- Opowiadanie: Zqros - Dziwy w Dorzeczu

Dziwy w Dorzeczu

Witam po­now­nie!

Długo się za­sta­na­wia­łem, czy wrzu­cić ten tekst. Głów­nie zda­jąc sobie spra­wę, że pod­sta­wa nie jest za bar­dzo lo­gicz­na. Po kilku ty­go­dniach wzią­łem go. W sumie do­brze mi się czy­ta­ło, mimo braku lo­gi­ki (prze­czy­taj­cie i oceń­cie sami).

Je­stem cie­kaw Wa­szej opi­nii. Sta­ra­łem się prze­ka­zy­wać sub­tel­ne in­for­ma­cje na temat mo­ty­wa­cji po­sta­ci. Cza­sem trze­ba było po­świę­cić temu jeden aka­pit, ale sta­ra­łem się nie roz­wle­kać.

Jak uwa­ża­cie, wy­szło?

Mi­łe­go czy­ta­nia!

 

ps. Jesz­cze tylko dodam, że jeśli by ktoś chciał, przyj­mę pomoc i dodam opko na be­ta­li­stę. Z chę­cią po­pra­cu­ję jesz­cze nad tek­stem.

 

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Dziwy w Dorzeczu

I

Śmiać mi się chcia­ło za każ­dym razem, gdy po­my­śla­łam o prysz­cza­to­mor­dej Ance. Raz uda­wa­łam jej przy­ja­ciół­kę. Ta głu­pia, na­iw­na pinda uwie­rzy­ła w każde słowo. Zwie­rza­ła się. Że nie ma przy­ja­ciół, że miesz­ka w lesie. W lesie, do ja­snej cho­le­ry. Głę­bo­ko w lesie. 

 

Za­par­ko­wa­li­śmy sa­mo­chód przy Le­śnych Dróż­kach. Czę­sto wi­dy­wa­no tutaj tłumy. Lu­dzie uda­wa­li się w góry, lub spa­ce­ro­wa­li po parku. Był to jeden z lep­szych po­my­słów w Do­rze­czu, aby ode­tchnąć od be­to­nu. Oso­bi­ście przy­jeż­dża­łam ro­we­rem, w szcze­gól­no­ści gdy mój młod­szy brat zaj­mo­wał kom­pu­ter. Cza­sem bie­ga­łam, chcąc się ustrzec opi­nii cia­maj­dy na wu­efie. 

Razem z Mar­kiem wy­szłam z auta. Za­mknę­łam drzwi i roz­gląd­nę­łam się po pu­stym, po­grą­żo­nym w pół­mro­ku par­kin­gu. 

– Kur­czę, strasz­nie jest.

Marek prych­nął. Spoj­rzał na mnie wy­zy­wa­ją­co.

– Już pę­kasz? 

– Uwa­żaj, żebyś ty nie pękł.

Lu­bi­łam się z nim dro­czyć. Pod da­chem koń­czy­ło się to na­mięt­nym sek­sem. 

– Oho, groź­by ka­ral­ne – po­wie­dział prze­kor­nie.

Pod­szedł do ba­gaż­ni­ka. Otwo­rzył go i za­czął w nim grze­bać.

W Mię­dzy­cza­sie spoj­rza­łam w górę. Gwiaz­dy wi­ro­wa­ły zdu­mie­wa­ją­co szyb­ko, lecz gdy tylko mru­gnę­łam, po­wra­ca­ły na po­cząt­ko­wą po­zy­cję.

– Nie po­win­ni­śmy byli pić. Zwłasz­cza ty. 

– Mam ją.

Marek za­mknął ba­gaż­nik. Trzy­mał la­tar­kę, którą włą­czył i wy­łą­czył.

– Nie mów, że nie byłeś pewny, czy dzia­ła.

– Oj, nie cze­piaj się już. Za­wsze są smart­fo­ny. Mają la­tar­ki, nie?

