
Obudził go jeden z marynarzy którego imienia nie pamiętał. Silne szarpnięcia za ramiona wyrwały go z nadzwyczaj mocnego snu. Z początku jego oczy nie mogły przywyknąć do światła. Musiało być to związane z działaniem środka który zwalił ich wszystkich z nóg i uśpił. Gdy jego oczy przyzwyczaiły się do światła, zobaczył przerażoną minę majtka. Jego niebieskie oczy były puste i rozbiegane, ruchy nerwowe i nie kontrolowane. Kolumb rozejrzał się dookoła, on i innych dziesięciu członków załogi byli w zadaszonej klatce. Kraty klatki były wykonane z dziwnie połyskującego w słońcu ciemnego metalu. Połysk zdawał się mieć zielony kolor. Z przodu klatki widać było plecy woźnicy. Ten miał na sobie pelerynę ze skóry jakiegoś wielkiego kota zasłaniającą większość pleców. Z boków wystawały niezwykłe naramienniki. Były wykonane z tego samego materiału co pręty klatki. Ozdobione były motywami liści i wijących się węży. Na głowię obcy miał hełm do którego boków przytwierdzone były metalowe elementy wyglądające jak pióra wielkiego ptaka.
Kiedy marynarz spostrzegł, że udało mu się obudzić swego pana, piskliwym głosem zaczął wykrzykiwać potok słów.
– Kim, kim oni są ? Skąd oni się wzięli? Gdzie my jesteśmy?
– Na Boga uspokój się – rzekł Kolumb. Nie wiem kim są, ani gdzie jesteśmy, ale wiem, że krzyki mogą nam tylko zaszkodzić.
– Ale co z resztą z nas? Z tymi którzy byli z nami i z tymi którzy pozostali na okrętach?
– Skąd mam to wiedzieć człowieku, jesteśmy w tej samej klatce.
Pozostali również powoli budzili się i z niedowierzaniem przecierali oczy. Dookoła drogi z białego kamienia która podążali widzieli gęstą linie drzew. Powietrze było bardzo ciepłe i wilgotne. Krzysztof zaczął się zastanawiać jakim cudem obcy wytrzymuję tę temperaturę w uzbrojeniu. Za nimi była tylko pusta droga, a widok przed nimi skutecznie zasłaniał woźnica i drewniane elementy wozu. Jednak po dźwiękach jakie dochodziły z przodu można było wywnioskować, że przed nimi porusza się ktoś jeszcze.
– Co my teraz zrobimy panie ? – odezwał się inny z marynarzy.
– W tej chwili możemy tylko czekać aż dojedziemy. Gdyby chcieli nas zabić już by to zrobili. Po co mieliby z tym czekać? Zobaczymy jakie mają wobec nas plany.
– Ale panie, nie mogą być przyjaźni skoro nas zaatakowali i uśpili – odpowiedział bosman.
– Tak, to prawda. Może będą chcieli nas wykorzystać jako niewolników. Zaczekajmy aż dojedziemy, wtedy będziemy mogli zaplanować ewentualną ucieczkę. Póki co zachowajmy spokój i czekajmy.
Jechali tak przez Bóg wie ile czasu podziwiając zieloność lasów zewsząd ich otaczających. Kolorowe ptaki przelatywały nad ich głowami z jednej strony drogi na drugą. Gdzieniegdzie przy linii drzew widzieli człowiekowate przygarbione istoty buszujące w gałęziach drzew i zręcznie przeskakujące z jednego na drugie. Ich okrzyki były dalece inne od ludzkich. Czymkolwiek były nie miały zbyt wiele rozumu. Odmienność miejsca w którym się znaleźli zaczęła ich przytłaczać. Nic tu nie wyglądało tak jak w ich rodzimych stronach. Słońce zaczęło chylić się ku zachodowi malując niebo pomarańczowo różową poświatą. Pokonując zakręt uwięzionym podróżnikom ukazała się w całej okazałości kolumna wozów wypełnionych resztą załogi. I co najdziwniejsze, wozy nie były ciągnięte przez konie czy muły a przez olbrzymie włochate byki, posiadające imponujących rozmiarów rogi.
