- Opowiadanie: Volthar - Zapomniany bożek

Zapomniany bożek

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Zapomniany bożek

 

 

 

I. Świt

 

Nad Zatoką Sarońską i Pireusem właśnie wstawał świt. Na jaśniejącym sklepieniu bladła gwiazda poranna, a różanopalca Eos rozpoczynała swą wędrówkę po niebie, cichutko, karminową smugą, zwiastując wszystkim nadchodzący dzień.

Jeszcze promienisty Helios nie zdążył zaprzęgnąć koni do rydwanu, gdy w jednej z attyckich wiosek, nad rzeką Ilossos, zjawiła się tajemnicza postać. Mieszkańcy osady spali, więc nikt nie mógł jej zobaczyć. Gdyby jednak jakiś pasterz, któremu zdarzyło się przysnąć przy trzódce, pod cyprysem, obudził się teraz i spojrzał na południe, ujrzałby ze zgrozą zakapturzonego jeźdźca, opatrzonego w dzidę i miecz, niczym hoplita i niczym aojda – w kitarę z szylkretu.

Ów osadnik krzyknąłby pewnie i z przerażeniem ruszyłby powiadomić starszyznę o groźnym woju, zmierzającym w stronę wioski. Nic się takiego jednak nie stało. Nikt bowiem nie obaczył nieznajomego i każdy, bez wyjątku, trwał jeszcze błogo w objęciach Morfeusza.

Podróżny wjechał stępem do wioski, zsiadł z wierzchowca i napoił go ze studni, po czym usiadł na wilgotnej trawie, śród fiołków i narcyzów, i zrobił coś, czego nikt z pewnością nie mógłby się spodziewać – mianowicie zaczął śpiewać donośnie w nieznanym języku, grając na instrumencie. Jego miły głos rozniósł się po okolicznych domach, polach i pastwiskach, po pobliskich drzewach, jaskiniach i strumieniach, a dźwięk jego kitary począł muskać uszy śpiących chłopów, niczym morska bryza.

Naraz przeszło mieszkańców uczucie, że to bożek jakiś, Apollo, budzi ich ze snu. Dzieci zerwały się z kołysek, z dziwnymi uśmiechami rozglądając się dokoła, pasterze i rolnicy wstawali, niby zmory, niby duchy, w rozmarzeniu patrząc przez okna, na czarodziejskiego przybysza. Przez chwilę zdało się, że z lasów zbiegają się driady zielonowłose i satyrowie o nogach koźlich, że z rzeki wypełzają najady i trytony o skórze łuskowej i razem poczynają, jakby chór w amfiteatrze, głosami niebieskimi śpiewać wraz z nieznajomym, skacząc i tańcząc wokół, śmiejąc się perliście.

Kilku pasterzy stało już przed chałupami, z przymrużonymi oczyma, miarowo kiwając się na boki, jak gdyby w stanie hipnozy i odurzenia, zbliżając się w rytmicznym korowodzie do boskiego zbiegowiska. Z każdą chwilą wychodzili kolejni i kolejni…

Wszyscy, chociaż senni jeszcze i niepewni, byli szczęśliwi, myśląc, że te fantasmagoryczne dziwy są w istocie odzewem na modlitwy osadników, sądząc, że ten miraż kolorowy jest w istocie zapowiedzią zbawienia, misteriami eleuzyjskimi, mającymi przenieść ich na Wyspę Błogosławionych.

Jednak tańce te i śpiewy dzikie nie trwały długo – choć uczestniczącym chłopom zdawało się, że było zgoła inaczej.

Zanim trzeci kur zapiał, z jednego z domów wybiegła stara kobieta, wiejska zielarka i znachorka, zwana przez miejscowych Asklepiadą, i gdy zobaczyła to niebywałe wydarzenie, krzyknęła przenikliwym, metalicznym głosem i rzuciła się w kierunku grającego przybłędy.

Gdy jednym zamachem odjęła mu kaptur z głowy, zaraz wszystko zniknęło. Wszelkie boginki i boginowie prysnęli niby bańki mydlane, pozostawiając jeno nieznajomego, skulonego przy instrumencie, dalej śpiewającego i strzępiącego struny. Teraz jednak jego głos był zgrzytliwy i nieprzyjemny, kitara wydawała wyjące, nieznośne dźwięki, aż piszczało w bębenkach. Dłonie miały zgniły odcień i długie pazury, a twarz podróżnego okazała się twarzą trupią, z wystającymi gałkami ocznymi i wyszczerzonymi, ostrymi zębiskami.

I podobnie jak reszta czarodziejskich istot, podróżnik po prostu zniknął, wraz z kitarą i swym wierzchowcem.

