
Podziękowania dla betujących:
Asylum, BasementKey, Mortecius, Sonata
Podziękowania dla betujących:
Asylum, BasementKey, Mortecius, Sonata
Mart
Cyber-raj
“Urodziłem się w idealnym świecie, na stówę!” – dociera do mnie, gdy wertuję książkę o dawnych czasach. Stary papier szeleści pod palcami. Wojny, głód, problemy społeczne, bieda. Mam szczęście, że u nas żyje się lepiej.
Zatrzaskuję książkę i wstaję z wygodnego łóżka z opcją kołysania do snu. Przechodzę przez obszerny salon mojego własnego domu, miękki dywan tłumi odgłos kroków, automatycznie dostosowując gęstość włosia do nacisku stóp. Na cyfrowej tapecie pokrywającej ściany pluskają się kolorowe rybki, fale wirtualnego oceanu szumią cicho.
Wciąż myślę o tym, jak kiedyś było dziwnie. Kompletnie nie rozumiem, dlaczego ludzie musieli męczyć się w pracy, płacić za mieszkanie i zakupy. Teraz po prostu dostaje się dom i inne rzeczy, które wystarczy zamówić przez internet, a w bardziej skomplikowanych sprawach napisać do Prezydenta.
Wciskam przycisk w ścianie, półka obniża się na tyle, że bez problemu odkładam książkę. Biedni ci moi pra, pra, pra… Po co wymyślili pieniądze? Przecież wymiana usług jest lepsza! W naszej Wspólnocie fajnie to działa: ja skopię sąsiadce ogródek, ona poczęstuje mnie ciastem.
Wyświetlam w videofonie listę zajęć, którą ułożyłem na dzisiaj. Rano bieganie w parku, śniadanie i prysznic, potem film w telewizji, czytanie historii przodków, to wszystko już zaliczone. Późnym popołudniem mam badania u doktora Arkova. Niedługo czas na basen, aplikacja przypomina, że umówiłem się tam ze znajomymi.
Otwieram lodówkę, sięgam po sok multiwitaminowy, który piję powoli, prosto z butelki z biomateriału przypominającego szkło. Uwielbiam ten lekko kwaśny smak. Przez videofon zamawiam następną porcję, dla odmiany tym razem wezmę sok marchwiowy. Jeszcze coś na kolację, może placki? W końcu wybieram zapiekankę z brokułami i serem. Wrzucam na listę świeży chleb, samomyjący się kubek, żel poprawiający jakość snów. Oznaczam czas dostawy na wieczór.
Patrzę na elektroniczny zegar, do spotkania na basenie wciąż zostało mnóstwo czasu. Wygrzebuję z szafki sportową torbę, pakuję ręcznik o podwyższonym wchłanianiu wody i kąpielówki z pianki utrzymującej pływaka na powierzchni.
Włączam robota sprzątającego, po czym wychodzę z domu. Wita mnie ciepły dzień. Patrzę w górę, półprzezroczysta kopuła przepuszcza promienie słońca, nadając im niebieski kolor, podobny do morza na mojej tapecie.
Przy wejściu czeka hulajnoga elektryczna, ale dzisiaj wolę pójść na piechotę. Bardzo lubię włóczyć się uliczkami naszej osady, rozmawiać z ludźmi i wdychać zapach tych wszystkich bujnych roślin, których nazw nie sposób zapamiętać.
Idę ścieżką przez ogród pełen kwiatów. W gałęziach drzew owocowych cyber figurki ptaków śpiewają jak szalone. Ściszam videofonem te koncerty, po czym zrywam wielkie, czerwone jabłko. Wydaje się idealne, bez żadnej plamki czy nierówności. Nie mogę wytrzymać, muszę go spróbować. Soczysty owoc rozpływa się w ustach.
Otwieram furtkę, która skrzypi cicho. Wędruję alejką wzdłuż szpaleru małych, drewnianych domków, otoczonych barwnymi ogródkami. W niektórych zainstalowano oczka wodne, w innych postawiono huśtawki i piaskownice dla dzieci.
Szeroki chodnik biegnie wzdłuż szutrowej ulicy, po której mkną hulajnogi i rowery. Czytałem, że kiedyś ludzie jeździli samochodami, ale wtedy nie musieli chować się we Wspólnotach, pod kopułami powstrzymującymi mordercze promieniowanie i zmutowane owady polujące na ludzi. Widziałem w internecie film z takiego ataku, do tej pory ciarki przechodzą mi po plecach na samo wspomnienie!
– Dzień dobry! – Głos jakiegoś faceta wyrywa mnie z zamyślenia. Znam tego człowieka tylko z widzenia, ale w naszej Wspólnocie wszyscy traktujemy się jak bracia i siostry.
– Dzień dobry – odpowiadam z uśmiechem.
Wymieniam jeszcze kilka takich powitań i zaliczam parę rozmów, zanim docieram do uliczki, przy której stoi wielki, podłużny gmach z metalu i szkła.
Patrzę na zegar videofonu, jestem trochę spóźniony. Pewnie Gref i Elva już pławią się w basenie. Ale co to? Kumpel siedzi na ławce przy wejściu. Wygląda dziwnie, jakby właśnie zobaczył zmutowanego robaka.
– Hej, ziom! – Klepię go po ramieniu.
Milczy, kiwa tylko głową, patrząc nieobecnym wzrokiem gdzieś w dal.
– Co tam? Gdzie Elva?
Gref wzdycha, po czym mówi cicho:
– Zaginęła.
– Serio? Kiedy?! – wołam, nie dowierzając. Siostra Grefa nie mogła zniknąć. Nie ona!
– Rano poszła na korty tenisowe i zniknęła. Zero śladów, jakby rozpłynęła się w powietrzu.
Przyjaciel ma zbolałą minę.
– Chodź, poszukamy jej! – wołam.
– Jak chcesz… – Wzrusza ramionami.
Żaden z nas nie mówi tego głośno, ale obaj wiemy, co oznacza zniknięcie. Co jakiś czas to się zdarza. Prezydent mówi, że bandyci czasem wdzierają się do Wspólnoty i porywają naszych ludzi. Podobno potrzebują ich do armii walczącej ze zmutowanymi owadami, albo zabierają do innych osad.
Gdyby dało się poszukać Elvy przez internet! Niestety, nie działa komunikacja między Wspólnotami, bo wredne owady do spółki z bandytami ciągle psują maszty i kable sieciowe.
Prezydent bardzo przejmuje się naszym losem, ale i on jest bezsilny przy zaginięciach. Słyszałem tylko o dwóch osobach, które wróciły. Kompletnie nie pamiętały, co się z nimi działo.
Mój idealny świat szpeci ta jedna rysa.
***
Biegnę w kierunku przeszklonego budynku przychodni, który przypomina kształtem odwróconą miskę. Jestem już spóźniony na badania, a nie chcę, żeby doktor czekał. On tyle robi dla nas wszystkich, czuwa nad zdrowiem całej Wspólnoty. Mieszkańcy nazywają go dobrym duchem.
Przez rozsuwane drzwi dostaję się do obszernego holu, czuję ostrą woń środków do czyszczenia. W recepcji podaję imię i numer identyfikujący.
Uśmiechnięta dziewczyna wstukuje dane do komputera, po czym wskazuje mi gabinet.
Doktor Arkov już na mnie czeka. Kiedy wchodzę do środka, przestaje patrzeć w ekran laptopa. Poprawia okulary na nosie.
– Mart, wreszcie! Coś się stało?
W oczach koloru rozwodnionego błękitu widać smutek i troskę.
– Zniknęła siostra Grefa! Szukaliśmy wszędzie! Bandyci musieli ją porwać! – mówię z przejęciem.
– Zgłosiliście to Prezydentowi?
– Pewnie! Ale pan wie, jak to jest z tymi zaginięciami…
Doktor milczy. Znów ten wzrok, pełen smutku i troski.
– Trzeba czekać i nie tracić nadziei – mówi, pobierając mi krew.