– Gdyby tak nie­któ­rzy mieli mózgi… 

Zbli­żył się do mnie. Dał ca­łu­sa i wziął mnie pod ramię.

– Dobra, panno mą­dra­lo, gdzie do­kład­nie miesz­ka?

Z grub­sza przy­po­mnia­łam sobie słowa prysz­cza­to­mor­dej: „Miesz­ka­my przy szla­ku. Wiesz, na ten szczyt. Za­wiert się na­zy­wa. Przy czer­wo­nym szla­ku. Trze­ba tam skrę­cić. To zna­czy… tam gdzie można iść gdzieś in­dziej. Wiesz o co cho­dzi”.

Spró­bo­wa­łam prze­ło­żyć na pol­ski:

– Na czer­wo­nym szla­ku jest takie roz­wi­dle­nie. Tam idzie­my. Swoją drogą… – do­da­łam – kim trze­ba być, żeby miesz­kać w takim miej­scu?

Marek wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Może ma ojca le­śni­ka?

– Wąt­pię. Ra­czej ma po­prze­sta­wia­ne w gło­wie. 

Upew­niw­szy się, że zo­sta­wia­my za­mknię­ty sa­mo­chód, ru­szy­li­śmy sze­ro­ką, oświe­tlo­ną ścież­ką.

 

Po­ko­na­li­śmy ostry za­kręt, po któ­rym od­sło­nił się gęsto za­le­sio­ny park. Nie­zna­jo­mi sie­dzie­li na jed­nej z kilku ławek. Chyba pa­trzy­li na nas. Z pew­no­ścią wy­czu­li naszą obec­ność, wnio­sku­jąc po tym, jak gło­śno na­bi­ja­li­śmy się z prysz­cza­to­mor­dej. 

– Lu­dzie o tej porze? – mruk­nę­łam. 

Wtu­li­łam się w niego moc­niej, a on uniósł rękę w ge­ście przy­wi­ta­nia. 

– Dobry wie­czór, pa­no­wie!

Po dłuż­szej chwi­li jeden z nich za­re­ago­wał: po­wtó­rzył gest Marka.

Zbli­ży­li­śmy się do – jak się oka­za­ło – dwóch męż­czyzn i ko­bie­ty. No­si­li oku­la­ry, które gro­te­sko­wo po­więk­sza­ły oczy. Ko­bie­ta wy­róż­nia­ła się licz­ny­mi zmarszcz­ka­mi.

– Co was tutaj spro­wa­dza o ta­kiej porze?

Po­czu­łam ulgę, sły­sząc przy­ja­zne na­sta­wie­nie w jej gło­sie.

– A tak sobie cho­dzi­my.

– Zmie­rza­my w stro­nę czer­wo­ne­go szla­ku – dodał Marek. 

– Na­praw­dę?

Ko­bie­ta zba­da­ła nas ol­brzy­mim spoj­rze­niem. Gdy­bym spo­tka­ła ją za dnia, praw­do­po­dob­nie wy­bu­chła­bym śmie­chem. Teraz gęsia skór­ka utrzy­my­wa­ła się na ciele, a ja sama mia­łam ocho­tę po­dzię­ko­wać i za­po­mnieć o roz­mo­wie. 

– Le­piej wróć­cie, jak się roz­ja­śni. 

Do­brze wie­dzia­łam o co jej cho­dzi. La­tar­nie, oświe­tla­ją­ce leśne ścież­ki, koń­czy­ły się tam, gdzie za­czy­na­ły się gór­skie szla­ki. 

– To by mi­ja­ło się z celem – po­wie­dział żar­to­bli­wie Marek – macie ja­kieś fajki?

– Kotek! – syk­nę­łam – Mia­łeś nie palić.

Za­uwa­ży­łam za­sko­cze­nie na jego twa­rzy. Szyb­ko się zre­flek­to­wał. Spoj­rzał na mnie z uda­wa­nym za­rzu­tem.

– Żab­ciu, raz za czasu tylko.

Ko­bie­ta za­śmia­ła się pod nosem. Wy­su­nę­ła pacz­kę Mal­l­bo­ro z kie­sze­ni płasz­cza, otwo­rzy­ła i po­da­ła wierz­chem w stro­nę Marka. Marek pod­szedł bli­żej. Wy­cią­gnął pa­pie­ro­sa. Ku mojej iry­ta­cji po­sia­dał wła­sną za­pal­nicz­kę. 

– Uwa­żaj, żeby cię nie zdo­mi­no­wa­ła – za­żar­to­wa­ła ko­bie­ta. 

– Nie ma bata, pro­szę panią – po­wie­dział Marek z za­pa­lo­ną fajką w ustach – Wika chcia­ła­by być do­mi­nom, ale to ja je­stem Grey­em.

Uda­łam śmiech. Za­no­to­wać: za­słu­żył dzi­siaj na trzy li­ście.

– Wik­to­ria? 

Ko­bie­ta spoj­rza­ła na mnie. Świa­tło od­bi­ło się od jej szkieł.

– No…tak. – po­wie­dzia­łam.

Pa­mięć su­ge­ro­wa­ła upar­cie, że widzę ją pierw­szy raz w życiu.

– Wik­to­ria Od­rza­nik?

Ulży­ło mi.

– Nie, to nie ja. Je­stem Wik­to­ria Se­an­lo­us, mu­sia­ła mnie pani z kimś po­my­lić. 

Ko­bie­ta po­wo­li roz­sze­rzy­ła usta.

– Wi­docz­nie tak. Stara je­stem, pro­szę wy­ba­czyć.

– Nic się nie stało.

Zer­k­nę­łam na dwój­kę męż­czyzn. 

„Co to za lu­dzie?” – prze­szło mi przez myśl.

Po­pa­trzy­łam na Marka, a on na mnie. Od razu się zro­zu­mie­li­śmy. Wy­cią­gnął z ust szlu­ga i po­wie­dział:

– To co, my już bę­dzie­my le­cieć.

Ko­bie­ta po­ki­wa­ła głową.

– Uwa­żaj­cie na sie­bie – po­wie­dzia­ła – ponoć w gó­rach wi­dzia­no ro­dzin­kę niedź­wie­dzi. 

Po­dzię­ko­wa­li­śmy za roz­mo­wę i uda­li­śmy się w stro­nę szla­ku. Od­wró­ci­łam się po kil­ku­na­stu kro­kach.

Pa­mię­ta­łam wiele scen z hor­ro­ru, w któ­rych ci trzej zna­leź­li by się tuż obok, lub zni­kli­by bez śladu. 

Oni sie­dzie­li na ławce. Jak gdyby nigdy nic. 

 

II

– Co za dzi­wa­ki – za­czę­łam, gdy zna­leź­li­śmy się w try­bie in­co­gni­to – wi­dzia­łeś tych dwóch?

– No – od­po­wie­dział – ja­kieś nie­mo­wy. 

Wcią­gnął reszt­kę pa­pie­ro­sa, po czym wy­rzu­cił odpad, nie przej­mu­jąc się jego zga­sze­niem.

Szli­śmy, wi­dząc przed sobą mrok. Roz­le­wał się za ozna­ko­wa­nym czer­wie­nią drze­wem. 

– Co ro­bi­my, gdyby oka­za­ło się, że to jej dom? – za­py­tał Marek.

Wy­cią­gnął za­pal­nicz­kę.

– Pod­pa­la­my?

– Weź się pier­dol­nij w łeb – po­wie­dzia­łam, a jego uśmiech zwiądł – bez prze­sa­dy. 

– Oj, no dobra, żar­to­wa­łem – We­pchnął za­pal­nicz­kę do kie­sze­ni. – Może na­szczać jej na drzwi?

– Sobie na­szczaj do głowy – skar­ci­łam – ro­bi­my zdję­cie i spa­da­my. Wy­star­cza­ją­co zje­ba­li­śmy tą jazdą.

