s .JPG)
Mortia wstała z parkowej ławki i spojrzała z uśmiechem na piękny, ciemnozielony ogród przed akademią wojskową. Budynek był otoczony licznymi drzewami o liściach pokrytych od spodu fosforyzującym błękitem zaś gmach akademii błyszczał w złotych promieniach słońca. Potężne, alabastrowe filary i łuki przyporowe odcinały się bielą od ciemnych tafli szkła wznoszących się na setki pięter w czyste, lazurowe niebo.
Właśnie zakończyła szkolenie oficerskie na stopniu kapitana i za kilka dni miała otrzymać swój własny okręt. Spojrzała jeszcze raz z niedowierzaniem na swoje dokumenty na holotablecie i wyświetlone pod spodem zdjęcie w nowym mundurze. Mortia Eferrus.
Nowa kapitan trzeciej, siliońskiej floty obronnej. Jej cyfrowa podobizna przedstawiała szczupłą, dwudziestopięcioletnią kobietę o pociągłej twarzy i platynowych włosach spiętych w duży kok. Jej duże, błękitne oczy były jednak przymrużone od nieustannych marzeń i rozmyślań nad przyszłością. Gdyby tylko wiedziała co jej przyniesie.
*
Otrząsnęła się ze wspomnień i wróciła do ponurej rzeczywistości. Stała przygryzając wargi na pokładzie mostka Eselis – okrętu flagowego floty. Mostek flagowca był trójkondygnacyjnym pomieszczeniem w kształcie trapezu, zwężającego się ku znajdującemu się z przodu przeszkleniu. Przez szybę zaś widać było zionącą czernią przestrzeń kosmosu.
– Czekają na nas! Długo nie wytrzymają! – zawołał z paniką stojący za nią jasnowłosy oficer.
Rozejrzała się. Stalowe balkony opadały trzema, wielkimi stopniami ku środkowi mostka, niczym trybuny wypełnione migocącymi błękitem konsolami i hologramami map obsługiwanych przez kilkudziesięciu załamanych ludzi.
Mortia znajdując się na platformie w centrum mostka otoczona była białym jak reszta pomieszczenia blatem z wbudowanymi weń konsolami i holoemiterami. Przed nią zaś wisiał w powietrzu cyjanowoniebieski hologram galaktycznego dysku.
Silioni po wieku straszliwych zmagań w końcu zaczynali wygrywać ze swym znienawidzonym wrogiem. Decylioni masakrowali każdą napotkaną planetę, eksterminując jej mieszkańców odkąd tylko ich okręty przybyły do galaktyki i zmuszali ocalałych do niewolniczej pracy. Silioni zajmowali systemy gwiezdne na krawędzi galaktycznego dysku, więc byli pierwszymi, którzy stanęli na drodze tajemniczym najeźdźcom. Nikt nie znał ich celu, gdyż nigdy nie nawiązano z nimi kontaktu. Ich nazwa zaś powstała po wychwyceniu przez stacje nasłuchowe decyliona zbliżających się jednostek.
Spojrzała na wystraszonego oficera i podniosła rękę dając mu znać, że jeszcze nie czas, po czym wróciła do rozmyślań.
Mortia była kreatywnym i ostrożnym admirałem. Zwykle flankowała przeciwników, nieustannie nękając Decyliońskie armady z zaskoczenia, mimo jednak licznych zwycięstw często musiała poświęcać całe zgrupowania okrętów aby ocalić flotę lub jedną z Siliońskich planet. Dlatego też nie uważała się za bohatera jakim okrzyknęli ją żołnierze. Inaczej było z Gradagarem.
Gradagar był drugim, najbardziej zasłużonym admirałem oraz jej najlepszym przyjacielem jeszcze sprzed wojny. Teraz zaś potrzebował pomocy. Ściągnął zdziesiątkowane partyzanckimi atakami floty Decylionów z całego sektora nad orbitę Silionu. Westchnęła ciężko i wyprostowała się patrząc w twarze swoich załogantów.
– Wszyscy wiecie co nas tam czeka… od tej bitwy zależy czy odzyskamy nasz dom. Silion był okupowany zbyt długo! Pomóżmy Gradagarowi! Pomóżmy ocalić naszą ojczyznę! Wykonać skok! – zawołała z pasją.
Załoga rzuciła się do stanowisk i po chwili widoczny przez szyby mostka, biały jak śnieg dziób statku wyciągnął się do przodu, a potem spłaszczył i wrócił do normalnego kształtu. Czerń kosmosu ustąpiła oślepiającym smugom gwiazd, rozpędzając okręt do prędkości wielokrotnie szybszej od światła.
