- Opowiadanie: MatthewXII - Detektyw Rosh

Detektyw Rosh

Moje pierw­sze po­dej­ście do dłuż­szych opo­wia­dań. 

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Detektyw Rosh

Na lekko zwę­glo­nym bla­cie znaj­do­wa­ła się duża szkla­na misa. Lewa dłoń męż­czy­zny spo­koj­nie i mia­ro­wo mie­sza­ła jej za­war­tość cien­kim, me­ta­lo­wym prę­tem, a prawa dłoń ner­wo­wo prze­rzu­ca­ła kart­ki, w le­żą­cej obok misy sta­rej księ­dze. Po­żół­kłe stro­ny wy­peł­nio­ne były ry­sun­ka­mi i ko­śla­wy­mi li­te­ra­mi, po któ­rych oczy Rosha prze­śli­zgi­wa­ły się szyb­ko.

Męż­czy­zna uśmiech­nął się, po­zwa­la­jąc dło­niom prze­rwać wy­ko­ny­wa­ne czyn­no­ści. Zna­lazł od­po­wied­nią stro­nę i od­po­wied­nią in­struk­cję. Oliwa! Tylko ten skład­nik dzie­lił go od za­koń­cze­nia eks­pe­ry­men­tu.

Spoj­rzał na czer­wo­ną maź znaj­du­ją­cą się w misie i uśmiech­nął się sze­rzej. Smród wy­do­by­wa­ją­cy się z na­czy­nia spra­wiał, że jego oczy za­czy­na­ły lekko łza­wić. Prze­tarł twarz i się­gnął po szkla­ną bu­tel­kę z żółtą sub­stan­cją.

– Rosh, Rosh!

Męż­czy­zna pod­sko­czył ner­wo­wo na krze­śle, wy­trą­co­ny ze sku­pie­nia przez wrzask i gło­śne wa­le­nie w drzwi. Prych­nął pod nosem, nie od­wra­ca­jąc się do źró­dła dźwię­ku.

– Za­ję­ty!

Zła­pał bu­tel­kę z oliwą i wlał tro­chę do mik­stu­ry. Za­war­tość misy za­czę­ła mia­ro­wo bul­go­tać, zmie­nia­jąc kolor z czer­wo­ne­go na po­ma­rań­czo­wy. Się­gnął po na­stęp­ną szkla­ną bu­tel­kę.

– Ale Rosh, ja mam wie­ści! Nowa spra­wa!

Za­trzy­mał dłoń w pół ruchu. Jego oczy za­czę­ły błą­dzić nie­pew­nie po­mię­dzy drzwia­mi i bul­go­czą­cą mik­stu­rą. Po chwi­li wstał znad biur­ka i ru­szył w stro­nę wej­ścia. Po­cią­gnął za klam­kę, de­li­kat­nie uchy­la­jąc drzwi, tak aby kto­kol­wiek stał za nimi, nie był w sta­nie wejść do środ­ka. Chło­piec cze­ka­ją­cy na ze­wnątrz był jed­nak szyb­szy i otwo­rzył je moc­nym pchnię­ciem. Rosh cof­nął się, uni­ka­jąc ude­rze­nia i prze­wra­ca­jąc się na ścia­nę. Dzie­ciak wbiegł do środ­ka i roz­siadł się wy­god­nie na fo­te­lu znaj­du­ją­cym się po prze­ciw­nej stro­nie po­miesz­cze­nia. Męż­czy­zna pod­niósł się do po­zy­cji sto­ją­cej i spoj­rzał na chłop­ca gniew­nie zwę­żo­ny­mi ocza­mi.

– Mów. Byle szyb­ko. Je­stem bar­dzo za­ję­ty.

– Ko­bie­ta chcia­ła się zabić! Od­cię­li ją ze sznu­ra pod ko­ścio­łem! Ka­płan mówi, że ledwo prze­ży­ła…

Słowa chłop­ca zo­sta­ły prze­rwa­ne przez gło­śne prych­nię­cie. Rosh od­wró­cił się i skie­ro­wał w stro­nę biur­ka. Miał cie­kaw­sze rze­czy do zro­bie­nia niż słu­cha­nie o nie­udol­nych sa­mo­bój­cach. Chło­piec wi­dząc, jak męż­czy­zna traci za­in­te­re­so­wa­nie, za­czął mówić gło­śniej i szyb­ciej.

– Sre­bro! Było przy niej sre­bro!

Rosh za­trzy­mał się wpół kroku. Na jego twa­rzy za­czął po­ja­wiać się uśmiech. Ko­lej­na śmierć… pra­wie śmierć, po­wią­za­na ze sre­brem. Za­do­wo­lo­ny się­gnął ręką do kie­sze­ni i wy­grze­bał naj­mniej­szą mo­ne­tę, jaką mógł zna­leźć.

– Dobra ro­bo­ta. Masz pie­nią­żek.

Rzu­cił małym mie­dzia­kiem. Chło­piec zła­pał mo­ne­tę w locie, po czym spoj­rzał na nią lekko za­wie­dzio­ny. Prze­niósł wzrok z mo­ne­ty na uśmie­cha­ją­ce­go się Rosha i dalej, na sto­lik. Jego oczy stały się okrą­głe jak mo­ne­ta, którą trzy­mał.

– Rosh… sto­lik dziw­nie świe­ci…

Twarz Rosha za­mar­ła. Uśmiech dalej wid­niał na jego ustach, ale znik­nął z oczu, za­stą­pio­ny stra­chem. Od­wró­cił się w stro­nę sto­li­ka. Maź wy­le­wa­ła się z fiol­ki, pod­pa­la­jąc wszyst­ko, czego do­tknie. Praw­dę mó­wiąc, do­kład­nie ta­kie­go re­zul­ta­tu się spo­dzie­wał, jed­nak li­czył na bar­dziej kon­tro­lo­wa­ny efekt.

– Cho­le­ra!

Chwy­cił wia­dro z wodą, które na­uczo­ny do­świad­cze­niem za­wsze trzy­mał bli­sko i wylał na pło­ną­cą maź. Kątem oka zo­ba­czył, jak chło­piec scho­dzi z fo­te­la i za­czy­na grze­bać w za­wie­szo­nym na krze­śle płasz­czu. Chciał się od­wró­cić, żeby go po­wstrzy­mać, ale maź w kon­tak­cie z wodą za­czę­ła pod­pa­lać jego dom jesz­cze szyb­ciej.

 

***

 

– Ka­ta­ra! Mamy spra­wę! Wsta­waj!

Rosh roz­siadł się w fo­te­lu. Nie tylko tra­fi­ła mu się cie­ka­wa spra­wa, ale także po­twier­dził, że można uod­por­nić ogień na dzia­ła­nie wody. Do­pie­ro od­cię­cie po­wie­trza zdo­ła­ło po­wstrzy­mać pożar. Cią­gle jest to sła­bość, ale z cza­sem i ją wy­eli­mi­nu­je.

Z po­ko­ju obok wy­szła dziew­czyn­ka owi­nię­ta w zbyt dużo koców. Miała za­spa­ne oczy, które pa­trzy­ły z cie­ka­wo­ścią na po­bo­jo­wi­sko po­zo­sta­wio­ne przez eks­pe­ry­ment Rosha. Ze sto­li­ka zo­sta­ło tylko parę zwę­glo­nych desek, a maź zmie­ni­ła się w czar­ną sko­ru­pę i za­schła na pod­ło­dze.

– Jaka spra­wa?

Rosh uśmiech­nął się i na­chy­lił lekko do przo­du za­do­wo­lo­ny, że nie spy­ta­ła o ślady po­ża­ru.

– Ko­lej­na śmierć po­wią­za­na ze sre­brem. Zu­peł­nie jak w pię­ciu po­przed­nich przy­pad­kach. Nie­źle co?

Ka­ta­ra spoj­rzał wąt­pią­co na Rosha. "Nie­źle" to ostat­nie słowo, jakie ko­ja­rzy się jej ze śmier­cią. Zi­gno­ro­wał jej spoj­rze­nie i wstał ener­gicz­nie z fo­te­la.