Marek chciał zmie­nić adres za­miesz­ka­nia na wię­zien­ną klit­kę. Mnie wy­star­czy­ła przy­go­da z dresz­czy­kiem i – ewen­tu­al­nie – zro­bie­nie zdję­cia chaty Anny. Razem z jej mordą wsta­wi­ło­by się post na fejsa, z do­pi­skiem „ Dzi­ku­sy sza­le­ją, uwaga na szla­ku!”. Miał­by szan­sę ze­brać wię­cej laj­ków od tego, w któ­rym od­ra­dza­łam pe­wien krem prze­ciw prysz­czom, za przy­kład po­da­jąc wia­do­mo-ko­go ryj.

– Oj, już tak się nie dąsaj. Gdy się na­pi­ję, przy­cho­dzą mi do głowy głu­pie po­my­sły.

– Tylko wtedy?

Zi­gno­ro­wa­łam jego na­bur­mu­szo­ne spoj­rze­nie. Nie­pew­nie po­pa­trzy­łam za sie­bie, na co Marek wes­tchnął.

– Żab­ciu, nie de­ner­wuj się. To nor­mal­ni lu­dzie. No… może nie­zbyt nor­mal­ni – dodał, wi­dząc moją minę – ale nic nam nie zro­bią prze­cież. Star­si pań­stwo przy­szli sobie do parku wie­czo­rem po­dzi­wiać uroki…

– Wie­czo­rem? Druga w nocy to dla cie­bie wie­czór?

– Wiesz no…

Włą­czył la­tar­kę. Oświe­tlił pierw­sze metry szla­ku. W od­da­li po­ja­wił się od­blask na­stęp­ne­go ozna­cze­nia.

– Są wie­ko­wi. Nie chcą mar­no­wać po­zo­sta­łe­go czasu na spa­nie.

Par­sk­nę­łam śmie­chem.

– Aleś ty głupi.

Marek uśmiech­nął się. Mina mu zrze­dła, gdy po­pa­trzył na stro­mą ścież­kę.

– Mnie tam prze­ra­ża myśl na­po­tka­nia niedź­wie­dzia. Wtedy fak­tycz­nie mie­li­by­śmy prze­je­ba­ne.

 

III

Czu­łam dziką eks­cy­ta­cję. Umi­ło­wa­ny dresz­czyk za­czął się pełną gębą.

By­li­śmy ni­czym w cen­trum rów­no­le­głe­go, po­chło­nię­te­go przez mrok świa­ta. La­tar­ka oświe­tla­ła nie­wiel­ką prze­strzeń przed nami. W ta­kich chwi­lach przy­po­mi­na­ły mi się opo­wie­ści o świ­ru­ją­cych w ciem­no­ściach.

– Ile idzie się do roz­wi­dle­nia? – za­py­tał Marek.

Za­sta­no­wi­łam się. Chwi­lę temu za­czę­li­śmy wcho­dzić w górę, a już stra­ci­łam orien­ta­cję w te­re­nie. W ciem­no­ści wszyst­ko wy­da­wa­ło się obce. 

Sta­ra­łam się wy­ła­pać cha­rak­te­ry­stycz­ne punk­ty w wi­dzial­nej prze­strze­ni.

– W sumie to nie wiem. Podaj la­tar­kę.

– Po co?

Po­pa­trzy­łam na niego, jak na idio­tę. Pra­wie ża­ło­wa­łam, że ciem­ność za­sła­nia­ła moją minę przed jego wzro­kiem.

– Dawaj ją.

Wy­szar­pa­łam la­tar­kę. Skie­ro­wa­łam w las. Tak, aby po­przy­po­mi­nać sobie oko­li­cę. Łuna świa­tła oświe­tli­ła po­bli­skie drze­wa i uka­za­ła śle­pia w od­da­li. 

Skie­ro­wa­łam la­tar­kę na drogę.