Podróż nie trwała długo. Po godzinie lotu szyby mostka rozjarzyły się, a ponad dziobem okrętu pojawił się przerażający widok.
Nad nimi widać było błękitną planetę z szarozielonymi kontynentami pokrytymi sczerniałymi plamami po pożarach, które z kolei przesłaniały ciemne, bure chmury. Na tle okalających glob szmaragdowozielonych mgławic czerniały sylwetki tysięcy okrętów wroga. Potężnych, przywodzących na myśl rogate płaszczki z ciemnego metalu, pokrytych grubym pancerzem i setkami dział. Otaczały z trzech stron białe okręty Gradagara.
Ostre, trójkątne z kanciastymi, lecz finezyjnie wygiętymi skrzydłami. Statki jej przyjaciela zbite były w klin i broniły się zaciekle, a ich biel zniekształcała widmowa zieleń mgławicy.
– Maksymalna prędkość! Dajmy o sobie znać nieprzyjacielowi! – zawołała.
Okręt zamruczał i lekko szarpnął, kiedy pięć kilometrów stali rozpędziło się do pełnej szybkości flagowca, a wszystkie baterie na ciągnącym się niemal po horyzont dziobie statku obróciły się powoli w stronę wroga. W oddali widać już było flagowiec Gradagara usiany kraterami i usmolonymi plamami po ogniu Decylionów.
Okręt Mortii zasłonił go i otworzył ogień. Wszystkie baterie wypluły rozedrgane, świetliste promienie, a było ich tak wiele, że z mostka wyglądały jak oddalająca się w lewo fala błękitnego światła.
Statki Decylionów rozjarzyły się od licznych eksplozji, a potężne opancerzone płyty popękały rozsypując się w drzazgi. W przestrzeni zawirowały ostre szrapnele i zmasakrowane szczątki załogantów.
Kolejne zaś okręty Silionów nie czekając otoczyły wroga niszcząc bezlitośnie każdy, lśniący czernią okręt.
W końcu, po długiej bitwie wylądowali na przedpolach dawnego senatu. Niegdyś dumna, biała korona o promieniu pięciu kilometrów z licznymi wieżami i tkwiącą w środku srebrną wieżą z kryształowym szczytem, teraz była sczerniała i podziurawiona.
Wysiadła z promu wraz z dwoma gwardzistami w smukłych, srebrnobiałych pancerzach oraz niebieskich pasach na ramionach i ruszyła naprzód.
Widok był przejmujący. Wirujący w powietrzu pył niczym śnieg opadał powoli w nikłych promieniach przysłoniętego szarymi chmurami słońca.
Wszystkie budynki, zwłaszcza wieżowce sterczały z okaleczonymi szczytami lub zawalone do połowy, a wokół piętrzyły się zwały osmolonego gruzu, zardzewiałe usypiska stalowych konstrukcji i stosy zwęglonych kości.
Weszła do budynku senatu patrząc w podłogę i po kilkunastu minutach dotarła do głównej sali o promieniu dwóch tysięcy metrów. Potężne filary zawalone w kilku miejscach wciąż podpierały strop, a niezliczone rzędy boksów – dawnych stanowisk senatorów opadały ku stojącej w centrum małej, trójkątnej piramidzie z szerokich stopni.
Dawne stanowisko kanclerza zajmował Gradagar. Człowiek, który siedział w sczerniałym fotelu był mocno zbudowanym mężczyzną o szerokiej szczęce i surowych, szarych oczach. Długi, nieco zgarbiony nos oraz przedwczesne zmarszczki wokół oczu zdradzały, że jego umysł pełen był smutku. Rozmawiał właśnie z kilkoma doradcami w mundurach generalicji zgromadzonymi wokół niego, lecz gdy tylko ją spostrzegli natychmiast przerwali naradę i zapadła cisza.
Podeszła bliżej i spojrzała na niego ze współczuciem. Nie wiedziała dlaczego cokolwiek przed nią ukrywa, ale lekko ją to zaniepokoiło.
– Prawie się spóźniłaś – burknął niezbyt przyjemnie Gradagar, ale po chwili uśmiechnął się krzywo.
Popatrzyli po sobie chwilę ze zrozumieniem oficerów dowodzących przez dziesiątki lat w toczonej ramię w ramię wojnie.
– Widzisz… co zostało z naszego domu… a rząd na uchodźstwie domaga się abyśmy ustąpili ze stanowiska. Boją się, że po wszystkim… nie oddamy władzy – powiedział cicho Gradagar.
Mortia spojrzała na niego ze smutkiem. Wojna się już kończyła. Trzeba było odejść i dać młodemu pokoleniu odbudować kraj.
– Jeśli taka jest ich wola – powiedziała na głos.
