Ciemność, wilgoć i walające się wszędzie zwłoki zbłąkanych śmiałków. Trudno znaleźć na świecie miejsce mniej nadające się na przyjęcie pożegnalne, niż jaskinia ostatniego smoka. Ale dlaczego najlepsza drużyna królestwa miałaby się przejmować takimi drobiazgami?
Przewodził jej rycerz w ciężkiej zbroi, tuż za nim podążał zwinny łotrzyk, a pochód zamykała młoda łuczniczka razem z wiekowym magiem. Czyli klasyczna czteroosobowa drużyna zgodna z wytycznymi królestwa. To właśnie ostatni z wymienionych bohaterów chciał przejść w stan spoczynku w wielkim stylu. A jaki wyczyn bardziej nadawałby się na zwieńczenie wspaniałej kariery, niż położenie kresu smoczemu gatunkowi?
Nim jednak doszło do wyczekiwanej bitwy, trzeba było przedrzeć się przez hordy goblinów i szczuroludzi. Walka była dość długa, ale nie należała do trudnych. Zbrojny miażdżył wrogów tarczą i gwiazdą północną, a złodziejaszek siekał sztyletami. Obaj urządzili sobie konkurs na ilość zabitych, więc łucznika była bezrobotna. Mag natomiast utrzymywał kulę oświetlającą okolicę i wykrywał pułapki. Dlatego to właśnie jemu wszyscy członkowie ekspedycji dziękowali po bezpiecznym dotarciu do leża skrzydlatego gada.
– To będzie trudne zadanie – ostrzegł wszystkich starszy człowiek.
– Daj spokój, najgorsze za nami, teraz zabawa. Ale jak się boisz, to sam załatwię bestię i potem po prostu się opowie jak było trudno i jak wielki był w tym twój udział – powiedział wilczy zwierzoczłek oblizując swoje sztylety.
– To niehonorowe, Ulmar! – oburzył się rycerz, unosząc zasłonę hełmu. – Po tylu latach, powinieneś wiedzieć, że Abelard nie zbudował swojego autorytetu na kłamstwie! I na pewno tym razem także chce mieć satysfakcję z wykonania misji, a nie ze zbierania laurów.
– Oj Steve, o ile dobrze pamiętam, ostatnim razem w honorowym pojedynku na pięści, Czempion Chaosu omal nie odciął ci głowy – zaśmiała się elfka poprawiając kołczan.
– Nie przypominaj mi o tym podstępnym draniu, Thania! – zdenerwował się zbrojny.
– Skończyliście? Krew goblinów powoli zaczyna stygnąć, a moje sztylety nie lubią jak jest im zimno.
– To lepiej okryj je kocykiem, bo chcę wiedzieć, co Abelard ma do powiedzenia – oznajmiła Thania.
– Tak, wiem, że dużo gadam, ale wolę mieć pewność, że misja zakończy się powodzeniem – zaczął czarodziej, więc pozostali umilkli kierując wzrok na niego. – Są trzy rzeczy, które mnie niepokoją. Po pierwsze zrobiliśmy tu niezły hałas, a wróg smacznie śpi. Po drugie cała komnata jest oświetlona pochodniami, podczas gdy smoki doskonale widzą w ciemnościach. Dlatego to ewidentna pułapka.
– A co z trzecią wątpliwością? – spytał Steve.
– Łuska smoka jest koloru czarnego, a w archiwach nie ma zbyt wielu wzmianek na ten temat. Owszem na przestrzeni lat pojawiały się przesłanki o ciemnych smokach, jednak nikt nie opisał jaką mocą dysponowały – wyjaśnił Abelard.
– Czyli istnieje szansa, że… – zaczęła łuczniczka.
– Że to jeden i ten sam smok – dokończył mag.
– Bestia niepokonana od zarania dziejów, podjarałem się! – powiedział Ulmar.
– To jaki jest plan i na co w szczególności powinniśmy uważać? – spytał Steve.
– W komnacie jest na tyle dużo miejsca by smok mógł swobodnie poruszać się w powietrzu.