-To tylko sarny. – po­wie­dział Marek.

– Skąd wiesz? Może wilki?

Za­sko­czył mnie pod­nie­sio­ny ton we wła­snym gło­sie.

Przez mo­ment sły­sza­łam od­gło­sy na­szych od­de­chów i przy­spie­szo­nych kro­ków. Ka­mie­nie usła­ły drogę. Strą­ci­li­śmy jed­ne­go lub kilka. Te spa­da­ły w dół, wy­da­jąc za sobą do­no­śne ude­rze­nia. 

– Wilki nie ata­ku­ją ludzi. Poza tym sły­szysz ja­kie­goś?

– Nie, i to mnie ku­rew­sko mar­twi. Wilki nie ostrze­ga­ją przed ata­kiem.

Co jakiś czas wy­ła­py­wa­łam dźwię­ki prze­jeż­dża­ją­cych po­jaz­dów z od­da­li. Poza tym las spał. Po wy­ci­sze­niu sil­ni­ka za­pa­da­ła głu­cha cisza.

 

Lekko prze­ra­że­ni, oraz – co naj­waż­niej­sze – cali i zdro­wi do­tar­li­śmy do roz­wi­dle­nia. Czer­wo­ny szlak za­pra­szał w dal­szą po­dróż. 

– Teraz w lewo? 

Usły­sza­łam na­pię­cie i w gło­sie Marka.

– Tak, to chyba tutaj – stwier­dzi­łam po oświe­tle­niu nie­zna­nej mi ścież­ki.

– Chyba? 

– Tutaj. In­nych roz­wi­dleń nie ma.

Czu­łam, że go nie prze­ko­na­łam. Sama mia­łam wąt­pli­wo­ści po wy­po­wie­dzi prysz­cza­to­mor­dej.

– No dobra, to chodź­my.

Szli­śmy. Go­dzi­nę, jak nie le­piej. Kra­jo­braz nie zmie­niał się. Nadal ciem­ność, nadal drze­wa. Praw­dę mó­wiąc za­dzi­wia­ją­co gęsto, nawet jak na las. Inna oka­za­ła się ścież­ka. Szczę­śli­wie pro­sta, z ma­ły­mi prze­rwa­mi na wzrost, lub spa­dek. Od­gło­sy z ulicy za­ni­kły. Po­ja­wi­ły się po­je­dyn­cze, nie­re­gu­lar­ne po­wie­wy. 

Spo­strze­głam ja­śnie­ją­cy ho­ry­zont. Z pew­no­ścią bu­dził się księ­życ. Sła­biej świe­cą­ce

gwiaz­dy stały się nie­wi­docz­ne dla ludz­kie­go oka.

– Może nie tutaj mie­li­śmy skrę­cić – po­wie­dzia­łam.

Nadal nie do­strze­gli­śmy choć­by opusz­czo­nej chaty.

– To gdzie? 

Mil­cza­łam. Nie zna­łam od­po­wie­dzi.

Po chwi­li Mark stra­cił cier­pli­wość.

– Wra­caj­my. Ta szma­ta okła­ma­ła cię.

Na samą myśl o ta­kiej ewen­tu­al­no­ści ro­bi­ło mi się nie­do­brze.

– Mó­wi­ła coś, że trze­ba iść milę od szla­ku…

– A my prze­szli­śmy już z trzy­sta.

Prze­klę­łam. Czu­łam gorz­kie roz­cza­ro­wa­nie, które przy­ćmi­ło sam fakt prze­ży­cia przy­go­dy.

– Dobra, chodź­my. Od jutra ta pinda nie bę­dzie miała życia. 

Czu­łam się pa­skud­nie pod­czas po­wro­tu. Mia­łam dziw­ne wra­że­nie nie­speł­nio­ne­go celu. Ro­dzi­ło to nie­zno­śne py­ta­nia „Co by było, gdyby…”. 