Gradagar zaśmiał się nagle dziwnym głosem.
– Nie zamierzam ustąpić! Tyle lat poświęcenia i co?! Chcą się nas pozbyć! Może nawet nas zlikwidują, rozumiesz?! Dołącz do mnie! Razem przepędzimy tych szaleńców i wprowadzimy porządek! – zawołał nagle jej przyjaciel.
Mortia cofnęła się o krok. Nie wierzyła własnym uszom.
– Ja… nie zdradzę… jestem lojalna rządowi! – wykrztusiła zszokowana.
Gradagar spuścił wzrok i zmarszczył brwi.
– Zdradzisz… zmuszę cię do tego. Silion jest ważniejszy od naszej przyjaźni! Pojmać ją! Wiecie co z nią zrobić! – rozkazał Gradagar.
Gwardziści Mortii padli z dymiącymi dziurami w piersiach, a ona sama nie wierząc w to co widzi patrzyła sparaliżowana jak żołdacy samozwańczego władcy krępują jej ręce i ciągną w stronę wyjścia. Poczuła gniew.
– Zapłacisz za to! – zawyła patrząc na oddalającą się sylwetkę Gradagara.
***
Mortia obudziła się z jękiem i spojrzała na krępujące ją żelazne klamry i łańcuchy.
Jej ciało poorane bliznami i sinikami płonęło rwącym bólem niemal odbierając rozum. Nie pamiętała już, który raz ocknęła się mdlejąc uprzednio z bólu, ale mogły to być nawet całe lata. Poruszyła się lekko czując wwiercające się w głowę śruby i łącza wymyślnej maszyny tortur. Nagle znów pociemniało jej w oczach, a wbite za skroniami i w potylicę kable zaczęły lekko wibrować.
Maszyna zaczęła jej wpychać do umysłu potoki danych, wypełniając głowę niezliczonymi potężniejącymi z każdą chwilą szeptami, które narastały przechodząc w ogłuszające krzyki. Działo się to za każdym razem gdy próbowała wyrwać się z objęć okrutnej maszyny.
Zawyła z bólu czując jak świadomość słabnie zapadając się w głąb torturowanej duszy, a przed oczami Mortii zawirowały obrazy Gradagara na tronie oraz jej samej, klęczącej przed nim w otoczeniu straży. Głowa rozbolała ją gwałtownie, a głosy wwiercające się jej w czaszkę zawyły przekonując na wszelkie sposoby do słuszności działań Imperatora.
Znów poczuła gniew, który rozpalił jej ciało dając na chwilę trzeźwość umysłu. Teraz tylko wściekłość trzymała ją przy życiu. Po chwili jednak poczuła w żyłach chłód narkotyków i zaczęła słabnąć. Mdlejąc usłyszała cichy głos lekarza rozbrzmiewający echem:
– To nie… Jej umysł jest zbyt silny… musimy… więcej implantów!
Po tych słowach zobaczyła jeszcze jak potężne ramiona z czarnego metalu chwyciły jej ręce wbijając w skórę igły, kręcąc wiertłami po czym straciła przytomność czując się jakby opadała w otchłań.
*
Gradagar odprawił swoje sługi i został sam. Siedział w odnowionej komnacie tronowej. Dawny budynek senatu był już ukończony i stał się jego pałacem. Ciemne wnętrze podpierały teraz pozłacane filary z wyrzeźbionymi postaciami z mitologii i historii Silionu, a witraże o wyblakłych kolorach rzucały świetliste smugi na marmurową posadzkę.
Musiał pozbyć się Mortii. Tylko ona mogła mu zagrozić w przejęciu władzy, a bez niej kanclerz i rząd na uchodźstwie ulegli sile jego gwardii padając przed nim na twarz. Decylioni zaś mimo przewagi liczebnej wycofali się upokorzeni klęskami poza obszar galaktyki.
„Tak” – pomyślał. Lecz Mortia Eferrus musiała stanąć po jego stronie. Bez niej nie uda mu się uspokoić poddanych, którzy po odbudowie stolicy zaczęli się buntować. Na wielopiętrowych ulicach wybuchły krwawe zamieszki. Nie przejmował się tym jednak zbytnio, ponieważ Mortia była właśnie poddawana przemianie. Zamierzał złamać jej wolę i obrócić gniew dawnej admirał przeciwko buntownikom zamieniając ją w bezdusznego cyborga posłusznego tylko jemu. Nowemu Imperatorowi.
***
Mortia nie potrafiła już krzyczeć. Męczony latami tortur i narkotyków umysł zaczynał ją zawodzić. Teraz myślała, że jest tu od zawsze, mimo iż nic już nie widziała, ponieważ wyrwano jej oczy. Była tylko ciemność. Na skraju umęczonej świadomości tliło się już tylko ostatnie wspomnienie. Kiedy ze skrępowanymi rękami zabierają ją spod tronu na, którym siedzi jakiś mężczyzna. Znów zapłonęła gniewem, ale tym razem przeniosła wściekłość na wypełniających jej umysł obrazach ludzi skandujących hasła pod jakimś pałacem. Mimo nieustannego wysiłku nie mogła już sobie przypomnieć kim jest, więc nadała sobie nowe imię : Mortifera, choć mogła je też podać stale połączona z nią maszyna. Ból nie osłabł, ale nienawiść jaka wciąż paliła jej ciało sprawiła, że tylko ją wzmacniał. Zaczęła się nim nawet napawać i coraz bardziej pragnęła aby wszyscy cierpieli wraz z nią kojąc tym samym jej udręczoną duszę.
Nagle, bez ostrzeżenia poczuła ból jakiego jeszcze do tej pory nie doświadczyła. Poczuła jak jej ciało zaczyna się rozpadać, zupełnie jakby wyrywano jej kończyny i wbijano w mięśnie igły dokręcając śrubami jakieś blachy, a kości płonęły jak oblewane ciekłym metalem. Zawyła z całej siły, ale tym razem usłyszała swój krzyk. Przeraźliwie zimny, wysoki, elektroniczny wrzask z lekko dudniącym pogłosem.
Kiedy krzyczała zdała sobie sprawę, że nie ma ust. Zanim jednak się nad tym zastanowiła, jej twarz a raczej miejsce, gdzie ją uprzednio miała zapłonęło jak przebijane rozgrzanymi do białości prętami. Zobaczyła światło. Obraz zaczął się szybko wyostrzać migocąc lekko jak szumiący monitor antycznego komputera. Patrzyła na odbijającą światło jak lustro blachę maszyny zawieszonej pod sufitem.
Odbijało się w niej jej nowe ciało z ciemnego metalu. Wyglądała jak zbudowana z kilku różnych maszyn z wkomponowanym pancerzem, który sprawiał wrażenie części starożytnego robota pokrytego jakimiś hieroglifami. Nad mechanicznymi dłoniami o szponiastych, ostrych jak brzytwa palcach wyrastały szczypce, małe piły i kolce. Nie widać było już ani kawałka skóry ukrytej pod stalowymi zębatkami i siłownikami składającymi się na nowe mięśnie Mortifery, wnikając w ciało aż do wzmocnionych żelazem kości.
Mortifera skupiła cybernetyczny wzrok na swojej głowie. Wyglądała jak kanciasta, blaszana korona z dziwną, metaliczną maską i lśniącym, zbliżonym kształtem do trójkąta ekranem lub też wizjerem. Jego czerń podobna była do otchłani czarnej dziury i szumiała lekko jak ekrany starożytnych, analogowych konsol bazujących na diodach dwuwymiarowych.
Świszczący, elektroniczny oddech rozbrzmiał z lekkim, mechanicznym kliknięciem, kiedy wciągnęła z ulgą powietrze do cybernetycznych płuc. Ból jednak nie ustał, lecz zamknięty wewnątrz stalowego, opancerzonego egzoszkieletu palił jej wnętrzności niczym ogień zamknięty wewnątrz wielkiego pieca.
Stalowe klamry cofnęły się nieoczekiwanie puszczając ją z żelaznego uścisku, ale nie wstawała. Czekała na rozkaz. Zrezygnowała z wolnej woli, gdyż ta tylko pogłębiała pragnienie osiągnięcia nieosiągalnego. Wolności.
– Wstań Mortifero! – zawołał dziwnie znajomy głos.
Mortifera poczuła jak stalowe ścięgna i siłowniki uginają się posłusznie pomagając jej wstać. Poddała się im spełniając rozkaz i stanęła przed łożem tortur, które do tej pory było jej domem.
Przed nią zawisł hologram mężczyzny siedzącego na wielkim, pozłacanym tronie. Wskazał ją ostrzegawczym gestem palca i uśmiechnął się szeroko.
– Mam dla ciebie zadanie… zlikwiduj przywódców buntu! To będzie twój ostateczny test. Jeśli zabijesz ich bez wahania będę cię wypuszczał częściej – powiedział napawając się jej wyglądem zabójcy.
Jednak dla otępionego bólem umysłu Mortifery głos Imperatora był hipnotyzujący i słodki niczym miód. Pokłoniła się nisko, a hologram zniknął. Spojrzała przed siebie ponownie i zobaczyła jak grodzie przed nią otwierają się z głośnym sykiem i grzechotem. Przeszła przez próg dudniąc stalowymi stopami po metalowej podłodze.
