miał wątpliwości.
Ale kiedy rozpętało się piekło, a on, wypinając pierś, zameldował ojcu gotowość do walki, ten wymierzył mu policzek. Natychmiast zgubił całą, rozpaczliwie gromadzoną odwagę. Nie był mężczyzną, tylko jedenastoletnim chłopcem, który – zgodnie z wolą rodziców – zrobi wszystko, żeby przeżyć.
– Biegnij! Ukryj się w lesie, bądź ostrożny. Dasz sobie radę.
Potem matka złożyła pocałunek na jego zimnym czole i powtórzyła słowa ojca.
Pobiegł.
Nie mógł tak leżeć w nieskończoność. Wstał, otrzepał spodnie z kurzu i starł z policzka samotną łzę. Przypomniał sobie piknik z okazji Święta Energii, na który rodzice zabrali go którejś wiosny. Był w lesie raptem kilka razy i jego powierzchnię potrafił określić tylko w dużym przybliżeniu – wiedział tyle, że las jest wielki. O tym, czy nie natknie się w nim na jakieś niebezpieczne zwierzęta, czy trujące rośliny, nie miał żadnej wiedzy.
Rozpoczął marsz i po kilku minutach trafił na szeroką ścieżkę, której postanowił się trzymać. Kroczył ostrożnie, rozglądając się na boki. Nagle jego uwagę przykuł wyłaniający się zza linii drzew kształt. Dom? Podchodząc bliżej, dostrzegł drewnianą chatę, a obok niej małą, również drewnianą, budkę. Przed zamkniętymi na skobel drzwiami stał pniak, w który wbito siekierę. Chłopiec, świadom tego, że być może postępuje nieroztropnie i łamie tym samym nakaz ojca, ruszył w stronę zabudowań. Kiedy znalazł się przy drewutni, zauważył, że obok domu stoi też niewielka obora. Poczuł napływającą do ust ślinę; nie pamiętał, kiedy ostatni raz pił mleko.
– Ty to kto?
Chłopiec obrócił się na pięcie. Gdyby ujrzał dorosłego, pewnie uciekłby bez słowa. Ale stało przed nim dziecko, być może jego rówieśnik, choć wyższy o głowę. Miał jasne, kręcone włosy, wystające zęby i ciekawość w oczach. Nie wyglądał groźnie.
– Czy mogę dostać trochę chleba? – wydusił chłopiec. – I wody?
– Jestem Miron. – Usłyszał w odpowiedzi. – A ty?
– Szaweł. Jestem bardzo głodny.
– Uciekłeś stamtąd?
– Tak.
,,Stamtąd”. Jakby mówił o odległej krainie, leżącej za siedmioma wysokimi górami.
– Chodź – rzucił Miron, po czym ruszył w stronę chaty. Szaweł podążył za nim.
Przestępując przez próg, zawahał się; uderzył go cierpki zapach choroby. Izba tonęła w półmroku, grube zasłony odgradzały ją od promieni sierpniowego słońca.
Z drugiego pomieszczenia wyłonił się krępy, brodaty mężczyzna.
– Tata, patrz! – Miron złapał ojca za rękę i z uśmiechem wskazał Szawła, jakby ten był z dawna wyczekiwanym gościem. Chłopiec zatrzymał się w pół kroku i, napinając mięśnie, utkwił wzrok w mężczyźnie.
Tamten również mu się przyglądał. W jego spojrzeniu nie kryło się nic, co mogło budzić niepokój. Wręcz przeciwnie – zmęczenie i smutek wyglądały znajomo, nieszkodliwie.
– Jesteś magiem? – Padło pytanie.
– Tak – przyznał Szaweł.
– Uciekłeś z getta?
– Tak.
Usłyszawszy dwie oczywiste odpowiedzi, mężczyzna westchnął i odszedł w kąt pomieszczenia. Skinął na Szawła, a ten, już bez wahania, zbliżył się. Przy ścianie stało łóżko. Leżąca w nim kobieta oddychała przez usta, powoli i miarowo, a choć pościel okrywała ją po samą szyję, drżała.
– Gorączkuje trzeci dzień – oznajmił mężczyzna. – Nie mamy lekarstw. A i tak nie wiemy, co jej dolega.
Chłopiec wiedział, co nastąpi za chwilę.
– Możesz ją uleczyć? – Prośba padła jeszcze szybciej, niż się tego spodziewał.
Szukał właściwych słów, by wyrazić odmowę. Musiał to zrobić z trzech powodów. Po pierwsze – nie był biegły w arkanach lecznictwa, jego próby i tak spełzłyby na niczym. Mógłby mimo wszystko spróbować, gdyby nie kolejny powód – po długich miesiącach nędzy, w trakcie których wychudł i osłabł, stosowanie magii transfuzyjnej mogłoby go zabić. Po trzecie, musiałby przyznać, że…
Nagle Miron podbiegł do okna i odchylił zasłonę. Nim ojciec zdążył zapytać, czego tam wypatruje, dźwięk silnika stał się słyszalny dla wszystkich.
– Motocykl! Dwóch żołnierzy!
Mężczyzna też wyjrzał na zewnątrz. Potem, jakby chcąc pełniej uświadomić sobie grozę sytuacji, spojrzał na Szawła.
– Do piwnicy! – krzyknął Miron.
Ojciec złapał go za ramię i potrząsnął.
– Durniu! – wrzasnął. – No i co byś powiedział, gdyby go tam znaleźli?!
Odepchnął od siebie syna. Teraz w jego oczach kotłowały się strach i determinacja.
– Posłuchaj! – Pochylił się nad magiem, który mógł sprowadzić na nich wszystkich śmierć. – Nie odzywaj się, kiedy tu wejdą. Ani słowa, rozumiesz?
– Dobrze.
Warkot silnika narastał, aż w końcu umilkł. Mężczyzna rozkazał chłopcom usiąść przy stole, po czym wyciągnął skądś blaszaną bańkę i nalał z niej mleka do dwóch szklanek. Skrzyżował ramiona na piersi i wzniósł oczy ku górze. Wzywał na pomoc swoje bóstwa.
Zbliżali się. Odgłos ciężkich, zwiastujących tragedię kroków nie przeszkadzał Szawłowi w sięgnięciu po mleko. Smakowało cudownie.
Żołnierze weszli bez pukania, ignorując rzucone przez ojca powitanie. Jeden z nich trzymał pistolet maszynowy.
Ten drugi, wyglądający na dowódcę, rozejrzał się po izbie i zatrzymał spojrzenie na Szawle.
– Nie wiedziałem, że masz dwóch synów. – W świszczącej mowie pobrzmiewała kpina.
Gospodarz zaczął mówić. Biegle operował językiem okupanta, musiał go poznać na długo przed wojną. Szaweł zrozumiał niemal wszystko z gładkiej, pełnej kłamstw gadaniny: mężczyzna twierdził, że chłopiec jest jego siostrzeńcem i przysłano go tutaj ze względu na niedyspozycyjność pani domu. To dziecko wychowane w mieście, ale pracowite i pojętne. Jest tutaj od rana i wkrótce wraca do domu. Nie chcą, żeby zostawał na noc. Za dużo kłopotu z obowiązkiem meldunkowym.
Następnie podniósł bańkę i zapytał intruzów, czy nie mają ochoty posilić się przed dalszą drogą.
Dowódca sięgnął do zawieszonej u pasa kabury i wyszarpnął z niej krugera. Uderzył. Mężczyzna runął na ziemię, rozlewając mleko. Miron skoczył ku niemu, krzycząc, a chora kobieta, z trudem siadając na łóżku, zapewniała, że doszło do pomyłki, że ten chłopak naprawdę jest synem jej szwagierki.
Gospodarz wstał, trzymając się za rozcięte czoło. Z przekonaniem opowiadał kolejne łgarstwa, mające zachować ich przy życiu. Na marne – żołnierz z długą bronią ruszył w stronę łóżka, a ten drugi, wciąż ściskając zakrwawiony pistolet, chwycił Szawła za kark. Bez trudu wyciągnął go na środek izby i dalej, ku drzwiom.
Przerażony chłopiec ledwie rejestrował bieg wydarzeń; w jednej chwili znalazł się przy drzwiach, a w następnej już leżał na trawie, przed chatą. Mąż, żona oraz ich syn zostali wywleczeni w ślad za nim. Wrzeszczeli, błagali, klęli się na wszystkie świętości.