Co by było, gdyby po­sta­wić parę kro­ków w przód? Może zna­leź­li­by­śmy ozna­ki cy­wi­li­za­cji, takie jak płot, te­re­nów­kę i dom? Czy nie pod­da­li­śmy się za wcze­śnie? Czy cza­sem przej­mu­ję się głu­pi­mi bła­host­ka­mi, za­miast cie­szyć się przy­go­dą?

„Okła­ma­ła mnie, głu­pia pinda. Ona, do ja­snej cho­le­ry. Zro­bi­ła ze mnie idiot­kę”

– Wika, po­patrz.

Marek za­trzy­mał się. Rów­nież prze­rwa­łam marsz.

– Na co?

Zro­zu­mia­łam co miał na myśli. Oświe­tla­łam wy­dep­ta­ny punkt na gra­ni­cy ścież­ki z lasem. Po­de­szli­śmy bli­żej, w na­dziei na po­bocz­ną ścież­kę. 

– Może coś tam jest? – przy­pu­ści­łam.

– Wąt­pię. Na pewno nie jej dom. Nie w takim miej­scu.

Nie tra­ci­łam na­dziei. Zna­łam na co dzień Ankę. Za­cho­wy­wa­ła się tak, jakby po­cho­dzi­ła z buszu. 

– Nawet jeśli nie, to może warto to spraw­dzić?

Marek spoj­rzał na mnie.

– Chce ci się tam wcho­dzić?

Wzru­szy­łam ra­mio­na­mi.

– W ra­mach przy­go­dy i, kto wie, zna­le­zie­niu cze­goś?

Marek za­chi­cho­tał.

– Nigdy nie od­pusz­czasz, co?

Za­miast od­po­wie­dzieć, po­sta­wi­łam pierw­szy krok w serce lasu.

 

IV

Kol­cza­ste krza­ki i po­krzy­wy rosły gęsto. Ob­le­ga­ły kiep­sko wy­dep­ta­ną ścież­kę, więc ru­sza­li­śmy się śli­ma­czym tem­pem. Cięż­ko było się ustrzec za­dra­pań. Każdy krok ozna­czał więk­szą chęć po­wro­tu do domu. 

– Wi­dzisz coś?

Wpa­trzy­łam się w ciem­ność. Cał­kiem moż­li­we, że chata stała nie­da­le­ko: za gęstą ro­ślin­no­ścią, na po­ten­cjal­nej, nie­wiel­kiej po­la­nie.

– Stój.

Marek usłu­chał.

– Co się dzie­je?

Przez chwi­lę sta­li­śmy tak, wpa­tru­jąc się w dal. 

– Zga­szę świa­tło.

– Wika, kurwa, co…

– Nic, chcę coś spraw­dzić – prze­rwa­łam.

Zro­bi­łam to. Mój wzrok przy­zwy­cza­ił się do wa­run­ków, lecz nic to nie zmie­ni­ło. Las nadal skry­wał ta­jem­ni­ce. Wy­obraź­nia two­rzy­ła udrę­czo­ne, wi­szą­ce ciała, bo ku­rew­sko głu­pie hor­ro­ry przy­po­mi­na­ją się aku­rat w ta­kich mo­men­tach.

Gdy włą­czy­łam la­tar­kę, oświe­tla­ła mniej­szą po­wierzch­nię.

„To tylko wy­obraź­nia” – uspa­ka­ja­łam się – „za dużo hor­ro­rów, laska, daj sobie na wstrzy­ma­nie”

– My­śla­łam, że jak się wzrok przy­zwy­czai… zresz­tą nie­waż­ne, chodź­my.

– Cze­kaj.

Marek wyjął swo­je­go smart­fo­na. Mru­żąc oczy, po­na­kli­kał w bli­żej nie­zna­ne mi opcje. Nie­spo­dzie­wa­nie tylna lamp­ka się za­pa­li­ła. Ostre świa­tło ośle­pi­ło mnie.

– Wolę sam sobie świe­cić, bo z tobą to nigdy nic nie wia­do­mo. 

