- Opowiadanie: Światowider - Sam sobie sekretem

Sam sobie sekretem

Opo­wia­da­nie jest kon­ty­nu­acją “Na prze­kór bogom, na prze­kór przod­kom”, co nie zmie­nia faktu, że sta­no­wi cał­ko­wi­cie sa­mo­wy­star­czal­ny czy­tel­ni­czo tekst (a przy­naj­mniej autor ma taką na­dzie­ję). Wbrew re­gu­la­mi­no­wi kon­kur­su w tek­ście po­ja­wia­ją się prze­kleń­stwa, jak np. “niech cię kaduk po­rwie”, autor liczy jed­nak na brak sta­ro­sło­wiań­skiej wraż­li­wo­ści jury.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Sam sobie sekretem

Krzy­wo­łap leżał na dachu kur­ni­ka, z lu­bo­ścią od­da­jąc się je­dy­ne­mu za­ję­ciu praw­dzi­wie god­ne­mu pra­daw­ne­go sło­wiań­skie­go ducha – grza­niu się na słoń­cu. Nie za­mie­rzał ob­cią­żać łba spra­wa­mi pod­rzęd­ny­mi. Mar­co­wa po­go­da lu­bi­ła się zmie­niać ni­czym humor ka­pry­śne­go cho­chli­ka, na­le­ża­ło więc wy­zy­skać wszel­kie jej do­bro­dziej­stwa póki czas.

Nie dane mu było jed­nak wy­po­cząć. Jego uszu do­biegł pi­skli­wy chi­chot, a chwi­lę póź­niej coś ude­rzy­ło z hu­kiem w ciem­ną papę. Krzy­wo­łap pod­niósł po­wie­ki. Na­po­tkał wzro­kiem dwoje ślepi, wy­zie­ra­ją­cych z wy­szcze­rzo­nej w szy­der­czym uśmie­chu pasz­czy, którą oka­la­ła kula ru­de­go futra. Stwo­rze­nie może wy­glą­da­ło­by nawet zwy­czaj­nie, gdyby nie wy­ra­sta­ją­ca z ple­ców para nie­to­pe­rzo­wych skrzy­deł.

Krzy­wo­łap wes­tchnął.

– Czego?

Isto­ta znów za­chi­cho­ta­ła.

– Czego, czego! Tyle wie­ków się nie wi­dzi­my, a tu na po­wi­ta­nie „czego”!

– Chyba byś nie przy­la­zło je­dy­nie dla to­wa­rzy­skiej po­ga­węd­ki. Mów, o co cho­dzi!

– Cho­dzi, cho­dzi – pod­ję­ło nie­stro­pio­ne stwo­rze­nie. – O to, że ty, za­miast robić, co do cie­bie na­le­ży, wy­le­gu­jesz się tutaj, jak jakaś jasz­czur­ka nie­wy­lin­ka!

– A co in­ne­go niby mam do ro­bo­ty?

– Pa­trz­cie go! Nie wiesz, co się dzie­je w twoim re­wi­rze? Kracz dał dyla z ciupy!

Krzy­wo­łap ze­rwał się.

– Tak, tak. W oko­li­cy lata na wol­no­ści głod­ny jak sto wil­ko­ła­ków bez­kost, a ja­śnie pan zbija sobie w tym cza­sie bąki na da­chach kur­ni­ków.

– Dla­cze­go miał­bym się tym przej­mo­wać? – Krzy­wo­łap stłu­mił pod­nie­ce­nie, przy­ku­ca­jąc.

Rudy fu­trzak aż pod­sko­czył.

– Jak to? To tyle cię ob­cho­dzą obo­wiąz­ki? Jeśli nie zaj­miesz się ro­bo­tą, bo­go­wie będą mu­sie­li się zająć tobą!

– Tak, bo­go­wie. – Krzy­wo­łap, jakby od nie­chce­nia, wbił wzrok we wła­sne pa­zu­ry.

Przez ostat­nie stu­le­cia zdo­łał nie­mal za­po­mnieć o ist­nie­niu ru­de­go par­szyw­ca. Z ja­kiej racji to prze­klę­te licho ro­ści­ło sobie prawo, by dawać mu roz­ka­zy? Od bar­dzo dawna nie wi­dział ani śladu dzia­ła­nia bogów. A, choć nie miał zbyt­niej ocho­ty się do tego przy­zna­wać, nawet przez samym sobą, nie­zbyt pa­mię­tał czasy, gdy cho­dzi­li oni po ziemi. Bądź co bądź, nawet wszech­po­tęż­ne­go ducha może po ty­siąc­le­ciach życia do­tknąć lekka skle­ro­za, praw­da?

Z dru­giej stro­ny ist­nia­ło ry­zy­ko. Licho mogło prze­cież nie kła­mać, jak­kol­wiek by­ło­by to czymś nie­zwy­czaj­nym. Po­trze­bo­wał ab­so­lut­nej pew­no­ści. Bez­kost przez gorz­ki czas nie­wo­li z pew­no­ścią roz­pa­mię­ty­wał w nie­skoń­czo­ność mo­ment uwię­zie­nia. Mógł­by zatem roz­ja­śnić choć tro­chę nie­któ­re za­gad­ki.

– Do­brze, roz­pra­wię się z nim. – Krzy­wo­łap ob­na­żył kły.

– Zna­ko­mi­cie! W takim razie bierz się do pracy, pchla­rzu! – Stwór, chi­cho­cząc, roz­po­starł skrzy­dła, po czym wybił się w po­wie­trze.

Krzy­wo­łap ze­sko­czył z kur­ni­ka. Po­sta­no­wił nie­zwłocz­nie ru­szyć w po­ścig za bez­ko­stem. Le­d­wie jed­nak przed­rep­tał kilka me­trów, usły­szał skrzyp­nię­cie otwie­ra­nych drzwi, zwia­stu­ją­ce na­dej­ście nie­wol­ni­ka z karmą. W nie­zmier­nie dłu­gim życiu naj­bar­dziej cenił roz­sąd­ną hie­rar­chię prio­ry­te­tów. Dla­te­go do­ko­nał ko­rek­ty pla­nów i skie­ro­wał się ku mi­secz­ce.

 

=^.^=

 

Na­tu­ral­nym miej­scem na roz­po­czę­cie po­szu­ki­wań wy­da­wa­ło się wię­zie­nie bez­ko­sta – stare zruj­no­wa­ne go­spo­dar­stwo po dru­giej stro­nie łąki, na skra­ju lasu. Na­sy­ciw­szy żo­łą­dek, Krzy­wo­łap szyb­kim truch­tem po­ko­nał dy­stans wśród zie­le­nią­cej się trawy i wy­schnię­tych, ze­szło­rocz­nych chwa­stów. Ostroż­nie prze­mknął przez kilka ogro­dzo­nych po­dwó­rek, aż wresz­cie do­tarł do ruin.

Sta­no­wi­ły one nie­wiel­ki kom­pleks, zło­żo­ny z dwóch pro­sto­kąt­nych, roz­sy­pu­ją­cych się bu­dyn­ków go­spo­dar­skich oraz ce­gla­ne­go domku. Pod­szedł do bia­łej ścia­ny we­wnątrz zruj­no­wa­ne­go ma­ga­zy­nu, na któ­rej na­ba­zgra­no czer­wo­nym spre­jem pen­ta­gram. Na­tych­miast do­strzegł, że po­ło­żo­na pod zna­kiem klapa w pod­ło­dze zo­sta­ła uchy­lo­na. Po­wo­li zszedł do wnę­trza otwo­ru po szcze­blach me­ta­lo­wej dra­bin­ki. Zna­lazł się w za­tę­chłej piw­ni­cy, lecz nie sta­no­wi­ła ona jesz­cze końca po­dró­ży. Loch Kra­cza był po­ło­żo­ny niżej. Przej­ście do niego, cia­sny szyb ukry­ty daw­niej za cegłą, zo­sta­ło od­sło­nię­te.

By z niego sko­rzy­stać, Krzy­wo­łap mu­siał zmie­nić po­stać. Prze­dzierz­gnąw­szy się w za­skroń­ca, po­peł­znął rurą w dół. Po­dróż trwa­ła długo, dłu­żej niż się spo­dzie­wał. W końcu do­tarł do ma­je­sta­tycz­nej, mrocz­nej sali, wy­peł­nio­nej za­sty­gły­mi jak po­są­gi, nie­do­tknię­ty­mi roz­kła­dem cia­ła­mi po­le­głych wo­jow­ni­ków. Tutaj uwię­zio­no Kra­cza Wiel­kie­go, daw­ne­go le­chic­kie­go wła­dy­kę, który za bunt prze­ciw bogom zo­stał uka­ra­ny wiecz­ną eg­zy­sten­cją w ciele ohyd­nej po­czwa­ry.

Ska­zań­ca jed­nak nie było. Choć Krzy­wo­łap wy­czu­wał wy­peł­nia­ją­cy każdy za­ką­tek po­miesz­cze­nia odór tru­pie­go ciała, po­dob­ny za­pa­cho­wi ty­sią­ca nad­psu­tych myszy, smród miał co naj­mniej kilka dni.

By zy­skać cał­ko­wi­tą pew­ność, Krzy­wo­łap mu­siał spraw­dzić jesz­cze jedno miej­sce. Po­wró­ciw­szy do zwy­kłej po­sta­ci, wsko­czył na skal­ną półkę nad wy­lo­tem szybu. Tak, jak się spo­dzie­wał, szcze­li­na, w któ­rej umiesz­czo­no rubin pełen za­klę­tej mocy Kra­cza, ziała pust­ką. Po­zo­sta­wa­ło py­ta­nie, czy krysz­tał wpadł w szpo­ny bez­ko­sta, czy też usu­nął go ktoś inny?

Gdyby Kracz od­zy­skał uwię­zio­ną w ka­mie­niu po­tę­gę, z pew­no­ścią po­rzu­cił­by obec­ne kształ­ty, licho zaś wy­raź­nie wspo­mi­na­ło o bez­ko­ście. Nadto po­twór nie mógł sam do­stać się do ru­bi­nu, wzbra­nia­ła mu tego za­si­la­na przez krysz­tał ma­gicz­na ba­rie­ra. Ka­mień tra­fił zatem w ręce nie­zna­ne­go in­tru­za.

Krzy­wo­łap zlu­stro­wał do­kład­nie dolną po­wierzch­nię ja­ski­ni. Lita skała nie po­wie­dzia­ła mu wiele. Do­strzegł jed­nak, że w kilku szcze­li­nach za­le­ga­ją osady błot­ni­stej ziemi. Na jed­nym z nich za­uwa­żył od­cisk ma­leń­kie­go bu­ci­ka. Wy­zwo­li­cie­lem bez­ko­sta był więc skrzat! Naj­bliż­sze sie­dli­sko tych po­kur­czów sta­no­wi­ła bli­ska tego miej­sca, po­ło­żo­na w le­śnych pod­zie­miach osada łe­łe­ków.

Uznał, że naj­pierw na­le­ży prze­jąć kon­tro­lę nad krysz­ta­łem. Nie tra­cąc wię­cej czasu, prze­mie­nił się po­now­nie w węża i ru­szył ku skrza­ciej osa­dzie.

W krót­kim cza­sie prze­ko­nał się o słusz­no­ści wła­snych do­my­słów. W le­śnej ściół­ce uj­rzał po­dłuż­ne ślady, jakby po cią­gnio­nym tędy worku, które bez wąt­pie­nia zo­sta­wił bez­kost. Wszyst­kie wej­ścia do kró­le­stwa łe­łe­ków za­stał za­ba­ry­ka­do­wa­ne oraz pil­nie strze­żo­ne, jakby skrza­ty spo­dzie­wa­ły się w każ­dej chwi­li ataku po­two­ra.

