- Opowiadanie: Oliada - Iskra

Iskra

Wi­taj­cie!

Cho­ciaż z pi­sa­niem mam stycz­ność od kilku lat, jest to moje pierw­sze opo­wia­da­nie pu­bli­ko­wa­ne na fantastyka.pl. Akcja dzie­je się w nie­wiel­kim i spo­koj­nym mia­stecz­ku... albo i nie takim spo­koj­nym. 

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Iskra

W pew­nej mie­ści­nie o na­zwie Di­kron, le­żą­cej gdzieś na gra­ni­cy Ril­lo­nu i Cir­cii, w samym sercu su­che­go, ja­ło­we­go pust­ko­wia, sło­wem w oko­li­cy gdzie żadni wę­drow­cy o czy­stych su­mie­niach i go­dzi­wych za­mia­rach się nie za­pusz­cza­li, stała karcz­ma. Ktoś mógł­by rzec, że w miej­sco­wo­ści li­czą­cej z górą ty­siąc miesz­kań­ców nie może być po­rząd­ne­go za­jaz­du, świe­cą­ce­go ra­do­śnie świa­tła­mi z sze­ro­kich okien i mile pach­ną­ce­go piwem, że pew­nie go­spo­da ta bar­dziej przy­po­mi­na chłop­ską chatę lub my­śliw­ski sza­łas. Kto by tak rzekł, nie po­my­lił­by się nawet w jed­nym de­ta­lu. Karcz­ma z ze­wnątrz wy­glą­da­ła jak roz­wa­la­ją­ca się szopa na siano, w do­dat­ku taka, do któ­rej nikt od kilku ład­nych lat nie za­glą­dał. Wi­szą­cy nad drzwia­mi szyld miał wy­ma­lo­wa­ną nazwę, nie­ste­ty li­te­ry star­ły się wsku­tek lat wy­sta­wie­nia na deszcz i pro­mie­nie sło­necz­ne. Je­że­li do tego wszyst­kie­go dodać po­nu­re i ban­dyc­kie gęby miesz­kań­ców mie­ści­ny oraz to, że aby do­trzeć w te stro­ny, trze­ba było prze­je­chać bli­sko trzy­dzie­ści sta­jań gołym i su­chym pust­ko­wiem, nie dzi­wił fakt, że przed go­spo­dą nie widać było wiele koni. Przed wej­ściem, uwią­za­ne do ko­no­wią­zu, stały tylko dwa po­kracz­ne stwo­rze­nia, przy­po­mi­na­ją­ce za­bie­dzo­ne i wy­chu­dzo­ne cha­be­ty. Nie trze­ba już więc chyba tłu­ma­czyć, dla­cze­go mina sto­ją­ce­go przed za­jaz­dem Swena nie wy­ra­ża­ła za­chwy­tu. Chło­pak za­sta­na­wiał się, czy na pewno do­brze tra­fił, jak wielu przed nim wziął karcz­mę za skład na siano. W końcu jed­nak głód zwy­cię­żył. Pchnął drzwi i wszedł do środ­ka. We wnę­trzu bu­dyn­ku wbrew po­zo­rom było dość sporo osób. Osta­tecz­nie miesz­kań­cy Di­kro­nu nie mieli za­pew­ne in­ne­go miej­sca do zbie­ra­nia się po­po­łu­dnia­mi niż ten wła­śnie za­jazd. Więk­szość sto­li­ków była za­ję­ta przez gra­ją­cych, pi­ją­cych i ga­da­ją­cych męż­czyzn. Za zbu­do­wa­nym z czę­ścio­wo prze­gni­łych desek szynk­wa­sem stał karcz­marz, po­tęż­ny chłop o dość po­nu­rej minie. Swen pod­szedł do niego.

– Chciał­bym… – za­czął, ale go­spo­darz ob­ce­so­wo mu prze­rwał, po­sta­wił na bla­cie kufel spie­nio­ne­go piwa i miskę z kaszą i ka­pu­stą. Swen spoj­rzał nie­chęt­nie na za­war­tość na­czy­nia, ale nie krzy­wił się za bar­dzo – w miej­scach ta­kich jak to można było za po­dob­ną nie­uprzej­mość do­stać nożem pod żebro lub pałką po gło­wie. Się­gnął do ka­le­ty, wy­do­był stam­tąd sa­kiew­kę i po­ło­żył ją na bla­cie. Karcz­marz szyb­ko przy­krył ją dło­nią.

– Hej! – krzyk­nął Swen.

– Uwa­żaj – syk­nął go­spo­darz, na­chy­la­jąc się do niego. – Uwa­żaj dzie­cia­ku, gdzie się po­ka­zu­jesz z pie­niędz­mi. Jak któ­ryś z tych ob­wie­siów – ru­chem głowy wska­zał sie­dzą­cych przy sto­łach męż­czyzn – zo­ba­czy, że masz je przy sobie, za kwa­drans mo­żesz już nie żyć.

Sam wy­cią­gnął z sa­kiew­ki kilka monet, potem ukrad­kiem oddał ją chło­pa­ko­wi. Swen wziął swój obiad i usiadł przy wol­nym sto­li­ku w kącie izby. Je­dząc przy­pa­try­wał się innym go­ściom lo­ka­lu. Okre­śle­nie „ob­wie­sie” cha­rak­te­ry­zo­wa­ło ich wręcz ide­al­nie – byli brud­ni, za­ro­śnię­ci, ich twa­rze przed­sta­wia­ły zaś wszyst­ko oprócz uczci­wo­ści, czy­sto­ści in­ten­cji i po­boż­no­ści. Je­śli­by mimo to ktoś miał co do nich ja­kieś wąt­pli­wo­ści, roz­wie­wa­ło je ich za­cho­wa­nie, ty­po­we dla nie­zbyt bo­ga­tych i wy­kształ­co­nych miesz­kań­ców za­pad­nię­tych pro­win­cji, le­żą­cych da­le­ko od cy­wi­li­zo­wa­ne­go cen­trum Ril­lo­nu – pili na umór, gło­śno re­cho­ta­li i wrzesz­cze­li, do tego zaś pod­czas gry w kości kłó­ci­li się przy każ­dym nie­mal ruchu. Swen mocno ża­ło­wał, że wy­pa­dło mu wje­chać do tego mia­sta, nie­ste­ty za­pa­sy żyw­no­ści, prze­wi­dzia­ne na ty­dzień jazdy aż do serca Cir­cii, skoń­czy­ły mu się już po trzech dniach – mus był więc je uzu­peł­nić, a w od­le­gło­ści przy­naj­mniej trzy­dzie­stu sta­jań nie było żad­nych in­nych ludz­kich sadyb.

Swen czym prę­dzej do­koń­czył po­si­łek. Nie chciał zbyt długą obec­no­ścią pro­wo­ko­wać lo­kal­nych pa­trio­tów i oprysz­ków do prób mało po­ko­jo­we­go wy­wa­le­nia go z ich ziemi, wstał tedy i nie zwra­ca­jąc ni­czy­jej uwagi pod­szedł znów do szynk­wa­su. Karcz­marz zmie­rzył go wzro­kiem, nic jed­nak nie po­wie­dział.

– Zgod­nie z waszą radą – po­wie­dział cicho chło­pak – chciał­bym czym prę­dzej wy­nieść się z tej oko­li­cy. Do tego po­trze­ba mi jed­nak pro­wian­tu na czte­ry, pięć dni. Mo­że­cie mi go sprze­dać?

Karcz­marz chwi­lę mil­czał, potem kiw­nął głową i znikł za drzwia­mi na za­ple­cze. Swen oparł się o bufet, prze­zor­nie nie ob­ra­ca­jąc głowy w kie­run­ku izby i pró­bu­jąc nie zwra­cać na sie­bie uwagi. Nie udało mu się.

Po­czuł wal­nię­cie w plecy, aż się za­krztu­sił. Miał za­miar uda­wać kom­plet­nie pi­ja­ne­go, teraz jed­nak po­de­rwał głowę i spoj­rzał z obu­rze­niem na wiel­kie­go, za­ro­śnię­te­go i śmier­dzą­ce­go al­ko­ho­lem bar­dziej niż go­rzel­nia męż­czy­znę.

– No pa­ni­czy­ku – wy­beł­ko­tał pijak, opie­ra­jąc się o szynk­was tuż obok. – Nie bądź cham, po­staw ko­lej­kę mnie i ko­le­gom. Nowy je­steś, obcy, tedy mus ci wkup­ne za­pła­cić.

Ko­le­dzy tam­te­go oto­czy­li Swena. Było ich trzech, wszy­scy nie­zbyt trzeź­wi ale za to na­sta­wie­ni bo­jo­wo. Chło­pak nie miał ocho­ty wsz­czy­nać awan­tu­ry, ro­zej­rzał się więc za karcz­ma­rzem, któ­re­go jed­nak nadal nie było w izbie.

– Wi­dzi­cie pa­no­wie – uśmiech­nął się z wy­mu­sze­niem – że nie ma go­spo­da­rza. Jak tylko wróci, do­sta­nie­cie swoje piwo.

– Dawaj pie­nią­dze – wark­nął jeden z ko­le­gów tego naj­bar­dziej za­ro­śnię­te­go. – My już sami sobie ku­pi­my.

– Pie­nię­dzy wam nie dam – od­parł spo­koj­nie chło­pak.

Za­ro­śnię­ty po­chy­lił się do niego, od­su­nął opa­da­ją­ce na twarz włosy.

– Nie dasz? – wy­char­czał wście­kle. – Nie dasz!? Dalej chło­py! Za­brać mu sa­kiew­kę, a dać przy oka­zji parę kuk­sań­ców, co by się uspo­ko­ił.

Swen zwi­nął się i chciał od­sko­czyć, nie zdą­żył. Jeden z kom­pa­nów ku­dła­cza chwy­cił go za kark, przy­parł do szynk­wa­su. Drugi uniósł w dłoni gli­nia­ną miskę, za­mie­rza­jąc się, by wal­nąć chłop­ca w głowę. Na­tych­miast też wy­pu­ścił na­czy­nie z ręki, sam zaś za­to­czył się w tył pod cio­sem pałki. Trzy­ma­ją­cy Swena po­dob­nie po­le­ciał do tyłu, wpadł na jeden ze sto­łów.

– Bez burd – po­wie­dział karcz­marz, za­wi­ja­jąc pałką. – Bez awan­tur. Nie w moim lo­ka­lu.

Zbóje cof­nę­li się. Było ich czte­rech, mimo to ich re­spekt przed go­spo­da­rzem mu­siał być spory, wy­szli bo­wiem z karcz­my, nie pro­te­stu­jąc nawet sło­wem. Karcz­marz pa­trzył za nimi długo i dość po­nu­ro.

– Teraz mu­sisz na­praw­dę się spie­szyć chłop­cze – po­wie­dział do Swena. – Tu masz je­dze­nie, sia­daj czym prę­dzej na konia i jedź stąd co ry­chlej.

Swen kiw­nął głową.

Plac przed karcz­mą, na jego szczę­ście, był pusty. Pi­ja­ni zbóje albo nie mieli za­mia­ru mścić się na nim, albo też nie zdą­ży­li jesz­cze wró­cić z domów z no­ża­mi i ma­cze­ta­mi – dość, że od­wią­zu­ją­ce­mu od ko­no­wią­zu wierz­chow­ca Swe­no­wi nikt nie prze­szka­dzał. Kło­po­ty za­czę­ły się, gdy wy­pro­wa­dził go na ulicę i miał za­miar wsko­czyć na sio­dło. Spo­mię­dzy chat wy­ło­ni­ły się draby. Poza czwór­ką, która za­cze­pi­ła chło­pa­ka w karcz­mie, było mię­dzy nimi jesz­cze trzech in­nych. Swen cof­nął się o krok, z wi­szą­cej przy sio­dle wierz­chow­ca po­chwy wy­do­był kord. Tamci zbli­ży­li się pół­ko­lem, oto­czy­li go. Nie ba­wi­li się w sta­wia­nie wa­run­ków ani inne ce­re­gie­le. Ku­dła­ty ol­brzym pierw­szy za­mach­nął się trzy­ma­ną w ręku pło­to­wą szta­che­tą. Swen sko­czył na niego a drab, za­sko­czo­ny takim po­su­nię­ciem, przez mo­ment nie za­re­ago­wał. Swe­no­wi to wy­star­czy­ło. Gardą ude­rzył prze­ciw­ni­ka w nos, z roz­pę­du wy­rżnął go bar­kiem w pierś, wra­ził mu ło­kieć w splot sło­necz­ny, na dobre za­koń­cze­nie zaś kop­nął go w nogę. Wiel­ki męż­czy­zna bez jęku osu­nął się na zie­mię, Swen zaś od­sko­czył na krok i ob­ró­cił się fron­tem ku resz­cie na­past­ni­ków. Wszyst­ko to stało się tak szyb­ko, że tamci do­pie­ro teraz ru­szy­li się z miejsc. Ich miny były jed­nak za­cię­te. Swen wes­tchnął. Nie dał im się zbli­żyć, sam za­ata­ko­wał. Sko­czył po­mię­dzy nich jak pan­te­ra, jak pan­te­ra po­czął zwi­jać się i roz­da­wać ciosy. Dla syna elfki i czło­wie­ka z pół­no­cy ci pi­ja­cy i ra­bu­sie wy­da­wa­li się wolni i bez­rad­ni jak dzie­ci. Walka nie trwa­ła długo. Swen po chwi­li wy­sko­czył z ciżby i cof­nął się na bez­piecz­ną od­le­głość. Dy­szał cięż­ko, jed­nak tylko ze zmę­cze­nia, nie był po­waż­nie ranny. Dwu­krot­nie obe­rwał pałką, raz w lewy bark, drugi raz w plecy, żaden jed­nak cios nie był groź­ny. Ze zbó­jów na­to­miast je­dy­nie trzech trzy­ma­ło się wciąż na no­gach. Swen zdzi­wił się, że nie ata­ku­ją, choć w za­sa­dzie po­win­ni mieć już dosyć. Pi­ja­cy jed­nak nawet nie zwra­ca­li na niego uwagi, wszy­scy trzej klęk­nę­li obok jed­ne­go z po­wa­lo­nych ko­le­gów. Chło­pak ostroż­nie zbli­żył się, wę­sząc pod­stęp. W końcu sta­nął tuż obok nich, wtedy zo­ba­czył, na co pa­trzą. Jeden z tych le­żą­cych miał roz­pła­ta­ne gar­dło, krew po­wo­li spły­wa­ła na zie­mię. Męż­czy­zna nie ru­szał się, nie od­dy­chał. Zbóje po­wo­li wsta­li i od­su­nę­li się od Swena. Wokół zbie­rał się już mały tłu­mek miesz­kań­ców. Chło­pak w mil­cze­niu pa­trzył na po­zba­wio­ne życia ciało. Po chwi­li obok po­ja­wi­ło się kilku męż­czyzn z mie­cza­mi przy bo­kach i ubra­nych w grube, mocne kurt­ki. Trzech za­ję­ło się aresz­to­wa­niem zbó­jów, czwar­ty, o krót­kiej, szcze­ci­nia­stej, czar­nej bro­dzie, pod­szedł do Swena i wy­cią­gnął rękę.

– Kord – roz­ka­zał. Chło­pak bez pro­te­stów oddał mu broń.

– Je­stem nie­win­ny – po­wie­dział. – Na­pad­nię­to mnie.

Straż­nik miej­ski po­krę­cił głową.

– To już bur­mistrz roz­strzy­gnie – oświad­czył sucho. – Idziesz z nami.

Chło­pak wes­tchnął i kiw­nął głową.

 

***

 

Stan­dar­dy zbu­do­wa­ne­go w za­stęp­stwie ra­tu­sza urzę­du bur­mi­strza nie róż­ni­ły się wiele od stan­dar­dów karcz­my, w któ­rej Swen jadł obiad. Wznie­sio­no go z nieco tylko lep­sze­go drew­na i nie­licz­nych ce­gieł, było tu też tro­chę bar­dziej czy­sto. Je­dy­ne okno je­dy­nej izby na pię­trze bu­dyn­ku wy­cho­dzi­ło na nie­wiel­ki rynek mia­stecz­ka. Widok jed­nak nie był zbyt pięk­ny. Plac był błot­ni­sty i pełen kałuż po nie­daw­nym desz­czu, głów­ną zaś jego atrak­cję sta­no­wi­ła dwu­oso­bo­wa szu­bie­ni­ca. Na sa­me­go bur­mi­strza przy­szło im tro­chę po­cze­kać. W ga­bi­ne­cie sie­dzie­li tylko Swen i bro­da­ty straż­nik miej­ski. Chło­pak był dość mar­kot­ny. Do za­da­wa­nia śmier­ci nigdy się nie przy­wy­ka, za­wsze ma się wy­rzu­ty su­mie­nia, jed­nak nawet nie o to cho­dzi­ło. Chło­pak przede wszyst­kim mar­twił się teraz o wła­sną skórę. Nie znaj­dzie za­pew­ne świad­ków, któ­rzy po­twier­dzi­li­by, że to on zo­stał na­pad­nię­ty, bał się też, że bur­mistrz nie bę­dzie chciał bu­dzić zło­ści miesz­kań­ców mia­stecz­ka i uzna, że po­wie­sze­nie włó­czę­gi mniej go bę­dzie kosz­to­wa­ło.

“Głu­pio by było”, po­my­ślał, “zgi­nąć w tak głupi spo­sób i z ta­kie­go głu­pie­go po­wo­du”.

Uniósł głowę sły­sząc skrzyp za­wia­sów. W drzwiach stał wy­so­ki, chudy męż­czy­zna. Jego po­ora­na zmarszcz­ka­mi twarz nie była by­naj­mniej ob­li­czem star­ca, ra­czej czło­wie­ka, któ­re­go życie pełne jest zgry­zot. Nie był nawet w jed­nym de­ta­lu po­dob­ny do okrą­głych, pu­co­ło­wa­tych bur­mi­strzów wiel­kich miast, ja­kich Swen miał oka­zję wi­dy­wać do tej pory. Ten męż­czy­zna zda­wał się być bar­dziej na­jem­ni­kiem lub żoł­nie­rzem.

“W za­sa­dzie nie ma się co dzi­wić”, stwier­dził w duchu chło­pak. “W takim miej­scu bur­mistrz za­pew­ne nie ma czasu by prze­sia­dy­wać prze­sad­nie długo za biur­kiem. Czę­ściej pew­nie jest w sio­dle, niż na krze­śle”.

Bur­mistrz kil­ko­ma kro­ka­mi prze­mie­rzył nie­wiel­ką od­le­głość dzie­lą­cą go od sto­ją­ce­go pod ścia­ną stołu, usiadł przy nim, kiw­nął głową bro­da­te­mu męż­czyź­nie. Na Swena nawet nie zer­k­nął.

– Dzię­ku­ję ci Drego – rzekł do straż­ni­ka. – Jak zdą­ży­łem już za­sły­szeć, szyb­ko za­re­ago­wa­li­ście. Dzię­ku­ję ci, je­steś wolny.

Bro­dacz wstał, skło­nił się lekko i wy­szedł. Bur­mistrz chwi­lę sie­dział w mil­cze­niu, potem wstał, pod­szedł do nie­wiel­kie­go ko­min­ka i do­rzu­cił doń szcza­pę drew­na. Swen ob­ser­wo­wał go, nie kwa­pił się jed­nak by za­cząć pierw­szy mówić.

– Urząd bur­mi­strza, czy bar­dziej sze­ry­fa, pia­stu­ję od bez mała trzy­dzie­stu lat – ode­zwał się nie­spo­dzie­wa­nie męż­czy­zna. – I przez cały ten czas wi­dzia­łem le­d­wie kil­ku­na­stu ludzi spoza tej za­pa­dłej mie­ści­ny. Ow­szem, dość czę­sto mamy tu burdy, jed­nak pra­wie nigdy nie pa­da­ją trupy. Teraz zaś przy­jeż­dżasz ty, chłop­cze, i w walce jeden prze­ciw­ko sze­ściu za­bi­jasz tu­tej­sze­go miesz­kań­ca. Nie wiem czy po­wi­nie­nem bar­dziej gra­tu­lo­wać ci umie­jęt­no­ści i bra­wu­ry, czy też zło­ścić za zbu­rze­nie spo­ko­ju w mie­ście.

Za­milkł. Swen nadał nie spie­szył się z od­zy­wa­niem.

– Za za­bój­stwo w po­je­dyn­ku grozi szu­bie­ni­ca – ozwał się po chwi­li znów bur­mistrz. – Nijak mi jed­nak skla­sy­fi­ko­wać jako po­je­dy­nek po­tycz­ki, w któ­rej sze­ściu pi­ja­ków na­pa­da jed­ne­go chło­pa­ka. Do­my­ślam się, jak spra­wa fak­tycz­nie wy­glą­da­ła. Mam jed­nak zwią­za­ne ręce mło­dzień­cze.

Za­milkł znowu, a Swen tym razem po­sta­no­wił się ode­zwać.

– Je­ste­ście tu stró­żem prawa – przy­po­mniał de­li­kat­nie.