Zza linii drzew przed nimi zaczęły wyłaniać się mury miasta, były zbudowane z szarego kamienia. Z odległości nie można było dobrze oszacować ich wysokości, jednak to co przykuwało uwagę to nieregularność ich powierzchni. Z całą pewnością były one pokryte jakimiś płaskorzeźbami. Im bliżej miasta się znajdowali tym bardziej rósł niepokój w ich sercach. Ucieczka z takiego miejsca wydawała się już w tej chwili, niemal niemożliwa. Zapadał zmrok a barwne jeszcze przed chwilą niebo zakryły grube, ciemne chmury z których lada moment spadnie deszcz. Nie minęło dużo czasu i chmury zaczęły swój płacz. Więźniowie próbowali w jakiś sposób uchronić się przed przemoknięciem, jednak zadaszona prętami krata nie pozwalała im tego uniknąć.
– To wszystko Twoja wina, to twój bluźnierczy pomysł sprawił, że jesteśmy w tym zapomnianym przez Boga miejscu – krzyczał jeden z marynarzy wskazując na Kolumba.
– Gdyby Bóg chciał nas ukarać, nie pozwoliłby nam tu dotrzeć – odrzekł Krzysztof. Najlepiej będzie jak zamkniesz się i przestaniesz jęczeć jak dziecko.
– o nie, nie zamierzam wykonywać już twoich poleceń, to wszystko przez ciebie.
Pozostali członkowie załogi patrzyli z lekkim powątpiewaniem na swojego towarzysza. Widocznie mieli dość jego pieprzenia. Potrzebowali pokazu pewności a nie płaczu i Krzysztof zamierzał im jej dostarczyć.
-zaharujemy się przez ciebie na śmierć w jakiejś zatęchłej kopalni, płuca nam zwiędną od pyłu – kontynuował rozpaczając majtek.
Kolumb nie czekał długo, szybkim prostym ciosem zdzielił płaczka prosto w nos, tak, że ten faktycznie zapłakał, zgiął się w pół, złapał się za nos i zawył
– zamkniesz w końcu tę niewygadaną mordę czy mam cię zdzielić jeszcze raz? – stonowanie powiedział Krzysztof. Tamten jedynie usiadł i zwieszając głowę, patrzył w podłogę klatki.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Byli już niedaleko murów miasta. W zapadającej ciemności i perlistych kroplach deszczu rysował się kontur bramy na których ledwo widoczne były postacie strażników pełniących wartę. Ubrani w zbroję z dziwnego metalu patrzyli na zbliżających się do miasta gości. Sama brama jak i mury miały wyryte symbole i postacie. Największą z nich, wyrytą nad bramą była istota przypominająca pierzastego węża. Jego oczy wysadzane nieprawdopodobnie wielkimi szmaragdami patrzyły wprost na zbliżający się do miasta konwój. Wóz z Krzysztofem i jego towarzyszami zaczął przekraczać bramę i deszcz przestał padać jak nożem uciął a gdy tylko ją minęli im oczom ukazała się szeroka ulica wypełniona po obu stronach obcymi którzy się patrzyli na przybyłych. Mieli oni na głowach metalowe maski zasłaniające twarze, wszystkie miały ten sam motyw przewodni – wyszczerzone zęby i olbrzymie oczy dookoła których wiły się węże. Ubrani byli w czarne szaty długością sięgające do łydek i łokci, na przedramionach nosili szerokie bransolety. W dłoniach trzymali pęki piór które z pewnością należały do olbrzymiego ptaka, machali nimi i skandowali szeptem ciągle te same słowa w języku który nie przypominał żadnego ze starego świata. Za nimi stały domy w równym szeregu, zbudowane z tego samego szarego budulca co mury miasta. Ich ściany były ozdobione podobnie, jednak skromniej.
Dachy budynków pokryte były drobną dachówką o zielonym połysku jakiego nadawał spływający po niej deszcz. Co kilka metrów z ziemi wystawał słup na którego szczycie płonął ogień podsycany oliwą. Początkowe podszepty zaczęły przybierać na sile i mocy. Gdy minęli pierwszych obcych ci dołączyli do konwoju zamykając pochód ciągle szepcząc.
– To jakieś demony, jesteśmy w piekle – znów zaczął majtek.
– Uspokój się do jasnej cholery, nie widzisz że to tylko maski ? Twój nos ma się za dobrze, że chcesz powtórki ?
Majtek jedynie spuścił wzrok i mamrotał coś niezrozumiałego pod nosem. Pozostali jednak zaczynali tracić resztki odwagi.
Mijali kolejne, coraz wyższe i znamienitsze domy, minęli szeroki plac który wydawał się być ośrodkiem handlu. Przed nimi wyrastała olbrzymia budowla oświetlana niezliczoną ilością latarni.
Kształtem przypominała zwężający się schodkowo ku górze sześciokąt. Krzysztofowi przypomniały się opowieści o egipskich piramidach. Zdawało się, że to właśnie do niej kieruję się konwój. Nikt z nich nie wiedział co ich czeka.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Tabor zatrzymał się w półkolu na placu przed piramidą, tłum napływał z każdej strony zamykając dojście. Na szczyt budowli prowadziły schody. Księżyc w pełni wyszedł zza chmur i mocno rozjaśniał miejsca gdzie nie docierały światła lamp. Przy piramidzie stali żołnierze. Teraz Kolumb mógł w pełni zobaczyć ich uzbrojenie. Każdy z nich był w pełnej zbroi z czarnego metalu. Na napierśnikach wygrawerowany był symbol pierzastego węża oraz przypięty do nich były peleryny w cętki. Wszyscy wyposażeni w włócznie i miecz przy pasie. Hełmy podobnie jak ten woźnicy ozdobiony piórami, jednak dopiero teraz Krzysztof widział, że mają również maski zza których widać było tylko białka oczu i brązowe tęczówki.
– To nie wygląda jak targ niewolników – rzekł Kolumb
– Panie to raczej jakieś miejsce pogańskiego kultu – odpowiedział mu jeden z marynarzy
– Może będą chcieli nawrócić nas na swoją wiarę ? Jak to robią saraceni ? – zapytał inny z współwięźniów.
– Nie mam pojęcia, jednak nie mam zbyt dobrych przeczuć – podsumował Krzysztof.
Żołnierze zaczęli otwierać klatki i wyciągać marynarzy. Każdemu związywali ręce za plecami. Jeden z nich był tak przerażony, że nie był w stanie opanować zdrętwiałych nóg, na co gwałtownie zareagował wojownik łapiąc nieszczęśnika za kark i miotając nim w kierunku wyjścia, ten padł jak długi na kamienna posadzkę wydając głuchy łoskot. Próbował się podnieść jednak całe jego ciało odmawiało posłuszeństwa widząc to żołnierz ponownie go chwycił i pociągnął stawiając do pionu. Ustawili ich w kolejkę prowadzącą w stronę schodów. Na szczycie budowli rozpalono wiele lamp, teraz widać było poruszających się tam wojowników jak i sześciokątny, płaski blok czarnego jak noc kamienia. Jeden z obcych noszący o wiele bogaciej ozdobioną zbroję robiący wrażenie ofiera podszedł do pierwszego w kolejce marynarza, złapał go za ramię i pchnął w stronę schodów mówiąc przy tym coś co zapewne brzmiało „ruszaj się do cholery". Krzysztof poznał tego marynarza, był on bosmanem na drugim okręcie, miał na imię Diego, Oficer szedł o dwa stopnie za nim cały czas trzymając rękę na rękojeści miecza. Gdy byli w połowię drogi, tłum z nieśmiałych szeptów przeszedł w śpiew, brzmiący jakby był jednym głosem. Kolumba przeszedł upiorny dreszcz. To wszystko nie wyglądało dobrze. Diego i prowadzący go żołnierz dotarli już do szczytu. Gdy Marynarz stał już przed kamieniem podszedł do niego jeden z obcych którego do tej pory nie było widać, ten nosił podobnie jak inni pełny pancerz, jednak jego peleryna i maska były wysadzane nieprawdopodobnie wielkimi szmaragdami. Zdawał się być przywódcą obcych. Podszedł do bosmana i krzyknął, żołnierze podeszli i chwycili marynarza, ten wrzeszczał jak opętany.
– Zostawcie mnie diable syny, zostawcie mnie na Boga czego wy ode mnie chcecie, zostawcie mnie! Boże przenajświętszy, Matko Boska uratuj mnie, błagam..!
Jednak jego krzyki nic mu nie dały, wojownicy ułożyli go na kamieniu i trzymali za kończyny. Tłum śpiewał jeszcze głośniej, ten dźwięk był niczym pocisk kuszy wbijający się w czaszkę, przebijał wszystkie myśli. Jeden ze stojących przed Kolumbem marynarzy wybiegł z szeregu i próbował staranować jednego ze stojących strażników, ten jednak zrobił błyskawiczny unik i trzpieniem włóczni zdzielił marynarza w kark, ten padł na ziemię jak rażony piorunem, dwaj inni żołnierze błyskawicznie dobiegli do nieprzytomnego i przenieśli do jednej z klatek. Przywódca wyjął zza pasa długi nóż i wzniósł go w górę jednocześnie wydając rozdzierający okrzyk. Śpiew ucichł, słychać było jedynie krzyki i błagania rozciągniętego na kamieniu człowieka. Obcy stanął obok niego, spojrzał w kierunku księżyca a następnie wznosząc nóż wbił go w klatkę piersiową Diega, ten wydał przeraźliwy okrzyk, jednak przywódca dalej ciął nożem nie zważając na jego cierpienia, nieszczęśnik kwiczał jak zarzynany wieprz. Po kilku chwilach oprawca wyszarpał z piersi mężczyzny wciąż bijące serce i wzniósł je wysoko ponad głowę. Gęsta krew spływała po jego ręce. Jeden z towarzyszących mu żołnierzy obrócił się i odszedł w tył, po chwili pojawił się z kamiennym piedestałem. Podstawił go w pobliże kamienia, na którym teraz leżały wijące się w konwulsjach zwłoki bosmana. Kapłan wyjął z kieszeni szaty kawałek metalu i skrzesał iskry na piedestał, zapłonął jadowicie zielony ogień, następnie rzucił serce w płomienie które buchnęły wysoko. Przywódca stojący w blasku księżyca i płomieni wskazał zakrwawionym nożem na kolejnego z marynarzy. Krwawe przedstawienie przechodziło do kolejnego aktu.
Witaj.
Opowiadanie zawiera sporo przerażających, sadystycznych scen, typowych dla opowieści o atakach konkwistadorów i reakcjach miejscowej ludności. Tu akurat mowa o poprzedzających je odkryciach geograficznych Europejczyków. Miejscami miałam skojarzenia z genialną powieścią Cerama “Bogowie, groby i uczeni” oraz oczywiście z wieloma częściami “Indiany Jonesa”. :)
Fragment zapowiada interesującą całość, czekam na kontynuację. :)
Co do spraw technicznych, myślę, że najłatwiej będzie Ci je poprawić, czytając na spokojnie cały tekst. W wielu miejscach zamiast wielkich, są małe litery (np. na początku zdań), niektóre zdania nie kończą się wcale, ważne też, aby przed każdym wyrażeniem, zawierającym “który” wstawić przecinek( (z tym chyba jest tu najwięcej problemów w całym tekście).
Pozdrawiam.
Pecunia non olet