Tymczasem potężny słup dymu, widoczny nad linią drzew, mknął ku błękitnemu niebu. Getto płonęło.
Jeden z żołnierzy kazał im się zamknąć i godnie przyjąć swój los. Dodał, że są głupi i że tak się kończy dokarmianie szczurów. Rodzice przywarli do siebie, obejmując syna. W obliczu śmierci mężczyzna stracił całą surowość; płakał, zaciskając zęby. Kobieta, odziana w mokrą od potu koszulę, chwiała się na nogach, szepcząc słowa modlitwy. Miron stał nieruchomo, jak przed obiektywem aparatu fotograficznego. Dłoń ojca zakrywała mu oczy.
Szaweł sięgnął ku plecom, by sprawdzić, czy to, co schował pod ubraniem, wciąż tam tkwi. Przymknął oczy i przywołał myśli do porządku.
– Ognia!
Kiedy padły strzały, chłopiec krzyknął; przez moment był pewien, że zaklęcie nie zadziała.
Ludzie, których pośrednio skazał na śmierć, wciąż stali, kuląc się i lamentując. Kaci w mig zrozumieli, co się wydarzyło; dostrzegli zawieszone w powietrzu kule. Pociski błyszczały w promieniach słońca.
Zaciskając palce na ukrytej różdżce, młody mag wypowiedział kolejne zaklęcie. Tchnął w kule ledwie ułamek energii, z którą przed chwilą mknęły w przeciwnym kierunku. Mimo to rezultat przerósł jego oczekiwania.
Ołowiany deszcz sięgnął celu. Żołnierz z karabinem osunął się na ziemię niczym marionetka, której nagle przecięto sznurki. Drugi z oprawców zgiął się w pół, a jego dłonie zaczęły krążyć po ciele w poszukiwaniu ran. Jeden z pocisków utkwił mu w ramieniu, a kiedy podniósł wykrzywioną w furii twarz, chłopiec zauważył głębokie rozcięcie na brodzie. Zabrakło paru centymetrów…
Szaweł uniósł różdżkę. Całą nadzieję pokładał w tym kawałku magicznego dębu, który ojciec zdołał jakimś cudem przemycić za mury getta i to tak, aby utrzymać to w tajemnicy przed wszystkimi – wrogami i przyjaciółmi. Wystarczył jeden donos, aby cała kamienica trafiła pod ścianę.
Chłopiec przypomniał sobie zimowe popołudnie sprzed wielu lat. Mama powiedziała, że musi iść po sprawunki, a kiedy tylko zamknęły się za nią drzwi, ojciec wręczył synowi różdżkę – przedmiot, na który malec nie mógł nawet spoglądać, a jego dotknięcie groziło solidnym przetrzepaniem skóry.
– To jak? Rozpalisz w piecu?
Kucnął i złapał syna za nadgarstek. Kilkakrotnie wypowiedział zaklęcie, które mały uczeń miał okazję słyszeć już wiele razy.
– Ignis. No, spróbuj. Ignis.
Spróbował. Na rogu gazety, ułożonej na suchych gałązkach, zatańczył płomień.
– Brawo! Zuch chłopak!
Ojciec Szawła zasiadał w radzie getta i jako jeden z nielicznych uważał, że mobilizowanie magów do powszechnego zrywu jest czystym szaleństwem. Kiedy zdał sobie sprawę z tego, że wkrótce dojdzie do rzezi, dołożył wszelkich starań, aby uratować swego syna – nie bacząc na ryzyko, zorganizował dla niego różdżkę. Właśnie dlatego chłopiec był zdecydowany, aby odmówić pomocy chorej kobiecie. Zrobiłby to wbrew sobie, kierowany lojalnością i strachem; chwaląc się różdżką przy każdej okazji, mógł sprowadzić na siebie niebezpieczeństwo, depcząc tym samym poświęcenie najbliższej mu osoby.
Szaweł wrócił do rzeczywistości. Ujrzał wymierzonego w siebie krugera.
– Ignis!
Głowa i barki żołnierza stanęły w płomieniach. Wrzeszcząc, pomknął przed siebie. Wpadł na ścianę drewutni, stracił równowagę i upadł, nie przestając wyć. Języki ognia rozpełzły się po trawie, sięgnęły drewnianych ścian.
– Ty diable!
Brodaty mężczyzna runął na Szawła, przewracając go na ziemię. Szorstkie palce pomknęły ku szyi.
– Patrz, co narobiłeś! Diable! Szczurze! – Brodacz obnażył zęby, stał się dzikim zwierzęciem.
Mag był wyczerpany, ale zdołał użyć kolejnego zaklęcia. Odepchnął oprawcę, poderwał się i pomknął ku drzewom. Spojrzał przez ramię. Żywioł, plując iskrami, pożerał drewutnię. Jeden z żołnierzy, już nieruchomy, płonął jak pochodnia, drugi zaś, śmiertelnie ranny, wyciągał rękę ku niebu. Matka i Miron gdzieś przepadli, najpewniej pobiegli do chaty, by ratować dobytek przed ogniem.
Szaweł znów uciekał. Z ulgą i wdzięcznością powitał głos, który nieoczekiwanie odezwał się w jego głowie.
,,To się nie stało. To się nie stało. To się nie stało…”
Spokojny i kategoryczny, przypominał głos ojca. Przerażony chłopiec pragnął mu ulec.
Musiał mu ulec.
***
Uroczystości upamiętniające wybuch powstania w getcie były dużym, międzynarodowym wydarzeniem.
Szaweł Klugmann rzadko brał w nich udział, choć organizatorzy zapraszali go rokrocznie. Zgodził się wystąpić raptem kilka razy, zawsze przy okazji okrągłych rocznic – te cieszyły się szczególnym zainteresowaniem lokalnej i światowej opinii publicznej.
Państwowa Rada Magiczna nie kryła zdumienia, kiedy stary Klugmann przyjął zaproszenie na obchody, czczące pamięć tych, którzy przed siedemdziesięcioma trzema laty woleli zginąć w walce, niż dać się zagłodzić albo wywieźć do obozów zagłady.
Tysiące ludzi, wśród których przeważali magowie z różnych stron świata, zgromadziły się wokół placu Bohaterów Getta. Obchody rozpoczęto koncertem smyczkowym, następnie głos zabrał prezydent Gościński (niemag, acz bardzo przez magów ceniony za mądrość i dobre serce). Po krótkim wystąpieniu zapowiedział kolejnego mówcę – wielkiego maga, poetę, pisarza i filantropa – doktora Szawła Klugmanna.
Placem wstrząsnęły owacje. Gdyby ktoś zechciał ułożyć ranking dwudziestu najpopularniejszych magów ostatniego stulecia, Klugmann bez wątpienia zająłby wysoką pozycję. Jego książki historyczne osiągały milionowe nakłady, tłumaczono je na dziesiątki języków. Autor słynął z ostrego pióra, które powściągał, snując rozważania o dawnych, tragicznych czasach. Potrafił chwycić za serce, mało kto pisał o wojnie tak, jak on.
Starzec wszedł na podest, poprawił mikrofon i oparł dłonie na mównicy. W jednej z nich ściskał różdżkę. Tę samą, której poświęcił znany wiersz.
– To nie potrwa długo – wychrypiał do mikrofonu. – Słyszycie, że mówienie sprawia mi trudność. Gdyby nie magia, umilkłbym już dawno temu, co nie byłoby takie złe, bo wówczas nie musielibyście się tutaj ze mną męczyć.
Żart nagrodzono śmiechem i krótką owacją. Specyficzna, rzekomo antyspołeczna postawa Klugmanna zjednywała mu sympatię. Choć unikał publicznych wystąpień i nie udzielał wywiadów, równocześnie angażował się w akcje społeczne i był prezesem dużej fundacji charytatywnej.
– Chciałbym opowiedzieć wam o czymś, o czym milczałem przez siedemdziesiąt trzy lata – kontynuował. – Jak dobrze wiecie, w dniu, w którym moi współbracia postanowili walczyć, uciekłem z getta. Przez wiele dni błąkałem się po lesie. Przeżyłem dzięki szczęściu i ogromnemu sprytowi mego ojca, który zdołał przemycić dla mnie różdżkę.