– Je­stem – przy­znał męż­czy­zna. – Ale to nie jest moje mia­sto. Je­że­li unie­win­nię cię i pusz­czę wolno, nie do­je­dziesz nawet do opłot­ków. Dorwą cię i zma­sa­kru­ją w ra­mach sa­mo­są­du. Mógł­bym dać ci eskor­tę, ale wów­czas praw­do­po­dob­nie przy­szli by tutaj z no­ża­mi i po­chod­nia­mi. Ci lu­dzie są dzicy, chłop­cze, a ty za­bi­łeś jed­ne­go z nich. Tam­ten zmar­ły męż­czy­zna na­zy­wał się Roki. Mało kto go lubił, więk­szość ży­czy­ła mu strycz­ka, jed­nak teraz gdy to ty, obcy przy­błę­da, go za­bi­łeś, nie spo­czną póki cię nie do­sta­ną. Teraz ro­zu­miesz?

– Ro­zu­miem – kiw­nął głową Swen. – Cóż więc po­zo­sta­je wam i mnie?

Sze­ryf mil­czał długo.

– Dam ci moż­li­wość re­ha­bi­li­ta­cji – po­wie­dział w końcu. – Tak by wilk, czyli miesz­cza­nie, był na­je­dzo­ny, owca zaś, którą je­steś ty, prze­ży­ła.

Za­milkł na chwi­lę, po czym kon­ty­nu­ował:

– Od ja­kie­goś czasu zni­ka­ją u nas lu­dzie. Kil­ka­na­ście ko­biet, męż­czyzn i dzie­ci znik­nę­ło z mia­sta w nie­wy­ja­śnio­nych oko­licz­no­ściach. A ra­czej – oko­licz­no­ści są nie­wy­ja­śnio­ne, lecz znane. Wszy­scy po pro­stu jakby się pod zie­mię za­pa­dli. Nie wy­ma­gam od cie­bie uka­ra­nia spraw­cy, ale mu­sisz go od­na­leźć. Jak ci się uda – od­je­dziesz wolno, jesz­cze na drogę po­da­ru­ję ci sa­kiew­kę.

Swen wes­tchnął.

– Jak miał­bym się za to wziąć? Skoro jest tak nie­wie­le in­for­ma­cji, śledz­two zaj­mie pew­nie kilka ty­go­dni, ja zaś nie mam tyle czasu.

– Są dwie osoby, które mo­gły­by ci udzie­lić pew­nych in­for­ma­cji – od­parł bur­mistrz. – Pierw­sza to ka­płan z na­szej ka­plicz­ki. Twier­dzi, że wi­dział raz, jak coś po­rwa­ło jedną ko­bie­tę która po zmro­ku wy­szła przed dom. Druga osoba to nasza lo­kal­na cza­row­ni­ca, ale z nią ostroż­nie. Nie jest zbyt to­wa­rzy­ska i bar­dzo nie lubi miesz­kań­ców na­sze­go mia­sta. Wąt­pię czy ze­chce ci pomóc, ale wie dużo i kto wie, może coś od niej wy­cią­gniesz.

Swen kiw­nął głową.

– Cóż, do­brze. Jeśli to ma być cena mojej wol­no­ści…

Bur­mistrz kiw­nął głową.

– Świet­nie. Bę­dziesz mu­siał zo­sta­wić u mnie konia, bym miał pew­ność, że nie uciek­niesz. Idź do ka­pła­na, to po dru­giej stro­nie rynku, ja zaś ogło­szę lu­dziom nasz po­mysł. Nie­na­wi­dzą cię, ale bar­dziej jesz­cze boją się tych ta­jem­ni­czych znik­nięć, ustą­pią więc. Po­wo­dze­nia chłop­cze.

 

***

 

Ka­płan di­kroń­skiej ka­pli­cy pre­zen­to­wał się dość sym­pa­tycz­nie. Miał około sześć­dzie­się­ciu lat i po­czci­wą twarz praw­dzi­wie wie­rzą­ce­go czło­wie­ka. Ka­pli­ca zda­wa­ła się być dla niego całym świa­tem, ko­chał ją tak, jak star­si lu­dzie czę­sto ko­cha­ją za­miesz­ki­wa­ne od dzie­ciń­stwa domy. Cią­gle się też uśmie­chał. Z uśmie­chem po­wi­tał Swena, z uśmie­chem wy­słu­chał z czym chło­pak przy­cho­dzi.

– Nie­ste­ty – wes­tchnął. – Tak też są­dzi­łem, że nie przy­cho­dzisz się po­mo­dlić synu. W tym mie­ście na­praw­dę rzad­ko ktoś przy­cho­dzi w to świę­te miej­sce by po­roz­ma­wiać z bo­ga­mi. No ale cóż, godzi się pomóc bliź­nie­mu, tym bar­dziej, że cho­dzi o spra­wę kry­mi­nal­ną, o śmierć nie­win­nych osób. Usiądź­my – ge­stem za­pro­sił chło­pa­ka na sto­ją­cą pod ścia­ną ławkę.

– Nie wiem wiele – za­czął mówić ka­płan. – Oba­wiam się, że nieco cię roz­cza­ru­ję. Ale opo­wiem ci jak to było. Wy­sze­dłem po zmro­ku z ka­pli­cy, gdyż do późna sprzą­ta­łem w niej, i po­sze­dłem do mo­je­go domu, le­żą­ce­go na skra­ju mia­sta. Gdy byłem już bli­sko, do­strze­głem prze­cha­dza­ją­cą się przy domu ko­bie­tę. Wtedy z ciem­no­ści wy­sko­czy­ło to coś, istny demon o któ­rym mówi Księ­ga Panów. Zęby miało dłu­gie na ło­kieć, szpo­ny na dwa. Uca­pi­ło w wiel­kie łapy ko­bie­tę i znik­nę­ło w mroku. Jam z prze­ra­że­nia ze­mdlał, gdy się ock­ną­łem, świ­ta­ło już. Co tchu po­bie­głem do bur­mi­strza i opo­wie­dzia­łem mu to wszyst­ko. Wy­słał zbroj­nych, ale nie zna­leź­li żad­nych śla­dów. Pewno by nikt mi nie uwie­rzył, gdyby nie to, że ko­bie­ta owa istot­nie znik­nę­ła.

Sta­ru­szek wes­tchnął i zgar­bił się.

– Twier­dzi­cie – ode­zwał się nie­pew­nie Swen – że w oko­li­cy gra­su­je po­ry­wa­ją­cy i zja­da­ją­cy ludzi demon? Jeśli tak…

– Na­dej­dzie czas, gdy lu­dzie od­wró­cą się od wiary, szy­dzić z niej będą, a jej nauki za nic sobie mieć – za­cy­to­wał ka­płan. – Wów­czas bo­go­wie ześlą im de­mo­na, który sza­leć bę­dzie po ziemi przez dni pięć, aż nie­wier­ni znów ob­li­cza swe ku Panom ob­ró­cą. Tak chłop­cze, temu grzesz­ne­mu mia­stu pil­nie po­trze­ba na­wró­ce­nia, a do tego każda droga jest dobra. Uwa­żam wsze­la­ko, że demon ów to nie boży wy­słan­nik, lecz po­twór na usłu­gach oko­licz­nej wiedź­my. Mówią wszak, że baby takie jak ona ludzi mor­du­ją, skórę wie­sza­ją na ścia­nach, zaś kości i mięso go­tu­ją i warzą z nich swoje okrop­ne elik­si­ry.

– Bur­mistrz ra­dził mi do niej rów­nież zwró­cić się po radę – po­wie­dział Swen. Ka­płan gwał­tow­nie za­ma­chał rę­ka­mi.

– Nie! – krzyk­nął. – Jeśli w ogóle wy­szedł­byś z jej chaty żywy, i tak by­ło­by to duże szczę­ście. Z całą pew­no­ścią zaś nie po­wie­dzia­ła­by ci nic, gdyż sama jest spraw­czy­nią tych mor­derstw. Mó­wi­łem to już bur­mi­strzo­wi, nie chciał jed­nak mnie słu­chać.

Swen wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Za­le­ży mi na zna­le­zie­niu mor­der­cy i to w moż­li­wie krót­kim cza­sie. Przed­sta­wiasz mi jed­nak tutaj twoje pry­wat­ne zda­nie i hi­po­te­zę. Mi to może wy­star­czyć, ale bur­mi­strzo­wi nie wy­star­czy. Za­żą­da do­wo­dów.

– Zdo­bę­dzie­my je! – wy­krzyk­nął pod­nie­co­ny sta­rzec. – Obie­cu­ję! Po­jedź ze mną do jej domu a przy­rze­kam, że zdo­bę­dzie­my do­wo­dy zdol­ne prze­ko­nać i bur­mi­strza i całe mia­sto. W jej cha­cie muszą być ja­kieś ślady, szcząt­ki, bo­go­wie do­po­móż­cie, może nawet i ży­ją­cy jesz­cze lu­dzie. Mu­si­my ich ura­to­wać!

Ka­płan tak za­pa­lił się do tej misji, że ze­rwał się z ławki i czer­wo­ny na twa­rzy za­czął ma­chać rę­ka­mi. Swen, cho­ciaż en­tu­zja­zmu oka­zy­wał zde­cy­do­wa­nie mniej, w duchu nie miał nic prze­ciw­ko eska­pa­dzie. Osta­tecz­nie, skoro nie miał tro­pów, mógł czas tra­cić rów­nie do­brze w taki jak i inny spo­sób.

– Kiedy się tam wy­bie­rze­my? – za­py­tał.

– Wiem, że czę­sto wy­jeż­dża gdzieś w nocy – od­parł ka­płan. – Wraca o świ­cie. Jej chata jest dość da­le­ko, mu­sie­li­by­śmy wy­ru­szyć zaraz po za­pad­nię­ciu zmro­ku, by nie bu­dzić ni­czy­ich po­dej­rzeń. Jeśli jed­nak bur­mistrz za­brał ci konia, marsz zaj­mie nam więk­szość nocy. Po­win­ni­śmy tedy do­trzeć na go­dzi­nę przed świ­tem. Wy­star­czy nam czasu na po­szu­ki­wa­nia, ale bę­dzie­my się mu­sie­li stam­tąd dość szyb­ko za­bie­rać póź­niej, by wiedź­ma nas nie do­pa­dła.

– Zgoda – kiw­nął głową Swen.

 

***

 

 

Noc była bar­dzo ciem­na. Chmu­ry cał­ko­wi­cie nie­mal za­sła­nia­ły niebo, gwiaz­dy nie świe­ci­ły, można było się bez mała po­tknąć o wła­sne nogi. Szczę­ściem ka­płan do­brze orien­to­wał się w oko­li­cy, pro­wa­dził bez­błęd­nie. Jak na sześć­dzie­się­cio­lat­ka po­ru­szał się wy­jąt­ko­wo żwawo, Swen ledwo mógł za nim na­dą­żyć. Na szla­ku, wśród przy­jem­nych przy­gód, prze­żył też dużo nie­przy­jem­nych, nie pa­mię­tał jed­nak rów­nie prze­ra­ża­ją­cej i okrop­nej jak ta nocna wę­drów­ka. Kle­iły mu się oczy, nogi plą­ta­ły, co chwi­la po­ty­kał się o ka­mie­nie i wgłę­bie­nia w ziemi. Pro­wa­dzą­cy ka­płan był ledwo wi­docz­ny, nie­raz nik­nął Swe­no­wi z oczu, a wtedy chło­pak miał wra­że­nie, że jest sam w noc­nych ciem­no­ściach. Wów­czas włosy je­ży­ły mu się na gło­wie.

Nie wie­dział ile trwał ten marsz, za­tra­cił się w ciem­no­ściach i stra­chu. Zdzi­wił się jed­nak, gdy ka­płan nie­spo­dzie­wa­nie za­trzy­mał się i trą­cił go łok­ciem.

– To tutaj – szep­nął.

– Już? – zdzi­wił się chło­pak. Zda­wa­ło mu się, że ma­sze­ru­ją góra go­dzi­nę, jed­nak ma­ja­czą­cy w mroku zarys chaty nie mógł bu­dzić wąt­pli­wo­ści.

– Do­pie­ro – spre­cy­zo­wał sta­ru­szek. – Je­ste­śmy bar­dzo późno. Spójrz, słoń­ce nie­dłu­go bę­dzie wscho­dzi­ło. Mu­si­my się spie­szyć.

Swen spoj­rzał na wschód. Istot­nie, ja­śnia­ły tam już pierw­sze świa­tła ju­trzen­ki. Nie miał ocho­ty zo­stać na­kry­tym przez wiedź­mę na mysz­ko­wa­niu w jej domu, po­spie­szył więc za ka­pła­nem, który już pod­cho­dził pod drzwi. Razem ostroż­nie we­szli do środ­ka. Swen spo­dzie­wał się, że ude­rzy go odór roz­kła­da­ją­cych się zwłok, po­wi­tał go na­to­miast wcale miły za­pach ziół. Ro­zej­rzał się po izbie. Nie była duża i de­fi­ni­tyw­nie nie było z niej żad­nych in­nych wyjść, po­miesz­cze­nie mu­sia­ło więc wy­peł­niać całą chatę. W kącie stało łóżko, puste jed­nak, cza­row­ni­cy ewi­dent­nie nie było w domu. Sie­dzą­cy na pa­ra­pe­cie okna wiel­ki, czar­ny kocur, za­miau­czał prze­raź­li­wie. Swen i ka­płan wstrzy­ma­li od­dech, nikt jed­nak nie od­po­wie­dział na to za­wo­ła­nie.

– Ro­zej­rzyj się tu – po­wie­dział nor­mal­nym już tonem sta­rzec. – Ja obej­dę oko­li­cę, może znaj­dę jakąś piw­nicz­kę, czy coś ta­kie­go.

Swen kiw­nął głową i wziął się za mysz­ko­wa­nie. Za­czął od le­żą­cej na pod­ło­dze dzi­czej skóry, słu­żą­cej za dywan. Był ab­so­lut­nie prze­ko­na­ny, że znaj­dzie pod nią klapę pro­wa­dzą­cą pod zie­mię, był tego tak pe­wien, że jego zdzi­wie­nie, gdy na­po­tkał zwy­kłe deski, nie miało gra­nic. Wzru­szył ra­mio­na­mi i pod­szedł do łóżka. Leżał pod nim nie­wiel­ki ko­cio­łek a także wy­słu­żo­na mio­tła, sple­cio­na z wi­kli­no­wych pędów. Ko­cio­łek nie spra­wiał jed­nak wra­że­nia, jakby nie­daw­no coś w nim go­to­wa­no, prze­ciw­nie, cały nie­mal był po­kry­ty rdzą. Swen pod­szedł więc do sto­ją­cej przy ścia­nie wiel­kiej szafy. Czar­ny kocur ob­ser­wo­wał go uważ­nie, sie­dzą­cy na zwi­sa­ją­cej z su­fi­tu belce ja­strząb wbi­jał w niego mor­der­czy wzrok. Swen otwo­rzył szafę. Jego oczom uka­za­ły się półki, wy­peł­nio­ne ca­ły­mi rzę­da­mi bu­te­lek, fla­ko­nów, fio­lek i sło­ików. W na­czy­niach były płyny róż­nej barwy, a także za­su­szo­ne jasz­czur­ki, ze­schnię­te li­ście, ciecz o bar­wie krwi oraz wiele, wiele in­nych, pa­skud­nych rze­czy. Swen się­gnął po zie­lo­ny elik­sir w nie­wiel­kiej, za­kor­ko­wa­nej bu­te­lecz­ce.

– Ostroż­nie – usły­szał za ple­ca­mi drwią­cy, ko­bie­cy głos. – Do­stał­byś od niego strasz­li­we­go bólu brzu­cha.

 

***

 

Swen ob­ró­cił się po­wo­li. Bar­dzo po­wo­li. Nie za­mie­rzał ry­zy­ko­wać, że ktoś sto­ją­cy za jego ple­ca­mi zbyt szyb­ki ruch uzna za próbę uciecz­ki lub ataku. Sta­nął fron­tem do drzwi i onie­miał. Z opo­wie­ści bur­mi­strza i ka­pła­na, mó­wią­cych mu o wiedź­mie, chło­pak wy­ro­bił sobie pe­wien obraz owej cza­row­ni­cy, obraz nie­zwy­kle po­dob­ny do wiedźm z le­gend. Spo­dzie­wał się więc zgar­bio­nej sta­ru­chy, ubra­nej w łach­ma­ny, z za­krzy­wio­ny­mi w szpo­ny dłoń­mi i zło­śli­wo­ścią w oczach. Z całą pew­no­ścią nie spo­dzie­wał się zaś tego co zo­ba­czył. Cza­row­ni­ca była młoda, lub przy­naj­mniej się taka wy­da­wa­ła. Nie mogła mieć wię­cej niż dwa­dzie­ścia kilka lat. Jej jasna, może odro­bi­nę zbyt chuda twarz, oko­lo­na była au­re­olą pro­stych, zło­tych jak żyto wło­sów. Fi­gu­ra wiedź­my była szczu­pła i zgrab­na, pro­sta jak wierz­ba. W sumie dziew­czy­na bar­dziej przy­po­mi­na­ła we­so­łą dzier­lat­kę, szla­chec­ką córkę, niż zgar­bio­ną sta­ru­chę. Je­dy­ne co w niej było z tego, czego ocze­ki­wał Swen, to oczy. Ciem­ne, nie­mal­że czar­ne, z błysz­czą­cą w nich zło­śli­wo­ścią. Cała po­stać wiedź­my tak za­sko­czy­ła chło­pa­ka, że dłuż­szą chwi­lę nie mógł dobyć głosu. Gdy w końcu otrzą­snął się, szyb­ko od­sta­wił fla­kon na półkę i uniósł ręce. Dziew­czy­na ro­ze­śmia­ła się. W jej gło­sie nie było ani cie­nia zło­śli­wo­ści, był to po pro­stu głos mło­dej, ra­do­snej, wiej­skiej dziew­czy­ny.

– Spo­koj­nie – po­wie­dzia­ła gdy prze­sta­ła się śmiać. – Nie mu­sisz się mnie bać, choć przy­zna­ję, że mysz­ko­wa­nie w mojej sza­fie nie jest naj­lep­szym spo­so­bem na wy­war­cie do­bre­go pierw­sze­go wra­że­nia. Ale niech tam, w grun­cie rze­czy nie mam nic do ukry­cia. O co chciał­byś mnie pro­sić? Ostrze­gam, na­pa­rów na ból brzu­cha wzdę­tej krowy nie ważę, a za­bie­gi abor­cyj­ne są dro­gie. Zresz­tą – przyj­rza­ła mu się uważ­nie – nie wy­glą­dasz mi na wie­śnia­ka z nie­da­le­kie­go mia­stecz­ka. Czyż­byś był zatem wę­drow­cem? Od­po­wiedz­że wresz­cie.

Swen znów za­po­mniał ję­zy­ka w gębie. Przez chwi­lę był pe­wien, że tra­fił do nie­wła­ści­we­go domu. Cała ta dziew­czy­na tak kłó­ci­ła się z wizją złej, mor­du­ją­cej ludzi wiedź­my, że był pewny iż zbłą­dzi­li i są u ja­kiejś innej cza­row­ni­cy.

– Aa… ty je­steś lo­kal­ną wiedź­mą? – spy­tał kre­tyń­sko i znów usły­szał jej per­li­sty śmiech.

– W rze­czy samej. Nie od­po­wia­dam temu co opo­wie­dzie­li ci miesz­cza­nie? Cóż, nie lubią mnie zbyt­nio, z wza­jem­no­ścią zresz­tą.

Swen ode­tchnął z ulgą, sły­sząc przed drzwia­mi kroki ka­pła­na. Sta­rzec wszedł do chaty i sta­nął jak wryty. Dziew­czy­na na jego widok wy­pro­sto­wa­ła się i wbiła wzrok w jego oczy.

– Witaj ka­pła­nie – przy­wi­ta­ła go, ale tym razem jej gło­so­wi wy­raź­nie bra­ko­wa­ło ser­decz­no­ści. – Przy­znam, że cie­bie się tu nie spo­dzie­wa­łam. Cóż spro­wa­dza?

Sta­rzec, za­miast od­po­wie­dzieć, zwró­cił się do Swena.

– Chłop­cze – po­wie­dział drżą­cym gło­sem. – Zna­la­złem czego szu­ka­li­śmy. Szcząt­ki ciał tam­tych po­mor­do­wa­nych w stud­ni. To ona – ge­stem wska­zał cza­row­ni­cę. – To jej wina. Nie cze­kaj, ona nie po­zwo­li nam stąd odejść. Zabij ją.

Swena za­sko­czy­ła nagła zmia­na w tonie i spo­so­bie mó­wie­nia star­ca, zdzi­wi­ła go także jego żądza krwi, nie drgnął więc nawet. Dziew­czy­na za to prze­mó­wi­ła.

– O co się roz­cho­dzi ka­pła­nie? O tych po­mor­do­wa­nych z mia­sta? Łżesz, twier­dząc że w mojej stud­ni znaj­du­ją się ich szcząt­ki. Jeśli chcesz, mo­że­my z owym chło­pa­kiem pójść i się prze­ko­nać.

Zro­bi­ła krok w stro­nę drzwi ale sta­rzec za­gro­dził jej drogę. Swe­no­wi wy­da­ło się, że w jego oczach coś przez mo­ment się po­ru­szy­ło, jakby prze­bie­gła je iskra, po czym szyb­ko zga­sła. Wiedź­ma też to do­strze­gła. I sta­nę­ła w miej­scu.

– Na­resz­cie – po­wie­dzia­ła cicho, lekko drżą­cym gło­sem. – Na­resz­cie wiem. Wi­dzia­łam znaki, ale sama nie wie­rzy­łam w nie. Teraz wiem. To tyś zabił tych ludzi. Ty, ka­pła­nie. Bo tyś wszak jest…

Swen pa­trzył w twarz dziew­czy­ny ni­cze­go nie poj­mu­jąc, uło­wił kątem oka ruch. Spoj­rzał, ale już było za późno. Ręka star­ca, dzier­żą­ca nóż, już opa­da­ła. Nim chło­pak zdą­żył choć­by krzyk­nąć, sze­ścio­ca­lo­wa klin­ga wbiła się w pierś dziew­czy­ny. Krew blu­znę­ła na pod­ło­gę. Cza­row­ni­ca za­to­czy­ła się i wciąż bro­cząc krwią, upa­dła na łóżko. Czar­ny kocur za­miau­czał prze­raź­li­wie i sko­czył w jej kie­run­ku. Swen zaś stał jak ska­mie­nia­ły, pa­trząc na okrwa­wio­ne ostrze noża. Po­wo­li pod­szedł do ka­pła­na, na któ­re­go twa­rzy, o dziwo, nie ma­lo­wa­ły się żadne uczu­cia. Spo­koj­nie wy­cie­rał klin­gę pod­nie­sio­ną z pod­ło­gi szma­tą.

– Dla­cze­go to zro­bi­łeś? – wy­chry­piał chło­pak. Sta­rzec spoj­rzał na niego prze­lot­nie.

– Nie chcia­łeś ty, mu­sia­łem cię wy­rę­czyć.

Swen wy­do­był zza pasa kord.

– Kim ty je­steś? – spy­tał, choć wy­da­wa­ło mu się, że wie. Ka­płan od­su­nął się od niego lekko.

– Opa­nuj się mło­dzień­cze – roz­ka­zał twar­dym gło­sem.

– Dla­cze­go!? – krzyk­nął roz­pacz­li­wie chło­pak. – Dla­cze­go za­bi­łeś ją? I dla­cze­go ona po­wie­dzia­ła, że za­bi­łeś i tych in­nych? Ło­trze!

Z krzy­kiem na­tarł na ka­pła­na. Sta­rzec znów po­ka­zał nad­zwy­czaj­ną jak na swój wiek gib­kość i siłę, odbił bo­wiem cios korda nożem i od­sko­czył. Swen na­tarł na niego z furią. W szale nie zwa­żał na nie­bez­pie­czeń­stwo, chciał roz­bro­ić ka­pła­na i zmu­sić go do udzie­le­nia od­po­wie­dzi. Sta­rzec, choć wal­czył do­brze, nie miał wiel­kich szans z wy­szko­lo­nym na pół­no­cy szer­mie­rzem. Po chwi­li Swen wy­trą­cił mu nóż, ude­rzył gardą w twarz i oba­lił na zie­mię.

– Teraz od­po­wiesz mi – wark­nął, sta­jąc nad nim. Ka­płan po­wo­li uniósł się na klęcz­ki i spoj­rzał na niego, a chło­pak cof­nął się o krok. Tym razem już w oczach star­ca nie prze­bie­ga­ły iskry, oczy te pło­nę­ły.

– Cóż – po­wie­dział ka­płan zu­peł­nie nie swoim gło­sem, o wiele niż­szym i po­tęż­niej­szym. – Pora na do­gryw­kę.

Me­ta­mor­fo­za nie była stop­nio­wa. Nagle pękło na nim ubra­nie, wy­ło­ni­ła się spod niego czar­na skóra i zje­żo­na sierść. Po­stać uro­sła dobre dwa razy, jej głowa z ludz­kiej zmie­ni­ła się na rów­nież po­ro­śnię­tą czar­nym fu­trem, ze ster­czą­cy­mi spi­cza­sty­mi usza­mi i zę­ba­tym, wil­czym py­skiem. Pulch­ne, za­zwy­czaj skła­da­ne do mo­dli­twy ręce, zmie­ni­ły się w upa­zu­rzo­ne łapy po­two­ra. Wil­ko­łak wstał. Gó­ro­wał nad spa­ra­li­żo­wa­nym z prze­ra­że­nia Swe­nem, prze­ra­sta­jąc go dobre dwa razy. Za­war­czał i jed­nym cio­sem łapy po­słał chło­pa­ka na ścia­nę. Swen osu­nął się po niej z ję­kiem, kord wy­padł mu z ręki. Po­twór pod­szedł po­wo­li.

– Nie mam wiele czasu – wark­nął. – Ale od­po­wiem na twoje py­ta­nie, niech to bę­dzie ostat­nim co usły­szysz. Wiedź­mę za­bi­łem po­nie­waż do­strze­gła moją praw­dzi­wą na­tu­rę. I tak, ja za­bi­łem tych za­gi­nio­nych, to ja stoję za ich znik­nię­cia­mi.

– Dla­cze­go? – wy­ję­czał Swen. Czuł strasz­li­wy ból w klat­ce pier­sio­wej i w ple­cach, z pew­no­ścią cios po­two­ra i ude­rze­nie w ścia­nę uszko­dzi­ły mu kości. Wil­ko­łak prze­cią­gnął się.

– Po­nie­waż temu mia­stu – po­wie­dział wolno i do­bit­nie swym złym, peł­nym nie­na­wi­ści gło­sem – po­trze­ba na­wró­ce­nia i każda droga jest do tego dobra. Pró­bo­wa­łem po­ko­jo­wo, przy­sze­dłem do nich w ludz­kiej po­sta­ci i przy­ją­łem po­sa­dę ka­pła­na. Nie przy­cią­gną­łem jed­nak nie­mal ni­ko­go do ka­pli­cy, lu­dzie śmia­li się ze mnie, wy­ty­ka­li pal­ca­mi. To spró­bo­wa­łem ina­czej i za­czą­łem za­bi­jać. I będę za­bi­jał dalej, aż zro­zu­mie­ją, że je­dy­nym ich ra­tun­kiem jest zwró­ce­nie się do bogów z bła­ga­niem o ra­tu­nek. Oba­wiam się jed­nak, że dla cie­bie, chłop­cze, nie ma już drogi praw­dy, sam za­mkną­łeś ją przed sobą. Zaś ten świat trze­ba oczy­ścić z chwa­stów, jak czy­ści się po­ro­śnię­te zbo­żem pole. Że­gnaj Swe­nie.

Po­chy­lił się i ude­rzył chło­pa­ka w głowę.

 

***

 

 

– Za po­dwój­ne mor­der­stwo, do­ko­na­ne na oso­bie lo­kal­nej cza­row­ni­cy oraz do­bre­go kmie­cia Ro­kie­go, a także za nie­wy­wią­za­nie się z umowy za­war­tej z na­szym bur­mi­strzem, ska­zu­je się włó­czę­gę Swena na śmierć przez po­wie­sze­nie!

Tłu­mek ze­bra­ny wokół szu­bie­ni­cy nie był duży. Ze­bra­ło się tu tylko kil­ka­dzie­siąt osób, które, spie­sząc do pracy, przy­sta­nę­ły by po­pa­trzeć. Swena bo­la­ły plecy i głowa. Mimo bli­sko doby, która mi­nę­ła od czasu wy­da­rzeń w cha­cie cza­row­ni­cy, rany chło­pa­ka nie za­go­iły się. Za­ban­da­żo­wa­no mu je dość kiep­sko, nie było ry­zy­ka za­ka­że­nia, po­nie­waż chło­pak i tak nie miał dłu­gie­go życia przed sobą. Pil­nu­ją­cy jego celi straż­nik był na tyle miły, by wy­ja­śnić mu co się stało. Zna­le­zio­no go ponoć nie­przy­tom­ne­go w cha­cie wiedź­my, gdzie szu­ka­no go za radą ka­pła­na. Sta­rzec przed­sta­wił miesz­cza­nom wer­sję w sumie dość po­dob­ną do fak­tycz­nych wy­da­rzeń, po­mi­nął tylko kwe­stię wła­snej ly­kan­tro­pii oraz zmo­dy­fi­ko­wał wy­da­rze­nia za­bój­stwa cza­row­ni­cy. Sku­tek był taki, że to jego uzna­no win­nym tego mor­der­stwa, nie po­zwo­lo­no mu nawet po­roz­ma­wiać z bur­mi­strzem ani nie po­zo­sta­wio­no szans na obro­nę. Wyrok za­padł, za jego wy­ko­na­nie zaś wzię­to się bar­dzo pręd­ko.

Kat pod­szedł do dźwi­gni otwie­ra­ją­cej klapę pod no­ga­mi Swena. Po­ran­ne słoń­ce za­świe­ci­ło mu w oczy, ośle­pi­ło na mo­ment, zaraz jed­nak scho­wa­ło się za chmu­rą. Wzrok chło­pa­ka prze­biegł tłum. Za­trzy­mał się na pu­co­ło­wa­tej, po­ora­nej zmarszcz­ka­mi twa­rzy ka­pła­na. Sta­rzec miał ręce zło­żo­ne, mam­ro­tał cichą mo­dli­twę, zaś na jego twa­rzy ma­lo­wa­ła się tro­ska. Swe­no­wi jed­nak wy­da­ło się, że w jego oczach na mo­ment coś bły­snę­ło. Jakby prze­bie­gła je iskra, po czym szyb­ko zga­sła.

 

Koniec

Komentarze

Cie­ka­wa i za­ska­ku­ją­ca hi­sto­ria, nie­wąt­pli­wie speł­nia­ją­ca kry­te­ria kon­kur­su.

Zna­la­złam tro­chę błę­dów:

 

Przed wej­ściem, uwią­za­ne do ko­no­wią­zu, stały tylko dwa po­kracz­ne stwo­rze­nia, przy­po­mi­na­ją­ce za­bie­dzo­ne i wy­chu­dzo­ne cha­be­ty, któ­rych nawet naj­lep­szy ku­piec nie po­tra­fił­by za­chwa­lić jako ry­cer­skich wierz­chow­ców ko­pij­ni­czych.

 

To były cha­be­ty. Czemu miały je przy­po­mi­nać?

 

Za­ro­śnię­ty po­chy­lił się do niego, od­su­nął opa­da­ją­ce na twarz włosy.

Po­win­no być od no­we­go aka­pi­tu.

 

Spo­mię­dzy chat wy­ło­ni­li się drabi.

 

We­dług mnie: wy­ło­ni­ły się draby.

 

Oprócz tych, któ­rzy za­cze­pi­li chło­pa­ka w karcz­mie, było mię­dzy nimi jesz­cze kilku in­nych – ewi­dent­nie ścią­gnę­li ko­le­gów.

To zda­nie jest brzyd­kie.

 

– To bur­mistrz roz­strzy­gnie

To już bur­mistrz roz­strzy­gnie

Lub

To już roz­strzy­gnie bur­mistrz.

 

 

Stan­dar­dy zbu­do­wa­ne­go w za­stęp­stwie ra­tu­sza urzę­du bur­mi­strza nie róż­ni­ły się wiele od stan­dar­dów karcz­my, w któ­rej Swen jadł obiad. Był on zbu­do­wa­ny z nieco tylko lep­sze­go drew­na i nie­licz­nych ce­gieł, było tu też tro­chę bar­dziej czy­sto. Je­dy­ne okno je­dy­nej izby na pię­trze bu­dyn­ku wy­cho­dzi­ło na nie­wiel­ki rynek mia­stecz­ka.

 

Zbu­do­wa­ne­go/zbu­do­wa­ny

Je­dy­ne/je­dy­nej

 

– W za­sa­dzie nie ma się co dzi­wić – stwier­dził w duchu chło­pak. – W takim miej­scu bur­mistrz za­pew­ne nie ma czasu by prze­sia­dy­wać prze­sad­nie długo za biur­kiem. Czę­ściej pew­nie jest w sio­dle, niż na krze­śle.

Myśli za­pi­sa­ne są jak dia­log.

 

Dorwą cię i zma­sa­kru­ją w akcie sa­mo­są­du.

Może akt ze­msty. Bo akt sa­mo­są­du brzmi dziw­nie.

 

– Od ja­kie­goś czasu zni­ka­ją lu­dzie.

Gdzie? Może cho­ciaż tu…

 

Ka­pli­ca zda­wa­ła się być dla niego całym świa­tem, Swen zna­lazł go bo­wiem nie w domu, lecz tam wła­śnie, zaś tro­ska, z jaką za­mia­tał pod­ło­gę, przy któ­rej to czyn­no­ści chło­pak go za­stał, da­wa­ła obraz jego praw­dzi­wej mi­ło­ści do ka­pli­cy, ta­kiej jaką star­si lu­dzie czę­sto żywią do swych od dzie­ciń­stwa za­miesz­ki­wa­nych domów. Cią­gle się też uśmie­chał.

 

Te zda­nia do po­pra­wy.

 

Oba­wiam się, że nieco roz­cza­ru­ję twe ocze­ki­wa­nia.

Nie speł­nię ocze­ki­wań, albo roz­cza­ru­ję Cię.

 

"nie mam jak po­rów­nać sa­mo­po­czu­cia bez ba­ła­ga­nu..." - Anan­ke

Skoro prze­czy­ta­łem, to wy­pa­da­ło­by na­pi­sać jakiś mądry ko­men­tarz. A że żaden mądry mi do głowy nie przy­cho­dzi, na­pi­szę Ci o su­biek­tyw­nych od­czu­ciach z lek­tu­ry ;)

 

No więc, pierw­sze co rzu­ci­ło mi się w oczy to styl, cał­kiem fajny, choć wiele zdań jest prze­cią­gnię­tych, roz­bu­do­wa­nych o nie­po­trzeb­ne szcze­gó­ły. Z jed­nej stro­ny robi to kli­mat, z dru­giej, na dłuż­szą metę męczy.

Fa­bu­ła z kolei jest pro­sta jak pewne na­rzę­dzie rol­ni­cze, ja­kie­go drze­wiej uży­wa­no. Cały tekst wy­glą­da jak roz­bu­do­wa­ny o opisy zapis sesji RPG. Z fa­bu­łą pro­wa­dzo­ną jak po sznur­ku, wedle er­pe­go­wych pra­wi­deł tak zwa­ne­go “ra­il­ro­adu”. No bo mamy go­ścia, który musi wy­peł­nić quest, żeby się wy­do­stać z tego mia­stecz­ka. Nie może od­mó­wić, bo czeka go śmierć, więc po­ciąg rusza, pro­sto po to­rach, które pro­wa­dzą do dwój­ki świad­ków, o któ­rych mówi Swe­no­wi bur­mistrz. Jest ka­płan, opcje dia­lo­go­we pro­wa­dzą do ofer­ty po­mo­cy, na którą Swen się zga­dza, wy­ko­nu­ją ko­lej­ny etap qu­esta, na­wie­dza­ją dom cza­row­ni­cy, plot twist, final boss, za­koń­cze­nie. Chcę przez to po­wie­dzieć, że fa­bu­ła jest prze­wi­dy­wal­na – do tego zaraz wrócę – ale jed­no­cze­śnie jest dla mnie zaj­mu­ją­ca, po­nie­waż włą­cza nutkę no­stal­gii, tę­sk­no­tę za cza­sa­mi kiedy gry­wa­łem w de­de­ki, Młot­ka, Wam­pi­ra i wiele in­nych sys­te­mów :)

A teraz wra­cam do prze­wi­dy­wal­no­ści fa­bu­ły. Już od po­cząt­ku roz­mo­wy Swena z ka­pła­nem, wie­dzia­łem, że to on bę­dzie mor­der­cą. Po­ka­zy­wa­łaś oto­cze­nie w jakim zna­lazł się bo­ha­ter jako bar­dzo brud­ne, za­nie­dba­ne, szpet­ne, za spra­wą szpet­nych miesz­kań­ców, ich szpet­nych zwy­cza­jów oraz szpet­nej oko­li­cy. A tutaj nagle wy­sko­czy­łaś z ka­pła­nem, uśmiech­nię­tym, po­moc­nym, do rany przy­łóż, praw­dzi­wie od­da­nym bogom, na prze­kór oko­licz­no­ściom. I prze­do­brzy­łaś, bo ten kon­trast od razu staje się mocno po­dej­rza­ny. I, wierz mi, rów­nież prze­wi­dzia­łem, że wiedź­ma bę­dzie mało ste­reo­ty­po­wa, rzekł­bym nawet, że pięk­na.

Jest jed­nak i w tej prze­wi­dy­wal­no­ści jeden ogrom­ny plus, przy­naj­mniej dla mnie. Po pro­stu śmierć bo­ha­te­ra i wiedź­my tak się cho­ler­nie nie klei z ty­po­wo er­pe­go­wym he­ro­ic quest, że zdzi­wi­łem się uśmier­ce­niu tych po­sta­ci. I to po­mi­mo tego, że te­ma­ty­ka kon­kur­su za­kła­da try­umf zła :D:D Mój chory mózg do końca wie­rzył, że do­wa­lisz happy end, w jakiś po­krę­co­ny spo­sób po­ka­zu­jąc za­rów­no try­umf zła, jak i mało tra­gicz­ny ko­niec bo­ha­te­ra.

Re­asu­mu­jąc: dla mnie styl cał­kiem przy­jem­ny, fa­bu­ła nie po­wa­li­ła, za to wy­wo­ła­ła fla­sh­bac­ki, plot twist prze­wi­dy­wal­ny, a mimo to – dla próby zło­żo­nej z jed­nej osoby, czyli mnie – za­ska­ku­ją­cy XD

 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie

Q

Known some call is air am

Więc tak: przede wszyst­kim dzię­ku­ję wam za kry­ty­kę, z całą pew­no­ścią po­zwo­li mi ona udo­sko­na­lić za­rów­no to opo­wia­da­nie, jak i przy­szłe. 

Am­bush po­zwo­lę sobie nie od­po­wia­dać na każdy z wy­pi­sa­nych przez Cie­bie błę­dów z osob­na, z więk­szo­ścią bo­wiem Two­ich uwag nie mogę się nie zgo­dzić. Z pew­no­ścią masz rację w każ­dym przy­pad­ku źle lub kiep­sko zbu­do­wa­ne­go frag­men­tu, wy­ni­ka to nie­ste­ty głów­nie z mojej mi­ło­ści do dłu­gich i roz­bu­do­wa­nych zdań, w któ­rych łatwo o błędy. W dwóch je­dy­nie wy­pi­sa­nych przez Cie­bie kwe­stiach nie do końca się zgo­dzę. Akt sa­mo­są­du wydał mi się od­po­wied­ni, spraw­dzę to jesz­cze. Na­to­miast pod­czas opisu urzę­du bur­mi­strza po­wtó­rze­nie słowa “je­dy­ne” jest ce­lo­we, miało uwy­pu­klić nieco biedę tego miej­sca, ale je­że­li taka po­wtór­ka jest nie­od­po­wied­nia, to ją zmie­nię.

Outta Sewer może mój nick nie­zbyt to po­ka­zu­je, ale je­stem płci mę­skiej :). Jeśli cho­dzi o mój styl pi­sar­ski to istot­nie, masz racje, czę­sto bu­du­ję zda­nia zbyt roz­bu­do­wa­ne, przez co można się w nich zgu­bić. Sta­ram się to wy­ple­nić. 

Co do fa­bu­ły to nijak nie mogę się nie zgo­dzić. Sam nawet mia­łem sko­ja­rze­nia z RPG-owym qu­estem pod­czas pi­sa­nia tego opo­wia­da­nia, pew­nie taka jego forma wzię­ła się z tego, że je­stem wiel­kim fanem Wiedź­mi­na :). Nie­ste­ty jed­nak nie za bar­dzo mia­łem jak ją nieco zro­bić cie­kaw­szą, po­nie­waż, ze wzglę­du na moją roz­wle­kłość pi­sar­ską, za­czą­łem się nie­bez­piecz­nie zbli­żać do li­mi­tu słów. Je­że­li cho­dzi o prze­wi­dy­wal­ność po­sta­ci ka­pła­na, to masz rów­nież cał­ko­wi­tą rację. Szcze­rze mó­wiąc jed­nak, nawet nie za bar­dzo sta­ra­łem się ukryć kim on fak­tycz­nie bę­dzie, wie­dzia­łem, że bę­dzie to prze­wi­dy­wal­ne, cho­ciaż aku­rat o jego zbyt dużym kon­tra­ście wzglę­dem oto­cze­nia nie po­my­śla­łem. Po­stać wiedź­my zaś, szcze­rze mó­wiąc, nie wiem jak prze­wi­dzia­łeś :). 

Ergo: w za­sa­dzie ze wszyst­kim co po­wie­dzia­łeś w mniej­szym lub więk­szym stop­niu się zga­dzam. Fa­bu­ły jed­nak teraz nie­ste­ty już nie zmie­nię, je­że­li zaś za­koń­cze­nie jest w ja­kimś tam stop­niu za­ska­ku­ją­ce, to za­wsze coś :)

Dzię­ku­ję za wasze opnie i po­zdra­wiam

Książ­ki po­win­ny wy­wo­ły­wać emo­cje – ale nigdy znu­dze­nie

@O­lia­da – pierw­sze primo, to wy­bacz, że zwra­ca­łem się do Cie­bie jak do ko­bie­ty. Jakoś nie wy­ro­bi­łem sobie na­wy­ku spraw­dza­nia jaka płeć wid­nie­je przy nicku.

