Tym razem wzburzenie na Olimpie osiągnęło apogeum. Żeby podać nieśmiertelnym pieczeń z własnego syna?! Zeus dobrotliwie przymykał oko na dotychczasowe poczynania Tantala, bezeceństwa, kradzieże i szyderstwa, lecz tym razem ulubieniec bogów zamordował i poćwiartował swego syna i zarazem boskiego wnuka!
Uczta wydana w Lidii, w pałacu królewskim Tantala, była rzecz jasna wspaniała, a zaproszeni z Olimpu goście zachwyceni, lecz zaserwowane na jej zakończenie mięsiwo od razu zostało rozpoznane przez wstrząśniętych zbrodnią bogów. Nieśmiertelni pojęli, że wystawiono ich na próbę i patrzyli ze wstrętem na pieczyste, umieszczone demonstracyjnie na złotym półmisku, nie dotykając go nawet.
Jedynie zrozpaczona Demeter, tęskniąca za ukochaną córką, nie spostrzegła się w porę i skosztowała łopatki zamordowanego, a potem upieczonego przez rodzonego ojca Pelopsa…
Okrutny Tantal był przekonany, że i tym razem (jakże potwornie zabrzmi to wobec dokonanej zbrodni!) upiecze mu się, lecz miarka stanowczo się przebrała. Bogowie zgodnie zażądali do Naczelnego, by sprawiedliwie osądził swego syna. Został on za karę zrzucony do Tartaru, gdzie po dziś dzień nie może zaspokoić ani głodu, ani pragnienia. Gdy wyciągał rękę po owoc, gałąź odchylała się, nie mógł sięgnąć. Kiedy próbował napić się wody ze źródła, natychmiast wysychało.
Bogom żal było zabitego Pelopsa. Dlatego też na rozkaz Gromowładnego części ciała chłopca umieszczono w kotle. Gotować się miały tak długo, aż wyskoczy zeń wskrzeszony Pelops, obiekt westchnień samego boga mórz, jezior i rzek, Posejdona. Z kolei Hermes dopilnował przywrócenia chłopca do żywych, pilnując bacznie kolejnych etapów gotowania, czego zresztą później gorzko pożałował, bo młodzian miał w przyszłości zabić jego syna, woźnicę Myrtilosa. W miejsce zjedzonej przez Demeter łopatki boski kowal Hefajstos włożył umiejętnie kość słoniową, czyniąc tym samym charakterystyczne znamię całego rodu.
Wskrzeszony Pelops wyglądał po tych praktykach, dokonanych na Olimpie, jeszcze piękniej niż przedtem. Chłopak często odwiedzał siedzibę bogów, słuchając opowieści wojennych cioci Ateny czy też bawiąc z jej sędziwym ojcem, a swym dziadem, Zeusem. Nie inaczej było i w tym pamiętnym, upalnym, majowym dniu…
– Dziadku, zagrasz ze mną w piłkę?
– Pelopsie, jestem statecznym królem bogów i nie wypada mi zajmować się tak błahymi rozrywkami – powiedział Zeus, lecz z wyrazu jego miny chłopak od razu wywnioskował, że się zgadza.
Starzec poderwał się też od razu i strzelił najmocniej, jak umiał.
Piłka poszybowała daleko ku górze, znikając na moment z oczu zgromadzonych bóstw. Hermes rzucił się w pogoń za nią, ale nagle zamarł z przerażenia.
– O, Zeusie! – stwierdził tylko.
Wszyscy spojrzeli w dół, na ziemię. Mając oczy boskie i takież same moce, mogli zobaczyć znacznie więcej niźli zwykli śmiertelnicy.
Tuż pod nimi, nad rzeką o nazwie Halys, stały właśnie liczne armie dwóch zwaśnionych państw. Najeźdźcy z Medii wydali atakowanej od kilku lat i mężnie broniącej się Lidii decydującą bitwę. Zdarzyło się to akurat teraz, zaś w późniejszych kronikach zostało zapisane pod datą: 28 maja 585 roku przed naszą erą.
– Czy stało się coś, o czym powinienem wiedzieć? – zapytał marszcząc brwi Zeus, ponieważ taki widok walczących nie należał do typowych: żołnierze obu stron tratowali się wprawdzie wzajemnie, lecz bynajmniej nie podczas starcia wręcz, lecz w zdumiewającym nieładzie i obłędnym szale.
– O, Najwyższy – zaczął niepewnie Hermes – odważny Alyattes Drugi, król Lidii, przyjął bitwę, aby odeprzeć atakujących Medów.
– To widzę – przerwał mu, nieco zdenerwowany. – Śledzimy od lat tę wojnę. Na razie nie popieramy żadnej ze stron konfliktu, ponieważ oba państwa składają nam równie nikczemne ofiary. Lecz czemu oni nie walczą?!
– Bo… nic nie widzą.
– Co takiego?
Dopiero teraz bogowie olimpijscy spojrzeli uważniej. Istotnie, cała ziemia była spowita nienaturalnym o tej porze dnia mrokiem.
A przerażeni żołnierze, zgromadziwszy się na polach bitewnych nad Halys, aby podczas zbrojnej walki rozstrzygnąć ostatecznie wynik kilkuletniej wojny, obecnie przekonani byli, że to z powodu gniewu bogów zesłana została na całą ziemię nagła ciemność, uniemożliwiająca im prowadzenie boju. Krzycząc więc modlitwy błagalne i prosząc bóstwa o przebaczenie, wpadali na siebie wzajemnie, tratując się i zabijając jedynie w obłędnym szale, nie zaś w zbrojnym starciu.
– Grając z wnukiem, zestrzeliłeś z Nieboskłonu Słońce – powiedział z zachwytem Hefajstos, a nieśmiertelni zgodnie poświadczyli to gromkimi oklaskami.
– Zrzuciłem Słońce? – powtórzył z niedowierzaniem Zeus. – A to nowina! Dziadek jeszcze całkiem krzepki, co? – dodał z dumą, spoglądając na roześmianego Pelopsa. Potem jednak popatrzył z dużo poważniejszą miną w dół.
Po pierwszym szoku i lamentach żołnierzy, obaj zaskoczeni królowie ogłosili przegrupowanie swych armii, celem przywrócenia w nich ładu i porządku. Potem odbyły się burzliwe narady w namiotach sztabów. Wojska tymczasem rozchodziły się, wodzowie zaś padali sobie w ramiona, ściskając serdecznie. Król Lidii Alyattes wraz z władcą wrogiej Medii, Kyaksaresem, postanowili zawrzeć rozejm. Ktoś wspomniał o przyszłym sojuszu między obu państwami, przypieczętowanym małżeństwem. Tak też się wkrótce potem stało i Aryenis, królewna Lidii, poślubiła medyjskiego następcę, Astyagesa. Nierozstrzygnięty bój nad rzeką Halys doprowadził do sojuszu odwiecznych wrogów.
– Dziadku, wygląda na to, że podczas gry zażegnałeś krwawą bitwę zwaśnionych mocarstw! – zawołał z przejęciem Pelops.
– Tak jakby. Jednakże tego śmiertelnicy wiedzieć nie powinni – dodał nieco zmieszany Zeus. – Jestem poważnym i statecznym bogiem. – Następnie zwrócił się do Hermesa – Niech Herodot zapisze, że to było tylko zwyczajne zaćmienie słońca! – nakazał i czym prędzej nalał sobie ambrozji.