Za wrotami w szeregu klęczeli poranieni i posiniaczeni ludzie w cywilnych ubraniach, wzmocnionych skórzanymi i stalowymi ochraniaczami.
Zawahała się. Imperator nie wspomniał ani słowem o kulących się wokół przywódców buntu ich dzieciach i żonach.
Buntownicy przykuci łańcuchami do ścian zawyli ze strachu na jej widok i zaczęli płakać obejmując się czule. Mortifera zaś stanęła naprzeciw nich napawając się ich strachem. „Teraz poczują to samo co ja” – pomyślała mściwie.
Wysunęła ostrze z prawej dłoni przekształcając lewicę w podpięte jej z tyłu ręki działko plazmowe i rzuciła się na buntowników.
*
Gadagar zaklął patrząc z przerażeniem na widok raportów i wstał z tronu. Rebelianci byli znacznie liczniejsi niż podejrzewał, a do tego dalekie skany wskazywały na ponowne ataki Decylionów. Gryząc wargi miotał się chodząc wokół tronu. „Czy ci durnie nie rozumieją, że musimy być silni?! Jeśli mnie obalą Silion stanie się zbyt słaby aby odeprzeć kolejną inwazję!” – pomyślał z paniką. Mortifera zaś nie była jeszcze gotowa. Wprawdzie przeszła wszystkie testy, ale wciąż bał się, że kiedy ją wypuści wyrwie się spod kontroli. W końcu po gorączkowych rozmyślaniach postanowił, że pozostawi Mortiferę w zamknięciu i spróbuje negocjować z buntownikami. Nie wiedział w jaki sposób jej dawni oficerowie odkryli jego matactwa i zbrodnie, które starannie tuszował awansując na coraz to wyższe stopnie. Mortia jednak nigdy się nie dowiedziała jak został admirałem ani dlaczego musiał mianować się Imperatorem. Mortifera też nie miała prawa się tego dowiedzieć.
*
Mortifera znów leżała przypięta żelaznymi klamrami do łoża tortur. Nie rozumiała tego. Wypełniła przecież rozkaz swego nowego pana. Rozmyślania te szybko rozpaliły w niej gniew. Tym jednak razem był tak silny, że jej umysł przedarł się przez krępujące ją oprogramowanie i płynące w żyłach narkotyki. Znów zobaczyła siebie odciąganą od siedzącego w tronie mężczyzny i w końcu zrozumiała. To był Imperator. Zaczęła grzebać w swoich dyskach i procesorach wbitych w elektroniczny zamiennik mózgu, a palący nią gniew zaczął przełamywać wszystkie blokady i hasła niszcząc ostatecznie program trzymający w uwięzi jej wspomnienia. Nazywała się Mortia Eferrus. Była bohaterką wojenną, która ocaliła kraj przed inwazją Decylionów. Oczami wyobraźni zobaczyła siebie trzymającą swój pierwszy przydział na statek. Swoją promocję na admirała po bitwie nad Hetelionem i zdradę Gradagara.
Zawyła z furii przeklinając Imperatora i zaczęła wściekle napierać na klamry i kable wiążące ją do platformy, na której leżała.
Żelazne imadła i stalowe obręcze zatrzeszczały, a wokół zaroiło się od oszalałych ze strachu naukowców i opancerzonych w ciężkie egzoszkielety gwardzistów. Gniew wypełnił każdy cal ciała dając jej siłę i w końcu mimo pompowanych w żyły narkotyków nacisnęła z całej siły na swoje więzienie. Klamry wygięły się z ogłuszającym wyciem i popękały z trzaskiem raniąc ostrymi szrapnelami obsługę konsol i odrzucając pod ściany gwardzistów.
Zeskoczyła ze stalowego łoża wyrywając z ciała krępujące ją wiązki kabli i wymierzyła z naręcznego działka w najbliższego gwardzistę. Żebrowana wentylami lufa rozgrzała się prawie ją parząc i wypluła cienki, zielony promień oślepiającej energii. Plazma przepaliła hełm gwardzisty na wylot rozrywając mu kombinezon, a w powietrzu uniósł się smród topionego metalu. Naukowcy rozpierzchli się na wszystkie strony, lecz zanim dopadli grodzi rozbłysło czerwone światło alarmu i grodzie zatrzasnęły się ze zgrzytem zamykając odchodzących od zmysłów ze strachu ludzi w środku razem z Mortiferą.