Wspomniawszy o kawałku magicznego drewna, przyłożył go do gardła i wyszeptał zaklęcie. Po chwili mówił dalej:
– Dotychczas nie wspomniałem nikomu o tym, że w lesie trafiłem na chatę zamieszkaną przez młode małżeństwo i ich syna, mojego rówieśnika. Kobieta była ciężko chora.
Starzec ponownie przerwał, przykładając różdżkę do gardła. Tłum milczał, oczekując dalszego ciągu historii.
– Ci ludzie przyjęli mnie pod swój dach, choć dobrze wiedzieli, czym to grozi. Nakarmili mnie. A ja, wdzięczny za ich dobre serce, spróbowałem pomóc. Byłem niedouczony i słaby, ale bardzo zdeterminowany. Udało się. Stan chorej polepszał się z godziny na godzinę.
Szaweł sięgnął po przygotowaną dla niego szklankę wody i opróżnił ją trzema łykami.
– Nagle zjawiło się dwóch żołnierzy. Szukali uciekinierów z getta. Sytuacja była beznadziejna, wszyscy zdążyliśmy pożegnać się z życiem. Żołnierze wpadli do środka i ujrzeli mnie, pochylonego z różdżką nad chorą kobietą. Co zrobili? Wyszli bez słowa. Tak po prostu.
Starzec zamilkł. Wziął kilka głębokich wdechów.
– Zwracam się do was wszystkich: przestańcie! Tak, wy. Minęło tyle lat, a wy ciągle… nie tylko politycy, choć zwłaszcza oni, sięgacie do tamtej tragicznej wojny, żeby miotać oskarżenia, wytykać rzekomą opieszałość albo krwiożerczość, okładać się statystykami…
Pośród tłumu narastał szmer. Szaweł zachwiał się i przez chwilę wyglądało na to, że zejdzie z mównicy. Zamiast tego, wykrzyczał:
– Ludzie umierali po to, żebyście dzisiaj deptali ich pamięć, tocząc małostkowe spory!
Zgromadzone za plecami starca ważne osobistości wymieniały spojrzenia.
– Otwórzcie oczy. Przestańcie rozkoszować się swoją ślepotą.
Wypowiedziawszy te dwa zdania, starzec upadł. Szmer tłumu przerodził się w krzyk.
***
Następnego dnia wiedziano już wszystko.
Szaweł Klugmann od wielu tygodniu oszukiwał śmierć. Jego bliski przyjaciel wyznał, że osobiście mu w tym pomagał, rzucając zaklęcia podtrzymujące życie, kiedy Klugmann odpoczywał albo spał. Po co to wszystko? Pragnął dotrwać do rocznicy i wygłosić ostatnią przemowę.
Media potraktowały zmarłego ze współczuciem.
Zaznaczono, że od wielu lat chorował, co musiało wpłynąć na jego procesy myślowe. Smutne, lecz prawdziwe.
W telewizji rządowej powiedziano, że zostanie zapamiętany tak, jak by sobie tego życzył: jako wytrawny ironista o gołębim sercu.
Nie zapomniano, rzecz jasna, o jego chwytającym za serce wyznaniu. W liczącej siedemset stron biografii, która pojawiła się na rynku niedługo po jego śmierci, poświęcono temu wyznaniu jeden akapit. Znany publicysta pochylił się nad nim w swojej recenzji:
,,Szaweł Klugmann opowiedział tę wzruszającą historię tuż przed śmiercią. Niestety, zdążył jeszcze wyrzucić z siebie potok dziwacznych pretensji, skierowanych do całego świata. To było bardzo nie w jego stylu. Tak samo zresztą, jak sama historyjka, którą, nawet jeśli w nią nie wierzę, to uważam za pięknie wymyśloną”.
Cześć! Pierwszy!
Powtórzę głównie opinię z bety. Oj nie lekki temat wziąłeś na warsztat, wielki punkt za pomysł. Zrealizowałeś go (imho) nieźle. Mam wrażenie, że jest on inspirowany prawdziwą historią, bo brzmi to wręcz zbyt ludzko, by się nie wydarzyć.
Getto dla magów w czasach okupacji. Strach uciekiniera, niepewność jutra, nie znająca litości pogoń. A potem użycie ukrytej broni i ucieczka. Nie mówisz nic o dalszych losach napotkanej rodziny, pozostawiając im „otwarte zakończenie”. Bardzo pasuje to do obrazowania czasów wojny.
Podoba mi się też kłamstwo w ostatnim przemówieniu. Jak koloryzuje, zaklina rzeczywistość, wybiela się, jednocześnie chcąc przekazać coś innym. To takie ludzkie. Forma publicznej spowiedzi, rozpaczliwa próba zagłuszenia sumienia, wiara w to, że jego słowa coś zmienią.
Napisane poprawnie, zgrabnie, bez zgrzytów. Czytanie tego to sama przyjemność. Wciąga. Pozbycie się tamtego ostatniego zdania chyba faktycznie poprawia wydźwięk końcówki.
3P dla Ciebie: Pozdrawiam, powodzenia w konkursie no i polecam do biblioteki!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Świetne opowiadanie! Zastanawiałam się nawet, czy nie jesteś przypadkiem Rowling i czy nie mam przed sobą prequela Pottera – to oczywiście komplement, bo czytałam z ogromną przyjemnością.
Przez moment miałam cichą nadzieję, że dowódca okaże się Hansem Landą (Tarantino team :D) i napije się mleka, ale cóż… historia okazała się poważna i szczerze mnie poruszyła, jak gdybym czytała czyjeś rzeczywiste wspomnienia z wojny.
Gorzkie zakończenie pasuje do całości – smutne, że Szawłowi mimo tak wielkich chęci nie udało się nikogo przekonać. No ale takie historie pisze życie.
Jeszcze nie mogę polecać do biblioteki, więc na razie klikam mentalnie ;) Jak widzisz, tekst wywołał u mnie wiele ciekawych skojarzeń, jeszcze mogłabym wymienić kilka.
Pozdrowienia!
„Bóg jest Panem aniołów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tolkien
Wspaniale ludzki bohater. Bardzo autentyczna puenta. To:
To było bardzo nie w jego stylu.
jakoś najbardziej ruszyło. Zarzut wyjścia z roli, otwarcia się. Bardzo aktualne. Szczerość jest chyba mało popularna w dzisiejszych czasach…
Po przeczytaniu opowiadanko zostało mi w myślach, więc przynajmniej na mnie działa.
Ukłony
[...] chleb [...] ~ Honoriusz Balzac
Witajcie!
Krarze, Twoja opinia bardzo mnie cieszy. Dzięki za wszystko, pozdrawiam serdecznie!
nati,
Przez moment miałam cichą nadzieję, że dowódca okaże się Hansem Landą
Ha! To, że Landa w trakcie pamiętnej sceny z ,,Bękartów” pił mleko, zupełnie wypadło mi z głowy :) Ciekawe, czy pisząc tę scenę, nie sięgnąłem po jakieś podświadome skojarzenie :)
Jeszcze nie mogę polecać do biblioteki, więc na razie klikam mentalnie ;)
Dzięki :) Cieszę się, że tak wysoko oceniasz moje opowiadanie. Pozdrawiam!
TYRANOTYTANIE 3000,
Po przeczytaniu opowiadanko zostało mi w myślach, więc przynajmniej na mnie działa.
Super, chyba każdy autor liczy na takie słowa :) Dziękuję za wizytę, pozdrawiam!
Zgrabnie zestawiłeś te dwa tematy. Powiadasz, że to było odwieczne palenie czarownic? Na swój sposób tak…
Faktycznie, bardzo ludzka reakcja. Aż zahacza o obyczajówkę. No, ale niech Ci będzie.
Babska logika rządzi!
Witaj, Finklo!
Aż zahacza o obyczajówkę.
Chyba tak. Coś często zbaczam w te rejony.
Dziękuję za lekturę i klika :) Pozdrawiam!
Powtarzając opinię z bety, ciekawy tekst, używający lekko fantastycznego sztafażu do przedstawienia uniwersalnej dla każdego czasu prawdy, iż świadkowie historii wcale niekoniecznie opowiadają ją tak, jak rzeczywiście się odbyła, i pewnie czasem sami nawet zaczynają wierzyć we własne kłamstwa, byle zracjonalizować przeżyty koszmar.
Cześć, Światowiderze!
świadkowie historii wcale niekoniecznie opowiadają ją tak, jak rzeczywiście się odbyła, i pewnie czasem sami nawet zaczynają wierzyć we własne kłamstwa, byle zracjonalizować przeżyty koszmar.