 

Sam nawet mia­łem sko­ja­rze­nia z RPG-owym qu­estem pod­czas pi­sa­nia tego opo­wia­da­nia, pew­nie taka jego forma wzię­ła się z tego, że je­stem wiel­kim fanem Wiedź­mi­na :)

Jasne, ro­zu­miem :) Sam je­stem fanem róż­nych er­pe­gów, ale aku­rat za Wiedź­mi­nem nie prze­pa­dam :P

 

Po­stać wiedź­my zaś, szcze­rze mó­wiąc, nie wiem jak prze­wi­dzia­łeś :). 

Z po­wo­du kon­tra­stu wła­śnie. Skoro ten prze­faj­ny ka­płan miał oka­zać się zło­lem, co prze­wi­dzia­łem, i Swen miał się o tym prze­ko­nać w któ­rymś mo­men­cie, to wiedź­ma mu­sia­ła być prze­ko­nu­ją­ca, żeby Swen sta­nął po jej stro­nie. A żeby była prze­ko­nu­ją­ca, nie mogła wy­glą­dać ste­reo­ty­po­wo :D Zresz­tą ostat­nio dużo róż­ne­go ro­dza­ju utwo­rów jakie czy­ta­łem/wi­dzia­łem ba­zu­je na tym, że wiedź­ma wcale nie jest brzyd­ka i od­strę­cza­ją­ca. Taki mamy kli­mat, jest ten­den­cja do uczło­wie­cza­nia isto­ty, która od da­wien dawna w po­pkul­tu­rze funk­cjo­nu­je pod ety­kiet­ką “brzyd­ka, z bro­daw­ką na nosie, stara, wred­na”. I na po­cząt­ku to za­ska­ki­wa­ło, za pierw­szym/dru­gim razem, ale teraz już spo­wsze­dnia­ło. I stąd to po­dej­rze­nie – że wpi­szesz się z po­sta­cia wiedź­my w ak­tu­al­ny trend :)

 

Fa­bu­ły jed­nak teraz nie­ste­ty już nie zmie­nię

Oj, tam, nie­ste­ty, stety, sre­te­te­ty. Mnie się opo­wia­da­nie po­do­ba, bo po­do­ba­ła mi się język, który do­sto­so­wa­łeś do opo­wie­ści, brak ana­chro­ni­zmów, spój­ność fa­bu­ły i re­aliów z za­sto­so­wa­ny­mi opi­sa­mi.

 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie

Q

Known some call is air am

Hej,

Dłu­gość prze­sko­czy­ła limit (pew­nie kie­ro­wa­łeś się licz­ni­kiem wor­do­wym, który nie uwzględ­nia en­te­rów jako zna­ków). Za­chę­ca­my do przy­cię­cia, bo za­sa­dy są za­sa­dy, nie­ste­ty.

Hail Di­scor­dia

Outta Sewer Bar­dzo dzię­ku­ję za miłe słowa :) Nawet nie wie­dzia­łem o tym tren­dzie do­ty­czą­cym wiedź­my, ale jak tak się stało to niech tak bę­dzie

jap­kie­wicz dzię­ki za ostrze­że­nie, po­sta­ram się to nieco skró­cić

Książ­ki po­win­ny wy­wo­ły­wać emo­cje – ale nigdy znu­dze­nie

Hej!

 

Otóż prze­czy­ta­łem i ge­ne­ral­nie mógł­bym na­pi­sać więk­szość z tego, co OS już na­pi­sał. Z tym, że mi się dłu­gie zda­nia po­do­ba­ją i nie mę­czy­łem się przy nich. :) Ale fak­tycz­nie, fa­bu­ła bar­dzo pro­sta, bo­ha­te­ro­wie ste­reo­ty­po­wi. Rów­nież udało mi się prze­wi­dzieć (wła­śnie na za­sa­dzie kon­tra­stu), że ka­płan okaże się tym złym. Kli­mat he­ro­ic fan­ta­sy w tym wy­pad­ku na plus, choć nie jest to mój do­ce­lo­wy ga­tu­nek i dłuż­szych form pod tym szyl­dem uni­kam (jeśli nie li­czyć po­wro­tów do Wład­cy Pier­ście­ni). Zgrzy­ta mi też in­for­ma­cja, że bo­ha­ter jest pół­el­fem i to, w po­łą­cze­niu z nauką szer­mier­ki, spra­wia że sze­ściu (jeśli do­brze pa­mię­tam) chło­pa nie ma z nim szans. To takie “era­go­now­skie”, że aż się skrzy­wi­łem w duchu.

Z rze­czy god­nych po­chwa­le­nia, to przede wszyst­kim opisy. Ob­ra­zo­we, nie­prze­sa­dzo­ne. Po­do­ba­ły mi się, po­dob­nie jak wspo­mnia­ny wcze­śniej kli­mat, któ­re­go tu nie bra­ku­je. Tylko jedna drob­nost­ka mi za­wa­dzi­ła, do­kład­niej w po­sta­ci…

 

– Jak miał­bym się za to wziąć? Skoro jest tak nie­wie­le da­nych, śledz­two zaj­mie pew­nie kilka ty­go­dni, ja zaś nie mam tyle czasu.

Te dane są zbyt współ­cze­sne, zu­peł­nie nie pa­su­ją i wy­trą­ca­ją z lek­tu­ry.

 

No i za­kła­dam, że two­rzy­łeś świat w kli­ma­tach śre­dnio­wie­cza, a w tam­tych cza­sach mia­stecz­ko na ty­siąc osób to już nie­zła me­tro­po­lia. ;) Taki Lu­blin po 1315 roku li­czył około ty­sią­ca dusz i był waż­nym ośrod­kiem han­dlo­wo-prze­my­sło­wy­mi. :) Ale to drob­nost­ka, wia­do­mo. Fan­ta­stycz­ne świa­ty i ich mia­sta mogły się rzą­dzić swo­imi pra­wa­mi. :D

 

Pod­su­mo­wu­jąc – nie ma wiel­kie­go szału, ale nie ma też tra­ge­dii. Masz nie­zły warsz­tat, w tek­ście brak ra­żą­cych bubli, błę­dów, li­te­ró­wek. Dłu­gie zda­nia to pu­łap­ka, w któ­rej łatwo się po­gu­bić, ale po­ra­dzi­łeś sobie z nimi cał­kiem do­brze. Fa­bu­lar­nie trze­ba po­pra­co­wać, ale do­kład­nie to samo mogę po­wie­dzieć o sobie, więc do­pin­gu­ję i życzę po­wo­dze­nia w przy­szło­ści. :D

 

Po­zdra­wiam!

Adek_W ser­decz­nie ci dzię­ku­ję za ko­men­tarz. “Dane” zmie­ni­łem już na “in­for­ma­cje”. Fa­bu­ła istot­nie nie jest po­wa­la­ją­ca, nie mia­łem jed­nak in­ne­go po­my­słu :). Ge­ne­ral­nie jed­nak miło mi, że Ci się mój styl po­do­ba, bo wia­do­mo, opo­wia­dań bę­dzie wiele, a warsz­tat pi­sar­ski jest tylko jeden.

Po­zdra­wiam ser­decz­nie

Książ­ki po­win­ny wy­wo­ły­wać emo­cje – ale nigdy znu­dze­nie

Witaj.

Ma­rzy­ła­bym, aby takim tek­stem za­de­biu­to­wać na tym Por­ta­lu. :) Nie­ste­ty, piszę cią­gle jesz­cze dużo go­rzej. :)

Opo­wieść przy­pa­dła mi do gustu, trzy­ma­ła w na­pię­ciu, pewne zwro­ty akcji były dla mnie cał­kiem za­ska­ku­ją­ce; po lek­tu­rze można fak­tycz­nie zro­zu­mieć po­bud­ki, jakie kie­ro­wa­ły Złym; chło­pa­ka oczy­wi­ście bar­dzo mi żal, dziew­czy­ny rów­nież. :)

Z tech­nicz­nych – na pewno żądza jest do po­pra­wy. 

Myślę, że także po­dział aka­pi­tów na nieco mniej­sze spra­wi, że tekst bę­dzie bar­dziej czy­tel­ny. :)

 

Po­zdra­wiam i gra­tu­lu­ję Ci tu­tej­sze­go de­biu­tu, ży­cząc po­wo­dze­nia. :)

Pe­cu­nia non olet

Dzię­ku­ję bruce za miłe słowa :) i za opi­nię. Li­te­rów­kę oczy­wi­ście już po­pra­wi­łem, za­sta­no­wię się nad aka­pi­ta­mi, gdzie fak­tycz­nie można by za­sto­so­wać ich więk­szą licz­bę. 

Po­zdra­wiam ser­decz­nie

Książ­ki po­win­ny wy­wo­ły­wać emo­cje – ale nigdy znu­dze­nie

Ja także mam ten­den­cję do przy­dłu­gich aka­pi­tów, ale wiem, że za­le­ca­ne są krót­sze. :)

Po­wo­dze­nia! 

Pe­cu­nia non olet

Od­czu­cia po lek­tu­rze mia­łem po­dob­ne jak Outta Sewer. Fa­bu­ła opo­wia­da­nia sko­ja­rzy­ła mi się z sesją RPG, a może ra­czej z izo­me­trycz­ny­mi RPG-ami typu Bal­dur’s Gate czy Ice­wind Dale – takie old­scho­olo­we fan­ta­sy z praw­dzi­we­go zda­rze­nia. Nie­mal sły­chać było w tle grze­chot ko­stek jak w Ko­lo­rze Magii Prat­chet­ta. Nie­ste­ty (dla Svena) na końcu wy­pa­dła je­dyn­ka.

Jeśli cho­dzi o inne wra­że­nia z lek­tu­ry to na po­cząt­ku prze­ra­ził mnie blok tek­stu bez po­dzia­łu na aka­pi­ty. Pro­wa­dzisz nar­ra­cję na tyle płyn­nie i prze­śli­zgu­jesz się z jed­ne­go obiek­tu na drugi, że jakoś po pierw­szych kilku zda­niach prze­sta­ło mi to prze­szka­dzać.

Fla­drif dzię­ki za ko­men­tarz! 

Fa­bu­ła opo­wia­da­nia sko­ja­rzy­ła mi się z sesją RPG, a może ra­czej z izo­me­trycz­ny­mi RPG-ami typu Bal­dur’s Gate czy Ice­wind Dale – takie old­scho­olo­we fan­ta­sy z praw­dzi­we­go zda­rze­nia. Nie­mal sły­chać było w tle grze­chot ko­stek jak w Ko­lo­rze Magii Prat­chet­ta.

To do­brze? :D

Jeśli cho­dzi o inne wra­że­nia z lek­tu­ry to na po­cząt­ku prze­ra­ził mnie blok tek­stu bez po­dzia­łu na aka­pi­ty.

Zwró­co­no mi już na to uwagę, będę się sta­rał jakoś to po­pra­wić.

Pro­wa­dzisz nar­ra­cję na tyle płyn­nie i prze­śli­zgu­jesz się z jed­ne­go obiek­tu na drugi, że jakoś po pierw­szych kilku zda­niach prze­sta­ło mi to prze­szka­dzać.

Dzię­ki za kom­ple­ment

Po­zdra­wiam

Książ­ki po­win­ny wy­wo­ły­wać emo­cje – ale nigdy znu­dze­nie

To do­brze? :D

Oczy­wi­ście. Aż chęt­nie bym do nich wró­cił

A pro­pos Ice­wind Sale – za­in­sta­lo­wa­łem sobie dwa ty­go­dnie temu obie czę­ści z do­dat­ka­mi i gram. Pew­nie przej­dę po raz trze­ci :)

Known some call is air am

Fla­drif a to się cie­szę.

Outta Sewer nie ko­ja­rzę ty­tu­łu, ale życzę miłej roz­gryw­ki :)

Książ­ki po­win­ny wy­wo­ły­wać emo­cje – ale nigdy znu­dze­nie

Hmm, tro­chę Ci się bo­ha­ter majta mię­dzy wo­jaw­ni­kiem a nie­zgu­łą. Z jed­nej stro­ny rusza w po­dróż bez na­le­ży­te­go przy­go­to­wa­nia, nie po­tra­fi ob­li­czyć, ile żar­cia mu trze­ba na sześć dni drogi, z dru­giej mo­men­ta­mi, gdy pada pro­po­zy­cja śledz­twa nie mar­twi się swo­imi umie­jęt­no­ścia­mi, a cza­sem. Nie daje sobie rady z pa­ro­ma nie­uzbro­jo­ny­mi pi­jacz­ka­mi w karcz­mie, ale bez pro­ble­mu roz­pra­wia się z sze­ścio­ma uzbro­jo­ny­mi fa­ce­ta­mi, któ­rym wście­kłość zdą­ży­ła już pew­nie wy­pa­lić al­ko­hol. Jest mo­men­ta­mi na­iw­ny, a mo­men­ta­mi pre­zen­tu­je się, jak stary wyga. Nad po­sta­cia­mi warto by po­pra­co­wać.

Do tego wil­ko­łak, który pra­gnie je­dy­nie na­wró­ce­nia ludzi. Jakoś mi to do ga­tun­ku nie pa­su­je ;)

Wy­ko­na­nie tro­chę chro­po­wa­te, aka­pi­ty przy­da­ło­by się po­roz­bi­jać, bo za dłu­gie, ale ge­ne­ral­nie nie jest źle :)

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Witaj Ir­ka­_Luz!

Hmm, tro­chę Ci się bo­ha­ter majta mię­dzy wo­jaw­ni­kiem a nie­zgu­łą.

Takie po­nie­kąd było za­ło­że­nie, wal­czy do­brze ale nie w pełni umie jesz­cze (i się ra­czej już nie na­uczy) po­dej­mo­wać dobre de­cy­zje.

Z jed­nej stro­ny rusza w po­dróż bez na­le­ży­te­go przy­go­to­wa­nia, nie po­tra­fi ob­li­czyć, ile żar­cia mu trze­ba na sześć dni drogi

To istot­nie świad­czy o braku umie­jęt­no­ści i lek­kiej na­iw­no­ści, ale wła­śnie taką po­stać chcia­łem wy­kre­ować, tylko w 30 000 zna­ków nie­zbyt było na to miej­sce, Swen jest na­uczo­ny walki, ale dość nie­daw­no wy­ru­szył na szlak. Piszę o nim per “chło­pak” po­nie­waż jest (był) wciąż dość młody.

gdy pada pro­po­zy­cja śledz­twa nie mar­twi się swo­imi umie­jęt­no­ścia­mi, a cza­sem

A to praw­da :)

Nie daje sobie rady z pa­ro­ma nie­uzbro­jo­ny­mi pi­jacz­ka­mi w karcz­mie, ale bez pro­ble­mu roz­pra­wia się z sze­ścio­ma uzbro­jo­ny­mi fa­ce­ta­mi, któ­rym wście­kłość zdą­ży­ła już pew­nie wy­pa­lić al­ko­hol

On z nimi w tej karcz­mie jesz­cze nie za­czął wal­czyć, cho­ciaż praw­da, że kon­trast mię­dzy star­ciem w go­spo­dzie a poza nią jest dosyć duży. 

Nad po­sta­cia­mi warto by po­pra­co­wać.

Moż­li­we, dzię­ki za su­ge­stię.

Do tego wil­ko­łak, który pra­gnie je­dy­nie na­wró­ce­nia ludzi. Jakoś mi to do ga­tun­ku nie pa­su­je ;)

Praw­da, cho­ciaż wła­śnie przez to chcia­łem stwo­rzyć po­stać nieco mniej sza­blo­no­wą. Gdyby po pro­stu chciał krwi, ni­ko­go by to ra­czej nie zdzi­wi­ło. Zresz­tą nikt nie po­wie­dział, że chciał je­dy­nie na­wra­cać ludzi, ale ra­czej nie powie wprost, że jest krwio­żer­czą be­stią :D.

Wy­ko­na­nie tro­chę chro­po­wa­te, aka­pi­ty przy­da­ło­by się po­roz­bi­jać, bo za dłu­gie, ale ge­ne­ral­nie nie jest źle :)

Świę­ta praw­da, zro­bię to w końcu, bo je­steś chyba czwar­tą osobą która o tym mówi :)

Dzię­ki za ko­men­tarz!

Książ­ki po­win­ny wy­wo­ły­wać emo­cje – ale nigdy znu­dze­nie

Świet­ny styl. Bar­dzo do­brze opi­su­jesz lo­ka­cje i po­sta­cie a także akcję, choć to ostat­nie tro­szecz­kę mniej. Oczy­wi­ście zda­nia można by było nieco skró­cić ale kli­mat mimo pro­stej hi­sto­rii jest dosyć gęsty.

Brawo

Ma­ster of ma­sters : John Ro­nald Reuel Tol­kien

Ilu­va­thar wiel­kie dzię­ki za takie miłe słowa! 

Książ­ki po­win­ny wy­wo­ły­wać emo­cje – ale nigdy znu­dze­nie

Siem. Nie je­stem pe­wien, czy masz świa­do­mość, ale nadal wy­kra­czasz de­li­kat­nie poza limit. Jap­kie­wicz zwró­cił Ci już na to uwagę i wy­da­je mi się, że ca­łość przy­ci­na­łeś, jed­nak nadal jest nieco ponad sto zna­ków za dużo. Być może w Wor­dzie/Libre/Pages/co­tam­masz jest w po­rząd­ku, ale kie­ru­je­my się licz­ni­kiem por­ta­lo­wym. Jest obok daty. Pod­rzu­cam skri­na.

Edit: nie­ste­ty nie­za­leż­nie od tego, co zro­bię, skrin nie chce się dodać. No nic, liczę na Twoją spo­strze­gaw­czość ;)

 

 

 

 

 

 

Więc to tutaj jest ten po­szu­ki­wa­ny prze­ze mnie po całym świe­cie licz­nik… dzię­ki za in­for­ma­cję, bo fak­tycz­nie przy­cią­łem i Word mi wy­świe­tlił, że jest w po­rząd­ku. Ale po­sta­ram się to skró­cić naj­szyb­ciej jak będę mógł. 

Książ­ki po­win­ny wy­wo­ły­wać emo­cje – ale nigdy znu­dze­nie

Wasza Roz­la­złość ja nawet nieco wię­cej po­nie­waż kie­ro­wa­łem się licz­ni­kiem Wor­dow­skim :). Po­sta­ram się nie­dłu­go prze­czy­tać twoje opo­wia­da­nie. 

mor­te­cius dzię­ki za gra­fi­kę i po­twier­dze­nie że już jest okej :)

Książ­ki po­win­ny wy­wo­ły­wać emo­cje – ale nigdy znu­dze­nie

Cześć!

 

Po­mysł na opo­wia­da­nie uwa­żam za cie­ka­wy. Za­kła­dam, że za­koń­cze­nie miało wstrzą­snąć czy­tel­ni­kiem, ale na mnie to nie za­dzia­ła­ło, bo pra­wie nic nie wia­do­mo o głów­nym bo­ha­te­rze i trud­no się do niego przy­wią­zać. Po co je­chał do Cir­cii? Kto na­uczył go wal­czyć? Czemu po­dró­żo­wał sam? Czemu miał takie nie­ty­po­we po­cho­dze­nie? Do tego bo­ha­ter wła­ści­wie nie oka­zu­je żad­nych emo­cji. Nawet na szu­bie­ni­cy za­cho­wu­je się spo­koj­nie. To wszyst­ko spra­wia, że trud­no się prze­jąć jego losem. 

 

Po­ni­żej kilka su­ge­stii. 

Nie trze­ba już więc chyba tłu­ma­czyć, dla­cze­go mina sto­ją­ce­go przed za­jaz­dem Swena nie wy­ra­ża­ła za­chwy­tu.

Wy­bra­ła­bym jedno. 

Sam wy­cią­gnął z sa­kiew­ki kilka monet, potem ukrad­kiem oddał ją chło­pa­ko­wi.

Moim zda­nie “sam” jest zbęd­ne. 

…Jak któ­ryś z tych ob­wie­siów – ru­chem głowy wska­zał sie­dzą­cych przy sto­łach męż­czyzn – zo­ba­czy, że masz je przy sobie, za kwa­drans mo­żesz już nie żyć.

To nie są di­da­ska­lia dia­lo­go­we. 

…Jak któ­ryś z tych ob­wie­siów.Ruchem głowy wska­zał sie­dzą­cych przy sto­łach męż­czyzn. – Zoba­czy, że masz je przy sobie, za kwa­drans mo­żesz już nie żyć.

Je­dząc[+,] przy­pa­try­wał się innym go­ściom lo­ka­lu.

– Chciał­bym… – za­czął, ale go­spo­darz ob­ce­so­wo mu prze­rwał, po­sta­wił na bla­cie kufel spie­nio­ne­go piwa i miskę z kaszą i ka­pu­stą. Swen spoj­rzał nie­chęt­nie na za­war­tość na­czy­nia, ale nie krzy­wił się za bar­dzo – w miej­scach ta­kich jak to można było za po­dob­ną nie­uprzej­mość do­stać nożem pod żebro lub pałką po gło­wie. Się­gnął do ka­le­ty, wy­do­był stam­tąd sa­kiew­kę i po­ło­żył ją na bla­cie. Karcz­marz szyb­ko przy­krył ją dło­nią.