Kiedy jakiś czas później pasterze obudzili się śród traw, przy wiejskiej studni, o niczym nie pamiętali. Zdało im się, iż popili się wieczorem na jakowejś biesiadzie ku czci Demetry. Jak wielkie było ich zdziwienie, gdy okazało się, że bogini plonów ma święto dopiero za miesiąc, a jedyna ich miejscowa zielarka zmarła we śnie, z niewiadomej przyczyny.

 

II. Zmierzch

 

Zapadał zmierzch, skrzydlata Selene powoli wynurzała się ze smolistych fal Okeanosa, strzelając w miasto Megarę srebrzystym blaskiem. Wraz z jej wzejściem na firmament, zjawiały się kolejno gwiazdy, potomstwo Astrajosa, które, jakby wyhaftowane, układały się we wszelakie historie bogów i herosów, żyjących niegdyś na ziemi.

Tam gdzieś wisi Andromeda do skał przykuta, czekająca na przybycie zgłodniałego smoka, nad nią matka, Kasjopea, roni łzy nieszczęśliwie nad stratą córki. Z dołu jednak nadlatuje Perseusz na pegazie, by uratować zgubioną dziewicę.

Takoż jawią się w tym pyle świetlistym legendy i opowieści. Gdy tylko który spojrzy w nocne niebo, przedstawiają mu one miriady dawnych przygód, cierpień i miłości.

Tak właśnie, w jakowejś nostalgii, patrzył nań zakapturzony jeździec, zatrzymawszy się na wzgórzu porośniętym szarą trawą, w pobliżu murów Megary. Był wyczerpany. Podróżą oraz wieloletnim jeżdżeniem po rozległych krainach, w których to, przy dźwiękach harfy i kitary śpiewał pieśni o starych bogach, zapomnianych przez świat, przez ludzkość.

Był wyczerpany długim życiem. Czym w istocie nie należało się dziwić, bowiem miał ten przybysz historię ponurą i pełną nieszczęść.

W świetle księżyca dało się zobaczyć, iż miał twarz starca. Bladą, smutną, pokrytą zmarszczkami – niczym papirus zapisany sążnistymi zdaniami przeżyć i wylanych łez z przeszłości. Oczy aojdy były chłodne i przenikliwe, aczkolwiek wygasłe, barwy kryształowej, bliżej nieopisanej.

Skończywszy lustrować przestworza skierowały się na zachód, ku bramom miasta. Tam też skierował się jeździec. By znaleźć miejsce odpoczynku.

 

III. Nyks

 

Stara Nila po raz wtóry skłoniła się przed posążkiem bogini Nocy, w skupieniu szepcząc słowa modlitwy. Skórę i kości jagnięcia złożyła na ołtarzu, resztę chwyciła i po ponownym skinieniu w stronę czarnej skrzydlatej pani, ruszyła w stronę małej, samotnej chałupy, na podgrodziu miasta.

Na miejscu, gdy weszła do izby, zobaczyła, że młody syn Orion zdążył już znieść drwa do paleniska. W oczy uderzył ostry dym, a ciało ogarnęło przyjemne ciepło ogniska domowego.

Mieszkali w tym skromnym domostwie sami, tylko we dwoje. Mąż Nili, a ojciec chłopaka, poległ dawno temu w bitwie z Persami pod Maratonem, zostawiając rodzinę na pastwę losu, bez niczego, prócz drobnych oszczędności i stadka owiec. To jednakowoż w całości wystarczało na prowadzenie w miarę dostatniego życia. Mieli wełnę, ser i mięso. Mieli siebie.

I nie potrzebowali niczego więcej.

Kiedy skończyli przyrządzać wieczerzę i zasiedli do stołu, zdarzyło się coś niespodziewanego – usłyszeli pukanie do drzwi. Orion spojrzał na matkę i niepewnie zbliżył się do wyjścia.

– Kogo Nyks niesie? – spytał.

– Starca, strudzonego długą podróżą aojdę, który marzy o ciepłym schronieniu na noc, przed złodziejami i złym zwierzem – ozwał się ktoś drżącym głosem.

– Pójdź do miasta!

– Do miasta nie puszczają, bramy zamknięte aż do świtu.

– Jak cię zwą?

– Mam wiele imion, chłopcze. Ale porozmawiałbym o tym przy kubku świeżego mleka, jeśli wasza łaskawość pozwoli…

– Gość w dom, bóg w dom! – zawołała stara Nila. – Wpuść wędrowca, Orionie. Ugościmy go, jak nakazuje dobry obyczaj.