– A więc będzie poza naszym zasięgiem – zmartwił się rycerz.
– Wystarczy dorwać go zanim odleci – powiedział z uśmieszkiem łotrzyk.
– Standardowo może zionąć ogniem – kontynuował wywód czarodziej. – Największym problemem jest jednak jego umiejętność specjalna. Skoro przetrwał tyle lat, to musi być naprawdę niebezpieczna. Możliwe, że potrafi kontrolować terytorium, dlatego spodziewajcie się, że zarówno podłożę jak i ściany jaskini będą przeciwko nam. Te pochodnie też są tu nie bez powodu. Jednak najbardziej obawiam się, że wróg może posiadać atrybuty wszystkich smoków.
– Jak się będzie zmieniać w ciecz, jak te niebieskie, to się wkurzę – wtrącił Ulmar.
– Jakkolwiek silny by nie był, będę na bieżąco ustalał strategię, a w najgorszym wypadku użyję zwoju teleportacji.
– Tego, co podpisywaliśmy własną krwią? – spytała łuczniczka.
– Tak, tego samego.
– Ile to już lat minęło, a my wciąż nie mieliśmy okazji by go zużyć – zauważył zbrojny.
– Pamiętam, straciłem wtedy więcej krwi, niż podczas jakiejkolwiek walki – powiedział łotrzyk.
– A wszystko dzięki temu, że mamy mądrego maga – powiedziała elfka.
– Mądrość to po prostu cecha czarodziejów, więc nie jestem wyjątkiem. Poza tym każdy z nas w równym stopniu zapracował na sukces drużyny.
– Już nie bądź taki skromny – powiedziała kobieta.
– My tu gadu gadu, a śpioch czeka, więc lepiej rzuć ten swój czar wykrywania pułapek i wbijamy – ponaglił zwierzoczłek.
– Gwoli ścisłości zawsze na wszelki wypadek używam dwóch czarów. Pierwszy to znana wam świetlna bryła energii, którą zanurzam w podłożu, by odtworzyć jego kształt. Drugi polega na wzmocnieniu słuchu i nasłuchiwaniu dźwięków cząsteczek magii odbijanych od terenu. To na wypadek, gdyby ktoś zamaskował pułapki w kształcie pasującym do otoczenia – wyjaśnił, a elfka ponownie go skomplementowała, zwracając uwagę na roztropność i ostrożność. Uśmiechnął się tylko, po czym przeszedł do działania, lecz nie wykrył żadnych sideł czy zapadni.
Dlatego zachowując wcześniejszą formację bohaterowie weszli na teren komnaty. Chwilę później smok otworzył oczy i wyszczerzył się.
– Dłużej się nie dało? Jak zaczęliście sobie urządzać pogaduszki i prawić komplementy, to myślałem, że się nie doczekam i umrę z nudów. A taka śmierć byłaby słaba, bo tak jak zauważyliście, ja Blazenoir żyję już od wielu tysiącleci.
– Czyli za długo – powiedział łotrzyk.
– Możliwe, ale to już wina nieudolności moich wrogów… Nie chcę przedłużać, bo wy wystarczająco się wlekliście, więc przejdę do rzeczy. Mądry magu, na pewno chodzi ci po głowie pokojowe rozwiązanie lub jakiś kompromis. Wiedz jednak, że żadną z tych opcji nie jestem zainteresowany. Nadal mam zamiar jeść ludzi i z tobą nie będzie inaczej. Zwłaszcza, że mięso przepełnione energią magiczną smakuje najlepiej. A teraz pozwól, że zapytam, czy zwój, o którym wspominaliście, wykorzystuje atrybut światła? – spytał Blazenoir, ale Abelard nie odpowiedział, więc smok splunął na bohaterów słupem czarnych płomieni.
Steve natychmiast zasłonił sojuszników tarczą, a czarodziej wzmocnił ją magiczną barierą. Dlatego wszyscy wyszli cało z ataku. Na ich twarzach malowało się jednak zdziwienie, które nie umknęło uwadze jaszczura.
– No tak, nie widzieliście nigdy czarnych płomieni, ale to nic dziwnego. W końcu jestem jedynym smokiem dysponującym atrybutem ciemności – po tych słowach gad zaśmiał się złowieszczo, a z całego pomieszczenia zniknęło światło. Abelard próbował użyć magii by zwiększyć widoczność, ale bezskutecznie. Bezkresna czerń spowijająca jaskinię pochłaniała nawet najmniejsze promyki i iskierki jasności.
"Niedobrze, nie możemy użyć zwoju teleportacji, więc pozostaje walka lub klasyczna ucieczka. Jednak korytarze jaskiń najeżone są pułapkami, a nie jestem w stanie zlokalizować wszystkich moim dźwiękowym wykrywaniem. Do tego niewykluczone, że gdzieś czają się wrogowie, których nie pokonaliśmy. Aczkolwiek samo wycofanie się do jaskini nie byłoby takim głupim pomysłem" – rozmyślał mag, gdy po chwili usłyszał huk daleko za plecami. Zorientował się, że smok właśnie uderzył w strop by zasypać głazami jedyną drogę ucieczki. Dlatego teraz trzeba było podjąć szybką decyzję na temat strategii.
– Rzuciłem na was Lusi, Namilię i Kochankę, więc jesteście odporni na ataki fizyczne. A teraz pora zastosować formację Róża! – polecił, a jego towarzysze rozbiegli się we wszystkich kierunkach.
Blazenoir natychmiast poleciał w stronę lekko ubranej elfki. Nie wiedział, że Abelard na to liczył, gdyż wzmacniając słuch chciał namierzyć pozycję wroga. Jednak bestia poruszała się całkowicie bezszelestnie, więc plan zawiódł. Smok zionął ogniem w kierunku Thanii, ale płomienie odbiły się i trafiły w niego. Jednak wyszedł z tego bez szwanku.
– Przykro mi, ale jak każdy smok jestem odporny na ogień, więc pokonanie mnie moją własną bronią nie wchodzi w grę. Jednakowoż winszuję inteligencji. Raz że mnie sprowokowałeś do użycia ognia, a dwa, że nazywasz taktyki i zaklęcia nazwami, które nic nie mówią wrogom, ale kojarzą się sojusznikom. Podejrzewam, że nazwa Róża pochodzi od róży wiatrów i polega na rozbiegnięciu się we wszystkich kierunkach. Lusi to pewnie magia odbijająca, bo od lustra. Ale czym może być Namilia i Kochanka? – analizował smok, lecz po chwili zamilkł i się przemieścił.
– Wracajcie! Podążajcie za moim głosem – krzyknął mag, więc wszyscy członkowie drużyny ruszyli w jego stronę. Od przodu nadbiegała elfka, z boku rycerz, a z kierunku pleców zmierzał łotrzyk. To właśnie tego ostatniego chciała pożreć bestia. Czarodziej wyczekał właściwego momentu, a następnie odwrócił się w jej stronę by posłać potężną falę mrozu. – Poznaj Moją Byłą – powiedział w momencie, gdy ciało Blazenoira zaczęło zmieniać się w bryłę lodu i runęło z łoskotem na ziemię.
– Teraz rozumiem kochanka jest gorąca, więc chroni przed zimnem, a Namilia to zaklęcie namierzające. Gdy zaatakowałem elfkę cząsteczki czaru przyłączyły się do płomieni, a następnie wraz z nimi odbiły w moim kierunku. Zaprawdę wielki z ciebie mag i strateg. Śmierć z twojej ręki to dla mnie zaszczytne zakończenie życiowej tułaczki – powiedział smok, a chwilę później zamarzła jego głowa, czego dowodem był powrót światłą do komnaty.
– Czy ktoś jest ranny? – spytał Abelard.
– Nikt – odpowiedzieli wszyscy jednocześnie.
– W takim razie odetnijcie mu głowę. Raz że wolę mieć pewność, że nie żyje, a dwa może być z niego ładne trofeum.
– Najlepszy mag królestwa zawsze myśli o wszystkim – podsumowała z uśmiechem łuczniczka.
Dzięki zaklęciu zmniejszającemu, bohaterom udało się zmieścić do jednego worka zarówno ciało smoka, jak i wszystkie nagromadzone przez niego skarby. Przez tysiąclecia nazbierało się ich bardzo dużo, więc herosi wrócili do królestwa z rekordową liczbą łupów.
Na miejscu na cześć Abelarda wyprawiono przyjęcie, na którym sam król zachwycał się dokonaniami maga zwieńczającymi jego już i tak wspaniałą karierę poszukiwacza przygód. Dlatego bohater przechodząc w stan spoczynku otrzymał miano najinteligentniejszego maga w historii.
* * *
Kilka dni po przejściu Abelarda na emeryturę, pozostali członkowie drużyny zostali wezwani przed obliczę króla. Był to dobrze ubrany mężczyzna w sile wieku.
– Znane są mi wasze problemy – zaczął monarcha. – Jako najlepsza drużyna królestwa, macie swoją renomę, więc trudno wam znaleźć maga spełniającego standardy. Zwłaszcza, że zastąpić Abelarda jest bardzo trudno. Dlatego postanowiłem pomóc, zwracając się do władz Akademii Magii. Tam wskazano mi pierwszorocznego, który już teraz posiada o wiele większą ilość energii magicznej, niż wasz były towarzysz. W dodatku to syn rektora, więc talentu na pewno mu nie brakuje. Przed wami Charles James Cavendish – zakończył władca, a w komnacie pojawił się ubrany w drogie szaty młodzieniec o szlachetnych rysach.
– Dziękuję za to wyróżnienie, z pewnością udowodnię, że na nie zasługuję. Na początek pragnę przełamać lody, więc zaznaczam, iż pomimo mojego szlacheckiego pochodzenia, śmiało można się do mnie zwracać Charlie – powiedział, a król odchrząknął sugerując, że jeszcze nie skończył.
– Metodę sprawdzenia Charlesa pozostawiam wam, dlatego w doborze misji macie wolną rękę.
Bohaterowie ukłonili się, a następnie opuścili komnatę królewską by udać się do karczmy.
– Pozwoliłam sobie zrobić przegląd dostępnych zleceń i uznałam, że to będzie najwłaściwsze na początek – powiedziała Thania kładąc na stole papier ze szczegółami zadania.
– Poziom średni?! Kpisz sobie?! Takie coś, to ja robię z zamkniętymi oczami – oburzył się Ulmar.
– To na przetarcie, żeby Charlie mógł się z nami zgrać – wyjaśniła.
– Dobra, niech stracę.
– Ten nekromanta, to pewnie mocarz? – spytał Cavendish. – Sam go pokonam jednym czarem, a wtedy zobaczycie, że możemy chodzić na misje trudne.
– Jest raczej słaby, tak jak jego armia. Problemem może być liczebność. Dlatego ta misja nie należy do łatwych, ale my ją taką uczynimy – wyjaśnił z dumą Steve.
– Mamy do wyboru dwie drogi Las Zgniłej Zieleni okupowany przez orków oraz Sępi Wąwóz, w którym prawdopodobnie natkniemy się na bandytów. Tym razem zajęłam się wszystkim, ale dotychczas za wybór misji i rozeznanie odpowiedzialny był Abelard, więc chciałabym, żebyś się zaczął do tego przyzwyczajać. Na początek podejmij decyzję, którą drogą pójdziemy – wyjaśniła łuczniczka.
– Jako bohaterowie sprawiedliwości, nie możemy pozwolić by na trakcie panoszyli się plugawi bandyci!
– I to mi się podoba! – podekscytował się rycerz, a łotrzyk tylko wzruszył ramionami.
– Skoro nie ma obiekcji, to spotkajmy się o świcie przy północno-zachodniej bramie – powiedziała Thania, a następnie wręczyła Charliemu dwa zwoje. – To lista nazw, które stosował Abelard w celu zmylenia wrogów. Postaraj się do jutra ich nauczyć. A tutaj masz zaklęcie teleportacji grupowej, pod którym musisz się podpisać własną krwią by zadziałało.
Po naradzie rozeszli się do domów, by równo ze wschodem słońca wyruszyć na wyprawę. Kroczyli śmiało wąwozem, aż w oddali wypatrzyli około trzydziestu rozbójników celowo blokujących drogę.
– Głupcy, nie wiedzą z kim mają do czynienia – powiedział zbrojny szykując się do starcia podobnie jak łotrzyk, który z szaleństwem w oczach oblizał swe sztylety.
– No dobrze, to nasza pierwsza wspólna walka. Chłopaki sobie poradzą. Moim zadaniem jest eliminować tych, którzy spróbują zajść ich od tyłu, a ty po prostu skup się na wzniesieniu bariery i ewentualnym leczeniu ran – wyjaśniła elfka, ale jej słowa nie trafiły do maga.
"Jeśli ich pokonam, to na pewno zaimponuję drużynie" – pomyślał, a następnie wystrzelił magiczny pocisk w kierunku bandytów. Eksplozja była na tyle potężna, że żaden z wrogów nie miał prawa przeżyć. Skutkiem ubocznym było jednak naruszenie formacji skalnej i zasypanie dużego obszaru wąwozu.
– Co ty robisz idioto?! – rozsierdził się zwierzoczłek.
– No co, przecież pokonałem wszystkich wrogów.
– Tak, ale też odciąłeś nam drogę! Słyszałeś ty w ogóle o pracy zespołowej?!
– I po co te nerwy, Ulmar? Charlie na pewno chciał dobrze, tylko po prostu spanikował – powiedział Steve.
– Na szczęście nie uszliśmy daleko, więc możemy zawrócić i pójść przez las. Ale następnym razem wystrzegaj się tego typu samowolki – skarciła maga Thania.
– W porządku – odpowiedział Cavendish, więc pozostali wybaczyli mu popełniony błąd i po jakimś czasie razem wkroczyli do Lasu Zgniłej Zieleni. Nie musieli długo czekać na atak orków.
– Tym razem walkę zostaw chłopakom – poleciła elfka, więc młody człowiek skinął głową. Ulmar i Steven od razu zabrali się za siekanie wrogów. Poszło by im całkiem sprawnie, gdyby nie fakt, że zielonoskórym goiły się rany.
– Co jest?! To na pewno orkowie, a nie małe trolle? – zdziwił się Ulmar.
– Możliwe, że w pobliżu jest jakiś szaman, ale Thania na pewno by go wypatrzyła – zauważył Steve.
– W tym plemieniu nie ma szamanów – powiedziała elfka.
– To może nasz mag odwalił znowu jakiś numer – powiedział zwierzoczłek.
– Nie, ja tylko dla waszego bezpieczeństwa rzuciłem Grubą Lelę – wyjaśnił zaglądając w notatki.
– Co?! Rzuciłeś obszarowe leczenie? My nawet nie jesteśmy ranni!
– Może jednak powinniśmy się wycofać? – zaproponowała kobieta.
– Nie ma mowy, ja jeszcze nigdy nie porzuciłem misji! Wystarczy odcinać lub miażdżyć wrogom łby, dopóki zaklęcie tego idioty się nie skończy! – wykrzyknął Ulmar, a następnie z pomocą Stevena, wprowadził plan w życie.
Z racji, że wycięcie w pień orków się przedłużyło, bohaterowie pod mroczne zamczysko nekromanty dotarli pod wieczór.
– Zaczyna zmierzchać, więc nieumarli zyskują na sile – powiedziała Thania.
– Mam to gdzieś. Dla mnie to i tak płotki, pod warunkiem, że ten pseudo mag wróci do domu – powiedział zwierzoczłek.
– Nie mogę się na to zgodzić. Zgodnie z dyrektywą królewską w skład drużyny muszą wchodzić cztery osoby o konkretnych rolach, wśród których jest mag. W dodatku w trakcie trwania misji, nie można zmieniać składu. Dlatego albo wszyscy idziemy dalej albo rezygnujemy – wyjaśnił rycerz, a łotrzyk prychnął.
– Będzie dobrze, po prostu nie lecz wrogów i nie używaj destrukcyjnych czarów w zamkniętej przestrzeni – poleciła Thania, więc Charlie skinął głową, a Ulmar dobrał się do zamka i po chwili wpuścił towarzyszy do budynku.
Czekał na nich pusty, ciemny korytarz do momentu kiedy Cavendish rzucił potężny czar kuli światła. Wtedy ujrzeli surowe, kamienne wnętrze.
– Może jeszcze słońce wyczaruj! Teraz na pewno wiedzą, że tu jesteśmy – zirytował się zwierzoczłek.
– To wolicie iść po ciemku? – spytał mag.
– Nie, ale do oświetlenia drogi wystarczy o wiele słabsze światło – powiedziała łuczniczka, więc czarodziej zmniejszył intensywność magicznej latarni. – Rzuć czar wykrywający pułapki.
– Dobra już… Nie ma tu żadnych.
– W takim razie rzuć na nas magiczną barierę i wyczaruj lewitującą drogę – poleciła kobieta.
– A co jest nie tak z tą? – spytał wskazując na posadzkę.
– To że skoro nie ma komitetu powitalnego, to znaczy że twoje wykrywanie pułapek działa do dupy i zaraz się w jakąś wpakujemy – powiedział łotrzyk.
– Pojdę przodem – oznajmił zbrojny stawiając stopę na magicznym moście wyczarowanym przez Charliego. Pozostali podążyli za nim.
Magiczna kładka kończyła się na końcu korytarza przy rozwidleniu, więc czarodziej musiał wyczarować następną. Nim to uczynił, bystry wzrok elfki wypatrzył w oddali żywy szkielet.
Gdy nieumarły zauważył bohaterów, natychmiast rzucił się do ucieczki.
Cholerny zwiadowca! – krzyknął Ulmar i już chciał gonić za wrogiem, ale Thania go powstrzymała.
– Nie zapominaj o pułapkach! – skarciła towarzysza.
– Zajmę się tym – powiedział Charlie rzucając w stronę szkieletu jakiś szybko lecący czar, jednak trafienie celu nie wywołało żadnego skutku. – Nie musicie dziękować.
– Niby co zrobiłeś? – spytał zwierzoczłek, a mag ponownie zajrzał do notatek.
– Potęgę krawcowej – odpowiedział z dumą, a Thania chwyciła się za głowę.
– Nie róbcie takich min, bo już jest poprawa! Rzucił całkiem dobry czar. Sam kiedyś dostałem z tych igieł, więc wiem, że potrafią wleźć nawet w najmniejszą szczelinę w zbroi – powiedział rycerz.
– Jeśli ktoś na szkielety rzuca zaklęcie powodujące krwawienie, to jest to dalekie od całkiem dobrego! – zirytował się łotrzyk. – Chodźmy lepiej dalej.
Zamek okazał się bardzo gościnny, gdyż bohaterowie po drodze do sali władcy nie spotkali więcej przeciwników. Dopiero na miejscu zastali starszego, obłąkanego mężczyznę w towarzystwie nieumarłych.
– Gratuluję dotarcia aż tutaj, wasz mag musi być całkiem niezły w wykrywaniu pułapek – powiedział, ale bohaterowie postanowili tego nie skomentować, więc nekromanta kontynuował. – Niestety tutaj wasza przygoda dobiegnie końca, ponieważ…
– Niedoczekanie! – krzyknął Charlie nie pozwalając dokończyć wrogowi zdania, a następnie posłał w jego kierunku jakiś fioletowy czar.
– Co tym razem zrobiłeś? – spytał Ulmar z rezygnacją w głosie.
– Będziecie ze mnie dumni. Zapamiętałem, że szkielety w nocy stają się silniejsze, więc rzuciłem w nie Słabe chuchnięcie.
– Chyba Wątły Powiew – powiedział rycerz.
– No tak, zwał jak zwał – zaśmiał się mag.
– Ty idioto, zastosowałeś gaz osłabiający w zamkniętej przestrzeni, i to na potworach, które nie mają płuc! – wściekał się łotrzyk.
– Chłopaki, chyba mamy kłopoty – powiedziała elfka wskazując na szkielety łączące się w wielkiego, kościanego golema. Ulmar i Steven od razu rzucili się na niego, ale byli zbyt osłabieni, więc potwór złapał ich i rzucił na podłogę.
– Moi drodzy goście, niebawem dołączycie do mojej kolekcji. Niestety nie zapewnie wam zbyt miłych posadek, ponieważ jesteście zbyt niegrzeczni. Najpierw włamaliście mi się do domu, a potem nawet nie wysłuchaliście, co mam do powiedzenia. Dlatego z przyjemnością oddeleguję wasze zwłoki do sprzątania latryn – powiedział nekromanta z dziką satysfakcją w oczach.
Łuczniczka widząc jak jej towarzysze zbierają srogi łomot od golema, postanowiła odciągnąć maga od pola bitwy aż do skraju komnaty.
– Chcesz, żebym walnął w niego kulą ognia? – spytał.
– Nie ma mowy! Narazisz życie chłopaków. Masz ze sobą ten zwój, który ci dałam?
– Ten co go miałem podpisać krwią?
– Tak, zrobiłeś to?
– Oczywiście.
– To wyciągnij go, rozwiń i użyj na nim swojej energii magicznej.
– Wedle życzenia – powiedział i wykonał polecenie.
Z magicznego przedmiotu rozbłysnęło złote światło i po chwili czwórka bohaterów znalazła się w sali tronowej. Zastali na miejscu osamotnionego władcę, który najwidoczniej z nudów przyglądał się swojej podobiźnie na jednym z obrazów. Teraz jednak ze zdziwieniem skierował swój wzrok na przybyszy.
– Jak mam rozumieć to wtargnięcie do zamku w dodatku o tak późnej porze? – spytał.
– Najmocniej przepraszamy, Abelard skonfigurował zwój teleportacji w taki sposób by przeniósł nas do królewskiej komnaty. Był zdania, że jeśli nasza drużyna nie poradzi sobie z misją, to będzie to zagrożenie, o którym niezwłocznie należy powiadomić waszą wysokość – wyjaśniła elfka.
– Na złotą koronę! Czyli chcesz powiedzieć, że pojawił się potężny wróg, który zagraża naszemu królestwu? – spytał z przejęciem władca.
– Nie, wasza wysokość – zaczął zwierzoczłek. – Nie pojawił się wróg zagrażający królestwu, tylko naszej drużynie. Mag, z którym przyszło nam zmarnować czas, nie tylko nie pomógł w misji, ale w niej przeszkodził!
– To prawda, to pierwszy raz, kiedy nie udało nam się wykonać zadania – powiedział rycerz.
– Nie wspominając, że było to zlecenie rangi średniej – dodała łuczniczka.
– Czy to prawda, Charles? – spytał władca.
– Nie! To, co mówią, to wierutne kłamstwa. Starałem się jak mogłem, a oni nie potrafili tego docenić. To oni nie umieją wykorzystać mojego potencjału! A ja sam pokonałem bandytów w kanionie i to jednym atakiem!
– Wystarczy, teraz wiem już wszystko. Możecie odejść – polecił monarcha, a gdy bohaterowie opuścili komnatę, zwrócił się do Charliego – Okryłeś wstydem mnie, swojego ojca i cały nasz ród, dlatego byś nauczył się pokory i współpracy przydzielam cię do najgorszej drużyny królestwa. A ja się jeszcze rozmówię z moim bratem. Ale przynajmniej mam nauczkę na przyszłość by nie załatwiać niczego po znajomości.
– Ale wuju, przecież dobrze wiesz, że jestem najwspanialszym magiem. Przecież nie ma drugiego z tak wielką ilością energii magicznej.
– Najważniejszym atrybutem czarodzieja nie jest ilość magii, tylko inteligencja.