Rów­nież Krzy­wo­łap nie mógł ot tak prze­nik­nąć do osady. Sztu­ka ilu­zji cał­ko­wi­cie wy­star­cza­ła, by zmy­lić stra­że po­kur­czy, nie roz­wie­wa­ło to wszak­że w pełni ry­zy­ka. W mie­ście nie­wąt­pli­wie prze­by­wa­li pia­stu­ni ognia, ro­dzaj ka­pła­nów, któ­rym mu­siał przy­znać, iż na te­re­nie osady dys­po­no­wa­li znacz­ną mocą, a nie byli, de­li­kat­nie mó­wiąc, w do­brych z nim sto­sun­kach. Oczy­wi­ście, po­ra­dził­by sobie z nimi bez trudu. Cóż zna­czy­ła banda po­kracz­nych ma­gi­ków wobec jego po­tę­gi! Roz­są­dek kazał jed­nak nie trwo­nić sił przed star­ciem z bez­ko­stem.

Mimo to po­sta­no­wił pod­jąć ry­zy­ko. Scho­waw­szy się w krza­kach, roz­po­czął ko­lej­ną prze­mia­nę. Tym razem przy­brał po­stać jed­ne­go z łe­łe­ków, skrza­ta o zło­ci­stych wło­sach i we­so­łym ob­li­czu. Za­to­czył się jak pi­ja­ny. Mimo wie­ków do­świad­czeń, przy­zwy­cza­je­nie się do po­ru­sza­nia na dwóch no­gach nadal spra­wia­ło mu przy każ­dej oka­zji kło­po­ty.

Wresz­cie zła­pał rów­no­wa­gę i skie­ro­wał się ku jed­nej z bram do pod­ziem­ne­go mia­sta. Od­mia­na kształ­tu nie wy­star­czy­ła, by oszu­kać stra­że, nie był to jed­nak ko­niec jego moż­li­wo­ści. Po­kur­cze wpraw­dzie zdo­ła­ły naj­wy­raź­niej po­wstrzy­mać bez­ko­sta, isto­tę zdol­ną prze­ci­snąć się nawet przez oczko szpil­ki. Ale nawet Kracz nie po­tra­fił stać się nie­wi­dzial­nym, Krzy­wo­łap zaś po­siadł tę umie­jęt­ność. Dzię­ki niej bez trudu wspiął się na prze­gra­dza­ją­cą tunel ba­ry­ka­dę z wy­schnię­tej gliny i ka­mie­ni, po czym, prze­my­ka­jąc mię­dzy nie­świa­do­my­mi ni­cze­go straż­ni­ka­mi, ze­sko­czył na drugą stro­nę.

Po dłuż­szym mar­szu pu­stym tu­ne­lem wy­szedł na plac w naj­niż­szym punk­cie mia­sta. Wedle jego wie­dzy oko­li­cę tę za­miesz­ki­wa­li uboż­si rze­mieśl­ni­cy, przy­naj­mniej tak się miały spra­wy stu­le­cie temu. Pró­bo­wa­li oni za­wsze za­chę­cić przy­by­szy do za­ku­pu ich to­wa­rów. Tego dnia wszak­że na placu pa­no­wa­ła głu­cha pust­ka. Je­dy­nie przy samym wy­lo­cie tu­ne­lu czu­wał od­dział straż­ni­ków.

Ta mar­two­ta za­nie­po­ko­iła Krzy­wo­ła­pa. Jeśli wszy­scy kryli się w do­mach, próby za­się­gnię­cia ję­zy­ka speł­zną na ni­czym. Wy­szedł­szy poza pole wi­dze­nia straż­ni­ków, zrzu­cił za­sło­nę nie­wi­dzial­no­ści, po czym skie­ro­wał się ku po­ło­żo­nym wyżej dziel­ni­com.

Po­nu­re prze­wi­dy­wa­nia oka­za­ły się przed­wcze­sne. Wy­ło­żo­na bru­kiem z mie­dzia­nych gro­szy ulica kar­czem­na znaj­do­wa­ła się tam, gdzie przed laty, i tęt­ni­ła ży­ciem. Nie bra­ko­wa­ło ta­kich, któ­rzy za naj­lep­szy lek na strach uzna­wa­li kufel pełen trun­ku. Krzy­wo­łap wstą­pił do pierw­szej lep­szej go­spo­dy. Wpadł aku­rat na wła­ści­cie­la, który kłó­cił się z mło­dym łe­łe­kiem.

– Dosyć! – krzyk­nął karcz­marz.

– Ależ ja wszyst­ko za­pła­cę. Jak tylko, tylko… – tłu­ma­czył nieco beł­ko­tli­wie mło­dzik.

– Nic nie za­pła­cisz, cym­ba­le! Roz­pi­jesz się do resz­ty, a wtedy nie zo­ba­czę od cie­bie nawet zła­ma­nej blasz­ki.

Krzy­wo­łap ro­ze­śmiał się gło­śno i pod­szedł chwiej­nym kro­kiem, jakby już sobie wcze­śniej pod­chmie­lił.

– Ejże, przy­ja­cie­le! – za­wo­łał. – Po co ta kłót­nia? Aku­rat szu­kam kogo, by się napić. Chęt­nie po­sta­wię ci kufel, czy dwa. – Objął mło­dzi­ka ra­mie­niem.

– Nie za we­so­ło panu, jak na dzi­siej­szy czas? – burk­nął karcz­marz.

– Co, cho­dzi o bez­ko­sta? Ha! – Klep­nął się po udzie. – Od tego mamy straż­ni­ków i króla, by go tu nie wpu­ści­li. Czym ja mam się mar­twić? Zresz­tą, za­miast smę­cić, le­piej napić się w do­brej kom­pa­nii. A co, może nie mam racji? – Zwró­cił się do chło­pa­ka.

Mło­dzik ski­nął głową.

– Usiądź­my tam, skoro pan tak miły. – Wska­zał ławę w kącie.

Wspól­ny­mi si­ła­mi do­to­czy­li się do niej.

– A więc, czym się trud­nisz, chłop­cze? – za­gad­nął Krzy­wo­łap.

Mło­dzik zwie­sił głowę.

– Je­stem… Byłem… jed­nym z uczniów dwor­skie­go pi­sa­rza – wy­mru­czał.

– Oho! Wiesz więc pew­nie, czy ta cała afera z bez­ko­stem ry­chło się skoń­czy?

– Oba­wiam się, że tego nikt wie­dzieć nie może. Sły­sza­łem tylko, jak jeden z pia­stu­nów mówił panu pi­sa­rzo­wi coś o ja­kimś krysz­ta­le.

– Krysz­ta­le?

– Tak, też pod­nie­ci­ło to moją cie­ka­wość. Nie­ste­ty, nie do­sły­sza­łem wiele wię­cej. Tyle tylko, że pia­stu­ni ognia będą badać krysz­tał w Wiel­kim Pa­le­ni­sku. Póź­niej na nie­szczę­ście… – urwał.

– Pia­stu­ni i krysz­ta­ły, a niech ich kaduk wszyst­kich po­rwie! – Krzy­wo­łap aż pod­sko­czył, gdy nad uchem za­grzmia­ły mu klą­twy go­spo­da­rza.

Karcz­marz po­sta­wił na stole kufle pełne trun­ku.

– Nie dość im było, że grożą nam śmier­cią kra­sna­le. Mu­sie­li jesz­cze wy­cią­gnąć tego bez­ko­sta. Przod­ko­wie, czemu nas ka­ra­cie tymi głup­ca­mi!

– Może miał być bro­nią prze­ciw kra­sna­lom? – pod­jął się obro­ny Krzy­wo­łap.

– Jeśli tak, tym go­rzej świad­czy to o ich ro­zu­mie – sark­nął go­spo­darz, od­cho­dząc.

Krzy­wo­łap pró­bo­wał wy­cią­gnąć coś jesz­cze z chło­pa­ka, ten jed­nak po­grą­żył się w po­nu­rych wspo­mnie­niach. Wi­dząc, że dal­sza roz­mo­wa by­ła­by je­dy­nie stra­tą czasu, Krzy­wo­łap dopił resz­tę na­pit­ku.

– No, na mnie czas. – Ski­nął głową mło­dzi­ko­wi, wsta­jąc.

– Za­pła­ta! – krzyk­nął od lady karcz­marz.

Krzy­wo­łap wy­grze­bał z sa­kiew­ki blasz­kę złota. Na jej widok oczy go­spo­da­rza za­lśni­ły.

– To… To za dużo – wy­ją­kał.

– Resz­tę pro­szę po­li­czyć na po­czet dłu­gów mego przy­ja­cie­la – od­rzekł nie­dba­le Krzy­wo­łap.

Opusz­czał karcz­mę za­do­wo­lo­ny. Zdo­był wię­cej in­for­ma­cji, niż się spo­dzie­wał. Ża­ło­wał tylko, że nie zo­ba­czy miny wła­ści­cie­la, gdy ten od­kry­je, iż otrzy­ma­ne złoto roz­pły­nę­ło się jak po­ran­na mgła.

 

=^.^=

 

Wiel­kie Pa­le­ni­sko było istot­nie ogrom­nym, w sto­sun­ku do roz­mia­rów skrza­tów, bu­dyn­kiem, gó­ru­ją­cym nad resz­tą mia­sta. Wy­róż­niał się nadto ar­chi­tek­tu­rą. Gdy więk­szość domów bo­ga­tych łe­łe­ków zdo­bi­ły ludz­kie mo­ne­ty, Wiel­kie Pa­le­ni­sko nie no­si­ło na sobie ani śladu me­ta­lu. Jakby kie­ru­jąc się dziw­ną iro­nią lub ry­zy­kanc­kim sza­leń­stwem, kon­struk­to­rzy sie­dli­sko wiecz­ne­go ognia wznie­śli z drew­na. Miało kształt koła, zwień­czo­ne­go stoż­ko­wa­tym da­chem. Na jego ze­wnętrz­nych ścia­nach wy­ry­to pła­sko­rzeź­by, przed­sta­wia­ją­ce złą­czo­ne w nie­koń­czą­cych się splo­tach szkar­łat­ne, żółte i błę­kit­ne pło­mie­nie.

Owi­nię­ty w za­sło­nę nie­wi­dzial­no­ści Krzy­wo­łap wkro­czył do wnę­trza bu­dow­li. Głów­ny ko­ry­tarz, oświe­tlo­ny cu­dow­ny­mi po­chod­nia­mi, wiódł wprost ku wiel­kiej sali, w któ­rej pło­nął wiecz­ny ogień. Krzy­wo­łap wąt­pił, by tam umiesz­czo­no krysz­tał. Ru­szył w bok ko­ry­ta­rzem, który oka­lał śro­dek bu­dyn­ku ni­czym pier­ścień. Pro­sty okrąg ry­chło prze­mie­nił się w nie­zba­da­ny la­bi­rynt, pełen bocz­nych kom­nat, od­ga­łę­zień, scho­dów bie­gną­cych w dół i ku górze. Prze­glą­da­nie każ­de­go z po­miesz­czeń z pew­no­ścią za­ję­ło­by wieki. Na­le­ża­ło zadać sobie py­ta­nie, gdzie umie­ści­ło­by się rubin na miej­scu pia­stu­nów. Mu­sia­ło to być schro­nie­nie nie­do­stęp­ne nie tylko dla przy­pad­ko­wych in­tru­zów, ale także trud­ne do osią­gnię­cia dla bez­ko­sta, gdyby zdo­łał we­drzeć się do mia­sta. Naj­lep­szym wy­bo­rem wy­da­wa­ły się cze­lu­ście głę­bin bu­dow­li, i bez krysz­ta­łu kry­ją­ce za­pew­ne wiele se­kre­tów.

Wie­dzio­ny tą myślą Krzy­wo­łap za­czął kie­ro­wać się przej­ścia­mi pro­wa­dzą­cy­mi w dół, scho­dząc coraz głę­biej w trze­wia pod­zie­mi. Po pew­nym cza­sie pięk­nie rzeź­bio­ne w drew­nie ścia­ny oraz świe­tli­ste po­chod­nie znik­nę­ły, za­stą­pio­ne przez zimne, su­ro­we ka­mie­nie i nie­prze­nik­nio­ny mrok. Dla Krzy­wo­ła­pa wszak­że ciem­no­ści nie sta­no­wi­ły prze­szko­dy, prze­ciw­nie, wy­ostrzy­ły bar­dziej przy­dat­ne od wzro­ku zmy­sły.

Na­resz­cie wy­czuł moc uwię­zio­ną w krysz­ta­le. Rubin znaj­do­wał się za po­tęż­ny­mi, oku­ty­mi drzwia­mi. Mię­dzy nimi, a ścia­ną i pod­ło­gą, nie widać było żad­nej, nawet naj­cień­szej szpa­ry. Krzy­wo­łap mógł sfor­so­wać wrota siłą, ale to za­alar­mo­wa­ło­by pia­stu­nów. Przy­cup­nął we wnęce ko­ry­ta­rza, za­sta­na­wia­jąc się, co robić.

Nim zdo­był się na ja­kieś dzia­ła­nie, usły­szał kroki. Po dłuż­szej chwi­li uj­rzał do­stoj­ne­go star­ca, zbli­ża­ją­ce­go się do drzwi. Za­zgrzy­ta­ły klu­cze. Krzy­wo­łap rzu­cił się do przo­du, w ostat­niej chwi­li wśli­zgu­jąc się do kom­na­ty.

Na środ­ku cia­sne­go po­miesz­cze­nia znaj­do­wał się krysz­tał, za­wie­szo­ny nie­wi­dzial­ną mocą w po­wie­trzu. Rubin lśnił krwi­stą czer­wie­nią. Pod nim, na ziemi, peł­gał błę­kit­ny pło­myk.

Krzy­wo­łap wci­snął się w kąt, ob­ser­wu­jąc star­ca. Ten sta­nął na­prze­ciw krysz­ta­łu, po­pa­da­jąc w za­du­mę. Mi­ja­ły cią­gną­ce się jak wiecz­ność mi­nu­ty. Długi żywot na­uczył Krzy­wo­ła­pa cier­pli­wo­ści, lecz jego misja nie cier­pia­ła zwło­ki. Co gor­sza, za­czy­nał od­czu­wać głód. Każda chwi­la, którą ten sta­ruch mar­no­wał na swe puste prze­my­śle­nia, od­da­la­ła go od za­słu­żo­nej ko­la­cji. Na­ra­sta­ła w nim dzika po­ku­sa, by bez­sze­lest­nie pod­peł­znąć do tego sta­re­go tru­chła, za­ci­snąć szczę­ki na jego gar­dle, a na­stęp­nie po­rwać rubin i umknąć. Nie mógł jed­nak za­po­mnieć, że nawet dla niego po­je­dy­nek z pia­stu­nem ognia mógł oka­zać się nie­ła­twym wy­zwa­niem.

Na­resz­cie sta­ruch wes­tchnął, za­szu­rał no­ga­mi, po czym od­wró­cił się ku drzwiom. Zgrzyt­nął znów klucz, jęk­nę­ły za­wia­sy. Krzy­wo­łap od­cze­kał jesz­cze pe­wien czas. Upew­nio­ny, że nikt mu nie bę­dzie prze­szka­dzał, zbli­żył się do ru­bi­nu. Ka­mień za­lśnił ra­do­śnie, jakby cze­kał, aż ktoś uwol­ni go z wię­zie­nia. Krzy­wo­łap wy­cią­gnął rękę.

– Stój! – za­grzmiał głos za jego ple­ca­mi.

Od­sko­czył jak opa­rzo­ny. Od­wró­cił się. Przed nim stał prze­klę­ty sta­ruch, wzno­sząc po­marsz­czo­ne dło­nie.

– Twoje nędz­ne oszu­stwa nie zwo­dzą mego wzro­ku! Czyś przy­był tu w zmo­wie z bez­ko­stem? Nic z tego! Nie ukrad­niesz stąd krysz­ta­łu, a za to zo­sta­wisz tu swe życie, nędz­ny ło­trze. Twój czas do­biegł końca, gu­mien­ni­ku!

– Zo­ba­czy­my, stary głup­cze – wy­sy­czał Krzy­wo­łap.

Ude­rzył spoj­rze­niem. W tej for­mie nie mógł użyć pełni mocy, lecz i tak jego skrza­cie oczy za­pło­nę­ły. Zie­lo­ne ogni­ki po­mknę­ły ku pia­stu­no­wi, opla­ta­jąc go. Nio­sły ze sobą obiet­ni­cę mą­dro­ści, ja­kiej nie po­sia­dła żadna znana dotąd star­co­wi isto­ta. Wie­dzy, która uczy­ni­ła­by go naj­więk­szym mę­dr­cem jego ludu. Wy­wyż­szy­ła­by go spo­śród wszyst­kich przod­ków, któ­rych ogniom słu­żył. By to osią­gnąć, wy­star­czy­ło je­dy­nie pod­dać się woli gu­mien­ni­ka.

Lecz w źre­ni­cach star­ca na­tra­fił Krzy­wo­łap na jasny ni­czym po­ran­na zorza pło­mień nie­ugię­te­go uporu. Gu­mien­nik od­wró­cił wzrok.

– Nie uwie­dziesz mnie sztucz­ka­mi! – za­wo­łał sta­rzec. – Jam jest sługa wiecz­ne­go pło­mie­nia, pia­stun ogni przod­ków. Zie­lo­ny ogień na nic ci się nie przy­da, pło­mie­niu złudy.

Krzy­wo­łap spró­bo­wał prze­mie­nić się w swoją wła­ści­wą po­stać. Za­klął w duchu. In­kan­ta­cja utra­pio­ne­go sta­ru­cha zdo­ła­ła go już zwią­zać.

– Nie opu­ścisz tej kom­na­ty! Nie od­bie­rzesz nam krysz­ta­łu! – Pia­stun uniósł rękę nad głową.

Ognik peł­ga­ją­cy pod ru­bi­nem nagle za­pło­nął ni­czym ogni­sko, za­my­ka­jąc stopy Krzy­wo­ła­pa w błę­kit­nym okrę­gu. Gu­mien­nik skrzy­wił się. Choć było mu to nie w smak, mu­siał przy­znać, że stare tru­chło do­rwa­ło go jak mysz w pu­łap­ce. Ostat­nią na­dzie­ją po­zo­sta­wa­ło wy­wo­ła­nie erup­cji magii. Ze­brał wszyst­kie siły, jak pies, który na­prę­ża mię­śnie, by ro­ze­rwać krę­pu­ją­cą go smycz.

Przed pod­ję­ciem de­spe­rac­kie­go kroku po­wstrzy­mał Krzy­wo­ła­pa nie­spo­dzie­wa­ny widok. Z ko­ry­ta­rza wle­cia­ła do kom­na­ty świe­tli­sta kula. Ugo­dzi­ła sta­ru­cha w plecy. Pia­stun jęk­nął i padł jak długi na po­sadz­kę. Gu­mien­nik po­czuł, że nie­wi­dzial­ne kaj­da­ny pękły. Błę­kit­ny ogień przy­gasł.

Tak efek­tow­nie po­prze­dzo­ny, do po­miesz­cze­nia wsu­nął się po­staw­ny łełek. Choć zda­wał się znacz­nie młod­szy od oba­lo­ne­go star­ca, nosił szaty peł­no­praw­ne­go pia­stu­na ognia.

– Bierz to i za mną! – Wska­zał na krysz­tał, po czym wy­biegł z kom­na­ty.

Krzy­wo­łap pod­szedł do ru­bi­nu. Wpraw­dzie ra­tu­nek w ostat­niej chwi­li przy­po­mi­nał chwyt z kiep­skiej opo­wie­ści i bu­dził po­dej­rze­nia, ale gu­mien­nik nie miał lep­szej al­ter­na­ty­wy. Chwy­cił krysz­tał. Przez ra­mio­na prze­mknę­ły mu przy­jem­ne dresz­cze. Nie po­zwo­lił wszak­że uwol­nić się mocy ka­mie­nia. Za­miast tego po­pę­dził za swym wy­ba­wi­cie­lem.

Na nowo za­głę­bił się w la­bi­rynt pod­zie­mi. Tym razem jed­nak miał prze­wod­ni­ka. Pia­stun pro­wa­dził cia­sny­mi szy­ba­mi, któ­rych chyba od dawna nie prze­mie­rza­ły stopy ży­wych istot. Po dłu­giej wę­drów­ce Krzy­wo­łap spo­strzegł, że droga za­czy­na piąć się w górę. Ka­mien­ny ko­ry­tarz za­stą­pił ziem­ny tunel, jakby wy­drą­żo­ny przez bar­dzo du­że­go kreta. W końcu zna­leź­li się we wnę­trzu prze­żar­te­go próch­nem, oba­lo­ne­go ko­na­ru. Gu­mien­nik ro­zej­rzał się z cie­ka­wo­ścią. A więc pia­stu­ni ognia po­sia­da­li wła­sne ta­jem­ne wyj­ście na po­wierzch­nię! Mu­siał to za­pa­mię­tać.

Gdy wy­gra­mo­li­li się ze środ­ka drze­wa, zo­rien­to­wał się, że znaj­du­ją się gdzieś w sercu lasu, nie po­tra­fił jed­nak okre­ślić gdzie do­kład­nie.

– Łap! – Rzu­cił krysz­tał pia­stu­no­wi.

Za­sko­czo­ny łełek nie zdo­łał po­chwy­cić ru­bi­nu. Ugo­dzo­ny przez ka­mień upadł. Do­pie­ro po chwi­li pod­niósł się, dźwi­ga­jąc krysz­tał. Pod­nió­sł­szy głowę, cof­nął się prze­ra­żo­ny.

Krzy­wo­łap wy­szcze­rzył kły w peł­nym szy­der­stwa uśmie­chu. Po­czuł ulgę, mogąc spoj­rzeć na skrza­ta z góry. Czte­ry łapy da­wa­ły znacz­nie lep­szą pod­po­rę niż dwie mi­zer­ne koń­czy­ny, a nadto po­zwa­la­ły mu po­ru­szać się z gra­cją ru­sał­ki. Oczy, choć po­strze­ga­ją­ce świat w roz­my­tych bar­wach, obej­mo­wa­ły pole wi­dze­nia nie­mal tak sze­ro­kie, jakby miał je też z tyłu łba. Noz­drza wy­czu­wa­ły pod­nie­ca­ją­cą woń lęku drżą­ce­go łe­łe­ka. Na­sta­wio­ne czuj­nie uszy wy­chwy­ty­wa­ły każdy szmer w głę­bi­nach lasu. Wresz­cie wi­bry­sy przy pysku i na przed­nich ła­pach do­star­cza­ły obraz oto­cze­nia, a nawet in­for­ma­cje o ci­śnie­niu po­wie­trza, z nad­dat­kiem re­kom­pen­su­jąc nie­do­stat­ki ślepi.

– Czas wy­ja­śnić kilka spraw. – Krzy­wo­łap po­chy­lił się nad skrza­tem. – Po co mnie stam­tąd wy­cią­gną­łeś? Chyba nie po­kie­re­szo­wa­łeś zwierzch­ni­ka z czy­stej ad­mi­ra­cji do mnie.

– Nie, oczy­wi­ście, nie – za­czął się jąkać łełek.

– A więc?