Wiercę się na krześle, do głowy przychodzi mi ryzykowny, ale genialny pomysł.
– Ja i Gref możemy poszukać jego siostry na zewnątrz – mówię podekscytowany myślą, że wreszcie zobaczę świat za kopułą. Wielu z nas o tym marzy, ale nie wypada przyznawać się głośno. Prezydent powtarza, że to głupia i bardzo niebezpieczna zachcianka.
– A mutanty? Skażenie?
– Dla przyjaciół zaryzykuję.
– Zostaw poszukiwania profesjonalistom, sam nie przetrwasz na zewnątrz ani jednego dnia – odpowiada doktor, zaglądając mi do gardła. – Masz jakieś bóle? Inne problemy?
Kręcę przecząco głową. Rozpiera mnie energia, chciałbym działać od razu.
– Jak można zdobyć przepustkę? – Nie ustępuję. – Pomoże mi pan?
– Przecież nie… – zaczyna doktor. – W sumie, zobaczę, co da się zrobić. Czekaj cierpliwie, ale nic nikomu nie mów. Nawet Grefowi. I niczego nie rób sam. Obiecujesz?
– Jasne.
***
Wracam szeroką aleją pomiędzy klombami z krzakami róż. Mijam pijalnię wód zdrowotnych i bibliotekę, ale dzisiaj nie mam ochoty tam zaglądać. Wezmę prysznic, potem położę się spać. Padam z nóg, a pusty żołądek burczeniem domaga się jedzenia.
Dobrze, że doktor Arkov obiecał pomóc z przepustką. Wiedziałem, że na niego można liczyć! I Prezydent ma rozesłać rysopis Elvy do innych Wspólnot. Musimy ją znaleźć!
Później trzeba coś zrobić, żeby bandyci nie zakradali się więcej do naszej osady. Może dyżury przy bramie? Monitoring? Trzeba sprawdzić, którędy ci dranie do nas wchodzą. Prezydent mówił, że bardzo trudno ich złapać, ale przecież jest nas tu tylu, młodych i silnych, wymyślimy coś! Nie pozwolimy zepsuć naszego idealnego świata.
Doktor Arkov
Ciemniejsza strona raju
Mart i te jego pomysły! Chłopak wydaje się bystrzejszy od innych. Te jego mądre, jasnoniebieskie oczy. Pytania, przez które czuję się diabelnie winny. Mart uważa mnie za przyjaciela. Nawet nie przypuszcza…
Mógłbym mu powiedzieć, dlaczego Elva musiała zniknąć. Przecież doskonale wiem. Ba, sam ją odebrałem od ochroniarzy Prezydenta i uśpiłem do transportu. Ale gdyby Mart poznał prawdę, podpisałby na siebie wyrok.
Wracam do domu na piechotę. Ludzie pozdrawiają mnie co chwilę, cieszą się z idealnego życia. Nie wiedzą, że tkwią po uszy w czymś znacznie gorszym, niż mogą przypuszczać w najśmielszych snach. Odpowiadam na pozdrowienia, usiłuję się uśmiechać, marząc o tym, by jak najszybciej zaszyć się w domu. Z dala od całej cholernej Wspólnoty.
Nawet nie mogę zamówić butelki wódki. Od razu by mnie wyrzucili, a ja za wszelką cenę muszę tu zostać. Potrzebuję czasu.
Jeszcze ten jutrzejszy piknik u Prezydenta! Dosyć mam udawania radości. Idealny świat. Akurat! Prezydentowi perfekcyjnie wychodzi ta gra, ja czuję się śmiertelnie zmęczony.
Jutro Prezydent pewnie zawoła mnie na mównicę, żebym ogłosił nowe badania. Wtedy mógłbym wykrzyczeć prawdę mieszkańcom Wspólnoty. Ale nie uwierzą, będą woleli dalej śnić swój idealny sen. A mnie od razu czekałaby kulka w łeb.
Podchodzę do rabaty, czerwone róże rosną w idealnie wykreślonych rzędach. Czuję odurzającą, intensywną woń. Dotykam palcami krwistych płatków. Przywodzą na myśl wspomnienia, wyryte na dnie duszy. Wspominam dawne chwile, które zmieniły się w pył.
Warkot silnika wyrywa mnie z rozmyślań.
– Doktorze! – Słyszę znajomy głos.
Odwracam się. Pulchny, siwowłosy mężczyzna w białym garniturze siedzi za kierownicą małego, elektrycznego auta. Za nim zatrzymuje się dwóch ochroniarzy na hulajnogach.
Podchodzę do niego.
– Przejedziemy się – stwierdza głosem nie znoszącym sprzeciwu. Jego oczy i wyraz twarzy kojarzą się z przyjacielskim spanielem, ale to tylko pozory.
– Dobrze, panie Prezydencie – przytakuję, wsiadając do samochodu. Zastanawiam się, czy to mój ostatni kurs.
Prezydent kieruje auto w stronę lasu. To nie wróży dobrze.
– Co tam słychać u pacjentów? – Mój rozmówca pierwszy przerywa ciszę.
– Wszystko w porządku – odpowiadam, starając się zachować spokój.
Prezydent uśmiecha się lekko.
– Jutro festyn, podaruję mieszkańcom nową rozrywkę. Zaczniemy budowę parku zabaw ze zjeżdżalniami, linami, huśtawkami i kinem. Co ty na to?
– Świetny pomysł.
– Prawda? Stworzyłem wam prawdziwy raj na ziemi.
Ledwo powstrzymuję się od komentarza.
Prezydent włącza radio, leci nowy przebój o miłości do całego świata. On milczy, ale atmosfera w aucie gęstnieje. Czuję, że dłonie mi się pocą.
Zatrzymujemy się na mało uczęszczanym parkingu pod lasem.
– Obiecałeś dzieciakowi przepustkę, monitoring wszystko zarejestrował – mówi Prezydent bez ogródek.
– Powiedziałem, że spróbuję. Chłopak poczeka, będzie miał inne rozrywki, zapomni o sprawie.
– Bo wiesz, gdybyś planował… – Głos prezydenta brzmi jak groźba. I ten świdrujący wzrok.
– No, co pan! Tyle lat pan mnie zna, nigdy nie zawiodłem – bronię się. – A ludzie wiele razy próbowali wyjść na zewnątrz. Te zaginięcia zawsze ich niepokoiły.
– Ludzie! – syczy z pogardą wódz naszej Wspólnoty. – Uważaj, doktorku, żebyś nie popełnił błędu.
– Będę pamiętał – odpowiadam, zastanawiając się, kiedy Prezydent wcisnął mi do gabinetu nową pluskwę. Przecież unieszkodliwiłem wcześniejszy podsłuch. No nic, muszę być ostrożniejszy.
– Na pewno słyszałeś, co stało się z twoim poprzednikiem? Okropna historia. Wysłałem go do sąsiedniej Wspólnoty, żeby przemyślał swoje winy. Niestety, po drodze pechowo natknął się na zmutowane żuki. Wierz mi, nie było co zbierać, posiekały go na plasterki.
Patrząc na jego uśmiech, zastanawiam się, czy widział egzekucję osobiście.
– Nie zawiodę – mówię zdecydowanym głosem.
Prezydent kiwa głową, po czym odpala silnik. Stres opada, bo widzę, że jedziemy w stronę mojego domu.
Znów myślę o krwistoczerwonych różach. Przypominają mi, dlaczego tu jestem i co jeszcze muszę zrobić.
Mart
Drzewo dobrego i złego
Wyciągam z szafy ostatnio zamówione dżinsy i zieloną bluzę, zakładam ubranie pachnące świeżością. Kiedy czeszę krótkie włosy przed lustrem, przypominam sobie, jak mama lubiła je głaskać, gdy byłem dzieckiem. Mówiła, że przypominają iskierki ognia.
Dziwne, odeszła trzy lata temu, a nadal pamiętam każdy jej gest, uśmiech, wyraz twarzy. Nie mogę narzekać, że jestem sam, przecież mam sporo kumpli, a sąsiedzi traktują mnie jak rodzinę. Ale to nie to samo. Odkąd pamiętam, zawsze mieszkaliśmy w tym domu tylko we dwoje: ja i mama.
Jak powiedział Prezydent na jej pogrzebie, życie toczy się dalej. Mama nie chciałaby, żebym był smutny.
***
Kiedy docieram na piknik, na placu pod lasem tłum mieszkańców bawi się w najlepsze. Słychać śmiechy i głośne rozmowy.
– Cześć, dzień dobry! – pada co chwilę.
Na scenie koncertuje zespół "Wesołe chłopaki", ludzie podskakują w rytm skocznych dźwięków. Inni rozmawiają, jedzą ciasta i kiełbaski, albo oblegają stoisko z loterią fantową.
Prezydent przechadza się między nimi, rozdaje dzieciom kolorowe wiatraczki.
Uśmiecham się do niego, po czym podchodzę do stołu uginającego się od owoców i smakowicie wyglądających przekąsek. Dojrzałe, ciemne winogrona smakują jak cukierki, a cytrynowa lemoniada wspaniale gasi pragnienie.
Dostrzegam Grefa, który siedzi ze smutną miną na zwalonym pniu drzewa. Sadowię się obok niego.
– Hej, ziom! Coś wiadomo o Elvie? – pytam.
– Nic, niestety.
– Jak tylko przemówienia się skończą, lecimy jej szukać. Może coś przeoczyliśmy? Może ktoś coś widział!
– To bez sensu – wzdycha Gref, po czym odchodzi z rękami w kieszeniach.
– Nie odpuszczaj! Nie wolno ci, słyszysz?! – wołam za nim, ale nawet się nie ogląda.
– Mart, opanuj się i przestań krzyczeć. – Obok mnie siada doktor Arkov. – Daj spokój, po prostu.
Patrzę na niego zdziwiony. Wydawał się przyjacielem, przecież powinien rozumieć, że odnalezienie siostry Grefa to teraz najważniejsza rzecz na świecie.
– Służby już zajęły się zaginięciem. Nic więcej nie zdziałacie – mówi Arkov.
– To co, mam siedzieć z założonymi rękami?! – denerwuję się.
– Pamiętasz hasło Wspólnoty? Carpe diem, korzystajmy z życia, zanim przeminie. I ufajmy, że ta dziewczyna się odnajdzie.
– Są w ogóle jakieś szanse?
– Być może, ale na to potrzeba czasu – odpowiada doktor. – Sam nic nie rób, dobrze ci radzę.
Czuję, jak doktor dyskretnie ściska mój nadgarstek, mocno, aż jego palce wbijają się w skórę. Jakby mnie ostrzegał. Ale przed czym?
– A przepustka? Obiecałeś.– Przypominam mu.
– Na razie nic nie mogę zrobić, trzeba czekać – powtarza doktor poważnym tonem, po czym puszcza moją rękę.
Chciałbym zapytać, o co chodzi, ale Prezydent woła go ze sceny:
– Drogi doktorze, proszę opowiedzieć o planowanych badaniach. Czekamy niecierpliwie!
Arkov patrzy mi w oczy, w jego spojrzeniu widzę strach. Odchodzi bez słowa.
Nie wiem, nie rozumiem, ale nie mam czasu zastanawiać się nad tym. Znajomi porywają mnie do zabawy.
Doktor Arkov
Przedsionek piekła
Mart prosi się o kłopoty. Po co drąży? Głupi dzieciak! Przecież nigdy nie dostanie przepustki, bo dowiedziałby się, że świat za murami Wspólnoty wygląda zupełnie inaczej, niż wpierali mu od urodzenia. Nie ma żadnego skażenia ani krwiożerczych mutantów, za murami życie biegnie normalnym rytmem. To nieprawda, że ktoś psuje urządzenia sieciowe, po prostu komunikacja między Wspólnotami byłaby ryzykowna.
Mart nie wie, w jakie bagno się pakuje. Powinien czekać, aż przyjdzie informacja o umorzeniu śledztwa w sprawie Elvy.
Wiem, że nic nie znajdą. Przecież serce tej dziewczyny bije już w innym ciele, pobrali jej też siatkówkę, nerki, wątrobę. Cała poszła na części. Jak mam powiedzieć Martowi, że żyje w hodowli?
Jeśli Prezydent znów coś zauważy, Mart znajdzie się w następnej turze zaginionych. Wtedy nawet kiepskie wyniki badań nie zwolnią go z transportu. Mam nadzieję, że zrozumiał sens naszej ostatniej rozmowy.
***
Po południu Prezydent osobiście zjawia się w moim gabinecie. Przeczucie podpowiada mi, że szykuje się coś groźnego.
– Kiedy przyjadą nowi do wymiany genetycznej? – zaczyna rozmowę.
– We wtorek. Wszyscy pochodzą z hodowli w trzecim okręgu.
– Wybornie, już naszykowaliśmy domy dla naszych zwierzątek. Sami młodzi, będą z nich dobre części – uśmiecha się lekko. Znów ten świdrujący wzrok, który z trudem znoszę.
– Na pewno – odpowiadam, myśląc, że nie jestem w niczym lepszy od Prezydenta. Pamiętam twarze tych wszystkich ludzi, których nie mogłem uratować. Wolno mi jedynie uśmierzać ich ból.
Prezydent rozgląda się po gabinecie. Studiuje jeden z zygzakowatych, pastelowych obrazów, którymi ozdobiono ściany.
Obawiam się, że to nie koniec.
– Ten chłopak, Mart, zdrowy jest? – zaczyna Prezydent.
– Znów ma bardzo słabe wyniki – odpowiadam. Czuję zimny dreszcz na karku. Żeby tylko nie dowiedział się, że podmieniłem krew do badania. Nie, nie boję się o siebie, ale o to, czego nie zdążyłbym zrobić.
– Taa. A wydawałoby się, że taki młody, zdrowy ten Mart – mruczy Prezydent.
– Cóż, nie zawsze widać chorobę. Muszę go jeszcze podleczyć, żeby opłacało się przeszczepić organy – tłumaczę. – Poza tym, to wyjątkowy egzemplarz; wykazuje cechy nietypowe dla rasy hodowlanej. Będzie potrzebny do badań.
Prezydent marszczy czoło.
– Wracaj do pracy! – rozkazuje, kierując się w stronę drzwi.
Odwraca się, gdy dociera do wejścia i milczy przez chwilę.
– Wiesz, Arkov, w nosie z badaniami. Chłopak ma trafić do utylizacji jak najszybciej.
– Ale…
– Powiedziałem! To moje ostatnie słowo! – warczy, po czym wychodzi.
Staram się zachować obojętną minę, żeby nie pokazać kłębowiska emocji, które przetaczają się przez moje ciało.
Przeklinam dzień, w którym jako biedny student przyjąłem stypendium od Prezydenta. W głowie kołacze myśl, czy rzeczywiście nie miałem wyboru i musiałem zgodzić się na pracę w hodowli.
Wyglądam przez okno, głaszczę wzrokiem rzędy krwistoczerwonych róż. Ze wstydem zdaję sobie sprawę, że drugi raz wybrałbym tak samo.
Mart
Owoc poznania
Nad kopułą zrobiło się ciemno jak w piwnicy. Światła latarni przypominają małe ogniska, błyskające w mroku. Ulice prawie opustoszały, nic dziwnego, w telewizji wyświetlają teraz najlepsze filmy.
Przejęty jak przed przemówieniem na festynie, przemykam drogą w stronę jeziora. Wyglądam, jakbym wybierał się na wieczorne bieganie, ale idę na spotkanie z doktorem. Czuję, że to coś ważnego, Arkov nie chciał rozmawiać w gabinecie.
Kiedy mijam opustoszałą wypożyczalnię kajaków, widzę postać wyłaniającą się z mroku. Rozpoznaję doktora, który gestem pokazuje, żebym nic nie mówił i prowadzi mnie do środka.
Wchodzimy do małego, zagraconego pomieszczenia, które oświetla słabe światło lampki. Nagle ktoś zarzuca mi worek na głowę. Szarpię się, ale przeciwnicy trzymają mocno. Próbuję krzyczeć, brakuje mi tchu. Co się dzieje?! Dlaczego doktor mi nie pomaga?!
Czuję igłę wbijaną w ramię. Bardzo chce mi się spać, nogi dziwnie miękną, osuwam się na kolana. Ostatkiem świadomości słyszę głos doktora:
– Połóżcie go na nosze.
Zalewa mnie ciemność.
Doktor Adam Arkov
Ziemia
Dzień utylizacji Marta. Umówiłem się z nim w opuszczonej wypożyczalni kajaków. Czułem się podle, patrząc w jego pełne ufności oczy, kiedy ustalaliśmy spotkanie.
Pamiętam słowa Prezydenta, kiedy zaczynałem pracę w hodowli: "Wyobraź sobie, Arkov, że trafiłeś do laboratorium, a ci tutaj to króliki i szczury".
Razem z dwoma ochroniarzami stoimy przyczajeni w półmroku. Minuty wloką się niczym oczekiwanie na zapominalskich pacjentów. Każda cząstka mojego istnienia wzdryga się przed tym, co za chwilę nadejdzie.
“Jestem potworem? Czy ofiarą?” – rozważam bez końca.
Wreszcie dostrzegam szczupłą sylwetkę Marta. Chłopak idzie szybkim krokiem, rozgląda się dookoła, jakby podświadomie czuł, że coś mu grozi.
“Wybacz, musiałem” – myślę.
Zwabiam Marta do wnętrza wypożyczalni. Ochroniarze zarzucają mu worek na głowę, trzymają mocno, kiedy wbijam igłę w ramię chłopaka. Mart wiotczeje jak szmaciana lalka.
– Połóżcie go na nosze! – rozkazuję ochroniarzom.
Wykonują zadanie szybko, chłopak nie waży zbyt dużo. Później przechodzimy do pokoju obok. Otwieram tajne przejście, który służy do wynoszenia "zaginionych". Tunel wita nas chłodem i wonią świeżej ziemi.
Wątłe światła na ścianach gasną natychmiast, gdy mijamy jeden korytarz i przechodzimy do następnego. Nie lubię tego miejsca, kojarzy mi się z grobowcem.
Wreszcie wydostajemy się na powierzchnię, świeże powietrze nie przynosi ulgi. Czuję napięcie, każdy mięsień gra pod skórą.
“To nie powinno się stać” – Przebiega mi przez głowę. Cóż, widziałem już tak wiele nieszczęścia, że jedno więcej nie zrobi żadnej różnicy.
Po drugiej stronie kopuły otaczającej hodowlę rozpościera się szeroki pas gołej ziemi, który otaczają niewielkie pagórki porośnięte karłowatymi krzakami Nie dostrzegam żadnych domów. Na tym końcu świata istnieją tylko hodowle.
Przed nami stoi niewielkie pancerne auto latające. W normalnej rzeczywistości nawet niezbyt zamożni obywatele bez trudu mogą pozwolić sobie na podobne cacko.
Ochroniarze pakują nosze z Martem z tyłu auta. Słyszę trzask zamykanych drzwi. W tej samej chwili podchodzę do kierowcy.
– Coś tu się wbiło. – Pokazuję palcem przednie koło.
Kierowca wysiada. Wiem, że zostało tylko kilka sekund. Błyskawicznie wyciągam pistolet, mrużę oczy, gdy naciskam spust. Mężczyzna upada na ziemię, wokół jego tułowia rośnie czerwona plama.
Wskakuję na miejsce kierowcy w kabinie i zatrzaskuję drzwi. Szybko wciskam blokowanie zamków, uruchamiam silnik. Dobrze, że mój ojciec miał kiedyś podobny samochód.
Ochroniarze krzyczą, szarpią klamki, wymachują bronią. Nie zważam na nich. Podrywam pojazd do lotu.
Widzę w lusterku wstecznym, że zawadziłem kołem jednego z mężczyzn. Leży na ziemi bez ruchu. Drugi strzela, ale nie ma żadnych szans w starciu z kuloodporną szybą.
Doskonale to wiem, lecz adrenalina w moim ciele osiąga apogeum. Spoconymi rękami steruję kierownicą, zmieniam biegi. Auto pędzi po podniebnym szlaku w stronę granicy. Zanim zarządzą pogoń, będziemy już na innym kontynencie.
Dotrzemy do Republiki, która potępia hodowle. Azyl stanie się tylko kwestią czasu – planuję.
Nie mogę się powstrzymać.
– Juhuuu! – wyrywa mi się z gardła.
Wygrałem z Prezydentem? Nie. Pamiętam o wszystkich ludziach, których nie udało się uratować. Tak, ludziach.
Drżę na myśl, co będzie, kiedy Mart otworzy oczy. Jak przyjmie wiadomość, że świat wygląda zupełnie inaczej, niż uczono go w hodowli?
***
Siedzę na krześle w szpitalu Republiki. Obok, na łóżku, Mart zaczyna się budzić.
Przypominam sobie zapach krwistoczerwonych róż. Matka chłopaka, Eva, posadziła je i zajmowała się nimi przez całe życie. Przywołuję w myślach dziesiątki sfałszowanych badań, żeby tylko nie trafiła na części. Ani ona, ani jej syn.
Doskonale pamiętam dzień śmierci Evy, kiedy patrzyłem bezradny, jak gaśnie z każdą minutą z powodu nieuleczalnej choroby. Obiecałem jej wtedy, że nigdy nie pozwolę skrzywdzić chłopaka.
Wiedziałem, jak mówić do niej, żeby nikt się nie domyślił. Opanowaliśmy to oboje do perfekcji przez te wszystkie lata. Coś szarpie mnie od środka, pali niczym trucizna, ale na ronię ani jednej łzy. Już nie potrafię.
Mart zdążył się obudzić, patrzy wokół oczami okrągłymi ze zdziwienia. Uśmiecham się do niego i mówię:
– Witaj na wolności, synu.
Hej, ANDO
Historia jest całkiem interesująca, a największym atutem jest tu stopniowe odkrywanie prawdy o tym rzekomo utopijnej wspólnocie, Choć szczerze powiedziawszy postać Marta wypada nieco szaro. Tzn. nie sprawia wrażenia osoby na tyle dociekliwej ani interesującej by podejrzewać swoją wspólnotę. Tożsamość doktora jednak zaskakuje i nie licząc „tajemnicy” to uważam go za główną atrakcję. Jest jeszcze mały problem – koncepcja trochę za bardzo przypomina film „Wyspa” z 2005. Mało tego, powiedziałbym że to prawie to samo, tylko w innym wykonaniu. Niestety przez ten fakt, nie czuję jakbym poznał nową opowieść.
Konradzie, cieszę się, że historia wydała Ci się interesująca.
Filmu "Wyspa" nie widziałam. Po Twoim poście przeczytałam streszczenie i widzę, że tam pomysł był znacznie prostszy. U mnie kluczem są odwołania do Raju, postać doktora i jego konflikt wewnętrzny. W opowiadaniu nie ma hollywoodzkiej fabuły, Mary Sue czy błyskawicznego rozwiązania problemu całej wspólnoty. W Republice doktora nie oblegają tłumy dziennikarzy, bo ludzie już dawno znają prawdę.
Mart nie może być inny, skoro został wychowany w takim świecie. Poza tym, jest nastolatkiem, trochę naiwnym idealistą. Dopiero ma szanse czegoś się dowiedzieć, ale prezydent już na tym etapie widzi w nim zagrożenie.
Przeklejam część mojej opinii z bety, aby dać klika :)
Ciekawe opowiadanie. Wciągnęło. Prezentujesz tu rzeczywiście świat, który na pozór wydaje się idealny, a skrywa mroczną tajemnicę. Uderzyło mnie to, że Prezydent nazywał ludzi z hodowli “zwierzątkami”, a o ich częściach ciała mówił “części” jakby były częściami samochodowymi – to było mocne. Sam motyw “idealnego świata, który skrywa mroczną tajemnicę” jest według mnie trochę już zbyt ograny, ale to niekoniecznie musi być wada, mnóstwo ludzi przecież lubi takie motywy. Obudowałaś go ciekawymi elementami i to jest na plus. Mart jest uroczo naiwny, tak samo ludzie żyjący w hodowli, wierzący we wszystko, co im powiedzą, nawet w takie głupotki, jak zmutowane owady. Wszyscy starają się być szczęśliwi, mają przecież wygodne życie w idealnym świecie, a jednak czuć taką atmosferę “że coś jest nie tak”.
ANDO, przy czytaniu Twojego opowiadania miałem podobne skojarzania jak Konrad – ja również oglądałem film “Wyspa”. Zgadzam się również, co do stopniowania napięcia.
Bardzo podobało mi się za to kompozycja tekstu. Historia opowiedziana z różnych punktów widzenia jest ciekawsza, nabiera rumieńców. Zaskoczyła mnie też końcówka. Nie spodziewałem się, że Mart jest synem doktora.
Ogólnie opowiadanie na plus, czytałem z przyjemnością.
Dołączam do widzów „Wyspy” ;)
Na szczęście, jest tu więcej niż tylko podobny zarys fabularny. Nic nie zaskoczyło mnie tak zupełnie, ale zrobiłaś dobre danie ze znanych składników. Dobrze, że skoncentrowałaś się na przeżyciach doktora, zdecydowanie najlepiej wychodzi w tym opowiadaniu, szczególnie w porównaniu do mało ciekawego Marta. Napisane trochę prostym stylem, może przypadkiem, może, aby podkreślić sielankę „Raju”, ale nic nie wadziło podczas lektury. Podobały mi się zmiany punktów narracji.
Pozdrawiam
Sonato, dziękuję za klika. Dokładnie takie były moje zamierzenia odnośnie tekstu, jak napisałaś w komentarzu.
Lupusie, fajnie, że stopniowanie napięcia wyszło. Miały być zwroty akcji.
Zanais, dzięki za odwiedziny. Styl miał być prosty, zwłaszcza w relacji doktora. Temat organów jest chwytliwy, podejrzewam, że istnieje kilka filmów i książek na ten temat. Dla mnie inspiracją stał się dokument paradziennikarski, lekcja polskiego mojego syna na temat Raju. Pomyślałam, że podtytuły kolejnych fragmentów plus imiona Adama i Ewy spowodują, że czytelnik będzie porównywał opowiadanie z Rajem z Biblii. A taką wirtualną tapetę, jak u Marta w domu, zawsze chciałam mieć. ;)
Witaj.
Trudno ubrać w słowa moje odczucia. Padłam!
Uwielbiam takie opowieści, które – jak ja to sama nazywam – bolą do granic możliwości. Makabryczny jest ten idealny świat. Ten, którego początkowo nawet można było pozazdrościć żyjącym w nim, przeszczęśliwym pozornie ludziom.
Porwania przez zmutowane potwory, nieco jak z nowszej wersji “Wehikułu czasu”. Tyle, że tam one faktycznie istniały.
Walorem opowiadania jest nie tylko cała, doskonale przez Ciebie opisana fantastyka, ale i psychologia postaci. W warunkach, w jakich żyją bohaterowie, zatraca się pewna subtelna granica.
W sumie do ostatniego momentu czytelnik nie wie, jak zakończy się to opowiadanie, nie wie, co zrobi cudem ocalały chłopak, nie wie, czy lekarza należy potępić czy jednak nie, bo w końcu jakaś cząstka człowieczeństwa jeszcze w nim pozostała.
Odbiór całości jest dla mnie mocno przygnębiający. I mam wrażenie, że w skrajnych sytuacjach, np. podczas wojny, opisane tu wydarzenia nie byłyby odosobnione, nawet w chwili obecnej, aktualnie. A to mocno boli.
Pozdrawiam, gratuluję Ci naprawdę wspaniałego opowiadania.
Pecunia non olet
Ciekawy pomysł i niezłe wykonanie, to tak w skrócie.
Szczególnie urzekł mnie pomysł, utopijny początek niesamowicie kontrastuje z mroczną tajemnicą, którą pokazujesz w trakcie opowiadania. Postać doktora również na plus, jak i pokazanie akcji z dwóch perspektyw.
Nie spodobał mi się za to Mart. Nie jest napisany bardzo źle, ale jest taki… nijaki. Tak właściwie jedynie wyróżnia go to, że został uratowany i nie zginął, tak jak reszta osób z tego świata. Z charakteru jest trochę bez wyrazu.
Mam również dziwne, bardzo subiektywne wrażenie, że momentami dialogi nie oddają w pełni dramatyzmu sytuacji. Po prostu czegoś im zabrakło.
Ale, pomimo tych wad, czytało mi się świetnie i opowiadanie bardzo mi się spodobało.
Pozdrawiam
All in all, it was all just bricks in the wall
Interesujący pomysł, przez motyw trochę ograny. Podobało mi się stopniowanie napięcia, prowadzenie fabuły przez dwie osoby.
Resztę mojego zdania znasz z bety. ;-)
Poskarżę, ponieważ widzę że wszystkie bety to robią, a poza tym gdybym pierwszą wersję przeczytała na portalu – kliknęłabym. ;-)
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Bruce, właśnie to chciałam przekazać: kontrast między niby-rajem a rzeczywistością. Niestety, podczas researchu natrafiłam na materiały z realnego świata. Ludzie wyjeżdżają do super pracy, a bywa, że trafiają do wiadomo jakich przybytków lub na stół operacyjny. A miało być tym razem optymistycznie…
SaraWinter, witam Jurorkę.
Simeone, dzięki za miłe słowa. Mart był produktem opisanego świata, dlatego właśnie taki sposób zachowania chłopaka wydał mi się realny. Nie miał szans rozwinąć dojrzałej osobowości.
Asylum, ta wersja opowiadania jest wypadkową wcześniejszych pomysłów. Z niektórych zrezygnowałam. Dzięki za klika i komentarz. Ostatnio mam dużo spraw związanych z prozą życia, ale przeczytam Twoje opowiadanie.
Spokojnie, mojego czytać nie musisz, bo jest nudne. Już żałuję wstawienia, choć cieszę się z poprawienia i skorygowania go. Kiedyś może się przyda. Tak, widziałam w Twoim wybory i decyzje. Pisanie jest trudne.
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Jak dla mnie sielankowy obraz Wspólnoty od razu robi wrażenie zdegenerowanego, gdyż jest całkowicie wolny od jakiejkolwiek wyższej działalności umysłowej, jak również pracy zarobkowej. Mam wątpliwości, czy ludzie potrafią żyć w takim konsumpcyjnym raju i nie oszaleć. Ludzie mogą marzyć o takiej beztrosce, ale nie mogą w niej żyć ciągle. Ludzie mający zbyt dużo wolnego czasu albo będą zbyt dociekliwi, albo dostaną szału. Jak na mnie realizm zachowań ludzkich tutaj trochę kuleje.
Po przeczytaniu kilku akapitów już tylko czekałem, kiedy wylezie jakaś potworność, chociażby dlatego, że za tym całym wypasem zieje pustka. Spodziewałem się raczej Wellsowkiej wehikułu czasu, a okazało się coś bliższego współczesnej rzeczywistości.
Wątek z ojcostwem jest dobry. Chyba najbardziej udany w całym opowiadaniu. Można byłoby jeszcze go dopieścić.
Zgadzam się z opinią, że Mart jest trochę przygłupi. Rozumiem, że jest produktem hodowli, ale jednak. Być może wzbogaciłby go bardziej emocjonalny stosunek do doktora, w którym wyczuwa instynktownie kogoś bliskiego.
Asylum, przeczytam z przyjemnością. Zadzam się, pisanie jest trudne, trzeba pamiętać o mnóstwie rzeczy, a i tak końcowy wynik pozostaje niewiadomą. Na szczęście, pisanie ma też sporo plusów.
Nikolzollernie, miło Cię widzieć.
Jak dla mnie sielankowy obraz Wspólnoty od razu robi wrażenie zdegenerowanego, gdyż jest całkowicie wolny od jakiejkolwiek wyższej działalności umysłowej, jak również pracy zarobkowej. Mam wątpliwości, czy ludzie potrafią żyć w takim konsumpcyjnym raju i nie oszaleć.
Myślałam o tym w czasie pisania, pomysły przychodziły różne. Nie chciałam pokazywać zbyt szerokiego tła społecznego, to by było nudne. Postawiłam na akcję i przeżycia wewnętrzne doktora.
Typowej pracy zarobkowej nie było we Wspólnocie, mieszkańcy zajmowali się domem, rodziną i hobby. Wiele osób uprawiało ogródki, robili też różne rzeczy na rzecz Wspólnoty, np. matka Marta sadziła róże, inni śpiewali w zespole, pomagali w przychodni, organizowali festyny. Nastolatek Mart sądził, że nikt we Wspólnocie nie pracuje, ale wspomniana przez niego wymiana usług to w rzeczywistości rodzaj pracy.
We Wspólnocie funkcjonowała biblioteka, mieszkańcy umieli czytać i obsługiwać komputery, jednak celowo nie rozwijano nauki. Prostymi ludźmi łatwiej było sterować.
Początkowo chciałam opisać świat podobny do sekty, z obudową religijną, ale to już wymyśliło wiele osób przede mną.
Prezydent ustalał wszystkie reguły, był monitoring i rozbudowana propaganda. Ludzie cieszyli się, że mieli schronienie w bezpiecznej Wspólnocie, z daleka od zmutowaych owadów i bandytów. Strach trzymał ich w karności.
Stan psychiczny mieszkańców utrzymywała rozbudowana opieka medyczna. Nastrój można wyregulować lekami, zachowania też. Zauważ, jak dostarczana jest żywność, a na festynach przekąski i owoce leżą na szwedzkich stołach. Poza tym, jeśli ktoś zaczynał zadawać niewygodne pytania lub źle się zachowywać, trafiał do transportu.
Z drugiej strony, dla współczesnego człowieka Wspólnota opisywana z punktu widzenia Marta może wydać się rajem, przynajmniej na początku opowiadania.
Zgadzam się z opinią, że Mart jest trochę przygłupi. Rozumiem, że jest produktem hodowli, ale jednak.
Mart jest naiwny i taki miał być, ta postać pokazuje punkt widzenia młodego mieszkańca hodowli.
Poza tym, dzieci bywają dalekie od ideału, mają wady. Doktor zostawił całą Wspólnotę, nie zrobił nic dla mieszkańców, oprócz własnego dziecka, które prawdopodobnie nie będzie nadawało się do życia w zewnętrznym świecie. Postać doktora ma skłaniać do refleksji, jak każdy z nas postąpiłby w podobnej sytuacji i czy mamy prawo go osądzać.
Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków
Cześć, ANDO ;) Ja z kolei “Wyspy” nie widziałem, ale za to Twoje opowiadanie skojarzyło mi się z “Dawcą pamięci” z 2014 roku, gdzie grała Meryl Streep :D
Prezentujesz wizję “idealnej” rzeczywistości i od pierwszego zdania czytelnik wie, że nie może być tak pięknie i na pewno szafa skrywa jakieś trupy :P Przewidywalne jest również zakończenie i “nawrócenie” doktorka, jego próba podarowania wolności chłopakowi na skutek obietnicy złożonej matce oraz dręczących go wyrzutów sumienia. Mimo jednak braku zaskoczeń, czytało się bardzo dobrze i tak, jak napisał Zanais – “Nic nie zaskoczyło mnie tak zupełnie, ale zrobiłaś dobre danie ze znanych składników.”
Zwróciłem uwagę na fakt, że bohaterowie nie są bezpłciowi, a zwłaszcza wspomniany doktorek. Żałuje decyzji podjętych w przeszłości, nie pasuje mu układ z Prezydentem, no i te różne uczucia i emocje wiodą go w końcu do decyzji o ucieczce. Uważam, że można byłoby jeszcze trochę popracować nad dialogami bohaterów, zwłaszcza podczas rozmowy doktorka z Prezydentem, żeby wydała się trochę mniej lakoniczna, a bardziej niepokojąca.
Swoją drogą zastanawiam się, czy w społeczności, która nie jest obarczona obowiązkiem pracy, nie musi się starać, by cokolwiek zyskać faktycznie byłoby tak idealnie. Stawiam swój słoneczny rydwan za to, że bardzo szybko z byle powodu wybuchłyby poważne zamieszki, ponieważ energia poszczególnych jednostek, jak i ich sumy musi znaleźć jakieś ujście :D A ludzie, którzy nie mają co robić, to ludzie niezadowoleni.
Warsztat przyjemny i wielkich zarzutów praktycznie nie mam.
Nil wylał nieźle, więc polecę do portalowej biblioteki :D
Pozdrawiam!
CM, witam Jurora.
AmonieRa, dzięki za odwiedziny i klika. Cieszę się, że opowiadanie dobrze się czytało.
Problem pracy do rozważenia. Jak pisałam przy komentarzu dla Nikolzollerna, namiastka pracy istniała we Wspólnocie, a niezadowolone jednostki szybko były eliminowane.
Nie wierzę w raj, więc ta idealna społeczność od razu wydała mi się podejrzana. Do tego naiwny bohater. Tylko czekałam, co pójdzie nie tak. No i poszło ;)
Pomysł nie nowy, jakiś film kiedyś oglądałam z hodowlą ludzi dla organów, tylko że tam to było spersonalizowane. Tytułu oczywiście nie pamiętam. Tutaj bronisz się postacią doktora, pokazujesz sytuację od strony tego złego. Choć u Ciebie to zło nie jest wyraźne, nie robisz z niego potwora. Zabija, ale mu żal, żal mu, ale nadal zabija. Trzeba dopiero osobistej sytuacji, żeby go z tego błędnego koła wyrwać. Może bym i zrozumiała, gdyby nie to, że on najwyraźniej wiedział, w co się pakuje. Nie ma tutaj nieświadomego uwikłania się w coś, co go potem przerosło, wręcz przeciwnie miałam wrażenie, że podejmując pracę pod kopułą, dokładnie wiedział, co będzie robił. I tu moje zrozumienie się kończy.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Och, od samego początku miałam w głowie pytanie, kiedy w końcu ta idealna wizja się zepsuje. Bardzo kłujące pytanie. I nie zawiodłam się. Nie jest to wybitnie oryginalne opowiadanie, ale podoba mi się, że pokazujesz perspektywę dwóch osób – jednej, która doskonale wie, co się dzieje i drugiej, zakochanej w raju.
Jeśli chodzi o sam styl i język, części Marta wydają mi się znacznie bardziej wiarygodne. U doktora niektóre fragmenty brzmią delikatnie sztywno i mam wrażenie, że powinny nieść ze sobą więcej emocji. A tu jego tragedia jest niezbyt wyczuwalna. Za to powiedziałabym, że nie ma tu wielkich wątpliwości czy był ofiarą, czy oprawcą. Jako że sam przyjął stypendium – więcej, przyznał, że zrobiłby to ponownie – odpowiedź zdaje się być oczywista. Nie rozumiem więc za bardzo, jak może się nad tym zastanawiać.
Podsumowując, tekst czytało się bardzo dobrze, był ciekawy i pozostawiał w trakcie lektury sporo miejsca na zgadywanki, nie tworząc przy tym u czytelnika wrażenia, że zupełnie nie wiadomo, co się właściwie dzieje i o czym czytamy. Trochę rzeczy jest do poprawki, ale generalnie całość na plus. :D
Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.
