- Opowiadanie: szymon52510 - Walkiria – Uniwersum Metro 2033

Walkiria – Uniwersum Metro 2033

Je­że­li tutaj je­steś, to punkt dla mnie! Punk­tem dla mnie też jest fakt, iż udało Ci się prze­czy­tać choć frag­ment mojej gra­fo­mań­skiej spu­ści­zny. A rzu­tem za sto punk­tów bę­dzie Twoja obiek­tyw­na opi­nia.

Mam dzie­więt­na­ście lat, a na kon­cie wiele od­ha­czo­nych ksią­żek, więk­szość spod tagu urban fan­ta­sy. Nie ukry­wam: Marzy mi się wy­stą­pie­nie cho­ciaż jako jedno z wielu na­zwisk w zbio­rze opo­wia­dań w uni­wer­sum Głu­chow­skie­go. A naj­więk­szym pra­gnie­niem by­ło­by wy­da­nie książ­ki, jed­nak... Mam na to czas.

Na razie po­trze­bu­ję kubła zim­nej wody na swoim łbie i opi­nii kogoś nie­za­leż­ne­go i nie­zna­ne­go mi. Dla­te­go też, dzi­siaj (11.03) zde­cy­do­wa­łem się za­ło­żyć konto na NF oraz opu­bli­ko­wać tuta roz­dzia­ły mo­je­go pro­jek­tu ‘’Wal­ki­ria’’. Mi­łe­go czy­ta­nia :3

 

Pro­jekt bę­dzie ak­tu­ali­zo­wa­ny z bie­giem czasu. 

 

 

 

Oceny

Walkiria – Uniwersum Metro 2033

Pani Za­mieć

 

Chłód, nie­wy­obra­żal­ny chłód. Szpi­le mrozu prze­szy­wa­ją­ce na wskroś skur­czo­ne, zdrę­twia­łe mię­śnie. Każde ścię­gno, fre­nu­lum i włók­no skost­nia­ło od środ­ka; zu­peł­nie jakby w ludz­kim or­ga­ni­zmie do­szło do im­plo­zji zwę­ża­ją­cej or­ga­ny oraz ko­mór­ki ciała przy jed­no­cze­snym wy­sy­sa­niu dro­go­cen­ne­go cie­pła.

Ko­bie­ta opa­dła na ko­la­na, sta­ra­jąc się zmar­z­nię­ty­mi ra­mio­na­mi roz­grzać roz­dy­go­ta­ny, fi­li­gra­no­wy kor­pus; roz­nieść tro­chę wy­twa­rza­ją­ce­go się cie­pła, które i tak za­ni­ka­ło przy ko­lej­nym ze­fi­rze ziąbu. 

Zima to cho­ler­ny sym­biont że­ru­ją­cy na życiu ca­łe­go świa­ta… Sa­me­go świa­ta. Dzia­ła zu­peł­nie jak sil­nik Die­sla, tyle że za­miast spa­lać pa­li­wo, to spala reszt­ki cie­pła na rzecz śmier­cio­no­śne­go zimna. Teraz cały glob ziem­ski zna­lazł się pod ko­pu­łą wiecz­nej zmar­z­li­ny, ala­ba­stro­we­go puchu, wi­chrów zry­wa­ją­cych z głów kap­tu­ry, ba, zry­wa­ją­cych głowy z kar­ków!

Blon­dyn­ka bro­dzą­ca ko­la­na­mi w śnie­gu czuła, jakby ktoś ją za­mknął wła­śnie w ta­kiej śnież­nej kuli. Tylko ona, pięk­ny pej­zaż przy­ozdo­bio­ny lo­do­wa­ty­mi za­cie­ka­mi u każ­dej nada­rza­ją­cej się kra­wę­dzi i jesz­cze ta mu­zy­ka. Nie była to jed­nak me­lo­dia przy­gry­wa­ją­ca z po­zy­tyw­ki. Był to wiatr prze­bi­ja­ją­cy się na wylot przez jej bę­ben­ki uszne, ro­biąc z ko­bie­ce­go ukła­du ko­mo­ro­we­go praw­dzi­wą mro­żon­kę. Płyn mó­zgo­wo-rdze­nio­wy już dawno za­stygł, mózg ze­szklił się od po­kry­wa­ją­ce­go go szro­nu, z kolei na ner­wach wy­kwi­tły sople. Nie mogła już zro­bić nic.

Każdy po­ten­cjal­ny ruch był bo­le­sny i po­wo­do­wał, że mię­śnie pę­ka­ły, a w skórę wbi­ja­ły się odłam­ki szkla­nej sadzy. Je­dy­nie jesz­cze oczy re­ago­wa­ły na ostat­nie po­dry­gi im­pul­sów z ob­umie­ra­ją­ce­go mózgu.

Wi­dzia­ła przed sobą ogrom­ny wo­do­spad, tyle że nie było na jego miej­scu po­tęż­ne­go stru­mie­nia, a prze­ro­śnię­te sta­lak­ty­ty wy­bi­te w mro­zie. Ona z kolei sie­dzia­ła na dnie akwe­nu, do któ­re­go nie­gdyś lała się woda ni­czym z cebra. Nie było jed­nak wody. Nie było nawet lodu. Za taflę ro­bi­ły ludz­kie zwło­ki.

Tu­zi­ny, kopy, a nawet grosy ciał. Nie­zli­czo­na ilość oszro­nio­nych, mię­snych wrzo­dów po­ra­sta­ją­cych spę­ka­ną cerę świa­ta. Zu­peł­nie jakby sam Hades ode­słał zza Styk­su każdą za­gra­bio­ną duszę, bojąc się, że Pani Lodu za­pra­gnie prze­jąć i jego świat. Jakby sama Matka Zie­mia stwier­dzi­ła, że nie chce trzy­mać w swoim łonie tych… Istot. Tego plu­ga­stwa, na­da­ją­ce­go się je­dy­nie na ofia­rę dla nad­cho­dzą­ce­go bó­stwa. 

Każdy się bał w dzie­ciń­stwie Pani Za­mieć braci Grimm albo Kró­lo­wej Śnie­gu z He­idel­ber­gu au­tor­stwa An­der­se­na. Chcąc po­ko­nać strach, sta­ra­no się mu nadać kon­tu­ry, wyraz twa­rzy. Two­rzyć mity i le­gen­dy, po­zwa­la­ją­ce zro­zu­mieć pro­ste­mu czło­wie­ko­wi, z czym to wszyst­ko się je. Fi­nal­nie jed­nak ten be­stia­riusz; ta ak­tów­ka wy­peł­nio­na ckli­wy­mi ba­jecz­ka­mi na­da­je się je­dy­nie do pod­tar­cia dupy oga­ro­wi, który wyj­dzie na czoło mroź­nej wa­ta­hy w trak­cie apo­ka­lip­sy. Oga­ro­wi bę­dą­ce­mu le­d­wie ko­niusz­kiem tej całej góry lo­do­wej, szkla­ne­go pan­te­onu, na któ­re­go szczy­cie sie­dzi wciąż nie­zna­na ni­ko­mu po­czwa­ra wy­ci­ska­ją­ca reszt­ki cie­pła tkwią­ce w miąż­szu, krwi, tkan­ce. 

Kahi, blon­dyn­ka za­mie­nio­na w drob­niut­ki glet­scher, u któ­re­go szczy­tu prze­wra­ca­ją się wy­łącz­nie prze­krwio­ne gałki oczne, sta­ra­ła się ro­zej­rzeć po tej mo­gi­le wokół niej. Po tych mar­twych, mię­si­stych grząd­kach. Pró­bo­wa­ła my­śleć, wy­cią­gnąć ra­cjo­nal­ne wnio­ski, aby nie za­tra­cić się w sza­leń­stwie. De­duk­cja jed­nak bo­la­ła, po­wo­do­wa­ła, że sko­ru­pa wpi­ja­ją­ca się w mózg pę­ka­ła, a im­pul­sy emo­cjo­nal­ne po­dry­gi­wa­ły blond ko­pu­łą. 

Żadne z tych zwłok nie prze­szło peł­nej fazy roz­kła­du: Ciała były po­skrę­ca­ne i za­pad­nię­te od skur­czów mię­śni czy kości, a skóra mie­ni­ła się w nie­mal­że każ­dym od­cie­niu gra­na­tu oraz pur­pu­ry. Zu­peł­nie tak, jakby w ich tru­chłach od­bi­ja­ła się ark­tycz­na zorza po­lar­na. Jed­nak­że żad­ne­mu z tych umar­la­ków nie wi­dzia­ło się od­cho­dzić w pełni z tego świa­ta. Brak roz­kła­du mógł być wy­wo­ła­ny wiecz­ną zmar­z­li­ną, prze­ni­kli­wym mro­zem, który świet­nie kon­ser­wo­wał zwło­ki. Tak, to dobre wy­ja­śnie­nie. Jesz­cze tylko kwe­stia kur­ha­nu i tego, jak ko­bie­ta zna­la­zła się w śmier­tel­nej pu­łap­ce. 

Czte­ry opusz­ki pal­ców nagle wy­lą­do­wa­ły na gło­wie blon­dyn­ki, zgar­nia­jąc z jej gład­kie­go czoła ze­sztyw­nia­łą grzyw­kę na bok. Ta le­d­wie się pod­da­ła, nie­mal­że pę­ka­jąc, i uło­ży­ła się grzecz­nie na resz­cie ko­afiu­ry. W tam­tym mo­men­cie wy­da­ło się to śmiesz­ne Kahi: Po­my­śla­ła, ile po­trze­ba zużyć la­kie­ru do wło­sów, żeby usztyw­nić fry­zu­rę tak, jak usztyw­nio­ną ma teraz. Krót­kie, hu­mo­rza­ste po­krze­pie­nie bar­dzo szyb­ko prze­pa­dło na po­czet ko­lej­ne­go do­ty­ku. 

Nie­zna­na jej zgrab­na dłoń zła­pa­ła ją od tyłu za po­licz­ki, od­cią­ga­jąc po­wo­li całą głowę. Blon­dyn­ka krzyk­nę­ła z bólu, nie zwra­ca­jąc uwagi na to, że jej stru­ny gło­so­we wciąż drżą mimo ob­lo­dze­nia. Na szyi po­ja­wi­ły się za­czer­wie­nio­ne pręgi, bę­dą­ce ozna­ką pę­ka­ją­cych na­czy­nek skóry, która rwała się w szwach, od­sła­nia­ją sub­tel­ną, wy­smu­klo­ną kon­ste­la­cję mar­twych mię­śni. Kahi po­cią­gnę­ła nosem, chcąc po­czuć cho­ciaż za­pach mor­der­cy, chcąc roz­bu­dzić bodź­ce, dzię­ki któ­rym ro­ze­zna się w sy­tu­acji i poj­mie, kto ją tak tor­tu­ru­je. Nie po­czu­ła ni­cze­go, poza chłod­ny­mi szpil­ka­mi w noz­drzach… A może to wła­śnie woń jej kata? Może to sama Pani Za­mieć ją mor­du­je żyw­cem? Umrze tu, wśród zmar­z­nię­tych dusz? Prze­pad­nie na rzecz wiel­kie­go… Wiel­kie­go czego? Nie wie­dzia­ła, ale co by to wła­ści­wie zmie­ni­ło? 

Druga dłoń Pani Mrozu przy­su­nę­ła się do po­wsta­łych pęk­nięć na szyi Kahi i wbiła de­li­kat­nie pa­zno­kieć w mię­sień most­ko­wo-oboj­czy­ko­wy. Za­miast bólu, prze­szy­ła Nor­weż­kę fala spa­zmów za­ci­ska­ją­cych po­zo­sta­łe ścię­gna, które przy­tu­li­ły się do kości. 

– Twoja śmierć ugasi wiecz­ne pło­mie­nie Mu­spel­he­imu – za­brzmiał ak­sa­mit­ny głos za po­ty­li­cą Kahi. – Twoja śmierć ugasi świa­tło Słoń­ca w Mid­gar­dzie.

– O… O czym ty mó­wisz… – głos ko­bie­ty był słaby, prze­ry­wa­ny. Zu­peł­nie jakby w jej krta­ni bul­go­ta­ła mie­szan­ka krwi i śliny, ale prze­cież każdy płyn w jej or­ga­ni­zmie już dawno za­mie­nił się w litą skałę.

– Po­wstrzy­maj Wiecz­ną Za­mieć wy­cho­dzą­cą z Ni­fl­he­imu. Po­wstrzy­maj MNIE.

– Po­cze­kaj…

Nie po­cze­ka­ła. Pa­zno­kieć wbity w ko­bie­cy mię­sień nagle się wy­dłu­żył i prze­szył wnę­trze gar­dła tak gład­ko, jak prze­szy­wa roz­grza­ny nóż blok masła. Kahi w ostat­nich chwi­lach zro­zu­mia­ła, gdzie się znaj­du­je: Naj­więk­szy wo­do­spad ar­chi­pe­la­gu Sval­bard, ikona Do­li­ny Esker. Zgi­nę­ła, z kolei jej zwło­ki będą wiecz­nie mar­nieć, ale za to w ład­nym miej­scu. Ostat­nia myśl zdra­dzo­na bły­skiem w oku zgi­nę­ła pod awan­gar­dą płat­ków śnie­gu. 

 

***

– Wsta­waj, Kahi. 

Ra­mie­niem dziew­czy­ny po­trzą­snę­ło ogrom­ne łap­sko za­ku­te w pu­cho­wy rękaw. Ko­bie­ta drgnę­ła w cie­płym bar­ło­gu pry­czy, otwo­rzy­ła sze­ro­ko błę­kit­no-sza­re śle­pia i pod­nio­sło głowę tak szyb­ko, że po­ciem­nia­ło jej przed ocza­mi, a nie­wy­rów­na­ne ci­śnie­nie w uszach za­szu­mia­ło uciąż­li­wie. Stęk­nę­ła, nie­mal znów pa­da­jąc na po­du­chy, ale pod­trzy­ma­ła ją ta sama łapa, co przed­tem. 

– Co tu ro­bisz, Niran?

Niran był taj­skim ol­brzy­mem, który w swoim bia­łym kom­bi­ne­zo­nie nar­ciar­skim przy­po­mi­nał hu­ma­no­idal­ne­go niedź­wie­dzia po­lar­ne­go. Je­dy­ne, czym się wy­róż­niał od tych czwo­ro­no­gich mon­strów czy też Nor­weż­ki, to tym, że jego cera była zie­mi­sta, oczy de­li­kat­nie zwę­żo­ne, a głowa dwu­me­tro­we­go ko­lo­sa dum­nie błysz­cza­ła od ły­si­ny. 

Ten, sły­sząc za­py­ta­nie ko­bie­ty, za­śmiał się tak, że szpar­ki ślepi jesz­cze bar­dziej się za­cie­śni­ły, a w ich ką­ci­kach wy­ro­sły kurze łapki. 

– Sam sys­sel­mann nas za­pro­sił na au­dien­cję u sie­bie. Mamy bo­jo­we za­da­nie. 

– Chwi­la, sys­sel­mann? Cho­le­ra… – stęk­nę­ła za­sko­czo­na ko­bie­ta, ścią­ga­jąc nogi z ni­skiej pry­czy na ka­mien­ną po­sadz­kę swo­jej izby. – In­for­mo­wał cię, w jakim kon­kret­nym celu nas wzywa? 

– Mówię ci: Bo­jo­we za­da­nie. Szcze­gó­ły po­zna­my w Banku Na­sion.

Kahi po­wo­li zwlo­kła się z wyra, pró­bu­jąc jed­no­cze­śnie prze­tra­wić wia­dro sen­no-re­ali­stycz­nych pomyj, ja­ki­mi do­sta­ła w twarz. Ledwo jej psy­chi­ka po­zbie­ra­ła się po kosz­ma­rze z Panią Za­mieć, a tu z rana wzywa ją do sie­bie sys­sel­mann bę­dą­cy gu­ber­na­to­rem Lon­gy­ear­by­en, nie­gdyś z upraw­nie­nia­mi ad­mi­ni­stra­cyj­ny­mi i po­li­cyj­ny­mi, a obec­nie spra­wu­ją­cy rolę ge­ne­ra­ła pry­mi­tyw­nej armii mia­sta. 