– Ubie­raj się. Idzie­my do ka­pli­cy.

 

***

 

– Je­stem pe­wien, że w spra­wę za­mie­sza­na jest sekta nie­umar­łych.

Przez głowę Rosh prze­bie­gła myśl, że żaden dobry oj­ciec nie po­wi­nien cią­gnąć córki na roz­mo­wy z nie­do­szły­mi sa­mo­bój­ca­mi. Zbył ją szyb­ko i wró­cił do roz­my­śla­nia o cze­ka­ją­cej go spra­wie.

– Ka­płan mówi, że sekta głosi he­re­zję i jej wy­znaw­cy będą pło­nąć w pie­kle przez CAŁĄ wiecz­ność.

Za­śmiał się gło­śno na słowa córki. Wy­glą­da na to, że ka­płan prze­cią­gnął na swoją stro­nę ko­lej­ną owiecz­kę.

– Stary hi­po­kry­ta co­dzien­nie karmi ludź­mi gor­szy­mi kłam­stwa­mi…

– Nie wolno ob­ra­żać!

Rosh prze­rwał lekko za­wie­dzio­ny. Kry­ty­ko­wa­nie ka­pła­nów było jego ulu­bio­nym za­ję­ciem i li­czył, że Ka­ta­ra odzie­dzi­czy to za­mi­ło­wa­nie po nim. Nie­ste­ty z wie­kiem ro­bi­ła się zu­peł­nie jak jej matka.

Szli w ciszy wąską, bru­ko­wa­ną alej­ką, mi­ja­jąc nie­licz­ne bu­dyn­ki. Nie była to bied­na dziel­ni­ca, nie na­le­ża­ła rów­nież do wy­jąt­ko­wo bo­ga­tych. Za­miesz­ki­wa­li ją głów­nie rze­mieśl­ni­cy i drob­ni han­dla­rze.

Za­trzy­ma­li się przed strze­li­stą bu­dow­lą na końcu alej­ki. Rosh otwo­rzył wy­so­kie wrota moc­nym pchnię­ciem obu dłoni i wszedł do środ­ka. Ka­ta­ra prze­że­gna­ła się, przez co Rosh mu­siał za­ma­sko­wać wy­buch śmie­chu ka­sła­niem.

Zna­leź­li się w ja­snym, prze­stron­nym po­miesz­cze­niu, wy­peł­nio­nym przez drew­nia­ne ławy oraz nie­licz­ne rzeź­by i ob­ra­zy. Na­prze­ciw­ko wej­ścia, znaj­do­wał się wy­so­ki oł­tarz. Mimo pew­nej su­ro­wo­ści ko­ściół był bar­dzo za­dba­ny i na swój spo­sób przy­tul­ny.

Przed oł­ta­rzem pię­ciu ludzi pro­wa­dzi­ło oży­wio­ną dys­ku­sję. Na­chy­lił się do Ka­ta­ry.

– Usiądź i po­cze­kaj chwi­lę. Chciał­bym po­roz­ma­wiać z ka­pła­nem sa­me­mu.

Dziew­czyn­ka kiw­nę­ła głową i po­bie­gła do po­bli­skiej ławki. Męż­czy­zna ru­szył w stro­nę zgro­ma­dze­nia, uśmie­cha­jąc się sze­ro­ko. Z obec­nych osób znał tylko dwoje, ka­pła­na oraz Ga­wi­na, do­wód­cę stra­ży. Po­zo­sta­ła trój­ka rów­nież mu­sia­ła być straż­ni­ka­mi. 

Kiw­nął głową na przy­wi­ta­nie.

– Gdzie jest wi­sie­lec?

Gawin wes­tchnął de­mon­stra­cyj­nie, krę­cąc głową z po­li­to­wa­niem. Po­zo­sta­li straż­ni­cy po­pa­trzy­li na sie­bie na­wza­jem, cze­ka­jąc, aż ktoś wy­rwie się przed sze­reg i od­po­wie na py­ta­nie. Ka­płan nie krył zgor­sze­nia.

– To jest KO­ŚCIÓŁ, wy­cią­gnij ręce z kie­sze­ni. Poza tym nie na­zy­waj jej wi­siel­cem. Bied­ne stwo­rze­nie tyle wy­cier­pia­ło…

Słowo Ka­pła­na zda­wa­ły się nie mieć końca. Do­świad­cze­nie na­uczy­ło Rosh, że jeśli teraz nie za­trzy­ma tego po­to­ku, nie dowie się dzi­siaj ni­cze­go.

– Obo­jęt­nie, za­pro­wadź mnie do niej. Mam parę pytań, które muszę…

Ka­płan udał, że nie sły­szy słów Rosha. Może na­praw­dę ich nie sły­szał? Rosh od dawna teo­re­ty­zo­wał, że zbyt mocne przy­wią­za­nie do re­li­gii może po­waż­nie uszko­dzić zdol­ność per­cep­cji. 

Gawin po­ło­żył dłoń na ra­mie­niu Ka­pła­na, prze­ry­wa­jąc mo­no­log.

– Nie po­wi­nie­neś tutaj być. – Zwró­cił się do Rosha tu­bal­nym gło­sem. – To spra­wa dla stra­ży miej­skiej.

Uśmiech­nął się krzy­wo do Ga­wi­na. Byli w cał­kiem do­brych sto­sun­kach odkąd dzie­sięć lat temu straż­nik po­sta­no­wił za­le­ga­li­zo­wać fakt, że po­su­wa jego sio­strę.

– Kto po­wie­dział, że przy­sze­dłem roz­wią­zać spra­wę? Może chcę się po­mo­dlić. Moja dusza mo­gła­by użyć tro­chę zba­wie­nia…

Gawin prych­nął gło­śno. Rosh zmie­nił ton i spoj­rzał pro­sto w oczy do­wód­cy.

– Do­brze wiesz, że je­stem je­dy­ną osobą, która może to roz­wią­zać. Wiem wię­cej o sek­cie niż kto­kol­wiek na po­łu­dniu.

Ta­niec, który po­wta­rza­li re­gu­lar­nie od paru lat. Gawin udaje, że nie może przy­jąć po­mo­cy, a potem Rosh roz­wią­zu­je spra­wę. Straż­nik wes­tchnął de­mon­stra­cyj­nie i mach­nął ręką.

– Ka­pła­nie, za­pro­wadź go do ko­bie­ty.

Ka­płan po­ki­wał ener­gicz­nie głową.

– Wła­śnie mia­łem to zro­bić.

Razem ru­szy­li w stro­nę ma­łych, drew­nia­nych drzwi, bę­dą­cych tyl­nym wyj­ściem z bu­dyn­ku. Po wyj­ściu na ze­wnątrz, zna­leź­li się na wą­skiej ścież­ce bie­gną­cej przez mały ogró­dek. Po ich pra­wej stro­nie znaj­do­wał się ka­mien­ny mur, od­gra­dza­ją­cy te­re­ny ko­ścio­ła od sta­re­go cmen­ta­rza. Na wprost leżał kom­pleks bu­dyn­ków, wy­ko­rzy­sty­wa­nych przez Ka­pła­na jako schro­ni­ska dla po­trze­bu­ją­cych oraz sale do nie­dziel­nych szkó­łek.

– …Ko­lej­ny ty­dzień z rzędu nie wi­dzia­łem cię na mszy. Gawin z Lottą za­wsze zaj­mu­ją ci miej­sce, a ty nigdy się nie po­ja­wiasz. Znowu schu­dłeś. Jak ty się od­ży­wiasz? Bę­dzie­my mu­sie­li od­de­le­go­wać Rada, żeby co­dzien­nie przy­no­sił ci po­sił­ki i pil­no­wał czy je zja­dasz…

Rosh od­pły­nął da­le­ko my­śla­mi. Nie miał naj­mniej­sze­go za­mia­ru wy­słu­chi­wać na­rze­kań Ka­pła­na. Miał przed sobą spra­wę i za­mie­rzał ją roz­wią­zać.

We wszyst­kich po­przed­nich przy­pad­kach nie było świad­ków. Ofia­ry były mar­twe i nikt nie po­dej­rze­wał, że w ich śmierć może być za­mie­sza­na osoba trze­cia. Nikt poza Ro­shem. Tym razem było ina­czej. Tra­fi­ło na kogoś nie­udol­ne­go, kto nie był w sta­nie nawet się zabić. To mógł­by być klu­czo­wy ele­ment, in­for­ma­cja, któ­rej po­trze­bo­wał, żeby osta­tecz­nie po­zbyć się sekty z mia­sta.

We­szli do ma­łe­go po­miesz­cze­nia. Znaj­do­wa­ły się w nim tylko łóżko, szaf­ka i krze­sło, mimo to spra­wia­ło wra­że­nie bar­dzo przy­tul­ne­go. Na łóżku le­ża­ła dwu­dzie­sto­pa­ro­let­nia ko­bie­ta o dłu­gich, czar­nych wło­sach. Rosh po­my­ślał, że jest bar­dzo ładna.

– Moja droga. – Ka­płan zwró­cił się do ko­bie­ty. – To jest Rosh. Ma dla cie­bie parę pytań. Od­po­wiedz, jeśli czu­jesz się na si­łach. Gdy­byś uzna­ła, że nie chcesz tego robić, zo­sta­wi­my cię w spo­ko­ju.

Ko­bie­ta sku­li­ła się lekko. Jej za­ci­śnię­te na po­ście­li dło­nie z każ­dym sło­wem Ka­pła­na drża­ły coraz moc­niej. Rosh zdał sobie spra­wę, że jeśli zaraz cze­goś nie zrobi, stary dureń prze­rwie prze­słu­cha­nie. Pod­szedł do łóżka, zła­pał krze­sło, przy­cią­ga­jąc je bli­żej łóżka i usiadł na nim brzu­chem w stro­nę opar­cia. Spoj­rzał ko­bie­cie pro­sto w oczy i uśmiech­nął się de­mon­stra­cyj­nie.

– Nie je­steś za­sko­czo­na, że ży­jesz?

Twarz ko­bie­ty stę­ża­ła. W szkli­stych i mo­krych oczach po­ja­wi­ło się na­pię­cie. Rosh wy­raź­nie wy­czuł strach. Zwy­czaj­ny, ludz­ki strach. Ode­tchnął w my­ślach z ulgą.

– Chcę cię upew­nić o paru rze­czach. – Po­wie­dział po­waż­nym tonem. – Nie umar­łaś.

Dło­nie ko­bie­ty za­ci­snę­ły się moc­niej na bia­łej po­ście­li. Po jej twa­rzy po­cie­kła po­je­dyn­cza łza. Dla Rosha to był naj­więk­szy dowód, że na­praw­dę była żywa. Trupy nie pła­ka­ły. Wy­czuł rów­nież pewną zmia­nę w na­stro­ju ko­bie­ty. Strach za­czął mie­szać się z in­ny­mi emo­cja­mi, zmie­nia­jąc swoją formę. Żal? Nie, to coś in­ne­go, rów­nie bo­le­sne­go, ale in­ne­go. Po­czu­cie winy?

– Obie­ca­li ci, że kogoś wskrze­szą, praw­da? Mu­sia­łaś tylko umrzeć.

– Wyjdź! – Ko­bie­ta wy­sy­cza­ła, bar­dziej niż po­wie­dzia­ła.

Uśmiech­nął się. Wy­da­je się, że udało mu się ją ze­zło­ścić. Ka­płan zła­pał go za ramię i po­cią­gnął w stro­nę drzwi.

– To i tak by nie za­dzia­ła­ło. – Po­wie­dział, pod­no­sząc się z krze­sła. – Nikt nie może przy­wró­cić stra­co­ne­go życia. To, co by wró­ci­ło, by­ło­by tylko imi­ta­cją.

 

***

 

– O czym ty mó­wisz? Wskrze­sze­nie?

Rosh sie­dział przed ta­le­rzem z je­dze­niem i pró­bo­wał za wszel­ką cenę go nie zjeść.

– Ka­ta­ra, je­steś głod­na? – Dziew­czyn­ka kiw­nę­ła głową ra­do­śnie. – Za­miast mar­no­wać je­dze­nie na mnie, le­piej daje je komuś kto go na­praw­dę po­trze­bu­ję.

Twarz Ga­wi­na za­mar­ła w nie­zręcz­nym wy­ra­zie. Przez chwi­lę wy­da­wa­ło się, że chce coś po­wie­dzieć, ale Ka­płan kiw­nął prze­czą­co głową i wstał aby na­ło­żyć je­dze­nie. Wy­cią­gnął z szaf­ki głę­bo­ki ta­lerz i wlał do niego tro­chę pa­ru­ją­ce­go gu­la­szu. Uło­żył go na stole obok Rosha. Ka­ta­ra usia­dła na wy­so­kim krze­śle i za­czę­ła jeść.

– Co mó­wi­my, kiedy ktoś nam coś daje?

– Dze­kue. – Po­wie­dzia­ła, jed­no­cze­śnie pró­bu­jąc prze­żuć duży ka­wa­łek je­dze­nia.

Rosh uśmiech­nął się i po­kle­pał ją po gło­wie. Od­wró­cił się do Ka­pła­na i spoj­rzał mu pro­sto w oczy.

– Sek­cia­rze wskrze­sza­ją ludzi.

– Nie­moż­li­we! – Ka­płan krzyk­nął i prze­że­gnał się ner­wo­wo. – Tylko bóg może dawać życie.

Rosh prych­nął. Każdy idio­ta z siur­kiem może dać życie, jeśli znaj­dzie wy­star­cza­ją­co na­iw­ną ko­bie­tę. Wskrze­sze­nie zmar­łe­go to inna spra­wa… Żo­łą­dek Rosha za­czął się skrę­cać z nie­po­ko­jem. Jesz­cze bar­dziej stra­cił ocho­tę na je­dze­nie.

– Mimo to są w sta­nie przy­wra­cać ludzi do życia. Wła­ści­wie to nie na­zwał­bym tego ży­ciem. To co po­wsta­je wy­glą­da jak za życia, od­dy­cha i mówi ale… Myślę że nie jest żywe. – Po­dra­pał się po gło­wie. – Wszyst­kie po­przed­nie ciała znik­nę­ły.

Ka­płan wstał z krze­sła i za­czął krą­żyć ner­wo­wo po po­ko­ju. Jego prawa dłoń ob­ra­ca­ła w dłoni srebr­ny krzy­żyk za­wie­szo­ny na szyi. Rosh wy­raź­nie pa­mię­tał ten ruch z dzie­ciń­stwa, Ka­płan robił to za­wsze kiedy był zmar­twio­ny. Zwy­kle po­wo­dem były wy­bry­ki Rosha.

– Cho­wa­łem ciała… Skąd wiesz, że znik­nę­ły?

– Zwy­czaj­nie. Roz­ko­pa­łem groby. – Rosh mruk­nął nie pod­no­sząc oczu.

Ka­płan opadł bez­wład­nie na krze­sło. Jego twarz stra­ci­ła cały kolor, a oczy stały się okrą­głe jak mo­ne­ty. Krzy­żyk wy­padł z jego dłoni i swo­bod­nie opadł na klat­kę pier­sio­wą.

– Roz­ko­pał… Gawin, wie­dzia­łeś o tym?

– Gawin trzy­mał mi la­tar­nie, kiedy je roz­ko­py­wa­łem. – Po­wie­dział za­do­wo­lo­ny Rosh, li­cząc, że złość Ka­płan skupi się na Ga­wi­nie.

Ka­płan wy­pu­ścił po­wie­trze z płuc, wy­da­jąc przy tym sy­czą­cy dźwięk. Spoj­rzał na Ga­wi­na, któ­re­go twarz przy­bra­ła lekko ró­żo­wy od­cień. Ka­pi­tan stra­ży od­chrząk­nął i za­czął mówić gło­sem moc­niej­szym niż zwy­kle.

– Po­twier­dzi­li­śmy teo­rię o kra­dzie­ży ciał pod­czas oglę­dzin gro­bów. Były wy­raź­nie na­ru­szo­ne, więc spraw­dze­nie czy ciała są obec­ne nie było świę­to­kradz­twem. Po za tym… – Gawin za­czer­wie­nił się moc­niej. – Rosh po­wie­dział, że się zga­dzasz.

Rosh wy­buch­nął śmie­chem. Tyle lat się znają, a Gawin dalej nie na­uczył się trak­to­wać jego słów z pewną re­zer­wą.

– Nawet jeśli ciała znik­nę­ły to nie zna­czy, że zmar­twych­wsta­ły…

– Zna­leź­li­śmy jedno ciało – Gawin za­czął. – Piło sobie piwo w karcz­mie w Hel­gen. To był Re­iner. Zna­łem go od dzie­cia­ka, nie ma mowy o po­mył­ce.

Rosh kiw­nął głową.

– Re­iner po­peł­nił sa­mo­bój­stwo pod­ci­na­jąc sobie żyły. Męż­czy­zna, któ­re­go zna­leź­li­śmy w Hel­gen miał bli­zny w tych sa­mych miej­scach. Kom­plet­nie za­le­czo­ne… – Rosh prze­rwał na chwi­le, szu­ka­jąc od­po­wied­nich słów. – Jego emo­cje były przy­tłu­mio­ne. Pró­bo­wał nas zabić, po tym jak nas roz­po­znał. Kiedy mu się nie udało, po­peł­nił sa­mo­bój­stwo. Znowu.

Twarz Ka­pła­na była zu­peł­nie biała, a jego dło­nie drża­ły lekko w nie­kon­tro­lo­wa­nym spa­zmie.

– Dia­beł… to dzie­ło dia­bła…

– To tylko magia i to nie­zbyt am­bit­na. To co oży­wia­ją… to nie lu­dzie. To ma­szy­ny na­pę­dza­ne czymś brud­nym. Ich emo­cje pach­ną śmier­cią.

Rosh wstał z krze­sła. Ta roz­mo­wa nie miała sensu, mu­sie­li dzia­łać jak naj­szyb­ciej. Spoj­rzał na Ka­pła­na.

– Wy­myśl jak spra­wić żeby ko­bie­ta za­czę­ła mówić. Gawin, za­bie­rze mnie do jej miesz­ka­nia. Chyba wiem co po­win­ni­śmy zro­bić.

 

***

 

– Co wy­my­śli­łeś? – Ka­ta­ra drep­ta­ła bru­ko­wa­ną ścież­ką, ści­ska­jąc ka­nap­kę w dłoni.

Słowa wy­rwa­ły Rosha z za­my­śle­nia. Odkąd wy­szli z ko­ścio­ła, pró­bo­wał po­ukła­dać sobie w gło­wie wszyst­kie in­for­ma­cje. Gawin podał mu po­ło­że­nie domu ko­bie­ty, ale sam mu­siał zgło­sić się do kwa­te­ry zdać ra­port. Obie­cał, że po wszyst­kim spo­tka­ją się na miej­scu.

– Kom­plet­nie nic. Po­wie­dzia­łem, że wiem co zro­bić, żeby po­czuć się tro­chę waż­niej­szy.

– Kła­miesz! Masz minę, jak­byś miał jakiś po­mysł.

Rosh uśmiech­nął się pod nosem. Za­no­to­wał w my­ślach, że po po­wro­cie do domu musi wy­my­ślić nowy ze­staw min.

– Wiesz, do czego służy sre­bro?

Ka­ta­ra za­my­śli­ła się na chwi­lę.

– Można nim pła­cić i robi się z niego bi­żu­te­rię.

– To praw­da, ale sre­bro ma jesz­cze jedną wła­ści­wość. Prze­cho­wu­je magię. Bar­dzo spe­cy­ficz­ną magię. Przy­kła­dem jest twoja em­pa­tia, można ją prze­cho­wać w sre­brze.

Ka­ta­ra zmarsz­czy­ła brwi i spoj­rza­ła py­ta­ją­co na Rosha.

– Mo­żesz prze­lać swoją ener­gię do sre­bra. Ktoś inny może póź­niej go użyć, tak jak ty uży­wasz swo­jej zdol­no­ści, do od­czy­ta­nia emo­cji.

– Czyli sre­bro prze­cho­wy­wa­ło magię?

Rosh za­sę­pił się lekko. Mu­sia­ło prze­cho­wy­wać magię. Co wię­cej, mu­sia­ła być po­dob­na do magii jego i Ka­ta­ry. Ślady ze sre­bra su­ge­ro­wa­ły też obec­ność cze­goś do­dat­ko­we­go, magii, która nie mogła zo­stać prze­cho­wa­na w sre­brze. Ilość była nie­wiel­ka, ale wy­raź­nie uszko­dzi­ła kru­szec. Taka wada po­wo­do­wał stały wy­ciek prze­cho­wy­wa­nej ener­gii– z jed­nej stro­ny czy­ni­ło to ar­te­fakt bar­dzo krót­ko­trwa­łym, z dru­giej usu­wa­ło po­ten­cjal­ne in­for­ma­cje na temat twór­cy. Bez magii, był to zwy­kły przed­miot, który nie mógł zo­stać użyty do zi­den­ty­fi­ko­wa­nia za­kli­na­cza.

– Prze­ko­na­my się.

Do­tar­li do domu ko­bie­ty. Była to po­tęż­na bu­dow­la, przy­po­mi­na­ją­ca bar­dziej mały pałac niż dom. Rosh do­sko­na­le znał to miej­sce. Sie­dzi­ba rodu Lon­gress, jed­nej z naj­zna­mie­nit­szych dy­na­stii po­łu­dnia. Poza sta­tu­sem ary­sto­kra­cji sły­nę­ła także z moc­nej po­zy­cji w świe­cie han­dlu. Kon­tro­lo­wa­li więk­szość eks­por­tu to­wa­rów z po­łu­dnia, do resz­ty Ce­sar­stwa. Rosh od dawna wy­cze­ki­wał mo­men­tu, kiedy uda mu się spo­tkać ze słyn­nym hra­bią Lon­gress.

Willa była oto­czo­na wy­so­kim pło­tem, od­dzie­la­ją­cym przy­by­tek od zgieł­ku ulicy. Rosh otwo­rzył me­ta­lo­wą furt­kę i wszedł na teren po­sia­dło­ści. Zaraz za furt­ką, w plą­ta­ni­nie krze­wów, sie­dział młody ro­bot­nik pod­ko­pu­ją­cy le­ni­wie krza­ki.

– Ty. – Za­wo­łał do chło­pa­ka. – Po­trze­bu­ję po­roz­ma­wiać z wła­ści­cie­lem.

Ro­bot­nik prze­rwał ko­pa­nie i spoj­rzał uważ­nie na Rosha.

– Pan umó­wio­ny? Zresz­tą nie­waż­ne, wła­ści­cie­la nie ma. Ważne in­te­re­sy.

– A jego żona?

Na twa­rzy ro­bot­ni­ka po­ja­wi­ło się wy­raź­ne na­pię­cie. Mru­gnął parę razy ocza­mi, chrząk­nął gło­śno i oparł się non­sza­lanc­ko o ło­pa­tę.

– Też nie ma. – Od­po­wie­dział z uda­wa­ną pew­no­ścią sie­bie.

– Zbyt za­ję­ta umie­ra­niem, co?

Oczy chło­pa­ka roz­sze­rzy­ły się do nie­na­tu­ral­nych roz­mia­rów. Za­ją­kał się parę razy, szu­ka­jąc od­po­wied­nich słów. Rosh pa­trzył spo­koj­nie i cze­kał na od­po­wiedź. Był pe­wien, że wła­ści­ciel jest w po­sia­dło­ści i wy­mu­sił na swo­ich pra­cow­ni­kach mil­cze­nie, za­rów­no na temat jego obec­no­ści, jak i żony.

– Co pan gada! Idź pan sobie stąd, bo za­wo­łam stra­że!

Prze­bie­gły uśmiech wy­pły­nął na twarz Rosha. Jakie szczę­ście, że Gawin mu­siał wró­cić na po­ste­ru­nek.

– JA je­stem straż­ni­kiem. Całe rano dzi­siaj prze­słu­chi­wa­łem panią wi­sie­lec. Miała dużo do po­wie­dze­nia… Szcze­gól­nie o tobie.

– Mnie… Co pan, ja z nią nigdy nawet nie ga­da­łem!

– Tak? Więc kim jest ten przy­stoj­ny mło­dzian, z mi­ło­ści, do któ­re­go pra­wie ode­bra­ła sobie życie?

– To nie ja, przy­się­gam! Tylko ogród­kiem się zaj­mu­ję… tam­ten już dawno mar­twy jest, pan by mu nie prze­pu­ścił…

Chło­pak prze­rwał w pół zda­nia. Po­wie­dzia­ła za dużo. Rosh po­czuł, jak jego umysł za­le­wa fala sa­tys­fak­cji.

– Tyle wy­star­czy. Teraz zmy­kaj stąd, bo mam za­miar wejść do po­sia­dło­ści i spy­tać o parę rze­czy.

Chło­pak rzu­cił ło­pa­tę i uciekł, nie oglą­da­jąc się za sie­bie. Lek­kie wy­rzu­ty su­mie­nia za­czę­ły po­ja­wiać się w umy­śle Rosha, ale szyb­ko zo­sta­ły przy­ćmio­ne przez sa­tys­fak­cję ze zdo­by­cia in­for­ma­cji. Spoj­rzał za­do­wo­lo­ny na Ka­ta­rę.

– Mia­łem pięć róż­nych sce­na­riu­szy i za­dzia­łał pierw­szy z kolei. Sa­mo­bój­stwo z mi­ło­ści! Co za banał, obie­caj mi, że ty się nigdy nie za­ko­chasz.

Ka­ta­ra po­ka­za­ła mu język. Za­śmiał się gło­śno i ru­szył w stro­nę wej­ścia do bu­dyn­ku.

– Hej!

Od­wró­cił się i zo­ba­czył pę­dzą­ce­go w jego stro­nę Ga­wi­na. Za­trzy­mał się i po­cze­kał, aż straż­ni­ka do niego po­dej­dzie.

– Nie wi­dzia­łeś ni­ko­go ze służ­by? – Gawin spy­tał, kiedy zrów­nał się z Ro­shem.

– Kom­plet­nie pusto. Chyba mu­si­my wejść do środ­ka.

Gawin kiw­nął głową i razem ru­szy­li do willi. Po prze­kro­cze­niu wej­ścia zna­leź­li się w prze­stron­nym holu. Po­miesz­cze­nie pełne było ludzi bie­ga­ją­cych tam i z po­wro­tem, prze­no­sząc rze­czy z miej­sca na miej­sce. Po­środ­ku nich stał wy­so­ki męż­czy­zna z czer­wo­ną twa­rzą i wście­kły­mi ocza­mi. Co jakiś czas, gło­śno rzu­cał uwagi do pra­cow­ni­ków – z każdą ko­lej­ną jego twarz sta­wa­ła się jesz­cze bar­dziej czer­wo­na.

– Pan domu jak mnie­mam.

Gawin za­śmiał się po­nu­ro. Oboje do­sko­na­le wie­dzie­li, że osoba, która ma zo­stać prze­słu­cha­na, nie może być miłym i sko­rym do roz­mo­wy oby­wa­te­lem. To za­wsze musi być bo­ga­ty i wście­kły snob, któ­re­go tylko groź­ba prze­ko­na do mó­wie­nia.

Rosh na­chy­lił się do Ka­ta­ry i po­wie­dział.

– Po­cze­kaj tutaj… i za­kryj uszy.

Dziew­czy­na kiw­nę­ła głową i usiadł na schod­ku przy wej­ściu. Gawin i Rosh po­de­szli do męż­czy­zny. Obej­rzał ich od góry do dołu i spy­tał.

– Kim je­ste­ście?! 

– Je­stem Gawin, ze stra­ży miej­skiej. Moi lu­dzie roz­ma­wia­li rano z panem w spra­wie pań­skiej żony. Chciał­bym zadać parę pytań.

– Byle szyb­ko. Je­stem za­ję­tym czło­wie­kiem.

Rosh uśmiech­nął się sze­ro­ko. Za­ję­ci ludzi to jego spe­cjal­ność. W końcu tak łatwo po­peł­nić błąd, kiedy czło­wiek się śpie­szy.

– Kiedy ostat­nio wi­dział się pan z żoną? – Za­py­tał Gawin.

Rosh prych­nął te­atral­nie, dając znać wszyst­kim obec­nym, że uważa to py­ta­nie za głu­pie. Za­rów­no szlach­cic, jak i Gawin spoj­rze­li na niego py­ta­ją­co.

– A ty kim je­steś? – Wska­zał pal­cem na Rosha,

– Nikim. Kim był koleś, który po­su­wał ci żonę?

Gawin wy­pu­ścił całe po­wie­trze z płuc. Rosh był za­sko­czo­ny, że tyle go tam było, ale Gawin to w końcu duży chłop. Czer­wień twa­rzy ary­sto­kra­ty za­czę­ła prze­cho­dzić w ciem­ną pur­pu­rę. Rosh wie­dział, że to ostat­ni mo­ment, żeby coś po­wie­dzieć, ina­czej do­sta­nie w twarz.

– Wiemy już, że nie żyje. Py­ta­nie nie brzmi, czy byłeś za­mie­sza­ny w jego śmierć, tylko jak bar­dzo.

Twarz szlach­ci­ca za­czę­ła przy­bie­rać nor­mal­ny kolor. Ci lu­dzie byli przy­zwy­cza­je­ni do wy­mi­gi­wa­nia się od swo­ich zbrod­ni, jawne oskar­że­nie mu­sia­ło spra­wić, że po­czuł się pewny.

– Masz jakiś dowód?

– Nie mam żad­ne­go. Gdy­by­śmy teraz cię oskar­ży­li, wer­dykt byłby "nie­win­ny". Mimo to twoja żona wła­śnie pró­bo­wa­ła się zabić, a twoja służ­ba gada. Plot­ki szyb­ko upew­nią spo­łe­czeń­stwo, że fak­tycz­nie je­steś mor­der­cą. Twój biz­nes jest mar­ko­wa­ny twoją twa­rzą. Jeśli ją stra­cisz, twoje zyski spad­ną.

– Ile?

– Co ile?

– Ile chce­cie za mil­cze­nie?

Rosh po­czuł obrzy­dze­nie do męż­czy­zny sto­ją­ce­go przed nim. Pie­nią­dze były dla ta­kich ludzi za­rów­no celem i roz­wią­za­niem. Co gor­sza, ten spo­sób my­śle­nia był bar­dzo sku­tecz­ny w na­szej rze­czy­wi­sto­ści. Uśmiech­nął się, tym razem mniej en­tu­zja­stycz­nie niż wcze­śniej. Ko­chał dro­czyć się z ludź­mi. Tym razem mu­siał się z kimś do­ga­dać. Nie­na­wi­dził tego.

– Nie ob­cho­dzą nas mar­twi ple­be­ju­sze, chce­my tylko in­for­ma­cji. Twoja żona nie wpa­dła sama na sa­mo­bój­stwo, za­rów­no nam, jak i tobie za­le­ży na zła­pa­niu ludzi od­po­wie­dzial­nych za sia­nie cha­osu w mie­ście. Nikt na tym nie ko­rzy­sta. Po­wiedz, co wiesz i damy ci spo­kój.

Szlach­cic spoj­rzał na nich ba­daw­czo.

– Któ­rejś nocy słu­żą­cy do­niósł mi, że żona spo­ty­ka się z ja­kimś męż­czy­zną. Wy­sła­łem paru ludzi za nim, żeby go pogru… ostrze­gli, żeby nie po­ka­zy­wał się wię­cej. Za­miast tego moi lu­dzie zo­sta­li po­bi­ci. Ale mam jego imię. Patry.

 

***

 

– Twoje słowa o mor­der­stwie… Mó­wi­łeś praw­dę? Lon­gress na­praw­dę kogoś zabił?

Rosh spoj­rzał na Ga­wi­na. Cza­sem bawił go fakt, że straż­nik nie był w sta­nie sam dojść do oczy­wi­stych wnio­sków. Tym razem bu­dzi­ło to w nim iry­ta­cję.

– Skąd mam wie­dzieć? Choć jeśli mam się do­my­ślać to pew­nie tak.

– Czy… czy nie po­win­ni­śmy go aresz­to­wać?

Rosh wes­tchnął. Jeśli tacy ludzi pil­nu­ją spo­ko­ju w mie­ście, to je­ste­śmy stra­ce­ni.

– Jest zbyt bo­ga­ty, żeby go aresz­to­wać. Skup­my się na więk­szym pro­ble­mie.

 

***

 

– Kiedy z nim byłam, po raz pierw­szy po­czu­łam się wolna. Nie było biedy. By­li­śmy tylko my…

Ka­płan nalał her­ba­ty do kubka sto­ją­ce­go na małym sto­li­ku. Parę go­dzi­ny temu udało mu się prze­ko­nać ko­bie­tę do mó­wie­nia. Po­cząt­ko­wo, nie mogła wy­du­sić z sie­bie słowa. Teraz nie mogła ich za­trzy­mać.

– Pla­no­wa­li­śmy się po­brać na wio­snę. Nie mie­li­śmy pie­nię­dzy, An­dres do­pie­ro skoń­czył ter­mi­narz… w mie­ście nie było dla niego pracy. Otrzy­mał pro­po­zy­cję kon­trak­tu na pół­no­cy… mie­li­śmy wy­je­chać ale… nie chcia­łam zo­sta­wić ro­dzi­ny…

Po jej po­licz­ku spły­nę­ła po­je­dyn­cza łza. Ka­płan chciał coś po­wie­dzieć, po­cie­szyć i dodać otu­chy. Wie­dział jed­nak, że je­dy­ne co może dla niej zro­bić to wy­słu­chać jej hi­sto­rii.

– Lon­gress po­ja­wił się z pie­niędz­mi, żą­da­jąc mojej ręki. Nie ob­cho­dzi­łam go! Za­le­ża­ło mu tylko na tym, żeby jego dzie­ci odzie­dzi­czy­ły moją zdol­ność. An­dres kazał mu się wy­no­sić, ale on się tylko za­śmiał i po­wie­dział, że i tak będę jego.

Coraz wię­cej łez spły­wa­ło po twa­rzy ko­bie­ty. Otar­ła je drżą­cą dło­nią.

– Parę ty­go­dni póź­niej An­dres zo­stał zna­le­zio­ny mar­twy… po­wie­sił się… – Głos ko­bie­ty za­ła­mał się na mo­ment. – Nie wie­dzia­łam co mam robić… ja… to była moja wina… gdyby nie ja, An­dres byłby żywy. Wy­szłam za Lon­gres­sa. Moja ro­dzi­na cią­gle po­trze­bo­wa­ła je­dze­nia… to było je­dy­ne wyj­ście.

Ka­płan do­strzegł zmia­nę w jej oczach. Smu­tek i strach zo­sta­ły za­stą­pio­ne przez coś in­ne­go, coś, co ko­ja­rzy­ło mu się z ludź­mi opę­ta­ny­mi ob­se­sją.

– Wtedy spo­tka­łam tego męż­czy­znę. Mówił, że śmierć nie jest koń­cem, że każdy, kto umarł, może żyć na nowo. Nie wie­rzy­łam mu. Nie chcia­łam mu wie­rzyć… ale udo­wod­nił to. Wi­dzia­łam ludzi, któ­rzy wra­ca­li do życia. Mo­głam od­po­ku­to­wać za swoje winy i zwró­cić życie, które za­bra­łam… mu­sia­łam tylko się zabić.

 

***

 

– Patry jak mnie­mam.

Rosh nie mógł zro­zu­mieć jakim cudem nikt wcze­śniej nie zwró­cił na niego uwagi. Męż­czy­zna nie pa­so­wał ani do tej karcz­my, ani do tego mia­sta. Praw­dę mó­wiąc, nie wie­dział, czy ist­nie­je ja­kie­kol­wiek miej­sce, do któ­re­go Patry mógł­by pa­so­wać. Miał młodą, przy­stoj­ną twarz i dłu­gie białe włosy. Jego oczy były ja­sno­żół­te i wy­jąt­ko­wo po­dej­rza­ne. Zu­peł­nie jak oczy złego wilka. Tym, co naj­bar­dziej wzbu­dzi­ło po­dej­rze­nia Rosha, był jego uśmiech. Ten skur­wiel nie mógł prze­stać się uśmie­chać.

– Odkąd tu przy­je­cha­łem, chcia­łem cię spo­tkać. Wi­dzisz, wśród moich po­bra­tym­ców je­steś uzna­wa­ny za kogoś wy­jąt­ko­we­go.

Każde słowo zo­sta­ło wy­po­wie­dzia­ne ze szcze­rym uśmie­chem. Co gor­sza, Rosh mógł wy­czuć, że Patry na­praw­dę mówił szcze­rze. Nie czuł od niego śmier­ci tak jak od osób oży­wio­nych za po­mo­cą magii, czuł za to prze­raź­li­wą pust­kę. Po raz pierw­szy od paru lat strach za­go­ścił w sercu Rosha. Do­brze, że tym razem nie wziął ze sobą Ka­ta­ry.

– Pew­nie za­sta­na­wiasz się, skąd o tobie wiemy.

Rosh do­sko­na­le znał od­po­wiedź na to py­ta­nie. Przy­naj­mniej się do­my­ślał. Miał teraz waż­niej­sze rze­czy na gło­wie.

– Czemu roz­pie­przasz moje mia­sto?

Patry za­śmiał się gło­śno. Był to bar­dzo miły śmiech, taki któ­rym lu­dzie śmie­ją się, kiedy dziec­ko powie coś nie­ocze­ki­wa­ne­go.

– Nisz­czę tylko za­ra­zę, która po­wo­li za­bi­ja nasz kraj. Je­ste­śmy by­dłem dla elit tego świa­ta, po­gar­dza­ją nami, gwał­cą nasze ko­bie­ty i za­bi­ja­ją nasze dzie­ci.

– My?

– Psio­ni­cy. Lu­dzie ze zdol­no­ścia­mi psy­chicz­ny­mi. Tacy jak ty. Każdy z nas cier­piał w spo­sób, któ­re­go zwy­kli lu­dzie nigdy nie zro­zu­mie­ją. Nawet twoja córka…

Rosh wes­tchnął. Patry brzmiał nawet prze­ko­nu­ją­co. Szko­da, że jego dzia­ła­nia nie łą­czy­ły się z jego po­glą­da­mi.

– Ko­bie­ta, którą pró­bo­wa­ła się po­wie­sić za ko­ścio­łem. Mogę wy­czuć od niej zdol­ność, ona także musi być psio­ni­kiem. Czy tak wy­glą­da twoja pomoc? Sa­mo­bój­stwo i po­wrót jako nie­umar­ła ma­rio­net­ka?

– Nie mam sza­cun­ku dla zdraj­ców. Prze­kre­śli­ła swój los kiedy po­sta­no­wi­ła zmie­szać naszą krew z ary­sto­kra­cją. Poza tym… Oży­wie­nie jest nie­peł­ne tylko dla­te­go, że nasze zdol­no­ści są ogra­ni­czo­ne. Kiedy Nie­umar­ły Król zstą­pi na zie­mię, dusze wskrze­szo­nych osta­tecz­nie po­łą­czą się z cia­ła­mi. Spójrz!

Spazm szarp­nął umy­słem Rosha. Zdał sobie spra­wę, że po­wi­nien się wy­co­fać w mo­men­cie, kiedy usły­szał jak Patry za­czy­na mówić o psio­ni­ce. Teraz było za późno, obe­rwał nie­zna­ną zdol­no­ścią.

– Szlag by to…

 

***

 

– Puść ją!

Rosh leżał prze­wró­co­ny na zim­nej ziemi. Jego ciało było przy­gnie­cio­ne przez wiel­kie­go osił­ka, który ręką trzy­ma­ła go za włosy i cią­gnął głowę w górę, zmu­sza­jąc do pa­trze­nia. Rosh nie mu­siał pa­trzeć. Jego zdol­ność spra­wia­ła, że czuł emo­cję każ­dej osoby w pro­mie­niu paru me­trów.

– Magia tkwi w ofie­rze. Magia tkwi w bólu.

Nóż wzniósł się w górę. Każdy cal jego ciała był na­pię­ty w pró­bie wy­rwa­nia się z uści­sku. Cała siła woli skon­cen­tro­wa­na na po­je­dyn­czym celu. Rusz się!

 

***

 

– Prze­stań!

Kiedy Rosh od­zy­skał kon­tro­lę nad swoim umy­słem, leżał na pod­ło­dze karcz­my, spo­co­ny i drżą­cy z bólu. Wziął głę­bo­ki od­dech i zmu­sił ciało do pod­nie­sie­nia się do po­zy­cji sto­ją­cej. Wy­mu­sza­nie wspo­mnień. To była zdol­ność Patry'ego.

– Zrób to po­now­nie… To cię za­bi­ję.

Patry uśmiech­nął się. Był to dziw­nie od­le­gły uśmiech, nie wy­czuł w nim sa­dy­stycz­nej sa­tys­fak­cji, któ­rej się spo­dzie­wał.

– Nie­umar­łe ma­rio­net­ki nie muszą tak cier­pieć. Mogę za­brać twój ból.

– Nic nie wiesz o moim bólu.

Huk prze­rwał roz­mo­wę. Rosh od­wró­cił się i zo­ba­czy­ła Ga­wi­na wpa­da­ją­ce­go do po­miesz­cze­nia przez wy­wa­żo­ne drzwi. Zaraz za nim nad­bie­ga­ła grupa osób w pan­cer­zach stra­ży miej­skiej.

Po­czuł jak kręci mu się w gło­wie. Zdol­ność Pa­try­ego osła­bi­ła go moc­niej, niż się spo­dzie­wał. Upa­da­jąc na pod­ło­gę, do­strzegł, jak miecz do­wód­cy wbija się w klat­kę pier­sio­wą zło­czyń­cy. Gawin wy­szar­pał miecz i po­zwo­lił ciału upaść na pod­ło­gę. Oczy Rosh i Pa­try­ego spo­tka­ły się ostat­ni raz. Dalej się uśmie­chał.

– Lon­gress…

Patry wy­szep­tał sła­bym gło­sem. Z jego ust za­czę­ła ciek­nąć krew.

– On jest jed­nym z nich… Oni ją za­bi­li…

 

***

 

– Wy­ślij ją do domu.

Ka­płan spoj­rzał py­ta­ją­co na Rosha. Przed chwi­lą stre­ścił mu jej całą hi­sto­rię, dla­cze­go miał­by teraz od­sy­łać ją do męż­czy­zny, który może być od­po­wie­dzial­ny za mor­der­stwo?

– Lon­gress do­sta­nie ją wcze­śniej czy póź­niej. Le­piej, żeby to się stało na na­szych wa­run­kach.

Ka­płan dalej nie był prze­ko­na­ny. Bał się, że jeśli cze­goś teraz nie zro­bią, to hi­sto­ria się po­wtó­rzy. Tym razem ko­bie­ta może na­praw­dę umrzeć.

– Muszę się zbie­rać. – Rosh wstał z krze­sła i prze­cią­gnął się parę razy. – Ka­ta­ra, przy­nieść mi płaszcz.

Dziew­czyn­ka po­ka­za­ła mu język i nie ru­szy­ła się z miej­sca. Kiedy zro­bi­ła się taka okrop­na? Do dzi­siaj pa­mię­tał, jakim kie­dyś była słod­kim dzie­cia­kiem.

– Rosh… – Gawin za­czął nie­pew­nym gło­sem. – wiesz, że… że ona…

– Gawin. Je­steś lep­szym szer­mie­rzem niż mówcą. Od­puść sobie.

 

***

 

– Jeśli twój mąż spró­bu­je zro­bić ci krzyw­dę lub bę­dzie gro­ził two­jej ro­dzi­nie, po­wia­dom mnie na­tych­miast.

Ka­płan od­pro­wa­dzał ko­bie­tę przez mały cmen­tarz zlo­ka­li­zo­wa­ny na ty­łach ko­ścio­ła.

– On… Nigdy mnie nie skrzyw­dził.

– Po tym, co mi opo­wie­dzia­łaś o śmier­ci two­je­go na­rze­czo­ne­go, mu­si­my upew­nić się, że ani tobie, ani ni­ko­mu z two­ich bli­skich nie sta­nie się krzyw­da.

Ko­bie­ta uśmiech­nę­ła się smut­no i spu­ści­ła oczy w dół.

– Myślę, że Lon­gress nie był za­mie­sza­ny w śmierć An­dre­sa. Po tym, jak zło­żył mi pro­po­zy­cję mał­żeń­stwa ja… ja się zgo­dzi­łam. Dzię­ki temu moja ro­dzi­na pierw­szy raz nie mu­sia­ła­by mar­twić się o pie­nią­dze. An­dres nie mu­siał­by re­zy­gno­wać z ma­rzeń o wy­jeź­dzie… Wy­da­wa­ło mi się, że to je­dy­na de­cy­zja, jaką mo­głam pod­jąć. Za­miast tego za­bi­łam czło­wie­ka, któ­re­go ko­cha­łam.

Ka­płan po­czuł smu­tek. Teraz za­czął le­piej ro­zu­mieć po­czu­cie winy, które tra­wi­ło ko­bie­tę, które zmu­si­ło ją do ode­bra­nia sobie życia. Chciał coś po­wie­dzieć, ale prze­rwa­ła mu, wtrą­ca­jąc py­ta­nie.

– Ten męż­czy­zna, który mnie prze­py­ty­wał… jego słowa… czy on też kogoś stra­cił?

Ka­płan skur­czył się lekko w sobie. Jego twarz zo­sta­ła ogar­nię­ta przez smu­tek.

– Jego hi­sto­ria jest tro­chę po­dob­na do two­jej. Ro­dzi­na Rosha ma psy­chicz­ne zdol­no­ści, są w sta­nie od­czy­ty­wać emo­cje.

Po­pro­wa­dził ją bocz­ną ulicz­ką cmen­ta­rza.

– Tutaj.

Po­ka­zał jej mały na­gro­bek na­le­żą­cy praw­do­po­dob­nie do dziec­ka. Był na nim po­je­dyn­czy napis "Ka­ta­ra".

– Mor­der­stwo osoby z psy­chicz­ny­mi zdol­no­ścia­mi wy­zwa­la duże po­kła­dy magii. Bar­dzo złej magii. Córka Rosh zo­sta­ła za­bi­ta na jego oczach przez osoby pró­bu­ją­ce użyć tej magii. Rosh nigdy tutaj nie był. Cały czas udaje… wie­rzy, że Ka­ta­ra jest żywa.

 

***

 

– Rosh, Rosh!

Mały zło­dziej le­ciał za nim i krzy­czał. Rosh spio­ru­no­wał go wście­kłym spoj­rze­niem i krzyk­nął.

– Mała cho­le­ro, od­da­waj moje pie­nią­dze!

– Mam wie­ści!

– Byle szyb­ko i za darmo.

Chło­piec uśmiech­nął się, dum­nie pre­zen­tu­jąc nie­peł­ne uzę­bie­nie.

– Hra­bia Lon­gress wy­buch­nął! Po­dob­no za­czął się palić i nie dało się go zga­sić. Teraz nie żyje i zdra­pu­ją jego reszt­ki z pod­ło­gi.

Rosh za­śmiał się gło­śno. Naj­pierw udało mu się roz­wią­zać spra­wę, a teraz mia­sto zo­sta­ło uwol­nio­ne od ko­lej­ne­go pa­so­ży­ta. Wy­cią­gnął z kie­sze­ni dużą mo­ne­tę.

– Masz srebr­nia­ka. Tylko nie wydaj na głu­po­ty.

 

Koniec

Komentarze

Witaj.

Bar­dzo bo­le­sny tekst. Mnó­stwo w nim bólu, tra­ge­dii, nie­speł­nio­nej mi­ło­ści, nie­za­bliź­nio­nych ran, tę­sk­no­ty, wy­rzu­tów su­mie­nia, szu­ka­nia ze­msty.

Po­do­ba mi się po­mysł oraz nie­do­po­wie­dze­nia w wielu miej­scach, mocno za­ska­ku­ją­ce czy­tel­ni­ka.

 

Co do tech­nicz­nych spraw, spójrz, pro­szę, na prze­cin­ki, gdyż w wielu miej­scach ich bra­ku­je, w in­nych z kolei jest ich za dużo. 

Przy imie­niu Roch cza­sem w zda­niach brak li­ter­ki a (np. “głowa Roch”).

Wy­ra­że­nie: poza tym – razem poza.

Wy­pi­sa­łam sobie też, że wyraz sa­me­mu w jed­nym zda­niu le­piej by­ło­by za­stą­pić innym. 

 

Po­zdra­wiam. :)

Pe­cu­nia non olet

No, nie po­rwa­ło mnie. Mnó­stwo uste­rek – nie wy­pi­sy­wa­łam wszyst­kich, tylko garść, ale to zaraz. Masz ma­nie­rę do na­do­pi­sy­wa­nia zda­rzeń, albo opi­sy­wa­nia rze­czy i czyn­no­ści w bar­dzo okręż­ny spo­sób, co jest mę­czą­ce dla czy­tel­ni­ka. Po­ni­żej przy­kła­dy:

Męż­czy­zna pod­niósł się do po­zy­cji sto­ją­cej

Nie mogło być po pro­stu “wstał”?

po­bo­jo­wi­sko po­zo­sta­wio­ne przez eks­pe­ry­ment Rosha.

Eks­pe­ry­ment był tylko jeden, więc okre­śla­nie go jako “eks­pe­ry­ment kogoś tam” jest zbęd­ne.

Gawin podał mu po­ło­że­nie domu ko­bie­ty

W sen­sie… adres?

Dość dużo po­wtó­rzeń, np. na po­cząt­ku wiele razy pa­da­ją słowa “misa” i “maź”. Cza­sem źle użyte słowa, a przy nie­któ­rych zda­niach wąt­pi­łam, czy to wciąż język pol­ski. Sama in­try­ga nie­szcze­gól­nie mnie wcią­gnę­ła, moż­li­we, że przez nie­do­rób­ki tech­nicz­ne. I czemu Ka­ta­ra jest ze swoim ojcem na “ty”?

Z in­nych ba­bol­ków:

– Rosh… sto­lik dziw­nie świe­ci…

(…) Maź wy­le­wa­ła się z fiol­ki, pod­pa­la­jąc wszyst­ko, czego do­tknie.

Szcze­rze mó­wiąc, “dziw­nie świe­ci” to naj­bar­dziej oso­bli­we okre­śle­nie na pożar, jakie wi­dzia­łam…

– Stary hi­po­kry­ta co­dzien­nie karmi ludź­mi gor­szy­mi kłam­stwa­mi…

– Nie wolno ob­ra­żać!

Nie wolno ob­ra­żać… co? Kogo? A może się? Tu po­win­no być “bluź­nić”.

Chciał­bym po­roz­ma­wiać z ka­pła­nem sa­me­mu.

Mówi się ra­czej “na osob­no­ści”.

Dziew­czyn­ka kiw­nę­ła głową i po­bie­gła do po­bli­skiej ławki.

Taka po­boż­na, a biega w ko­ście­le?

Poza tym nie na­zy­waj jej wi­siel­cem. Bied­ne stwo­rze­nie tyle wy­cier­pia­ło…

Wi­sie­lec jest be, ale “stwo­rze­nie” już okej?

– Po­trze­bu­ję po­roz­ma­wiać z wła­ści­cie­lem.

Nie po pol­sku. Muszę/chcę po­roz­ma­wiać z wła­ści­cie­lem.

Mru­gnął parę razy ocza­mi

A czym można mru­gnąć, jak nie ocza­mi?

Całe rano dzi­siaj prze­słu­chi­wa­łem panią wi­sie­lec

“Całe rano dzi­siaj” na pewno nie jest po pol­sku. Cały dzi­siej­szy ranek.

Gawin za­śmiał się po­nu­ro. Oboje do­sko­na­le wie­dzie­li

Obaj.

An­dres do­pie­ro skoń­czył ter­mi­narz

“Ter­mi­narz” wg słow­ni­ka PWN: “1. «roz­kład zajęć, czyn­no­ści lub im­prez z okre­śle­niem ter­mi­nu, w któ­rym mają się odbyć» 2. «ka­len­darz przy­sto­so­wa­ny do ro­bie­nia no­ta­tek pod od­po­wied­nią datą»”. Słowo, które po­win­no tutaj zo­stać użyte, to ter­min (”daw. «nauka rze­mio­sła u maj­stra»”).

Po jej po­licz­ku spły­nę­ła po­je­dyn­cza łza.

To już drugi raz! Cóż, przy­naj­mniej po­je­dyn­cza, a nie sa­mot­na…

Rosh leżał prze­wró­co­ny na zim­nej ziemi.

Po pro­stu leżał, “prze­wró­co­ny” to znowu zbęd­ne do­okre­śla­nie.

Koń­co­wy twist fajny.

deviantart.com/sil-vah

Jest po­mysł, mo­gło­by być fajne opko, ale nie­ste­ty wy­ko­na­nie woła o po­mstę do nieba. A po­nie­waż autor nie od­po­wia­da i nie na­no­si po­pra­wek, to wska­za­nia ba­bo­li nie bę­dzie.

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Cześć!

 

Tro­chę spóź­nio­ny, ale je­stem wresz­cie. Cie­ka­wy po­mysł, wy­ko­na­nie cał­kiem cał­kiem jak na pierw­szy raz imho, choć coś tam miej­sca­mi zgrzy­ta­ło. Ale wszyst­ko jest to zro­bie­nia, je­że­li wpro­wa­dzisz po­praw­ki. Po­czą­tek się dłu­żył, ale potem się roz­krę­ci­ło i aż do końca było nie­źle, tylko że w koń­ców­ce się zgu­bi­łem… Dla­cze­go bo­gacz spło­nął pod ko­niec, był “nie­umar­łym”, czy też spa­li­ła go żona? A jeśli tak, to po co? Nie zła­pa­łem. Ale może zbyt da­le­ko mi do Rosha ;-)

Przy­jem­ne, mrocz­ne opko. Lubię takie (zwłasz­cza, kiedy wszyst­ko ro­zu­miem ;-) ), jak po­pra­wisz to, co wska­za­li po­przed­ni czy­ta­ją­cy, to za­sta­no­wię się nad bi­blio­te­ką.

 

Po­zdra­wiam!

„Po­szu­ki­wa­nie praw­dy, która, choć­by naj­gor­sza, mo­gła­by tłu­ma­czyć jakiś sens czy choć­by kon­se­kwen­cję w tym, czego je­ste­śmy świad­ka­mi wokół sie­bie, przy­no­si je­dy­ną moż­li­wą od­po­wiedź: że samo po­szu­ki­wa­nie jest, lub może stać się, ową praw­dą.” J.Kaczmar­ski

Nowa Fantastyka