Opko dobre, choć początkowa poranna rutyna jest bardzo przegadana. W gimnazjum na polskim nauczycielka włączyła nam film o dokładnie takim samym motywie. Tylko, że tam dzieci wychowywały się bez rodziców w szkołach.
Domyśliłem się też niestety dość szybko, o co będzie w tym chodzi… choć może taki właśnie był cel. To propagowanie zdrowego życia dało dobry trop. Generalnie z lektury jestem zadowolony, czytało się bardzo płynnie i szybko. Emocjonalnie też bardzo ładnie to wyważyłaś. :)
Irko, dziękuję za komentarz i klika.
Masz rację, postać doktora można oceniać w różny sposób. Najpierw skusiło go stypendium, później znajomość z Ewą, chęć ochrony jej i syna.
Verus, cieszę się, że spodobała Ci się narracja z punktu widzenia dwóch osób. Doktor mówi, że drugi raz zrobiłby to samo z powodu znajomości z Ewą.
MaSkrol, miło, że jesteś zadowolony z lektury. Pewnie sporo filmów powstało o pozyskiwaniu organów, bo temat wydaje się ważny i, niestety, realny.
Złożyłaś tekst ze znanych klocków, ale czytało się dobrze. Wiadomo, że taki idylliczny świat nie może być prawdziwy.
Nie oglądałam filmów o hodowaniu ludzi na organy, więc kojarzyło mi się tylko z “Matriksem”. ;-)
Dla mnie Mart był dobrze dopasowany do warunków świata, w którym wyrastał. Nie od dziś wiadomo, że głupimi łatwiej rządzić. Nikt nie uczy żadnych sztuczek kurczaków hodowanych na nuggetsy.
Dziwne, że matka chłopaka pożyła tak długo.
Babska logika rządzi!
Dostajemy tu dość znany z literatury koncept idealnego, cukierkowego świata, który z rzeczywistości wcale taki idealny nie jest. Który pod płaszczem tej cukierkowości i idylli skrywa masy paskudztw. Zarazem dostajemy tu też taki pomysł prezentacji świata, który ukazuje nam go z różnych perspektyw. Mamy bohatera nieświadomego rzeczywistej konstrukcji świata. Drugiego, który tej konstrukcji jest świadomy i bezwolnie ją współtworzy. A także trzeciego, który nad funkcjonowaniem owej konstrukcji czuwa z zaciśniętą pięścią i fałszywym uśmiechem. Jak to wszystko prezentuje się w praktyce?
Wprowadzenie.
We wprowadzeniu, w moim odczuciu, zbyt usilnie podkreślasz tę idealność świata. W różnej formie dostajemy to raz, drugi, piąty. Częściowo jest to uzasadnione, bo poprzez owe wzmianki przemycasz kilka obrazków tego idealnego świata. Natomiast ogólnie bije z tego wprowadzenia taka chęć podkreślenia czegoś bardzo mocno i wręcz nieco na siłę. Nawet jeśli przyjąć, że jest to w jakiś sposób potrzebne, bo mocno próbujesz tu grać kontrastami (płaszcz idealności i paskudztwa ukryte pod nim), to jednak odrobina subtelności dobrze by temu wprowadzeniu zrobiła.
Tempo.
Bardzo szybkie. Aż momentami ma się poczucie, jakbyś strasznie się gdzieś spieszyła.
Szybkie tempo ma tu oczywiście swoje wady i zalety. Na pewno trudno się nudzić. Opowiadanie „pochłaniamy” szybko. Jest przystępne. Próżno też szukać scen mających niewielkie znaczenie dla całego opowiadania.
To szybkie tempo jest więc w pewien sposób atrakcyjne dla czytelnika. Kto z nas lubi, kiedy tekst się snuje? Tutaj od początku do samego końca fajnie, równo płyniemy z lekturą, bez wielkiej szkody dla zrozumiałości zdarzeń, bo przecież wszystko w Twoim opowiadaniu jest jasne.
Jednocześnie, jak wspomniałem, ma się takie poczucie, jakbyś strasznie się tutaj spieszyła. Te sceny generalnie wydają się być bardzo oszczędne. Jest w nich zawarte to, co niezbędne dla historii, na minimalnej przestrzeni znaków. Brakuje tam jednak jakichś prób przełamania historii, wprowadzenia ewentualnego zawahania u czytelnika odnośnie rozwoju wydarzeń w danej scenie. To wszystko idzie jak gdyby równo po wytyczonej z góry linii. Wypowiedzi bohaterów zdają się jednakowo krótkie. No na tym poziomie czegoś tu ewidentnie zabrakło. Mamy pozornie idealny świat kryjący w sobie różne paskudztwa, a jednocześnie te wszystkie próby buntu przeciw temu są jakieś niewyraźne, zdawkowe. A kiedy znów dostajemy na końcu próbę zdecydowanego sprzeciwu, wszystko udaje się zaskakująco łatwo. Słowem, brakło mi tu trochę jakiegoś mocniejszego wypełnienia tych scen.
Świat i fabuła.
Te dwa elementy postanowiłem omówić razem, bo i bardzo się ze sobą w tym Twoim opowiadaniu przenikają. W dodatku jeden z tych elementów ma ogromny wpływ na konstrukcję drugiego.
Jeżeli chodzi o świat, wybierasz w swoim tekście taką drogę, by zamiast ekspozycji obrazów postawić bardziej na prezentację konstrukcji, warunków i realiów. To nie jest droga ani lepsza, ani gorsza. Po prostu inna. Zresztą, takiej właśnie różnorodności form prezentacji świata niejako po tym konkursie oczekiwaliśmy.
Oczywiście, jak pisałem wcześniej, tych obrazów trochę jest. Natomiast są one w mniejszości, mniej istotna jest też ich rola w porównaniu z realiami, więc to na tym kluczowym aspekcie zamierzam się skupić.
Jak pisałem, sięgasz tu po taki zabieg, by niejako poprzez losy poszczególnych bohaterów pokazać tu różne odsłony świata i nakreślić odmienne perspektywy postrzegania tego świata. Jednocześnie wybierasz tu taki typ opowiadania „bez głównego bohatera”, bo chociaż to Mart trochę narzuca nam się jako postać pierwszoplanowa, to jednak mamy tu taki typ konstrukcji (swoją drogą jakże dobrze mi znany ;)), w którym to na barkach różnych bohaterów ten ciężar ciągnięcia opowiadania rozkłada się w miarę równomiernie.
Oczywiście taka decyzja (jak każda) ma swoje wady i zalety. Na pewno cierpi na tym fabuła, która przez pewną skokowość opowieści musi być siłą rzeczy dość ograniczona. Natomiast jest to też typ opowiadania, który zazwyczaj stawia na inne elementy kosztem fabuły i trzeba mieć to na uwadze definiując oczekiwania wobec tekstu. Słowem, złożoność fabuły nie powala, ale wynika to nie z Twojego błędu, ale z konstrukcji tekstu, więc nie uważam tego za wadę.
Istotne natomiast jest to, by należycie wyeksponować poprzez bohaterów świat i pokazać go w różnych ujęciach. To się częściowo udaje. Z jednej strony faktycznie dostajemy różne perspektywy, więc to miejsce, które niejako zostało odebrane fabule, zagospodarowałaś jak należy, zgodnie z założeniami tego typu historii.
Z drugiej strony w tym świecie dużo jest jednak elementów typowych i już dość dobrze znanych, co w jakiś sposób wpływa (bo i musi) na odbiór. Postawy poszczególnych bohaterów wpisują się trochę w jakieś utarte schematy. Świat jest zbudowany na kontraście: idealne – paskudne (czy wręcz ciut dystopijne), ale mało jest tego, czego nie można określić ani jako białe, ani jako czarne. A jeśli jest już jakaś część pomiędzy (perspektywa doktora) to ona znów jest jakoś tak typowo szara. Brakło mi tutaj jakiegoś zaskoczenia, większej indywidualności świata, szerszej palety barw, której ów świat potrzebował.
Trochę podobną sytuację mamy z bohaterami. Każdy z nich wpisuje się w swoją rolę rzetelnie i sumiennie odwala swoją „robotę” na rzecz tego opowiadania. Tyle że brakuje im jakiegoś mocniejszego wyjścia poza schemat czy to samej konstrukcji postaci czy jej roli w opowiadaniu.
I znów, z jednej strony jest to wszystko dość mocno uzasadnione pomysłem na świat i tekst, więc w sumie trudno czepiać się o to, że jesteś konsekwentna. Z drugiej, poza konsekwencją, poszczególne elementy opowiadania muszą być odpowiednio atrakcyjne czytelniczo, a tutaj takim, a nie innym pomysłem, parę dróg do czytelnika sobie zamykasz.
Świat ma być bezwzględny dla tych, którzy próbują się przeciwstawić jego konstrukcji i taki właśnie jest. Niemal w każdym calu. Bohaterowie mają być niejako „przykuci” do swoich ról i tacy właśnie są. Tyle że czytelnik, widząc taką konstrukcję świata, chciałby się trochę poprzez któregoś z bohaterów poszarpać, powalczyć. Niechby na końcu ta walka miała zakończyć się klęską. Tutaj te postaci są trochę jednak spętane, a czytelnik siłą rzeczy wraz z nimi. Jasne, mamy zryw doktora, ale on jest jednak mocno spóźniony i strasznie na skróty.
Podsumowując. Solidne opowiadanie z fajnym tempem, gdzie każdy element solidnie spełnia swoje zadania i założenia tekstu, ale jednocześnie żaden z nich nie robi wystarczająco dużo, by wyjść poza pewien schemat i stać się wartością dodaną opowiadania.
Podziękował za udział w konkursie.
Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków
Podobają mi się teksty tego typu, nawet jeśli motyw jest dość znany. Szczególnie do gustu przypadła mi pierwsza część pisana z perspektywy bohatera-konsumenta. Udogodnienia, o których wspomina w myślach bohater są z jednej strony nowoczesne, z drugiej dziwnie znajome, jakby na wyciągnięcie ręki. To sprawia, że przedstawiony przez ciebie świat jest całkiem udanym odbiciem rzeczywistości.
Rozwinięcie pomysłu również na plus. Spodziewałem się raczej bardziej pesymistycznego zakończenia, ale pozytywnie się zaskoczyłem.
Mieszane uczucia wzbudził jedynie stosunek obywateli do tego idealnego świata. Początkowo myślałem, że wszyscy mają wyprane mózgi, ale wtedy równie dobrze mogliby przesiadywać zamknięci w czterech ścianach. Przypominają trochę Elojów z Wehikułu Czasu – piknik czy loteria mają odwrócić ich uwagę od brutalnego świata. Z drugiej strony rozumiem, że miało to pokazać, jak głupi i bezradni są ludzie w Idealnym Świecie. Szczególnie dobrze obrazuje to pomysł z wystawieniem straży, zwłaszcza jeśli zestawisz to z pancernym autem latającym do zabierania uprowadzonych.
Cześć :]!
Warkot silnika wyrywa mnie z rozmyślań.
– Doktorze! – Słyszę znajomy głos.
Odwracam się. Pulchny, siwowłosy mężczyzna w białym garniturze siedzi za kierownicą małego, elektrycznego auta.
Tu mi nie zagrało. Silnik elektryczny raczej szumi niż warczy ;].
Przed nami stoi niewielkie pancerne auto latające. W normalnej rzeczywistości nawet niezbyt zamożni obywatele bez trudu mogą pozwolić sobie na podobne cacko.
Ochroniarze pakują nosze z Martem z tyłu auta. Słyszę trzask zamykanych drzwi. W tej samej chwili podchodzę do kierowcy.
– Coś tu się wbiło. – Pokazuję palcem przednie koło.
Po co w aucie latającym koła? :}
W komentarzach wyczytałem, że nie widziałaś “Wyspy” ze Scarlet Johansson i Ewanem McGregorem, ale mnie przy czytaniu od razu się skojarzyło fabularnie. Z tym, że u Ciebie historia wydaje się być głębsza i bardziej emocjonalna – skupiona na iluzji raju, a nie na kontroli i dyscyplinie, jak w filmie.
Róże i Prezydent znowu przywołują w pierwszym odruchu “Kosogłosa” i ciężko się wyzbyć tego wrażenia. Chyba to jedyny aspekt opowiadania, który mi trochę przeszkadzał w odbiorze.
Reszta zdecydowanie na plus: kreacja świata, opisy i granie szczegółami ( jabłko), zdawkowe dialogi “osadzonych”, które wydają się trochę sztuczne, dopóki nie porówna się ich z rozmowami doktora i Prezydenta.
Ciekawe podbicie akcji i naprawdę dobre zakończenie, które spina klamrą fabułę.
Gratuluję :D
pozdro
M.
Jestem bandzior! Świr! Sadysta! Niepoprawny optymista!
Hej, Ando!
Całkiem ciekawa dystopia i jak to w dystopiach bywa, wizja nieco przerażająca. Ale… ja tam lubię. ;)
Zbudowałaś ciekawy, chociaż dość prosty świat. Pomysł z zamykaniem ludzi i mydleniem im oczu nienowy, nie przedstawiłaś go jakoś szczególnie oryginalnie, ale też nie poszłaś specjalnie po łebkach. No, nieźle się to czytało, nie nużyło.
Co mnie jednak najmniej przekonuje to sposób prowadzenia narracji. U Ciebie ta lekka narracja zdaje się nie do końca pasować do wizji przedstawianego świata. ANDO, Ty masz lekki styl. Moim zdaniem zbyt lekki jak na dystopię. W efekcie dostajemy tekst o ponurej tematyce napisany jak opowiadanie dla młodszych. Nie jest to ani złe, ani dobre. Może się podobać, nie musi. Mi osobiście tak średnio to pasuje. Szukałabym przy tego typu tekstach środka zagęszczającego klimat.
Fabuła też jest nader prosta, ciut przewidywalna, poprawna. W poprawności nie ma nic złego, jednak skoro trzymamy się schematu fabuły, to trzeba szukać czegoś oryginalnego na innym poziomie: światotwórczym, w bohaterach lub w klimacie. Tutaj wszystko jest po prostu ok, ale nic szczególnie nie chwyta. W efekcie przechodzimy przez tekst trochę obojętnie (poza wzdryganiem się przy ujawnieniu tajemnicy).
Ode mnie tyle.
Pozdrawiam!
Idealny?świat. Przerażający. Eh, chciałbym wreszcie przeczytać coś optymistycznego
Dawno mnie tu nie było. Dzięki za wszystkie komentarze.
CM, jak zwykle, napisałeś wnikliwe studium mojego tekstu. Niektóre z tych elementów to cechy mojego stylu.
Hej,
czytałem dawno, ale jakoś nie mogłem zebrać się do komentarza. Ogólnie fajnie było, sprawnie napisane, ale (tak jak CM ładnie rozpisał) trochę zbyt cukierkowo na początku, a bohaterowie byli trochę schematyczni i nie wychodzili przez większość tekstu z ról. Skojarzenia do Wyspy też były, bo to w zasadzie prawie ten sam pomysł… Poza sposobem, w jaki mieszkańcy dowiadują się o zniknięciu towarzyszy. Co niestety trochę na minus działa, bo przez to nie znalazłem nic kuszącego w świecie przedstawionym.
Слава Україні!
Hej, fajnie, że po takim długim czasie od publikacji ktoś jeszcze zagląda do opowiadania. Naprawdę, nie widziałam tego filmu, tekst powstał po obejrzeniu reportażu o handlu organami. Cyber-raj, niestety, trochę przypomina nasz świat…
Podobało mi się :)
Przynoszę radość :)
Cieszę się. :)