Czym prę­dzej na­cią­gnę­ła na sie­bie ter­micz­ną bie­li­znę, gruby swe­ter oraz pu­cho­wy kom­bi­ne­zon nar­ciar­ski, wy­glą­dem zbli­żo­ny do jed­no­czę­ścio­we­go uni­for­mu Ni­ra­na. Naj­waż­niej­szym jed­nak ele­men­tem wy­po­sa­że­nia oka­zał się po­li­cyj­ny pi­sto­let P30 nie­miec­kie­go pro­du­cen­ta He­kler & Koch, który przy­tro­czy­ła wraz ze skó­rza­ną ka­bu­rą do le­we­go bio­dra.

 

Na dwo­rze, zu­peł­nie jak w kosz­ma­rze Kahi, le­ża­ły grube zwały śnie­gu. Od­śnie­żo­na zo­sta­ła je­dy­nie be­to­no­wa ‘’ar­te­ria’’, po któ­rej prze­je­chał przed chwi­lą stary po­jazd gą­sie­ni­co­wy na czele z żół­tym płu­giem. Niran ru­szył tuż za od­śnie­żar­ką, a zaraz za nim bie­gła blond Nor­weż­ka, sta­ra­jąc się nie re­ago­wać na draż­nią­ce trzesz­cze­nie mrozu pod gru­by­mi bu­cio­ra­mi. Ża­ło­wa­ła, że nie ubra­ła cze­goś jesz­cze pod kom­bi­ne­zon; tem­pe­ra­tu­ra spa­dła po­ni­żej minus dwu­na­stu, a wiatr co rusz wzno­sił śnież­ny puch w górę, pró­bu­jąc nim na­stra­szyć miesz­kań­ców mia­sta, wy­gnać do na­grza­nych czte­rech kątów. 

 

Mia­sto Lon­gy­ear­by­en wy­glą­da­ło jakby za jego ad­mi­ni­stra­cję oraz ar­chi­tek­tu­rę od­po­wia­dał czło­wiek nie­peł­no­spryt­ny, ale ko­bie­tę naj­bar­dziej prze­ra­żał fakt, że mie­ści­na wy­glą­da­ła tak jesz­cze przed Wiel­ką Wojną: Drew­nia­ne chat­ki, po­dłuż­ne ba­ra­ki oraz be­to­no­we domy stały po­roz­rzu­ca­ne w dziw­nym szyku (lub w też jego braku). Wy­glą­da­ło to, jak plan­sza gry Mo­no­po­ly, na któ­rej tylko co drugą czy co trze­cią krat­kę ktoś po­sta­wił pla­sti­ko­wy apar­ta­ment. Resz­ta to roz­le­głe po­ła­cie po­żół­kłej trawy, choć w tym okre­sie, Eu­ry­bia – bo­gi­ni po­go­dy – ho­do­wa­ła sobie bez­tro­sko śnieg. 

We­dług Ni­ra­na, mia­sto od czasu Ato­mo­wej Apo­ka­lip­sy tak na­praw­dę nie­wie­le się zmie­ni­ło. Tak jak dwa­dzie­ścia lat temu, tak i teraz wy­glą­da krop­ka w krop­kę. Je­dy­nie do­bu­do­wa­no pu­blicz­ne la­try­ny, z któ­rych po­pro­wa­dzo­no na­ziem­ną ka­na­li­za­cję do be­to­no­we­go gma­chu, ro­bią­ce­go za kom­po­stow­nik oraz worek na metan – jedna z al­ter­na­tyw dla wy­bra­ko­wa­ne­go pa­li­wa. 

Ro­ze­bra­no też pa­rę­na­ście dom­ków na po­czet dro­go­cen­ne­go drew­na, po­nie­waż na­tu­ral­nie na wy­spie nie rosną drze­wa. No i lata temu wy­bu­do­wa­no kilka szklar­ni, aby spo­żyt­ko­wać ziar­na z Glo­bal­ne­go Banku Na­sion.

– Jak wy­glą­da mi­to­lo­gia w bud­dy­zmie? – za­py­ta­ła kom­plet­nie od czapy Kahi, za­my­ślo­nym spoj­rze­niem omia­ta­jąc od­da­lo­ny od nich o kil­ka­set me­trów port, przy któ­rym dry­fo­wa­ły wraki stat­ków skute lodem u na­sa­dy burt.

– Em, mi­to­lo­gia? Nie wiem, czy jesz­cze pa­mię­tam to wszyst­ko… – zmie­szał się de­li­kat­nie biały goryl, po­pra­wia­jąc na ra­mie­niu pasek ka­ra­bin­ka Mau­ser z lu­ne­tą. – Ge­ne­ral­nie, to mi­to­lo­gia jest opar­ta na Ja­ta­kas, to zna­czy, na mi­tach i opo­wie­ściach o Gau­ta­mie Bud­dha. No wiesz, tego, jak doj­rze­wał, jak do­świad­czał oświe­ce­nia, krok po kroku opi­sa­no ostat­nią drogę.

– Czyli nie ma w wa­szej mi­to­lo­gii żad­nych bóstw?

– Nie no, są, oczy­wi­ście. Nie są jed­nak żad­nym mo­to­rem na­pę­do­wym tych le­gend. Są wróż­ki yaksa o po­dwój­nej oso­bo­wo­ści, jest wę­żo­we spo­łe­czeń­stwo Naga…

– A jakaś bo­gi­ni mrozu?

Męż­czy­zna po­now­nie za­niósł się śmie­chem: Nie­zwy­kle sil­nym, wy­cho­dzą­cym wprost z prze­po­ny. Mógł­by świet­nie pa­ro­dio­wać ręcz­ną sy­re­nę stra­żac­ką; nawet ark­tycz­ne po­dmu­chy nie zdo­ła­ły wy­głu­szyć chi­cho­tu Taj­land­czy­ka. 

– Nie wiem, Kahi. Na­praw­dę nie wiem. Je­dy­nie, co czer­pię z bud­dy­zmu to świet­ną fi­lo­zo­fię opar­tą na in­dy­wi­du­al­nym dba­niu o du­cho­wą syl­wet­kę. Po cho­le­rę tak o to wszyst­ko wy­py­tu­jesz?

Dziew­czy­na za­gry­zła dolną wargę tak, że ta po­si­nia­ła, a wy­su­szo­ny na­skó­rek de­li­kat­nie spę­kał. Szyb­ko więc na­cią­gnę­ła na twarz komin, chcąc ura­to­wać swoje usta przed zim­nem… Chcąc ura­to­wać ula­tu­ją­cą pew­ność sie­bie. 

– Znów mia­łam sen. Wiesz, ten o mo­gi­le pod wo­do­spa­dem, o mojej śmier­ci. Dzi­siaj jed­nak do­strze­głam, że to wszyst­ko od­gry­wa się Do­li­nie Esker i…

– Do­li­na Esker? Dziew­czy­no, mam na­dzie­ję, że nie za­mie­rzasz się tam wy­brać. Pro­mie­nio­wa­nie w tym re­gio­nie jest tak wy­so­kie, że wska­zów­ka licz­ni­ka Ge­ige­ra robi obrót o dzie­więć­set stop­ni. 

– Nie… Ra­czej nie. Ale prze­ma­wia­ła do mnie Pani Mrozu. Chcia­łam więc wy­szu­kać w róż­nych źró­dłach ja­kieś ana­lo­gii do tej po­sta­ci. Wła­śnie w mi­to­lo­giach, le­gen­dach. We śnie wspo­mnia­ła mi też o Ni­fl­he­im. 

Goryl nagle się za­trzy­mał, okrę­cił na pię­cie w stro­nę blon­dyn­ki i przyj­rzał się ko­bie­cie. Ta spa­ni­ko­wa­ła tro­chę; przez jego wą­skie oczy nie mogła do­ciec, czy pa­trzy na nią nor­mal­nie, czy też mruży je w ge­ście nie­zro­zu­mie­nia. On w od­po­wie­dzi na jej mil­cze­nie zmarsz­czył je­dy­nie zie­mi­sty nos, choć mógł to być mi­mo­wol­ny ma­newr obron­ny przed pró­szą­cym śnie­giem, pró­bu­ją­cym we­drzeć się do noz­drza. 

– Jeśli mówi ci o Nil­fhe­imie, to od­po­wie­dzi wy­pa­da szu­kać w two­jej ro­dzi­mej mi­to­lo­gii nor­dyc­kiej, nie w bud­dy­zmie, nie w chrze­ści­jań­stwie i nie w le­gen­dach ar­tu­riań­skich. 

– Wiem o tym do­sko­na­le, Niran! Chcia­łam wy­łącz­nie po­głę­bić swoją wie­dzę na temat wiecz­ne­go mrozu, bó­stwa od­po­wia­da­ją­ce­go za to…

– Wiem, wiem dzie­cin­ko! A teraz idzie­my dalej. Val­ki­rii nie wy­pa­da się spóź­nić na au­dien­cję u sys­sel­man­na.

Ko­bie­ta prych­nę­ła: Dzie­cin­ka i Val­ki­ria. To były tak skraj­ne zna­cze­nio­wo słowa, tak bar­dzo od­le­głe od sie­bie. Kiedy ktoś staje się Val­ki­rią, nie może być już wię­cej dziec­kiem. A je­że­li nadal się nim czuje, to bramy wstę­pu do Val­hal­li za­my­ka­ją się na czte­ry spu­sty. 

Niran do­sko­na­le wie­dział, że pod­ju­dza tym dwu­dzie­stocz­te­ro­let­nią dziew­czy­nę i wy­wo­łu­je u niej wy­ciek gorz­kiej ad­re­na­li­ny do krwio­bie­gu. Wie­dział też do­sko­na­le, że nic mu za to nie zrobi – był od niej star­szy o dwa­dzie­ścia lat, jako jeden z nie­licz­nych na Sval­bar­dzie żył długo przed Wiel­ką Wojną, prze­trwał deszcz ato­mo­wych, sta­lo­wych me­te­ory­tów na Skan­dy­na­wię oraz po­ma­gał lu­dziom przejść przez Fim­bu­lvin­ter, wie­lo­let­nią zimę, która rzu­ci­ła swój mroź­ny całun na cały ar­chi­pe­lag. To wła­śnie ten okres spo­wo­do­wał, że Niran wraz z obec­nym sys­sel­man­nem za­czę­li czę­sto od­no­sić się do nor­dyc­kiej mi­to­lo­gii, po­zwa­la­ją­cej im prze­żyć od­cię­cie od świa­ta, od po­pkul­tu­ry, od etyki i świa­to­wej cy­wi­li­za­cji. 

A teraz, od nie­speł­na roku, Taj­land­czyk spra­wu­je pie­czę nad młodą Val­ki­rią. Kahi jest nie­zwy­kle dumna z tego ty­tu­łu; udało się jej przejść testy spraw­no­ścio­we oraz strze­lec­kie na wy­so­ką notę, do­rów­nu­jąc tym samym nie­jed­ne­mu żoł­da­ko­wi na Lon­gy­ear­by­en; dzię­ki temu, zo­sta­ła wcie­lo­na do skrom­ne­go grona ko­man­do­sek, two­rzą­cych jeden z trzech plu­to­nów armii. 

Kahi nie do­łą­czy­ła jed­nak do od­dzia­łu Val­ki­rii z po­wo­du prze­ro­śnię­tej am­bi­cji; wie­dzia­ła, że je­że­li nie bę­dzie słu­ży­ła pod ka­ra­bi­nem, to bę­dzie słu­żyć jako kura do­mo­wa ja­kie­muś fa­ga­so­wi albo za­cznie ha­ro­wać w jed­nej z kilku ko­pal­ni węgla. W grun­cie rze­czy, na Sval­bar­dzie ła­twiej było umrzeć na py­li­cę płuc, za­pa­le­nie oskrze­li i nie­wy­dol­ność serca niż na atak niedź­wie­dzia lub zmu­to­wa­nej ryby z po­bli­skie­go fior­du.

 

Dwój­ka żoł­nie­rzy do­tar­ła w końcu na wy­brze­że mia­sta, a do­kład­nie do portu, gdzie stały dwa sku­te­ry na pod­wyż­sze­niu z palet. Trzy­ma­no je spe­cjal­nie na po­de­ście, aby płozy wraz z gą­sie­ni­cą nie przy­mar­z­ły do zlo­do­wa­cia­łej ziemi. Łysy goryl w pu­cho­wym kom­bi­ne­zo­nie po­mógł dziew­czy­nie zsu­nąć sku­te­ry śnież­ne na pu­cha­ty od­ci­nek drogi, po czym zajął miej­sce na czer­wo­nej tor­pe­dzie, którą mu­siał uru­cho­mić za po­mo­cą linki roz­rusz­ni­ka. Sil­nik za­wi­bro­wał pod pla­sti­ko­wą po­kry­wą, za­ry­czał dra­pież­nie ni­czym pra­daw­ny Ty­ra­no­zaur, a biały snop świa­tła przed­nie­go re­flek­to­ra oświe­tlił drogę. Tutaj jed­nak do­dat­ko­we oświe­tle­nie było zbęd­ne: Za­czął się kwie­cień, co zwia­sto­wa­ło na­dej­ście dnia po­lar­ne­go. Teraz nawet o pierw­szej w nocy bę­dzie tak jasno, że śmia­ło się doj­rzy mo­ne­ty koron nor­we­skich na dnie stud­ni. 

Dziew­czy­nie tra­fił się no­wo­cze­śniej­szy sku­ter sy­gno­wa­ny marką Yama­ha, w któ­rym wy­star­czy­ło je­dy­nie prze­krę­cić klu­czyk w sta­cyj­ce i już się rwał do jazdy. 

 

Sys­sel­mann

 

Taj­land­czyk oraz Nor­weż­ka mu­sie­li po­ko­nać tor­pe­da­mi na pło­zach tro­chę ponad czte­ry ki­lo­me­try drogi, przy czym nie było to żad­nym wy­zwa­niem dla ja­poń­skich sil­ni­ków. Miesz­kań­cy Sval­bar­du z ogrom­ną pie­czo­ło­wi­to­ścią pod­cho­dzi­li do tych gą­sie­ni­co­wych ma­szy­nek, dba­jąc o nie nie­raz le­piej niż o swoje dzie­ci. Nie zwra­ca­li uwagi na to, że już nigdy nimi nie ruszą ze wzglę­du na brak czę­ści za­mien­nych czy nie­do­syt pa­li­wa; stale pie­lę­gno­wa­li swoje cuda. Nie dziw­ne więc, że te pla­sti­ko­wo-że­liw­ne konie po­ko­na­ły ten dy­stans w tro­chę ponad pięć minut, na­po­ty­ka­ją pro­blem je­dy­nie w śnież­nych za­spach.

Je­cha­li głów­ną drogą wzdłuż wy­brze­ża, pro­wa­dzą­cą wprost na lot­ni­sko, które od da­wien dawna nie wi­dzia­ło żad­ne­go sa­mo­lo­tu. Taj­ski goryl jed­nak nagle przy­ha­mo­wał, skrę­cił kie­row­ni­cą w lewo, a tylna gą­sie­ni­ca de­li­kat­nie za­bok­so­wa­ła, wzno­sząc fon­tan­nę puchu i dro­bi­nek śnie­gu. Kahi, wi­dząc to, sama wy­ha­mo­wa­ła, choć we­szła w za­kręt bez po­pi­so­we­go śli­zgu. 

Do­je­cha­li na nie­du­ży, zmar­z­nię­ty pla­cyk – z lewej stro­ny wy­ra­sta­ła brą­zo­wa chat­ka ro­bią­ca za stró­żów­kę, któ­rej ścia­ny łącz­nie z su­fi­tem obito ka­wał­ka­mi oło­wia­nej bla­chy, chro­nią­cej przed tok­sycz­ny­mi opa­da­mi. Na­prze­ciw z kolei roz­ra­stał się ogrom­ny szczyt gór­ski wyspy o dźwięcz­nej na­zwie Spits­ber­gen.

To jed­nak nie tyle góra była tu wy­jąt­ko­wa, co jej be­to­no­wy wy­ro­stek ukształ­to­wa­ny w ko­niu­szek tu­ne­lu. Para żoł­nie­rzy ze­sko­czy­ła ze swo­ich sku­te­rów, po­wo­li zbli­ża­jąc się do me­ta­lo­wej kład­ki, za którą wy­ra­sta­ły wy­so­kie, dwu­skrzy­dło­we drzwi do wnę­trza góry. 

– Stać! – za­trzy­mał ich głos do­cho­dzą­cy ze stro­ny stró­żów­ki. 

Wy­biegł z niej ryży mło­dzie­niec, w obu dło­niach sil­nie ści­ska­jąc pi­sto­let ma­szy­no­wy MP5, obej­mu­jąc przy tym kolbę oraz lufę. Za­trzy­mał się jed­nak pa­rę­na­ście me­trów od przy­by­szów, wzdy­cha­jąc przy tym z wy­raź­ną ulgą. 

– Na li­tość boską, panie Niran! Pra­wie pana za­strze­li­łem!

– Taak? Za­strze­lił­byś mnie, trzy­ma­jąc ka­ra­bi­nek w po­przek? Może jesz­cze byś mnie wy­ru­chał, wy­pi­na­jąc do mnie dupę? 

– Chło­pak ma taki czas re­ak­cji jak głu­chy na dźwięk sy­re­ny alar­mo­wej. – do­rzu­ci­ła od sie­bie Kahi do tego kotła upodle­nia.

Niran za­re­cho­tał tak gło­śno, że aż mu brzuch na­pęcz­niał, z kolei młody war­tow­nik za­ru­mie­nił się, by­naj­mniej nie od zimna. Może i by prze­tra­wił nie­szczę­sne uwagi prze­ło­żo­ne­go, ale żeby tak ślicz­ne dziew­czę nim spo­nie­wie­ra­ło…

– Nie spo­dzie­wa­łem się dzi­siaj żad­nej wi­zy­ta­cji. Nagle pa­trzę za okno, dwa sku­te­ry pod­je­cha­ły, to wy­bie­głem tu jak długi! Tak, jak sam sys­sel­mann kazał!

– Aku­rat sys­sel­mann nie wspo­mi­nał o pró­bie za­strze­le­nia swo­ich, ale resz­ta za to jako tako się zga­dza. Ale chwi­la – wtrą­cił nagle taj­ski osi­łek, mru­żąc za­baw­nie oczy. – Jak nie spo­dzie­wa­łeś się wi­zy­ta­cji? Prze­cież sys­sel­mann kazał mi tu przy­je­chać z jedną z Val­ki­rii. 

– Ja… Ale ja nic nie wie…

– Nie­waż­ne. Zejdź mi z oczu, Lars i naucz się ob­słu­gi­wać broń, do kurwy nędzy. 

 

Żeby dojść do serca Glo­bal­ne­go Banku Na­sion, naj­pierw trze­ba było po­ko­nać ponad sto me­trów be­to­no­wej aorty, na któ­rej końcu znaj­do­wa­ły się trzy roz­ga­łę­zie­nia: Każde pro­wa­dzi­ło do jed­nej chłod­ni, gdzie ma­ga­zy­no­wa­no nie­ca­ły mi­lion na­sion, z kolei licz­ba ich ga­tun­ków dawno prze­kro­czy­ła czte­ry ty­sią­ce. Do tego, skut­ki Fim­bu­lvin­ter oraz niska tem­pe­ra­tu­ra na Spits­ber­ge­nie spra­wi­ła i wciąż spra­wia, że do wła­ści­we­go prze­cho­wy­wa­nia za­rod­ków flory nie jest po­trzeb­na elek­trycz­ność. Po co jed­nak to wszyst­ko, kiedy zie­mia na Sval­bar­dzie była nie­zdat­na do ja­kiej­kol­wiek upra­wy? Ja­ło­we te­re­ny tun­drycz­ne, słony kli­mat prze­pla­ta­ny na­prze­mien­nie z pro­mie­nio­wa­niem i kwa­śny­mi desz­cza­mi. Je­dy­nym ra­tun­kiem dla miesz­kań­ców ar­chi­pe­la­gu był wypad do wy­lud­nio­ne­go jesz­cze przed Apo­ka­lip­są Ba­rents­bur­ga – ro­syj­skiej osady gór­ni­czej, do któ­rej nie­gdyś spro­wa­dzo­no ki­lo­gra­my ukra­iń­skiej ziemi, na któ­rej można było sa­dzić i ho­do­wać ro­śli­ny. To wciąż jed­nak było za mało, toteż od bli­sko dwu­dzie­stu lat, na dnie gór­skie­go skarb­ca le­ża­ku­ją jesz­cze za­plom­bo­wa­ne na­sio­na, za które za­pew­ne za­bi­ła­by resz­ta świa­ta. W końcu bomby ato­mo­we mu­sia­ły paść nie tylko na Nor­we­gię. Nie trze­ba być No­stra­da­mu­sem, żeby wie­dzieć, że w pył star­to na całej sze­ro­ko­ści Rosję, Wło­chy za­mie­nio­no w pod­wod­ną Atlan­ty­dę, a Niem­cy wraz z resz­tą Eu­ro­py za­pa­dły się pod zie­mię, do sta­rych szy­bów ko­pal­nia­nych, kiedy tylko nad­le­cia­ły te po­ci­ski o cha­rak­te­rze bio­lo­gicz­nym, che­micz­nym, wo­do­ro­wym, ato­mo­wym… Lista bomb, ra­kiet i tor­ped wy­strze­lo­nych we wszyst­kie czte­ry stro­ny świa­ta jest rów­nie długa, co lista państw-wid­mo po Wiel­kiej Woj­nie. 

 

Niran za­trzy­mał się w po­ło­wie be­to­no­we­go tu­ne­lu, tuż przy drzwiach pro­wa­dzą­cych do czwar­te­go seg­men­tu pod­ziem­ne­go kom­plek­su. Przy drzwiach wi­sia­ła me­ta­lo­wa ta­blicz­ka, na któ­rej wy­pa­lo­no w cha­łup­ni­czy spo­sób: Syss­sel­mann Przy­mie­rza, Er­ling Mayen. 

Ciche trzy stuk­nię­cia w drzwi. Zza sta­lo­wych wrót roz­brzmia­ło nor­we­skie ‘’wejść’’ i po chwi­li do izby wkro­czy­ła dwój­ka no­wo­przy­by­łych.

Cięż­ko było na­zwać to po­miesz­cze­nie byle izbą. Przy­po­mi­na­ło to ra­czej nie­du­żą aulę, do któ­rej można śmia­ło scho­wać czte­ry te­re­nów­ki Hum­me­ra, a którą jed­nak prze­mia­no­wa­no na sta­no­wi­sko do­wo­dze­nia: Licz­ne skrzy­nie ze wskaź­ni­ka­mi tem­pe­ra­tur, ekra­ny wy­świe­tla­ją­ce widok z we­wnętrz­nych i ze­wnętrz­nych kamer, sta­cja ra­dio­te­le­gra­ficz­na spro­wa­dzo­na ze sta­rej sie­dzi­by gu­ber­na­to­ra (pew­nie za­sięg za­pew­nia­ła jakaś na­ziem­na sa­te­li­ta). Przy ścia­nie prze­ciw­le­głej do drzwi roz­wie­szo­no w spo­sób pe­dan­tycz­ny oraz kom­bi­na­cyj­ny ar­se­nał, jaki po­sia­da­ła ochro­na Banku Na­sion – na za­cze­pach wi­sia­ły po­li­cyj­ne pi­sto­le­ty ma­szy­no­we MP5, parę sztuk ka­ra­bi­nów Colt C7, które były wy­łącz­nie na wy­po­sa­że­niu jed­no­stek spe­cjal­nych; ra­dziec­kie AKM-y, dru­go­wo­jen­ne Schme­is­se­ry MP40. Zna­la­zło się też miej­sce na flin­ty my­śliw­skie, które słu­ży­ły woj­skom Przy­mie­rza nie tylko do po­lo­wa­nia na niedź­wie­dzie: Sztu­ce­ry Mau­ser, ła­ma­ne du­bel­tów­ki, strzel­by oraz knie­jów­ki. Pod tymi zbro­je­nio­wy­mi że­bra­mi, na drew­nia­nym stole, pod­mo­kłym od wil­go­ci i wiecz­nej zmar­z­li­ny schro­nu, le­ża­ły ma­ga­zyn­ki wraz z amu­ni­cją o róż­nych roz­mia­rach, zna­ko­wa­niach, prze­zna­cze­niu. Kahi roz­po­zna­ła cho­ciaż­by po­ci­ski dum-dum, czyli grzyb­ku­ją­ce, które po­tra­fi­ły ro­ze­rwać przód niedź­wie­dzie­go kor­pu­su. Sły­sza­ła, że jesz­cze przed wojną, roz­da­wa­no te na­bo­je tu­ry­stom na Sval­bar­dzie, aby mogli się ochro­nić przed na­tar­ciem miśka po­lar­ne­go. 

– Za­pra­szam do mnie. – za­brzmiał cichy głos po lewej od ar­se­na­łu. 

Przy ko­lej­nej ścia­nie zna­la­zło się że­liw­ne biur­ko, przy któ­rym no­to­wał coś czło­wiek sta­rej daty. O jego wie­ko­wo­ści dużo mó­wi­ły sza­ra­we, krót­kie włosy; prze­rze­dzo­na, upró­szo­na cza­sem szcze­ci­na oraz licz­ne bruz­dy na kwa­dra­to­wej twa­rzy. Gdy jed­nak męż­czy­zna wstał od biur­ka, myśli o jego nie­do­łęż­no­ści ode­szły w za­po­mnie­nie. Zie­lo­ne, ja­do­wi­te oczy bu­dzi­ły taki au­to­ry­tet, że Kahi mo­men­tal­nie się wy­pro­sto­wa­ła ni­czym stru­na, ra­mio­na trzy­ma­jąc wzdłuż tu­ło­wia po­gru­bio­ne­go przez uni­form. Zro­bi­ło się jej dusz­no. Nie dla­te­go, że aku­rat w tym jed­nym po­ko­ju pra­co­wa­ły grzej­ni­ki elek­trycz­ne. Nawet nie przez to, że stał przed nią sam sys­sel­mann Przy­mie­rza oraz ge­ne­rał wojsk mia­sta Lon­gy­ear­by­en. W tej bia­łej, my­śliw­skiej kurt­ce spię­tej aż pod szczę­kę i z pa­ro­ma woj­sko­wy­mi dys­tynk­cja­mi na ra­mio­nach ema­no­wał taką es­ty­mą oraz pro­fe­sjo­na­li­zmem, że głod­ny żo­łą­dek wy­wró­cił się na lewą stro­nę, a jego kwasy roz­la­ły się po trze­wiach, pa­rząc dziew­czy­nę ner­wo­wo­ścią, spię­ciem. 

Gdyby nie Niran, Kahi dalej pa­trzy­ła­by się bez­wied­nie na ge­ne­ra­ła. Taj­land­czyk prze­kro­czył nie­prze­kra­czal­ną gra­ni­cę biur­ka swo­je­go prze­ło­żo­ne­go, swo­je­go pana i wład­cy, i podał mu bez za­jąk­nię­cia dłoń. Cóż za od­wa­ga, cóż za śmia­łość… 

– … A to wła­śnie ta Val­ki­ria, o którą sys­sel­mann pro­sił. Jako je­dy­na z kan­dy­da­tek, pię­cio­krot­nie tra­fi­ła w dzie­siąt­kę na tar­czy z od­le­gło­ści nie­mal stu me­trów! I to z ka­ra­bi­nu Kar98. Nie­jed­ni z lu­ne­tą i z lep­szą flin­tą mają pro­ble­my tak przy­mie­rzyć. Ma tak pewną rękę, że mo­gła­by prze­pi­sy­wać księ­gi ze sku­tecz­no­ścią i szyb­ko­ścią dru­kar­ki Gu­ten­ber­ga!

– Mó­wisz, Niran? Nie wy­glą­da na taką. – żach­nął się pod orlim nosem ge­ne­rał, szma­rag­do­wym spoj­rze­niem oce­nia­jąc ko­bie­tę od stóp po czu­bek blond głów­ki.

Kahi, wi­dząc jego spoj­rze­nie, po­czer­wie­nia­ła jesz­cze sil­niej na po­licz­kach. Znowu była pod­da­wa­na ja­kie­muś te­sto­wi? Znów bę­dzie oce­nia­na? Są­dzi­ła, że tuż po do­łą­cze­niu do Val­ki­rii, nie bę­dzie mu­sia­ła się stre­so­wać żadną wi­wi­sek­cją na jej bied­nym umy­śle i ciał­ku. 

– Wy­gląd to jedno, ge­ne­ra­le. W małym ciele bra­wu­ro­wy duch… – wy­mę­czy­ła z zzięb­nię­tych ust, po chwi­li uświa­da­mia­jąc sobie, co pal­nę­ła. 

Ge­ne­rał uśmiech­nął się wą­ski­mi, spierzch­nię­ty­mi usta­mi pod rzad­kim wą­si­kiem i roz­cią­gnął przed nimi na bla­cie tu­ry­stycz­ną mapę Sval­bar­du. Pa­pier śmier­dział ple­śnią, a wy­glą­dał jesz­cze go­rzej: Bro­szu­ra była tak po­mię­to­lo­na, że w miej­scach zgięć już dawno się prze­tar­ła, przez co ar­chi­pe­lag zo­stał po­cię­ty na nie­rów­no­mier­ne ka­wał­ki za po­mo­cą bia­łych pręg. Wy­star­czy­ło to jed­nak do przed­sta­wie­nia ‘’bo­jo­wej misji’’, jaką szy­ko­wał ge­ne­rał dla niej i dla Ni­ra­na. 

– Po­do­ba mi się twoja am­bi­cja, Kahi. Po­do­ba mi się też re­ko­men­da­cja, jaką przed­sta­wił mi twój opie­kun, første­be­tjent Niran Daeng. 

Første­be­tjent, tytuł in­spek­to­ra wy­wo­dzą­cy się jesz­cze z ów­cze­snych struk­tur po­li­cji. A teraz? Teraz in­spek­to­rem zo­sta­je pre­cep­tor no­wych żoł­nie­rzy lub też opie­kun Val­ki­rii. Taj­skie­mu go­ry­lo­wi przy­pa­dło pil­no­wa­nie Kahi, na co oboje ra­czej nie na­rze­ka­li; mimo róż­ni­cy wieku, już od po­cząt­ku wy­wią­za­ła się mię­dzy nimi nić po­ro­zu­mie­nia, tyle że ich przy­jaźń nie zo­sta­ła jesz­cze wy­sta­wio­na na żadną więk­szą próbę. To za­da­nie więc dużo zdra­dzi w spra­wie re­la­cji mię­dzy nią, a Ni­ra­nem. To dużo powie o zdol­no­ściach dziew­czy­ny.

Kahi już wie­dzia­ła, że sam in­spek­tor szep­nął słów­ko w spra­wie Nor­weż­ki ge­ne­ra­ło­wi. Nie zo­sta­ła wy­bra­na wy­łącz­nie przez wy­ni­ki szko­le­nia. 

Chcąc po­wstrzy­mać się od na­ra­sta­ją­ce­go, dziw­ne­go gnie­wu, za­ci­ska­ła i roz­luź­nia­ła palce na­prze­mien­nie, by w końcu zde­cy­do­wać się na roz­pię­cie kom­bi­ne­zo­nu do po­ło­wy. Czuła, jak spod koł­nie­rza uwal­nia się para go­rą­ca i roz­ją­trze­nia, któ­re­go za bar­dzo nie zdra­dza­ła jej smu­kła, drob­na twa­rzycz­ka. 

– Ty i første­be­tjent uda­cie się do Ba­rents­bur­ga, sta­rej osady gór­ni­czej. – wska­zał ge­ne­rał pal­cem tro­chę na za­chód od Lon­gy­ear­by­en.

Kahi szyb­ko po­li­czy­ła drogę dzie­lą­cą oba miej­sca na mapie, wy­ko­rzy­sta­ła skalę wy­pi­sa­ną na krań­cu mapy i szep­nę­ła cicho: 

– Ja­kieś pięć­dzie­siąt ki­lo­me­trów. 

– W rze­czy samej, wice ka­pra­lu. Bę­dzie­cie mu­sie­li…

– Wice ka­pra­lu? – zdzi­wi­ła się blon­dyn­ka, a jej źre­ni­ce po­więk­szy­ły się od drob­ne­go za­strzy­ku ad­re­na­li­ny. – Otrzy­ma­łam sto­pień?

– Dziwi cię to, że nie je­steś już byle sze­re­gow­cem? – za­śmiał się Niran, pod­pie­ra­jąc się knyk­cia­mi o biur­ko. – Może i nasze woj­sko skła­da się z byle my­śli­wych, dzie­ci po­li­cjan­tów, ry­ba­ków i gór­ni­ków, ale trze­ba two­rzyć po­zo­ry po­rząd­ku. To do­brze dzia­ła na mo­ra­le, pod­bu­do­wu­je. 

– Nie wiem, czy za­ba­wa w wo­jen­kę jest jak­kol­wiek pod­bu­do­wu­ją­ca, bez urazy. 

– Ni­ko­go nie ura­zi­łaś, wice ka­pra­lu. – wtrą­cił się ge­ne­rał Mayen. – Ży­je­my jed­nak w cza­sach, w któ­rych wojna jest nie­od­łącz­nym ele­men­tem na­sze­go bytu. Mu­si­my wal­czyć o prze­trwa­nie, o naszą przy­szłość. I nie­waż­ne, czy po dru­giej stro­nie na­sze­go ka­ra­bi­nu sta­nie niedź­wiedź, czy też czło­wiek. 

– Wy­ba­czy, ge­ne­rał, ale idio­tycz­ne mi się wy­da­je po­rów­na­nie niedź­wie­dzia do czło­wie­ka. 

Ge­ne­rał uśmiech­nął się pół­gęb­kiem, nie­na­tu­ral­nie wy­so­ko pod­no­sząc jeden kącik ust. Usiadł na chwi­lę za biur­kiem, roz­ło­żył wy­god­nie swój grzbiet na opar­ciu pro­ste­go krze­sła i spoj­rzał się w błę­kit­ne oczy ko­bie­ty.

– Idio­tycz­ne? Na na­szym ar­chi­pe­la­gu ist­nie­ją dwa ugru­po­wa­nia, które jak tylko doj­rzą em­ble­ma­ty na­sze­go Przy­mie­rza, od razu się rzu­ca­ją z nożem w ręku. Ro­sja­nie, ka­ni­ba­le… No i zwie­rzę­ta, któ­rych oczy­wi­ście nie liczę. Życie tutaj na tyle zdzi­cza­ło i za­tra­ci­ło ja­kie­kol­wiek ha­mul­ce sa­mo­za­cho­waw­cze, że w pew­nym mo­men­cie wszyst­ko oraz wszyst­kich trze­ba trak­to­wać ni­czym wroga. Niedź­wiedź się rzuci, bo jest głod­ny. Ka­ni­bal się rzuci, bo jest głod­ny i cię nie­na­wi­dzi. A Ro­sja­nin z za­chod­niej czę­ści ar­chi­pe­la­gu się rzuci, bo jest głod­ny, cię nie­na­wi­dzi i spodo­ba mu się twoja flin­ta, którą za­bi­je póź­niej wy­mie­nio­ne­go ka­ni­ba­la z niedź­wie­dziem. Je­ste­śmy ogni­wem łań­cu­cha po­kar­mo­we­go. Mu­si­my więc go prze­rwać i udo­wod­nić, że nie je­ste­śmy ofia­rą, a zwie­rzy­ną…

– … Tą samą, która za­tra­ci­ła ha­mul­ce sa­mo­za­cho­waw­cze? – rzu­ci­ła ką­śli­wie Kahi. 

– Ła­piesz mnie za słów­ka, wice ka­pra­lu. Aż się dzi­wię, że tak umo­ral­nio­na dziew­czy­na nie wo­la­ła zo­stać w domu i nie go­to­wać obia­du dla swo­je­go cu­dow­ne­go męża, ha­ru­ją­ce­go w ko­pal­ni przez kilka go­dzin.

– Nie na­zwa­ła­bym się umo­ral­nio­ną, ge­ne­ra­le. Nigdy nie za­głę­bia­łam się spe­cjal­nie w nauki ko­ścio­ła, fi­lo­zo­fię z kolei ukształ­to­wa­łam na wła­snych prze­ży­ciach i roz­my­śla­niach. Cięż­ko mi więc po­wie­dzieć, czym jest mo­ral­ność. Też nie wiem, czym do końca jest nie­mo­ral­ność. Ale z pew­no­ścią wiem, czym jest su­mie­nie. 

– Skończ­cie te denne dy­wa­ga­cje, bo moja nir­wa­na za chwi­lę się za­chwie­je i zro­bię w tym po­ko­ju je­ba­ne ka­thar­sis. – wtrą­cił się nagle taj­ski goryl, ude­rza­jąc sil­nie mał­pią pią­chą w stół.

– Czy ka­thar­sis nie wy­wo­dzi się cza­sem z Greki? 

– Milcz, Kahi. – ru­nę­łą na nią fala dwu­gło­so­we­go tem­bru. 

– A ty się uspo­kój, Niran. Może i je­ste­śmy przy­ja­ciół­mi od lat, ale przy pod­wład­nej wy­ma­gam za­cho­wa­nia choć po­zo­rów woj­sko­wej ga­lan­te­rii! – par­sk­nął tak sil­nie ge­ne­rał, że kąsek gę­stej śliny kap­nął na mapkę. – Wra­ca­jąc do wa­sze­go za­da­nia: Bę­dzie­cie mu­sie­li się udać do wcze­śniej wspo­mnia­ne­go Ba­rents­bur­ga, w któ­rym prze­pro­wa­dzi­cie drob­ną dy­wer­sję, a mia­no­wi­cie, wy­sa­dzi­cie wej­ścia do tam­tej­szej ko­pal­ni węgla ka­mien­ne­go. To po­win­no na tro­chę ostu­dzić wo­jow­ni­cze za­pę­dy Ru­sków. 

– Te ko­pal­nie cza­sem już dawno nie wy­szły z użyt­ku? – za­py­tał de­li­kat­nie Niran, za­cho­wu­jąc po­zo­ry grzecz­no­ści i uło­że­nia. 

– Czę­ścio­wo. Więk­szość węgla pew­nie już wy­bra­li przez te dwie de­ka­dy, ale nie cho­dzi tutaj tyle o su­ro­wiec, co o stra­te­gicz­ne zna­cze­nie tych szy­bów. W środ­ku po­dob­no jest po­cho­wa­ny so­wiec­ki i nie­miec­ki ar­se­nał, jesz­cze zza cza­sów wojny. Do­dat­ko­wo, w la­tach osiem­dzie­sią­tych, w tam­tym mie­ście funk­cjo­no­wa­ło jedno z biur KGB. Taj­nych, oczy­wi­ście. Więc je­że­li prze­my­ci­li przed nor­we­skim oraz alianc­kim apa­ra­tem część ko­mór­ki wy­wia­dow­czej, to z bro­nią mu­sia­ło być po­dob­nie. 

– Nie le­piej bę­dzie za­gar­nąć tę broń dla sie­bie?

– Ależ zro­bi­my to, wy­star­czy się potem prze­ko­pać przez wasze de­struk­cyj­ne dzie­ło! Tylko kwe­stia tego, że­by­ście wy­sa­dzi­li samo wej­ście, a nie cały szyb. 

– A je­że­li broń zo­sta­ła prze­nie­sio­na? – za­py­ta­ła cicho Kahi, zamek bły­ska­wicz­ny za­pi­na­jąc aż po szyję. Ta nagła, za­wo­do­wa ozię­błość dzia­ła­ła nawet na nią.

– Wąt­pię. Po­sła­łem tam zwia­dow­cę i mówił, że nie mają tam żad­nych punk­tów stra­te­gicz­nych, poza gma­chem ho­te­lu, starą szko­łą słu­żą­cą za blok­hauz dla ko­biet i dzie­ci. Resz­ta to puste, wy­drą­żo­ne do cna z za­war­to­ści chaty, więc ko­pal­nia po­zo­sta­ła je­dy­nym roz­sąd­nym miej­scem. Py­ta­nia?

Dwój­ka woj­sko­wych po­krę­ci­ła prze­czą­co głową, bojąc się roz­draż­nić swo­imi gło­sa­mi zszar­ga­ne nerwy ge­ne­ra­ła. 

– Świet­nie. Więc w skró­cie: Je­dzie­cie, wy­sa­dza­cie i się co­fa­cie. Niran, jako ten bar­dziej do­świad­czo­ny bę­dzie pod­kła­dał ła­dun­ki. Ty na­to­miast, Kahi, je­dziesz tam głów­nie dla ozdo­by. Bę­dziesz go osła­nia­ła z dy­stan­su, ale miej­my na­dzie­ję, że nie bę­dziesz mu­sia­ła uży­wać pu­kaw­ki. Po wy­sa­dze­niu wejść, od razu na­daj­cie mi sy­gnał, to wyślę chło­pa­ków do was.

– Chwi­la, to my szy­ku­je­my jakiś de­sant? – nagle obu­dzi­ła się dziew­czy­na, pa­trząc się dziw­nie to na swo­je­go opie­ku­na, to na swo­je­go prze­ło­żo­ne­go. 

– Nie myśl o tym, jako o de­san­cie. Po­myśl o tym jako o epi­lo­gu wojny. Krop­ką nad i w księ­dze Sztu­ki wo­jen­nej Sun Zi. Nie tego wła­śnie chcia­łaś?

Ge­ne­rał uśmiech­nął się szel­mow­sko, pa­trząc na nią spod byka ja­do­wi­tym spoj­rze­niem.

 

 

 

Pre­lu­dium wojny.

 

Młody Lars – uzbro­jo­ny kon­sjerż Banku Na­sion – na­praw­dę nie wie­dział nic o przy­by­ciu dwój­ki żoł­nie­rzy. Nie zo­stał nawet po­in­for­mo­wa­ny o tym, że schron do­wód­cy zo­stał ogo­ło­co­ny z ca­łe­go per­so­ne­lu, z któ­re­go zo­stał wy­łącz­nie ge­ne­rał Mayen. Naj­więk­sze zdzi­wie­nie jed­nak przy­szło w mo­men­cie, w któ­rym na zlo­do­wa­cia­ły pod­jazd be­to­no­wej eks-ko­pal­ni pod­je­chał czer­wo­ny po­jazd gą­sie­ni­co­wy Snow­cat. 

W dwu­oso­bo­wej ka­bi­nie ra­tra­ka sie­dzia­ła para ro­słych męż­czyzn odzia­nych w fil­tra­cyj­ne stro­je ochron­ne umasz­czo­ne w białe camo. Na nie za­rzu­ci­li kurt­ki po­dob­nej barwy, z kolei na pra­wych rę­ka­wach wid­nia­ły żółte opa­ski z czer­wo­nym łbem morsa – dawny sym­bol Sval­bar­du, a obec­nie em­ble­mat Przy­mie­rza. 

 

Lars wy­szedł z drew­nia­nej stró­żów­ki, tym razem po­praw­nie trzy­ma­jąc pi­sto­let ma­szy­no­wy za rę­ko­jeść, palec kła­dąc na osło­nie spu­stu. Przy­glą­dał się w zdu­mie­niu ar­se­na­ło­wi, jaki przy­wieź­li no­wo­przy­by­li swoją żółtą brycz­ką wy­po­sa­żo­ną w przed­ni le­miesz: Na grzbie­cie od­śnie­żar­ki sto­ko­wej, ro­bią­cym za pakę, stały licz­ne skrzy­nie, na któ­rych ma­lo­wa­ły się trzy roz­po­star­te, le­wi­tu­ją­ce skrzy­deł­ka wokół czar­ne­go punk­tu: Sym­bol ra­dio­ak­tyw­no­ści. 

Osprzęt umoż­li­wia­ją­cy wkro­cze­nie w stre­fę pro­mie­nio­wa­nia oraz ra­dia­cji. 

Chło­pak myl­nie są­dził, pew­nie jak resz­ta miesz­kań­ców Sval­bar­du, że wła­śnie te rzad­kie uni­for­my; wszyst­kie maski oraz fil­try są po­cho­wa­ne w be­to­no-ka­mien­nej głę­bi­nie góry Spits­ber­ge­nu. Naj­wi­docz­niej, ge­ne­rał Mayen ki­trał swoje skar­by ko­ron­ne gdzie in­dziej. 

A co do sa­me­go ge­ne­ra­ła…

 

Er­ling Mayen wy­szedł zza że­la­znych wrót Banku Na­sion, eskor­tu­jąc za swo­imi ro­sły­mi ple­ca­mi jesz­cze ro­ślej­sze­go Taj­land­czy­ka i mi­nia­tu­ro­we­go żoł­nie­rzy­ka pod po­sta­cią ślicz­nej, ru­mie­nią­cej się blon­dy­necz­ki. 

Kahi przy­glą­da­ła się spode łba ge­ne­ral­skiej apa­ry­cji; pró­bo­wa­ła do­ciec, czy ten bro­da­ty waż­niak jak­kol­wiek za­re­agu­je na gwał­tow­ny spa­dek tem­pe­ra­tu­ry, na ła­sko­czą­ce twarz płat­ki śnie­gu; na szron wy­ra­sta­ją­cy w dziur­kach nosa. Nic. Mayen stał nie­wzru­szo­ny, co wstrzą­snę­ło we­wnętrz­nie dziew­czy­ną. Miała przed sobą czło­wie­ka, któ­re­go nawet nie ru­sza­ją nor­we­sko-ark­tycz­ne wi­chry.

Po dzi­siej­szej wi­zy­ta­cji była bar­dziej wy­peł­nio­na ani­mo­zją niż re­spek­tem wobec sys­sel­man­na. Ta ozię­błość w sto­sun­ku co do żoł­nie­rzy, te po­błaż­li­we trak­to­wa­nie wo­jen­ki… Ten brak su­mie­nia wobec tylu ży­wych istot. Może i była na­iw­na, my­śla­ła sobie Kahi, może ma zbyt asce­tycz­ne, wy­ide­ali­zo­wa­ne my­śle­nie. Szyb­ko sobie uświa­do­mi­ła, że jest to temat, który chcia­ła­by po­ru­szyć i roz­wi­nąć wraz z Ni­ra­nem; może nie po­parł jej w trak­cie de­ba­ty z ge­ne­ra­łem, ale wie­dzia­ła, że było to wy­wo­ła­ne ową ‘’ga­lan­te­rią’’, ja­kiej do­ma­gał się ge­ne­rał od pod­wład­ne­go. Może też wsty­dził się oka­zać skru­chę przy tej cho­dzą­cej bryle lodu. Taj­landz­ki goryl był w końcu mocno emo­cjo­nal­ną, sen­ty­men­tal­ną per­so­ną. 

 

Czę­sto w trak­cie wspól­ne­go prze­sia­dy­wa­nia w sta­rym barze obi­tym pły­ta­mi oło­wia­ny­mi, Niran wspo­mi­nał Nor­weż­ce o swo­jej mło­do­ści w Udon Thani, o prze­pro­wadz­ce do po­so­wiec­kiej Mo­skwy, w któ­rej zna­lazł za­trud­nie­nie w przed­się­bior­stwie wy­do­by­wa­ją­cym wę­giel – Trust Ark­ti­ku­gol. To wła­śnie ta firma za­pew­ni­ła mu nie­ma­łą pen­sję i nowe lokum, a jed­no­cze­śnie, miej­sce w ark­tycz­nym gro­bow­cu. W kuli śnież­nej, któ­rej nigdy już ra­czej nie opu­ści.

Wraz z nim, do tu­tej­szych ko­palń przy­by­ło wielu Ro­sjan, Ukra­iń­ców, Ta­dży­ków, a nawet Po­la­ków. Wie­lo­kul­tu­ro­wa tania siła ro­bo­cza ze wschod­nie­go bloku Eu­ro­py. 

Pierw­sze dni były dla nich naj­trud­niej­sze: Jedna z bomb, praw­do­po­dob­nie che­micz­nych, ru­nę­ła nie­da­le­ko Spits­ber­ge­nu. Jej celem był Glo­bal­ny Bank Na­sion, na szczę­ście, ko­or­dy­na­ty były nie­zgod­ne z ko­or­dy­na­ta­mi bun­kru, przez co ato­mów­ka eks­plo­do­wa­ła w fior­dzie Is­fjor­den. Na tym po­zy­tyw­ne in­for­ma­cje się koń­czy­ły: Wody ule­gły gwał­tow­ne­mu ska­że­niu, przez co tam­tej­sza fauna nie nada­wa­ła się do cze­go­kol­wiek.

‘’Do­dat­ko­wo, z jakiś ty­siak ki­lo­me­trów na po­łu­dnie od Sval­bar­du, na nor­we­skie Trom­so oraz ro­syj­ski Mur­mańsk, padły ato­mów­ki’’ po­wie­dział wtedy Taj­land­czyk.

Kahi się zdzi­wi­ła, sły­sząc tak nie­tę­gą i, zdaje się, nie­po­wią­za­ną z ark­tycz­nym ar­chi­pe­la­giem cie­ka­wost­kę. Szyb­ko Niran wy­tłu­ma­czył jej zja­wi­sko opadu pro­mie­nio­twór­cze­go, który parę dni po nisz­czy­ciel­skich eks­plo­zjach, zna­lazł się nad Sval­bar­dem. Szary całun opa­tu­lił ar­chi­pe­lag wzmo­żo­nym mro­zem, mro­kiem oraz ra­dia­cją. 

Nie­dłu­go potem za­czę­ły się opady kwa­śne­go desz­czu. Nie dość, że ten skła­dał się z tlen­ków siar­ki, chlo­ro­wo­do­ru i dwu­tlen­ku węgla, to do tego do­szły pier­wiast­ki pro­mie­nio­twór­cze, cho­ciaż­by taki tryt. Kahi może i nie znała się do końca na tych wszyst­kich hie­ro­gli­fach wid­nie­ją­cych na ta­bli­cy Men­de­le­je­wa, ale znała po­tę­gę kwa­śnej sią­pa­wi­cy. 

Ta po dziś dzień, przy­naj­mniej raz czy dwa razy w ty­go­dniu, na­pa­da mia­sta tok­sycz­ną fa­lan­gą, wy­pa­la­jąc na ska­łach, be­to­nie oraz stali zna­mio­na apo­ka­lip­sy; przy­po­mi­na­ły czę­sto ślady okop­co­nej wyrwy jak po strza­le ma­łe­go ka­li­bru. Nie­raz, kiedy tra­fi­ła się więk­sza ulewa, desz­cze po­tra­fi­ły spe­ne­tro­wać na wylot ka­ro­se­rię sa­mo­cho­du. To tylko mó­wi­ło o tym, jakie szan­se z opa­dem at­mos­fe­rycz­nym mają lu­dzie wraz ze zwie­rzę­ta­mi czy ro­ślin­no­ścią. Kie­dyś do­szło do tra­ge­dii w któ­rej trak­cie bli­sko tuzin ludzi…

– Bierz sprzęt, Kahi. – rzu­cił do niej Niran, sto­jąc okra­kiem nad skrzy­nią z wy­ma­lo­wa­nym znacz­kiem ra­dia­cji.

Zdez­o­rien­to­wa­na dziew­czy­na chwy­ci­ła pla­sti­ko­we ucho u boku kufra, po czym prze­trans­por­to­wa­ła go wraz z bia­łym go­ry­lem z po­wro­tem do wnę­trza Banku Na­sion. Tuż za in­spek­to­rem, na­stęp­ną skrzy­nię tasz­czy­ło dwóch ope­ra­to­rów ra­tra­ka, a po­chód za­my­kał młody Lars po­ma­ga­ją­cy nieść ge­ne­ra­ło­wi ostat­ni z pre­zen­tów. 

 

Klapy kon­te­ner­ków otwar­to w po­ko­ju ge­ne­ral­skim, po któ­rym roz­nio­sła się woń ste­ryl­no­ści i środ­ka do de­zyn­fek­cji na bazie al­ko­ho­lu. Taki sam odór, jak u den­ty­sty, po­my­śla­ła Kahi, co­fa­jąc się de­li­kat­nie od skrzyń. To wszyst­ko ko­ja­rzy­ło się z nie­po­trzeb­nym bólem i pa­ni­ką. Strach obu­dził się wtór­nie w jej żo­łąd­ku, zu­peł­nie tak, jak dwa­dzie­ścia lat temu, kiedy szła do sto­ma­to­lo­ga za rąsię z matką; zu­peł­nie tak, jak dzie­sięć minut temu, kiedy stała przed ob­li­czem sys­sel­man­na. 

Roz­wa­ża­nia na temat psy­chicz­nej bo­lącz­ki prze­rwał jej ryży war­tow­nik, sta­jąc tuż obok niej. Wątły tors wy­piął dum­nie do przo­du, chcąc się po­pi­sać syl­wet­ką Ado­ni­sa, a miast tego, chło­pak sko­ja­rzył się z opie­rzo­nym cycem ko­gu­ta. To wy­wo­ła­ło na po­cząt­ku kon­ster­na­cję, a na­stęp­nie roz­ba­wie­nie u dziew­czy­ny. O ile Lars się zmie­szał, tak Kahi była mu wdzięcz­na za te drob­ne, nie­wer­bal­ne wtrą­ce­nie.

– W tym do­zow­ni­ku macie płyn do de­kon­ta­mi­na­cji. Uży­wa­cie go od razu po przej­ściu kwa­śne­go desz­czu albo w trak­cie przy­stan­ku, żeby prze­trzeć kom­bi­ne­zo­ny ze śnie­gu. Macie jesz­cze w ap­tecz­kach zapas cy­ste­ami­ny i jodku po­ta­su? – za­py­tał żoł­nierz, prze­bie­ra­ją­cy rę­ka­mi w trze­wiach skrzy­ni.

– Tak. – od­po­wie­dzie­li chór­kiem Kahi z Ni­ra­nem. Mimo to żoł­nierz wy­dzie­lił mię­dzy nimi pla­sti­ko­we opa­ko­wa­nia z le­ka­mi prze­ciw­pro­mien­ny­mi. 

– Za­ży­waj­cie je tuż przed wkro­cze­niem w stre­fę ska­że­nia. Jod, wia­do­mo, bierz­cie za­po­bie­gaw­czo tak jak za­wsze. Szko­da, że nie mamy w za­so­bach Przy­mie­rza ro­syj­skich ap­te­czek in­dy­wi­du­al­nych z am­puł­ko­strzy­kaw­ka­mi albo cho­ciaż przy­bor­ni­ka prze­ciw­che­micz­ne­go ze środ­ka­mi od­ka­ża­ją­cy­mi…

– Kon­kre­ty, żoł­nie­rzu. – po­na­glił sys­sel­mann, sto­jąc nad wszyst­kim z za­ło­żo­ny­mi ra­mio­na­mi.

 

Żoł­dak szyb­ko podał Taj­land­czy­ko­wi zbior­ni­czek z pły­nem do de­kon­ta­mi­na­cji, a na­stęp­nie jed­no­czę­ścio­wy kom­bi­ne­zon z gumy. Do kom­ple­tu do­rzu­cił mu maskę prze­ciw­ga­zo­wą skła­da­ją­cą się z ogrom­ne­go wi­zje­ra z plek­si, pod którą wy­ra­sta­ły nie­du­że wy­rost­ki pla­sti­ko­wych za­wo­rów: Jeden na filtr, a jeden do picia. 

Po­dob­ny ze­staw, poza de­fi­cy­to­wym do­zow­ni­kiem z pły­nem de­zyn­fe­ku­ją­cym, otrzy­ma­ła dziew­czy­na. Przy­kła­da­jąc maskę do twa­rzy, od razu po­czu­ła za­pach stę­chli­zny, jakby umarł tam szczur. Wie­dzia­ła jed­nak, że to odór cze­goś in­ne­go.

– Mo­gli­by­ście cho­ciaż umyć maskę po sobie, pa­no­wie. 

– Była myta, ale ten za­pa­szek zo­sta­je gdzieś w tej gumie, ro­zu­miesz? Cięż­ko to wymyć. – tłu­ma­czył się drugi z żoł­nie­rzy, kciu­ki wci­ska­jąc pod pasek swo­je­go kom­bi­ne­zo­nu. 

– Chyba już le­piej, jak­by­ście nam roz­da­li pta­sie dzio­by dok­to­ra plagi. Tam przy­naj­mniej pach­nia­ło ziół­ka­mi. – rzu­cił roz­ba­wio­ny taj­ski łysol, na­cią­ga­jąc na tył głowy par­cia­ną pa­ję­czyn­kę.

Po­dob­nie po­stą­pi­ła Kahi, przy czym jej szło to tro­chę dłu­żej; paski wa­dzi­ły o długi kucyk i parę blond ko­smy­ków, utrud­nia­ją­cych wła­ści­we uło­że­nie maski. Po­moc­nym ra­mie­niem po­słu­żył po chwi­li Niran, a dziew­czy­na po­czu­ła, jak guma ści­śle obej­mu­je brodę, po­licz­ki oraz czoło.

– Jest szczel­na. 

– Do­brze. Mads i Si­gvard spraw­dzą jesz­cze wasze kom­bi­ne­zo­ny. A na razie was za­pra­szam za sobą, pew­nie je­ste­ście głod­ni. – rzekł bez­na­mięt­nie ge­ne­rał, zbli­ża­jąc się już do drzwi.

Przej­ście za­ta­ra­so­wał mu jed­nak młody Lars, który gło­śno prze­łknął ślinę, kiedy to doj­rzał dziki błysk w szma­rag­do­wym oku sys­sel­man­na. 

– Ja prze­pra­szam naj­moc­niej, ge­ne­ra­ła, ale nie daje mi to spo­ko­ju: Dla­cze­go tutaj nie ma per­so­ne­lu? Sie­dzi­my w naj­bar­dziej wy­su­nię­tym punk­cie w stro­nę prze­ciw­ni­ka. Sie­dzi­my w miej­scu ma­ją­cym stra­te­gicz­ne zna­cze­nie dla ca­łe­go Przy­mie­rza. A tu nikt go nie piln…

– Ty go pil­nu­jesz, star­szy sze­re­gow­cu. Skoro z taką od­wa­gą i za­wzię­to­ścią wy­ska­ku­jesz przed twarz ge­ne­ra­ło­wi, to już sobie wy­obra­żam, jak sa­me­mu po­wstrzy­mu­jesz na­tar­cie Ru­sków! Zuch z cie­bie. – od­parł ką­śli­wie Mayen i ode­pchnął de­li­kat­nie dło­nią ru­de­go. 

Wy­star­czy­ło. Ten się od­su­nął w bok jak za do­tknię­ciem ma­gicz­nej różdż­ki na­fa­sze­ro­wa­nej gwoź­dzia­mi. To wciąż jed­nak nie po­wstrzy­my­wa­ło go przed za­mknię­ciem ja­dacz­ki:

– Do­my­ślam się, że pro­wa­dzi­my tutaj jakąś spe­cjal­ną ope­ra­cję…

– Nie ma żad­nych ‘’my’’, sze­re­go­wy. Chcesz wie­dzieć, po co to wszyst­ko? – za­py­tał go cicho, acz na tyle ostro, że na ge­ne­ral­skiej szyi na­prę­ży­ła się tęt­ni­ca. – Od­de­le­go­wa­łem swo­ich ludzi do Lon­gy­ear­by­en, żeby przy­go­to­wa­li woj­sko do nad­cho­dzą­cej ofen­sy­wy. Za nie­ca­łe dwa­na­ście go­dzin ru­szy­my na Czer­wo­nych, ale przed­tem, mu­si­my sobie za­pew­nić prze­wa­gę. I wiemy tylko o tym ty, ja, pani wice ka­pral, in­spek­tor Daeng i ofi­ce­ro­wie pod­od­dzia­łu che­micz­ne­go: Si­gvard oraz Mads. Je­że­li się do­wiem, że ktoś poza naszą szóst­ką wie o misji Val­ki­rii, oso­bi­ście zlecę Che­mi­kom do­ko­na­nie eg­ze­ku­cji na tobie.

 

W be­to­no­wym tu­ne­lu Banku pa­no­wa­ła głu­cha in­er­cja; tak głu­cha, że w pew­nym mo­men­cie była nie­zwy­kle uciąż­li­wa. Sły­szal­ne się zro­bi­ło ty­ka­nie ze­gar­ka na in­spek­tor­skim nad­garst­ku, chrzęst strze­la­ją­ce­go karku ofi­ce­ra, który naj­wy­raź­niej już prze­pro­wa­dzał roz­grzew­kę przed po­ten­cjal­ną eg­ze­ku­cją. Kahi do tego sły­sza­ła, jak krew prze­le­wa­ła się w trze­wiach Larsa: Tęt­ni­ce od­pro­wa­dzi­ły krew z nóg, rąk oraz głowy, za­bi­ja­jąc u niego funk­cje mo­to­rycz­no-po­znaw­cze. Roz­sa­dzi mu mię­sień ser­co­wy, za­bi­je go na miej­scu…

 

Ge­ne­rał po­pro­wa­dził dwój­kę wy­wia­dow­ców do jed­ne­go z trzech han­ga­rów Banku. To wła­śnie tutaj była ma­ga­zy­no­wa­na część na­sion i sa­dzo­nek, ale jak Kahi za­uwa­ży­ła, Er­ling Mayen zna­lazł lep­sze za­sto­so­wa­nie dla tak prze­stron­nej po­wierzch­ni.

Za­miast wy­so­kich re­ga­łów wol­no­sto­ją­cych, na środ­ku sali stały licz­ne pry­cze oraz my­śliw­skie le­żan­ki. Wzdłuż ścian z kolei szły żło­bie­nia me­lio­ra­cji, która od­pro­wa­dza­ła top­nie­ją­ce reszt­ki zmar­z­li­ny. Naj­wi­docz­niej pra­cu­ją­ce tu grzej­nicz­ki do­pro­wa­dzi­ły do ta­kich za­chwiań tem­pe­ra­tu­ro­wych, że trze­ba było się ra­to­wać in­sta­la­cja­mi dre­na­żo­wy­mi. 

– Tylko ten han­gar zo­stał prze­ro­bio­ny. – od­po­wie­dział ge­ne­rał, za­uwa­ża­jąc cie­ka­wość dziew­czy­ny. – Po­trze­bo­wa­łem zro­bić izbę dla ofi­ce­rów oraz sta­cjo­nu­ją­cych tutaj stró­żów. Nigdy nie wia­do­mo, kiedy przyj­dzie nam bro­nić mia­sta.

– A gdyby fak­tycz­nie teraz za­ata­ko­wa­li Ro­sja­nie?

– Mamy Larsa, obro­nił­by nas. – wtrą­cił się nie­po­waż­nie goryl, przy­sia­da­jąc przy pro­wi­zo­rycz­nym pie­cy­ku. 

– Gdyby fak­tycz­nie za­ata­ko­wa­li, to ochro­nią nas be­to­no­we ścia­ny, że­la­zne wrota oraz ponad sto me­trów tu­ne­lu. Do tego, mamy nie­ma­łą siłę ognia, która po­zwo­li­ła­by nam się obro­nić aż do su­kur­su Przy­mie­rza. Ale ra­czej nie chce­my prze­kuć tego luź­ne­go po­my­słu w rze­czy­wi­stość, stąd też wła­śnie wasza misja. 

Kahi przy­sia­dła przy dru­giej kra­wę­dzi pie­cy­ka, na któ­rym Taj­land­czyk go­to­wał już jakąś mie­szan­kę wa­rzyw­ną, za­pew­ne na bazie włosz­czy­zny z tu­tej­szych szklar­ni. Gdy tylko za­uwa­ży­ła, że ge­ne­rał nie­spo­dzie­wa­nie znik­nął, mo­men­tal­nie za­ga­iła do swo­je­go przy­ja­cie­la: 

– Są­dzisz, że ta dy­wer­sja i ta wojna… To wszyst­ko jest na­praw­dę nie­zbęd­ne? 

– We­dług We­ge­cju­sza, je­że­li chce­my po­ko­ju, po­win­ni­śmy się przy­go­to­wać do wojny. Z kolei we­dług Buddy, walka jest aku­sa­la, to zna­czy, czymś nie­zręcz­nym, ale i nie­unik­nio­nym.

– A we­dług cie­bie?

Niran prze­stał na chwi­lę prze­kła­dać wa­rzy­wa na pa­tel­ni, wes­tchnął bar­dzo cięż­ko i spoj­rzał się na pod­opiecz­ną. 

– We­dług mnie, jeden i drugi ma rację. Wy­bacz, dzie­ci­no, ale je­że­li chce­my jesz­cze nor­mal­nie funk­cjo­no­wać, to po­win­ni­śmy wy­ciąć ten ro­pie­ją­cy wrzód na dupie, jakim jest Ba­rents­burg. Ale, liczę na to, że wy­łącz­nie zde­mi­li­ta­ry­zu­je­my mia­sto. Nie trze­ba w końcu ich kosić w pień. Już i tak zo­sta­ła ich tam garst­ka po Wiel­kiej Woj­nie. Z dwie­ście, trzy­sta osób? 

– I my­ślisz, że po tym, jak zaj­mie­my ich skła­dy broni, to nagle wszyst­ko się usta­bi­li­zu­je? Cięż­ko mi w to uwie­rzyć, w szcze­gól­no­ści, kiedy się spoj­rzy na hi­sto­rię dwu­dzie­ste­go wieku, dzie­więt­na­ste­go…

– Dobra, dzie­ci­no. Dobra. Wiem, do czego pi­jesz. Jasne, spo­dzie­wam się ja­kie­goś od­we­tu ze stro­ny Ru­skich, ale przy­naj­mniej May­ena już nie bę­dzie tak świerz­bić mię­dzy po­ślad­ka­mi.

Za­re­cho­ta­li cicho nad pa­tel­nią, za­cią­ga­jąc się go­rą­cem pa­ru­ją­cym z wa­rzy­wek. Przy­jem­ne, bu­cha­ją­ce cie­pło roz­pusz­cza­ło za­le­gły szron w noz­drzach, otwie­ra­ło pory zmar­z­nię­tej twa­rzy. Kahi sta­ra­ła się po­chło­nąć całą sobą ten wi­ru­ją­cy wrzą­tek, pró­bu­jąc jed­no­cze­śnie go za­pi­sać w pa­mię­ci zmy­słów. Bli­sko dwa­na­ście go­dzin spę­dzi na od­kry­tym te­re­nie, w zlo­do­wa­cia­łej tun­drze. Po­mię­dzy reszt­ka­mi wy­mar­łe­go ga­tun­ku niedź­wie­dzi po­lar­nych a roz­kwi­ta­ją­cą po­pu­la­cją mu­tan­tów. Na ty­łach wro­gach. 

 

***

 

Ge­ne­rał wró­cił do swo­je­go ga­bi­ne­tu, w któ­rym krzą­ta­ła się dwój­ka z pod­od­dzia­łu che­micz­ne­go. Męż­czyź­ni, tak jak wcze­śniej roz­ka­zał sam Mayen, za­ję­li się prze­glą­dem osprzę­to­wa­nia dla Val­ki­rii oraz jej opie­ku­na.

Si­gvard, wi­dząc w drzwiach dum­nie sto­ją­cą po­stać sys­sel­man­na, pchnął ło­kieć w żebro swo­je­go kom­pa­na, aby i ten od­wró­cił się od stołu. Na po­cząt­ku, Mads tylko stęk­nął oraz zmełł prze­kleń­stwo, ale do­strze­gł­szy po­wa­gę na licu kom­pa­na, a potem wy­so­kie ka­ma­sze ge­ne­ra­ła, od razu sta­nął na bacz­ność. 

– Mo­że­my w czymś pomóc ge­ne­ra­ło­wi?

– A i ow­szem. Nie ukry­wam, że tro­chę zje­ba­łem akcję z mło­dym Lar­sem. – prze­kleń­stwo w ustach sys­sel­man­na de­li­kat­nie wzdry­gnę­ło pod­ko­mend­ny­mi, ale wciąż słu­cha­li uważ­nie. – Mo­głem po­sta­wić w stró­żów­ce kogoś bar­dziej roz­gar­nię­te­go. Kogoś ta­kie­go jak wła­śnie wy: Nie za­da­ją­ce­go pytań, nie­ma­ją­ce­go pre­ten­sji i nie­ocią­ga­ją­ce­go się. Praw­dzi­we­go rę­ba­cza Przy­mie­rza! 

Słowa te wy­jąt­ko­wo po­krze­pi­ły zmię­to­lo­ną, prze­żu­tą przez wiecz­ny mróz i nie­bez­pie­czeń­stwo psy­chi­kę męż­czyzn. Od razu wy­cią­gnę­li się ku górze, wy­su­wa­jąc umię­śnio­ne kor­pu­sy przed sie­bie, jakby li­cząc, że za chwi­lę na ich pier­siach za­wi­sną or­de­ry za­słu­gi. Er­ling uśmiech­nął się pod nosem, wi­dząc, jak ofi­ce­ro­wie po­ły­ka­ją nie tylko ha­czyk, ale i całą wędkę. 

– Po­peł­ni­łem błąd, przez który może lec w gru­zach nasza cała ope­ra­cja. Misja, która za­pew­ni­ła­by nam wiecz­ny do­bro­byt, a wam sta­no­wi­ska do­słow­nie tuż po mojej pra­wi­cy. Po­my­śl­cie tylko o tym: Po­dwo­jo­ne racje żyw­no­ścio­we, ba­tu­ta nad oso­bi­sty­mi od­dzia­ła­mi… Każda pan­ni­ca kła­dła­by wam nogi na pa­go­nach. Wie­cie, do czego zmie­rzam?

– Mamy go krop­nąć, ge­ne­ra­le? – od­po­wie­dział pół­szep­tem blond Mads, wy­krę­ca­jąc ner­wo­wo palce za ple­ca­mi. 

– Broń boże, Mads! Jak mo­głeś tak po­my­śleć!? Toż to jeden z braci. – burk­nął z te­atral­nym obu­rze­niem ge­ne­rał, wy­bi­ja­jąc tym samym żoł­nie­rzy z rytmu lo­gi­ki i ra­cjo­nal­ne­go my­śle­nia. 

– Tyle że to taki młod­szy, upo­śle­dzo­ny brat. – dodał po chwi­li Si­gvard.

Che­mi­cy za­czę­li re­cho­tać mi­mo­wol­nie, nie po­tra­fiąc na­brać po­ko­ry nawet przed samym ge­ne­ra­łem. Mayen jed­nak im nie prze­ry­wał i sam de­li­kat­nie się wy­szcze­rzył. Skrom­nie, a jed­no­cze­śnie su­ro­wo. Niech się bawią, po­my­ślał pod siwą czu­pry­ną, niech wtó­ru­ją. Ła­twiej bę­dzie nimi ma­ni­pu­lo­wać. 

– No wła­śnie, pa­no­wie. Młod­szy, upo­śle­dzo­ny brat. Ta­kie­go nie trze­ba uka­tru­piać, tylko się nim zająć, za­opie­ko­wać i za­dbać o to, żeby nie wy­ga­dał się resz­cie ro­dzi­ny z po­wie­rzo­ne­go mu se­kre­tu. Dla­te­go jak od­bęb­ni swoją rutę, zaj­mij­cie go czymś. A i po­daj­cie mi ten pre­zent dla Val­ki­rii. 

***

 

– Na­praw­dę my­ślisz, że je­stem zbyt de­li­kat­na, żeby to zro­bić?

– Może nie ‘’de­li­kat­na’’, ale jed­nak… Pod­szy­ta stra­chem.

– Muszę się w końcu prze­ła­mać. Po pierw­szym razie na pewno na­bio­rę ku­ra­żu. 

– Tutaj się z tobą zgo­dzę. Potem już bę­dzie tylko ła­twiej. 

– Ła­twiej, bo zro­bię to z tobą, Niran. 

Męż­czy­zna de­li­kat­nie się uśmiech­nął do blond dziew­czy­ny i po­pra­wił ło­kieć na ela­stycz­nym ma­te­ria­le le­żan­ki. Sie­dzie­li na kuc­kach tuż przed pry­czą, na któ­rej roz­ło­ży­li mapę za­chod­nie­go wy­brze­ża Sval­bar­du. Ciem­ny palec męż­czy­zny wo­dził po hip­so­me­trycz­nych pla­mach przed­sta­wia­ją­cych skal­ne wy­brzu­sze­nia przed mia­stem Ba­rents­burg. Po chwi­li jed­nak opu­szek zje­chał na taflę Is­fjor­de­nu.

– Bę­dziesz mnie stąd osła­nia­ła. Fiord jest skuty gru­bym lodem na kilka ki­lo­me­trów od linii brze­go­wej, więc na pewno wy­trzy­ma pod tobą, a nawet twoim sku­te­rem. Tylko… Nie spraw­dzaj tego le­piej, zgoda?

– Mo­gła­bym wy­ko­rzy­stać skały wy­sta­ją­ce ponad taflę lodu jako ka­mu­flaż. I śnieg, o ile jesz­cze bę­dzie leżał. 

– Po­dob­no sta­cja me­te­oro­lo­gicz­na z Ny-Ale­sund po­in­for­mo­wa­ła na­szych, że lada mo­ment na­dej­dzie sro­mot­na śnie­ży­ca. A poza tym, wąt­pię, że Ro­sja­nie od­śnie­ża­ją fiord. 

– Ja bym od­śnie­ży­ła. Świet­na oka­zja, żeby po­jeź­dzić na łyż­wach. 

Niran jesz­cze po­krót­ce przed­sta­wił dziew­czy­nie trasę, jaką ruszą w stro­nę mia­sta. Opusz­kiem prze­je­chał od Banku Na­sion do kra­wę­dzi gór Spits­ber­ge­nu, gdzie sku­te­ry śnież­ne po­win­ny sobie po­ra­dzić z nie­zbyt stro­my­mi pod­jaz­da­mi. Dalej trasa pro­wa­dzi­ła nie­mal­że pro­sto, ro­biąc je­dy­nie uskok przy mie­ście Gru­mant. 

Kahi się wzdry­gnę­ła, kiedy tylko jej oczy na­pa­to­czy­ły się na nazwę tego nie­szczę­sne­go mia­sta.

 

Do­sko­na­le pa­mię­ta­ła hi­sto­rię kry­ją­cą się za ty­tu­łem ko­lej­nej so­wiec­kiej osady. Nie mu­sia­ła nawet pytać Ni­ra­na w spra­wie Gru­man­tu, po­nie­waż sama do­świad­czy­ła tego, co resz­ta ludzi kilka mie­się­cy po wy­bu­chu bomb ato­mo­wych.

Koń­czy­ła aku­rat pięć lat, kiedy to Lon­gy­ear­by­en za­czę­ło cier­pieć na de­fi­cyt wody pit­nej, je­dze­nia oraz pa­li­wa nie­zbęd­ne­go do za­si­la­nia agre­ga­tów czy fa­re­lek. Po­czą­tek tych wy­da­rzeń na­zwa­no Fim­bu­lvin­ter, od mi­to­lo­gicz­nej wiel­kiej zimy, w trak­cie któ­rej do­szło do upad­ku ro­dza­ju ludz­kie­go. 

I do ka­ni­ba­li­zmu. 

Zu­peł­nie jak na Sval­bar­dzie. 

Mia­sto kryło się pod pie­rzy­ną z ludz­kich tru­cheł, które w żaden spo­sób nie dały o sobie za­po­mnieć. Zie­mia była zbyt twar­da, by wy­ko­pać w niej doły na ludz­kie szcząt­ki, z kolei ko­pal­nie słu­ży­ły w tam­tym okre­sie za schron dla oca­la­łej ludz­ko­ści. 

Ciała, zu­peł­nie jak we śnie Kahi, nie chcia­ły się rów­nież roz­pa­dać – skóra się marsz­czy­ła, kości kur­czy­ły, a mięso si­nia­ło. Wiecz­ny mróz jed­nak świet­nie kon­ser­wo­wał ciel­ska, więc co po­nie­któ­rzy lu­dzie za­mie­rza­li to wy­ko­rzy­stać.

Wkrót­ce na stoły wle­cia­ły róż­nej masy pie­cze­nie, scha­by, gu­la­sze na reszt­kach zgra­bio­nych ze skle­pu; an­try­ko­ty oraz steki. Na po­cząt­ku, oca­le­ni żarli tak, że aż się uszy trzę­sły. Do­pie­ro potem za­czę­ły się py­ta­nia.

Stal­ke­rzy – czyli ci, któ­rzy od­wa­ży­li się ubrać kom­bi­ne­zo­ny ochron­ne i wyjść na ze­wnątrz po za­pa­sy – tłu­ma­czy­li się po­myśl­ny­mi po­lo­wa­nia­mi na niedź­wie­dzie czy je­le­nie, które za­pu­ści­ły się do opusz­czo­ne­go mia­sta. Kiedy jed­nak kłam­stwo wy­szło na świa­tło dzien­ne, w ko­pal­ni za­czę­ła się praw­dzi­wa rzeź.

To wła­śnie Er­ling Mayen, wy­ko­rzy­stu­jąc strzel­bę gład­ko­lu­fo­wą, za­pro­wa­dził nowy po­rzą­dek w pro­to­pla­ście Przy­mie­rza: Prze­pro­wa­dził eg­ze­ku­cję na stal­ke­rach w opusz­czo­nym szy­bie, z kolei ku­cha­rzy i rzeź­ni­ków uczest­ni­czą­cych w ka­ni­ba­li­stycz­nym pro­ce­de­rze wy­gnał tak, jak stali. Bez kom­bi­ne­zo­nów ochron­nych, bez masek. Tylko sztu­cer do ochro­ny przed zwie­rzę­ta­mi. Za nimi po­szli człon­ko­wie ro­dzin oraz ci, któ­rym za­sma­ko­wa­ła lu­dzi­na. W dru­giej turze, na wiecz­ną ba­ni­cję udali się ci, któ­rzy po­pa­dli w cho­ro­bę po­pro­mien­ną od ska­żo­ne­go mię­si­wa, w tym rów­nież matka Kahi. 

Od tam­tej pory, Nor­weż­ka ani razu nie od­wa­ży­ła się tknąć mięsa. Ja­kie­go­kol­wiek.

Tuż po za­koń­cze­niu Fim­bu­lvin­ter i roz­po­czę­ciu pierw­szych eks­pe­dy­cji, oka­za­ło się, że wy­gnań­cy cudem prze­ży­li, od­naj­du­jąc schro­nie­nie w opusz­czo­nym mie­ście Gru­mant. Blon­dyn­ka jed­nak nie sły­sza­ła o swo­jej ma­tu­li wśród oca­la­łych.

Przy­mie­rze, po­dob­nie zresz­tą jak Ba­rents­burg, ka­te­go­rycz­nie za­ka­za­ło zbli­żać się tam swoim lu­dziom, ar­gu­men­tu­jąc ca­łość za­dżu­mio­ny­mi, ska­żo­ny­mi krwio­pij­ca­mi. 

 

– Widzę, że je­ste­ście już go­to­wi. – rzekł ge­ne­rał, wkra­cza­jąc w nie­zwy­kle żwa­wym kroku do izby. – Che­mi­cy mo­dy­fi­ku­ją wam sku­te­ry śnież­ne i obi­ja­ją sil­nik oło­wia­ną bla­chą. Pa­li­wa bę­dzie­cie mieli aku­rat tyle, żeby zro­bić kurs tam i z po­wro­tem. Do two­je­go sku­te­ra, Daen, przy­tro­czy­my ple­ca­ko­wą ra­dio­sta­cję usta­wio­ną na na­szej czę­sto­tli­wo­ści. Przy wej­ściu jesz­cze do­sta­nie­cie krót­ko­fa­lów­ki. 

– A co to tam ge­ne­rał nie­sie? Pre­zent po­że­gnal­ny? – za­ga­ił Niran, wsta­jąc z klę­czek. 

– Ra­czej po­wi­tal­ny. Mam na­dzie­ję, że Kahi god­nie nim przy­wi­ta wro­gów, je­że­li zaj­dzie taka po­trze­ba. 

Sys­sel­mann nie ba­cząc na roz­ło­żo­ną mapkę, po­ło­żył na pry­czy dłu­gie za­wi­niąt­ko. 

Kahi, wciąż będąc na ko­la­nach, de­li­kat­nie się­gnę­ła do sza­ra­we­go płót­na i roz­wi­nę­ła.

Bry­tyj­ski ka­ra­bin wy­bo­ro­wy AWM z lu­ne­tą o dzie­się­cio­krot­nym po­więk­sze­niu; na przo­dzie dłu­giej lufy spo­czy­wał biały tłu­mik dźwię­ku, z kolei pod nim nie­roz­ło­żo­ny dwój­nóg. 

O ile dziew­czy­na miała trud­ność w po­ję­ciu i od­gad­nię­ciu, z jaką snaj­per­ką ma do czy­nie­nia, tak Niran od razu za­uwa­żył ana­lo­gię do fik­cyj­ne­go AWP z pew­nej gier­ki z an­ty­ter­ro­ry­sta­mi, przez co prych­nął pod nosem od na­tło­ku sen­ty­men­tal­nych wspo­mnień.

Star­szy Nor­weg wy­cią­gnął dłoń wobec wice ka­pra­la, a ta nie­pew­nie ode­bra­ła ko­lej­ną część pre­zen­tu: Grube, przy­dłu­gie po­ci­ski 300. Win­che­ster Ma­gnum.

– Strze­la­nie to nic złego, jeśli tra­fia się wła­ści­wych ludzi. 

– Pięk­ne słowa, ge­ne­ra­le. Pań­skie? – za­py­ta­ła Kahi.

– Clin­ta Eastwo­oda z ‘’Siły ma­gnum’’.

 

 

Koniec

Komentarze

Szy­mo­nie, kilka rad na po­czą­tek.

Frag­men­ty nie są po­pu­lar­ne na por­ta­lu, bo użyt­kow­ni­cy wolą za­mknię­te hi­sto­rie, a dwa, że frag­men­ty nie wcho­dzą do gra­fi­ku dy­żur­nych i nie mają obo­wiąz­ku ich ko­men­to­wać. Wię­cej się czło­wiek na­uczy na tek­stach 20-40 ty­się­cy zna­ków, bo wię­cej osób je prze­czy­ta i sko­men­tu­je, co jest cenne, szcze­gól­nie na po­cząt­ku. Jak je­steś nie­zna­ny, czy to w for­mie pi­sa­nia czy ko­men­to­wa­nia, to może się zna­leźć nie­wie­le osób, które zde­cy­du­ją się prze­czy­tać tak długi frag­ment, o wgłę­bia­niu się w tekst i po­pra­wia­niu aspek­tów tech­nicz­nych nie wspo­mi­na­jąc. 

Łap tutaj świet­ny po­rad­nik dra­ka­iny dla no­wych użyt­kow­ni­ków, by do­wie­dzieć się co z czym się tutaj je. ;)

Na­dzie­je chyba się speł­nia­ją, skoro jest ich coraz mniej.

Szy­mo­nie, Sa­gitt wy­ło­żył naj­waż­niej­sze spra­wy, a ja do­łą­czam w za­chę­cie: na­pisz coś w miarę krót­kie­go i za­mknię­te­go, to zy­skasz czy­tel­ni­ków. Frag­ment (na do­da­tek, są­dząc po ostat­nim zda­niu, ury­wa­ją­cy się do­słow­nie w środ­ku wy­da­rzeń) to nie jest to, co por­ta­lo­we ty­gry­sy lubią naj­bar­dziej. Do­dat­ko­wo frag­ment jest bar­dzo długi i z uni­wer­sum wy­kre­owa­ne­go przez kogo in­ne­go.

 

Tak z dro­bia­zgów, które widać na samym końcu: mówi się po pro­stu “za­kład Pas­ca­la” :) Kto wie, ten wie, kto nie – imię mu nie po­mo­że.

 

A z tech­ni­ka­liów, które widać nawet przy prze­wi­ja­niu – masz pro­blem z za­pi­sem dia­lo­gów. Na pod­lin­ko­wa­nej w pod­rzu­co­nym Ci przez Sa­git­ta “por­ta­lu dla żół­to­dzio­bów” znaj­dziesz dość na po­cząt­ku link do lin­kow­ni ;) gdzie są m.in. linki do po­rad­ni­ków pi­sa­nia dia­lo­gów.

Głów­ny pro­blem to:

– Tyle że to taki młod­szy, upo­śle­dzo­ny brat[-.] – dodał po chwi­li Si­gvard.

Nie­po­trzeb­ne krop­ki masz w więk­szo­ści wy­po­wie­dzi, przez które prze­mknę­ło moje oko.

 

Po­wo­dze­nia!

http://altronapoleone.home.blog

Dzię­ku­ję Sa­git­to­wi za kilka zło­tych rad oraz za stały kon­takt na cza­cie pry­wat­nym. 

Dzię­ku­ję rów­nież Dra­ka­inie za drob­ny fe­ed­back od­no­śnie tech­ni­ka­liów i porad! Zna­la­złem przed chwi­lą po­rad­nik Na­zgu­la w spra­wie dia­lo­gów <3 

Cześć, Szy­mon!

 

Moi po­przed­ni­cy wspo­mnie­li już o dłu­go­ści frag­men­tu, więc nie będę się po­wta­rzać. Może warto by po­dzie­lić go na krót­sze czę­ści? Myślę, że wtedy chęt­niej ktoś do Cie­bie zaj­rzy.

Prze­czy­ta­łam ka­wa­łek tek­stu (ca­ło­ści za jed­nym razem nie zdo­ła­łam) i nie po­wiem, cał­kiem nie­źle się za­po­wia­da. Jako fanka Skan­dy­na­wii po krót­kiej przy­go­dzie z Uni­wer­sum Metro zła­pa­łam ha­czyk (duży plus za wspo­mnie­nie o Fim­bu­lvin­ter!) i cier­pli­wie do­trwam do końca :)

Czyta się cał­kiem do­brze, choć trze­ba prze­brnąć przez enig­ma­tycz­ny po­czą­tek. Co zwró­ci­ło moją szcze­gól­ną uwagę – sto­su­jesz w tek­ście dwu­krop­ki i dużo śred­ni­ków. O ile, z tego, co ko­ja­rzę, w an­giel­skich tek­stach śred­ni­ki po­ja­wia­ją się czę­sto, w pol­skich sto­su­je się je bar­dzo rzad­ko, w po­wie­ściach tym bar­dziej. 

Tekst ma po­ten­cjał, więc szko­da, żeby miał od­stra­szać na wstę­pie licz­bą zna­ków ;) 

Na pewno tu jesz­cze zaj­rzę z pro­po­zy­cja­mi po­pra­wek.

 

Po­zdra­wiam!

„Bóg jest Panem anio­łów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tol­kien

Po­sta­no­wi­łem wy­słu­chać Wa­szych rad i skró­ci­łem frag­ment o dosyć dwa ob­szer­ne roz­dzia­ły, przez co po­win­no być z kapkę le­piej. Ewen­tu­al­nie, z bie­giem czasu, dodam do sek­cji ko­men­ta­rzy resz­tę.

Na dniach po­sta­ram się po­pra­wić błędy tech­nicz­ne od stro­ny dia­lo­gów, cho­ciaż wiem, że to nie są je­dy­ne man­ka­men­ty mo­je­go opo­wia­dan­ka.

Na­ti-13-98, dzię­ku­ję ślicz­nie za za­in­te­re­so­wa­nie oraz drob­ny fe­ed­back :3

Mam też drob­ne py­ta­nie od­no­śnie po­cząt­ku. Mó­wi­łaś, że trze­ba prze­brnąć przez enig­ma­tycz­ność, co mam na­dzie­ję, że nie jest ni­czym złym. Wła­śnie ten wstęp­nia­czek, te dziw­ne, abs­trak­cyj­ne pre­lu­dium ma za­cie­ka­wić, za­chę­cić i za­in­try­go­wać. Ma być na tyle nie­ty­po­we, aby lu­dzie chcie­li roz­wią­za­nia tego, o czym śni głów­na bo­ha­ter­ka.

Mam rów­nież na­dzie­ję, że te dwu­krop­ki oraz śred­ni­ki nie są ni­czym złym. Sam za­uwa­ży­łem ich mno­gość i u sie­bie, i u in­nych li­te­ra­tów, choć głów­nie za wschod­niej gra­ni­cy (Rosja, Ukra­ina). 

Witaj.

Twoją opo­wieść świet­nie się czyta, jest pełna akcji, umie­jęt­nie po­pro­wa­dzo­nej fa­bu­ły, cie­ka­wych wy­da­rzeń.

Jakoś nie wiem, dla­cze­go, ale do­po­wia­dam już sobie (przy ewen­tu­al­nym jej kon­ty­nu­owa­niu), że jed­nak doj­dzie do dra­ma­tycz­ne­go spo­tka­nia z matką. :)

 

Z tech­nicz­nych do­strze­głam kilka drob­nych spraw, jak np. 

“Szyb­ko więc na­cią­gnę­ła na usta komin, chcąc ura­to­wać swoje ustaChcąc ura­to­wać ula­tu­ją­cą pew­ność sie­bie”. 

“na ty­łach wro­gach”.

 

Opo­wia­da­nie jest wcią­ga­ją­ce i ory­gi­nal­ne, bar­dzo mi się po­do­ba­ło.

Po­zdra­wiam. 

Pe­cu­nia non olet

Traf­nie Pani za­uwa­ży­ła, że fak­tycz­nie, mam po­wtó­rze­nie! My­śląc ogól­nie o twa­rzy czy war­gach, na­pi­sa­łem wtór­nie o ustach, co wy­glą­da dosyć… Nie­este­tycz­nie. Na­to­miast Po­wtó­rze­nie frazy ‘’chcąc ura­to­wać’’ było umyśl­ne oraz ce­lo­we. Chciał­bym tym tro­chę zin­ten­sy­fi­ko­wać po­wa­gę i cel, w jakim użyła tego ko­mi­na. 

O, do­brze, że skró­ci­łeś. Choć frag­ment wciąż do krót­kich nie na­le­ży ;) 

Hi­sto­ria jest cie­ka­wa, widać, że mocno sie­dzisz w Uni­wer­sum, a umiej­sco­wie­nie akcji na da­le­kiej pół­no­cy wy­da­je się ory­gi­nal­ne (mówię „wy­da­je się”, bo znam tylko ka­no­nicz­ne po­wie­ści, nie wiem, o czym są fa­now­skie). Ma się po­czu­cie, że do­brze znasz rze­czy­wi­stość, którą opi­su­jesz, przed­sta­wiasz cenne szcze­gó­ły. Nie­ste­ty na wielu spra­wach (przede wszyst­kim broni) się nie znam, więc nie oce­nię wia­ry­god­no­ści ;)

Mo­men­ta­mi wy­bi­ja­ły mnie z rytmu dy­gre­sje na temat prze­szło­ści bo­ha­te­rów. Są war­to­ścio­we, wno­szą coś cie­ka­we­go do fa­bu­ły, ale cza­sem zbyt mocno zle­wa­ły mi się z akcją, wpro­wa­dza­ją nieco za­mie­sza­nia i roz­wle­ka­ją scenę przy­go­to­wań do misji. 

Co do po­cząt­ku – za dru­gim, uważ­niej­szym po­dej­ściem nie wy­da­wał mi się już tak enig­ma­tycz­ny ;) 

Dwu­krop­ki i śred­ni­ki – nie czy­tam wschod­niej li­te­ra­tu­ry, więc się nie wy­po­wiem, może masz rację. W pol­skich rzad­ko się z nimi spo­ty­kam, a jeśli już, śred­nik pełni funk­cję ta­kiej „słab­szej krop­ki”. U Cie­bie po­ja­wia się w wielu miej­scach, gdzie spo­koj­nie mógł­by stać prze­ci­nek, np.

Fi­nal­nie jed­nak ten be­stia­riusz; ta ak­tów­ka wy­peł­nio­na ckli­wy­mi ba­jecz­ka­mi

Z kolei po dwu­krop­kach za­czy­nasz wy­po­wiedź od wiel­kich liter, co się zda­rza, ale ra­czej jak chce­my wy­dzie­lić zda­nie py­ta­ją­ce.

Żadne z tych zwłok nie prze­szło peł­nej fazy roz­kła­du: Ciała były po­skrę­ca­ne

Tutaj na przy­kład po­sta­wi­ła­bym myśl­nik.

 

Moją uwagę zwró­ci­ło też sporo in­nych rze­czy:

 

Pani Za­mieć

Ty­tu­ły roz­dzia­łów mo­gły­by być po­gru­bio­ne dla więk­szej przej­rzy­sto­ści.

 

Za taflę ro­bi­ły ludz­kie zwło­ki.

Nie wiem, czy do­brze ro­zu­miem – Kahi sie­dzia­ła na dnie akwe­nu, a nad nią, za­miast po­wierzch­ni wody, uno­si­ły się ciała? Coś mi tu nie gra :P

 

W tam­tym mo­men­cie wy­da­ło się to śmiesz­ne Kahi

Kahi wy­da­ło się to śmiesz­ne

 

Nie­zna­na jej zgrab­na dłoń zła­pa­ła ją od tyłu za po­licz­ki, od­cią­ga­jąc po­wo­li całą głowę. Blon­dyn­ka krzyk­nę­ła z bólu

Tutaj do­da­ła­bym coś wzmac­nia­ją­ce­go siłę tej dłoni, co spo­wo­do­wa­ło tak ogrom­ny ból. Bo z tego zda­nia wy­ni­ka, że ją po pro­stu zła­pa­ła, w do­dat­ku po­wo­li od­cią­gnę­ła. 

 

pod awan­gar­dą płat­ków śnie­gu

Awan­gar­da nie jest tu chyba od­po­wied­nim sło­wem. 

 

błę­kit­no-sza­re śle­pia

błę­kit­no­sza­re. Bo błę­kit­no-sza­re by ozna­cza­ło, że były w po­ło­wie błę­kit­ne, a w po­ło­wie szare.

 

Ten, sły­sząc za­py­ta­nie ko­bie­ty, za­śmiał się

Ten jest tu zbęd­ne, wy­star­czy za­cząć od Sły­sząc

 

be­to­no­wa ‘’ar­te­ria’’,

W wielu miej­scach dziw­nie za­pi­su­jesz cu­dzy­sło­wy. Po­win­no być „ar­te­ria”.

 

wiatr co rusz wzno­sił śnież­ny puch w górę

Skoro wzno­sił, to wia­do­mo, że w górę.

 

We­dług Ni­ra­na, mia­sto od czasu Ato­mo­wej Apo­ka­lip­sy tak na­praw­dę nie­wie­le się zmie­ni­ło. Tak jak dwa­dzie­ścia lat temu, tak i teraz wy­glą­da krop­ka w krop­kę.

Wy­glą­da zu­peł­nie jak dwa­dzie­ścia lat temu

 

to wszyst­ko od­gry­wa się Do­li­nie Esker i…

od­gry­wa się w Do­li­nie Esker

 

Chcia­łam więc wy­szu­kać w róż­nych źró­dłach ja­kieś ana­lo­gii do tej po­sta­ci.

ja­kieś ana­lo­gie

 

We śnie wspo­mnia­ła mi też o Ni­fl­he­im

o Ni­fl­he­imie

 

Val­ki­rii nie wy­pa­da się spóź­nić

W tek­ście za­pi­su­jesz Val­ki­rię przez „v”, a w ty­tu­le jest „w”, trze­ba by to ujed­no­li­cić.

 

przejść przez Fim­bu­lvin­ter

Fim­bu­lvin­ter nie­po­trzeb­nie za­pi­su­jesz kur­sy­wą (skoro np. Ni­fl­he­im już nie)

 

– Chło­pak ma taki czas re­ak­cji jak głu­chy na dźwięk sy­re­ny alar­mo­wej. – do­rzu­ci­ła od sie­bie Kahi

Od pew­ne­go mo­men­tu w tek­ście wsta­wiasz krop­ki po wy­po­wie­dziach (ale o tym już tu ktoś wspo­mniał).

 

– Aku­rat sys­sel­mann nie wspo­mi­nał o pró­bie za­strze­le­nia swo­ich, ale resz­ta za to jako tako się zga­dza. Ale chwi­la

Po­wtó­rze­nie.

 

i po chwi­li do izby wkro­czy­ła dwój­ka no­wo­przy­by­łych.

nowo przy­by­łych

 

Cięż­ko było na­zwać to po­miesz­cze­nie byle izbą.

Trud­no było na­zwać (…). Cięż­ki pi­sze­my, jak mamy na myśli coś fi­zycz­ne­go, ew. cięż­ki od­dech. Po­ja­wi­ło się to u Cie­bie w kilku miej­scach.

 

Przy ko­lej­nej ścia­nie zna­la­zło się że­liw­ne biur­ko,

znaj­do­wa­ło się

 

Ge­ne­rał uśmiech­nął się wą­ski­mi, spierzch­nię­ty­mi usta­mi pod rzad­kim wą­si­kiem i roz­cią­gnął przed nimi na bla­cie tu­ry­stycz­ną mapę Sval­bar­du.

Niby wia­do­mo, że cho­dzi o bo­ha­te­rów, ale zda­nia wy­ni­ka, że nimi od­no­si się do ust

 

Bro­szu­ra była tak po­mię­to­lo­na, że w miej­scach zgięć już dawno się prze­tar­ła, przez co ar­chi­pe­lag zo­stał po­cię­ty na nie­rów­no­mier­ne ka­wał­ki za po­mo­cą bia­łych pręg. Wy­star­czy­ło to jed­nak do przed­sta­wie­nia ‘’bo­jo­wej misji’’, jaką szy­ko­wał ge­ne­rał dla niej i dla Ni­ra­na. 

Po­dob­ny przy­kład j.w. – niej zdaje się od­no­sić do bro­szu­ry, a nie bo­ha­ter­ki.

 

Usiadł na chwi­lę za biur­kiem, roz­ło­żył wy­god­nie swój grzbiet na opar­ciu pro­ste­go krze­sła i spoj­rzał się w błę­kit­ne oczy ko­bie­ty.

Nie bar­dzo mi tu pa­su­je ten grzbiet.

 

A Ro­sja­nin z za­chod­niej czę­ści ar­chi­pe­la­gu się rzuci, bo jest głod­ny, cię nie­na­wi­dzi

nie­na­wi­dzi cię

 

Je­ste­śmy ogni­wem łań­cu­cha po­kar­mo­we­go. Mu­si­my więc go prze­rwać i udo­wod­nić, że nie je­ste­śmy ofia­rą, a zwie­rzy­ną…

Po­wtó­rze­nie.

 

– … Tą samą, która za­tra­ci­ła ha­mul­ce sa­mo­za­cho­waw­cze?

Przy takim za­pi­sie wie­lo­kro­pek po­wi­nien łą­czyć się ze sło­wem, czyli …Tą samą (swoją drogą nie je­stem pewna, czy w ogóle po­wi­nien się tu zna­leźć).

 

Też nie wiem, czym do końca jest nie­mo­ral­ność.

Nie wiem też

 

– Czy ka­thar­sis nie wy­wo­dzi się cza­sem z Greki

greki

 

– Te ko­pal­nie cza­sem już dawno nie wy­szły z użyt­ku?

– Te ko­pal­nie przy­pad­kiem już dawno nie wy­szły z użyt­ku?

 

– Czę­ścio­wo. Więk­szość węgla pew­nie już wy­bra­li przez te dwie de­ka­dy, ale nie cho­dzi tutaj tyle o su­ro­wiec, co o stra­te­gicz­ne zna­cze­nie tych szy­bów.

ale cho­dzi tutaj nie tyle o su­ro­wiec, co o stra­te­gicz­ne (…)

 

– A je­że­li broń zo­sta­ła prze­nie­sio­na? – za­py­ta­ła cicho Kahi, zamek bły­ska­wicz­ny za­pi­na­jąc aż po szyję.

za­pi­na­jąc zamek bły­ska­wicz­ny

 

– Świet­nie. Więc w skró­cie: Je­dzie­cie, wy­sa­dza­cie i się co­fa­cie.

się wy­co­fu­je­cie

 

Bę­dziesz go osła­nia­ła z dy­stan­su, ale miej­my na­dzie­ję, że nie bę­dziesz mu­sia­ła uży­wać pu­kaw­ki.

Po­wtó­rze­nie.

 

Nie zo­stał nawet po­in­for­mo­wa­ny o tym, że schron do­wód­cy zo­stał ogo­ło­co­ny z ca­łe­go per­so­ne­lu, z któ­re­go zo­stał wy­łącz­nie ge­ne­rał Mayen.

Po­wtó­rze­nia.

 

W dwu­oso­bo­wej ka­bi­nie ra­tra­ka sie­dzia­ła para ro­słych męż­czyzn odzia­nych w fil­tra­cyj­ne stro­je ochron­ne umasz­czo­ne w białe camo.

Umasz­cze­nie do­ty­czy sier­ści, więc tutaj nie bar­dzo pa­su­je. 

 

Przy­glą­dał się w zdu­mie­niu ar­se­na­ło­wi, jaki przy­wieź­li no­wo­przy­by­li

nowo przy­by­li

 

Osprzęt umoż­li­wia­ją­cy wkro­cze­nie w stre­fę pro­mie­nio­wa­nia oraz ra­dia­cji. 

To zda­nie, a wła­ści­wie rów­no­waż­nik zda­nia, nie­po­trzeb­nie sta­no­wi od­dziel­ny aka­pit. Ra­czej wplo­tła­bym go do tek­stu.

 

wszyst­kie maski oraz fil­try są po­cho­wa­ne w be­to­no-ka­mien­nej głę­bi­nie

be­to­no­wo-ka­mien­nej

 

Ta ozię­błość w sto­sun­ku co do żoł­nie­rzy

w sto­sun­ku do żoł­nie­rzy

 

Może i była na­iw­na, my­śla­ła sobie Kahi,

Jeśli pi­szesz o tym, co my­śla­ła, to na­tu­ral­niej brzmia­ło­by to w pierw­szej oso­bie → Może i byłam na­iw­na

 

może nie po­parł jej w trak­cie de­ba­ty z ge­ne­ra­łem, ale wie­dzia­ła, że było to wy­wo­ła­ne ową ‘’ga­lan­te­rią’’, ja­kiej do­ma­gał się ge­ne­rał od pod­wład­ne­go.

Po­wtó­rze­nie.

 

‘’Do­dat­ko­wo, z jakiś ty­siak ki­lo­me­trów na po­łu­dnie od Sval­bar­du, na nor­we­skie Trom­so oraz ro­syj­ski Mur­mańsk, padły ato­mów­ki’’ po­wie­dział wtedy Taj­land­czyk.

Po wy­po­wie­dzi w cu­dzy­sło­wie po­wi­nien być myśl­nik albo prze­ci­nek.

 

Wątły tors wy­piął dum­nie do przo­du, chcąc się po­pi­sać syl­wet­ką Ado­ni­sa, a miast tego, chło­pak sko­ja­rzył się z opie­rzo­nym cycem ko­gu­ta.

tym­cza­sem sko­ja­rzył się dziew­czy­nie. Swoją drogą, opie­rzo­ny cyc ko­gu­ta nie bar­dzo do mnie prze­ma­wia.

 

O ile Lars się zmie­szał, tak Kahi była mu wdzięcz­na za te drob­ne, nie­wer­bal­ne wtrą­ce­nie.

za to drob­ne

 

– Tak. – od­po­wie­dzie­li chór­kiem Kahi z Ni­ra­nem. Mimo to żoł­nierz wy­dzie­lił mię­dzy nimi pla­sti­ko­we opa­ko­wa­nia z le­ka­mi prze­ciw­pro­mien­ny­mi. 

wy­dzie­lił im 

 

Za­miast wy­so­kich re­ga­łów wol­no­sto­ją­cych, na środ­ku sali stały licz­ne pry­cze oraz my­śliw­skie le­żan­ki.

Drob­ne po­wtó­rze­nie.

 

Na ty­łach wro­gach

Na ty­łach wroga?

 

Star­szy Nor­weg wy­cią­gnął dłoń wobec wice ka­pra­la, a ta nie­pew­nie ode­bra­ła ko­lej­ną część pre­zen­tu

do wi­ce­ka­pra­la, a Kahi [bo chyba nie dłoń? :)] nie­pew­nie ode­bra­ła (…)

 

Dużo tego, ale wszyst­ko do po­pra­wie­nia ;) Z chę­cią po­znam dal­sze losy bo­ha­te­rów.

 

Po­zdra­wiam!

„Bóg jest Panem anio­łów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tol­kien

Zima to cho­ler­ny sym­biont że­ru­ją­cy na życiu ca­łe­go świa­ta… Sa­me­go świa­ta.

We­dług wi­ki­pe­dii (https://pl.wikipedia.org/wiki/Symbiont) sym­biont to or­ga­nizm, który żyje w sym­bio­zie z innym, więc nie po­wi­nien że­ro­wać.

Poza tym, we­dług mnie, samo okre­śle­nie że­ro­wać na życiu ca­łe­go świa­ta… Sa­me­go świa­ta, jest nie­zro­zu­mia­łe. Co w tym przy­pad­ku ozna­cza sa­me­go świa­ta?

 

Był to wiatr prze­bi­ja­ją­cy się na wylot przez jej bę­ben­ki uszne, ro­biąc z ko­bie­ce­go ukła­du ko­mo­ro­we­go praw­dzi­wą mro­żon­kę. Płyn mó­zgo­wo-rdze­nio­wy już dawno za­stygł, mózg ze­szklił się od po­kry­wa­ją­ce­go go szro­nu, z kolei na ner­wach wy­kwi­tły sople. Nie mogła już zro­bić nic.

To po­rów­na­nie w mojej oce­nie nie jest traf­ne, su­ge­ru­je, ja­ko­by ko­bie­ta była mar­twa, nie sądzę, by kto­kol­wiek mógł prze­żyć z mó­zgiem po­kry­tym szro­nem czy za­mar­z­nię­ty­mi ner­wa­mi. Tro­chę zbyt duże wy­ol­brzy­mie­nie tego mrozu.

 

Każdy się bał w dzie­ciń­stwie Pani Za­mieć braci Grimm albo Kró­lo­wej Śnie­gu z He­idel­ber­gu au­tor­stwa An­der­se­na

Sta­wiasz bar­dzo od­waż­nie stwier­dze­nie, chyba jed­nak nie dla każ­de­go praw­dzi­we.

 

Two­rzyć mity i le­gen­dy, po­zwa­la­ją­ce zro­zu­mieć pro­ste­mu czło­wie­ko­wi, z czym to wszyst­ko się je.

To okre­śle­nie tro­chę psuję i nie pa­su­je do Two­jej nar­ra­cji i tego w jaki spo­sób opi­su­jesz świat przed­sta­wio­ny – cza­sem zbyt po­etyc­ko, ale to kwe­stia stylu. Tutaj jed­nak bym się za­sta­no­wił.

 

Kahi, blon­dyn­ka za­mie­nio­na w drob­niut­ki glet­scher,

Su­ge­ru­ję wziąć w kur­sy­wę coś, co bie­rzesz z in­ne­go ję­zy­ka. Poza tym, czy fak­tycz­nie trze­ba brać to z nie­miec­kie­go, nie warto po pro­stu na­pi­sać lo­do­wiec?

 

Może to sama Pani Za­mieć ją mor­du­je żyw­cem?

Mor­do­wać żyw­cem? A da się za­mor­do­wać trupa czy tylko ży­we­go? ;)

 

Zu­peł­nie jakby w jej krta­ni bul­go­ta­ła mie­szan­ka krwi i śliny, ale prze­cież każdy płyn w jej or­ga­ni­zmie już dawno za­mie­nił się w litą skałę.

Coraz bar­dziej wzmac­niasz czy­tel­ni­ka, że stan ko­bie­ty jest zbyt nie­re­ali­stycz­ny. Jeśli krew by­ła­by w sta­nie sta­łym, wąt­pię by ko­bie­ta mo­gła­by żyć, zwłasz­cza, że serce nie pom­po­wa­ło­by już ni­cze­go.

 

– Wsta­waj, Kahi. 

Ra­mie­niem dziew­czy­ny po­trzą­snę­ło ogrom­ne łap­sko za­ku­te w pu­cho­wy rękaw.

Czyli małe oszu­stwo, bo to tylko sen/wizja. Na­to­miast stan tej ko­bie­ty, nawet w śnie, jest dla mnie zbyt nie­re­ali­stycz­ny.

 

Niran był taj­skim ol­brzy­mem, który w swoim bia­łym kom­bi­ne­zo­nie nar­ciar­skim przy­po­mi­nał hu­ma­no­idal­ne­go niedź­wie­dzia po­lar­ne­go.

Chyba obę­dzie się bez tego hu­ma­no­idal­ne­go.

 

 

sys­sel­mann

Imię/pseu­do­nim po­win­no się z dużej.

 

nie­peł­no­spryt­ny

W opi­sie nar­ra­to­ra jakoś nie brzmi to za do­brze, od­bie­ra tek­sto­wi po­wa­gi, a to jed­nak post-apo ze świa­ta Metra.

 

Na razie wy­pi­sa­łem Ci kilka su­biek­tyw­nych uwag z po­cząt­ku tek­stu. Do ca­ło­ści od­nio­sę się jutro, bo teraz czas mnie nagli, a i siły opa­da­ją.

Po­zdra­wiam!

,,Celuj w księ­życ, bo nawet jeśli nie tra­fisz, bę­dziesz mię­dzy gwiaz­da­mi,, ~ Pa­trick Süskind

szy­mo­n52510

Traf­nie Pani za­uwa­ży­ła, że fak­tycz­nie, mam po­wtó­rze­nie! My­śląc ogól­nie o twa­rzy czy war­gach, na­pi­sa­łem wtór­nie o ustach, co wy­glą­da dosyć… Nie­este­tycz­nie. Na­to­miast Po­wtó­rze­nie frazy ‘’chcąc ura­to­wać’’ było umyśl­ne oraz ce­lo­we. Chciał­bym tym tro­chę zin­ten­sy­fi­ko­wać po­wa­gę i cel, w jakim użyła tego ko­mi­na. 

Aaa… ro­zu­miem. Jeśli to ce­lo­wy za­bieg, to prze­pra­szam. :)

Dzię­ku­ję, ale pro­szę pisać na ty, po­zdra­wiam. :)

Pe­cu­nia non olet

Tutaj przy­znam rację nati co do moich po­wtó­rzeń, prze­ina­czeń czy też po­że­ra­niu liter z paru słów. Dzię­ku­ję za to i na dniach po­sta­ram się to po­pra­wić :3

 

Je­dy­nie się do­py­tam, co do tego wi­ce­ka­pra­la. Wła­śnie chcia­łem go pisać jako jedno słowo, ale i go­ogle, i ko­rek­tor, i stro­ny po­wią­za­ne z woj­sko­wo­ścią oraz ozna­cze­nia­mi za­pi­su­ją je osob­no, od­dzie­la­jąc wice, stąd te nie­po­ro­zu­mie­nie. 

Je­że­li cho­dzi o te taflę, to po­wi­nie­nem ina­czej to opi­sać. Cho­dzi­ło mi o to, że cały lej zo­stał wy­ła­do­wa­ny ciel­ska­mi, na któ­rych spo­czę­ła pro­ta­go­nist­ka ;^; 

Z kolei, je­że­li cho­dzi o dia­lo­gi, to chyba mogą się w nich po­ja­wiać po­wtó­rze­nia oraz nie­zbyt po­praw­ne fra­ze­sy. Nie idzie ukryć, że choć są woj­sko­wy­mi, to nie po­słu­gu­ją się mową ad­mi­ni­stra­cyj­ną, a je­dy­nie ubo­ga­ca­ją gadkę po­tocz­ną o nie­zbęd­ną no­men­kla­tu­rę.

 

Je­że­li cho­dzi o uwagi Da­nie­la, to z więk­szo­ścią się zgo­dzę, bo widać, że się na tym zna. Przy czym od­nio­sę się do paru kwe­stii.

 

Sys­sel­mann nie jest ani pseu­do­ni­mem, ani też imie­niem. To po pro­stu nor­we­ski od­po­wied­nik gu­ber­na­to­ra na Sval­bar­dzie.  

Może i obej­dzie się bez tego hu­mo­na­idal­ne­go niedź­wie­dzia, ale z dru­giej stro­ny, nie mam wra­że­nia, że to jak­kol­wiek kom­pli­ku­je od­biór wy­po­wie­dzi. 

Co do mor­do­wa­nia mar­twe­go, to można mor­do­wać zom­bia­ki, ale oczy­wi­ście się cze­piać nie będę, masz tutaj rację :D

Przy czym, nie mam wra­że­nia, że zbyt nie­re­ali­stycz­nie pod­sze­dłem do kwe­stii snu głów­nej bo­ha­ter­ki. Ow­szem, po­pły­ną­łem z wy­obraź­nią, za­mie­nia­jąc ją w glet­scher (mógł­bym tutaj na­pi­sać po pro­stu gle­czer, co jest spo­lsz­czo­nym sy­no­ni­mem lo­dow­ca), ale… No miała prawo się tak czuć. Miała prawo czuć, jak umie­ra, jak wszyst­ko w niej za­ma­rza, a mimo to, cią­gle żyje. Jeden wiel­ki oksy­mo­ron, co jest jak naj­bar­dziej moż­li­we w dziw­nej marze noc­nej, pod­krę­co­nej przez różne czyn­ni­ki. Rów­nie do­brze, mogła w tam­tej chwi­li żyć już je­dy­nie w sfe­rze astral­nej, ale wcho­dzi­my w ob­szar nad­mier­ne­go spe­ku­lo­wa­nia, więc się za­trzy­mam. Więk­sze wy­ja­śnie­nie znaj­du­je się w kon­ty­nu­acji opo­wia­da­nia.

Do sym­bion­ta i myl­ne­go po­rów­na­nia rów­nież się przy­zna­ję, z kolei co do okre­śle­nia ‘’Sa­me­go świa­ta’’, przy­pusz­czam, że nie za­uwa­ży­łem tego błędu i nie po­pra­wi­łem go fi­nal­nie. 

Szy­mon, su­ge­ro­wa­łam się przede wszyst­kim po­rad­nią ję­zy­ko­wą PWN (wpis do­ty­czy ogól­nie przed­rost­ka wice-): https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/wice;267.html, spo­tka­łam się też z łącz­nym za­pi­sem na in­nych stro­nach ;)

„Bóg jest Panem anio­łów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tol­kien

O, super, dzię­ku­ję ślicz­nie za lin­ka­cza :3 

Nowa Fantastyka