– Wiem, że nie współ­pra­cu­jesz z bez­ko­stem. Naj­wyż­szy Pia­stun się myli. Jest już zbyt stary, by spro­stać wy­zwa­niom, które sta­wia­ją przed nami przod­ko­wie. Scho­wał krysz­tał, za­miast go wy­ko­rzy­stać, znisz­czyć bez­ko­sta i kra­sna­le. Ja sam temu nie po­do­łam. Dla­te­go gdy wy­czu­łem twoją obec­ność, wie­dzia­łem, że to przod­ko­wie cię przy­sy­ła­ją.

Krzy­wo­łap za­my­ślił się. Nie w smak mu było to­wa­rzy­stwo tego głup­ta­ka. Po­cząt­ko­wo chciał go zgnieść, gdy tylko zo­sta­nie wy­pro­wa­dzo­ny z pod­zie­mi. Z dru­giej stro­ny, skrzat mógł się oka­zać przy­dat­ny.

– Masz rację, krysz­tał jest po­trzeb­ny, by roz­pra­wić się z bez­ko­stem – rzu­cił gu­mien­nik. – Naj­pierw jed­nak trze­ba go zna­leźć.

– To nie bę­dzie trud­ne. – Łełek na­brał nieco śmia­ło­ści. – Przez długi czas pró­bo­wał we­drzeć się do mia­sta, wresz­cie od­pu­ścił, naj­wy­raź­niej zgłod­niał.

– Prze­cież gło­do­wał przez ty­siąc lat.

– Tym bar­dziej po­czuł to ty­siąc­le­cie w brzu­chu po pierw­szym po­waż­nym wy­sił­ku.

– W całym lesie mógł do­rwać jakąś zwie­rzy­nę.

– Myślę, że wolał, by w pełni się po­si­lić, krew stwo­rzeń prze­siąk­nię­tych magią. Nie­da­le­ko stąd mają zwy­czaj prze­sia­dy­wać noc­ni­ce. O tej porze są ła­twym łupem.

Krzy­wo­łap spoj­rzał na niebo. Za­pa­dał po­wo­li zmrok. Noc­ni­ce uak­tyw­nia­ły się z samym za­cho­dem słoń­ca. Przed­tem spały albo roz­cze­sy­wa­ły szysz­ka­mi swe kudły, przez co da­wa­ło się je po­dejść rów­nie łatwo, jak głusz­ca w trak­cie godów.

– Pro­wadź więc.

Po nie­dłu­gim mar­szu w noz­drza gu­mien­ni­ka ude­rzył odór zgni­li­zny. Na­stęp­nie jego uszu do­biegł cichy syk. Wresz­cie na ga­łę­zi wy­so­kie­go buka uj­rzał po­szu­ki­wa­ne­go po­two­ra.

Nie­ła­two było roz­po­znać w nim dawną, ludz­ką po­stać. Wiot­kie, po­dob­ne do worka ciel­sko wień­czy­ła po­dłuż­na, bez­kształt­na głowa. W oczo­do­łach lśni­ły jasno za­ry­so­wa­ne w cie­niu liści śle­pia w bar­wie krwi­stej czer­wie­ni, którą Krzy­wo­łap wi­dział jako wy­bla­kłą żółć. Na miej­scu nosa ziała zło­wro­ga dziu­ra, z pasz­czy zaś wy­sta­wa­ły sczer­nia­łe kły. Te ostat­nie za­ta­piał stwór w ciele ciem­nej, skrzy­dla­tej isto­ty, po­dob­nej do nie­to­pe­rza, ale z twa­rzą o nieco ludz­kich ry­sach. Sły­sza­ny wcze­śniej przez Krzy­wo­ła­pa syk był dźwię­kiem wy­sy­sa­nej krwi.

Od­wa­ga naj­wy­raź­niej znów opu­ści­ła skrza­ta, gdyż skrył się za gu­mien­ni­kiem.

– Co teraz? – wy­szep­tał.

– Nic. Zaraz nas za­uwa­ży.

Istot­nie, po­czwa­ra ode­rwa­ła pysk od ofia­ry, spo­glą­da­jąc w dół. Uj­rzaw­szy przy­by­szów, wa­ha­ła się mo­ment, by wresz­cie po­peł­znąć po pniu ku ziemi.

– A co teraz?! – nie­mal krzyk­nął łełek.

– Daj krysz­tał. – Krzy­wo­łap wy­cią­gnął łapę, na­da­jąc jej kształt ludz­kiej dłoni, by móc uchwy­cić rubin.

Na widok ka­mie­nia oczy po­two­ra roz­bły­sły. Zdwo­ił pęd. Prze­ra­żo­ny skrzat za­czął nie­mal łkać ze stra­chu. Krzy­wo­łap stał nie­po­ru­szo­ny, cze­ka­jąc, aż po­czwa­ra wy­star­cza­ją­co się zbli­ży.

Wresz­cie bez­kost zna­lazł się kilka me­trów od nich. Gu­mien­nik uniósł wy­so­ko krysz­tał i uwol­nił jego moc. Rubin za­ja­śniał nagle, jak za­pa­lo­na ża­rów­ka. Ośle­pio­ny na chwi­lę Krzy­wo­łap, od­zy­skaw­szy wzrok, uj­rzał do­by­wa­ją­cy się z ka­mie­nia stru­mień magii, pły­ną­cy ku po­two­ro­wi. Blask objął po­czwa­rę swą aurą i za­czął od­mie­niać jej po­stać.

Obłe ciało na­bra­ło kształ­tu, łeb wy­peł­ni­ła ko­ści­sta forma. Zę­bi­ska skur­czy­ły się, aż w końcu znik­nę­ły pod war­ga­mi, po­zo­sta­wia­jąc wi­docz­ne je­dy­nie dwa ostre kły. Z dziu­ry wy­rósł wy­nio­sły, orli nos. Ohyd­na pasz­cza prze­mie­ni­ła się w przy­stoj­ną bladą twarz o wład­czych ry­sach. Z każdą chwi­lą mon­strum zy­ski­wa­ło coraz wię­cej kształ­tów Kra­cza Wiel­kie­go, daw­ne­go wład­cy Le­chi­tów, praw­dzi­we­go księ­cia wą­pie­rzy.

– Co ro­bisz? – Skrzat w stra­ceń­czym zry­wie rzu­cił się z piąst­ka­mi na Krzy­wo­ła­pa. – Ty zdraj­co!

Gu­mien­nik pac­nął łe­łe­ka w tył głowy, nie chcąc mieć do czy­nie­nia z la­ta­ją­cy­mi ku­la­mi ognia. Łełek padł plac­kiem jak ogłu­szo­ny ptak.

Krzy­wo­łap odło­żył wy­ga­sły rubin i pod­szedł do wą­pie­rza. Skło­nił się.

– Panie – wy­szep­tał.

Kracz zmie­rzył go wy­nio­słym wzro­kiem.

– Mą­drze uczy­ni­łeś – oznaj­mił. – Po­wstań, sługo. Gdy me im­pe­rium od­ży­je, a jego słupy gra­nicz­ne zwień­czą brze­gi obu mórz, nie za­po­mnę, iż tyś pierw­szy mi usłu­żył.

– Jako za­da­tek mego hołdu przyjm, o panie, ciało tego po­kur­cza. – Krzy­wo­łap wska­zał łbem skrza­ta. – Nie jest wiel­ki, ale to silny cza­row­nik, któ­re­go krew po­si­li cię le­piej, niż jucha noc­nic.

Wą­pierz mruk­nął coś z za­do­wo­le­niem, po czym pod­szedł do łe­łe­ka. Gu­mien­nik ob­ró­cił się, szcze­rząc drwią­co kły. Na­iw­ność nie­daw­ne­go bez­ko­sta nie­mal od­bie­ra­ła mu rangę god­ne­go prze­ciw­ni­ka.

Gdy tylko wą­pierz po­chy­lił się nad nie­przy­tom­nym skrza­tem, w jego plecy wbiły się ostre pa­zu­ry. Nie na­le­ża­ły do ma­łe­go kota do­mo­we­go, ale do po­tęż­ne­go rysia. Kracz zawył wście­kle. Po­tęż­nym szarp­nię­ciem zrzu­cił prze­ciw­ni­ka. Gu­mien­nik zwin­nie opadł na czte­ry łapy. Przy­kuc­nął, szy­ku­jąc się do skoku.

– A więc wy­bra­łeś śmierć! – rzu­cił wą­pierz.

Uprze­dza­jąc ruch Krzy­wo­ła­pa, Kracz rzu­cił się na niego. Nad­ludz­ki pęd prze­mie­nił go w czar­ną smugę dymu. Tra­fił jed­nak w próż­nię. Od­wró­cił się. Na­po­tkał zie­lo­ne śle­pia gu­mien­ni­ka, znów go­to­we­go do ataku.

– Chcesz po­ko­nać mnie sztucz­ka­mi? – Wą­pierz po­now­nie prze­mie­nił się w czar­ną chmu­rę.

Prze­le­ciał za plecy prze­ciw­ni­ka. Ten także znikł na chwi­lę, prze­su­wa­jąc się o kilka me­trów. Tak ba­wi­li się w kotka i mysz­kę w oso­bli­wym tańcu ilu­zji. Krzy­wo­łap pręd­ko wy­czuł, że lep­szy z niego tan­cerz. Wy­wiódł wą­pie­rza na nie­wiel­ką po­la­nę, sam kry­jąc się w ota­cza­ją­cych ją za­ro­ślach.

Kracz przy­sta­nął.

– No, wyłaź! A może już umkną­łeś?

Krzy­wo­łap sko­czył. Za­sło­nę nie­wi­dzial­no­ści zrzu­cił tuż przed twa­rzą wą­pie­rza. Pęd gu­mien­ni­ka zwa­lił Kra­cza z nóg. Krzy­wo­łap przy­gniótł go swym cię­ża­rem, wbi­ja­jąc mu pa­zu­ry w pierś. Ob­na­żył kły, zbli­ża­jąc je do gar­dła prze­ciw­ni­ka.

– Na co cze­kasz? – wy­char­czał wą­pierz.

Było zbyt wcze­śnie, by zabić po­two­ra. Mu­siał wcze­śniej wy­ci­snąć z niego ta­jem­ni­cę. Mu­siał prze­ko­nać się, czy to na­praw­dę bo­go­wie go uwię­zi­li.

– Chcę od­po­wie­dzi.

– Po co miał­bym co­kol­wiek ci po­wie­dzieć?

– Może cię wtedy oszczę­dzę.

Kracz za­re­cho­tał.

– Nie dasz mi stąd odejść.

– Jeśli od­po­wiesz, skró­cisz sobie tym cier­pie­nia. – Krzy­wo­łap prze­je­chał pa­zu­rem po gar­dle wą­pie­rza.

– Nie czuję bólu.

– Do­brze, giń zatem!

Już miał za­to­pić kły w szyi upar­te­go tru­po­sza, gdy ten na­prę­żył się, wy­rwał ręce spod pa­zu­rów Krzy­wo­ła­pa, po czym z całej siły ode­pchnął gu­mien­ni­ka. Krzy­wo­łap padł na zie­mię. Ude­rze­nie po­czuł mocno w ko­ściach. Nim zdą­żył się po­zbie­rać, runął na niego ogrom­ny nie­to­perz. Tym razem to prze­mie­nio­ny Kracz wcze­pił się szpo­na­mi w ciało prze­ciw­ni­ka, pró­bu­jąc wgryźć się w jego pysk. Gu­mien­nik zawył z bólu. Sta­rał się wy­wi­nąć, dra­pał i kła­pał zę­ba­mi. Nie­to­perz zwin­nie uni­kał jed­nak ata­ków.

W końcu Krzy­wo­łap zdo­łał wy­swo­bo­dzić się z matni. Roz­pły­nął się w po­wie­trzu, od­ska­ku­jąc kilka me­trów od Kra­cza. Ból nie po­zwa­lał mu dłu­żej utrzy­my­wać formy rysia. Wró­cił do zwy­kłych kształ­tów. Cier­pie­nie mie­sza­ło się wszak­że z sa­tys­fak­cją. Po raz pierw­szy od wie­ków mie­rzył się z god­nym sie­bie ry­wa­lem. A prze­cież, jak mówi przy­sło­wie, nie wy­su­nął jesz­cze wszyst­kich pa­zu­rów z łapy.

Zrzu­cił za­sło­nę i ude­rzył wą­pie­rza wzro­kiem. Zie­lo­ne śle­pia zmie­rzy­ły się z wy­bla­kłą żół­cią, a w isto­cie krwi­stym szkar­ła­tem. Dla­cze­go Kracz wal­czył? Po co sta­wiał opór? Wy­star­czy­ło wy­słu­chać py­ta­nia gu­mien­ni­ka i udzie­lić od­po­wie­dzi. Tylko tyle, a Krzy­wo­łap podda się jego wła­dzy, by ru­szyć do od­bu­do­wy im­pe­rium.

Gu­mien­nik spo­strzegł, że ota­cza go obca aura. Sły­szał szep­ty. Mó­wi­ły, by prze­rwał pusty upór, ra­dzi­ły, aby po­rzu­cił cie­ka­wość. Po co mu wie­dza o daw­nych bo­gach? Czy Kracz nie prze­ła­mał ich wy­ro­ku? Czy nie świad­czy­ło to o upad­ku ich po­tę­gi?

Krzy­wo­łap ock­nął się. W samą porę by uj­rzeć mkną­cą ku niemu smugę czer­ni. Unik­nął jej w ostat­niej chwi­li. Zro­zu­miał, że prze­ciw­nik prze­wyż­sza go w kunsz­cie hip­no­zy. Przy­szedł czas na osta­tecz­ną broń.

Raz jesz­cze wbił śle­pia w wą­pie­rza. Kracz syk­nął. Uniósł dło­nie do oczu. Na ko­niusz­kach pal­ców po­ja­wi­ły się zie­lo­ne ogni­ki. Tań­czy­ły ra­do­śnie, spa­la­jąc po­wo­li ciało po­two­ra.

Kracz wrza­snął i rzu­cił się na gu­mien­ni­ka. Krzy­wo­łap unik­nął kilka razy ata­ków, w końcu jed­nak spóź­nił się z od­sko­kiem. Wą­pierz oba­lił go, a na­stęp­nie roz­szar­pał mu szpo­nem brzuch.

– Zdy­chaj wresz­cie!

Krzy­wo­łap, mimo strasz­li­we­go bólu, nie po­tra­fił nie skwi­to­wać uśmie­chem głu­po­ty wą­pie­rza. Czuł, że ucie­ka z niego życie. Każda śmierć po­cią­ga­ła za sobą ubyt­ki w pa­mię­ci. Wie­dział, że nie może za­po­mnieć o za­bi­ciu Kra­cza. Wyrył w umy­śle nie­na­wiść do tego tru­chła. Wście­kłość, która mu­sia­ła prze­trwać nawet śmierć.

 

=^.^=

 

Wstał, chwie­jąc się na no­gach. Każdy po­wrót po­wo­do­wał zamęt w gło­wie. Nie zno­sił tego uczu­cia. Na do­da­tek czuł zu­peł­ną pust­kę. Nie pa­mię­tał nawet, ile z dzie­wię­ciu żyć mu po­zo­sta­ło. Czte­ry, a może pięć? Wie­dział, że pa­mięć bę­dzie po­wo­li wra­cać. Bar­dzo po­wo­li. Nie­któ­re wspo­mnie­nia od­ży­wa­ły do­pie­ro po kilku wie­kach.

Z po­przed­nie­go życia zo­sta­ło mu coś, jedno uczu­cie. Gniew, który po­cią­gał ku od­cho­dzą­cej, od­wró­co­nej ple­ca­mi po­sta­ci. W tę wście­kłość Krzy­wo­łap prze­lał pełną, nowo na­ro­dzo­ną moc.

Wróg od­wró­cił się, cały ogar­nię­ty zie­lo­ny­mi pło­mie­nia­mi. Na tru­pio bla­dej twa­rzy od­ma­lo­wa­ło się prze­ra­że­nie.

– Stój! – Zło­żył bła­gal­nie pło­ną­ce dło­nie. – Po­wiem wszyst­ko. Ja… Wszyst­ko!

Gu­mien­nik za­my­ślił się. Czego mógł chcieć od tego tru­chła? Nie po­tra­fił sobie przy­po­mnieć. Zresz­tą, było już za późno. Wróg pło­nął, jak pełna su­che­go siana sto­do­ła.

Koniec

Komentarze

Witaj.

Do­brze tym, któ­rzy mogą sobie wła­sny­mi ży­cia­mi sza­fo­wać bez umia­ru, mając ich aż tyle! :)

Pięk­na fan­ta­sty­ka, cie­ka­we zwro­ty akcji, sub­tel­ny język, jak za­wsze u Cie­bie. :)

 

Frag­ment:

W nie­zmier­nie dłu­gim życiu naj­bar­dziej cenił roz­sąd­ną hie­rar­chię prio­ry­te­tów. Dla­te­go do­ko­nał ko­rek­ty pla­nów i skie­ro­wał się ku mi­secz­ce.

Spodo­bał mi się ogrom­nie. :)

Po­zdra­wiam. :)

Pe­cu­nia non olet

Hej, bruce!

Do­brze tym, któ­rzy mogą sobie wła­sny­mi ży­cia­mi sza­fo­wać bez umia­ru, mając ich aż tyle! :)

“Aż tyle” to rzecz względ­na. Czło­wie­ko­wi dzie­więć żyć może się wy­da­wać nie­mal wiecz­no­ścią, ale z per­spek­ty­wy trwa­ją­cej kilka ty­się­cy lat eg­zy­sten­cji to nie­zbyt duży zapas ;)

Dzię­ku­ję za wi­zy­tę!

Cześć, Świa­to­wi­de­rze!

 

Cie­szę się, że kon­ty­nu­acja po­ja­wi­ła się szyb­ciej niż póź­niej. Cza­ru­jesz tutaj bar­dzo przy­jem­nym kli­ma­tem sło­wiań­skim i tym razem zde­cy­do­wa­nie le­piej roz­ło­ży­łeś ak­cen­ty. Nie czuję efek­tu urwa­nia i wiem już co i jak z tym bez­ko­stem. Rzecz, którą można by po­pra­wić to lekka kon­den­sa­cja in­fo­dum­pów lub ewen­tu­al­nie wrzu­ce­nie ich w dia­lo­gi, ale nie razi to jakoś spe­cjal­nie, ot można, nie­ko­niecz­nie trze­ba.

Po­zdra­wiam

Witaj, Oidrin!

Cie­szę się bar­dzo, że tym razem opo­wia­da­nie trzy­ma się kupy. Sta­ra­łem się, by in­fo­dum­py “po­za­dia­lo­go­we” nie były na­zbyt roz­wle­kłe. Wy­da­je mi się, że się to udało, ale zo­ba­czy­my po opi­niach in­nych czy­tel­ni­ków ;)

Rów­nież po­zdra­wiam i dzię­ku­ję za lek­tu­rę :)

Wiele jest praw­dy w tym, co pi­szesz. :)

Cała przy­jem­ność po mojej stro­nie, po­zdra­wiam ser­decz­nie. :)

Pe­cu­nia non olet

Cześć!

 

Opo­wia­da­nie urze­kło mnie od pierw­sze­go zda­nia. Opisy są bar­dzo pla­stycz­ne i dzia­ła­ją na zmy­sły, cza­sa­mi aż za bar­dzo. Za­pach ty­sią­ca nad­psu­tych myszy robi wra­że­nie. Widać, że umiesz się bawić sło­wa­mi. Szcze­gól­nie spodo­ba­ła mi się ta wy­po­wiedź:

– Jako za­da­tek mego hołdu przyjm, o panie, ciało tego po­kur­cza.

Pod­nio­sły ton w ze­sta­wie­niu z po­kur­czem two­rzy za­baw­ne po­łą­cze­nie. 

 

I li­te­rów­kę zna­la­złam.

Tyle tylko, ze pia­stu­ni ognia będą badać krysz­tał w Wiel­kim Pa­le­ni­sku.

 

Dzię­ku­ję za ko­men­tarz, Ali­cel­lo!

Myślę, że z per­spek­ty­wy au­to­ra opisy nie mogą “za bar­dzo” od­dzia­ły­wać na zmy­sły :D

Ty­siąc nad­psu­tych myszy rze­czy­wi­ście robi wra­że­nie, tym bar­dziej, jeśli się jest kotem, który ma prze­cież węch dużo bar­dziej czuły od ludz­kie­go ;)

No i cie­szy mnie wiel­ce, że już pierw­sze zda­nie Cię urze­kło, to za­wsze duży suk­ces dla au­to­ra :)

A za wy­chwy­ce­nie li­te­rów­ki bar­dzo dzię­ku­ję, już po­pra­wio­na!

Mi rów­nież bar­dzo się spodo­ba­ło. Two­rzysz nie­sa­mo­wi­ty kli­mat i czy­ta­ło się z praw­dzi­wą przy­jem­no­ścią. Jeśli cho­dzi o in­fo­dum­py to nie czu­łem się zbyt mocno przy­tło­czo­ny (chęt­nie prze­czy­tał­bym wię­cej o ar­chi­tek­tu­rze skrza­tów bo w po­przed­nim opo­wia­da­niu z serii zro­bi­ła na mnie wra­że­nie). Je­dy­ny in­fo­dump na jaki zwró­ci­łem uwagę to przed­sta­wie­nie ge­ne­zy uwol­nie­nia bez­ko­sta, ale jest on nie­zbęd­ny, by tekst mógł funk­cjo­no­wać sa­mo­dziel­nie.

– Jam jest sługa wiecz­ne­go pło­mie­nia, pia­stun ogni przod­ków. Zie­lo­ny ogień na nic ci się nie przy­da, pło­mie­niu złudy.

– A więc wy­bra­łeś śmierć! – rzu­cił wą­pierz.

Je­stem nie­ule­czal­nie za­ko­cha­ny we Wład­cy Pier­ście­ni i te smacz­ki wy­wo­ła­ły uśmiech na twa­rzy pod­czas lek­tu­ry :)

Gu­mien­nik pac­nął łe­łe­ka w tył głowy, nie chcąc mieć do czy­nie­nia z la­ta­ją­cy­mi ku­la­mi ognia. Łełek padł plac­kiem jak ogłu­szo­ny ptak.

Być może warto by tu było dodać przy­po­mnie­nie, że poza wio­ską Pia­stu­ni Ognia byli słab­si. Ogól­nie cała po­stać skrza­ta-po­moc­ni­ka wy­da­wa­ła mi się do­da­na tro­chę na siłę, jako wyj­ście z sy­tu­acji bez wyj­ścia. Cie­ka­wi mnie rów­nież to, czemu Krzy­wo­łap chciał wy­ci­snąć od­po­wie­dzi od Kra­cza.

Witaj, Fla­dri­fie!

Je­stem nie­ule­czal­nie za­ko­cha­ny we Wład­cy Pier­ście­ni i te smacz­ki wy­wo­ła­ły uśmiech na twa­rzy pod­czas lek­tu­ry :)

To wspa­nia­le, bo ja się uśmie­cha­łem przy ich pi­sa­niu ;D

Ogól­nie cała po­stać skrza­ta-po­moc­ni­ka wy­da­wa­ła mi się do­da­na tro­chę na siłę, jako wyj­ście z sy­tu­acji bez wyj­ścia.

Czy była bez wyj­ścia, tego nie wiemy, ale gdyby gu­mien­nik, jak su­ge­ru­je nar­ra­tor, wy­sa­dził ma­gicz­nie pół mia­sta, to opo­wia­da­nie skrę­ci­ło by mocno od głów­ne­go wątku i ra­czej nie zmie­ści­ło w li­mi­cie ;) Na­to­miast zgo­dzę się, że pia­stun nr 2 jest tro­chę deu­se­xma­chi­no­wy, choć sta­ra­łem się nadać mu wia­ry­god­ną mo­ty­wa­cję dzia­ła­nia, wi­docz­nie jed­nak nie­wy­star­cza­ją­co.

Cie­ka­wi mnie rów­nież to, czemu Krzy­wo­łap chciał wy­ci­snąć od­po­wie­dzi od Kra­cza.

Tu je­stem tro­chę w krop­ce, bo na pewno autor nie po­wi­nien mu­sieć wy­ja­śniać ta­kich rze­czy w ko­men­ta­rzu. Wy­da­je mi się jed­nak, że zo­sta­wi­łem w tek­ście wy­star­cza­ją­ce wska­zów­ki (ale może wła­śnie tylko mi się wy­da­je). Pod­po­wiem, że klu­czem jest tu z jed­nej stro­ny fakt, że Krzy­wo­łap co jakiś czas tra­cił pa­mięć w związ­ku ze śmier­cia­mi, które nie­wąt­pli­wie mu się przy­da­rza­ły, z dru­giej zaś jego re­la­cja z li­chem.

No tak, teraz mo­ty­wa­cje na­bie­ra­ją sensu, nie­uważ­ne czy­ta­nie znowu wy­szło mi bo­kiem. Dzię­ki za wy­ja­śnie­nie!

Pi­szesz bar­dzo pla­stycz­nym, tro­chę bru­tal­nym ję­zy­kiem.

Opo­wia­da­nie bar­dzo mi się po­do­ba­ło.

Cho­ciaż prze­zy­wa­nie skrza­tów, od po­kur­czy było okrop­ne;)

Z po­cząt­ku my­śla­łam, że bę­dzie o ko­tach!

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Nar­ra­cja toczy się z per­spek­ty­wy gu­mien­ni­ka, stąd i język bru­tal­ny.

Toż jest prze­cież jeden kot!

Dzię­ki za lek­tu­rę!

Za­baw­ne, wart­ko po­pro­wa­dzo­ne, na­pi­sa­ne ze swadą. Zacna opo­wiast­ka ze sło­wiń­skich krain. :-)

Lubię kocie opo­wie­ści. 

Idę po­skar­żyć do bi­blio. :-)

 

Dro­bia­zgi – za­trzy­man­ki:

A cze­muż tak cenny rubin umiesz­czo­no w szcze­li­nie po­bli­skiej Kra­cza za­miast go scho­wać w innym miej­scu, z dala od po­by­tu rze­czo­ne­go?

ru­szył ku skrza­ciej osa­dzie

W krót­kim cza­sie prze­ko­nał się o słusz­no­ści wła­snych do­my­słów. W le­śnej ściół­ce uj­rzał po­dłuż­ne ślady, jakby po cią­gnio­nym tędy worku, które bez wąt­pie­nia zo­sta­wił bez­kost.

Nie ro­zu­miem. Ru­szył do tych po­kur­czów, a pi­szesz że ślady do­ty­czą bez­ko­sta? Na­stęp­ne zda­nie w tek­ście o za­ba­ry­ka­do­wa­niu się jest już ok. A może cze­goś tu bra­ku­je, a jest w Twoim do­my­śle, w każ­dym razie na­pi­sa­łam jak to się u mnie toczy w cza­sie czy­ta­nia.

skie­ro­wał się ku jed­nej z bram do pod­ziem­ne­go mia­sta

Chyba bez "do"?

Od­mia­na kształ­tu nie wy­star­czy­ła, by oszu­kać stra­że,

Hmm, może "wy­star­czy­ła­by", bo nie miał żad­ne­go star­cia ze stra­żą, je­dy­nie wy­ja­sniasz dla­cze­go mu­siał "przy­wdziać" czap­kę nie­wid­kę?

Wy­szedł­szy poza pole wi­dze­nia straż­ni­ków, Zrzu­cił za­sło­nę nie­wi­dzial­no­ści,

Li­te­rów­ka – małą li­te­rą.

ulica kar­czem­na

Cza­sem nie z dużą li­te­rą Kar­czem­na, chyba że okre­śle­nie ulicy?

by bez­sze­lest­nie pod­peł­znąć to tego sta­re­go tru­chła,

Li­te­rów­ka. 

stare tru­chło do­rwa­ło go jak mysz w pu­łap­ce

Kiks? mysz w pu­łap­kę?

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

A cze­muż tak cenny rubin umiesz­czo­no w szcze­li­nie po­bli­skiej Kra­cza za­miast go scho­wać w innym miej­scu, z dala od po­by­tu rze­czo­ne­go?

Al­bo­wiem:

Nadto po­twór nie mógł sam do­stać się do ru­bi­nu, wzbra­nia­ła mu tego za­si­la­na przez krysz­tał ma­gicz­na ba­rie­ra.

Tro­chę sze­rzej jest to wy­ja­śnio­ne w po­przed­nim opo­wia­da­niu. Uwię­zie­nie Kra­cza jego wła­sną mocą i zo­sta­wie­nie mu klu­cza do wol­no­ści po­zor­nie na wy­cią­gnię­cie ręki było do­dat­ko­wą karą i upo­ko­rze­niem.

Nie ro­zu­miem. Ru­szył do tych po­kur­czów, a pi­szesz że ślady do­ty­czą bez­ko­sta? Na­stęp­ne zda­nie w tek­ście o za­ba­ry­ka­do­wa­niu się jest już ok. A może cze­goś tu bra­ku­je, a jest w Twoim do­my­śle, w każ­dym razie na­pi­sa­łam jak to się u mnie toczy w cza­sie czy­ta­nia.

Upew­nił się, że bez­kost wy­szedł z piw­ni­cy i że, skoro skie­ro­wał się do skrza­tów, miały one z tym coś wspól­ne­go.

Chyba bez "do"?

Wy­da­je mi się, że w sy­tu­acji, gdy jest to układ brama – tunel – i do­pie­ro na ko­niec samo mia­sto, “do” jest uza­sad­nio­ne.

Cza­sem nie z dużą li­te­rą Kar­czem­na, chyba że okre­śle­nie ulicy?

To ra­czej okre­śle­nie, choć może być rze­czy­wi­ście my­lą­ce. Jesz­cze to prze­my­ślę.

Kiks? mysz w pu­łap­kę?

Ra­czej, że mysz sie­dzi w pu­łap­ce i, gdy ktoś ją od­naj­dzie, nie ma jak uciec, ale może rze­czy­wi­ście to prze­kom­bi­no­wa­łem.

 

Dzię­ki wiel­kie za lek­tu­rę i uwagi!

Tro­chę sze­rzej jest to wy­ja­śnio­ne w po­przed­nim opo­wia­da­niu

A, po­przed­nie­go nie czy­ta­łam, dla­te­go. :-)

Upew­nił się, że bez­kost wy­szedł z piw­ni­cy i że, skoro skie­ro­wał się do skrza­tów, miały one z tym coś wspól­ne­go.

Niby tak, choć do tego wnio­sku do­szedł już wcze­śniej. To nie­ja­ko po­twier­dze­nie, ale ro­zu­miem.

Wy­da­je mi się, że w sy­tu­acji, gdy jest to układ brama – tunel – i do­pie­ro na ko­niec samo mia­sto, “do” jest uza­sad­nio­ne.

No wła­śnie zwąt­pi­łam, wi­dząc  cza­sow­nik “skie­ro­wał” (‘skie­ro­wał się ku jed­nej z bram do pod­ziem­ne­go mia­sta’), bo wtedy bra­ko­wa­ło mi “pro­wa­dzą­cej”, ale mogę nie mieć racji, Świa­to­wi­drze. Biorę wszyst­ko na słuch i, odkąd tra­fi­łam na forum rady reg i in­nych, te, które spa­mię­tam, na­tu­ral­nie. ;-)

Ra­czej, że mysz sie­dzi w pu­łap­ce i, gdy ktoś ją od­naj­dzie, nie ma jak uciec, ale może rze­czy­wi­ście to prze­kom­bi­no­wa­łem.

Zer­k­nij, bo mi to gra­ma­tycz­nie się nie spię­ło. ;-)

Lo­gi­ka za­pro­wa­dzi cię z punk­tu A do punk­tu B. Wy­obraź­nia za­pro­wa­dzi cię wszę­dzie. A.E.

Po­do­ba­ło. Nawet bar­dziej niż po­przed­nie. :)

Ale… ;) No szko­da, że nie dane nam było usły­szeć, co Kracz po­wie­dział­by o bo­gach, gdyby Krzy­wo­łap o to za­py­tał. Przy­znam, że bar­dzo mnie to za­in­te­re­so­wa­ło.

Hej, Utra­pie­ni­co!

No nie­ste­ty, Krzy­wo­łap nie mógł się zde­cy­do­wać, czy bar­dziej chce wie­dzy o bo­gach, czy po­rząd­nej bitki, a obu jak widać osią­gnąć się nie dało ;)

Ale kto wie, może bo­go­wie sami dadzą o sobie kie­dyś znać…

Ale kto wie, może bo­go­wie sami dadzą o sobie kie­dyś znać…

Biorę to za za­po­wiedź. ;)

Wow, świet­ny ob­ra­zek. Szko­da tylko, że ten gu­mien­nik pod­pa­lił sobie ogon :D

Sa­mo­zwań­czy Lotny Dy­żur­ny-Par­ty­zant; Nie­ofi­cjal­ny czło­nek sto­wa­rzy­sze­nia Mal­kon­ten­tów i Hi­po­chon­dry­ków

Po­do­ba­ło mi się Twoje opko i to bar­dziej niż po­przed­nie, to wy­da­je mi się bar­dziej spój­ne. Poza tym lubię koty ;)

Opo­wia­dasz ze swadą, świat masz prze­my­śla­ny, hi­sto­rię stwo­rzy­łeś przed­nią. Bied­ny Krzy­wo­łap, cie­ka­we co zrobi, gdy mu się przy­po­mni, o co miał za­py­tać bez­ko­sta ;) Sło­wem, masz we mnie bar­dzo za­do­wo­lo­ne­go czy­tel­ni­ka :)

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

CMie, witam sza­now­ne­go ju­ro­ra w skrom­nych pro­gach ;)

 

Irko, cie­szy mnie wiel­ce, że udało mi się po­pra­wić. To za­wsze po­cie­sza­ją­ca in­for­ma­cja, jeśli od­no­to­wy­wa­ny jest pro­gres, a nie re­gres ;)

Bied­ny Krzy­wo­łap, cie­ka­we co zrobi, gdy mu się przy­po­mni, o co miał za­py­tać bez­ko­sta ;)

Pew­nie klap­nie się łapką w czoło :D

Sło­wem, masz we mnie bar­dzo za­do­wo­lo­ne­go czy­tel­ni­ka :)

Co czyni mnie z kolei bar­dzo za­do­wo­lo­nym au­to­rem ;)

Muszę przy­znać, że opo­wia­da­nie bar­dzo mi się po­do­ba­ło, choć naj­cie­kaw­sza była walka pod sam ko­niec. Sam motyw dzie­wię­ciu żyć i nie­pa­mię­ci, świet­ny po­mysł. Głów­ny bo­ha­ter bar­dzo faj­nie Ci wy­szedł. Wy­bacz, że nie na­pi­szę wiele wię­cej, ale muszę się spie­szyć.

Witaj, Ma­Skro­lu!

 

Cie­szę się, że opo­wia­da­nie przy­pa­dło Ci do gustu. A że finał był naj­cie­kaw­szy, to chyba pra­wi­dło­wo ;)

Przy­jem­nie się czy­ta­ło. No, może tro­chę za bar­dzo skon­cen­tro­wa­łeś się na walce, ale niech bę­dzie. Le­ni­stwo bo­ha­te­ra fajne – i to jest coś, z czym mogę się utoż­sa­miać.

Krzy­wo­łap ko­ja­rzył mi się z kotem bo­daj­że Her­mio­ny. To ce­lo­we, czy może nazwa star­sza od Pot­te­ra?

Aha, jeśli chciał wy­koń­czyć Bez­ko­sta, to stra­te­gia wy­da­je mi się ry­zy­kow­na.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Le­ni­stwo bo­ha­te­ra fajne – i to jest coś, z czym mogę się utoż­sa­miać.

To zdro­wa hie­rar­chia war­to­ści, a nie żadne le­ni­stwo :P

Krzy­wo­łap ko­ja­rzył mi się z kotem bo­daj­że Her­mio­ny. To ce­lo­we, czy może nazwa star­sza od Pot­te­ra?

Hm, rze­czy­wi­ście, ale to zbież­ność przy­pad­ko­wa. Po pro­stu gdy za­czy­na­łem pisać, mój kot zwich­nął sobie łapę (na szczę­ście już mu się wy­pro­sto­wa­ła) i do­sze­dłem do wnio­sku, że to fajne imię dla gu­mien­ni­ka. Jak widać, nie­ste­ty, nie byłem pierw­szy.

Aha, jeśli chciał wy­koń­czyć Bez­ko­sta, to stra­te­gia wy­da­je mi się ry­zy­kow­na.

Ale w sen­sie, że pod­pa­le­nie było ry­zy­kow­ne, czy po­zwo­le­nie bez­ko­sto­wi na prze­mia­nę? Bo jeśli cho­dzi o to dru­gie, to miało być ry­zy­kow­ne, w końcu walka z god­nym sie­bie prze­ciw­ni­kiem, któ­rej chciał Krzy­wo­łap, ozna­cza ry­zy­ko prze­gra­nej ;)

 

Dzię­ki za ko­men­tarz i klika!

To zdro­wa hie­rar­chia war­to­ści, a nie żadne le­ni­stwo :P

OK. Prze­ko­na­łeś mnie. ;-)

Na­pa­ko­wa­nie go ener­gią z krysz­ta­łu. A skoro kotek miał w za­pa­sie kilka żyć, to star­cie i tak nie było uczci­we. Ale fakt – przy­naj­mniej po­wal­czył.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Cześć :)

Muszę przy­znać, że umiesz bu­do­wać kli­mat i bar­dzo cie­ka­wie wpla­tasz frag­men­ty sło­wiań­skie (choć mu­sia­łam trosz­kę go­oglo­wać aby sobie po­uzu­peł­niać in­for­ma­cje). 

Krzy­wo­łap jest bar­dzo cie­ka­wą po­sta­cią, ale muszę przy­znać, że dla mnie ciut “over­po­we­red”: nie­wi­dzial­ność, hip­no­za, ogni­ki, zmia­na po­sta­ci. Trosz­kę za­ku­ło mnie w oczy, że skrzat go pra­wie po­ko­nał, a on osta­tecz­nie po­ko­nał bez­ko­sta (kosz­tem jed­ne­go życia ale jed­nak). 

Nie ro­zu­miem też, czemu przy­wró­cił Kra­czo­wi praw­dzi­wą po­stać? Za­kła­dam, że cho­dzi­ło o od­po­wie­dzi na jego py­ta­nia, ale nie było to zbyt ry­zy­kow­ne? Plus osta­tecz­nie ich nie do­stał, stąd tym bar­dziej jakoś, coś mi nie gra.

Ale ogól­nie bar­dzo dobre opo­wia­da­nie.

 

 

Cześć, Shan­ti!

Trosz­kę za­ku­ło mnie w oczy, że skrzat go pra­wie po­ko­nał, a on osta­tecz­nie po­ko­nał bez­ko­sta (kosz­tem jed­ne­go życia ale jed­nak). 

Myślę, że stwier­dze­nie, że skrzat go pra­wie po­ko­nał jest nieco prze­sa­dzo­ne, mógł go tylko zmu­sić do więk­sze­go wy­sił­ku:

Choć było mu to nie w smak, mu­siał przy­znać, że stare tru­chło do­rwa­ło go jak mysz w pu­łap­ce. Ostat­nią na­dzie­ją po­zo­sta­wa­ło wy­wo­ła­nie erup­cji magii.

Oczy­wi­ście, moż­li­we, że Krzy­wo­łap na­praw­dę zo­stał po­ko­na­ny, a jego prze­my­śle­nia o moż­li­wo­ści uwol­nie­nia były nie­praw­dzi­we. Jak pew­nie za­uwa­ży­łaś, ma on dość wy­so­kie mnie­ma­nie o sobie, nie­ko­niecz­nie przy­sta­ją­ce do rze­czy­wi­sto­ści ;)

Poza tym, pia­stu­ni ognia byli rze­czy­wi­ście bar­dzo po­tęż­ni w ob­rę­bie swego mia­sta (za­pew­ne miało to coś wspól­ne­go z Wiel­kim Pa­le­ni­skiem):

W mie­ście nie­wąt­pli­wie prze­by­wa­li pia­stu­ni ognia, ro­dzaj ka­pła­nów, któ­rym mu­siał przy­znać, iż na te­re­nie osady dys­po­no­wa­li znacz­ną mocą

Nadto bez­ko­sta po­ko­nał  w dużej mie­rze dzię­ki za­sko­cze­niu, bo ten nie spo­dzie­wał się, że Krzy­wo­łap po­wró­ci zza grobu ;)

Nie ro­zu­miem też, czemu przy­wró­cił Kra­czo­wi praw­dzi­wą po­stać? Za­kła­dam, że cho­dzi­ło o od­po­wie­dzi na jego py­ta­nia, ale nie było to zbyt ry­zy­kow­ne? Plus osta­tecz­nie ich nie do­stał, stąd tym bar­dziej jakoś, coś mi nie gra.

Sta­ra­łem się za­zna­czyć, że dla Krzy­wo­ła­pa zdo­by­cie od­po­wie­dzi nie jest je­dy­nym celem:

Cier­pie­nie mie­sza­ło się wszak­że z sa­tys­fak­cją. Po raz pierw­szy od wie­ków mie­rzył się z god­nym sie­bie ry­wa­lem.

Tak więc ry­zy­ko było jak naj­bar­dziej za­mie­rzo­ne. Cho­dzi­ło o danie bez­ko­sto­wi jak naj­więk­szej po­tę­gi, by zy­skać tym więk­szą sa­tys­fak­cję z jego po­ko­na­nia. A że przy oka­zji Krzy­wo­łap ode­brał sobie szan­sę na re­ali­za­cję swego celu, miało być to ce­lo­wym za­bie­giem, po­ka­zu­ją­cym, że nie można zjeść ciast­ka i mieć ciast­ka, nawet gdy się jest gu­mien­ni­kiem ;)

 

Bar­dzo dzię­ku­ję za lek­tu­rę!

Ładne, lek­kie, bar­dzo przy­jem­ne opo­wia­da­nie w cał­kiem barw­nym w swej nie­po­zor­no­ści świe­cie.

Za­cznę od bo­ha­te­ra.

Bo­ha­te­rów masz tu w sumie kilku o róż­nych ro­lach i „prze­strze­ni do za­pre­zen­to­wa­nia się”, ale ja sku­pię się na Krzy­wo­ła­pie, który w sumie „cią­gnie” całą hi­sto­rię. Pew­nie przy­da­ło­by się na­pi­sać i o Kra­czu, bez któ­re­go Krzy­wo­łap nie miał­by wiele do ro­bo­ty, ale ten po­ja­wia się do­pie­ro pod sam ko­niec, więc i nie będę się nad nim roz­wo­dził.

Krzy­wo­łap wy­szedł Ci faj­nie. Wy­ra­zi­sty, ten jego cha­rak­ter jest tu mocno i wy­raź­nie na­kre­ślo­ny. Nie brniesz przy tym w bu­do­wę ta­kie­go ty­po­we­go bo­ha­te­ra po­zy­tyw­ne­go po­zy­tyw­ne­go, który ma być wiel­bio­ny i ko­cha­ny. Krzy­wo­łap ma i za­le­ty i przy­wa­ry, nie na­rzu­casz tu jed­no­znacz­ne­go od­bio­ru tej po­sta­ci po­zwa­la­jąc, by czy­tel­nik sam wy­ro­bił sobie opi­nię. Fajne są takie kre­acje bo­ha­te­rów, bo one przede wszyst­kim zo­sta­wia­ją pewną swo­bo­dę czy­tel­ni­ko­wi, jeśli cho­dzi o od­biór i ocenę ich za­cho­wań oraz po­czy­nań.

Świat.

Świat, jak pi­sa­łem, jest barw­ny w swo­jej nie­po­zor­no­ści. Za­czy­na­my bar­dzo swoj­sko. Od kur­ni­ka, wy­le­gi­wa­nia się na jego dachu. A jed­nak od tej swoj­sko­ści „wy­pro­wa­dzasz” cał­kiem przy­jem­ny dla oka (a wła­ści­wie dla wy­obraź­ni) świat. Co jakiś czas pod­rzu­casz nam ja­kieś nowe fan­ta­stycz­ne ele­men­ty. Opi­sów w tek­ście jest sporo, więc i dbasz o to, by wszyst­ko w miarę moż­li­wo­ści opi­sy­wać i wy­ja­śniać. Tak, by czy­tel­ni­ka z owego świa­ta nie wy­pu­ścić i cho­ciaż za­czy­na­my bar­dzo nie­po­zor­nie, to na prze­strze­ni ca­łe­go tek­stu dbasz o to, by ową nie­po­zor­ność od­po­wied­nio ubar­wiać.

Tekst jest przy tym rów­nież lekki, co faj­nie pa­su­je do po­my­słu i od­po­wied­nio uprzy­jem­nia lek­tu­rę. Nie de­cy­du­jesz się tutaj na opo­wia­da­nie stric­te hu­mo­ry­stycz­ne, ale jed­no­cze­śnie za­dba­łeś, by hi­sto­ria była na­pi­sa­na bar­dzo przy­stęp­nie, z wy­czu­wal­ną dla czy­tel­ni­ka swo­bo­dą. Ten tekst nie wy­ma­ga od czy­ta­ją­cych sku­pie­nia, re­flek­sji, wnio­sków czy prze­ży­wa­nia. Nie wy­ma­ga nawet jakoś szcze­gól­nie wiel­kie­go za­an­ga­żo­wa­nia w lek­tu­rę. Z mojej per­spek­ty­wy to jedno z tych opo­wia­dań, które po­zwa­la­ją tak przy­jem­nie usiąść i po pro­stu czy­tać. Może i brzmi to głu­pio, może i wy­da­je się, że to do­ty­czy więk­szo­ści opo­wia­dań. W mojej opi­nii wcale nie­ko­niecz­nie i jeśli już znaj­du­ję tekst, który się w taką cha­rak­te­ry­sty­kę wpi­su­je to i warto ów fakt pod­kre­ślić.

Tempo.

Nie­złe, choć mo­men­ta­mi wo­lał­bym ciut szyb­sze. Jak pi­sa­łem, w nie­któ­rych frag­men­tach tych opi­sów było dość sporo i cho­ciaż trud­no im od­mó­wić ob­ra­zo­wo­ści (przy opi­sach da­ne­go miej­sca czy po­sta­ci) i do ja­kie­goś stop­nia za­sad­no­ści (to z kolei do­ty­czy ob­ja­śnień) to jed­nak samo opo­wia­da­nie przez nie spo­wal­nia­ło.

Tech­nicz­nie mi­gnął mi bodaj jeden błąd:

Wy­szedł­szy poza pole wi­dze­nia straż­ni­ków, Zrzu­cił za­sło­nę nie­wi­dzial­no­ści, po

czym skie­ro­wał się ku po­ło­żo­nym wyżej dziel­ni­com.

Poza tym ra­czej bez uwag.

Zo­sta­ła fa­bu­ła.

Tu, przy­znam szcze­rze, mia­łem naj­więk­szy pro­blem z oceną. Z jed­nej stro­ny dbasz o to, by w miarę moż­li­wo­ści cały czas coś się dzia­ło. Do­rzu­casz coraz to now­sze ele­men­ty, ko­rzy­stać z wła­ści­wo­ści świa­ta i po­sta­ci, by pod­trzy­my­wać za­in­te­re­so­wa­nie czy­tel­ni­ka. A jed­no­cze­śnie wła­ści­wie od po­cząt­ku wiemy, że wszyst­ko zmie­rza do spo­tka­nia Krzy­wo­ła­pa i Kra­cza. I cho­ciaż na po­cząt­ku te wszyst­kie za­bie­gi, o któ­rych pi­sa­łem, sku­tecz­nie pod­trzy­mu­ją za­in­te­re­so­wa­nie roz­wo­jem zda­rzeń, to jed­nak w pew­nym mo­men­cie owo za­in­te­re­so­wa­nie stop­nio­wo za­czy­na się zmie­niać w wy­cze­ki­wa­nie, kiedy do tego spo­tka­nia doj­dzie. Za­cie­ka­wie­nie roz­wo­jem zda­rzeń tro­chę za­czy­na spa­dać, po­ja­wia się lek­kie znie­cier­pli­wie­nie. Fakt, że warto było cze­kać, bo jed­nak sam po­je­dy­nek ro­ze­gra­łeś bar­dzo faj­nie i przede wszyst­kim cie­ka­wie ze wzglę­du na po­sta­wę Krzy­wo­ła­pa oraz roz­strzy­gnię­cie, tym nie mniej przez to wy­cze­ki­wa­nie i świa­do­mość, do czego do­kład­nie zmie­rza­my, tro­chę ten tekst na atrak­cyj­no­ści stra­cił.

Po­dzię­ko­wał za udział w kon­kur­sie.

Sa­mo­zwań­czy Lotny Dy­żur­ny-Par­ty­zant; Nie­ofi­cjal­ny czło­nek sto­wa­rzy­sze­nia Mal­kon­ten­tów i Hi­po­chon­dry­ków

CMie, bar­dzo dzię­ku­ję za or­ga­ni­za­cję kon­kur­su i za tak wspa­nia­le roz­bu­do­wa­ny ko­men­tarz!

Szcze­gól­nie cie­szy mnie stwier­dze­nie, że mój świat jest “barw­ny w swo­jej nie­po­zor­no­ści”, bo taki efekt wła­śnie chcia­łem osią­gnąć. Co do opi­sów, mogę na swoją obro­nę stwier­dzić, że cha­rak­ter kon­kur­su kazał prio­ry­te­tem uczy­nić świa­to­twór­stwo, a więc także opisy.

 

Gdy­byś na­to­miast miał chęć i moż­li­wość, był­bym bar­dzo wdzięcz­ny za roz­wi­nię­cie po­niż­sze­go stwier­dze­nia:

I cho­ciaż na po­cząt­ku te wszyst­kie za­bie­gi, o któ­rych pi­sa­łem, sku­tecz­nie pod­trzy­mu­ją za­in­te­re­so­wa­nie roz­wo­jem zda­rzeń, to jed­nak w pew­nym mo­men­cie owo za­in­te­re­so­wa­nie stop­nio­wo za­czy­na się zmie­niać w wy­cze­ki­wa­nie, kiedy do tego spo­tka­nia doj­dzie.

Frag­ment ten mnie za­sta­na­wia, po­nie­waż po­nie­kąd taki efekt chcia­łem osią­gnąć. Pro­gres fa­bu­ły po­wi­nien pro­wa­dzić do fi­na­łu, który może za­wie­rać twist (wy­da­je mi się, że w tym opo­wia­da­niu za­koń­cze­nie też nie jest takie oczy­wi­ste, zresz­tą sam pi­szesz, że było sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ce), ale jed­nak musi być osa­dzo­ne w za­po­wie­dzi na po­cząt­ku tek­stu, tak aby nie roz­cza­ro­wać czy­tel­ni­ka czymś cał­kiem z ko­smo­su. Skoro jed­nak osią­gną­łem z Two­jej stro­ny tylko wy­cze­ki­wa­nie, a nie eks­cy­ta­cję, to zna­czy, że coś w tym pro­gre­sie po­szło nie tak. Py­ta­nie jed­nak, czy wy­ni­ka to z tego, że wy­da­rze­nia w środ­ku były za mało po­wią­za­ne z głów­ną osią fa­bu­ły, i przez to chcia­łeś nad nimi prze­sko­czyć, czy też prze­ciw­nie, były na­zbyt po­wią­za­ne, a przez to same w sobie nie­cie­ka­we.

Tak więc, gdy­byś zdo­łał roz­wiać moje wąt­pli­wo­ści w tej mie­rze, był­bym bar­dzo zo­bo­wią­za­ny ;)

Na­pię­cie typu “wiemy, co się wy­da­rzy” (Krzy­wo­łap spo­tka Kra­cza) jest trud­niej­sze w kon­struk­cji niż na­pię­cie wy­ni­ka­ją­ce z nie­wie­dzy, ale myślę, ze tu wy­szło to cał­kiem nie­źle. Droga pro­wa­dzą­ca do tego spo­tka­nia jest cie­ka­wa. Bo­ha­ter na­po­ty­ka in­te­re­su­ją­ce po­sta­cie, prze­zwy­cię­ża pro­ble­my, prze­mie­rza kli­ma­tycz­nie zbu­do­wa­ny świat. Nudy nie ma :) A i samo spo­tka­nie też ma nie­oczy­wi­sty prze­bieg.

Ogól­nie opo­wia­da­nie przy­jem­ne, do­brze na­pi­sa­ne, a po­stać Krzy­wo­ła­pa pew­nie zo­sta­nie w mojej pa­mię­ci na dłu­żej.

Sza­cu­ne­czek za kre­atyw­ne “=^.^=” za­miast gwiaz­dek ;)

Witaj, mości Do­min­go!

Na­pię­cie typu “wiemy, co się wy­da­rzy” (Krzy­wo­łap spo­tka Kra­cza) jest trud­niej­sze w kon­struk­cji niż na­pię­cie wy­ni­ka­ją­ce z nie­wie­dzy, ale myślę, ze tu wy­szło to cał­kiem nie­źle.

Myślę, że ta trud­ność/ła­twość jest rze­czą dość względ­ną. Bo z dru­giej stro­ny przy na­pię­ciu wy­ni­ka­ją­cym z nie­wie­dzy mamy nie­bez­pie­czeń­stwo zbyt deu­se­xma­chi­no­we­go za­koń­cze­nia, które bę­dzie nie­sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ce.

Cie­szę się, że fa­bu­ła Cię nie znu­dzi­ła, a bo­ha­ter od­ci­snął swoje zna­mię w pa­mię­ci :D

Dzię­ki za lek­tu­rę!

 

Py­ta­nie jed­nak, czy wy­ni­ka to z tego, że wy­da­rze­nia w środ­ku były za mało po­wią­za­ne z głów­ną osią fa­bu­ły, i przez to chcia­łeś nad nimi prze­sko­czyć, czy też prze­ciw­nie, były na­zbyt po­wią­za­ne, a przez to same w sobie nie­cie­ka­we.

Tutaj ten pro­blem w moim przy­pad­ku był… spe­cy­ficz­ny. I podam to naj­le­piej na przy­kła­dzie. Wie­dząc, że fa­bu­ła zmie­rza do tego spo­tka­nia bo­ha­te­rów w ostat­niej sce­nie czu­łem się tro­chę tak, jak­bym w dwu­dzie­stej mi­nu­cie meczu wie­dział już, że na końcu będą karne. No niby wia­do­mo, że po dro­dze może zda­rzyć się wszyst­ko, ale ta świa­do­mość jed­nak wpły­wa tro­chę de­struk­cyj­nie na od­biór zda­rzeń.

I po­dob­nie jest tutaj. Je­że­li widzę, że Krzy­wo­łap po­dą­ża za Kra­czem i widzę w po­ło­wie opo­wia­da­nia, że to wszyst­ko zmie­rza do ja­kie­goś spo­tka­nia w ostat­niej sce­nie, to trud­no mi się w ten bieg zda­rzeń w pełni za­an­ga­żo­wać, jeśli wiem, do czego to osta­tecz­nie pro­wa­dzi.

Ge­ne­ral­nie pro­ble­mem była tutaj ta świa­do­mość, że czego byś po dro­dze nie wy­my­ślił, wiem, że wszyst­ko zmie­rza do ści­śle okre­ślo­ne­go punk­tu. Tro­chę od­pa­da tu ele­ment nie­prze­wi­dy­wal­no­ści i głów­nie z tym mia­łem pro­blem.

Inna rzecz, że tak czy ina­czej opo­wia­da­nie oce­niam wy­so­ko. Ono u mnie było w dzie­siąt­ce, więc też nie na­pi­szę, że stała mi się jakaś wiel­ka krzyw­da przez ten brak nie­prze­wi­dy­wal­no­ści.

Sa­mo­zwań­czy Lotny Dy­żur­ny-Par­ty­zant; Nie­ofi­cjal­ny czło­nek sto­wa­rzy­sze­nia Mal­kon­ten­tów i Hi­po­chon­dry­ków

Bar­dzo dzię­ku­ję za do­okre­śle­nie. Choć nadal zdaje mi się, że błąd z mojej stro­ny musi tkwić gdzieś głę­biej. Bo jesz­cze nie sły­sza­łem, żeby ktoś re­cen­zo­wał “Wład­cę Pier­ście­ni”: “No, te Hel­mo­we Jary i Na­zgu­le cał­kiem fajne, ale i tak wia­do­mo prze­cież, że w fi­na­le Frodo znaj­dzie się na Górze Prze­zna­cze­nia” ;)

Jest i kon­ty­nu­acja :)

Jeśli cho­dzi o kwe­stie tech­nicz­ne, to tekst czy­ta­ło się bar­dzo płyn­nie, bez naj­mniej­szych zgrzy­tów i po­tknięć. To na­praw­dę so­lid­nie na­pi­sa­ne opo­wia­da­nie.

Po­szu­ki­wa­nia Krzy­wo­ła­pa śle­dzi­łem z za­in­te­re­so­wa­niem. Do­brze, że kul­mi­na­cyj­ne­mu punk­to­wi tej hi­sto­rii po­świę­ci­łeś sporo miej­sca, opis walka to chyba naj­moc­niej­szy punkt opo­wia­da­nia.

Po­zdra­wiam! 

Dzię­ku­ję za ko­men­tarz, Ada­mie!

Cie­szę się, że scena walki speł­ni­ła swe za­da­nie :D

Za­baw­ne. Mo­gło­by być dłuż­sze

Hej, Koalo!

Cóż, kon­kurs miał okre­ślo­ny limit. Jeśli jed­nak do­brze in­ter­pre­tu­ję Twój ko­men­tarz, opo­wia­da­nie jest tak dobre, że aż za krót­kie, więc po­zwo­lę sobie uznać to za kom­ple­ment ;)

I słusz­nie :)

Przy­jem­ne :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Wiel­ce mnie to cie­szy :)

Nowa Fantastyka