Świetnie to ująłeś! Właśnie to, w głównej mierze, pragnąłem ukazać. Dziękuję za komentarz, no i za pomocną betę! Pozdrawiam!
Outta jest szczęśliwy, bo dzisiejszej nocy trafia na same dobre opowiadania. Bo to opowiadanie jest bardzo dobre.
Literatura zahaczająca o tematy związane z gettami jest gorzka i dla mnie ciężkostrawna. Tobie udało się tę gorzkość zachować, jednocześnie tym fantastycznym sztafażem wciągnąć i mnie nie zmęczyć. Skojarzenie ze sceną otwierającą “Bękarty wojny” jest silne, jednak zachowanie żołnierzy każe je porzucić, co tekstowi wychodzi na dobre, bo człowiek oczekuje kalki, a dostaje coś zupełnie innego.
Bardzo gładko płynie się przez tekst i tylko raz się zatrzymałem przy tej retrospekcji z ojcem i zaklęciem ignis, bo jakoś spodziewałem się, że będzie krótkim, jednozdaniowym wspomnieniem a Ty rozbudowałeś ją nieco. Ale to nawet nie jest zarzut, jedynie uwaga :)
No i ta końcówka z przemową. Światowider napisał:
świadkowie historii wcale niekoniecznie opowiadają ją tak, jak rzeczywiście się odbyła, i pewnie czasem sami nawet zaczynają wierzyć we własne kłamstwa, byle zracjonalizować przeżyty koszmar.
A Ty napisałeś, że to chciałes pokazać. Ja tutaj widze jednak jeszcze jedną, nie wiem czy zamierzoną, głębszą warstwę. To taka warstwa nasuwająca odlegle skojarzenia z Watchmen na przykład. Kłamstwo, które funkcjonować będzie jako prawda, bo tak jest lepiej dla świata. Szaweł sporo trudu sobie zadał, żeby dożyć tej rocznicy i nie kupuję tego, że zrobił to by się wybielić. Przecież nikt o tym nie wiedział, więc nie mógł mu niczego zarzucić a wszyscy go szanowali i podziwiali. Gdyby powiedział prawdę, możnaby to traktować jako próbę publicznej spowiedzi przed śmiercią, ale nie, Szaweł skłamał. I mógł dobrze o tym wiedzieć, że to kłamstwo. Po co więc? Według mnie po to, by tym kłamstwem pokazać ludziom to, co wykrzyczał, a co było jego życzeniem – żyć w lepszym świecie. Pokazać, że nie wszyscy to bestie, że ludzie potrafią być dobrzy, a toczone spory, odwołujące się do tego co było jedynie jątrzą rany, które dawno powinny się zasklepić. I nawet jeśli jego ostatnia historia jest kłamstwem, to jest kłamstwem szlachetnym, mającym otworzyć oczy i pozwolić zrobić kolejny, mały kroczek ku lepszemu jutru. Tym bardziej, że to kłamstwo nie krzywdzi już nikogo żywego. Śmierć Szawła, która następuje chwilę później ma uwiarygodnić jego słowa, wywołać efekt szoku, odejście znanego człowieka już na zawsze wiążąc z jego ostatnimi słowami. Co chyba nie do końca w tym świecie wyszło, skoro w biografii bohatera na ten temat pojawiła się jedynie wzmianka, a publicyści podważają prawdziwość jego wyznania.
Mnie się to podoba, nawet jeśli nie to było Twoim zamiarem. Tak sobie to odczytuję i basta ;)
Oczywiście polecam do biblioteki, bo taki tekst nie może w niej nie być.
Poniżej garść uwag:
W końcu minął Stary Teatr, a potem kamienicę państwa Steinów, do których przychodzili niegdyś na sobotnie obiady.
Piszesz tutaj o Szawle, o jego ucieczce, a nagle wyskakujesz z “przychodzili” i każesz mi się domyślać kim są ci “oni” z którymi Szaweł przychodził. Może dookreślić?
Podchodząc bliżej, dostrzegł drewnianą chatę, a obok niej małą
, również drewnianą,budkę.
To wtrącenie wywaliłbym, bo to, że budka była drewniana nie ma znaczenia a jakoś wybija z rytmu.
– Jestem Miron – usłyszał w odpowiedzi. – A ty?
Usłyszał chyba dużą, bo to nie jest czynnośc paszczowa.
Obchody rozpoczęto koncertem smyczkowym, następnie głos zabrał prezydent Gościński
(niemag, acz bardzo przez magów ceniony za mądrość i dobre serce).
Nie ciepię nawiasów w tekście, poza kilkoma wyjątkami. Wywaliłbym to, bo po co nam wiedzieć, że prezydent był niemagiem i był ceniony? To niczego nie wnosi, prezydent nie odgrywa żadnej roli, a tekst w nawiasie bardziej brzmi jak zapisek autora na temat wykreowanej w jego głowie postaci, niż spójny z resztą historii element opowiadania.
To tyle.
Pozdrawiam serdecznie :)
Q
Known some call is air am
Cześć, Adam!
Lekko to tu nie jest, ale o pewnych tematach nie da się inaczej. Chodzi o sam przekaz, nie o styl oczywiście. Konstrukcja bez zarzutu – scena ucieczki i nalotu na kryjówkę fajnie współgra z bardziej refleksyjnym finałem. Brawo za odpowiednie wytonowanie patosu w przemowie Szawła, bo ryzykowałeś zahaczenie o trochę zbyt wysokie C, udało się jednak z tego nieźle wybrnąć. Podsumowując, kawał dobrego tekstu, kryteria konkursowe spełnione. Można klikać.
Pozdrawiam
Witaj, Outta Sewerze!
Cholera, Twój komentarz to niemal mnie wzruszył, bo Ty perfekcyjnie, idealnie wręcz, odczytałeś tę głębszą warstwę, którą miałem nadzieję zawrzeć w opowiadaniu!
Kłamstwo, które funkcjonować będzie jako prawda, bo tak jest lepiej dla świata. Szaweł sporo trudu sobie zadał, żeby dożyć tej rocznicy i nie kupuję tego, że zrobił to by się wybielić. Przecież nikt o tym nie wiedział, więc nie mógł mu niczego zarzucić a wszyscy go szanowali i podziwiali.
Można założyć, że Szaweł, racjonalizując wojenny koszmar, wmówił sobie, że wszystko potoczyło się tak, jak przedstawił to podczas przemówienia. A tę ,,swoją prawdę" wyrzucił z siebie w ramach sprzeciwu względem polityków i podległych im społeczeństw, którzy wciąż rozpamiętują wojenną tragedię po to, by wzajemnie się oskarżać.
A co, jeśli Szaweł skłamał z premedytacją? Chciałem zaznaczyć, że był on typem chłodnego, zdystansowanego inteligenta, cieszącego się sławą ironisty. Owszem, skorego do subtelności i wzruszeń – w końcu był również poetą – ale powszechnie utożsamiano go z postacią rzutkiego, bezkompromisowego gościa, który przeżył wojnę i zrobił oszałamiającą karierę. Myślę więc, że dając ostatni występ, Szaweł liczył się z tym, że wyjdzie na szaleńca lub łgarza, w dodatku popełniając wizerunkowe samobójstwo – schorowany staruszek, który w sposób niemal przesadnie patetyczny opowiada łzawą historyjkę? Przecież to narażenie się na śmieszność. No, chyba że Szaweł wierzył w to, że – jak zauważyłeś – swoim wyznaniem uczyni świat odrobinę lepszym, a to, czy zostanie wyszydzony, miał w głębokim poważaniu. Jest to więc moralnie niejednoznaczna sytuacja, w której można zaryzykować stwierdzenie, że kłamstwem mógł odkupić zamilczanie prawdy.
Co chyba nie do końca w tym świecie wyszło, skoro w biografii bohatera na ten temat pojawiła się jedynie wzmianka, a publicyści podważają prawdziwość jego wyznania.
No właśnie – nie wyszło. Nie dlatego, że dla części publicystów i dziennikarzy wizerunek Klugmanna – ironisty w zestawieniu z ckliwym starcem budził tak potężny dysonans, że ów dysonans należało zracjonalizować. Akt strzelisty Szawła, którym ten pragnął załagodzić wciąż żywe resentymenty, został przez przedstawicieli czwartej władzy potraktowany jako mało istotny wybryk starca, coś co w zasadzie należałoby wykpić, ale przez szacunek dla tak ważnej persony potraktowano ją jedynie ,,ze współczuciem".
Przyznam, że ostatni fragment uszyłem dość grubymi nićmi, przedstawiając kreatorów opinii publicznej – a więc rządowe media, wydawcę literatury faktu, prasowego recenzenta – jako tych, którzy nie są zainteresowaniem wygaszaniem sporów i szukania porozumień ponad podziałami, ale siłę, która dąży do zaogniania konfliktów.
A skoro już się rozpisałem, zwrócę też uwagę na to, że w konfrontacji Szawła z mieszkającą w lesie rodziną niemagów i siłami okupanta, chciałem zawrzeć szerszy obraz ówczesnej sytuacji – mamy więc dwie strony uciśnionych, którzy w różnym stopniu cierpią pod okupacją i wzajemnie sobie nie ufają, choć - co ludzkie i naturalne – pragną sobie pomóc. Niestety, w obliczu zagrożenia, są gotowe zwrócić się przeciwko sobie, choćby w pragnieniu ślepego, nieracjonalnego odwetu. Typowa sytuacja, w której ofiara staje się katem. W końcu ojciec, w przypływie wynikającej z bezsilności furii, próbował zabić Szawła, dodatkowo sięgając po język okupanta (nazywając go ,,szczurem" i ,,diabłem").
Serdecznie dziękuję za komentarz i polecenie do biblioteki!
Dziękuję też za uwagi, jutro z pewnością się im przyjrzę :)
Pozdrawiam!
Cześć, oidrin!
Brawo za odpowiednie wytonowanie patosu w przemowie Szawła, bo ryzykowałeś zahaczenie o trochę zbyt wysokie C, udało się jednak z tego nieźle wybrnąć.
Uff, to dobrze :) Chciałem, żeby było patetycznie, tak na granicy, ale jednak bez przeginki :)
Cieszę się, że tekst przypadł Ci do gustu, dziękuję za polecajkę!
Pozdrawiam!
Cieszę się, Adamie, że mój komentarz sprawił Ci przyjemność. Czyli wychodzi na to, że nie nadinterpretowałem Twojego tekstu, co cieszy mnie równie mocno. Szukanie drugiego dna to fajna zabawa, a u Ciebie szukać nawet zbyt głęboko nie musiałem, bo ta myśl, o której pisałem wcześniej, była tuż pod powierzchnią. Tym bardziej uważam, że tekst powinien do biblioteki trafić, skoro autor w świadomy sposób sięgnął po motyw, który powinien przemówić do każdego ;)
Jeszcze tylko jedna sprawa:
Chciałem zaznaczyć, że był on typem chłodnego, zdystansowanego inteligenta, cieszącego się sławą ironisty. Owszem, skorego do subtelności i wzruszeń – w końcu był również poetą – ale powszechnie utożsamiano go z postacią rzutkiego, bezkompromisowego gościa, który przeżył wojnę i zrobił oszałamiającą karierę.
Czy trafnie odczytuję nawiązania do postaci Kurta Vonneguta?
Pozdrawiam serdecznie
Q
Known some call is air am
Bardzo dobre i niejednoznaczne opowiadanie, nawet jeśli część informacji (jak np. ta o prezydencie) jest nadmiarowa, bo (przynajmniej w moim odczuciu) nie buduje klimatu ani nie wzbogaca historii.
Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że to jest jedyna rzecz, do której mogę się tu przyczepić.
Historia napisana sprawnie, jest wciągająca i żywa w takim sensie, że widzę to, co się w tekście dzieje. Do tego jest to jedno z opowiadań, kiedy przeskok w czasie wyjątkowo się udał i jest całkowicie uzasadniony. Zastanawiałem się do jakiego punktu będziesz zmierzać, ale takiego bym nie wymyślił.
A przecież to była bardzo bliska rzeczywistości, przenikliwa puenta, której chyna nawet nie zamierzam opisywać, bo to by ją tylko odarlo z jej niedosłowności i wieloznaczności.
Spokojnie. Tak naprawdę mnie tu nie ma.
Outta,
Czy trafnie odczytuję nawiązania do postaci Kurta Vonneguta?
Przyznaję, że świadomie nie inspirowałem się postacią Vonneguta, ale nie ręczę za to, co w trakcie pisania podsunęła mi nieświadomość ;)
Pozdrawiam!
Geki,
Twoja opinia bardzo mnie cieszy! Co do wtrącenia o prezydencie, o którym wspomniał też OS, to dodałem je, aby zaznaczyć, że przeszło siedemdziesiąt lat po wojnie dwie społeczności – magów i niemagów – wciąż, tak jak pewnie przed wojną, współtworzą jedno społeczeństwo, które pozostaje jednak podzielone. Gościński jest prezydentem-niemagiem, ale fakt, że przemawia na rocznicy wybuchu powstania w getcie, nie budzi zastrzeżeń, bo magowie go cenią. Ale co z przedstawicielami władzy (którejkolwiek władzy z klasycznego trójpodziału), którzy nie mają magicznych zdolności, a w społeczności magów nie uchodzą za ,,mądrych” i posiadających ,,dobre serce”? Chciałem zawiesić w powietrzu pytanie o to, jak kształtowała się scena polityczna po zakończeniu wojny. Szaweł zresztą wprost oskarża polityków o to, że stosują społeczną manipulację.
Tak czy inaczej, teraz dochodzę do wniosku, że samo nadanie prezydentowi nazwiska zakończonego na -ski byłoby chyba dostatecznie wymowne. Sam nie wiem.
Dziękuję za wizytę i klika, pozdrawiam!
Hmm, szczerze mówiąc mam poczucie lekkiego rozdwojenia po lekturze Twojego tekstu.
Aby wyrobić z czytaniem robię sobie składanki i wrzucam na czytnik. W ten sposób mogę, wygodnie rozwalona na sofie, przeczytać więcej, niż ślęcząc przed laptopem. Czytałam więc Twoje opko bez wiedzy, że jest to tekst konkursowy i oczywiście bez znajomości wybranego przez Ciebie hasła. I muszę powiedzieć, że mi się nie podobało. Zastanawiałam się, jaki cel Ci przyświecał, kiedy zmieniałeś Żydów na czarodziejów. Odniosłam wrażenie, że po prostu chciałeś mieć element fantastyczny i doszłam do wniosku, że pomysł jest taki sobie. Za dużo zostało z prawdziwych ofiar, żebym mogła uznać to opko ma jakieś uniwersalne przesłanie. A takie proste podmienienie ofiar jest trochę nie tego.
Kiedy otworzyłam tekst już na stronie i zobaczyłam konkursową plakietkę i hasło, oczywiście punkt widzenia mi się nieco zmienił. Rrozumiem, co chciałeś osiągnąć i przyznaję, że jest to ciekawe rozegranie tematu. Pewnie gdybym czytała od razu wiedząc, że jest to tekst konkursowy, miałbyś dużo bardziej entuzjastyczną opinię. Ale pierwsze wrażenie pozostało. Sygnalizuję tylko, że to opko w oderwaniu od konkursu i hasła, może być różnie odebrane.
Abstrahując od tych wątpliwości tekst czytało się dobrze, nic nie zatrzymywało po drodze. Bohater na końcu wydaje mi się nieco naiwny. Już trochę przeżył i naprawdę sądził, że słowa umierającego starca mogą coś zmienić? Nawet papież nie dał rady. Myślę, że więcej by zyskał pisząc o tym do znudzenia i obrzydzenia przez całe życie.
Co do jego zwichrowanej pamięci ( o ile oczywiście byyła zwichrowana) to jest możliwe. Był jeszcze dzieckiem, mógł wmówić sobie inny rozwój wydarzeń i autentycznie w to uwierzyć. Z drugiej strony to zdarzenia mogło mu ciążyć, ale gdyby powiedział prawdę, dolałby oliwy do ognia, możliwe, że próbował obrócić to, co się wtedy zdarzyło w coś dobrego i przestrzelił. Bo, jak wspomniałam wyżej, naiwna ta próba.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Witaj, Irko!
Rrozumiem, co chciałeś osiągnąć i przyznaję, że jest to ciekawe rozegranie tematu. Pewnie gdybym czytała od razu wiedząc, że jest to tekst konkursowy, miałbyś dużo bardziej entuzjastyczną opinię. Ale pierwsze wrażenie pozostało.
Ojć, szkoda ;)
Bohater na końcu wydaje mi się nieco naiwny. Już trochę przeżył i naprawdę sądził, że słowa umierającego starca mogą coś zmienić? Nawet papież nie dał rady. Myślę, że więcej by zyskał pisząc o tym do znudzenia i obrzydzenia przez całe życie.
No właśnie – z jakichś przyczyn Szaweł zatajał te tragiczne wydarzenia przez całe życie, mimo tego, że był autorem książek historycznych. Trudno powiedzieć, czemu to robił, jakie były jego motywacje. Tak czy inaczej, u kresu życia znalazł w sobie pragnienie, żeby wyjawić sekret. I znów – można domniemywać, czemu treść i forma jego wystąpienia przybrały groteskową formę.
Myślę, że największa naiwność Szawła polegała na wierze w to, że media podchwycą jego przekaz – musiał być przekonany, że jeśli tylko pokusi się na prawdziwe show, to jego historia dotrze do wielu sumień. Napiętnował polityków jako tych, którzy podburzają nastroje społeczne, posiłkując się wiekowym, wojennym rachunkiem krzywd. Myślę, że gdyby media podbiły jego przekaz, mimo wszystko miałby on sporą siłę rażenia. Tak się nie stało – z jakichś przyczyn medialna machina wolała przedstawić Szawła jako niemalże szalonego starca, który w ostatnich chwilach życia sprzedał wszystkim mało prawdopodobną historyjkę… co w sumie jest prawdą.
Mimo mieszanych odczuć cieszę się, że opowiadanie czytało Ci się dobrze :) Dziękuję za wizytę, pozdrawiam!
Myślę, że największa naiwność Szawła polegała na wierze w to, że media podchwycą jego przekaz
Mogą podchwycić, ale po pierwsze na chwilkę, bo zaraz wyląduje UFO, albo jakiś minister zostanie przyłapany in flagranti, albo jeszcze coś. Poza tym, ok, pochwycą, ale inna sprawa, co z tym zrobią. Bo szalony starzec, któremu w ostatnich sekundach życia kompletnie odbiło, przyniesie więcej czytelników, niż starzec usiłujący w ostatnich chwilach życia przemówić do ludzkich sumień. A ponieważ w jakiś sposób funkcjonował w przestrzeni publicznej, choćby jako autor książek, dziwne, że sobie z tego nie zdawał sprawy.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
A ponieważ w jakiś sposób funkcjonował w przestrzeni publicznej, choćby jako autor książek, dziwne, że sobie z tego nie zdawał sprawy.
Chyba że będąc już niemal na łożu śmierci, po dokonaniu bilansu życia, starzec zdecydował się na ten ruch w nadziei, że uda mu się trafić przynajmniej do nielicznych. Ale to by znaczyło, że na tamtym etapie za nic miał swój wizerunek, że on – słynny ironista – nie miał nic przeciwko temu, by narazić się na wieczną śmieszność, jeśli istniała jakakolwiek szansa na zrobienie czegoś, jego zdaniem, dobrego. Czegoś, co pozwoliłoby mu symbolicznie odkupić dawne ,,winy”.
Nie neguję jego motywacji. Poczucie winy, nawet irracjonalne (a jego było irracjonalne, bo był dzieckiem, które próbowało się bronić, jak potrafiło) może doprowadzić do tego, że człowiek będzie próbował sobie pomóc, odkupić “winy” w sposób równie irracjonalny, czy raczej naiwny. Pewnie gdyby nie owo poczucie winy, potrafiłby rozsądniej oszacować, jak skończy się ta próba.
Dla mnie w Twoim opku ważniejsze jest coś innego. Nigdy nie wyznał prawdy. Właściwie dlaczego? Na początku pewnie próbował po prostu przeżyć, co nawet po usunięciu okupanta nie było łatwe. Potem za bardzo się wstydził, a nim zdążył ten wstyd przełamać, pojawiły się tarcia pomiędzy oboma ofiarami okupanta. I w tym momencie zaczął się pewnie bać, że jego historia dołoży oliwy do ognia, że da broń jednej ze stron. Więc milczał i cierpiał. Szpile pod adresem innych grup społecznych czy narodowych, wzajemne oskarżenia, spory o historię czy ideologię przekładają się na dramaty pojedynczych ludzi. I to mi wybrzmiewa w Twoim opku mocniej niż sama próba ratowania sytuacji przez Szawła.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Nigdy nie wyznał prawdy. Właściwie dlaczego? Na początku pewnie próbował po prostu przeżyć, co nawet po usunięciu okupanta nie było łatwe. Potem za bardzo się wstydził, a nim zdążył ten wstyd przełamać, pojawiły się tarcia pomiędzy oboma ofiarami okupanta. I w tym momencie zaczął się pewnie bać, że jego historia dołoży oliwy do ognia, że da broń jednej ze stron. Więc milczał i cierpiał.
Myślę, że tak właśnie było.
Szpile pod adresem innych grup społecznych czy narodowych, wzajemne oskarżenia, spory o historię czy ideologię przekładają się na dramaty pojedynczych ludzi. I to mi wybrzmiewa w Twoim opku mocniej niż sama próba ratowania sytuacji przez Szawła.
Ciekawa perspektywa. Wydaje mi się, że nie tylko ostatnie chwile z życia Szawła, a wręcz całe jego życie, można rozpatrywać w tym szerszym, społecznym kontekście.
Przeczytałam z zainteresowaniem. Siłą tego opowiadania jest dobry język i sugestywne przedstawienie postaci chłopca, próbującego przeżyć za każdą cenę. Nie trafia natomiast do mnie końcowa puenta, może dlatego, że druga część tekstu nieco odstaje pod względem warsztatowym od reszty. Mimo wielu szczegółów uroczystości rocznicowej i sprawozdawczego języka, sama impreza wypada blado. Głębia młodego Szawła też się gdzieś zgubiła.
W jednym miejscu coś jest nie tak z dialogiem:
No i co byś powiedział, gdyby go tam znaleźli?!
Nie rozumiem, o co tu chodzi i dlaczego ojciec w chwili, gdy oprawcy stoją prawie w drzwiach, mówi długimi i okrągłymi zdaniami?
Dodatkowo moralizatorstwo dorosłego Szawła:
Minęło tyle lat, a wy ciągle… nie tylko politycy, choć zwłaszcza oni, sięgacie do tamtej tragicznej wojny, żeby miotać oskarżenia…
każe mi przypuszczać, że to Twój własny moralitet i budzi nieufność. O wiele bardziej przemówili do mnie bohaterowie :)
Pozdrawiam!
Witaj, chalbarczyk!
Cieszę się, że opowiadanie przeczytałaś z zainteresowaniem. Co do Twoich uwag:
Nie rozumiem, o co tu chodzi i dlaczego ojciec w chwili, gdy oprawcy stoją prawie w drzwiach, mówi długimi i okrągłymi zdaniami?
Miron w pierwszym, naiwnym odruchu wpadł na pomysł, aby ukryć Szawła w piwnicy. Ojciec był świadom tego, że gdyby podczas rewizji żołnierze znaleźli tam chłopca, oczywistym byłoby, że istniał dobry powód, aby tam go ukrywać. Byłoby to równoznaczne z deklaracją: ,,Tak, chowamy przed wami maga, który uciekł z getta”. A tak, nieudolnie blefując, ojciec miał przynajmniej jakąś nadzieję na to, że blef ten ich uratuje.
Dodatkowo moralizatorstwo dorosłego Szawła (…)każe mi przypuszczać, że to Twój własny moralitet i budzi nieufność.
Hmm, raczej nie. Przyznaję, że ostatni występ Szawła jest patetyczny, ale taką formę chciałem mu nadać. Starałem się przyjąć perspektywę starca, w którym żyje wiele rozmaitych frustracji i nadziei związanych ze skrywaną przez lata tajemnicą i sposobem na to, aby – w pokrętny, kłamliwy sposób – się od niej uwolnić.
Dziękuję za wizytę i wszystkie uwagi! Pozdrawiam!
Cześć, Adamie_c4 :)
Trudny temat wziąłeś na warsztat, ale nie mogę powiedzieć, żebym z lektury był niezadowolony. Dobry język, za sprawą którego płynąłem przez tekst bez żadnych trudności. Przekonująco nakreśliłeś emocje wszystkich bohaterów, bardzo spodobał mi się moment, gdy chłopiec mimo ogarniającego go strachu sięga po szklankę mleka </3 Retrospekcja wkradła się niezapowiedzianie i nie oczekiwałem w tym momencie tak rozbudowanego wtrącenia, ale koniec końców wyszło nieźle (rzadko kiedy tak się dzieje z retrospekcjami :P).
Widziałem w komentarzach sugestię, że Szaweł zatracił się w swoim kłamstwie i sam zapomniał, jak było naprawdę. Ja odniosłem inne wrażenie, że było to raczej white lie, wypowiedziane w określonym celu. Okoliczność rocznicy była bardzo ważna dla bohatera, odliczał do niej dni i specjalnie przedłużał swoje życie. Być może uznał, że taka wersja historii lepiej przysłuży się celowi, jaki przyświecał przemowie? Bardzo to wszystko intrygujące.
No i przy okazji prowadzi nas to do pytania, na ile historia, którą znamy ze szkół, jest historią niezakłamaną, a na ile taką wersją, jaką ktoś chce nas częstować :P Gazeta Wyborcza z okazji którejś rocznicy Powstania Warszawskiego opublikowała artykuł sugerujący, że wielu spośród powstańców było zwykłymi rabusiami, mordercami i gwałcicielami, a zaistniałą sytuację traktowali jako okazję do odniesienia korzyści. Oczywiście podniósł się ogromny rwetes, na GW spadła wielka krytyka, że “jak tak można w rocznicę Powstania!” i że “same kłamstwa”, ale kilku profesorów nieśmiało przyznało, że wszystkie opisane w tekście wydarzenia są prawdziwe :P
Mam jedno zastrzeżenie, jeśli chodzi o technikalia:
Gdyby ktoś zechciał ułożyć ranking dwudziestu najpopularniejszych magów ostatniego stulecia, Klugmann bez wątpienia zająłbym wysoką pozycję.
Literówka. Powinno być zająłby :P
Dobry tekst. Pozdrawiam ;)
Witam Cię, o AmonieRa!
Retrospekcja wkradła się niezapowiedzianie i nie oczekiwałem w tym momencie tak rozbudowanego wtrącenia, ale koniec końców wyszło nieźle (rzadko kiedy tak się dzieje z retrospekcjami :P).
O, miło słyszeć. Bardzo mi ta retrospekcja tam pasowała, ale też nie chciałem, żeby zbytnio wybijała z rytmu.
Być może uznał, że taka wersja historii lepiej przysłuży się celowi, jaki przyświecał przemowie?
Też skłaniam się ku tej opcji. Może i próba była naiwna, ale mimo to Szaweł uznał, że warto.
No i przy okazji prowadzi nas to do pytania, na ile historia, którą znamy ze szkół, jest historią niezakłamaną, a na ile taką wersją, jaką ktoś chce nas częstować :P
Temat-rzeka. Prawdziwy Nil pośród tematów ;)
Gazeta Wyborcza z okazji którejś rocznicy Powstania Warszawskiego opublikowała artykuł sugerujący, że wielu spośród powstańców było zwykłymi rabusiami, mordercami i gwałcicielami, a zaistniałą sytuację traktowali jako okazję do odniesienia korzyści. Oczywiście podniósł się ogromny rwetes, na GW spadła wielka krytyka, że “jak tak można w rocznicę Powstania!” i że “same kłamstwa”, ale kilku profesorów nieśmiało przyznało, że wszystkie opisane w tekście wydarzenia są prawdziwe :P
Masz chyba na myśli publikację Michała Cichego z bodaj 1994 roku. Chodziło o artykuł, w którym dowodził, że podczas Powstania Warszawskiego żołnierze AK dopuszczali się zbrodni na Żydach. Za ten artykuł spadła na niego krytyka, którą starał się odeprzeć, sięgając po źródła, które to źródła były potem kwestionowane… Przyznam, że nie czytałem ani artykułu, ani tekstów polemicznych.
Tak czy inaczej relacje między samymi ofiarami też są jednym z tematów, które chciałem w tekście podjąć. Wspomniałem nawet o tym powyżej, pisząc:
,,(…)w konfrontacji Szawła z mieszkającą w lesie rodziną niemagów i siłami okupanta, chciałem zawrzeć szerszy obraz ówczesnej sytuacji – mamy więc dwie strony uciśnionych, którzy w różnym stopniu cierpią pod okupacją i wzajemnie sobie nie ufają, choć - co ludzkie i naturalne – pragną sobie pomóc. Niestety, w obliczu zagrożenia, są gotowe zwrócić się przeciwko sobie, choćby w pragnieniu ślepego, nieracjonalnego odwetu. Typowa sytuacja, w której ofiara staje się katem. W końcu ojciec, w przypływie wynikającej z bezsilności furii, próbował zabić Szawła, dodatkowo sięgając po język okupanta (nazywając go ,,szczurem" i ,,diabłem").”
Cieszę się, że tekst przypadł Ci do gustu! Dziękuję za wizytę i rozbudowany komentarz, pozdrawiam!
Miałam trochę jak Irka, mimo że czytałam wiedząc, że to konkursowe.
Fabuła jest dobra, aczkolwiek druga część – która mogła być mocna – wypada blado, jakby przyspieszona, streszczona.
O ile zrozumiałam z komentarzy, mowa jest o getcie dla magów, niemniej posłużenie się terminologią jednoznacznie kojarzącą się nie tylko z II wojną i Holokaustem, ale z Żydami ogólnie (gettami określano dzielnice, do których przymusowo przesiedlano Żydów od późnego średniowiecza, etymologia jest niejasna, ale to nieistotne) jest bardzo sugestywne, a na dodatek chłopak ma żydowsko brzmiące nazwisko.
W rezultacie tekst ten wpisuje mi się w tradycję takich filmów jak “Życie jest piękne” i “Pociąg życia” i narzuca alegoryczne czytanie, podczas gdy problem, który tu stawiasz, idzie znacznie dalej niż takie czytanie. Problem jest dobry i wprawdzie dałby się przełożyć na realia niemagiczne, w magicznych jest inny i tak naprawdę ciekawszy, bo magowie w takim świecie mają nad oprawcami przewagę – o ile zdołają ją wykorzystać, mając do dyspozycji artefakt. To jest przewaga, której Żydzi nie mieli, no i u Ciebie jest sugestia, że odruchem ludzi, na których bohater się natknął, jest ratunek – to dość optymistyczny obraz. Dlatego czuję tu zgrzyt – nie bardzo duży, ale jednak.
Nie przepadam za pisaniem autorowi, co bym zrobiła na jego miejscu ze światem itp., ale tu jednak to zrobię. Bo mam wrażenie, że może gdyby realia były mniej dosłowne, gdyby tu nie było elementów realnej topografii Krakowa, gdyby nie narzucał się historyczny obraz, choćby przez dobór imion czy nazwisk, opowiedziana historia by zyskała moc, a pozbyła się bagażu wykorzystywania autentycznej tragedii niby w zbożnym celu, ale jednak dla mnie z jakimś “ale”, może wynikającym z harrypotteryzmu świata? Oczywiście, nie chodzi mi o to, żeby przełożyć to na jakiś generic fantasyland z prześladowaniami magów, ale trochę obedrzeć z bezpośrednich przełożeń.
http://altronapoleone.home.blog
Cześć, drakaino!
(…) To jest przewaga, której Żydzi nie mieli, no i u Ciebie jest sugestia, że odruchem ludzi, na których bohater się natknął, jest ratunek – to dość optymistyczny obraz. Dlatego czuję tu zgrzyt – nie bardzo duży, ale jednak.
Myślę, że nie o tyle szło tutaj o bezwarunkową chęć uratowania chłopca, co o pełną rezerwy gotowość do udzielenia pomocy, która, co niewykluczone, miałaby charakter transakcyjny (ulecz chorą, a może damy ci coś w zamian). Ale to kwestia otwarta, bo do targów nie doszło.
Bo mam wrażenie, że może gdyby realia były mniej dosłowne, gdyby tu nie było elementów realnej topografii Krakowa, gdyby nie narzucał się historyczny obraz, choćby przez dobór imion czy nazwisk, opowiedziana historia by zyskała moc, a pozbyła się bagażu wykorzystywania autentycznej tragedii niby w zbożnym celu, ale jednak dla mnie z jakimś “ale”, może wynikającym z harrypotteryzmu świata?
Przyznaję, że skłaniałem się raczej ku temu, by iść w drugą stronę, to znaczy zamieścić w tekście jeszcze więcej nawiązań do Holocaustu i jeszcze bardziej upodobnić społeczność magów do Żydów. A czy taki zabieg w ogóle jest na miejscu, biorąc poprawkę na rzeczywistą tragedię? Mam nadzieję, że tak. Ów ,,harrypotteryzm" świata przedstawionego rzeczywiście mógłby odzierać opowiadanie z powagi, choć do tematu starałem się podejść tak serio, jak tylko umiałem.
Dziękuję za komentarz, pozdrawiam!
Cześć, adamie,
oj, jak ja nie lubię tematyki drugiej wojny światowej, bo jest dla mnie zbyt smutna. Ty jednak podszedłeś do tematu oryginalnie i stworzyłeś nie aż tak przygnębiającą opowieść, taką, którą można czytać bez przeszkód. Uciśnienie magów nie jest czymś nieznanym w popkulturze, ale raczej oprawcy mają broń/sposoby na pochwytanie magów. Tutaj tego nie zauważyłam, więc dlaczego się dali? Magia to nie przelewki. Rozumiem, że nie chcieli zabijać, ale takie podporządkowanie się nie leży w naturze ludzi posiadających wielką moc. No chyba że ta magia nie jest w tym świecie spektakularna i jedynie nasz Szaweł potrafił czynić coś więcej?
Takie przemyślenie mnie naszło, ale to bardzo dobry tekst. Fajnie podszedłeś do wybranych haseł.
Państwowa Rada Magiczna nie kryła zdumienia, kiedy stary Klugmann przyjął zaproszenie na obchody, czczące pamięć tych, którzy przed siedemdziesiecioma trzema laty woleli zginąć w walce, niż dać się zagłodzić albo wywieźć do obozów zagłady.
Literówka ;)
Powodzenia w konkursie!
Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!
Witaj, LanoVallen!
Tutaj tego nie zauważyłam, więc dlaczego się dali? Magia to nie przelewki. Rozumiem, że nie chcieli zabijać, ale takie podporządkowanie się nie leży w naturze ludzi posiadających wielką moc. No chyba że ta magia nie jest w tym świecie spektakularna i jedynie nasz Szaweł potrafił czynić coś więcej?
Myślę, że w grę wchodzą dwa scenariusze.
W obu z nich mamy do czynienia z okupowaniem fikcyjnego państwa, na terenie którego żyją czarodzieje. Okupant z przyczyn ideologicznych lub praktycznych, a może z obu, planuje dokonać eksterminacji magów.
Pierwsza scenariusz zakłada, że społeczność magów nie była na tyle liczna lub dobrze zorganizowana, aby ich militarne wsparcie mogło przechylić szalę zwycięstwa na rzecz państwa, które zamieszkiwali. Wobec dominacji nieprzyjaciela musieli skapitulować i poddać się prawidłom okupacji, która zakładała ich systemową eliminację.
Drugi scenariusz zakłada, że – tak jak sugerujesz – nie każdy mag potrafił władać magią z tak dużą łatwością jak Szaweł czy jego ojciec. Nawet gdyby społeczność magów była bardzo liczna, to ich zdolności nie pozwalały na skuteczną obronę przed naporem nieprzyjaciela.
Cieszę się, że Twoja ocena jest pozytywna :) Dziękuję za wizytę, pozdrawiam!
Dzień dobry, adam_c4.
Dla mnie grubo połknąłem momentalnie :D Scenka z mlekiem, przypomniała mi “ Bękarty wojny “ i akcję z chaty Francuza, który ukrywał Żydów. Uwielbiam takie klimaty wiec, ten tekst jest w mojej czołóce :)
Pozdrawiam.
do tematu starałem się podejść tak serio, jak tylko umiałem.
Dlatego moje odczucia są tylko ambiwalentne, a nie negatywne – jak w przypadku np. “Festung Breslau” Krajewskiego… Nie przekroczyłeś granicy dobrego smaku, choć pozostawiłeś mnie z poczuciem, że nie do końca się zgadzam na taką alegorię. Niemniej weź poprawkę na to, że problem wykorzystywania historii w literaturze mnie gnębi niemożebnie, bo sama lubię pisać głównie althistorie i altrzeczywistości, aczkolwiek sięgam nieco dalej w dzieje. Mimo to mam nieustający problem, kiedy robię sobie z kogoś czarny charakter, staram się dowiedzieć jak najwięcej o postaciach, które “wykorzystuję” i zachować ich cechy, i tak dalej. Ergo ten rozkmin mam sama ze sobą non stop, co odbija się i na innych czytanych tekstach.
Ale to kwestia otwarta, bo do targów nie doszło.
To jest w Twojej głowie. Ja melduję jedynie, co wyczytałam w tekście takim, jaki jest :)
http://altronapoleone.home.blog
Jakkolwiek w kwestii realiów i światotwórstwa mam bardzo podobnie, jak Irka i Drakaina – nie będę więc powtarzała ich argumentów – pozwolę sobie jednak podkreślić to, co bardzo mi się w tekście podobało, a mianowicie – zniuansowane, wiarygodne postacie, których zachowanie, niejednoznaczne, nie zawsze heroiczne, oddajesz subtelnie i wiarygodnie. To kreacja bohaterów jest dla mnie najmocniejszym punktem twojego opowiadania.
ninedin.home.blog
Witajcie!
Pendrive,
Scenka z mlekiem, przypomniała mi “ Bękarty wojny “ i akcję z chaty Francuza, który ukrywał Żydów.
Dla mnie to przedziwne, bo film widziałem, ale… fragment z piciem mleka w tej charakterystycznej scenie zupełnie wypadł mi z głowy. Mimo to umieściłem w opowiadaniu bliźniaczy motyw. Nie wierzę, aby był to zbieg okoliczności, więc musiałem inspirować się filmem Tarantino. Ale zrobiłem to zupełnie nieświadomie.
Uwielbiam takie klimaty wiec, ten tekst jest w mojej czołóce :)
Miło mi :)
Drakaino,
dziękuję za dodatkowe wyjaśnienia :)
ninedin,
(…)których zachowanie, niejednoznaczne, nie zawsze heroiczne, oddajesz subtelnie i wiarygodnie.
Miło słyszeć.
To kreacja bohaterów jest dla mnie najmocniejszym punktem twojego opowiadania.
Gdybym miał być sędzią we własnej sprawie i wskazać najmocniejszy punkt tego opowiadania, chyba też bym na to postawił :)
Dziękuję za wizytę!
Pozdrawiam!
Cześć :)
Mam mieszane uczucia co do tego opowiadania. Na pewno jest ono świetnie napisane, spodobali mi się też bohaterowie – są tacy ludzcy. Pierwsza “część”, ta, gdzie Szaweł ucieka, bardzo mi się spodobała. Wydarzenia są opisane bardzo plastycznie, zgrabnym językiem, o bohaterach już wspomniałam. Jednak druga część podobała mi się mniej (co nie znaczy, że się nie podobała, po prostu w porównaniu z pierwszą) Od momentu przemowy Szawła miałam wrażenie, (bardzo możliwe że mylne), że opowiadanie jest pisane w pewien sposób “pod tezę”. Nie mówię, że coś w tym złego, tutaj raczej chodzi o moje osobiste upodobania, ponieważ wszystko jest napisane naprawdę dobrze. Jeśli miałabym się do czegoś jeszcze przyczepić, byłoby to za mało czarodziei i magii, równie dobrze opowiadanie mogłoby mówić o Żydach.
No, ale tak się czepiam, a, jak już napisałam, czytało się naprawdę dobrze.
3P dla Ciebie :)
Witaj, Oluto!
Jednak druga część podobała mi się mniej (co nie znaczy, że się nie podobała, po prostu w porównaniu z pierwszą) Od momentu przemowy Szawła miałam wrażenie, (bardzo możliwe że mylne), że opowiadanie jest pisane w pewien sposób “pod tezę”.
Nie tylko Ty miałaś takie wrażenie :) Warto wyciągnąć wnioski z takich obserwacji. Tak czy inaczej cieszę się, że opowiadanie czytało się dobrze.
Dziękuję i pozdrawiam!
Podobało mi się :)
Przynoszę radość :)
Dziękuję, Anet :)