Za­pi­sa­ła­bym to od no­we­go aka­pi­tu.

– Chciał­bym… – za­czął.

Go­spo­darz ob­ce­so­wo mu prze­rwał, po­sta­wił na bla­cie kufel spie­nio­ne­go piwa i miskę z kaszą i ka­pu­stą…

Je­śli­by mimo to ktoś miał co do nich ja­kieś wąt­pli­wo­ści, roz­wie­wa­ło je ich za­cho­wa­nie, ty­po­we dla nie­zbyt bo­ga­tych i wy­kształ­co­nych miesz­kań­ców za­pad­nię­tych pro­win­cji, le­żą­cych da­le­ko od cy­wi­li­zo­wa­ne­go cen­trum Ril­lo­nu – pili na umór, gło­śno re­cho­ta­li i wrzesz­cze­li, do tego zaś pod­czas gry w kości kłó­ci­li się przy każ­dym nie­mal ruchu.

To zda­nie kwa­li­fi­ku­je się do prze­re­da­go­wa­nia, bo można się po­gu­bić. 

Swen mocno ża­ło­wał, że wy­pa­dło mu wje­chać do tego mia­sta, nie­ste­ty za­pa­sy żyw­no­ści, prze­wi­dzia­ne na ty­dzień jazdy aż do serca Cir­cii, skoń­czy­ły mu się już po trzech dniach 

Przy­da­ło­by się wy­ja­śnie­nie, dla­cze­go je­dze­nie mu się skoń­czy­ło. 

Było ich trzech, wszy­scy nie­zbyt trzeź­wi [+,] ale za to na­sta­wie­ni bo­jo­wo.

Bra­ku­je prze­ci­nak, choć moim zda­niem le­piej pa­so­wa­ło­by “i”.

– Wi­dzi­cie pa­no­wie – uśmiech­nął się z wy­mu­sze­niem – że nie ma go­spo­da­rza. Jak tylko wróci, do­sta­nie­cie swoje piwo.

Błęd­ny zapis. 

– Wi­dzi­cie pa­no­wie.Uśmiech­nął się z wy­mu­sze­niem.Że nie ma go­spo­da­rza. Jak tylko wróci, do­sta­nie­cie swoje piwo.

Było ich czte­rech, mimo to ich re­spekt przed go­spo­da­rzem mu­siał być spory, wy­szli bo­wiem z karcz­my, nie pro­te­stu­jąc nawet sło­wem.

Swen cof­nął się o krok, z wi­szą­cej przy sio­dle wierz­chow­ca po­chwy wy­do­był kord.

Wierz­cho­wiec zbęd­ny. 

Ku­dła­ty ol­brzym pierw­szy za­mach­nął się trzy­ma­ną w ręku pło­to­wą szta­che­tą.

Okre­śle­nie zbęd­ne. 

Sko­czył po­mię­dzy nich jak pan­te­ra, jak pan­te­ra po­czął zwi­jać się i roz­da­wać ciosy.

Dwie pan­te­ry, ale to jesz­cze można by uznać za sty­li­za­cję, gdyby druga część miała sens. Pan­te­ra nie pa­su­je do “zwi­ja­nia się” i “za­da­wa­nia cio­sów”. 

Stan­dar­dy[+,] zbu­do­wa­ne­go w za­stęp­stwie ra­tu­sza[+,] urzę­du bur­mi­strza nie róż­ni­ły się wiele od stan­dar­dów karcz­my, w któ­rej Swen jadł obiad.

Moim zda­niem wtrą­ce­nie. 

Wznie­sio­no go z nieco tylko lep­sze­go drew­na i nie­licz­nych ce­gieł, było tu też tro­chę bar­dziej czy­sto.

Jak wznie­sio­no bu­dy­nek z nie­licz­nych ce­gieł? 

– Ro­zu­miem – kiw­nął głową Swen. – Cóż więc po­zo­sta­je wam i mnie?

– Ro­zu­miem. Kiwnął głową Swen. – Cóż więc po­zo­sta­je wam i mnie?

Twier­dzi, że wi­dział raz, jak coś po­rwa­ło jedną ko­bie­tę[+,]która po zmro­ku wy­szła przed dom.

Wąt­pię czy ze­chce ci pomóc, ale wie dużo i kto wie, może coś od niej wy­cią­gniesz.

Cią­gle się też uśmie­chał. Z uśmie­chem po­wi­tał Swena, z uśmie­chem wy­słu­chał z czym chło­pak przy­cho­dzi.

– Nie­ste­ty – wes­tchnął. – Tak też są­dzi­łem, że nie przy­cho­dzisz się po­mo­dlić synu. W tym mie­ście na­praw­dę rzad­ko ktoś przy­cho­dzi w to świę­te miej­sce by po­roz­ma­wiać z bo­ga­mi. No ale cóż, godzi się pomóc bliź­nie­mu, tym bar­dziej, że cho­dzi o spra­wę kry­mi­nal­ną, o śmierć nie­win­nych osób. Usiądź­my – ge­stem za­pro­sił chło­pa­ka na sto­ją­cą pod ścia­ną ławkę.

Na­gro­ma­dze­nie “cho­dze­nia”.

Wtedy z ciem­no­ści wy­sko­czy­ło to coś, istny demon[+,] o któ­rym mówi Księ­ga Panów.

Chmu­ry cał­ko­wi­cie nie­mal za­sła­nia­ły niebo, gwiaz­dy nie świe­ci­ły, można było się bez mała po­tknąć o wła­sne nogi.

Świe­ci­ły, tylko nie było ich widać.

…Zresz­tą – przyj­rza­ła mu się uważ­nie – nie wy­glą­dasz mi na wie­śnia­ka z nie­da­le­kie­go mia­stecz­ka. Czyż­byś był zatem wę­drow­cem? Od­po­wiedz­że wresz­cie.

…Zresz­tą.Przyj­rza­ła mu się uważ­nie.Nie wy­glą­dasz mi na wie­śnia­ka z nie­da­le­kie­go mia­stecz­ka. Czyż­byś był zatem wę­drow­cem? Od­po­wiedz­że wresz­cie.

Cała ta dziew­czy­na tak kłó­ci­ła się z wizją złej, mor­du­ją­cej ludzi wiedź­my, że był pewny[+,] iż zbłą­dzi­li i są u ja­kiejś innej cza­row­ni­cy.

Ra­czej wy­gląd dziew­czy­ny albo za­cho­wa­nie. 

…To ona – ge­stem wska­zał cza­row­ni­cę. – To jej wina. Nie cze­kaj, ona nie po­zwo­li nam stąd odejść.

…To ona.Gestem wska­zał cza­row­ni­cę. – To jej wina. Nie cze­kaj, ona nie po­zwo­li nam stąd odejść.

Za­mie­ni­ła­bym ten “gest” np. na “rękę”.

Zro­bi­ła krok w stro­nę drzwi[+,] ale sta­rzec za­gro­dził jej drogę.

Ali­cel­la bar­dzo dzię­ku­ję za tyle cen­nych uwag do­ty­czą­cych or­to­gra­fii. W więk­szo­ści przy­pad­ków masz rację, zwłasz­cza w kwe­stii prze­cin­ków. Od­nio­sę się do tych kilku, z któ­ry­mi się nie do końca zga­dzam. 

W di­da­ska­liach dia­lo­go­wych masz rację, ale, moim zda­niem, tylko w czę­ści. Bo­wiem gdy dzie­li się zda­nie w wy­po­wie­dzi bo­ha­te­ra na pół i mię­dzy te dwie po­łów­ki wsta­wia wy­po­wiedź nar­ra­to­ra, to wów­czas ta ostat­nia jest z małej li­te­ry i bez krop­ki. Druga część wy­po­wie­dzi rów­nież jest z małej li­te­ry. Tak mi przy­naj­mniej wia­do­mo. 

Dwie pan­te­ry, ale to jesz­cze można by uznać za sty­li­za­cję, gdyby druga część miała sens. Pan­te­ra nie pa­su­je do “zwi­ja­nia się” i “za­da­wa­nia cio­sów”. 

W za­sa­dzie cho­dzi­ło mi o zwin­ność pan­te­ry, tylko tego nie na­pi­sa­łem :(

Jak wznie­sio­no bu­dy­nek z nie­licz­nych ce­gieł? 

Po­miń­my to mil­cze­niem. 

Świe­ci­ły, tylko nie było ich widać.

Zdaję sobie z tego spra­wę, ale dla przy­kła­du Sap­kow­ski w Try­lo­gii Hu­syc­kiej używa ta­kie­go okre­śle­nia. 

Po­mysł na opo­wia­da­nie uwa­żam za cie­ka­wy.

Miło mi

Za­kła­dam, że za­koń­cze­nie miało wstrzą­snąć czy­tel­ni­kiem, ale na mnie to nie za­dzia­ła­ło, bo pra­wie nic nie wia­do­mo o głów­nym bo­ha­te­rze i trud­no się do niego przy­wią­zać. Po co je­chał do Cir­cii? Kto na­uczył go wal­czyć? Czemu po­dró­żo­wał sam? Czemu miał takie nie­ty­po­we po­cho­dze­nie? Do tego bo­ha­ter wła­ści­wie nie oka­zu­je żad­nych emo­cji. Nawet na szu­bie­ni­cy za­cho­wu­je się spo­koj­nie. To wszyst­ko spra­wia, że trud­no się prze­jąć jego losem. 

Mało in­for­ma­cji o nim po­da­łem, po­nie­waż, primo, gonił mnie limit zna­ków (któ­rych osta­tecz­nie i tak mia­łem zbyt dużo), se­cun­do by przed­sta­wić opo­wia­da­nie jako hi­sto­rię zwy­kłe­go wę­drow­ca, ce­lo­wo nie wni­ka­jąc ani w jego prze­szłość, ani w szcze­gó­ły świa­ta przed­sta­wio­ne­go. Zaś w spra­wie emo­cji masz rację, fak­tycz­nie jest zde­cy­do­wa­nie zbyt “spo­koj­ny”. 

Jesz­cze raz bar­dzo dzię­ku­ję za ko­men­tarz i uwagi do­ty­czą­ce or­to­gra­fii, po­pra­wię je jak tylko będę mógł. 

Po­zdra­wiam

 

 

Książ­ki po­win­ny wy­wo­ły­wać emo­cje – ale nigdy znu­dze­nie

Hej,

Sporo z tego co za­ob­ser­wo­wa­łem już zo­sta­ło na­pi­sa­ne: czu­łem się jak­bym oglą­dał zapis roz­gryw­ki w grze RPG. Bra­ku­je mi kon­flik­tu w dia­lo­gach i bar­dziej wy­ra­zi­ste­go głów­ne­go bo­ha­te­ra. W po­ło­wie tek­stu przy­po­mnia­łem sobie temat kon­kur­su i w sumie wszyst­ko było już jasne.

Mam wra­że­nie, że limit zna­ków zabił Ci treść, bo jak już za­ry­so­wa­łeś kli­mat, to ko­lej­ne sceny strze­la­ły jak po­ci­ski z Ma­gnum w Brud­nym Har­rym. Tekst mimo uby­wa­ją­ce­go mi z kufla piwa nie mę­czył, cho­ciaż…

…po­czą­tek mnie od­rzu­cił. W pierw­szej li­nij­ce jest “Di­kron”, “Ril­lon” i “Cir­cii” i wy­da­wa­ło mi się, że to ważne, a że je­stem le­ni­wy, to nie chce mi się tego spa­mię­ty­wać. Ręka na mysz­ce za­drża­ła, kur­sor był w oko­li­cach krzy­ży­ka karty w prze­glą­dar­ce. Wy­trzy­ma­łem. Nie ża­łu­ję.

Ogól­nie: fajny styl, choć nieco prze­sy­co­ny szcze­gó­ła­mi, ale brak na­pięć mię­dzy bo­ha­te­ra­mi.

Nie za­bi­ja­my pie­sków w opo­wia­da­niach. Nigdy.

Oli,

 

W di­da­ska­liach dia­lo­go­wych masz rację, ale, moim zda­niem, tylko w czę­ści. Bo­wiem gdy dzie­li się zda­nie w wy­po­wie­dzi bo­ha­te­ra na pół i mię­dzy te dwie po­łów­ki wsta­wia wy­po­wiedź nar­ra­to­ra, to wów­czas ta ostat­nia jest z małej li­te­ry i bez krop­ki. Druga część wy­po­wie­dzi rów­nież jest z małej li­te­ry. Tak mi przy­naj­mniej wia­do­mo. 

Fak­tycz­nie, mój błąd, nie za­sta­no­wi­łam się nad tym.

 

Co do resz­ty su­ge­stii, to oczy­wi­ście uwzględ­niasz to, z czym się zga­dzasz ;)

 

 

Witaj Kro­kus

Mam wra­że­nie, że limit zna­ków zabił Ci treść

Praw­da

W pierw­szej li­nij­ce jest “Di­kron”, “Ril­lon” i “Cir­cii” i wy­da­wa­ło mi się, że to ważne, a że je­stem le­ni­wy, to nie chce mi się tego spa­mię­ty­wać.

Moim zda­niem nazwy wła­sne w tek­stach fan­ta­sy są ważne bo do­da­ją kli­mat, ale oczy­wi­ście co kto lubi :)

Wy­trzy­ma­łem. Nie ża­łu­ję.

Miło mi 

Dzię­ku­ję za ko­men­tarz i po­zdra­wiam 

 

Ali­cel­la

Co do resz­ty su­ge­stii, to oczy­wi­ście uwzględ­niasz to, z czym się zga­dzasz ;)

Oczy­wi­ście :) 

Po­zdra­wiam 

Książ­ki po­win­ny wy­wo­ły­wać emo­cje – ale nigdy znu­dze­nie

Moim zda­niem nazwy wła­sne w tek­stach fan­ta­sy są ważne bo do­da­ją kli­mat, ale oczy­wi­ście co kto lubi :)

Zga­dzam się, ale dla mnie le­piej, żeby wy­cho­dzi­ły z ukry­cia po­je­dyn­czo, a nie całą bandą w pierw­szym zda­niu ;) To tro­chę jak z ły­sy­mi w ciem­nej ulicz­ce: jak wyj­dzie Ci taki na­prze­ciw, to za­ci­śniesz dłoń na rę­ko­je­ści noża i pój­dziesz, może się nawet okaże, że łysy za­ga­da i bę­dzie spoko. Ale jak wyj­dzie od razu trzech, to koń­czą się kal­ku­la­cje i spie…. ucie­kasz :D

Nie za­bi­ja­my pie­sków w opo­wia­da­niach. Nigdy.

deviantart.com/sil-vah

Hail Di­scor­dia

Zga­dzam się, ale dla mnie le­piej, żeby wy­cho­dzi­ły z ukry­cia po­je­dyn­czo, a nie całą bandą w pierw­szym zda­niu ;) To tro­chę jak z ły­sy­mi w ciem­nej ulicz­ce: jak wyj­dzie Ci taki na­prze­ciw, to za­ci­śniesz dłoń na rę­ko­je­ści noża i pój­dziesz, może się nawet okaże, że łysy za­ga­da i bę­dzie spoko. Ale jak wyj­dzie od razu trzech, to koń­czą się kal­ku­la­cje i spie…. ucie­kasz :D

Ab­so­lut­nie ge­nial­ne po­rów­na­nie :D

Silvo, jap­kie­wi­czu (do­brze od­mie­niam?) dzię­ku­ję za od­wie­dzi­ny.

Książ­ki po­win­ny wy­wo­ły­wać emo­cje – ale nigdy znu­dze­nie

Chcia­łem zwró­cić uwagę na po­do­bień­stwo do rpg-owych qu­estów, ale po ko­men­ta­rzach widzę, że moje spo­strze­że­nie do ory­gi­nal­nych nie na­le­ży. Za­koń­cze­nie mocno jed­nak za­ska­ku­je, w toku opo­wia­da­nia nie dało się przez długi czas do­my­ślić, kto jest tym złym.

Witaj psze­meksz, dzię­ki za ko­men­tarz!

Książ­ki po­win­ny wy­wo­ły­wać emo­cje – ale nigdy znu­dze­nie

Hej, Olia­da!

 

Nie­ste­ty opo­wia­da­nie nie rzu­ci­ło na ko­la­na. Przede wszyst­kim ta sztam­po­wa hi­sto­ria kom­plet­nie nie wzbu­dzi­ła mo­je­go za­in­te­re­so­wa­nia, po­dob­nie jak ni­ja­ki bo­ha­ter. Opi­sa­ny szwarc­cha­rak­ter także roz­cza­ro­wał. 

 

Tekst za­wie­ra sporo nie­do­ró­bek. Przy­kła­do­wo: „Sta­rzec przed­sta­wił miesz­cza­nom wer­sję w sumie dość po­dob­ną do fak­tycz­nych wy­da­rzeń, po­mi­nął tylko kwe­stię wła­snej ly­kan­tro­pii oraz zmo­dy­fi­ko­wał wy­da­rze­nia za­bój­stwa cza­row­ni­cy. Sku­tek był taki, że to jego uzna­no win­nym tego mor­der­stwa, nie po­zwo­lo­no mu nawet po­roz­ma­wiać z bur­mi­strzem ani nie po­zo­sta­wio­no szans na obro­nę.”. Z tych dwóch zdań wy­ni­ka, że to star­ca uzna­no za win­ne­go, a jak wiemy, było ina­czej. Po dro­dze na­tkną­łem się także na braki in­ter­punk­cyj­ne i złe za­pi­sy dia­lo­gów, więc opo­wia­da­nie wy­ma­ga prze­glą­du rów­nież pod tym kątem. 

 

Mo­men­ta­mi czy­ta­ło się to jed­nak cał­kiem nie­źle, głów­nie z uwagi na cie­ka­wą sty­li­za­cję i bo­ga­ty język. Masz zatem dryg do pi­sa­nia, ale tekst zdaje się być mało do­pra­co­wa­ny, a po­mysł na hi­sto­rię śred­nio ory­gi­nal­ny. 

 

Po­zdra­wiam i po­wo­dze­nia w kon­kur­sie!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogo­nie." T. Ra­łow­ski

Dzię­ki Fi­li­pie­Wi­ju za twoją kry­ty­kę, gdyż po­ma­ga mi ona do­pra­co­wać to opo­wia­da­nie i przy­szłe rów­nież. Na fa­bu­łę tego kon­kret­ne­go tek­stu już wiele osób zwró­ci­ło mi uwagę, fak­tycz­nie jest mało skom­pli­ko­wa­na i dość prze­wi­dy­wal­na. Rzad­ko piszę krót­kie opo­wia­da­nia, pew­nie dla­te­go wła­śnie hi­sto­ria Iskry nie jest po­ry­wa­ją­ca. Dzię­ku­ję też za miłe słowa o bo­gac­twie ję­zy­ko­wym i sty­li­za­cji. 

Po­zdra­wiam

 

Książ­ki po­win­ny wy­wo­ły­wać emo­cje – ale nigdy znu­dze­nie

To jest opi­nia, którą na­pi­sa­łem przed wrzu­ce­niem ob­raz­ka po­twier­dza­ją­ce­go prze­czy­ta­nie. Nie śle­dzi­łem tego, czy w tek­ście za­cho­dzi­ły póź­niej ja­kieś zmia­ny. Nie czy­ta­łem ko­men­ta­rzy in­nych użyt­kow­ni­ków przed spi­sa­niem wła­snych uwag.

[wy­edy­to­wa­ne]

Dzię­ku­ję pięk­nie za udział w kon­kur­sie, życzę mi­łe­go dnia ;)

Witaj mor­te­ciu­sie, dzię­ku­ję za Twoją opi­nię i kry­ty­kę. W przy­szłych opo­wia­da­niach wiele rze­czy z wy­mie­nia­nych w tym tek­ście jako kiep­skie po­sta­ram się po­pra­wić. 

Czemu od razu nie uciekł, kiedy miej­sco­wi prze­sta­li go ata­ko­wać (gdy sku­pi­li się przy ciele)?

Po­nie­waż z po­cząt­ku nie wie­dział o co cho­dzi i był nieco zdez­o­rien­to­wa­ny, za­sko­czy­ło go, że nagle prze­sta­li go ata­ko­wać, póź­niej zaś już nie zdą­żył, gdyż wokół ze­bra­li się lu­dzie. 

Dla­cze­go w ogóle po­szedł do chaty wiedź­my z ka­pła­nem, skoro jego słowa nie do końca go prze­ko­na­ły?

Po­nie­waż nie za bar­dzo miał wyj­ście, nie miał in­nych tro­pów, a coś mu­siał robić. 

Dzię­ki jesz­cze raz za kry­ty­kę oraz za or­ga­ni­za­cję tak świet­ne­go kon­kur­su :)

Po­zdra­wiam 

Książ­ki po­win­ny wy­wo­ły­wać emo­cje – ale nigdy znu­dze­nie

Widać w tym opo­wia­da­niu małą za­ba­wę ogra­ny­mi mo­ty­wa­mi, naj­le­piej ro­ze­gra­ną w po­sta­ci cza­row­ni­cy. Szko­da, że na tym ko­niec, bo ze sztam­py można wiele wy­do­być, jeśli zre­ali­zo­wać ją w cie­ka­wy i nie­co­dzien­ny spo­sób. Poza tym – do­sta­je­my sche­mat, choć uroz­ma­ico­ny małym twi­stem. Tenże jest prze­wi­dy­wal­ny, acz pa­su­ją­cy do ca­ło­ści tek­stu i sen­sow­nie roz­wią­zu­ją­cy ta­jem­ni­cę wio­ski. Naj­więk­szym za­sko­cze­niem może oka­zać się za­koń­cze­nie, po­nie­waż nie jest to obrót wy­da­rzeń, któ­re­go spo­dzie­wa­ła­bym się po opo­wia­da­niu tego typu. To zna­czy – opo­wia­da­niu z wy­raź­nie za­zna­czo­nym pro­ta­go­ni­stą, któ­re­mu nie­ja­ko z góry na­le­ży ki­bi­co­wać. Choć od­no­szę silne wra­że­nie, że po­raż­ka Swena jest je­dy­nie kon­se­kwen­cją kon­kur­so­we­go te­ma­tu, a nie głę­biej prze­my­śla­ną kwe­stią.

Złol jest tutaj dru­go­pla­no­wą po­sta­cią; z jed­nej stro­ny to za­wie­sze­nie sobie po­przecz­ki wyżej, z dru­giej – moż­li­wość ukry­cia toż­sa­mo­ści zła i po­zwo­dze­nia czy­tel­ni­ków za nos. Owo ukry­wa­nie w moim od­czu­ciu nie wy­szło, jed­nak uczci­wie trze­ba rzec, że nie jest to opo­wia­da­nie z ga­tun­ku tych, które cał­ko­wi­cie opie­ra­ją się na za­sko­cze­niu. Motyw ze złem prze­bra­nym w świę­te szat­ki – rze­kła­bym, dość stan­dar­do­wy. Brak skru­pu­łów oraz doza spry­tu prze­ma­wia­ją na ko­rzyść wil­ko­ła­ka, choć brak mi od­po­wie­dzi na ważne py­ta­nie – czemu robi to, co robi? Chce, aby lu­dzie się na­wró­ci­li, ale dla­cze­go? Trud­no się od­nieść do jego mo­ty­wa­cji. Jest ma­kia­we­licz­ny, ale na tym cha­rak­te­ry­sty­ka tej po­sta­ci się koń­czy.

Mam też tro­chę wąt­pli­wo­ści lo­gicz­nych. „Za za­bój­stwo w po­je­dyn­ku grozi szu­bie­ni­ca” – tak z cie­ka­wo­ści, co grozi za zwy­kłe za­bój­stwo, nie w po­je­dyn­ku? Dla­cze­go ty­go­dnio­we za­pa­sy żyw­no­ści Swena skoń­czy­ły się w trzy dni, skoro miały star­czyć na ty­dzień? Czyż­by miał aż taki ape­tyt? Czemu bur­mistrz – czy sze­ryf, jak sie­bie okre­śla – mówi, że to nie jest „jego mia­sto”? Prze­cież jest tam bur­mi­strzem od trzy­dzie­stu lat! Po takim cza­sie lu­dzie wciąż nie sza­nu­ją jego de­cy­zji?

Tech­nicz­nie – nie ukry­wam, że nie jest do­brze. Już na dzień dobry do­sta­je­my aka­pit nie­li­chych roz­mia­rów, roz­po­czę­ty dłu­gim zda­niem za­wie­ra­ją­cym aż trzy nazwy wła­sne, które czy­tel­ni­ko­wi nic nie mówią. W ogóle to więk­szość zdań jest dłu­gich, a brak róż­no­rod­no­ści w ich kon­struk­cji spra­wia, że czy­ta­nie tek­stu tro­chę męczy. Prze­cią­gnię­ty wstęp oka­zu­je się wy­tłu­ma­cze­niem dla nie­tę­giej miny głów­ne­go bo­ha­te­ra; pro­blem w tym, że wcze­śniej nie wie­dzie­li­śmy ani o ist­nie­niu Swena, ani jego nie­za­do­wo­le­niu, więc sfor­mu­ło­wa­nie „nie trze­ba tłu­ma­czyć” jest nie­uza­sad­nio­ne i dez­orien­tu­ją­ce. Ogól­nie jest wię­cej zbi­ja­ją­cych z tropu zdań; dla przy­kła­du, go­spo­darz „prze­ry­wa” wy­po­wiedź bo­ha­te­ro­wi, ale nie wia­do­mo, czym, bo się nie od­zy­wa ani sło­wem, nie wy­ko­nu­je też żad­ne­go gestu, który mógł­by mieć po­dob­ny efekt (jak choć­by mach­nię­cie dłoni). Albo – bez py­ta­nia po­da­je Swe­no­wi miskę je­dze­nia i piwo, nie wie­dząc, czy tam­te­go w ogóle na to stać, a szcze­rze wąt­pię, aby robił to z do­bro­ci serca.

Na do­da­tek – po­wtó­rze­nia. Tych było sporo. Tra­fia­ją się w nar­ra­cji ko­lo­kwia­li­zmy, jak „wy­wa­lić”, a kiedy in­dziej słow­nic­two zgoła no­wo­cze­sne (te za­bie­gi abor­cyj­ne – nie, po pro­stu nie!). Cza­sa­mi widać ja­kieś próby sty­li­za­cji, jak np. „wstał tedy”, nie pa­su­ją­ce do resz­ty tek­stu. Bra­ko­wa­ło też tu i ów­dzie prze­cin­ków. Po­ra­da: przed wo­ła­czem sta­wia­my prze­ci­nek (a zatem przed każ­dym „chłop­cze”, przed imio­na­mi w dia­lo­gach).

Chło­pak i chło­piec to nie to samo, wy­wo­łu­ją od­mien­ne sko­ja­rze­nia. Świat przed­sta­wiasz teo­re­tycz­nie rodem ze śre­dnio­wiecz­nej Eu­ro­py, a oka­zu­je się, że mają tam… ma­cze­ty. Zda­rza się za­im­ko­za – wi­docz­na choć­by w (zde­cy­do­wa­nie przy­dłu­gim, swoją drogą) aka­pi­cie opi­su­ją­cym bójkę z ban­dzio­ra­mi z go­spo­dy. Nad­uży­wa­ny jest cza­sow­nik „być” w róż­nych od­mia­nach (czę­sto po­wta­rza­jąc się w po­je­dyn­czym aka­pi­cie parę razy), a to, nie­ste­ty, prze­pis na mało cie­ka­we zda­nia. A i or­to­graf za­uwa­ży­łam.

Pod­su­mo­wu­jąc, tech­nicz­nie zna­la­zło­by się wiele rze­czy do do­pra­co­wa­nia. Fa­bu­ła jest bar­dzo stan­dar­do­wa, co może spodo­bać się oso­bom lu­bią­cym takie hi­sto­rie, ale więk­szo­ści ra­czej nie usa­tys­fak­cjo­nu­je. Po­sta­ci też mo­gły­by być bar­dziej roz­wi­nię­te. Licz­ne więk­sze i mniej­sze dziu­ry lo­gicz­ne od­ry­wa­ją uwagę od akcji.

deviantart.com/sil-vah

Zga­dzam się z przed­pi­ś­ca­mi – kla­sycz­na, nawet dość sztam­po­wa hi­sto­ria. Po­raż­ka pro­ta­go­ni­sty nieco wy­ła­mu­je się ze sche­ma­tu, ale to z kolei wymóg kon­kur­so­wy, więc nadal dość prze­wi­dy­wal­nie.

Jak da­le­ko od mia­stecz­ka miesz­ka wiedź­ma, jeśli marsz zaj­mu­je pra­wie całą noc?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Nie ma to jak od­po­wiedź po ponad ty­go­dniu, ale co tam. 

Silvo dzię­ku­ję Ci za na­praw­dę dużo kry­ty­ki. Coraz moc­niej uświa­da­miam sobie, że wy­pusz­cze­nie opo­wia­da­nia na­pi­sa­ne­go w trzy czy czte­ry dni z lichą ko­rek­tą to był śred­nia­wy po­mysł :/. Obie­cu­ję bar­dziej po­sta­rać się z na­stęp­nym.

Fin­klo przyj­mu­jąc śred­nie tempo pie­chu­ra z przy­stan­ka­mi itd. to około 25 ki­lo­me­trów. W końcu nie jest czę­ścią mia­sta ani nic jej z nim nie wiąże, po pro­stu miesz­ka w dość sze­ro­ko ro­zu­mia­nej oko­li­cy. Za­pew­ne, o ile nie po­ru­sza się za po­mo­cą la­ta­nia na kla­sycz­nej mio­tle lub czymś po­dob­nym, po­sia­da rów­nież konia. 

Książ­ki po­win­ny wy­wo­ły­wać emo­cje – ale nigdy znu­dze­nie

25 km. OK. A czy w takim razie tam nie ma po dro­dze in­ne­go mia­stecz­ka, do któ­re­go przy­na­le­ża­ła­by wiedź­ma. To kawał drogi jest.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Wokół jest pust­ko­wie, roz­mia­ra­mi zbli­żo­ne bar­dziej do Sa­ha­ry niż Pu­sty­ni Błę­dow­skiej, cho­ciaż oczy­wi­ście sporo mniej­sze od tej pierw­szej. 

w od­le­gło­ści przy­naj­mniej trzy­dzie­stu sta­jań nie było żad­nych in­nych ludz­kich sadyb

Poza tym, nawet je­że­li naj­bliż­sze mia­sto jest fak­tycz­nie od­da­lo­ne nieco ponad trzy­dzie­ści sta­jań od Di­kro­nu, to wiedź­ma nie musi miesz­kać w tym aku­rat kie­run­ku. 

Książ­ki po­win­ny wy­wo­ły­wać emo­cje – ale nigdy znu­dze­nie

 W pew­nej mie­ści­nie o na­zwie Di­kron, le­żą­cej gdzieś na gra­ni­cy Ril­lo­nu i Cir­cii, w samym sercu su­che­go, ja­ło­we­go pust­ko­wia, sło­wem w oko­li­cy gdzie żadni wę­drow­cy o czy­stych su­mie­niach i go­dzi­wych za­mia­rach się nie za­pusz­cza­li, stała karcz­ma.

To zda­nie ma 240 zna­ków wg Libre Of­fi­ce. Sporo, jak na po­czą­tek. Po­nad­to: dla­cze­go "pew­nej"? To słowo coś jed­nak zna­czy. Wę­drow­cy "o czy­stych su­mie­niach" są nie­na­tu­ral­ni, w pol­sz­czyź­nie ra­czej nie plu­ra­li­zu­je­my abs­trak­tów (są wy­jąt­ki). Fo­ne­ty­ka mo­gła­by być lep­sza. Brak też prze­cin­ków: W mie­ści­nie o na­zwie Di­kron, le­żą­cej gdzieś na gra­ni­cy Ril­lo­nu i Cir­cii, w samym sercu su­che­go, ja­ło­we­go pust­ko­wia, sło­wem, w oko­li­cy, w którą żaden wę­dro­wiec o czy­stym su­mie­niu i go­dzi­wych za­mia­rach się nie za­pusz­cza, stała karcz­ma. I wła­ści­wie po co w takim miej­scu sta­wiać mia­stecz­ko?

Na­stęp­ne zda­nie też roz­bu­cha­ne ba­ro­kiem, trud­no się par­su­ją­ce, ot, choć­by:

 pew­nie go­spo­da ta bar­dziej

"Ta" tylko tu prze­szka­dza.

 Kto by tak rzekł, nie po­my­lił­by się nawet w jed­nym de­ta­lu

Zbyt wy­myśl­ne. Oczy­wi­ście, taki spo­sób nar­ra­cji nie jest sam w sobie błę­dem, ale bu­du­je po­stać nar­ra­to­ra, wsta­wia ko­lej­ną war­stwę mię­dzy czy­tel­ni­ka a treść. Je­że­li za­le­ży Ci na wy­wo­ła­niu wra­że­nia, że sie­dzi­my przy ogniu, a bard w ka­pe­lu­szu z piór­kiem opo­wia­da tę hi­sto­rię, od czasu do czasu prze­krzy­ki­wa­ny przez pod­chmie­lo­nych gości, faj­nie. Ale nie wiem, czy to na tym Ci za­le­ży.

 Karcz­ma z ze­wnątrz wy­glą­da­ła jak roz­wa­la­ją­ca się szopa na siano

Szyk jesz­cze do prze­ży­cia, ale spójrz na to zda­nie. Czy wy­gło­sił­by je mój hi­po­te­tycz­ny bard z piór­kiem? Styl tek­stu po­wi­nien być w miarę jed­no­li­ty.

 Wi­szą­cy nad drzwia­mi szyld miał wy­ma­lo­wa­ną nazwę, nie­ste­ty li­te­ry star­ły się wsku­tek lat wy­sta­wie­nia na deszcz i pro­mie­nie sło­necz­ne.

Tak, szyld ma nazwę. Na­zy­wa się "szyld". Zda­nie po­pra­wiam: Na szyl­dzie nad drzwia­mi wid­nia­ły reszt­ki farby, zbla­kłej od desz­czu i słoń­ca. Na pu­sty­ni… "Nie­ste­ty" jest wtrą­ce­niem i trze­ba je wy­dzie­lić z dwóch stron.

Je­że­li do tego wszyst­kie­go dodać po­nu­re i ban­dyc­kie gęby miesz­kań­ców mie­ści­ny oraz to, że aby do­trzeć w te stro­ny, trze­ba było prze­je­chać bli­sko trzy­dzie­ści sta­jań gołym i su­chym pust­ko­wiem, nie dzi­wił fakt, że przed go­spo­dą nie widać było wiele koni.

Po­wścią­gnij ru­ma­ki i pod­syp im gra­ma­ty­ki: Je­że­li do tego wszyst­kie­go dodać po­nu­re i ban­dyc­kie gęby oko­licz­nych miesz­kań­ców oraz to, że aby tutaj do­trzeć, trze­ba było prze­je­chać bli­sko trzy­dzie­ści sta­jań go­łe­go i su­che­go pust­ko­wia, nie dzi­wo­ta, że przed go­spo­dą nie było widać wielu koni. Czemu tak usil­nie mnie za­pew­niasz, że to pu­sty­nia? I czemu (to już do Two­jej re­flek­sji) ja jej cią­gle nie widzę? Puść cho­ciaż jakąś so­lan­kę. Sępa daj na niebo. Co­kol­wiek.

 stały tylko dwa po­kracz­ne stwo­rze­nia, przy­po­mi­na­ją­ce za­bie­dzo­ne i wy­chu­dzo­ne cha­be­ty

Barok, barok, barok. Cha­be­ta – to za­bie­dzo­ny, marny koń. Więc stały tam cha­be­ty, a Ty się nie kry­guj, tylko opo­wia­daj, co wi­dzisz okiem umy­słu, dobra?

 Nie trze­ba już więc chyba tłu­ma­czyć, dla­cze­go mina sto­ją­ce­go przed za­jaz­dem Swena nie wy­ra­ża­ła za­chwy­tu.

Ko­lej­ny prze­jaw wy­bu­ja­łej oso­bo­wo­ści nar­ra­to­ra. Ma być?

 Chło­pak za­sta­na­wiał się, czy na pewno do­brze tra­fił, jak wielu przed nim wziął karcz­mę za skład na siano.

Czyli my­ślał, że to skład siana. Ale jed­no­cze­śnie my­ślał, że to go­spo­da. Coś mi tu nie kle­ko­ce.

 głód zwy­cię­żył. Pchnął drzwi

Gdy­bym byłą zło­śni­cą, spy­ta­ła­bym, od kiedy głód pcha co­kol­wiek.

 We wnę­trzu bu­dyn­ku wbrew po­zo­rom było dość sporo osób.

Brzyd­kie, sztucz­ne i nie­na­tu­ral­ne "sporo osób" to raz. Dwa – jakim po­zo­rom? Co to wy­ra­że­nie ozna­cza? Skra­caj. Wy­rzu­caj tego ro­dza­ju pu­sto­sło­wie. Do­pie­ro za­czę­łam czy­tać, a już zie­wam.

 Osta­tecz­nie miesz­kań­cy Di­kro­nu nie mieli za­pew­ne in­ne­go miej­sca do zbie­ra­nia się po­po­łu­dnia­mi niż ten wła­śnie za­jazd.

Pu­sto­sło­wie i źle do­bra­ne wy­ra­zy: Pew­nie miesz­kań­cy Di­kro­nu nie mieli in­ne­go miej­sca na po­po­łu­dnio­we spo­tka­nia.

 Za zbu­do­wa­nym z czę­ścio­wo prze­gni­łych desek szynk­wa­sem

A skąd młody wie, że prze­gni­łych?

 go­spo­darz ob­ce­so­wo mu prze­rwał, po­sta­wił na bla­cie

To jedna czyn­ność?

 Się­gnął do ka­le­ty, wy­do­był stam­tąd sa­kiew­kę i po­ło­żył ją na bla­cie. Karcz­marz szyb­ko przy­krył ją dło­nią.

"Ją" wy­star­czy jedno, w dru­gim zda­niu. "Stam­tąd" zbęd­ne".

Uwa­żaj dzie­cia­ku

Uwa­żaj, dzie­cia­ku. Rada karcz­ma­rza jest dobra, ale zo­bacz: to śro­dek ni­cze­go. Skąd biorą ka­pu­stę? Za­pew­ne z im­por­tu. Więc tania nie bę­dzie. A karcz­marz, wła­ści­ciel ma­łe­go przed­się­bior­stwa, bez dzień dobry i spraw­dze­nia zdol­no­ści kre­dy­to­wej, tak na koszt firmy, daje przy­błę­dzie jeść? Coś nie wie­rzę… A zbój­cy przy sto­łach też chyba się po­ła­pią, że jak za darmo żar­cia nie ma, to i przy­błę­da musi mieć trzo­sik. Lo­gicz­ne?

 Je­dząc przy­pa­try­wał się innym go­ściom lo­ka­lu

Skróć: Je­dząc, przy­pa­try­wał się go­ściom. Uwa­żaj na dobór słów: "lokal" nie pa­su­je w fan­ta­sy. Cho­dzi o ko­no­ta­cje.

 Okre­śle­nie „ob­wie­sie” cha­rak­te­ry­zo­wa­ło ich wręcz ide­al­nie

Zda­nie z te­le­wi­zji, zu­peł­nie nie fan­ta­sy. W ogóle bym wy­cię­ła.

 ich twa­rze przed­sta­wia­ły zaś wszyst­ko oprócz uczci­wo­ści, czy­sto­ści in­ten­cji i po­boż­no­ści

Mię­dzy in­ny­mi trzy kan­gu­ry i cho­mi­ka. Naucz się cho­dzić, zanim za­czniesz tań­czyć.

 Je­śli­by mimo to ktoś miał co do nich ja­kieś wąt­pli­wo­ści, roz­wie­wa­ło je ich za­cho­wa­nie, ty­po­we dla nie­zbyt bo­ga­tych i wy­kształ­co­nych miesz­kań­ców za­pad­nię­tych pro­win­cji, le­żą­cych da­le­ko od cy­wi­li­zo­wa­ne­go cen­trum Ril­lo­nu

To wszyst­ko – to jest pu­sto­sło­wie. Wię­cej, trak­tu­jesz czy­tel­ni­ka jak idio­tę, który ni­cze­go dotąd nie czy­tał – tłu­ma­czysz mu rze­czy oczy­wi­ste, ba, tłu­ma­czysz. Wa­lisz go nimi po gło­wie. Na moją cier­pli­wość od­dzia­łu­je to ujem­nie, nie wiem, jak na Twoją.

 nie­ste­ty za­pa­sy żyw­no­ści, prze­wi­dzia­ne na ty­dzień jazdy aż do serca Cir­cii, skoń­czy­ły mu się już po trzech dniach

"Nie­ste­ty" jest wtrą­ce­niem, po­staw za nim prze­ci­nek. Facet, ro­zu­miem, zjadł dwa razy tyle, ile my­ślał, że zje. To źle świad­czy albo o sile jego woli, albo o zdol­no­ści prze­wi­dy­wa­nia. Albo o tym i o tym.

 mus był więc je uzu­peł­nić

Nagle ar­cha­izu­jesz. Czemu? "Sa­dy­by" też są ar­cha­icz­ne. A sta­ja­nia, swoją drogą, nic mi nie mówią.

 lo­kal­nych pa­trio­tów

Nie uży­waj słów, któ­rych nie ro­zu­miesz.

 mało po­ko­jo­we­go wy­wa­le­nia

A może być inne?

 wstał tedy i nie zwra­ca­jąc ni­czy­jej uwagi pod­szedł

Uży­łeś "tedy" i "wy­wa­le­nia" w jed­nym zda­niu. "Nie zwra­ca­jąc ni­czy­jej uwagi" wy­dzie­li­ła­bym, to wtrą­ce­nie.

 – Zgod­nie z waszą radą

Mało na­tu­ral­ne, i karcz­marz nie to mu do­ra­dził.

 Do tego po­trze­ba mi jed­nak pro­wian­tu na czte­ry, pięć dni.

Który znowu zjem w dwa…

 prze­zor­nie nie ob­ra­ca­jąc głowy w kie­run­ku izby

Nie wiem, czy to taka wiel­ka prze­zor­ność…

 Po­czuł wal­nię­cie w plecy, aż się za­krztu­sił.

?

 Miał za­miar uda­wać kom­plet­nie pi­ja­ne­go

Dla­cze­go? Nie, na­praw­dę, mój mózg wy­ko­nał nie­pra­wi­dło­wą ope­ra­cję.

 spoj­rzał z obu­rze­niem na wiel­kie­go, za­ro­śnię­te­go i śmier­dzą­ce­go al­ko­ho­lem bar­dziej niż go­rzel­nia męż­czy­znę

Źle się to par­su­je. Zresz­tą, facet śmier­dział ra­czej pro­duk­ta­mi me­ta­bo­li­zmu al­ko­ho­lu, ale mniej­sza.

 No pa­ni­czy­ku

No, pa­ni­czy­ku.

 Nie bądź cham, po­staw ko­lej­kę mnie i ko­le­gom.

Spró­buj wy­beł­ko­tać takie okrą­głe zda­nie…

 Ko­le­dzy tam­te­go oto­czy­li Swena. Było ich trzech, wszy­scy nie­zbyt trzeź­wi ale za to na­sta­wie­ni bo­jo­wo

Jego ko­le­dzy oto­czy­li Swena. Było ich trzech, wszy­scy nie­zbyt trzeź­wi, ale za to na­sta­wie­ni bo­jo­wo.

 Wi­dzi­cie pa­no­wie

Wi­dzi­cie, pa­no­wie.

 uśmiech­nął się z wy­mu­sze­niem

… nie. Nie ma mowy.

 jeden z ko­le­gów tego naj­bar­dziej za­ro­śnię­te­go

Od­no­szę wra­że­nie, że słowo "ko­le­ga" trak­tu­jesz jako ma­ją­ce stałą re­fe­ren­cję. Jest to błę­dem.

 Dalej chło­py!

Dalej, chło­py! Od­dzie­laj wo­łacz prze­cin­kiem. Zwra­cam też Twoją uwagę na dobre wy­cho­wa­nie pi­jacz­ków, któ­rzy uprzej­mie za­cze­ka­li, aż bo­ha­ter spo­ży­je obiad, zanim za­czę­li go ob­ra­biać.

 co by

Łącz­nie.

 kom­pa­nów ku­dła­cza

Dziw­nie to brzmi. O samej cho­re­ogra­fii walki się nie wy­po­wia­dam, bo się nie znam, ale do­zna­łam oczo­plą­su.

 po­dob­nie po­le­ciał

Ali­te­ra­cja. I – po­dob­nie?

 za­wi­ja­jąc pałką

https://sjp.pwn.pl/szukaj/zawijać.html

 mimo to ich re­spekt przed go­spo­da­rzem mu­siał być spory

Nie po pol­sku. A go­spo­darz do­star­cza wódkę, jest więc osobą nie­zbęd­ną, czyli nie­ty­kal­ną.

Teraz mu­sisz na­praw­dę się spie­szyć chłop­cze

Teraz na­praw­dę mu­sisz się spie­szyć, chłop­cze.

 albo nie mieli za­mia­ru mścić się na nim

Na placu…?

 Nie ba­wi­li się w sta­wia­nie wa­run­ków ani inne ce­re­gie­le.

Dobra, faj­nie. Tylko – po co? Ro­zu­miem, po­stra­szyć w karcz­mie, może da na piwo. Ale prze­jezd­ne­go można ob­ro­bić raz, i potem mogą być kło­po­ty. Gdyby był miej­sco­wy, pew­nie by go tro­chę wy­tłu­kli, żeby się na drugi raz nie sta­wiał, ale tak? Nie opyla się.

 Swen sko­czył na niego a drab

Swen sko­czył na niego, a drab. W sce­nie walki zda­nia dawaj jak naj­krót­sze, nie tłu­macz jak kro­wie na rowie. Naj­wy­żej ob­ja­śnisz póź­niej. Bo tak wy­cho­dzi roz­mem­ła­na i nudna.

 od­sko­czył na krok

?

 Wszyst­ko to stało się tak szyb­ko, że tamci do­pie­ro teraz ru­szy­li się z miejsc.

 jak pan­te­ra po­czął

Małe pan­te­rząt­ka. Ech. Ko­no­ta­cje, kurka!

 Dla syna elfki i czło­wie­ka z pół­no­cy ci pi­ja­cy i ra­bu­sie wy­da­wa­li się wolni i bez­rad­ni jak dzie­ci.

Sy­no­wi elfki i czło­wie­ka z pół­no­cy pi­ja­cy wy­da­wa­li się po­wol­ni i bez­rad­ni jak dzie­ci. Primo, po­cho­dze­nie bo­ha­te­ra pchasz ko­la­nem. Se­cun­do – co to za nowe wiedź­miń­stwo?

 Ze zbó­jów na­to­miast je­dy­nie trzech trzy­ma­ło się wciąż na no­gach.

Zaraz, zaraz, to oni się teraz mię­dzy sobą leją? Jak w kre­sków­kach?

 W końcu sta­nął tuż obok nich, wtedy zo­ba­czył, na co pa­trzą

Cały opis – roz­wle­czo­ny. Młody sam nie wie­dział, że kogoś dźga?

 Po chwi­li obok po­ja­wi­ło się kilku męż­czyzn z mie­cza­mi przy bo­kach i ubra­nych w grube, mocne kurt­ki.

Teraz? Z mie­cza­mi u boku, tak w ogóle, to idiom.

 krót­kiej, szcze­ci­nia­stej

A szcze­ci­na nor­mal­nie jest długa?

 Stan­dar­dy zbu­do­wa­ne­go w za­stęp­stwie ra­tu­sza urzę­du bur­mi­strza

"Stan­dar­dy" nie pa­su­ją do fan­ta­sy, to raz. "Urząd" też nie­zbyt, i czym on się różni od ra­tu­sza wła­ści­wie? Skoro funk­cja ta sama?

 Wznie­sio­no go z nieco tylko lep­sze­go drew­na i nie­licz­nych ce­gieł

Nie je­stem ar­chi­tek­tem, ale nawet ja wiem, że ar­chi­tek­tu­ra drew­nia­na różni się zna­czą­co od ce­gla­nej. Mogę przy­jąć mur sza­chul­co­wy.

 Plac był błot­ni­sty i pełen kałuż po nie­daw­nym desz­czu

Au­to­rze, zde­cy­duj się, czy tu jest sucho, czy mokro. Bo mó­wisz raz to, raz to. Desz­cze na pu­sty­ni, ow­szem, zda­rza­ją się – ale rzad­ko. I jak już są, to na tyle ulew­ne, że całe mia­stecz­ko jesz­cze po­win­no wodę wy­bie­rać.

 Na sa­me­go bur­mi­strza przy­szło im tro­chę po­cze­kać.

Komu?

 Chło­pak był dość mar­kot­ny.

… re­al­ly.

Chło­pak przede wszyst­kim mar­twił się teraz o wła­sną skórę…

Tłu­ma­czysz mi to jak tzw. kro­wie na rowie. Ja oso­bi­ście mam aler­gię na au­to­rów uwa­ża­ją­cych mnie za idiot­kę. Ob­ja­wia się ona wzmo­żo­nym wy­dzie­la­niem sar­ka­zmu.

 Uniósł głowę sły­sząc skrzyp za­wia­sów.

Uniósł głowę, sły­sząc skrzyp za­wia­sów. Źle to brzmi.

 Nie był nawet w jed­nym de­ta­lu

Co Ty z tym "de­ta­lem"? Zu­peł­nie nie­na­tu­ral­ne.

 zda­wał się być bar­dziej na­jem­ni­kiem lub żoł­nie­rzem

Przy­po­mi­nał ra­czej na­jem­ni­ka lub żoł­nie­rza.

 W takim miej­scu bur­mistrz za­pew­ne nie ma czasu by prze­sia­dy­wać prze­sad­nie długo za biur­kiem

W takim miej­scu bur­mistrz za­pew­ne nie ma czasu prze­sia­dy­wać za biur­kiem. Prze­sia­dy­wa­nie z de­fi­ni­cji jest dłu­gie. A prze­my­śle­nia Swena sta­no­wią dal­szy ciąg tłu­ma­cze­nia kro­wie na rowie. Po­ka­za­łeś bur­mi­strza (?), do­brze. Wnio­ski wy­cią­gnie­my sami. Mo­żesz nas tro­chę na­pro­wa­dzić w razie po­trze­by, ale, na miły Bóg! nie przyj­muj, że Twoje dzie­ło jest pierw­szym, które w życiu czy­ta­my. OK?

 Bur­mistrz kil­ko­ma kro­ka­mi prze­mie­rzył nie­wiel­ką od­le­głość dzie­lą­cą go od sto­ją­ce­go pod ścia­ną stołu

Ro­zu­miem upodo­ba­nie do roz­bu­do­wa­nych zdań, ale nie­ko­niecz­nie do opi­sy­wa­nia co­dzien­nych czyn­no­ści kro­czek po krocz­ku.

 kiw­nął głową

Ski­nął.

 Dzię­ku­ję ci Drego

Dzię­ku­ję ci, Drego.

 Jak zdą­ży­łem już za­sły­szeć, szyb­ko za­re­ago­wa­li­ście.

Nie­na­tu­ral­ne, nie­rów­ny styl. "Za­re­ago­wać" nie pa­su­je do fan­ta­sy.

 pod­szedł do nie­wiel­kie­go ko­min­ka i do­rzu­cił doń szcza­pę drew­na

Które nie jest tu to­wa­rem de­fi­cy­to­wym… no, jego może i stać. Ale pa­mię­taj o ta­kich szcze­gó­łach.

nie kwa­pił się jed­nak by za­cząć pierw­szy mówić

Prze­ci­nek przed by, określ­nik idzie jak naj­bli­żej okre­śla­ne­go: nie kwa­pił się jed­nak, by pierw­szy za­cząć mówić.

 Urząd bur­mi­strza, czy bar­dziej sze­ry­fa

Bur­mistrz. Sze­ryf. W za­sa­dzie w mia­stecz­ku po­win­ni być obaj…

 od bez mała trzy­dzie­stu lat

Szyk: bez mała od trzy­dzie­stu lat; albo: od trzy­dzie­stu lat bez mała.

 Nie wiem czy po­wi­nie­nem bar­dziej gra­tu­lo­wać ci umie­jęt­no­ści i bra­wu­ry, czy też zło­ścić za zbu­rze­nie spo­ko­ju w mie­ście.

Nie wiem, czy po­wi­nie­nem ci gra­tu­lo­wać umie­jęt­no­ści i bra­wu­ry, czy rugać za zbu­rze­nie spo­ko­ju w mie­ście. On chyba kpi…

 Swen nadał nie spie­szył się z od­zy­wa­niem.

Mało po pol­sku.

 Nijak mi jed­nak skla­sy­fi­ko­wać jako po­je­dy­nek po­tycz­ki

I znowu – "skla­sy­fi­ko­wać" pa­su­je tutaj jak pięść do nosa.

 Mam jed­nak zwią­za­ne ręce mło­dzień­cze.

Mam jed­nak zwią­za­ne ręce, mło­dzień­cze.

 Dorwą cię i zma­sa­kru­ją w ra­mach sa­mo­są­du.

"W ra­mach"? Po­nad­to – co to za stróż prawa? Oni sobie robią, co im się po­do­ba?

przy­szli by

Łącz­nie, to cecha trybu przy­pusz­cza­ją­ce­go.

 jed­nak teraz gdy to ty, obcy przy­błę­da, go za­bi­łeś, nie spo­czną póki cię nie do­sta­ną

Prze­cin­ki: jed­nak teraz, gdy to ty, obcy przy­błę­da, go za­bi­łeś, nie spo­czną, póki cię nie do­sta­ną.

 – Dam ci moż­li­wość re­ha­bi­li­ta­cji – po­wie­dział w końcu.

Ta­aaaaa…

 Tak by wilk

Tak, by wilk.

 w nie­wy­ja­śnio­nych oko­licz­no­ściach. A ra­czej – oko­licz­no­ści są nie­wy­ja­śnio­ne

Coś tu się chyba po­psu­ło.

 Wszy­scy po pro­stu jakby się pod zie­mię za­pa­dli.

To są znane, czy nie­zna­ne, u licha?

 Jak miał­bym się za to wziąć? Skoro jest tak nie­wie­le in­for­ma­cji, śledz­two zaj­mie pew­nie kilka ty­go­dni, ja zaś nie mam tyle czasu.

Bar­dzo nie­na­tu­ral­na wy­po­wiedź, która mo­gła­by grać w ja­kimś kry­mi­na­le z lat dwu­dzie­stych, ale nie tu. Poza tym – chłop­cze, al­ter­na­ty­wą jest stry­czek. Prio­ry­te­ty!

 Są dwie osoby, które mo­gły­by ci udzie­lić pew­nych in­for­ma­cji

I nie chcia­ło nam się z nimi dotąd gadać, bo?

 ko­bie­tę która

Ko­bie­tę, która.

 Wąt­pię czy ze­chce ci pomóc, ale wie dużo i kto wie

Wąt­pię, czy ze­chce. Po­wtó­rzo­ne "wie".

 Nie­na­wi­dzą cię, ale bar­dziej jesz­cze boją się tych ta­jem­ni­czych znik­nięć, ustą­pią więc.

Nie­na­tu­ral­ne. Facet strasz­nie pewny sie­bie, jak na “sze­ry­fa” w naj­bar­dziej za­ka­za­nym mia­stecz­ku dzi­kie­go pust­ko­wia…

 Po­wo­dze­nia chłop­cze.

Po­wo­dze­nia, chłop­cze.

 Miał około sześć­dzie­się­ciu lat i po­czci­wą twarz

Zeug­ma.

 Ka­pli­ca zda­wa­ła się być dla niego całym świa­tem

Mało na­tu­ral­ne.

 wy­słu­chał z czym

Wy­słu­chał, z czym. Ale nie jest to naj­ład­niej­sze zda­nie.

 nie przy­cho­dzisz się po­mo­dlić synu

Nie przy­cho­dzisz się po­mo­dlić, synu.

 W tym mie­ście na­praw­dę rzad­ko ktoś przy­cho­dzi w to świę­te miej­sce by po­roz­ma­wiać z bo­ga­mi.

Mało po pol­sku i nie wiem, po co to za­strze­że­nie.

 No ale cóż

No, ale cóż.

 Usiądź­my – ge­stem za­pro­sił

Usiądź­my. – Ge­stem za­pro­sił.

 Nie wiem wiele

Jak już, to: Nie­wie­le wiem.

 Oba­wiam się, że nieco cię roz­cza­ru­ję.

Rym.

 opo­wiem ci jak to było

Opo­wiem ci, jak to było.

 Wy­sze­dłem po zmro­ku z ka­pli­cy, gdyż do późna sprzą­ta­łem w niej

Zda­nie wy­gię­te w chiń­skie dzie­więć. Do późna sprzą­ta­łem w ka­pli­cy i wy­sze­dłem do­pie­ro o zmro­ku.

 do mo­je­go domu, le­żą­ce­go na skra­ju mia­sta

Do mo­je­go domu na skra­ju mia­sta.

 Gdy byłem już bli­sko, do­strze­głem prze­cha­dza­ją­cą się przy domu ko­bie­tę.

Po­wtó­rzo­ne "domu". I tak sobie cho­dzi­ła po nocy? Do­brze, że nie upra­wia­ła jog­gin­gu…

 istny demon o któ­rym mówi

Istny demon, o któ­rym mówi. Czyli ta księ­ga mówi o jed­nym de­mo­nie? To za­su­ge­ro­wa­łeś.

 Zęby miało dłu­gie na ło­kieć, szpo­ny na dwa.

Wiem, bo zmie­rzy­łem…

 Uca­pi­ło w wiel­kie łapy ko­bie­tę

Nie­na­tu­ral­ne.

 Jam z prze­ra­że­nia ze­mdlał

Prze­skok stylu.

Pewno by nikt mi nie uwie­rzył

Szyk: Pewno nikt by mi nie uwie­rzył.

 ko­bie­ta owa istot­nie znik­nę­ła

Ar­cha­iza­cja. Po co?

 ode­zwał się

Dwa "się" w ko­lej­nych zda­niach.

jej nauki za nic sobie mieć

"Sobie" zbęd­ne.

 Tak chłop­cze

Tak, chłop­cze.

ra­dził mi do niej rów­nież zwró­cić się po radę

Po­wtó­rze­nie.

 Z całą pew­no­ścią zaś nie po­wie­dzia­ła­by ci nic, gdyż sama jest spraw­czy­nią tych mor­derstw.

Nie­na­tu­ral­ne.

 nie chciał jed­nak mnie słu­chać

Dziw­ny szyk.

 Przed­sta­wiasz mi jed­nak tutaj twoje pry­wat­ne zda­nie i hi­po­te­zę.

Mało na­tu­ral­ne. "Hi­po­te­zę"? Uczo­ny, czy jaki?

 Mi to może wy­star­czyć

Mnie – za­imek na po­zy­cji ak­cen­to­wa­nej ma być długi.

 Po­jedź ze mną do jej domu a przy­rze­kam

Po­jedź ze mną do jej domu, a przy­rze­kam. Mie­ści­na wiel­ko­ści Ce­drów Ma­łych, a oni chcą jeź­dzić z końca na ko­niec?

mógł czas tra­cić rów­nie do­brze w taki jak i inny spo­sób

Rów­nie do­brze mógł tra­cić czas i na tym.

 Po­win­ni­śmy tedy do­trzeć (…) dość szyb­ko za­bie­rać póź­niej

I znów – chwiej­ny ton.

 kiw­nął głową

Nie mógł­by raz przy­tak­nąć?

 Chmu­ry cał­ko­wi­cie nie­mal za­sła­nia­ły niebo, gwiaz­dy nie świe­ci­ły

Gwiaz­dy świe­cą za­wsze (spraw­dzić, czy nie pla­ne­ta­ry ro­man­ce), tylko chmu­ry za­sła­nia­ją…

 było się bez mała po­tknąć

A język się na tym zda­niu nie po­ty­ka?

 Na szla­ku, wśród przy­jem­nych przy­gód, prze­żył też dużo nie­przy­jem­nych, nie pa­mię­tał jed­nak rów­nie prze­ra­ża­ją­cej i okrop­nej jak ta nocna wę­drów­ka.

Fo­ne­tycz­nie nie­ład­ne i za­pew­nia­ją­ce. Taki z niego kozak, a boi się cho­dzić pu­sty­nią/ste­pem/czym­tam (nie opi­sa­łeś tego) po nocy? Z prze­wod­ni­kiem?

 wgłę­bie­nia w ziemi

Zwróć się do geo­lo­ga, ale nie da­ła­bym głowy.

 Pro­wa­dzą­cy ka­płan

Prze­wod­nik. Nie pro­ściej?

 Nie wie­dział ile trwał ten marsz

Nie wie­dział, ile trwał ten marsz.

 za­tra­cił się w ciem­no­ściach i stra­chu

Pur­pu­ro­we i nie­prze­ko­nu­ją­ce, wła­śnie przez tę pur­pu­rę, ale też dla­te­go, że nie wi­dzia­łam dotąd nic, co by mnie prze­stra­szy­ło.

 ma­sze­ru­ją góra go­dzi­nę

Nie­pa­su­ją­cy ko­lo­kwia­lizm.

 nie mógł bu­dzić wąt­pli­wo­ści

Czemu?

 – Do­pie­ro – spre­cy­zo­wał sta­ru­szek.

Chyba po­pra­wił? Bo młody myli się cał­ko­wi­cie, nie uogól­nia.

 Je­ste­śmy bar­dzo późno

Jest bar­dzo późno.

 Istot­nie, ja­śnia­ły tam już pierw­sze świa­tła ju­trzen­ki.

Po­ezja z innej bajki.

 Nie miał ocho­ty zo­stać na­kry­tym przez wiedź­mę na mysz­ko­wa­niu w jej domu

Roz­wle­czo­ne, wiemy, co tam robi.

 Swen spo­dzie­wał się, że ude­rzy go odór roz­kła­da­ją­cych się zwłok, po­wi­tał go na­to­miast wcale miły za­pach ziół.

Nie­zgrab­ne zda­nie.

 de­fi­ni­tyw­nie nie było z niej żad­nych in­nych wyjść

Nie uży­waj słów, któ­rych nie ro­zu­miesz. https://sjp.pwn.pl/szukaj/definitywnie.html

 po­miesz­cze­nie mu­sia­ło więc wy­peł­niać całą chatę.

I po co mi to tłu­ma­czysz?

 kocur, za­miau­czał

NIGDY nie sta­wiaj prze­cin­ka mię­dzy pod­miot, a orze­cze­nie. To jest błąd.

 po­wie­dział nor­mal­nym już tonem sta­rzec

A kiedy mówił tonem nie­nor­mal­nym?

 Za­czął od le­żą­cej na pod­ło­dze dzi­czej skóry, słu­żą­cej za dywan.

Hmm.

 Był ab­so­lut­nie prze­ko­na­ny, że znaj­dzie pod nią klapę pro­wa­dzą­cą pod zie­mię, był tego tak pe­wien, że jego zdzi­wie­nie, gdy na­po­tkał zwy­kłe deski, nie miało gra­nic.

Za dużo przy­go­dó­wek.

 nie­wiel­ki ko­cio­łek a także wy­słu­żo­na mio­tła, sple­cio­na z wi­kli­no­wych pędów.

Nie­wiel­ki ko­cio­łek, a także. Mio­teł się nie wy­pla­ta.

 sie­dzą­cy na zwi­sa­ją­cej z su­fi­tu belce ja­strząb wbi­jał w niego mor­der­czy wzrok

Spoj­rze­nie. Ja­strzę­bie śpią w nocy. I jeśli z su­fi­tu zwisa belka, to jest chata do roz­biór­ki.

 wiele, wiele in­nych

An­gli­cyzm.

 nie­wiel­kiej, za­kor­ko­wa­nej bu­te­lecz­ce

Prze­ci­nek zbęd­ny.

 Nie za­mie­rzał ry­zy­ko­wać, że ktoś sto­ją­cy za jego ple­ca­mi zbyt szyb­ki ruch uzna za próbę uciecz­ki lub ataku

Zda­nie źle się par­su­je. Nie za­mie­rzał ry­zy­ko­wać, że ktoś sto­ją­cy za jego ple­ca­mi uzna zbyt szyb­ki ruch za próbę uciecz­ki lub ataku. Nagle taki ostroż­ny…

 Z opo­wie­ści bur­mi­strza i ka­pła­na, mó­wią­cych mu o wiedź­mie, chło­pak wy­ro­bił sobie pe­wien obraz owej cza­row­ni­cy, obraz nie­zwy­kle po­dob­ny do wiedźm z le­gend.

Nie po pol­sku.

 Z całą pew­no­ścią nie spo­dzie­wał się zaś tego co zo­ba­czył

Już trze­cie zda­nie wa­lisz mnie ło­pa­tą po gło­wie, że wiedź­ma nie speł­nia ocze­ki­wań. Prze­stań.

 Nie mogła mieć wię­cej niż dwa­dzie­ścia kilka lat.

An­gli­cyzm.

 twarz, oko­lo­na była

Bez prze­cin­ka.

 au­re­olą pro­stych, zło­tych jak żyto wło­sów

Obraz nie trzy­ma się kupy. Co to jest au­re­ola?

 Fi­gu­ra wiedź­my była szczu­pła i zgrab­na

Jak już: Fi­gu­rę wiedź­ma miała zgrab­ną. Ale prze­for­mu­ło­wa­ła­bym.

 W sumie dziew­czy­na bar­dziej przy­po­mi­na­ła we­so­łą dzier­lat­kę, szla­chec­ką córkę, niż zgar­bio­ną sta­ru­chę.

Do ja­snej cia­snej, pół aka­pi­tu mi tłu­ma­czysz, że ona NIE JEST sta­ru­chą. Na­praw­dę zro­zu­mia­łam.

 Je­dy­ne co w niej było z tego, czego ocze­ki­wał Swen, to oczy.

Nie po­dej­mu­ję się tego po­pra­wiać.

 Cała po­stać wiedź­my tak za­sko­czy­ła chło­pa­ka, że dłuż­szą chwi­lę nie mógł dobyć głosu.

… ?

 Gdy w końcu otrzą­snął się, szyb­ko od­sta­wił fla­kon na półkę i uniósł ręce. Dziew­czy­na ro­ze­śmia­ła się.

Nie­zgrab­ne, zry­mo­wa­ne "się".

po­wie­dzia­ła gdy prze­sta­ła się śmiać. – Nie mu­sisz się mnie bać

Po­wie­dzia­ła, gdy prze­sta­ła. Rymy!

 choć przy­zna­ję, że mysz­ko­wa­nie w mojej sza­fie nie jest naj­lep­szym spo­so­bem na wy­war­cie do­bre­go pierw­sze­go wra­że­nia

Nie­na­tu­ral­ne.

 na­pa­rów na ból brzu­cha wzdę­tej krowy nie ważę

Waży się na wadze. Na­pa­ry się parzy, a wy­wa­ry: warzy.

Czyż­byś był zatem wę­drow­cem?

Mało na­tu­ral­ne.

Cała ta dziew­czy­na tak kłó­ci­ła się z wizją złej, mor­du­ją­cej ludzi wiedź­my, że był pewny iż zbłą­dzi­li i są u ja­kiejś innej cza­row­ni­cy.

Rany, prze­stań już. Na jutro ty­siąc razy: Czy­tel­nik nie jest idio­tą. Przed "iż" prze­ci­nek.

 Nie od­po­wia­dam temu co opo­wie­dzie­li ci miesz­cza­nie?

Nie­zbyt po pol­sku.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

wbiła wzrok w jego oczy

Wut?

 – Witaj ka­pła­nie – przy­wi­ta­ła go, ale tym razem jej gło­so­wi wy­raź­nie bra­ko­wa­ło ser­decz­no­ści.

Po­wtó­rze­nie, brak prze­cin­ka, a bra­ko­wać ser­decz­no­ści, to może wiedź­mi­no­wi.

 Zna­la­złem czego szu­ka­li­śmy

Zna­la­złem, czego szu­ka­li­śmy.

 O co się roz­cho­dzi

Ko­lo­kwia­lizm.

 mo­że­my z owym chło­pa­kiem

Z tym chło­pa­kiem. "Ów" wska­zu­je na coś od­da­lo­ne­go.

 Zro­bi­ła krok w stro­nę drzwi ale sta­rzec za­gro­dził jej drogę.

Roz­dzie­laj zda­nia zło­żo­ne: Zro­bi­ła krok w stro­nę drzwi, ale sta­rzec za­gro­dził jej drogę.

 w jego oczach coś przez mo­ment się po­ru­szy­ło, jakby prze­bie­gła je iskra, po czym szyb­ko zga­sła

Nie­chluj­ny szyk.

 sama nie wie­rzy­łam w nie

Nie­na­tu­ral­ne.

 Swen pa­trzył w twarz dziew­czy­ny ni­cze­go nie poj­mu­jąc, uło­wił kątem oka ruch.

Do­sta­łam zeza. On stoi przed nią, ple­ca­mi do ka­pła­na? Ale przed chwi­lą stał przo­dem do niego! I po co do­kle­jasz na­stęp­ne zda­nie, za­miast je od­dzie­lić krop­ką?

 Nim chło­pak zdą­żył choć­by krzyk­nąć, sze­ścio­ca­lo­wa klin­ga wbiła się w pierś dziew­czy­ny.

Zmie­rzył ją, oczy­wi­ście. Bo był szyb­szy od bły­ska­wi­cy.

 Czar­ny kocur za­miau­czał prze­raź­li­wie i sko­czył w jej kie­run­ku.

A potem, jak sądzę, znik­nął.

 Po­wo­li pod­szedł do ka­pła­na, na któ­re­go twa­rzy, o dziwo, nie ma­lo­wa­ły się żadne uczu­cia

Re­al­ly.

 – Opa­nuj się mło­dzień­cze – roz­ka­zał twar­dym gło­sem.

– Opa­nuj się, mło­dzień­cze – roz­ka­zał.

 Dla­cze­go za­bi­łeś ją?

Nie­na­tu­ral­ne: Dla­cze­go ją za­bi­łeś?

Sta­rzec znów po­ka­zał nad­zwy­czaj­ną jak na swój wiek gib­kość i siłę, odbił bo­wiem cios korda nożem i od­sko­czył.

Nie tłu­macz mi, że stary jest silny. Jeśli od­pie­ra cios mło­dzień­ca, któ­re­go już po­ka­za­łeś jako za­pra­wio­ne­go w bo­jach, to to jest oczy­wi­ste.

 W szale nie zwa­żał na nie­bez­pie­czeń­stwo, chciał roz­bro­ić ka­pła­na i zmu­sić go do udzie­le­nia od­po­wie­dzi.

Nie tłu­macz w cza­sie walki. Potem wy­ja­śnisz.

 Sta­rzec, choć wal­czył do­brze, nie miał wiel­kich szans z wy­szko­lo­nym na pół­no­cy szer­mie­rzem.

Fakty są takie, że siła pra­wie za­wsze zwy­cię­ża tech­ni­kę.

 – Teraz od­po­wiesz mi

– Teraz mi od­po­wiesz. Skąd ta ma­nie­ra za­im­ka na ko­niec, nie mam po­ję­cia.

 Tym razem już w oczach star­ca nie prze­bie­ga­ły iskry, oczy te pło­nę­ły.

Dzi­wacz­ne.

 zu­peł­nie nie swoim gło­sem, o wiele niż­szym i po­tęż­niej­szym

Hmm.

 Me­ta­mor­fo­za nie była stop­nio­wa

A potem opi­su­jesz stop­nio­wą me­ta­mor­fo­zę pro­sto z ta­nie­go hor­ro­ru. I co, Au­to­rze? Jak mam Ci wie­rzyć?

 jej głowa

"Jej" zbęd­ne.

 zę­ba­tym, wil­czym py­skiem

Prze­ci­nek zbęd­ny.

 Pulch­ne, za­zwy­czaj skła­da­ne do mo­dli­twy ręce, zmie­ni­ły

Drugi prze­ci­nek błęd­ny, skąd młody wie, że te ręce są "za­zwy­czaj" skła­da­ne? Nie zna ka­pła­na! Spo­tkał go dzi­siaj i ma dobre po­wo­dy po­dej­rze­wać, ze facet go robił w żabę. Że grał rolę. Uda­wał.

 Gó­ro­wał nad spa­ra­li­żo­wa­nym z prze­ra­że­nia Swe­nem, prze­ra­sta­jąc go dobre dwa razy

Gdyby go nie prze­ra­stał, toby nad nim nie gó­ro­wał… Po­wtó­rzo­ne dźwię­ki.

osu­nął się po niej z ję­kiem, kord wy­padł mu z ręki

Rym.

 Po­twór pod­szedł po­wo­li.

Ali­te­ra­cja.

 niech to bę­dzie ostat­nim co usły­szysz

Niech to bę­dzie ostat­nim, co usły­szysz.

 wy­ję­czał Swen

Jęk­nął.

 złym, peł­nym nie­na­wi­ści gło­sem

Mu­aha­ha­ha.

 To spró­bo­wa­łem ina­czej i za­czą­łem za­bi­jać. I będę za­bi­jał dalej, aż zro­zu­mie­ją, że je­dy­nym ich ra­tun­kiem jest zwró­ce­nie się do bogów z bła­ga­niem o ra­tu­nek

Do luftu z ta­ki­mi bo­ga­mi.

 sam za­mkną­łeś ją przed sobą

Sam ją za­mkną­łeś przed sobą; albo sam ją przed sobą za­mkną­łeś.

 czy­ści się po­ro­śnię­te zbo­żem pole

?

 Że­gnaj Swe­nie

Że­gnaj, Swe­nie.

 Za po­dwój­ne mor­der­stwo, do­ko­na­ne na oso­bie lo­kal­nej cza­row­ni­cy oraz do­bre­go kmie­cia Ro­kie­go, a także za nie­wy­wią­za­nie się z umowy za­war­tej z na­szym bur­mi­strzem, ska­zu­je się włó­czę­gę Swena na śmierć przez po­wie­sze­nie!

Mało to po pol­sku.

 ze­bra­ny wokół szu­bie­ni­cy nie był duży. Ze­bra­ło

Po­wtó­rze­nie.

 spie­sząc do pracy, przy­sta­nę­ły by po­pa­trzeć

Spie­sząc do pracy, przy­sta­nę­ły, by po­pa­trzeć. Do pracy. A gdzie oni pra­cu­ją, jeśli wolno spy­tać?

 Mimo bli­sko doby, która mi­nę­ła od czasu wy­da­rzeń w cha­cie cza­row­ni­cy, rany chło­pa­ka nie za­go­iły się

… you're kid­ding, right? Nigdy się nie ska­le­czy­łeś?

 nie było ry­zy­ka za­ka­że­nia, po­nie­waż chło­pak i tak nie miał dłu­gie­go życia przed sobą

Ry­zy­ko było, tylko ni­ko­go nie ob­cho­dzi­ło… Po­nie­waż tu­tej­si wy­raź­nie i tak chcie­li tylko pre­tek­stu, żeby kogoś po­wie­sić, nie będę się cze­pia­ła me­ry­to­ry­ki, a tylko oso­bli­wej urody tego zda­nia.

 Pil­nu­ją­cy jego celi straż­nik był na tyle miły, by wy­ja­śnić mu co się stało.

Skra­cal­ne: Pil­nu­ją­cy celi straż­nik wy­ja­śnił mu, co się stało.

 wer­sję w sumie dość po­dob­ną do fak­tycz­nych wy­da­rzeń

Mało po pol­sku.

po­mi­nął tylko kwe­stię wła­snej ly­kan­tro­pii oraz zmo­dy­fi­ko­wał wy­da­rze­nia za­bój­stwa cza­row­ni­cy

Zu­peł­nie nie po pol­sku, po­nad­to – po­wie­dział, jak było, tylko zmie­nił wszyst­kie istot­ne szcze­gó­ły? Wut?

 że to jego uzna­no win­nym tego mor­der­stwa, nie po­zwo­lo­no mu nawet po­roz­ma­wiać z bur­mi­strzem ani nie po­zo­sta­wio­no szans na obro­nę.

Krowa na rowie, daję słowo.

 za jego wy­ko­na­nie zaś wzię­to się bar­dzo pręd­ko

Hmm.

 Po­ran­ne słoń­ce za­świe­ci­ło mu w oczy, ośle­pi­ło na mo­ment

Ka­to­wi?

 Wzrok chło­pa­ka prze­biegł tłum

Tak sobie wy­sko­czył i prze­biegł…

 pu­co­ło­wa­tej, po­ora­nej zmarszcz­ka­mi twa­rzy

Zmarszcz­ki widać na chu­dziel­cach. Na gru­bych pra­wie wcale.

 Swe­no­wi jed­nak wy­da­ło się, że w jego oczach na mo­ment coś bły­snę­ło. Jakby prze­bie­gła je iskra, po czym szyb­ko zga­sła.

No, na­resz­cie jakaś re­gu­lar­ność.

 

 

No, to tak. Dłu­ży­zny! Dłu­ży­zny, kto to bę­dzie oglą­dał? Zwłasz­cza na po­cząt­ku, potem jest straw­niej. Mia­łam miej­sca­mi wra­że­nie ko­pio­wa­nia z Sap­kow­skie­go na tej za­sa­dzie, na któ­rej nie­któ­rzy ko­piu­ją z Tol­kie­na – bez na­my­słu. Ma być wy­pra­wa, to jest, wsio rawno, dokąd i po co. Bo wy­pra­wy są fajne. A tu – jest "wiedź­min". Jest. To o co cho­dzi? Na­zwij mnie ma­ru­dą, ale na­praw­dę nie wiem, DLA­CZE­GO Twój bo­ha­ter, za­miast roz­sąd­nie sobie wy­li­czyć za­pa­sy na po­dróż, za­miast za­pla­no­wać drogę przez te­re­ny za­miesz­ka­łe, lezie na pust­ko­wie (co pod­kre­ślasz do znu­dze­nia – a kto, u licha, sta­wia mia­stecz­ko na środ­ku pust­ko­wia? Po co? Nic dziw­ne­go, że zdało mi się ono zbu­do­wa­ne z dykty – ty­siąc ludzi nie może żyć z za­ka­pior­stwa, zwłasz­cza przy braku po­dróż­nych do ra­bo­wa­nia) i wdaje się w nie­rów­ne bitki. A Ty wiesz? Bo "ma być taki jak Ge­ralt" to naj­gor­szy moż­li­wy powód. Mo­ty­wa­cje Two­ich po­sta­ci są dla mnie zu­peł­nie ciem­ne. Wszyst­kich. De­mo­na też.

Oczy­wi­ście, fa­bu­ła "za­bi­łeś kogoś, wiec teraz po­wie­rzy­my ci ważne śledz­two" jest okle­pa­na, mimo im­ma­nent­nej non­sen­sow­no­ści, ale jed­nak tra­fia­ją się au­to­rzy, któ­rzy po­tra­fią do niej prze­ko­nać. Nie­ste­ty, Tobie nie wy­szło. Po­chwa­li­ła­bym na­to­miast nie­szczę­śli­we za­koń­cze­nie jako, było nie było, prze­błysk re­ali­zmu. Ko­zac­two Swena oka­zu­je się bar­dzo mar­nej próby, co też po­li­czy­ła­bym na plus, bo za­ska­ku­je. Czło­wiek się spo­dzie­wa nie wia­do­mo, ja­kich wy­czy­nów, a tu ot, ciap­ciak na gli­nia­nych no­gach. Grim­dark jak się pa­trzy.

Ale też – nie ra­du­je mnie ten typ li­te­ra­tu­ry.

Co jesz­cze – opi­sów jest mało, wy­ja­śniasz jak głą­bom wszyst­ko, tylko nie to, co wy­ja­śnić trze­ba, za­pew­niasz, za­miast po­ka­zy­wać.

Mimo to – nie skre­śla­ła­bym Cię. Ale ro­bo­ty przed Tobą huk, a huk. Po pierw­sze – czy­taj wię­cej, co? I nie sa­me­go Sap­kow­skie­go.

 Nie­ste­ty jed­nak nie za bar­dzo mia­łem jak ją nieco zro­bić cie­kaw­szą, po­nie­waż, ze wzglę­du na moją roz­wle­kłość pi­sar­ską, za­czą­łem się nie­bez­piecz­nie zbli­żać do li­mi­tu słów.

A trze­ba było ciąć, ciąć, ciąć i pa­trzeć, czy równo puch­nie.

 A żeby była prze­ko­nu­ją­ca, nie mogła wy­glą­dać ste­reo­ty­po­wo :D

Oj, bez prze­sa­dy :P

 Z tym, że mi się dłu­gie zda­nia po­do­ba­ją i nie mę­czy­łem się przy nich. :)

Dłu­gie zda­nia jako takie mnie też się po­do­ba­ją. O ile są: a) do­brze zło­żo­ne i b) na miej­scu. W sce­nach walki, na przy­kład, nie są na miej­scu.

 że bo­ha­ter jest pół­el­fem i to, w po­łą­cze­niu z nauką szer­mier­ki, spra­wia że sze­ściu (jeśli do­brze pa­mię­tam) chło­pa nie ma z nim szans

Ale osta­tecz­nie nie ma żad­ne­go wpły­wu na to, jak chło­pak koń­czy. Więc po co w ogóle było?

 to przede wszyst­kim opisy. Ob­ra­zo­we, nie­prze­sa­dzo­ne.

Gdzieś Ty tu opisy wi­dział…

 Takie po­nie­kąd było za­ło­że­nie, wal­czy do­brze ale nie w pełni umie jesz­cze (i się ra­czej już nie na­uczy) po­dej­mo­wać dobre de­cy­zje.

Mmmm, tylko wiesz. Nie trze­ba wiel­kie­go do­świad­cze­nia, żeby na przy­kład wie­dzieć, ile się zje w ciągu ty­go­dnia…

 tylko w 30 000 zna­ków nie­zbyt było na to miej­sce

Przy oszczęd­niej­szej go­spo­dar­ce tymi zna­ka­mi – da­ło­by radę. Z tru­dem, ale da­ło­by.

 Zresz­tą nikt nie po­wie­dział, że chciał je­dy­nie na­wra­cać ludzi, ale ra­czej nie powie wprost, że jest krwio­żer­czą be­stią :D.

Wszyst­ko było w cy­ta­cie ze świę­te­go tek­stu. Ulu­bio­na­_e­mot­ka­_Ba­ila. Zresz­tą wil­ko­łak może kła­mać.

pra­wie nic nie wia­do­mo o głów­nym bo­ha­te­rze i trud­no się do niego przy­wią­zać

Tak.

 Do tego bo­ha­ter wła­ści­wie nie oka­zu­je żad­nych emo­cji.

Wła­śnie. Tu i ów­dzie mó­wisz, że się bał – ale nie po­ka­zu­jesz tego.

 Bo­wiem gdy dzie­li się zda­nie w wy­po­wie­dzi bo­ha­te­ra na pół i mię­dzy te dwie po­łów­ki wsta­wia wy­po­wiedź nar­ra­to­ra, to wów­czas ta ostat­nia jest z małej li­te­ry i bez krop­ki.

To za­le­ży. Zwy­kle ko­rzy­sta­my tutaj z tego po­rad­ni­ka: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 dla przy­kła­du Sap­kow­ski w Try­lo­gii Hu­syc­kiej używa ta­kie­go okre­śle­nia

Ale chyba nie mówi obok, że były chmu­ry. Bo w ten spo­sób mó­wił­by to samo dwa razy.

 hi­sto­rię zwy­kłe­go wę­drow­ca, ce­lo­wo nie wni­ka­jąc ani w jego prze­szłość, ani w szcze­gó­ły świa­ta przed­sta­wio­ne­go

Dla­cze­go?

 Moim zda­niem nazwy wła­sne w tek­stach fan­ta­sy są ważne bo do­da­ją kli­mat

Ale by­ło­by miło, gdyby coś czy­tel­ni­ko­wi mó­wi­ły. Puste dźwię­ki nie dadzą się spa­mię­tać, a i kli­ma­tu nie two­rzą.

Po­nad­to – Silva do­brze na­pi­sa­ła. Mo­głam prze­czy­tać przed wy­sma­że­niem tego ela­bo­ra­tu ;)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nie po­rwa­ło mnie.

Przy­no­szę ra­dość :)

Nowa Fantastyka