Syn usłuchał matki i rozwarł szeroko drzwi, wpuszczając do środka najpierw powiew chłodnego zefiru, a zaraz potem zgarbionego starca w kapturze, z kitarą w ręku. Nim się odezwał, zdjął wełnianą chlamidę, odsłaniając swą twarz i mlecznobiałe włosy. Pod spodem miał ów jeno znoszoną, wyblakłą tunikę i niedbale przypasany miecz. Orion drgnął nieco, widząc coś dziwnego w oczach nieznajomego. Istoty swych niepokojów nie mógł jednak dociec.

– Niech wam Hestia błogosławi za gościnę, mili ludzie! – skłonił się aojda. – A czczona przez was Nyks niech ześle na was noc przyjemną!

– Zasiądź z nami, cny przybłędo – wyrzekła gospodyni, wskazując na wolne krzesło. – Zjedz z nami wieczerzę.

Tak też starzec uczynił. Zasiedli we troje przy stole i w ciszy spożyli. Nie trwało to długo. Gdy zjedli i już-już mieli kłaść się spać, wędrowiec chwycił swój instrument i trącając struny zaczął śpiewać senną pieśń w nieznanym języku, historię zapomnianą. Głos jego wydał się nad wyraz przyjemny dla uszu słuchaczy, dźwięki kitary ukazywały obrazy dawnych legend i starożytnych krain. Wtem zgasły świece, a palenisko cichutko zaskwierczało. Nila i Orion usnęli przy stole, śród pustych naczyń, śród czarodziejskiej muzyki.

Gdy rano się przebudzili, niczego nie pamiętali. Zapomnieli o tajemniczym, nocnym gościu, który gdzieś zniknął. Zapomnieli o niesamowitej pieśni. O bożku, o którym pamięć zaginęła. Kiedy natomiast dowiedzieli się, że miasto Megarę, przed nastaniem świtu, nawiedził pożar i zniszczył niemal wszystkie domostwa, spalił i udusił setki ludzi, złożyli swej bogini Nocy ofiarę z ostatniej owcy, uradowani, że klęska pominęła akurat ich skromną chatę.

 

16 – 17 XI 2010, Warszawa

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Ów osadnik krzyknąłby pewnie i z przerażeniem ruszyłby powiadomić starszyznę o groźnym woju – czepnę się tego woja. Wojem przyjęło się zwykle określać słowiańskiego wojownika i z tym też się to słowo kojarzy. Nie mówię, że jest to błąd, ale po prostu nasuwa jednoznaczne skojarzenie i nie pasuje do klimatu tekstu.

 

Podróżny wjechał stępem do wioski, zsiadł z wierzchowca i napoił go ze studni. Po czym usiadł na – po studni, a przed „po czym” po mojemu powinien być przecinek, ale mogę się mylić.

 

i gdy zobaczyła te niebywałe wydarzenie – to

 

- Gość w dom, bóg w dom! – co robi w Grecji staropolskie przysłowie? :P

 

Tyle bym się czepnął. Ogólnie rzecz biorąc to tekst fajny, widać, że solidnie przygotowałeś się do jego napisania, a to się chwali. Ma klimat, choć nie przepadam za tak poetyckim stylem, to jednak to opowiadanie przypadło mi do gustu. Wahałbym się pomiędzy 4+ a 5, ale zostawię 5, bo zrobił na mnie wrażenie opis wędrowca, kiedy zielarka zdarła mu kaptur z głowy.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Te staropolskie wtręty po prostu jakoś mi pasowały. Dziwnie było mi np. nazywać chłopów metojkami itd. Ale mniejsza. W Grecji panowały "prawa gościnności" a przysłowie jak ulał, po prostu nie mogłem się powstrzymac ;p

Cóź, dzięki za komentarz :)

Mam podobne uwagi co Fasoletti, popraw tekst, póki masz czas.

Kropki. Zjadasz kropki przy dialogach.

Poetyckie porównania (?), ale ku memu zdziwieniu wcale mi to nie przeszkadzało. Mało, liczne odnisienia do greckich bogów bardzo mi odpowiadały.

Bardzo zręcznie napisane. Przeczytałem z przyjemnością. Chętnie przeczytam kolejne twoje opowiadanie.
Pozdrawiam.

Podobało mi się. Bardzo dobry warsztat. Widać, że pisać potrafisz!

Hmmm. Spodobały mi się odniesienia do greckiej kultury, ale samo opowiadanie jakoś mnie nie porwało.

Babska logika rządzi!

Mariaż antyku ze słowiańskością nie przypadł mi do gustu, a samo opowiadanie, niestety, nie zdołało wywrzeć szczególnego wrażenia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przyjemne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka