- Opowiadanie: Światowider - Na przekór przodkom, na przekór bogom

Na przekór przodkom, na przekór bogom

Hasło: Ma­lut­ki świat li­li­pu­tów - Im­pe­rium Le­chic­kie

Opo­wia­da­nie jest po­nie­kąd kon­ty­nu­acją “Obiet­ni­cy zie­le­ni”, nie­mniej przez te trzy lata sporo szcze­gó­łów uni­wer­sum ule­gło w mej kon­cep­cji zmia­nie, wsku­tek czego oba tek­sty nie są w pełni kom­pa­ty­bil­ne.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Na przekór przodkom, na przekór bogom

Wład­ca ude­rzył pię­ścią w stół.

– Dosyć! – huk­nął. – Szko­da czasu na te dy­wa­ga­cje. Dawno zgo­dzi­li­śmy się, że nie ma sensu snuć dal­szych pla­nów wo­jen­nych. Prze­klę­te przy­błę­dy do­bit­nie po­ka­za­ły nam, że nie mo­że­my im spro­stać w otwar­tym polu. Trze­ba zna­leźć inny spo­sób.

– Oko Ba­zy­lisz­ka było naszą ostat­nią na­dzie­ją – rzu­cił ktoś.

Przez twarz króla prze­mknę­ły drgaw­ki. Po raz pierw­szy od do­tar­cia złych wie­ści ktoś od­wa­żył się wy­mie­nić na głos nazwę za­gi­nio­ne­go ar­te­fak­tu.

– Tak – prze­mó­wił mo­nar­cha. – Mój je­dy­ny syn po­świę­cił w tej wy­pra­wie życie. Już ta jedna ofia­ra zo­bo­wią­zu­je nas, by nie po­zwo­lić jej pójść na marne.

Po­wiódł wzro­kiem po do­rad­cach. Żaden nie za­brał głosu.

– Co tak na­bra­li­ście wody w usta? Radź­cie!

Zło­cisz, który od po­cząt­ku na­ra­dy nie wy­po­wie­dział ani słowa, także w tej chwi­li nie od­zy­wał się, ob­ser­wu­jąc twa­rze do­ko­ła. Wie­dział, że roz­wią­za­nie, które za­mie­rzał rzu­cić na stół, sta­no­wi śro­dek osta­tecz­ny. Gdy jed­nak nikt nie prze­ry­wał głu­chej ciszy, oświad­czył cicho:

– Ist­nie­je spo­sób.

Król spoj­rzał na niego z na­dzie­ją.

– Jest jesz­cze jedna pra­daw­na siła, która mo­gła­by przy­nieść nam ra­tu­nek – cią­gnął Zło­cisz. – Myślę o ru­inach na skra­ju…

– Nie! – prze­rwał krzyk Naj­wyż­sze­go Pia­stu­na Ognia. Sta­rzec po­trzą­snął siwą brodą. – Nie po­zwo­lę, by takie pro­po­zy­cje pa­da­ły w mojej obec­no­ści. Nie wie­rzę, by nawet przez myśl mogło ci przejść, ka­pi­ta­nie, zła­ma­nie woli przod­ków!

Zło­cisz nie od­po­wie­dział. Kłót­nia ze star­cem by­ła­by bez­owoc­na. Ka­pi­tan osią­gnął swój cel, króla wy­raź­nie za­in­try­go­wa­ła jego pro­po­zy­cja.

Ze­bra­nie nie po­trwa­ło długo. Po kilku bez­sku­tecz­nych pró­bach wy­ci­śnię­cia z do­rad­ców no­we­go pro­jek­tu ra­tun­ku, mo­nar­cha zre­zy­gno­wał. Wszy­scy opu­ści­li salę. Po­zo­sta­li w niej tylko wład­ca i Zło­cisz.

– Czy je­steś pe­wien? – za­py­tał król. – Nawet ja nie wiem, co czai się pod ru­ina­mi.

– To coś nie­bez­piecz­ne­go, co mo­że­my ob­ró­cić prze­ciw wro­gom.

– Czy mogę żądać od cie­bie ta­kiej ofia­ry? – Wład­ca spoj­rzał su­ro­wo na roz­mów­cę. – Zło­cisz! Przy­po­mnia­łem sobie, prze­cież ty się że­nisz!

– Nic to – od­parł ka­pi­tan, wy­trzy­mu­jąc wzrok mo­nar­chy. – Wasza wy­so­kość nie wahał się na­ra­zić wła­sne­go syna, ja mogę więc od­su­nąć jesz­cze tro­chę w cza­sie swoje szczę­ście. Zresz­tą, z mojej że­niacz­ki nic nie bę­dzie, jeśli te przy­błę­dy nas wy­koń­czą.

Król po­ki­wał głową.

– Widzę, że pod­ją­łeś już de­cy­zję, nie będę dalej wy­sta­wiał na próbę two­jej cier­pli­wo­ści. Ale pa­mię­taj, że je­steś zdany na sie­bie. Ja nie mogę przy­znać, że po­zwo­li­łem ci na zła­ma­nie woli przod­ków. Jeśli wstą­pisz na tę drogę, po­zo­sta­ną ci je­dy­nie dwa wyj­ścia. Albo osią­gniesz suk­ces i w na­gro­dę za ura­to­wa­nie Mia­sta klą­twa zo­sta­nie z cie­bie zdję­ta, albo po­nie­siesz klę­skę i po­zo­sta­niesz prze­klę­ty na za­wsze.

– Mam tego pełną świa­do­mość.

– Do­brze. – Wład­ca po­ło­żył dłoń na jego ra­mie­niu. – Idź zatem. Niech ognie twych przod­ków cię strze­gą.

Zło­cisz padł na ko­la­na i uca­ło­wał kró­lew­ski pier­ścień.

Chwi­lę póź­niej opusz­czał pałac, scho­dząc po słyn­nych stop­niach spo­rzą­dzo­nych przed wie­ka­mi ze zło­tych flo­re­nów. Jed­nak na ka­pi­ta­nie kró­lew­skiej gwar­dii do spe­cjal­nych po­ru­czeń ten cud ar­chi­tek­tu­ry dawno prze­stał robić wra­że­nie.

Wpierw Zło­cisz skie­ro­wał się do zbro­jow­ni. Za­wcza­su przy­go­to­wał po­trzeb­ny sprzęt. Nie wie­dział wpraw­dzie, z czym przyj­dzie mu się zmie­rzyć, po­dej­rze­wał jed­nak, że spo­tka się z siłą, któ­rej na­le­ży prze­ciw­sta­wić ra­czej zwin­ność, niż moc pan­ce­rza. Dla­te­go też na­ło­żył je­dy­nie utwar­dza­ny ka­ftan z kre­ciej skóry, do któ­re­go do­brał miecz prze­ku­ty ze scy­zo­ry­ka Du­żych Ludzi.

Po­zo­sta­ło mu naj­trud­niej­sze za­da­nie przed opusz­cze­niem Mia­sta. Po­śpiesz­nym kro­kiem prze­mie­rzył cia­sne ulicz­ki cen­trum, wspi­na­jąc się ku bo­ga­tym przed­mie­ściom po­ło­żo­nym pod samą po­wierzch­nią ziemi. Do­tarł do wi­ją­cej się po ziem­nym na­sy­pie alej­ki, która wio­dła wprost do drzwi sa­mot­nej willi. Re­zy­den­cja, choć znacz­nie mniej­sza od kró­lew­skie­go pa­ła­cu, wska­zy­wa­ła gu­stow­nym kształ­tem, że za­miesz­ku­ją ją lu­dzie za­moż­ni. Sta­tus go­spo­da­rzy pod­kre­śla­ła szcze­gól­nie srebr­na mo­ne­ta, wbu­do­wa­na jako jedna ze ścian, zgod­nie ze zwy­cza­jem bo­ga­tych oby­wa­te­li Mia­sta.

Zło­cisz pod­niósł rękę do ko­łat­ki, w ostat­niej chwi­li cof­nął ją jed­nak. Za­my­ślo­ny ru­szył od­no­gą alej­ki, wio­dą­cą do­ko­ła domu. Zna­lazł się na skra­ju po­ło­żo­ne­go za willą ogro­du, peł­ne­go przy­strzy­żo­nych w fan­ta­zyj­ne kształ­ty mchów. Li­czył, że prze­chadz­ka wśród peł­nej do­brych wspo­mnień zie­le­ni po­zwo­li mu ukoić nerwy. Spo­tkał go jed­nak zawód. Uj­rzał dwoje ba­wią­cych się dzie­ci, do­glą­da­nych przez osobę, z którą spo­tka­nia tak się oba­wiał. Ob­ró­co­na do niego bo­kiem stała młoda ko­bie­ta o gę­stych, srebr­nych jak księ­ży­co­wa po­świa­ta wło­sach. Choć zbli­żał się ter­min ślubu, wciąż jesz­cze no­si­ła ża­ło­bę po po­le­głym rok temu bra­cie. Nawet jed­nak w po­nu­rym, czar­nym stro­ju jej blada twarz ja­śnia­ła nad­zwy­czaj­ną urodą.

Zło­cisz przy­sta­nął przy wej­ściu do ogro­du. W tej chwi­li dziew­czy­na od­wró­ci­ła ku niemu głowę. Na widok go­ścia uśmiech­nę­ła się, znak ra­do­ści zaraz jed­nak za­stą­pił wyraz smut­ku. Do­my­śli­ła się wi­docz­nie przy­czyn jego wi­zy­ty. Ka­pi­tan, wie­dząc, że nie ma już od­wro­tu, pod­szedł do ko­bie­ty.

– Od­cho­dzę na dłu­żej. Przy­sze­dłem cię zo­ba­czyć – prze­mó­wił.

– Tak do­trzy­mu­jesz słowa?

– Srebr­na, zro­zum…

– Prze­cież obie­ca­łeś! – W jej oczach bły­snął gniew. – Mó­wi­łeś wtedy, że to na pewno ostat­ni raz. Ile jesz­cze za­mie­rzasz od­kła­dać ślub? Aż ja się ze­sta­rze­ję, a ty zgi­niesz gdzieś, jak mój brat?

– Uspo­kój się. Jesz­cze jedno wy­rze­cze­nie dla Mia­sta, a…

– Co mi tam Mia­sto! – prze­rwa­ła. – Za­wsze tylko my­ślisz o służ­bie. Taki z cie­bie pełen ho­no­ru żoł­nierz, a tu pro­szę, ła­miesz obiet­ni­cę daną wła­snej na­rze­czo­nej.

– A co mam zro­bić, gdy muszę wy­bie­rać mię­dzy sło­wem danym tobie i Mia­stu?

– Oczy­wi­ście do­trzy­masz Mia­stu. Dla­cze­go, Zło­cisz? Czy już nie ofia­ro­wa­łeś mu wy­star­cza­ją­co wiele? Nikt nie ma prawa żądać od cie­bie wię­cej.

– Ma, ma… Do­pó­ki Mia­sto jest w nie­bez­pie­czeń­stwie, nie mogę my­śleć o sobie. – Chwy­cił de­li­kat­nie jej dłoń. – Po­słu­chaj. Prze­cież słu­żąc Mia­stu, służę też tobie, służę nam. Mia­sto, my, dzie­ci, które, ufam, dadzą nam przod­ko­wie, wszyst­ko to jedno i to samo. Bo jeśli Mia­sto pad­nie, to i nasze szczę­ście prze­pad­nie razem z nim. Dla­te­go wła­śnie służ­bę muszę przed­ło­żyć nad wszyst­ko.

Ści­snę­ła jego dłoń. W jej oczach po­ja­wi­ły się łzy.

– Prze­pra­szam – wy­szep­ta­ła. – Masz rację, prze­pra­szam, ale… Boję się… Stra­ci­łam brata, nie chcę stra­cić cie­bie.

– Nawet jeśli, czy mo­żesz mi ży­czyć lep­sze­go losu, niż zjed­no­cze­nia się z przod­ka­mi po chwa­leb­nej śmier­ci?

– Tak, do­ży­cia ze mną sta­ro­ści.

Uśmiech­nął się, gła­dząc ją po wło­sach. Stali tak w mil­cze­niu, pa­trząc sobie w oczy. Wresz­cie Zło­cisz cof­nął się o krok.

– Czas na mnie. Mam na­dzie­ję, że nie­dłu­go się zo­ba­czy­my, a tym­cza­sem uwa­żaj na sie­bie. I pro­szę, nie wy­chodź na razie na po­wierzch­nię, te twoje spa­ce­ry mogą źle się skoń­czyć.

– I to mówi ktoś, kto co chwi­la wy­ła­zi na „misje” – od­par­ła z roz­bu­dzo­ną na nowo iry­ta­cją, po czym od­wró­ci­ła się do niego ple­ca­mi.

Zło­cisz wes­tchnął, ru­sza­jąc alej­ką w drogę po­wrot­ną.

Wy­szedł na po­wierzch­nię se­kret­nym przej­ściem, tak by unik­nąć nie­po­trzeb­nych spo­tkań. Trwa­ła od­wilż. Ka­pi­tan na zmia­nę za­pa­dał się to w lep­kie zaspy śnie­gu, to w mokrą ściół­kę. Mu­siał iść ostroż­nie, wszę­dzie mogli się czaić wro­dzy zwia­dow­cy. Po­su­wał się na­przód, prze­ska­ku­jąc mię­dzy za­le­ga­ją­cy­mi w całym lesie śmie­cia­mi, trak­tu­jąc je jako osło­ny.

Na szczę­ście jego cel nie znaj­do­wał się da­le­ko. Wkrót­ce Zło­cisz do­tarł na skraj lasu. Od ruin dzie­lił go jesz­cze jeden, naj­gor­szy od­ci­nek – as­fal­to­wa szosa. Choć, jak na stan­dar­dy Du­żych Ludzi, nie była sze­ro­ka, Zło­ci­szo­wi jej prze­bie­gnię­cie mu­sia­ło zająć co naj­mniej kilka minut, wy­sta­wia­jąc go zu­peł­nie na widok wro­gich oczu. W tym miej­scu droga ostro za­krę­ca­ła, przez co ka­pi­tan nie miał pew­no­ści, czy w po­ło­wie prze­pra­wy nie wpad­nie na niego nagle sa­mo­chód.

Rzu­cił się pędem przed sie­bie. Już, już do­się­gał dru­gie­go brze­gu, gdy z boku do­biegł prze­raź­li­wy ryk. Zło­cisz po­czuł na sobie świa­tło re­flek­to­rów. Zdu­sił od­ru­cho­wą chęć ob­ró­ce­nia się w stro­nę sa­mo­cho­du. Za­miast tego, przy­ci­ska­jąc do głowy za­pew­nia­ją­cą mu nie­wi­dzial­ność wobec Du­żych Ludzi czap­kę, dał dłu­gie­go susa na­przód. To go ura­to­wa­ło. W chwi­li, w któ­rej wpadł w za­ro­śla przy­droż­ne­go rowu, tuż obok niego prze­mknął roz­pę­dzo­ny po­jazd.

Wy­gra­mo­liw­szy się z rowu, uj­rzał zruj­no­wa­ne go­spo­dar­stwo. Bez trudu prze­ci­snął się przez oko za­rdze­wia­łej siat­ki. W ten spo­sób prze­kro­czył nie­odwo­łal­nie gra­ni­cę za­ka­zu przod­ków, za­cią­ga­jąc na sie­bie klą­twę.

Z po­cząt­ku tra­fił na nie­wiel­ki (jak dla Du­że­go Czło­wie­ka), ce­gla­ny domek. Minął go, kie­ru­jąc się dalej. Go­spo­dar­stwo miało kształt pro­sto­ką­ta. Dłuż­sze boki two­rzy­ły dwa zruj­no­wa­ne bu­dyn­ki, słu­żą­ce daw­niej za ma­ga­zy­ny i miej­sca ho­dow­li. Łą­czy­ły je z jed­nej stro­ny wspo­mnia­ny dom, z dru­giej biały, mocno nad­gry­zio­ny zębem czasu mur.

Zło­cisz znał do­brze hi­sto­rię tego miej­sca. Twór­ca go­spo­dar­stwa sprze­dał je lata temu pew­nej ko­bie­cie z wiel­kie­go mia­sta na pół­no­cy, po czym wy­je­chał. Od tego czasu po­pa­da­ło stop­nio­wo w ruinę. Go­spo­darz do­cho­wał się wpraw­dzie trzech córek, wszyst­kie jed­nak opu­ści­ły wieś, nie miał więc komu prze­ka­zać sche­dy. Z kolei nowa wła­ści­ciel­ka na­iw­nie za­kła­da­ła, że sprze­da­ją­cy bę­dzie dalej opie­ko­wał się go­spo­dar­stwem jako jej pra­cow­nik. Gdy ten plan nie wy­pa­lił, zu­peł­nie nie wie­dzia­ła, co po­cząć z nie­for­tun­nym za­ku­pem.

Pia­stu­ni ognia do­strze­ga­li w tych wy­da­rze­niach dru­gie dno. Były dla nich do­wo­dem na ist­nie­nie cią­żą­cej nad tym miej­scem od wie­ków klą­twy, która od­pę­dza­ła wszyst­kich nie­pro­szo­nych gości.

Po­dwór­ko go­spo­dar­stwa wy­peł­nia­ło morze pu­szek i nie­do­pał­ków pa­pie­ro­sów. Przedar­cie się przez ten gąszcz nie na­le­ża­ło do zadań ła­twych. Ka­pi­tan pod­jął się tego trudu, po­szu­ku­jąc wej­ścia do sta­no­wią­cych jego cel pod­zie­mi. Na ścia­nie we­wnątrz jed­ne­go ze zruj­no­wa­nych bu­dyn­ków do­strzegł na­ba­zgra­ny spre­jem wiel­ki, czer­wo­ny pen­ta­gram. Od­gar­nię­cie ster­ty pu­szek pod zna­kiem za­ję­ło tro­chę czasu jed­nak wy­si­łek Zło­ci­sza zo­stał na­gro­dzo­ny. Pod ścia­ną od­krył klapę w pod­ło­dze. Szczę­śli­wie nie była za­mknię­ta, ale samo jej pod­nie­sie­nie sta­no­wi­ło dla ka­pi­ta­na cięż­ki orzech do zgry­zie­nia.

Wró­cił do szosy. Przez jakiś czas bu­szo­wał w po­ro­słym krze­wa­mi rowie, aż zna­lazł od­po­wied­ni kij. Przy­tasz­czył go z po­wro­tem. Wspo­ma­ga­jąc się mie­czem, zdo­łał wci­snąć patyk w szpa­rę mię­dzy klapą i pod­ło­gą, po czym użyć go jako dźwi­gni. W ten spo­sób pod­niósł klapę na tyle, by wsu­nąć pod nią przy­go­to­wa­ny wcze­śniej ka­mień, a na­stęp­nie wśli­zgnąć się do środ­ka.

Przej­ście wio­dło do pio­no­we­go szybu z przy­mo­co­wa­ną do ścia­ny dra­bi­ną. Zło­cisz przy­lgnął do bocz­ne­go drąga i ostroż­nie zsu­nął się po nim. Gdy po­czuł pod no­ga­mi twar­dy grunt, ro­zej­rzał się do­ko­ła.

Pod­zie­mia sta­no­wi­ły dla niego na­tu­ral­ne oto­cze­nie, bez trudu więc prze­ni­kał wzro­kiem ciem­no­ści. Skon­sta­to­wał, że znaj­du­je się w piw­ni­cy peł­nej gra­tów. Czuł, że to jesz­cze nie sie­dzi­ba szu­ka­nej po­tę­gi, że musi zejść głę­biej. Po dłuż­szym cza­sie na­tra­fił na znaj­du­ją­cą się na wy­so­ko­ści jego głowy nad­kru­szo­ną cegłę. Wy­star­czy­ło nieco po­grze­bać przy niej mie­czem, by wy­pa­dła, od­sła­nia­jąc cia­sny szyb. Zło­cisz wdra­pał się do niego. Po­dróż ko­ry­ta­rzem trwa­ła długo. W końcu ka­pi­tan do­tarł do wy­lo­tu. Ostroż­nie prze­czoł­gał się przez niego i sta­nął na rów­nych no­gach.

Wokół roz­po­ście­ra­ła się wiel­ka sala, wznie­sio­na z cio­sa­nych ka­mie­ni. Mimo roz­mia­rów, pa­no­wał w niej za­duch. Noz­drza Zło­ci­sza ude­rzył po­twor­ny smród. Nie zdzi­wi­ło go to, szyb­ko stwier­dził bo­wiem, że po­miesz­cze­nie wy­peł­nia­ją mar­twe ciała Du­żych Ludzi. Gdy jed­nak pod­szedł, by przyj­rzeć się kilku z nich do­kład­niej, od­krył coś za­ska­ku­ją­ce­go. Odzia­ni w sta­ro­żyt­ne pan­ce­rze umar­li nie no­si­li na sobie ani śladu roz­kła­du.

Sku­pio­ny na oglę­dzi­nach ciał Zło­cisz po­czuł czy­jąś obec­ność. Pod­niósł wzrok. Na­po­tkał dwa świe­tli­ste punk­ci­ki, peł­ga­ją­ce krwi­stą czer­wie­nią. Ich blask na chwi­lę ośle­pił ka­pi­ta­na. Przy­zwy­cza­iw­szy oczy do świa­tła, Zło­cisz przyj­rzał się ob­ser­wu­ją­cej go isto­cie. Za­drżał. Na ka­mien­nym po­de­ście spo­czy­wał po­twór, w któ­rym z tru­dem można było ro­ze­znać ludz­kie kształ­ty. Jako pierw­sza w oczy rzu­ca­ła się po­dłuż­na, jakby po­zba­wio­na czasz­ki głowa, zie­ją­ca dziu­rą za­miast nosa i szcze­rzą­cą zę­bi­ska pasz­czą. Za łbem cią­gnę­ło się po­dob­ne do worka, zwiot­cza­łe ciel­sko. Wy­ra­sta­ły z niego dwie dłu­gie, wi­ją­ce się łapy, za­koń­czo­ne ohyd­ny­mi szpo­na­mi. Zło­ci­sza oblał zimny pot. Oto przed nim pre­zen­to­wał się praw­dzi­wy bez­kost!

Po­twór za­czął peł­znąć po­wo­li ku Zło­ci­szo­wi. Ka­pi­tan po­ło­żył dłoń na rę­ko­je­ści mie­cza.

– Kim je­steś? – za­wo­łał.

Bez­kost za­trzy­mał się. Jego łapy drża­ły, jakby nie mógł pod­jąć de­cy­zji – rzu­cić się na in­tru­za, czy też po­wstrzy­mać krwio­żer­cze in­stynk­ty.

– Kim je­stem? – za­gul­go­tał. – Od­po­wiem chęt­nie, ale to go­ścio­wi pierw­sze­mu wy­pa­da się przed­sta­wić.

– Je­stem Zło­cisz, ka­pi­tan kró­lew­skiej gwar­dii. Przy­by­wam z le­żą­ce­go nie­opo­dal mia­sta łe­łe­ków. Po­trze­bu­je­my po­mo­cy.

– Po­mo­cy? – za­py­tał bez­kost. Drże­nie łap usta­ło.

– Rok temu na po­kła­dzie au­to­bu­su z mia­sta Du­żych Ludzi przy­by­ły tu miej­skie kra­sna­le. Gdy tylko od­kry­ły nasze ist­nie­nie, pod­ję­ły się wy­pę­dze­nia nas z na­szych do­mostw. Na­pa­stu­ją bez prze­rwy Mia­sto. Bro­ni­my się, ale nasze siły są na wy­czer­pa­niu. Wie­dząc z le­gend przod­ków o prze­by­wa­niu w tych ru­inach pra­daw­nej po­tę­gi, przy­sze­dłem tu, aby bła­gać o oca­le­nie dla mego ludu.

– Mó­wisz, że opo­wia­da­ją o mnie le­gen­dy, a do­pie­ro teraz ktoś ze­chciał mnie spo­tkać? – W gło­sie po­two­ra za­brzmia­ła nuta pre­ten­sji.

– Wy­bacz, panie, ale bar­dzo oba­wia­li­śmy się two­jej mocy. Do­pie­ro roz­pacz po­ło­że­nia ka­za­ła po­rzu­cić dawne prze­są­dy.

– Sło­wem, zwró­ce­nie się do ta­kiej po­czwa­ry, jak ja, jest miarą wa­szej de­spe­ra­cji. – Za­re­cho­tał. – Do­brze jed­nak tra­fi­łeś. Py­ta­łeś, kim je­stem? Od­po­wiem le­piej, kim byłem.

Umilkł na chwi­lę.

– Zwano mnie Kra­czem Wspa­nia­łym, wo­dzem Le­chi­tów, panem Sar­ma­tów i Scy­tów, po­grom­cą smo­ków i ulu­bień­cem bogów. Nikt nie mógł spro­stać za­stę­pom mych wojów. Po­gro­mi­łem Ce­za­ra i Kras­su­sa, roz­bi­łem w puch Au­gu­sta. Przede mną ta­rzał się w pro­chu ce­sarz Han. A kiedy nic już nie zo­sta­ło na ziemi, czego bym nie osią­gnął, po­sta­no­wi­łem strą­cić bogów z ich wy­nio­słych tro­nów. My­śla­łem nawet, że mi się udało. Prze­ra­żo­ne bó­stwa zgo­dzi­ły się ob­da­rzyć mnie wiecz­nym ży­ciem… Zo­sta­łem wy­strych­nię­ty na dudka! Tak, zy­ska­łem nie­śmier­tel­ność, wraz z tą ohyd­ną po­sta­cią, uwię­zio­ny, by cier­pieć wiecz­ny głód.

Pod­pełzł bli­żej. Zło­cisz cof­nął się o krok.

– Nie bój się – uspo­ko­ił go bez­kost. – Bo­go­wie chcie­li, bym każdą osobę, która zstą­pi do tych lo­chów, wy­ssał, za­miast po­pro­sić ją o wspar­cie. Ale ja prze­wyż­szam wolą śmier­tel­ni­ków! Nie ugnę się przed gło­dem, choć­by trwał ty­siąc lat.

– Je­stem na twe roz­ka­zy, panie. – Zło­cisz skło­nił się. – Co mam robić?

Bez­kost wska­zał punkt ponad ple­ca­mi Zło­ci­sza. Ka­pi­tan ob­ró­cił głowę, sta­jąc prze­zor­nie bo­kiem do po­two­ra. Nad wej­ściem do szybu wid­niał we­tknię­ty w ka­mień rubin. Jego krwi­sty kolor pod­kre­śla­ły od­bi­te w nim śle­pia bez­ko­sta.

– Moc tego ka­mie­nia wzbra­nia mi opu­ścić pod­zie­mia. Wy­cią­gnij go, a uwol­nisz mnie.

Zło­cisz oce­nił prze­strzeń dzie­lą­cą go od krysz­ta­łu. Kra­wę­dzie ka­mie­ni, z któ­rych wznie­sio­no ścia­nę, two­rzy­ły półki, nie­mal­że scho­dy. Do­sta­nie się po nich do ar­te­fak­tu nie zda­wa­ło się trud­nym przed­się­wzię­ciem. Tak łatwe doj­ście do ru­bi­nu miało zresz­tą sens. Uwię­zio­ny po­twór cier­piał do­dat­ko­wą mękę, wi­dząc klucz do wol­no­ści na wy­cią­gnię­cie ręki, a jed­nak nie­osią­gal­ny.

Uwagi Zło­ci­sza nie uszło, że bez­kost nawet nie za­jąk­nął się o po­mo­cy w walce z kra­sna­la­mi. Ka­pi­tan po­sta­no­wił jed­nak do czasu zno­sić wład­czy ton po­czwa­ry.

Po krót­kiej wspi­nacz­ce do­tarł do krysz­ta­łu. Ode­tchnął kilka razy, zbie­ra­jąc siły. Ka­mień po­cią­gał nad­zwy­czaj­nym pięk­nem. Do­tknął go. Dło­nie ka­pi­ta­na prze­szedł dreszcz, tak że cof­nął ręce. Prze­ła­mał jed­nak ten od­ruch i szyb­kim ru­chem wy­szarp­nął krysz­tał.

Roz­błysk czer­wie­ni nie­mal zrzu­cił Zło­ci­sza z półki. Choć resz­tą sił ka­pi­tan utrzy­mał się na no­gach, blask ośle­pił go. Czuł tylko prze­pływ mocy, do­by­wa­ją­cej się z ru­bi­nu. Gdy od­zy­skał wzrok, uj­rzał, jak z trzy­ma­ne­go kur­czo­wo ka­mie­nia wy­pły­wa stru­mień świa­tła, ota­cza­ją­cy bez­ko­sta szkar­łat­ną aurą.

Po­twór za­czął zmie­niać po­stać. Obłe ciało na­bie­ra­ło kształ­tu, ro­snąc do roz­mia­rów Du­że­go Czło­wie­ka. Wiot­ką głowę wy­peł­ni­ła ko­ści­sta forma. Zę­bi­ska skur­czy­ły się, a w końcu znik­nę­ły pod za­ci­śnię­ty­mi usta­mi. W miej­sce dziu­ry po­ja­wił się wy­nio­sły, orli nos. Pa­skud­ny pysk prze­kształ­cał się w przy­stoj­ną twarz o wład­czych ry­sach. Z każdą chwi­lą nie­daw­ne mon­strum coraz bar­dziej przy­po­mi­na­ło po­tęż­ne­go wład­cę Le­chi­tów.

– Na­resz­cie! – za­wo­łał, wy­cią­ga­jąc przed sobą bladą, gład­ką dłoń. – Nad­szedł czas ze­msty! – Uniósł ku górze za­ci­śnię­tą pięść.

Zło­cisz zdą­żył tym­cza­sem złą­czyć się z mocą ru­bi­nu. Nie był bie­gły w ar­ka­nach magii, lecz pod­sta­wo­we umie­jęt­no­ści, do­stęp­ne każ­de­mu łe­łe­ko­wi, star­czy­ły, aby od­wró­cić bieg świe­tli­ste­go stru­mie­nia. Czer­wo­ny blask za­czął po­wra­cać do ru­bi­nu. Szkar­łat­na aura wokół Kra­cza za­ni­kła.

– Nie, nie! – krzy­czał wład­ca, pod­czas gdy jego ciało wiot­cza­ło i kur­czy­ło się. Wkrót­ce ku Zło­ci­szo­wi peł­znął znów ohyd­ny bez­kost. – Oszu­ka­łeś mnie, zdraj­co!

Po­dłuż­ne łapy wy­cią­gnę­ły się w kie­run­ku ka­pi­ta­na.

– My­ślisz, że coś ci to da? Wyssę z cie­bie ostat­nią kro­plę krwi, głup­cze!

– Czyż­by? – Zło­cisz zbli­żył krysz­tał do otwo­ru, w któ­rym rubin tkwił wcze­śniej. – Jesz­cze kro­czek i ten gro­bo­wiec po­zo­sta­nie twoim gro­bow­cem. Na za­wsze!

Bez­kost za­trzy­mał się.

– Do­brze – mruk­nął Zło­cisz. – Widzę, że za­czy­nasz na­resz­cie ro­zu­mieć swoją po­zy­cję. Może więc, za­miast rzu­cać się bez sensu, przy­jął­byś le­piej moją pro­po­zy­cję. Po­myśl tylko! Wy­star­czy prze­go­nić gdzie pieprz ro­śnie bandę kra­sna­li, a zy­skasz wszyst­ko, czego pra­gniesz: wol­ność, pięk­no, po­tę­gę.

– Nie mogę stąd wyjść bez mocy ru­bi­nu – wy­char­czał bez­kost.

– Do­praw­dy? Prze­cież krysz­tał nie tkwi już w ścia­nie, ba­rie­ra zo­sta­ła zdję­ta. Do wyj­ścia nie po­trzeb­na ci prze­cież zmia­na kształ­tu. Prze­ciw­nie, twoje obec­na po­stać bę­dzie dużo bar­dziej od­po­wied­nia.

Spoj­rzaw­szy nie­na­wist­nie na Zło­ci­sza, bez­kost rzu­cił się z furią na­przód. Skie­ro­wał się ku szy­bo­wi wyj­ścio­we­mu. Po­zba­wio­ne kości ciało bez trudu wśli­zgnę­ło się w wąski ko­ry­tarz, jak cia­sto prze­cie­ka­ją­ce przez oko sitka.

Zło­cisz ode­tchnął. Mu­siał przy­znać, że nie spo­dzie­wał się tak po­myśl­ne­go prze­bie­gu wy­da­rzeń. Nie miał prze­cież żad­nej pew­no­ści, czy umiesz­cze­nie ka­mie­nia z po­wro­tem na miej­scu przy­wró­ci dzia­ła­nie ba­rie­ry. A jed­nak, blef oka­zał się sku­tecz­ny. Po­zo­sta­wa­ło tylko sie­dzieć i cze­kać na po­wrót po­two­ra.

Ten jed­nak nie na­stę­po­wał. Umysł ka­pi­ta­na prze­szy­ła nagła jak bły­ska­wi­ca myśl. Prze­cież Kracz wspo­mi­nał o ty­siąc­let­nim gło­dzie! Gdy wy­czu­je życie na po­wierzch­ni, z pew­no­ścią nie bę­dzie się dłu­żej po­wstrzy­my­wał. A prze­cież to nie osada kra­sna­li znaj­do­wa­ła się naj­bli­żej ruin.

Zło­cisz ze­rwał się z krzy­kiem. Wrzu­cił rubin do szybu i sam się do niego wgra­mo­lił. Pcha­jąc krysz­tał przed sobą, za­czął od­zy­ski­wać zimną krew. Król z pew­no­ścią zdą­żył przed­się­wziąć wszel­kie środ­ki ostroż­no­ści na wy­pa­dek prze­bu­dze­nia złej siły. Bez­ko­sto­wi nie bę­dzie łatwo do­stać się do mia­sta. Zresz­tą, może po­stą­pił ro­zum­nie i ru­szył pro­sto do kra­sna­li, a w takim wy­pad­ku nie było czym się nie­po­ko­ić.

Nieco kło­po­tu spra­wi­ło Zło­ci­szo­wi wspię­cie się po dra­bi­nie. Wresz­cie zna­lazł spo­sób. Za­ha­cza­jąc rubin o szcze­bel, pod­cią­gał się rę­ko­ma do góry, po­ko­nu­jąc tak ko­lej­ne stop­nie. Gdy znaj­do­wał się już w po­ło­wie, do­biegł go roz­dzie­ra­ją­cy po­wie­trze krzyk grozy. Wstrzą­snął nim dreszcz, tak że nie­mal pu­ścił rubin. To był głos Srebr­nej!

Gdy tylko wy­gra­mo­lił się na po­wierzch­nię, pu­ścił się bie­giem ku Mia­stu. Prze­ciął szosę, nie zwa­ża­jąc na prze­jeż­dża­ją­cy sa­mo­chód. Biegł, nie pró­bu­jąc w żaden spo­sób ukry­wać się przed kra­sna­la­mi. Do­tarł wresz­cie do po­la­ny, na któ­rej uj­rzał kilku łe­łe­ków, jego żoł­nie­rzy, ze­bra­nych wokół le­żą­cej nie­ru­cho­mo po­sta­ci.

– Nie! – krzyk­nął, wy­pusz­cza­jąc z rąk rubin.

Wpadł w gro­ma­dę, roz­py­cha­jąc ją na boki. Przed nim le­ża­ła Srebr­na. Jej ciało wy­glą­da­ło, jakby ktoś prze­je­chał po nim że­laz­kiem. Na bla­dej twa­rzy za­stygł wyraz prze­ra­że­nia. W klat­ce pier­sio­wej otwie­ra­ły się dwie kłute rany.

Zło­cisz ukląkł przy dziew­czy­nie, gła­dząc srebr­ne włosy.

– Nie, nie – szep­tał.

Zwró­cił się ku ze­bra­nym.

– Jak to się stało? Dla­cze­go była na po­wierzch­ni sama?

Nikt nie od­po­wie­dział. Zło­cisz uchwy­cił je­dy­nie kilka współ­czu­ją­cych spoj­rzeń, po czym wszy­scy od­wró­ci­li wzrok, od­su­wa­jąc się od niego. Ka­pi­tan przy­po­mniał sobie o cią­żą­cej na nim klą­twie. Po­ki­wał głową, wstał i od­da­lił się.

Szedł, aż zna­lazł wśród za­ro­śli za­ką­tek nie­mal cał­ko­wi­cie osło­nię­ty od słoń­ca. Dobył mie­cza. Przod­ko­wie gorz­ko z niego za­drwi­li. W jed­nej chwi­li stra­cił wszyst­ko: na­dzie­ję, dobre imię, przy­szłość. Srebr­na nie żyła, a Mia­sto cze­ka­ła nie­uchron­na za­gła­da. Zło­cisz po­sta­no­wił od­pła­cić za tę drwi­nę. Wbił rę­ko­jeść w zie­mię, zwra­ca­jąc ostrze ku pier­si. Był ostat­ni z rodu. On zgi­nie, ale przod­ko­wie razem z nim. Nikt już nie bę­dzie palił im ogni na do­mo­wym oł­ta­rzu.

Rzu­cał się już w ob­ję­cia śmier­ci, gdy na jego ramię spa­dła czy­jaś dłoń. Ob­ró­cił się, by uj­rzeć sę­dzi­we ob­li­cze Naj­wyż­sze­go Pia­stu­na Ognia.

– Czy na­praw­dę tak po pro­stu pan uciek­nie, ka­pi­ta­nie?

Zło­cisz zmie­szał się. Py­ta­nie zu­peł­nie go za­sko­czy­ło.

– Dla­cze­go eks­ce­len­cja ze mną… – za­czął mam­ro­tać. – Prze­cież je­stem…

– Gdy­byś był, czy roz­ma­wiał­bym z tobą? – za­py­tał sta­rzec, do resz­ty zbi­ja­jąc Zło­ci­sza z tropu. – Po­peł­ni­łeś wiel­ką głu­po­tę, ale wciąż je­steś po­trzeb­ny.

– Po co? Po­nio­słem klę­skę, Mia­sto zgi­nie!

– Mia­sto bę­dzie żyć, póki w ser­cach jego obroń­ców żyje na­dzie­ja. Jeśli ona umrze nawet naj­więk­sze cuda przod­ków nie zdo­ła­ją nas oca­lić. – Wy­cią­gnął ku Zło­ci­szo­wi dłoń. – Zła­ma­łeś wolę przod­ków. To, co cię spo­tka­ło, nie jest ich winą, ale kon­se­kwen­cją twej nie­wier­no­ści. Cięż­ką jed­nak karę po­nio­słeś za wy­stę­pek. Wie­rzę, że dzię­ki temu zro­zu­mia­łeś swój błąd. Dla­te­go, daną mi przez przod­ków mocą, zdej­mu­ję z cie­bie klą­twę. Przed tobą prze­kleń­stwo i śmierć lub od­ku­pie­nie i na­dzie­ja. Wy­bie­raj!

Zło­cisz wy­brał. Uści­snął mocno dłoń star­ca.

Koniec

Komentarze

 

– Prze­pra­szam – wy­szep­ta­ła. – Masz rację, prze­pra­szam, ale… Boję się… Stra­ci­łam brata, nie chcę stra­cić cie­bie.

Bar­dzo szyb­ko prze­ko­nał tę ko­bie­tę. I to ra­cjo­nal­ny­mi ar­gu­men­ta­mi. 

Widać, że fan­ta­sty­ka. 

 

Zresz­tą, może po­stą­pił ro­zum­nie i ru­szył pro­sto do kra­sna­li, a w takim wy­pad­ku nie było czym się nie­po­ko­ić.

A bez­kost w ogóle wie­dział, gdzie tych kra­sna­li szu­kać? 

 

Zło­cisz wy­brał. Uści­snął mocno dłoń star­ca.

Szyb­ko się nasz bo­ha­ter otrza­snął po utra­cie uko­cha­nej. 

 

Nie po­wiem, po­łą­cze­nie za­ska­ku­ją­ce i nawet mi się ten bez­kost spodo­bał, cho­ciaż tak jak się po­ja­wił, tak znik­nął. Przy­pad­kiem Srebr­ną stra­to­wał, ktora swoją drogą nie miała wiele ro­zu­mu, skoro ją Zło­cisz ostrze­gał, by nie wy­cho­dzi­ła. Co dalej bez­kost zro­bił – nie wiemy. 

Wy­da­je mi się, że zbyt wiele miej­sca po­świę­ci­łeś na dia­log ze Srebr­ną, wzglę­dem póź­niej­szych frag­men­tów. Oczy­wi­ście, oka­za­ła się być ważna w opo­wia­da­niu, ale scena wy­szła dość długa i przy tym tro­chę kli­szo­wa­ta (ste­reo­typ bo­ha­ter­skie­go wo­jow­ni­ka i bez­rad­nej nie­wia­sty). Ogól­nie wstęp wzglę­dem dal­szej czę­ści mocno roz­bu­do­wa­ny.

Jak na sta­ro­żyt­ne pań­stwo to bar­dzo płyt­ko pod zie­mią leżał ten le­chic­ki gro­bo­wiec. 

Poza tym, tekst cał­kiem in­te­re­su­ją­cy i spraw­nie na­pi­sa­ny. I bar­dzo sza­nu­ję wy­ko­rzy­sta­nie li­mi­tu. :) 

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Witaj, Ge­ki­ka­ro! 

 

Bar­dzo szyb­ko prze­ko­nał tę ko­bie­tę. I to ra­cjo­nal­ny­mi ar­gu­men­ta­mi. 

Nie­ste­ty, jak się oka­za­ło, tylko chwi­lo­wo ;)

Szyb­ko się nasz bo­ha­ter otrza­snął po utra­cie uko­cha­nej.

To nie­ste­ty muszę wziąć na klatę. Przy­zna­ję, że mało wia­ry­god­ne, ale limit. Wy­da­je mi się, że i tak upchną­łem w ten tekst za dużo. Za­sta­na­wia­łem się, czy nie dać Zło­ci­szo­wi się jed­nak zabić na ko­niec, by oszczę­dzić zna­ków, ale finał w stylu “Prze­bił się. Ko­niec” jakoś mi nie grał ;)

Ogól­nie wstęp wzglę­dem dal­szej czę­ści mocno roz­bu­do­wa­ny.

To wina zło­wro­gich twór­ców re­gu­la­mi­nu! Chcia­łem nad tek­stem po­pra­co­wać dłu­żej, ale jak osią­gną­łem kry­tycz­ną licz­bę zna­ków, wo­la­łem już nic nie psuć xD

Co do szyb­kie­go prze­mknię­cia bez­ko­sta, no to nie­ste­ty, wiele wię­cej z tego li­mi­tu nie dało się wy­ci­snąć (sam wiesz przez kogo ;P).

Jak na sta­ro­żyt­ne pań­stwo to bar­dzo płyt­ko pod zie­mią leżał ten le­chic­ki gro­bo­wiec. 

Jak już zbu­do­wa­li ma­gicz­ną ba­rie­rę, to kopać im się za bar­dzo nie chcia­ło.

 

Bar­dzo dzię­ku­ję za ko­men­tarz, bo już to 25 wy­świe­tleń i zero opi­nii za­czy­na­ło mnie nie­po­ko­ić ;)

#li­mi­ty­to­zlo

 

Ja się le­piej czuję w tek­stach po 50 tys. zna­ków, ale ile można ta­kich pisać (a tym bar­dziej czy­tać)? :P

W za­sa­dzie po­dob­ne za­rzu­ty są pod moim opo­wia­da­niem, więc takie przy­ga­niał ko­cioł garn­ko­wi. 

Spo­koj­nie. Tak na­praw­dę mnie tu nie ma.

Jej ciało wy­glą­da­ło, jakby ktoś prze­je­chał po nim że­laz­kiem.

To po­rów­na­nie jakoś mi nie pa­su­je do tego tek­stu. Jeśli miało być hu­mo­ry­stycz­ne, mam po­czu­cie, że zu­peł­nie nie zgra­ło się z, jakby nie było, tra­gicz­ną sy­tu­acją. 

Cie­ka­we ze­sta­wie­nie haseł, choć „li­li­pu­to­wość” jest tylko za­sy­gna­li­zo­wa­na. Po­wta­rza­jąc za Ge­ki­ka­rą – szko­da, że bez­kost na końcu się wy­tra­cił na rzecz Srebr­nej, któ­rej w sumie nie było mi szcze­gól­nie żal ;)

 

Po­zdra­wiam!

„Bóg jest Panem anio­łów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tol­kien

To po­rów­na­nie jakoś mi nie pa­su­je do tego tek­stu. Jeśli miało być hu­mo­ry­stycz­ne, mam po­czu­cie, że zu­peł­nie nie zgra­ło się z, jakby nie było, tra­gicz­ną sy­tu­acją. 

To nie jest po­rów­na­nie hu­mo­ry­stycz­ne. Tak wy­glą­da­ją kury wy­ssa­ne przez ła­si­cę (tak, bez­ko­sty ist­nie­ją na­praw­dę), z łe­łe­kiem by­ło­by więc, po­dej­rze­wam, po­dob­nie.

Cie­ka­we ze­sta­wie­nie haseł, choć „li­li­pu­to­wość” jest tylko za­sy­gna­li­zo­wa­na.

Za­czą­łem się za­sta­na­wiać czy ta “li­li­pu­to­wość” ma istot­ne zna­cze­nie dla fa­bu­ły, bo przy­znam, że przy pi­sa­niu wy­da­wa­ło mi się to oczy­wi­ste. I po na­my­śle pod­trzy­mu­ję tę opi­nię, gdyż ra­czej trud­no wy­obra­zić sobie Du­żych Ludzi miesz­ka­ją­cych w pod­ziem­nym mie­ście w lesie ;)

Po­wta­rza­jąc za Ge­ki­ka­rą – szko­da, że bez­kost na końcu się wy­tra­cił na rzecz Srebr­nej, któ­rej w sumie nie było mi szcze­gól­nie żal ;)

Myślę, że takie uroki krót­kiej formy (znów ten prze­klę­ty limit!), iż trud­no zżyć czy­tel­ni­ka z bo­ha­te­rem, w do­dat­ku epi­zo­dycz­nym, by mocno prze­jął się jego śmier­cią. W każ­dym razie ja, jak widać, do tego po­zio­mu kunsz­tu pi­sar­skie­go jesz­cze nie do­tar­łem.

Dzię­ku­ję za wi­zy­tę :)

Witaj.

Opo­wia­da­nie bar­dzo in­te­re­su­ją­ce, sporo świet­nych opi­sów i cha­rak­te­ry­sty­ki bo­ha­te­rów, jest dra­ma­tur­gia, a także – wy­raź­nie pod­kre­ślo­ny pro­blem kary oraz walki i od­da­nia życia za wszyst­kich.

 

Nie wiem, czy to ce­lo­we, lecz w nie­któ­rych miej­scach MIA­STO pi­szesz wiel­ką, w in­nych – małą li­te­rą.

 

Po­zdra­wiam. 

 

Pe­cu­nia non olet

Bruce, bar­dzo dzię­ku­ję za tak miłą opi­nię :)

Nie wiem, czy to ce­lo­we, lecz w nie­któ­rych miej­scach MIA­STO pi­szesz wiel­ką, w in­nych – małą li­te­rą.

Ow­szem, bo cza­sem jest to nazwa wła­sna Mia­sta łe­łe­ków, a cza­sem okre­śle­nie ro­dza­jo­we mia­sta Du­żych Ludzi.

Może być, cho­ciaż, IMO, koń­ców­ce przy­da­ło­by się wię­cej zna­ków i wy­ja­śnień. Tak, wiem, limit. Ale w końcu nie do­wia­du­je­my się, co zro­bił bez­kost po wy­ssa­niu Srebr­nej.

Swoją szosą, mam wra­że­nie, że laska wy­la­zła na po­wierzch­nię tylko po to, żeby speł­nić wy­ma­ga­nia fa­bu­ły. We­wnętrz­ne­go po­wo­du nie widzę.

Słabo ko­ja­rzę sło­wiań­skie de­mo­ny, więc po­łą­cze­nie z Le­chi­ta­mi wy­da­je mi się na­cią­ga­ne. Ale po kon­sul­ta­cji z wuj­kiem – jest w po­rząd­ku.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

@Świa­to­wi­der

Ro­zu­miem, tak są­dzi­łam, że to ce­lo­we i prze­my­śla­ne. :)

Raz jesz­cze dzię­ku­ję za wra­że­nia.

Po­zdra­wiam ser­decz­nie. :)

Pe­cu­nia non olet

Witaj, Fin­klo!

Ale w końcu nie do­wia­du­je­my się, co zro­bił bez­kost po wy­ssa­niu Srebr­nej.

Po praw­dzie, nawet gdyby limit był wyż­szy, ra­czej bym tego nie zdra­dził, bo kwe­stię bez­ko­sta chciał­bym roz­wi­nąć w innym tek­ście. To opo­wia­da­nie wy­obra­ża­łem sobie jako przede wszyst­kim mó­wią­ce o Zło­ci­szu i kon­se­kwen­cjach od­stą­pie­nia od woli przod­ków.

Swoją szosą, mam wra­że­nie, że laska wy­la­zła na po­wierzch­nię tylko po to, żeby speł­nić wy­ma­ga­nia fa­bu­ły. We­wnętrz­ne­go po­wo­du nie widzę.

To tro­chę praw­da, choć w tym przy­pad­ku za­sło­nię się złym li­mi­tem ;)

Słabo ko­ja­rzę sło­wiań­skie de­mo­ny, więc po­łą­cze­nie z Le­chi­ta­mi wy­da­je mi się na­cią­ga­ne. Ale po kon­sul­ta­cji z wuj­kiem – jest w po­rząd­ku.

Nie wy­da­je mi się, żeby bez­ko­sty wy­stę­po­wa­ły gdzieś poza Sło­wiańsz­czy­zną. Zresz­tą, nawet gdyby był to zwy­kły upiór, nie wiem jaki mógł­by być na te­re­nie Pol­ski inny pra­daw­ny wład­ca niż le­chic­ki (pew­nie scy­tyj­ski, ale to bar­dziej w gó­rach).

No, ale w ten spo­sób to tro­chę hi­sto­ria za­czy­na wy­glą­dać na frag­ment…

Nie mówię, że bez­ko­sty wy­stę­pu­ją gdzieś in­dziej, tylko że o nich nie sły­sza­łam.

Za­le­ży, jak zde­fi­niu­je­my “pra­daw­ne­go”. ;-) Dla mnie Ba­to­ry czy Wa­zo­wie rzą­dzi­li dawno, a ra­czej nie byli Sło­wia­na­mi. ;-)

Cze­kaj, cze­kaj… Wy­sy­sa­nie? Krew? Ani chybi wam­pir. ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

No, ale w ten spo­sób to tro­chę hi­sto­ria za­czy­na wy­glą­dać na frag­ment…

Wy­da­je mi się, że jeśli dwa opo­wia­da­nia mają ele­ment łą­czą­cy, nie czyni z nich to jesz­cze frag­men­tów jed­ne­go tek­stu. A w wy­pad­ku tego opo­wia­da­nia, jak pi­sa­łem, punk­tem cen­tral­nym jest ten mo­ment w życiu Zło­ci­sza, a z tej per­spek­ty­wy dal­szy los bez­ko­sta nie jest istot­ny, głów­ne zło już uczy­nił. Oczy­wi­ście, to wra­że­nie pew­nie psuje fakt, że w dru­giej czę­ści opo­wia­da­nia akcja przy­spie­sza, ale nie­ste­ty w gra­ni­cach tego li­mi­tu cięż­ko było ca­łość zrów­no­wa­żyć.

Za­le­ży, jak zde­fi­niu­je­my “pra­daw­ne­go”. ;-) Dla mnie Ba­to­ry czy Wa­zo­wie rzą­dzi­li dawno, a ra­czej nie byli Sło­wia­na­mi. ;-)

Nadal zda­rza­ją się pro­ce­sy są­do­we, do któ­rych pod­sta­wą są przy­wi­le­je wy­da­wa­ne przez tych kró­lów, nie na­zwał­bym więc ich pra­daw­ny­mi ;) Co wię­cej, ich miej­sca spo­czyn­ku są znane. No i z nie­sło­wiań­sko­ścią Wazów to nie jest taka pro­sta spra­wa, bo Zyg­munt był po matce Ja­giel­lo­nem i za Ja­giel­lo­na go uzna­wa­no w Rze­czy­po­spo­li­tej.

Za­mknię­ta hi­sto­ria ze wspól­nym bo­ha­te­rem i in­ny­mi rze­cza­mi – OK.

Jedna hi­sto­ria, któ­rej głów­nym celem jest wy­ja­śnie­nie ja­kiejś cechy bo­ha­te­ra dru­giej – nie bar­dzo.

Py­ta­nie, w któ­rym punk­cie tego spek­trum pla­su­je się Twoja.

Z kró­la­mi to żar­cik, ale dys­ku­sję da się cią­gnąć – dzie­ci nadal lubią roz­wią­zy­wać spory na pod­sta­wie ko­dek­su Ham­mu­ra­bie­go (on urwał łepek mo­je­mu mi­sio­wi, to ja podrę jego książ­kę). A Ja­gieł­ło był Sło­wia­ni­nem, ale czy Le­chi­tą? ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

By być ści­słym, Ja­gieł­ło nie był Sło­wia­ni­nem, tylko Bał­tem. Z dru­giej stro­ny ks. Dęm­bo­łęc­ki w swym “Wy­wo­dzie je­dy­now­ła­sne­go pań­stwa świa­ta” do­wo­dził ucze­nie, iż Adam i Ewa mó­wi­li po pol­sku, a Ja­gieł­ło po­cho­dził od nich w pro­stej linii, osta­tecz­nie więc trud­no stwier­dzić, jak to z tym Ja­gieł­łą było ;D

To Bał­to­wie nie byli Sło­wia­na­mi? Wy­cho­dzi głę­bia mojej nie­wie­dzy… Na szczę­ście nie ja jedna taka za­mo­ta­na. ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Hej :)

 

Prze­czy­ta­łem w nocy, ale nie mia­łem póź­niej czasu na ko­men­tarz, dla­te­go teraz słów kilka na­pi­szę.

 

Po­do­ba mi się po­czą­tek, jest taki kla­sycz­nie fan­ta­stycz­ny i nic nie za­po­wia­da, że bo­ha­te­ro­wie to mali lu­dzie. Ten fakt od­kry­wa­my ka­wa­łek póź­niej, po na­ra­dzie. Tekst na­pi­sa­łeś w faj­nym fan­ta­stycz­no awan­tur­ni­czym stylu i udało Ci się mnie wcią­gnąć, choć od ja­kie­goś czasu z fan­ta­sy mi nie po dro­dze.

Co mi prze­szka­dza­ło? W sumie trzy rze­czy. Pierw­sza z nich to bez­kost, który po­ja­wił się, po­ga­dał, wy­lazł ze swo­je­go wię­zie­nia, po­lazł mor­do­wać i tyle go wi­dzie­li. To nie wy­brzmie­wa pra­wie wcale, aż prosi się o kon­ty­nu­ację.

Druga to za­cho­wa­nie Srebr­nej, która po­la­zła na po­wierzch­nię i zgi­nę­ła, choć Zło­cisz pro­sił ją o to, żeby nie wy­cho­dzi­ła. Nie­lo­gicz­ne jest to jej za­cho­wa­nie – pi­szesz pod­czas roz­mo­wy Zło­ci­sza ze Srebr­ną, że lubi na spa­ce­ry ko­bi­ta wy­cho­dzić, a to, moim zda­niem, jest próba uspra­wie­dli­wie­nia jej obec­no­ści na po­wierzch­ni. I to by­ła­by próba nawet nie­zła, gdyby nie fakt, że trwa wojna, Zło­cisz lezie po po­wierzch­ni, bojąc się zo­stać za­uwa­żo­nym, a Srebr­na sobie re­gu­lar­nie na spa­ce­ry w trak­cie trwa­nia mor­der­cze­go kon­flik­tu wy­ła­zi. Nie ku­pu­ję tego.

W sumie na końcu Zło­cisz szyb­ko się coś otrzą­sa po śmier­ci uko­cha­nej. I to pod wpły­wem pa­te­tycz­nej mowy star­ca. Gdyby to był wstęp do cze­goś dłuż­sze­go, tek­stu w któ­rym wy­ja­śnił­byś do­kład­niej mo­ty­wa­cje i kon­struk­cję psy­chicz­ną bo­ha­te­ra, gdy­byś po­ka­zał ja­kieś za­leż­no­ści i wzor­ce, które funk­cjo­nu­ją w spo­łe­czeń­stwie ma­łych ludzi, a które mo­gły­by to jego za­cho­wa­nie uspra­wie­dli­wiać, to mniej by mnie to ra­zi­ło. A tutaj jest stop, urwa­na fa­bu­ła po­zo­sta­wia­ją­ca mnie nie­prze­ko­na­ne­go.

I teraz za­rzut ostat­ni: skala. Spójrz na te frag­men­ty:

 

Dla­te­go też na­ło­żył je­dy­nie utwar­dza­ny ka­ftan z kre­ciej skóry, do któ­re­go do­brał miecz prze­ku­ty ze scy­zo­ryka Du­żych Ludzi.

OK. Czyli mamy skalę. Wy­ni­ka z niej, że Zło­cisz ma ja­kieś 15-20 cm wzro­stu. Spoko. Ale po­ja­wia się pro­blem:

 

Od ruin dzie­lił go jesz­cze jeden, naj­gor­szy od­ci­nek – as­fal­to­wa szosa. Choć, jak na stan­dar­dy Du­żych Ludzi, nie była sze­ro­ka, Zło­ci­szo­wi jej prze­bie­gnię­cie mu­sia­ło zająć co naj­mniej kilka minut, wy­sta­wia­jąc go zu­peł­nie na widok wro­gich oczu.

Pięt­na­sto­cen­ty­me­tro­wy czło­wie­czek po­ko­nał­by zwy­kłą szosę w kilka se­kund. Nawet czte­ro­pa­smów­kę ogar­nął­by po­ni­żej mi­nu­ty. A tutaj pi­szesz o co naj­mniej kilku mi­nu­tach, co nie zga­dza się ze skalą. Dalej:

 

Bez trudu prze­ci­snął się przez oko za­rdze­wia­łej siat­ki.

I znów mam pro­blem ze skalą. Pięt­na­sto­cen­ty­me­tro­wy ludek dałby pew­nie radę przez oka stan­dar­do­wej siat­ki prze­leźć (roz­miar oczka 40x40), nie mu­siał­by się prze­ci­skać. Dalej w tek­ście też po­ja­wi­ły się zda­nia, które za­bu­rza­ły mi skalę ma­łych ludzi.

Więc ostat­nim za­rzu­tem jest skala, na szczę­ście jej ujed­no­li­ce­nie bę­dzie wy­ma­gać je­dy­nie de­li­kat­nej ko­sme­ty­ki.

 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie

Q

 

 

Known some call is air am

Outta, może nie ten roz­miar scy­zo­ry­ka? ;-)

A tu jesz­cze ostrza mogą być różne.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

No dobra, to co z od­gar­nia­niem pu­szek? Dla 20cm ludka praca mo­zol­na, ale moż­li­wa, dla ma­leń­stwa prze­by­wa­ją­ce­go szosę w kilka minut to jak­bym ja pró­bo­wał prze­su­nąć cy­ster­nę. Pustą bo pustą, ale nadal cy­ster­nę. Nie mó­wiąc już o na­ru­sze­niu cegły.

Known some call is air am

Outta, dzię­ku­ję bar­dzo za roz­bu­do­wa­ny ko­men­tarz. Twoje za­rzu­ty po­kry­wa­ją się ze wcze­śniej­szy­mi, więc nie będę od­po­wie­dzi bar­dzo roz­wi­jał. Po Twoim ko­men­ta­rzu za­czy­nam się prze­ko­ny­wać do zda­nia Fin­kli, że opo­wia­da­nie jest nie­kom­plet­ne fa­bu­lar­nie. Co do nie­wia­ry­god­nych za­cho­wań bo­ha­te­rów, wy­da­je mi się, że by­ły­by one wy­tłu­ma­czal­ne, gdyby wy­dłu­żyć tekst i moc­niej za­ry­so­wać ich syl­wet­ki. Nie­ste­ty, by spro­stać li­mi­to­wi, mu­sia­łem wy­ciąć cho­ciaż­by wy­ciąć więk­szość prze­my­śleń Zło­ci­sza. Tempo akcji pew­nie na tym zy­ska­ło, ale wła­śnie wia­ry­god­ność psy­chicz­na bo­ha­te­ra nie­ko­niecz­nie.

Przy czym je­stem oczy­wi­ście świa­dom, że te tłu­ma­cze­nia nie są sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ce z per­spek­ty­wy Czy­tel­ni­ka, po­zo­sta­je mi pa­mię­tać o tych uwa­gach w przy­szło­ści.

Co do skali, przy­znam, że przez długi czas nie mo­głem się zde­cy­do­wać, jakie roz­mia­ry nadać łe­łe­kom. Do­dat­ko­wo jesz­cze, przy­naj­mniej dla mnie, pi­sa­nie o skrza­tach oka­za­ło się wcale nie takie łatwe, bo wy­obraź­nia au­to­ma­tycz­nie przy­pi­sy­wa­ła bo­ha­te­ro­wi pro­por­cje wła­ści­we zwy­kłe­mu czło­wie­ko­wi (np. przy au­to­re­dak­cji zła­pa­łem się na tym, że w pier­wot­nej wer­sji tek­stu Zło­cisz wy­rwał krysz­tał jedną dło­nią). Stąd, jak widać, nie udało mi się tej spra­wy cał­ko­wi­cie ujed­no­li­cić. Za­kła­dam, że łe­łe­ki są tro­chę więk­sze niż 20 cm (zwróć uwagę, że miecz jest ze scy­zo­ry­ka prze­ku­ty, może być więc odeń dłuż­szy). Je­dy­nym po­waż­nym pro­ble­mem jest z tego co widzę szosa. Po­sta­ram się to po­pra­wić, choć nie wiem, czy uda mi się to przed za­koń­cze­niem kon­kur­su, ze wzglę­du na chwiej­ną rów­no­wa­gę Mocy, jaką utrzy­mu­je obec­na licz­ba zna­ków ;)

 

Outta, a uwzględ­niasz, że ma­lut­kie stwo­rze­nia są re­la­tyw­nie sil­niej­sze?

Świa­to­wi­de­rze, oczy­wi­ście, że spa­cer można uza­sad­nić. Wy­star­czy, żeby po­szła szu­kać ja­kie­goś dzie­cia­ka, który ob­ra­ził się na kum­pli, krzyk­nął “Zo­ba­czy­cie, że wyjdę na po­wierzch­nię”, scho­wał się pod łóż­kiem, żeby po­pła­kać, i tam za­snął. Tylko na tę mi­nio­po­wiast­kę trze­ba zna­ków…

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

No dobra, masz rację Fin­klo, nie­mniej jed­nak przy tej skali dalej pro­ble­mem jest cegła. Zresz­tą sam Świa­to­wi­der na­pi­sał, że łe­łe­ki mają po­wy­żej 20 cm, więc ewi­dent­nym ska­lo­wym ba­bo­lem zo­sta­ła chyba tylko szosa :)

Przy czym je­stem oczy­wi­ście świa­dom, że te tłu­ma­cze­nia nie są sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ce z per­spek­ty­wy Czy­tel­ni­ka, po­zo­sta­je mi pa­mię­tać o tych uwa­gach w przy­szło­ści.

Z punk­tu wi­dze­nia czy­tel­ni­ka ma­ją­ce­go kon­takt z au­to­rem są sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ce :) Go­rzej, jak tego kon­tak­tu nie ma, ale wiesz jak jest, trze­ba tak pisać, żeby nie trze­ba było wy­ja­śniać, z czym sam mam też pro­ble­my ;)

 

pi­sa­nie o skrza­tach oka­za­ło się wcale nie takie łatwe, bo wy­obraź­nia au­to­ma­tycz­nie przy­pi­sy­wa­ła bo­ha­te­ro­wi pro­por­cje wła­ści­we zwy­kłe­mu czło­wie­ko­wi

Zdaję sobie spra­wę, że do­sto­so­wa­nie skali może być pro­ble­ma­tycz­ne. Nawet w piór­ko­wym opo­wia­da­niu CMa mi nie za­gra­ła jedna rzecz od­no­śnie skali, a mia­no­wi­cie smok.

 

Je­dy­nym po­waż­nym pro­ble­mem jest z tego co widzę szosa.

Yep. Gdyby tylko te kilka minut na przej­ście szosy zmie­nić, to resz­ta już po­win­na być w po­rząd­ku.

 

Po­zdra­wiam

Q

Known some call is air am

Hm, co ja tu widzę? Kawał so­lid­ne­go świa­to­twór­stwa widzę. Po­łą­czy­łeś hasła z po­my­słem, a bez­kost sce­men­to­wał kli­mat. Tekst ma jed­nak po­waż­ny pro­blem z pro­por­cja­mi po­mię­dzy po­cząt­kiem, akcją wła­ści­wą, a za­koń­cze­niem. Gdy­bym miała coś do­ra­dzić, to skró­ce­nie ro­man­tycz­ne­go po­że­gna­nia i wię­cej szcze­gó­łów pod ko­niec wy­rów­na­ło­by wszyst­ko, bo nie są to po­waż­ne braki.

Nie chcę się po­wta­rzać po przed­pi­ś­cach, ale w sumie naj­bar­dziej do­ku­czał mi fakt, że bez­kost nie po­wró­cił w fi­na­le. Liczę na to, że kon­ty­nu­acja tego tek­stu po­ja­wi się na por­ta­lu, bo wzbu­dzi­łeś moją cie­ka­wość. W ogól­nym roz­ra­chun­ku widzę jed­nak wię­cej plu­sów niż mi­nu­sów. Nie two­rzysz wra­że­nia, że to za­mknię­ta ca­łość, ale nie jest to też mocno nie­sa­mo­dziel­na przy­gryw­ka do dłuż­sze­go utwo­ru. Dla­te­go po­le­cam, gdzie trze­ba.

Po­zdra­wiam

Dzię­ku­ję, oidrin, za wi­zy­tę!

Liczę na to, że kon­ty­nu­acja tego tek­stu po­ja­wi się na por­ta­lu, bo wzbu­dzi­łeś moją cie­ka­wość.

Wiel­ce mnie to cie­szy, choć naj­pierw, nie­ste­ty, musi ta kon­ty­nu­acja w ogóle po­wstać :/

Chyba nie będę ory­gi­nal­ny, jeśli na­pi­szę, że limit nie wy­szedł opo­wia­da­niu na dobre – spra­wia wra­że­nie ,,ze­rwa­ne­go” w trzech czwar­tych. A szko­da, bo to przy­jem­na lek­tu­ra i zaj­mu­ją­ca hi­sto­ria, którą, bar­dziej niż po­cię­tą (tak, aby zmie­ścić finał), wi­dział­bym roz­ro­śnię­tą. Choć­by o parę ty­się­cy zna­ków.

Cie­ka­wy po­mysł na miks. Wojna li­li­pu­tów z kra­sna­la­mi, w którą wplą­tu­je się sło­wiań­ski demon. Po­stać bez­ko­sta cie­ka­wa, aż chcia­ło­by się zo­ba­czyć, co jesz­cze na­wy­wi­jał ten spusz­czo­ny z łań­cu­cha stwór. Liczę na kon­ty­nu­ację!

Tym­cza­sem zgła­szam do bi­blio­te­ki i po­zdra­wiam!

Jesz­cze kro­czek i ten gro­bo­wiec po­zo­sta­nie twoim gro­bow­cem. Na za­wsze!

Alu­zja od­no­to­wa­na :p

Dzię­ki za ko­men­tarz, Ada­mie!

Za­uwa­żam ostat­nio, są­dząc po re­ak­cjach czy­tel­ni­ków, że czar­ne cha­rak­te­ry wy­cho­dzą mi znacz­nie bar­dziej in­try­gu­ją­ce od głów­nych bo­ha­te­rów. Czas chyba stwo­rzyć głów­ne­go bo­ha­te­ra-czar­ne­go cha­rak­te­ra ;D

Fajny tekst. Tro­chę pew­nie cier­pia­łeś przy pi­sa­niu na to, co ja (li­mi­to­za) i ow­szem, zga­dzam się z przed­pi­ścia­mi, że chęt­nie bym po­czy­ta­ła na przy­kład o bez­ko­ście, wię­cej. Ale tekst w obec­nej po­sta­ci też się spraw­dza, lek­tu­ra była przy­jem­na i wcią­ga­ją­ca, fa­bu­ła po­my­sło­wa, a po­łą­cze­nie nie­ty­po­wych mo­ty­wów mniej ab­sur­dal­ne niż w in­nych kon­kur­so­wych tek­stach, co też jest cie­ka­we. Do­kli­ku­ję.

ninedin.home.blog

Ni­ne­din, dzię­ku­ję za po­sła­nie do bi­blio­te­ki, bo już za­czy­na­łem tra­cić na­dzie­ję :D

Jeśli się zbio­rę w sobie i to na­pi­szę, to jest szan­sa, że bez­kost efek­tow­nie po­wró­ci w tek­ście na “Ta­jem­ni­ce świa­tów”.

Bar­dzo wcią­ga­ją­ce, kon­kret­ne i so­lid­nie po­pro­wa­dzo­ne opo­wia­da­nie. Czy­ta­ło się z praw­dzi­wą przy­jem­no­ścią. Nie będę jed­nak ory­gi­nal­ny twier­dząc, że za­koń­cze­nie wy­da­je się być urwa­ne w naj­waż­niej­szym mo­men­cie. We­dług mnie trud­no by­ło­by co­kol­wiek od­kro­ić. Nie mia­łem oka­zji wcze­śniej za­po­znać się z “Obiet­ni­cą zie­le­ni”, ale szyb­ko nad­ro­bi­łem za­le­gło­ści :)

Wła­ści­wie je­dy­nym zgrzy­tem jaki wy­chwy­ci­łem były dys­ku­syj­ne roz­mia­ry łe­łe­ków i ich bu­dow­li. Raz mamy stop­nie pa­ła­co­wych scho­dów ze zło­tych flo­re­nów, zaraz potem srebr­ną mo­ne­tę bę­dą­cą ścia­ną bu­dyn­ku. 

Dzię­ku­ję, Fla­dri­fie, za lek­tu­rę i opi­nię :)

Co do bu­dow­li – opis scho­dów mu­sia­łem nie­ste­ty mocno skró­cić ze wzglę­du na limit, wspo­mi­nam jed­nak, że był to “cud ar­chi­tek­tu­ry”. Wy­obra­żam je sobie jako wiel­kie, ma­je­sta­tycz­ne scho­dy na przed­po­lu pa­ła­cu, spo­koj­nie mo­gą­ce do­rów­ny­wać roz­mia­ra­mi ścia­nie willi.

Sława!

Widzę Le­chi­tów, więc je­stem.

Cho­ciaż wcze­śniej gdzieś mi umknę­ło to opo­wia­da­nie. :P

Po­mysł cie­ka­wy, ale nie­ste­ty nie będę ory­gi­nal­na… Mnie też bra­ko­wa­ło cze­goś wię­cej o bez­ko­ście. :( A już się ucie­szy­łam, jak się na chwi­lę prze­mie­nił w swoją dawną po­stać, pięk­ne­go króla Le­chic­kie­go… A potem znów ta po­czwa­ra. :( No i też bym skró­ci­ła ten wątek ze Srebr­ną. Tak czy siak opo­wia­da­nie fajne! :D

Od­mel­do­wu­ję się!

Chwa­ła Wiel­kiej Le­chii!

Ja nie wiem, czemu epi­zo­dycz­ne czar­ne cha­rak­te­ry w moich opo­wia­da­niach uzna­wa­ne są przez czy­tel­ni­ków za naj­cie­kaw­sze xD Cie­ka­we, czy jak­bym zro­bił złą po­stać głów­nym bo­ha­te­rem, to sta­nie się cie­ka­wa, bo bę­dzie zła, czy nudna, bo bę­dzie głów­na…

Tak czy ina­czej, dzię­ku­ję za wi­zy­tę!

CWL!

Cie­ka­we, czy jak­bym zro­bił złą po­stać głów­nym bo­ha­te­rem, to sta­nie się cie­ka­wa, bo bę­dzie zła, czy nudna, bo bę­dzie głów­na…

Jest taki kon­kurs :D

Known some call is air am

Scho­dy i ścia­na z monet. Ja to sobie wy­obra­zi­łam tak, że scho­dy są z monet czę­ścio­wo le­żą­cych na sobie (taki uko­śny sto­sik), a ścia­na z mo­ne­ty na sztorc. W końcu u nas też stop­nie mogą być mniej wię­cej tak wy­so­kie, jak ścia­na gruba. A u szczy­tu scho­dów pół­okrą­gły ganek.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Fak­tycz­nie, oba roz­wią­za­nia mają sens, ja po­cząt­ko­wo wy­obra­zi­łem sobie je jako zgię­te mo­ne­ty ukła­da­ją­ce się w schod­ki, stąd ta moja dys­pro­por­cja

Outta, ale w kon­kur­sie zła po­stać nie­ko­niecz­nie musi być głów­ną ;)

Fla­dri­fie, ale jed­nak tekst mówi wy­raź­nie, scho­dy, a nie schod­ki ;D

Ech, mam bar­dzo am­bi­wa­lent­ne uczu­cia wobec tego tek­stu. Po­czą­tek po­do­bał mi się bar­dzo, potem nie­ste­ty tro­chę sia­dło, potem po­mysł z bez­ko­stem znów się spodo­bał, ale otwar­te za­koń­cze­nie trosz­kę po­psu­ło wra­że­nie – nie żebym nie lu­bi­ła otwar­tych za­koń­czeń, ale tu mi cze­goś jed­nak za­bra­kło na do­mknię­cie tej kon­kret­nej hi­sto­rii. Może zresz­tą nie w samym za­koń­cze­niu, ale po dro­dze – bo w za­sa­dzie na ko­niec zo­sta­łam z bar­dzo pod­sta­wo­wy­mi py­ta­nia­mi, np. skąd Zło­cisz tak łatwo wie­dział, że to (i co to) bez­kost? Może po pro­stu za­bra­kło tro­chę wię­cej o świe­cie ma­łych lud­ków. A z kolei bez­kost jako Tur­bo­le­chi­ta jest tylko ozdob­ni­kiem, pod­czas gdy świat pod­ziem­ny spra­wia też wra­że­nie le­chic­kie­go… Do­ce­niam więc po­mysł, ale po­zo­sta­łam z więk­szym nie­do­sy­tem niż sa­tys­fak­cją.

Uba­wi­ło mnie oczy­wi­ście, że oboje za­czy­na­my opo­wia­da­nia od ude­rze­nia pię­ścią w stół ;)

Hi­sto­ryj­ka cał­kiem cał­kiem, ład­nie mimo że dość stan­dar­do­wo ro­ze­gra­ny wątek z klą­twą, nie­złe po­sta­cie, ogól­nie świat obie­cu­ją­cy i można by w nim wię­cej, ale trze­ba by go wtedy le­piej opi­sać.

Aha, zer­k­nę­łam na ko­men­ta­rze: nie skra­ca­ła­bym wątku ze Srebr­ną. Wręcz prze­ciw­nie.

 

Ale nie tylko fa­bu­lar­no-świa­to­twór­czy nie­do­syt jest po­wo­dem am­bi­wa­len­cji w od­bio­rze tego tek­stu. Przy­zwy­cza­iłam się do tego, że przez Twoje tek­sty płynę gład­ko i roz­ko­szu­ję się lek­tu­rą, ten więc spra­wił na mnie wra­że­nie nie­do­pra­co­wa­ne­go tech­nicz­nie. Po­ni­żej to, na czym się za­trzy­my­wa­łam.

 

Przez twarz króla prze­mknę­ły drgaw­ki.

Nie wy­da­je mi się, żeby prze­my­ka­ją­ce przez twarz drgaw­ki były po­praw­ną fra­ze­olo­gią.

 

Po raz pierw­szy od do­tar­cia złych wie­ści ktoś od­wa­żył się wy­mie­nić na głos nazwę za­gi­nio­ne­go ar­te­fak­tu.

Tu jest z kolei dość przy­cięż­ka­we “do­tar­cie złych wie­ści”, no i “wy­mó­wić na głos”, a nie wy­mie­nić.

 

Jest jesz­cze jedna pra­daw­na siła

Jesz­cze jedna? Wcze­śniej nie ma mowy o in­nych.

 

– Nie! – prze­rwał krzyk Naj­wyż­sze­go Pia­stu­na Ognia.

Di­da­ska­lium się po­sy­paw­szy. Kto prze­rwał krzyk, chce się za­py­tać ;)

 

Ze­bra­nie nie po­trwa­ło długo.

Nie pa­su­je mi to “ze­bra­nie”.

 

– To coś nie­bez­piecz­ne­go, co mo­że­my ob­ró­cić prze­ciw wro­gom.

Ob­ra­cać coś prze­ciw­ko komuś do­ty­czy ra­czej bar­dziej abs­trak­cyj­nych spraw, a nie przed­mio­tów.

 

– Czy mogę żądać od cie­bie ta­kiej ofia­ry?

Bar­dzo nie­da­le­ko jest o ofie­rze syna, więc tu może le­piej po­świę­ce­nia?

 

Wasza wy­so­kość

Do kró­lów “wasza kró­lew­ska mość”

Widzę, że pod­ją­łeś już de­cy­zję, nie będę dalej wy­sta­wiał na próbę two­jej cier­pli­wo­ści. Ale pa­mię­taj, że je­steś zdany na sie­bie. Ja nie mogę przy­znać, że po­zwo­li­łem ci

– Do­brze. – Wład­ca po­ło­żył dłoń na jego ra­mie­niu.

Tu to “jego” niby wia­do­mo, do kogo się od­no­si, ale jed­nak lep­szy byłby kon­kret, bo tro­chę pod­mio­ty i do­peł­nie­nia się mie­sza­ją.

 

flo­re­nów

Czyli świat z Flo­ren­cją ;) Nie bar­dzo wiem, skąd aż tyle kon­kret­nie flo­re­nów w ewi­dent­nie le­chic­kich pod­zie­miach. To się tro­chę do­ma­ga wię­cej świa­to­twór­stwa.

 

miecz prze­ku­ty ze scy­zo­ry­ka Du­żych Ludzi

Nie­daw­no w mojej “Obe­rży” za­rzu­co­no mi uży­cie “scy­zo­ry­ka” (choć słowo wy­stę­pu­je u Mic­kie­wi­cza) – tu wpraw­dzie oczy­wi­ście się tłu­ma­czy tym, że ten sta­ro­świec­ki świat pod­ziem­ny funk­cjo­nu­je rów­no­le­gle z no­wo­cze­snym ludz­kim, ale na tym eta­pie tego nie wiemy i to słowo wśród tych wszyst­kich feu­dal­nych sto­sun­ków brzmi dziw­nie.

 

za­miesz­kują ją

po pole­głym

Oso­bi­ście nie de­mo­ni­zu­ję ani nie prze­śla­du­ję ali­te­ra­cji itepe, ale tu mnie ude­rzy­ły

 

Do­pó­ki mia­sto jest w nie­bez­pie­czeń­stwie,

Wszę­dzie poza tym Mia­sto.

 

Nawet jeśli, czy mo­żesz mi ży­czyć lep­sze­go losu[-,] niż zjed­no­cze­niae się z przod­ka­mi po chwa­leb­nej śmier­ci?

“Nawet jeśli” to okrop­ny an­gli­zyzm, od biedy mo­gło­by być “nawet jeśli jest tak jak mó­wisz”. Co do wy­rzu­co­ne­go “się” – na moje wy­czu­cie mo­gło­by zo­stać, gdyby cho­dzi­ło o do­słow­ne zla­nie się z jakąś masą przod­ków, a nie po pro­stu do­łą­cze­nie do nich

 

Zło­cisz wes­tchnął, ru­sza­jąc alej­ką w drogę po­wrot­ną.

Ra­czej “i ru­szył”

 

Już, już do­się­gał dru­gie­go brze­gu

Do­się­gał – dla mnie wy­wo­łu­je obraz le­żą­ce­go na as­fal­cie bo­ha­te­ra, usi­łu­ją­ce­go do­się­gnąć brze­gu ;) No i ten brzeg szosy – też nie je­stem prze­ko­na­na.

 

W chwi­li, w któ­rej wpadł w za­ro­śla przy­droż­ne­go rowu, tuż obok niego prze­mknął roz­pę­dzo­ny po­jazd.

Wy­gra­mo­liw­szy się z rowu,

 

Po­dwór­ko go­spo­dar­stwa wy­peł­nia­ło morze pu­szek i nie­do­pał­ków pa­pie­ro­sów. Przedar­cie się przez ten gąszcz

Gąszcz nie bar­dzo mi pa­su­je do pu­szek

 

wiel­ki[-,] czer­wo­ny pen­ta­gram.

Do­okre­ślasz.

 

Od­gar­nię­cie ster­ty pu­szek pod zna­kiem za­ję­ło tro­chę czasu[+,] jed­nak wy­si­łek Zło­ci­sza zo­stał na­gro­dzo­ny.

 

Pod ścia­ną od­krył klapę w pod­ło­dze. Szczę­śli­wie nie była za­mknię­ta, ale samo jej pod­nie­sie­nie sta­no­wi­ło dla ka­pi­ta­na cięż­ki orzech do zgry­zie­nia.

Wró­cił do szosy. Przez jakiś czas bu­szo­wał w po­ro­słym krze­wa­mi rowie, aż zna­lazł od­po­wied­ni kij. Przy­tasz­czył go z po­wro­tem. Wspo­ma­ga­jąc się mie­czem, zdo­łał wci­snąć patyk w szpa­rę mię­dzy klapą i pod­ło­gą, po czym użyć go jako dźwi­gni. W ten spo­sób pod­niósł klapę na tyle

Ten cięż­ki orzech w tym kon­tek­ście też mi śred­nio pa­su­je.

 

Skon­sta­to­wał, że znaj­du­je się w piw­ni­cy peł­nej gra­tów. Czuł, że to jesz­cze nie sie­dzi­ba szu­ka­nej po­tę­gi, że musi zejść głę­biej.

Dwa ostat­nie są ok z po­wtó­rze­niem, ale pierw­sze trze­ba by czymś za­stą­pić.

 

Noz­drza Zło­ci­sza ude­rzył po­twor­ny smród.

A nie: W noz­drza?

 

dwa świe­tli­ste punk­ci­ki, peł­ga­ją­ce krwi­stą czer­wie­nią

To “peł­ga­nie” niby nie jest słow­ni­ko­wo cał­kiem nie­po­praw­ne (”peł­gać «o ogniu, pło­mie­niu itp.: palić się słabo, nie­rów­no»“), ale coś mi w tym nie pa­su­je, bo to chyba cza­sow­nik od­no­szą­cy się wy­łącz­nie do ognia czy pło­mie­ni oraz chyba nie da się peł­gać czymś

 

Oto przed nim pre­zen­to­wał się praw­dzi­wy bez­kost!

Pre­zen­to­wał się?

 

rzu­cić się na in­tru­za[-,] czy też po­wstrzy­mać krwio­żer­cze in­stynk­ty.

 

Gdy tylko od­kry­ły nasze ist­nie­nie, pod­ję­ły się wy­pę­dze­nia nas z na­szych do­mostw. Na­pa­stu­ją bez prze­rwy Mia­sto. Bro­ni­my się, ale nasze siły są na wy­czer­pa­niu.

 

zwró­ce­nie się do ta­kiej po­czwa­ry[-,] jak ja[-,] jest miarą wa­szej de­spe­ra­cji.

 

Ka­mień po­cią­gał nad­zwy­czaj­nym pięk­nem. Do­tknął go. Dło­nie ka­pi­ta­na prze­szedł dreszcz, tak że cof­nął ręce.

Tu coś się sypie w kwe­stii pod­mio­tów.

 

Prze­ła­mał jed­nak ten od­ruch i szyb­kim ru­chem wy­szarp­nął krysz­tał.

Prze­ła­mał od­ruch? A nie po­ko­nał?

 

Choć resz­tą sił ka­pi­tan utrzy­mał się na no­gach, blask ośle­pił go. Czuł tylko prze­pływ mocy, do­by­wa­ją­cej się z ru­bi­nu.

Tu tro­szecz­kę wy­cho­dzi na to, że blask czuł prze­pływ mocy. Na lo­gi­kę oczy­wi­ście nie, ale ten blask jako pod­miot jest jed­nak bez­po­śred­nio przed na­stęp­nym zda­niem.

 

wy­nio­sły[-,] orli nos.

Wy­nio­sły nos?

 

jak cia­sto prze­cie­ka­ją­ce przez oko sitka

Hmm. Jedno oko sitka? Całe cia­sto?

 

A jed­nak[-,] blef oka­zał się sku­tecz­ny.

 

Wrzu­cił rubin do szybu i sam się do niego wgra­mo­lił. (…) Nieco kło­po­tu spra­wi­ło Zło­ci­szo­wi wspię­cie się po dra­bi­nie.

Cy­tu­ję tylko ka­wa­łek, ale w tym frag­men­cie, na więk­szej prze­strze­ni tek­stu, od­pa­dłam od geo­me­trii i to­po­gra­fii ;)

http://altronapoleone.home.blog

Witaj, dra­ka­ino!

Ech, mam bar­dzo am­bi­wa­lent­ne uczu­cia wobec tego tek­stu.

To tak jak ja :D

A z kolei bez­kost jako Tur­bo­le­chi­ta jest tylko ozdob­ni­kiem, pod­czas gdy świat pod­ziem­ny spra­wia też wra­że­nie le­chic­kie­go…

Ra­czej nie tyle le­chic­kie­go, co po pro­stu sło­wiań­skie­go. Sfor­mu­ło­wa­nie “świat pod­ziem­ny” też tro­chę na wy­rost w sto­sun­ku do jed­nej osady skrza­tów ;)

ogól­nie świat obie­cu­ją­cy i można by w nim wię­cej, ale trze­ba by go wtedy le­piej opi­sać.

Tylko jak to upchnąć w takim li­mi­cie? :/

 

Co do tech­ni­ka­liów, cóż, dla mnie na­ucz­ka, żeby nie pró­bo­wać się zmie­ścić w tak fe­ler­nych li­mi­tach, tylko na spo­koj­nie zre­da­go­wać tekst. Po­ni­żej kilka uwag do uwag, które zdały mi się dys­ku­syj­ne:

Nie wy­da­je mi się, żeby prze­my­ka­ją­ce przez twarz drgaw­ki były po­praw­ną fra­ze­olo­gią.

Skoro dresz­cze mogą prze­mknąć, to czemu nie drgaw­ki?

Jesz­cze jedna? Wcze­śniej nie ma mowy o in­nych.

Jest mowa o Oku Ba­zy­lisz­ka.

Ob­ra­cać coś prze­ciw­ko komuś do­ty­czy ra­czej bar­dziej abs­trak­cyj­nych spraw, a nie przed­mio­tów.

No, toć prze­cież to jest jakaś abs­trak­cyj­na, bli­żej jesz­cze nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­na siła.

Do kró­lów “wasza kró­lew­ska mość”

Nie wy­da­je mi się, żeby taka ty­tu­la­tu­ra była ab­so­lut­nie uni­wer­sal­na (w Pol­sce funk­cjo­no­wa­ło cho­ciaż­by “mości królu”, “mi­ło­ści­wy panie”, w Lich­ten­ste­inie i Luk­sem­bur­gu obo­wią­zu­je “Wasza Kró­lew­ska/Ksią­żę­ca Wy­so­kość”). Tym bar­dziej w świe­cie łe­łe­ków “wasza wy­so­kość” może mieć tu za­sto­so­wa­nie ;)

Czyli świat z Flo­ren­cją ;) Nie bar­dzo wiem, skąd aż tyle kon­kret­nie flo­re­nów w ewi­dent­nie le­chic­kich pod­zie­miach. To się tro­chę do­ma­ga wię­cej świa­to­twór­stwa.

Za Wi­ki­pe­dią:

Flo­ren – złota mo­ne­ta o masie ok. 3,5 grama, bita przez Flo­ren­cję od 1252 roku. Jej sta­bil­na war­tość po­zwo­li­ła stać się głów­ną złotą mo­ne­tą w Eu­ro­pie. Od XIV w. była czę­sto na­śla­do­wa­na, przez m.in. Wło­chy, Cze­chy, Węgry, Fran­cję oraz Ni­der­lan­dy[1]. Jej we­nec­kim od­po­wied­ni­kiem był po­cząt­ko­wo cekin, potem dukat.

Flo­ren szyb­ko stał się stan­dar­dem i przez stu­le­cia był na­śla­do­wa­ny w wielu kra­jach eu­ro­pej­skich (po­dob­nie jak grosz i srebr­ny talar). Wła­sne jego na­śla­dow­nic­twa bili m.in. wład­cy Ser­bii czy ksią­żę­ta ślą­scy. […] W Pol­sce flo­re­nem na­zy­wa­no bę­dą­ce w obie­gu mo­ne­ty złote. Z cza­sem okre­śle­nie to zo­sta­ło wy­par­te przez nazwę dukat (także czer­wo­ny złoty lub czer­wo­niec)

 

Bar­dzo dzię­ku­ję za lek­tu­rę i tak szcze­gó­ło­wy ko­men­tarz! 

Skoro dresz­cze mogą prze­mknąć, to czemu nie drgaw­ki?

A mogą? Dresz­cze zna­czy? Mam wra­że­nie, że dreszcz to coś, co prze­bie­ga po ple­cach, a nie prze­my­ka ;)

 

Jest mowa o Oku Ba­zy­lisz­ka.

No wła­śnie. Tylko o oku. A “jesz­cze jeden” su­ge­ru­je dłuż­szą wy­li­czan­kę.

 

No, toć prze­cież to jest jakaś abs­trak­cyj­na, bli­żej jesz­cze nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­na siła.

nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­ny =/= abs­trak­cyj­ny

 

Nie wy­da­je mi się, żeby taka ty­tu­la­tu­ra była ab­so­lut­nie uni­wer­sal­na (w Pol­sce funk­cjo­no­wa­ło cho­ciaż­by “mości królu”, “mi­ło­ści­wy panie”, w Lich­ten­ste­inie i Luk­sem­bur­gu obo­wią­zu­je “Wasza Kró­lew­ska/Ksią­żę­ca Wy­so­kość”). Tym bar­dziej w świe­cie łe­łe­ków “wasza wy­so­kość” może mieć tu za­sto­so­wa­nie ;)

Mości król i mi­ło­ści­wy pan – jak naj­bar­dziej, bo one wła­śnie się od­no­szą do króla. W Liech­ten­ste­inie i Luk­sem­bur­gu rzą­dzą ksią­żę­ta, dla­te­go wy­so­kość, wszyst­ko się zga­dza. Wy­so­ko­ścia­mi są za­rów­no rzą­dzą­cy ksią­żę­ta, jak i ksią­żę­ta z ro­dzin kró­lew­skich. To wła­śnie jest sfor­ma­li­zo­wa­ne, mię­dzy in­ny­mi po to, żeby uni­kać nie­po­ro­zu­mień i żeby było oczy­wi­ste, jak wy­glą­da pre­ce­den­cja i inne dy­plo­ma­tycz­ne ukła­dy. Z dy­plo­ma­tycz­ne­go punk­tu wi­dze­nia na­zwa­nie króla “wy­so­ko­ścią” jest uchy­bie­niem. Myślę, że w czymś w ro­dza­ju de­pe­szy em­skiej wy­star­czy­ło­by za pro­wo­ka­cję.

 

Za Wi­ki­pe­dią:

Ależ ja wiem, że nazwa flo­ren stała się po­wszech­na dla typu zło­tej mo­ne­ty (z nu­mi­zma­ty­ki śre­dnio­wiecz­no-no­wo­żyt­nej mia­łam, od­pu­kać, 4.5), nie­mniej w prze­ci­wień­stwie do róż­nych gul­de­nów, du­ka­tów, ta­la­rów czy kraj­ca­rów, po­wsta­nie tej nazwy wy­ma­ga ist­nie­nia Flo­ren­cji, pod­czas gdy tych po­zo­sta­łych – je­dy­nie cech sa­mych monet. Więc tro­chę za­żar­to­wa­łam z od­wiecz­ne­go pro­ble­mu, czy w fan­ta­sy­lan­dzie można usiąść po tu­rec­ku, mieć bor­do­wą su­kien­kę, wypić wę­grzy­na, mieć sza­blę z da­ma­sceń­skiej stali i za­pła­cić za nią i wino ba­joń­skie sumy ;) U Cie­bie to się osta­tecz­nie oka­zał nie­zu­peł­nie fan­ta­sy­land, ale po pro­stu tak mi się sko­ja­rzy­ło, że te flo­re­ny to pro­blem z tej samej półki co bordo czy ada­ma­szek.

http://altronapoleone.home.blog

A mogą? Dresz­cze zna­czy? Mam wra­że­nie, że dreszcz to coś, co prze­bie­ga po ple­cach, a nie prze­my­ka ;)

Prze­mknię­cie to za­sad­ni­czo sy­no­nim prze­bie­gnię­cia. Zresz­tą, pro­szę bar­dzo, “Sza­tan z siód­mej klasy”:

Po­trzy­ma­ją czas jakiś, aby im nie prze­szka­dza­no w po­szu­ki­wa­niach. Je­że­li znaj­dą, wy­pusz­czą nas… Je­że­li jed­nak nie znaj­dą? – Zimny dreszcz prze­mknął po nim.

Więc tro­chę za­żar­to­wa­łam z od­wiecz­ne­go pro­ble­mu, czy w fan­ta­sy­lan­dzie można usiąść po tu­rec­ku, mieć bor­do­wą su­kien­kę, wypić wę­grzy­na, mieć sza­blę z da­ma­sceń­skiej stali i za­pła­cić za nią i wino ba­joń­skie sumy ;)

Ale to nie jest żaden fan­ta­sy­land, tylko las pod moim domem! Wpraw­dzie nie zna­la­złem tam nigdy żad­nych flo­re­nów, ale za­kła­dam, że gdyby żyły tam skrza­ty opie­ra­ją­ce swoją kul­tu­rę na gro­ma­dze­niu monet Du­żych Ludzi, to i flo­re­ny (może nawet ory­gi­nal­ne, w końcu kupcy z Flo­ren­cji na pewno też cza­sem tu tra­fia­li) mo­gły­by mieć, oczy­wi­ście jako naj­więk­szy skarb, godny kró­lew­skie­go pa­ła­cu.

Dyć na­pi­sa­łam, że się oka­zał nie­fan­ta­sy­lan­dem ;) Py­ta­nie, skoro już upie­rasz się na dys­ku­sję o tym, czy skrza­ty będą znały nazwę flo­ren ;) Ale po­patrz na tę dys­ku­sję z przy­mru­że­niem oka, pliz, a nie tak sie­rio­znie… Co do prze­mknię­cia dresz­czu Ma­ku­szyń­ski mnie nie prze­ko­nu­je, bo fra­ze­olo­gi­zmy cza­sem wy­cho­dzą z uży­cia, no i kwe­stii drga­wek i tak to nie roz­wią­zu­je.

http://altronapoleone.home.blog

Jak mam nie trak­to­wać sie­rio­znie ta­kich in­sy­nu­acji ob­ra­ża­ją­cych in­te­li­gen­cję moich skrza­tów ;P

Łe­łe­ki w daw­niej­szych cza­sach nie tylko cho­mi­ko­wa­ły pie­nią­dze, ale też ob­da­ro­wy­wa­ły nimi do­brych ludzi (tak przy­naj­mniej prawi “Be­stia­riusz sło­wiań­ski”), więc na pewno do­wia­dy­wa­ły się od nich, jak je na­zy­wać. W moim uni­wer­sum ten kon­takt zo­stał ze­rwa­ny, nie­mniej pa­mięć o na­zew­nic­twie po­szcze­gól­nych monet, jako, jak wspo­mnia­łem, klu­czo­wych dla kul­tu­ry (za­uważ, że od nich po­cho­dzą też imio­na), na pewno prze­trwa­ła. Poza tym myślę, że nawet w cza­sach dzi­siej­szych dys­po­nu­ją­ce czap­ka­mi nie­wid­ka­mi skrza­ty mają dużą wie­dzę o świe­cie Du­żych Ludzi ;)

Okej, ską­d­inąd su­ge­ro­wa­ła­bym w takim razie przy­bli­że­nie czy­tel­ni­ko­wi, czym są kon­kret­nie łe­łe­ki, bo ja ich np. nie zna­łam, choć imio­na od pie­nię­dzy za­uwa­ży­łam.

http://altronapoleone.home.blog

Jest to ro­dzaj skrza­tów, myślę, że dla tak krót­kie­go tek­stu tyle in­for­ma­cji wy­star­czy.

Może wy­star­czy. Nie­mniej in­for­ma­cja o ich za­mi­ło­wa­niu do monet by na pewno nie za­szko­dzi­ła ;) Przy­znam, że się na tej na­zwie lekko za­wie­si­łam, potem uzna­łam, że to “ja­kieś skrza­ty czy be­bo­ki”, być może Twój wła­sny wy­mysł, i nie drą­ży­łam, ale faj­nie by­ło­by wła­śnie mieć taką kró­ciu­teń­ką in­for­ma­cję, wple­cio­ną w na­tu­ral­ny spo­sób w nar­ra­cję, da­ją­cą pew­ność, że to kon­kret­ny ro­dzaj skrza­tów, a nie wy­mysł au­tor­ski.

Każdy cza­sem musi po­na­rze­kać na tek­sty ulu­bio­nych au­to­rów :P

http://altronapoleone.home.blog

Cześć, Świa­to­wi­der,

wybór haseł od po­cząt­ku mnie nie za­chę­cił, szcze­gól­nie “Im­pe­rium Le­chic­kie”, ale stwo­rzy­łeś przy­stęp­ne opo­wia­da­nie ;) Zna­la­złam w nim przy­jem­ność, byłam cie­ka­wa, co dalej. Po­do­bał mi się ten myk z nie­zdra­dza­niem od razu roz­mia­rów bo­ha­te­rów. Koń­ców­ka nie­ste­ty dużo słab­sza od resz­ty, bo chyba ze­żarł cię limit.

Nie po­do­ba­ły mi się dwie spra­wy: pierw­sza, że uko­cha­na Zło­ci­sza tak bez­tro­sko wy­szła na po­wierzch­nie, ale okej, pod wpły­wem emo­cji ro­bi­my głu­pie rze­czy, choć, imho, chyba po pro­stu chcia­łeś wstrzą­snąć czy­tel­ni­kiem.

…Co nie do końca wy­cho­dzi, bo Zło­cisz zbyt szyb­ko do­cho­dzi do sie­bie po jej śmier­ci. Tutaj już tych emo­cji nie ma.

Ale ca­łość na plus ;) 

 

 

Szczę­śli­wie nie była za­mknię­ta, ale samo jej pod­nie­sie­nie sta­no­wi­ło dla ka­pi­ta­na cięż­ki orzech do zgry­zie­nia.

Wy­wo­ła­ło to u mnie zgrzyt, więc spraw­dzi­łam i fak­tycz­nie “cięż­ki” w tym związ­ku jest “nie­po­praw­ny i kla­sy­fi­ko­wa­ny jako błąd fra­ze­olo­gicz­ny”.

 

– Je­stem na twe roz­ka­zy, panie. – Zło­cisz skło­nił się.

Le­piej nie sta­wiać “się” na końcu.

 

 

Po­wo­dze­nia w kon­kur­sie!

Nie wy­sy­łaj kra­sno­lu­da do ro­bo­ty dla elfa!

Witaj, Lano!

Cie­szę się, że mimo man­ka­men­tów opo­wia­da­nie nad­ro­bi­ło złe wra­że­nie spo­wo­do­wa­ne ha­sła­mi (choć przy­znam, że nie wiem, jak można nie lubić li­li­pu­tów?!). Co do nie­zdra­dza­nia roz­mia­rów bo­ha­te­rów, dzię­ku­ję za do­ce­nie­nie, choć z dru­giej stro­ny, wobec zna­jo­mo­ści przez czy­tel­ni­ka haseł jest to w dużej mie­rze za­bieg pro forma.

…Co nie do końca wy­cho­dzi, bo Zło­cisz zbyt szyb­ko do­cho­dzi do sie­bie po jej śmier­ci. Tutaj już tych emo­cji nie ma.

No, nie­ste­ty, gdyby się zabił, to by­ło­by to za­koń­cze­nie aku­rat pod limit, ale jakoś nie mia­łem serca, żeby mu to zro­bić ;)

Wy­wo­ła­ło to u mnie zgrzyt, więc spraw­dzi­łam i fak­tycz­nie “cięż­ki” w tym związ­ku jest “nie­po­praw­ny i kla­sy­fi­ko­wa­ny jako błąd fra­ze­olo­gicz­ny”.

A o tym nie wie­dzia­łem, dzię­ku­ję za zwró­ce­nie uwagi.

 

Rów­nież życzę po­wo­dze­nia! :)

Cześć!

 

Istny epos o li­li­pu­tach. Bar­dzo przy­jem­ne opo­wia­da­nie, kla­sycz­ne niby, ale ma­lut­cy i Le­chi­ci do­sko­na­le pa­su­ją. Hasła kon­kur­so­we wy­ko­rzy­sta­ne, limit też. W koń­ców­ce wszyst­ko toczy się szyb­ko, co tro­chę kon­tra­stu­je z po­wo­li roz­wi­ja­ją­cym się po­cząt­kiem, ale rów­nież do­da­je dy­na­mi­zmu.

Nie do końca zro­zu­mia­łem motyw ze śmier­cią Srebr­nej, ale to cał­kiem pa­su­je do bli­żej nie­okre­ślo­nej klą­twy, którą za­cią­ga na sie­bie Zło­cisz. Tro­chę sztucz­nie wy­szła tez pierw­sza roz­mo­wa z dziew­czy­ną, w któ­rej Srebr­na z mar­szu przyj­mu­je ar­gu­men­ta­cję bo­ha­te­ra. Ale to prze­cież li­li­pu­ty, a nie lu­dzie, więc czemu nie, taki sma­czek ;-)

Wy­ko­na­nie po­rząd­ne, nic mi nie zgrzyt­nę­ło. Czy­ta­jąc byłem szcze­rze cie­kaw, jak się to za­koń­czy.

 

Po­zdra­wiam i po­wo­dze­nia w kon­kur­sie!

„Po­szu­ki­wa­nie praw­dy, która, choć­by naj­gor­sza, mo­gła­by tłu­ma­czyć jakiś sens czy choć­by kon­se­kwen­cję w tym, czego je­ste­śmy świad­ka­mi wokół sie­bie, przy­no­si je­dy­ną moż­li­wą od­po­wiedź: że samo po­szu­ki­wa­nie jest, lub może stać się, ową praw­dą.” J.Kaczmar­ski

Dzię­ki za lek­tu­rę, Kra­rze!

Co do skut­ków klą­twy, Zło­cisz ła­miąc wolę przod­ków traci to, co pró­bu­je oca­lić, ergo – cel nie uświę­ca środ­ków.

Hi­sto­ria ma­łe­go ka­pi­ta­na mnie nie po­rwa­ła. Może rów­nież dla­te­go, że jego po­stać kre­ślisz bar­dzo ogól­ni­ko­wo. Tak na­praw­dę, to wy­gła­sza on za­zwy­czaj ja­kieś mowy, ale nie­wie­le wiemy, co się dzie­je w jego wnę­trzu. A to jest ważne w kon­tek­ście pro­ble­mu prze­kra­cza­nia przez niego świę­tych norm czy tra­dy­cji.

Co do kon­struk­cji tek­stu, to po­czą­tek do mo­men­tu wła­ści­wej akcji jest nie­pro­por­cjo­nal­nie roz­bu­do­wa­ny, zwłasz­cza, że nie za­my­ka tych scen żadna koń­co­wa klam­ra, nie do­cze­ka­ły się wątki z wład­cą i ko­bie­tą roz­wią­za­nia. O co cho­dzi z kra­sna­la­mi do­wia­du­je­my się dużo póź­niej, a prze­cież wła­śnie to jest głów­ną mo­ty­wa­cją dla bo­ha­te­ra, aby po­ło­żyć na szali swoje życie i szczę­ście.

 

‘bez­kost’ – fajne :)

 

Po­zdra­wiam!

Dzię­ku­ję, Chal­bar­czyk, za lek­tu­rę!

Oczy­wi­ście, szko­da, że nie po­rwa­ło, ale cał­ko­wi­cie ro­zu­miem kry­ty­kę i przyj­mu­ję do wia­do­mo­ści. Cie­szę się, że cho­ciaż “bez­kost” przy­padł do gustu, choć aku­rat, stety czy nie­ste­ty, słowo to nie jest moim wy­my­słem.

Hej :) 

Prze­czy­ta­ło się płyn­nie, cał­kiem nawet przy­jem­nie, cho­ciaż lo­gi­ka w kilku miej­scach szwan­ku­je. Poza tym, li­li­pu­ty i le­chi­ci wła­ści­wie sa taką ozdo­bą, co nie od­gry­wa dużej roli w tek­ście – rów­nie do­brze mo­gli­by być duzi, a za­miast le­chi­tow kla­sycz­ny cza­ro­dziej. Ale nawet jako sty­li­za­cja – muszę przy­znać, faj­nie to wy­pa­da, na­da­je opo­wia­da­niu ta­kie­go bar­dziej współ­cze­sne­go cha­rak­te­ru.

Pod­su­mo­wu­jac, czy­ta­ło się spoko, ale nie za­chwy­ci­ło.

Po­zdra­wiam i po­wo­dze­nia :)

Witaj, Oluto!

O ile zgo­dzę się, że za­miast le­chic­kie­go wład­cy bez­ko­stem mógł­by spo­koj­nie być np. pan Twar­dow­ski, o tyle śred­nio sobie wy­obra­żam Zło­ci­sza jako Du­że­go Czło­wie­ka. Choć­by dla­te­go, że ra­czej trud­no by­ło­by ob­my­ślić we współ­cze­snym świe­cie małą spo­łecz­ność Du­żych Ludzi, któ­rej ist­nie­nie by­ło­by za­gro­żo­ne i wy­ma­ga­ło ma­gicz­ne­go ra­tun­ku. Pew­nie można by stwo­rzyć taką fa­bu­łę w opar­ciu o ja­kieś in­diań­skie, albo busz­meń­skie ple­mię, ale to by­ła­by zu­peł­nie inna hi­sto­ria ;)

Dzię­ku­ję za lek­tu­rę!

Ro­zu­miem, że limit , ale zo­sta­je nie­do­syt. Może by tak we wstę­pie obie­cać: cdn ?

Ciąg dal­szy już na­stą­pił, więc nie wiem, czy by­ło­by to za­sad­ne ;)

Przy­jem­ne :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Nowa Fantastyka