Ruszyła wolnym krokiem w stronę naukowców i wysunęła długie na metr ostrze. Jeden z pozostałych strażników podbiegł do niej próbując wymierzyć jej w głowę z karabinu przeciwpancernego, lecz z łatwością chwyciła go za szyję miażdżąc mu gardło. Podniosła strażnika tak wysoko jak potrafiła i cisnęła go z łoskotem o podłogę pozostawiając na stalowym podłożu głębokie, zakrwawione wgłębienie.
– UWOLNIŁA SIĘ! – OTWÓRZCIE, BŁAGAM! – wrzeszczał opętańczo naukowiec pod drzwiami, a przez jego bladą skórę twarzy napiętą z przerażenia niemal widać było czaszkę.
Rozcięła z warkotem powietrze czując na sobie gorącą posokę ginących ludzi i rzuciła się na naukowców. Złapała atakującego ją paralizatorem lekarza za rękę, a ten natychmiast krzyknął gdy połamała mu kości. Kiedy jednak rzuciła go w stronę pojemników z tlenem spojrzał na nią błagalnie.
– BŁAGAM! ZEMŚCIJ SIĘ NA NIM, TYLKO NAS OSZCZĘDŹ! – zawył ranny lekarz.
Mortifera jednak nie słuchała. Wycelowała w zbiorniki i jej działko znów wypluło oślepiającą plazmę. Butle z tlenem eksplodowały rozrywając stalowe szyny podpierające łoże tortur i wyrzuciły je w powietrze miażdżąc pozostałych przy życiu ludzi pod pancernymi drzwiami. Grodzie wgniotły się z ogłuszającym trzaskiem, a Mortifera podeszła do nich i z wysiłkiem odciągnęła szczątki swojego więzienia blokujące jej drogę do wolności. Wyciągnęła szponiaste, metalowe palce i stękając elektronicznym głosem zaczęła rozwierać skrzydła grodzi na boki.
W końcu opancerzone wrota ustąpiły i wydostała się na zewnątrz. Teraz myślała tylko o jednym. Imperator musiał umrzeć w cierpieniach.
*
Gradagar nie mógł w to uwierzyć. Wszystko się waliło. Decylioni wrócili a jego właśni poddani chcieli zrzucić go z tronu, nawet za cenę swojego życia. Generał Harrot zdradził go i wykradł wrażliwe dane z komputerów wypuszczając wszystko do opinii publicznej.
Ludzie wiedzieli już, że doprowadził do śmierci pięciu generałów aby osiągnąć swój upragniony fotel admirała, i że najprawdopodobniej zabił Mortię oraz zlecił zamach na kanclerza. Nie mieli jednak pojęcia o jego intencjach! Pragnął dla siebie nieograniczonej władzy, ale przecież chciał zadbać o swoje Imperium! Chciał rozbudować armię i obsadzić flotami granice. Tymczasem zamieszki zatrzymały gospodarkę, a wciąż nie w pełni odbudowane fabryki nie były w stanie zapewnić jego domenie floty zdolnej obronić wymęczony naród. Bezsilny ukrył twarz w dłoniach myśląc nad całym swoim życiem.
Zamierzał jednak zostać. Dopiero bowiem teraz, po tych wszystkich latach zrozumiał, że sięgając po władzę nie był wcale tak ostrożny jak mu się wydawało. Popełnił wiele błędów i ostatecznie nie zdołał przekonać poddanych do zjednoczenia się przeciwko wrogowi. Było za późno aby cokolwiek zmienić. Silion upadł. „Zasłużyłem na swój los” – pomyślał z goryczą Gradagar i pochylił głowę siedząc samotnie na złotym tronie.
*
Mortifera wyprostowała się nie czekając aż martwi strażnicy poupadają na ziemię i przepaliła plazmą kontroler bocznych wrót pałacu.
Zanim jednak siłą rozwarła drzwi usłyszała głuche warczenie dobiegające z nieba. Spojrzała w górę i z ciemniejących w zbliżającym się ku zachodowi słońcu chmur wyłoniły się okręty Decylionów. Potężne, czarne konstrukcje przysłoniły niebo i wisiały obserwując toczącą się na ziemi rzeź najwyraźniej z próżnej ciekawości, czekając aż Silioni wedrą się do pałacu aby poderżnąć gardło swojemu własnemu władcy.
Odwróciła wzrok. Nie zdoła już ich zatrzymać lecz nie zamierzała dać rebeliantom się wyręczyć. Rozwarła drzwi i przekroczyła próg pałacu. Po drodze zdobyła rozkładany, adamantowy miecz od dowódcy elitarnej gwardii Gradagara, więc gdy stanęła w progu pałacu gwardziści przez moment zastygli zdumieni zanim rzucili się na nią z elektryzującymi włóczniami.
Na próżno jednak zasłaniali się wielkimi, pozłacanymi tarczami. Mortifera uderzała z taką siłą, że pozostawiała w nich głębokie wgniecenia i łamała gwardzistom ręce, wymachując ze świstem nową bronią.
W końcu, kiedy przebiła się aż do połowy długiego, pozłacanego korytarza w przypływie rozpaczy straż wyciągnęła miotacze płomieni. Mortifera poczuła ból, gdy jej stalowe ciało rozgrzało się miejscami do czerwoności, lecz przeszła przez płomienie i wyrwała jednemu z gwardzistów ramię skierowując ogień na straż.
Dywan i arrasy zapaliły się z sykiem, a wyjący z bólu gwardziści zaczęli się cofać gdy ich skóra przywarła do rozgrzanych pancerzy. Ostatni strażnik cofał się wrzeszcząc ze strachu w stronę ściany i oparł się o nią zamykając oczy. Mortifera zaś chwyciła go za szyję i wbiła w płaskorzeźbę na ścianie, zabijając gwardzistę na miejscu.
Gdy przebiła się do głównego holu zobaczyła, że jest pusty, a niemal wszyscy żołnierze Imperatora rzucili się by bronić pałacu przed oszalałym tłumem. Główny korytarz powitał ją czerwonymi dywanami, a potężny strop prawie sto metrów nad marmurową posadzką podpierały rzędy pozłacanych, bogato rzeźbionych kolumn.
Ruszyła więc do przodu dudniąc stalowymi nogami po gładkiej podłodze.
Zza okien dobiegały stłumione odgłosy eksplozji powodując, że cały pałac drżał w posadach, a z sufitu odpadały małe kawałki gruzu i pękających, bogatych, tynkowych rzeźbień.
Gdy w końcu dotarła do głównej komnaty z wrotami do sali tronowej zobaczyła, że w środku pomieszczenia stoi pomnik przedstawiający Imperatora wykuty z białego marmuru wznosząc się na prawie pięciometrowym podeście. Za nim, przy potężnych, opancerzonych wrotach ze złoceniami stał tuzin gwardzistów w czarno-złotych pancerzach.
Bez zastanowienia rzuciła się w ich stronę i zanim się ruszyli wskoczyła na podest pomnika i odbiła się od niego skacząc w stronę gwardzistów.
Spadła w sam środek przerażonych strażników lądując z takim łoskotem, że posadzka popękała od uderzenia odrzucając żołnierzy Imperatora na boki lub wytrąciła ich z równowagi.
Wyprostowała się tnąc z półobrotu mieczem i rozcięła napierśniki dwóch gwardzistów po czym wypaliła z działka w trzeciego. Siła wystrzału urwała mu głowę powodując ucieczkę dwóch żołnierzy, a Mortifera skrzyżowała miecz z atakującym ją następnym przeciwnikiem. Poprzez szczelinę w hełmie zobaczyła strach w oczach gwardzisty, który próbował siłować się z nią na miecze, lecz ona pozwoliła klindze ześlizgnąć się w dół odcinając strażnikowi palce. Odepchnęła go zabijając na miejscu potężnym uderzeniem stalowego łokcia i tnąc ostrzem od dołu rozpłatała kolejnego gwardzistę cięciem od dołu kręgosłupa aż po szyję.
Straż rozpierzchła się z przeraźliwym wrzaskiem gromadząc się przy potężnym łańcuchu napinającym przeciwwagi zamykające wrota do sali tronowej. Wystrzeliła w ich kierunku, a strumień plazmy wytopił dziurę w ogniwie, które trzeszcząc pękło z ogłuszającym trzaskiem.
Ogromny łańcuch poleciał z warkotem w górę, a kilkutonowa przeciwwaga runęła w dół rozwierając wierzeje z taką prędkością, że wyłamały się z grubych na metr, stalowych zawiasów.
*
Słysząc rumor upadających wrót, Gradagar podniósł wzrok i spojrzał spod długich, bladych dłoni na czerwony promień zachodzącego słońca wpadający przez otwór do komnaty. Na tle oślepiającej purpurowej łuny światła czerniała straszna sylwetka. W końcu krzyki uciekających gwardzistów w oddali zamilkły i zapadła głucha cisza przerywana łomotem stłumionych przez ściany wybuchów dookoła pałacu.
Mortifera uniosła czarny jak dno otchłani wizjer wbijając wzrok w jego oczy i ruszyła powolnym krokiem wzbudzając echo stalowymi nogami.
*
Dopiero teraz, patrząc w oblicze swego oprawcy, Mortifera zobaczyła ile czasu spędziła w niewoli, nieustannie poddawana torturom. Czerwone promienie słońca padające na tron wydobyły twarz pooraną głębokimi zmarszczkami. Gradagar spojrzał na nią ze zrozumieniem i smutkiem w oczach. Jej gniew zelżał. Wkrótce zginą oboje, a cywilizacja Silionu zniknie. Zatrzymała się przed tronem i spojrzała w znienawidzoną twarz.
– Czy było warto? – zapytała cichym, pełnym gniewu głosem.
Imperator zmarszczył brwi zastanawiając się nad odpowiedzią.
– Nie… Mortifero – wyszeptał Gradagar.
Spojrzała mu głęboko w oczy. Zrozumiał.
– Nie dane mi było wskrzesić dawnej chwały Silionu. Zamiast tego ją pogrzebałem … wraz z jej obywatelami – powiedział cicho Imperator.
Mortifera pokiwała powoli głową. Nie mogła mu wybaczyć, ale miała czas. Po tym wszystkim zaś chciała zrozumieć jedno.
– Dlaczego? – zapytała zimnym, elektronicznym głosem.
Gradagar zmrużył oczy roniąc łzę.
– Dlaczego? Ponieważ nie chciałem odejść! Pragnąłem poprowadzić Silionów ku zwycięstwu … pragnąłem władzy! Teraz … jest za późno – powiedział cicho Imperator.
Gradagar wstał. Nagle coś wybuchło za ścianami pałacu, a witraże rozprysły się a szkło wirując w przeciągu rozsypało się migocąc między nią a Imperatorem.
– Zakończ to… stara przyjaciółko – wyszeptał Gradagar.
Mortifera podeszła bliżej. Była teraz niemal o głowę wyższa od Imperatora. Czuła na ekranie będącej jej nową twarzą słaby, starczy oddech dawnego druha.
– Żegnaj… stary przyjacielu – odpowiedziała szeptem Mortifera.
Pomimo wszystkiego co jej zrobił, wszystkiego co wycierpiała. Żal jej było losu jaki spotkał Gradagara. Zbrodnie jakie popełnił musiały jednak zostać ukarane, ponieważ sprowadził śmierć na całą cywilizację Silionu. Nie potrafiła mu wybaczyć.
Wyciągnęła zakrwawiony miecz i czując jak gniew rozpala jej wnętrze z całej siły pchnęła ostrzem w pierś tyrana przybijając Imperatora do tronu.
Oparcie pękło z trzaskiem, a cesarski mebel rozpadł się pękając na drobne kawałki. Martwe ciało Gradagara potoczyło się po schodach brocząc dywan krwią. Zemsta się dokonała. Teraz nareszcie mogła umrzeć.
Spojrzała na pustą salę i słysząc narastający łoskot eksplozji dookoła pałacu ruszyła w stronę głównego holu.
Gdy dotarła na koniec długiego korytarza zobaczyła, że skrzydła głównej bramy są wyrwane z zawiasów, a za nimi, na tle pożaru tłoczą się niedobitki żołnierzy.
Kiedy wyszła przez próg nikt już nie zwracał na nią uwagi. Plac przed pałacem usiany był ciałami, a kilkudziesięciu ocalałych tłoczyło się wokół gwardzistów. Pozostali przy życiu żołnierze ostrzeliwali rozpaczliwie nacierające z głębi płonącego miasta mrowie najeźdźców.
Decylioni nacierali mordując bezlitośnie wszystkich napotkanych Silionów. Smukłe roboty z ciemnego metalu o ostrych, drapieżnych kończynach i podłużnych głowach pozbawionych oczu wdarły się na plac i zabiły ostatnich żołnierzy, a jeden z gwardzistów zginął detonując granat.
Mordercze syntetyki ruszyły na pałac i gdy już pogodziła się ze śmiercią roboty przebiegły obok niej jakby była powietrzem lub jednym z pozostałych w mieście okaleczonych pomników.
“A więc niszczą jedynie życie w pełni organiczne” – pomyślała z goryczą.
Nagle jeden z robotów przystanął patrząc wprost na nią.
Poczuła dziwne zrozumienie łączące ją z Decyliońskim robotem. Zupełnie jakby słyszała w myślach “Chodź z nami!”.
Mortifera zaśmiała się strasznym głosem. „Tak” – pomyślała. Skoro ludzie są zdolni do czegoś takiego jak Gradagar to Decylioni mają słuszność. Życie organiczne… należy wyplenić. Inne cywilizacje z pewnością dokonałyby w przyszłości tego samego co martwy Imperator. Nic już nie łączyło jej z wymordowanym ludem Silionu.
– Zgadzam się – odpowiedziała z radością i poszła posłusznie za nieznanym jej Decylionem znikając za nim w świetlistym wnętrzu statku.