– Mhm – mruk­nę­łam, sta­wia­jąc krok – no chyba z…

Po­tknę­łam się i upa­dłam w gąszcz po­krzyw. Zi­ry­to­wa­łam się. Tym bar­dziej, że ucier­pia­ło moje lewe ramię. Tym bar­dziej, że Marek ledwo po­wstrzy­my­wał się od wy­bu­chu śmie­chem. 

Wsta­łam z jego po­mo­cą. Po­pa­rzo­na i zi­ry­to­wa­na po­wie­dzia­łam:

– Szcze­rze to nie wiem czy chcę iść dalej.

Marek spoj­rzał na mnie. Wy­obra­zi­łam sobie za­sko­cze­nie na jego twa­rzy.

– Daj spo­kój, jesz­cze chwi­la i bę­dzie­my na miej­scu. Oczy­wi­ście jeśli to tutaj.

– Pier­do­lę ją. Niech ta dzi­ku­ska gnije w krza­kach.

– Wika – Wes­tchnął – faj­nie jest. Ból to ele­ment przy­go­dy.

Prych­nę­łam. Kop­nę­łam go w nogę, na co, za­miast ska­kać w miej­scu, po­pła­kał się ze śmie­chu. 

– Że też z tobą cho­dzę – wy­rzu­ci­łam.

– Daj już spo­kój i bu­zia­ka – po­wie­dział po po­zbie­ra­niu się do kupy.

Zbli­żył się do mnie. Uda­łam po­ża­ło­wa­nie. Mimo wszyst­ko po­ca­ło­wa­łam go. 

Im dalej w las, tym nocne stwo­rze­nia zda­wa­ły się zu­chwal­sze. Zda­rza­ły się po­je­dyn­cze sze­le­sty, na mo­ment pod­no­szą­ce ci­śnie­nie. Parę razy do­strze­głam śle­pia, za­ska­ku­ją­co bli­sko nas. Zda­rzy­ło mi się krzyk­nąć ze stra­chu, gdy łuna księ­ży­co­we­go świa­tła oświe­tli­ła zwie­rzę, nic nie ro­bią­ce sobie z na­szej obec­no­ści. Marek mil­czał, za­cho­wu­jąc po­zo­ry opa­no­wa­nia.

– W sumie to cię nawet lubię – po­wie­dzia­łam, bo głu­pie, nie­po­trzeb­ne te­ma­ty naj­le­piej roz­ła­do­wu­ją na­pię­cie.

– Tak? – za­py­tał z lek­kim spię­ciem w gło­sie – to co ja mam po­wie­dzieć. 

– Po­wiedz, że je­stem ko­cha­na, że je­stem mą­drzej­sza i…

Marek wy­mu­sił śmiech.

 – Je­steś ko­cha­na, je­steś prze­mą­drza­ła…

 – Marek…

Spoj­rzał na mnie. Po­wiódł wzro­kiem za moim pal­cem wska­zu­ją­cym, wprost na prze­gni­tą, przy­bi­tą do dwóch po­bli­skich drzew ta­bli­cę. Wy­bla­kły napis in­for­mo­wał, że zna­leź­li­śmy się w Kró­le­stwie Anio­łów.

Przy­po­mnia­ła mi się gło­śna spra­wa sprzed kilku lat. Wia­do­mo­ści wsze­la­kiej maści trą­bi­ły o nie­wiel­kiej spo­łecz­no­ści, któ­rej głów­nym celem było za­prze­sta­nie roz­prze­strze­nia­nia się zła na świe­cie. Znik­nę­li ze spo­łe­czeń­stwa i za­ło­ży­li swoje wła­sne.

Po dwóch la­tach, pod za­rzu­tem mo­le­sto­wa­nia nie­let­nich, po­li­cja za­trzy­ma­ła ich przy­wód­cę. Wy­star­czył mie­siąc i spo­łe­czeń­stwo zni­kło. Człon­ków sekty nie od­na­le­zio­no. 

– Idzie­my dalej. – usły­sza­łam swój głos. 

– Zwa­rio­wa­łaś? 

– Nie wiem, ale… ich już nie ma, tak? Je­stem cie­ka­wa, jak wy­glą­da­ła ta spo­łecz­ność, i czy…

– I czy ona tam miesz­ka? Wika, kurwa… 

Marek srał ze stra­chu. Nie do­słow­nie, lecz przy­się­gam, nie­wie­le bra­ko­wa­ło. Cięż­ko się dzi­wić. Rów­nież się bałam, może nawet bar­dziej, lecz po­czu­łam eks­cy­ta­cję na myśl o cie­ka­wej przy­go­dzie. Za­po­mnia­łam o hor­ro­rach klasy B. Nadal nic nie wi­dzie­li­śmy, lecz wy­obraź­nia ro­bi­ła swoje. Opusz­czo­ne, wła­sno­ręcz­nie wy­bu­do­wa­ne chaty, przed­mio­ty co­dzien­ne­go użyt­ku, uni­kal­ne ar­te­fak­ty kultu…

– Wró­ci­my w dzień – za­su­ge­ro­wał Marek – zo­ba­czy­my… zo­ba­czy­my co­kol­wiek, do cho­le­ry. 

Kłó­ci­li­śmy się przez chwi­lę. Zbył śmie­chem ar­gu­ment, że jesz­cze dwie mi­nu­ty temu tak bar­dzo chciał iść przed sie­bie.

– Och, no dobra – po­wie­dzia­łam – cie­nias z cie­bie.

Chwy­cił mnie za rękę. Uści­snął moją dłoń.

– Ciesz się. Do­brze na tym wyj­dzie­my. 

Ostroż­nie stą­pa­li­śmy po swo­ich śla­dach. W po­ło­wie drogi ode­rwa­łam wzrok od pod­ło­ża i po­pa­trzy­łam wprost przed sie­bie. Wła­ści­cie­le pu­stych, czer­wo­nych ślepi za­gra­dza­li nam przej­ście. 

Szturch­nę­łam Marka, czu­jąc, że i tak nie wy­do­by­ła­bym ani słowa.

– N-noc­na zwie­rzy­na – Marek pró­bo­wał prze­ko­nać sam sie­bie – jesz­cze parę me­trów i spie­przy.

Pod­szedł­szy bli­żej, łuna świa­tła oświe­tli­ła po­sta­ci. Oczy, nie­ska­żo­ne mru­gnię­ciem, przy­gważ­dża­ły nas nie­na­tu­ral­ną mocą sia­nia stra­chu.

– Marek…

– Widzę. 

Dwój­ka nie­zna­jo­mych ru­szy­ła w na­szym kie­run­ku. 

– Po­wie­my, że zgu­bi­li­śmy się, czy coś. Do­ga­da­my się.– szep­nął – Chodź­my w ich stro­nę, jak gdyby nigdy nic.

– i-ich oczy…

– Sza, ani słowa.

Chwy­ci­li­śmy się za drżą­ce, wil­got­ne ręce. Szli­śmy, bez zwa­ża­nia na co sta­je­my. Nie czu­łam opa­rzeń, ani za­dra­pań. Owład­nę­ła mną pa­ni­ka, która na­si­li­ła się przy bliż­szym kon­tak­cie z nie­zna­jo­my­mi.

Tak na­praw­dę zna­li­śmy ich. Do­kład­niej rzecz uj­mu­jąc, po­zna­li­śmy chwi­lę temu. Była drob­na róż­ni­ca. Ścią­gnę­li oku­la­ry.

– Nie po­win­ni­ście byli tu przy­cho­dzić. – po­wie­dzia­ła star­sza pani.

Mi­mo­wol­nie roz­gląd­nę­łam się za trze­cią po­sta­cią. Skie­ro­wa­łam la­tar­kę w gęsty las. Na­stęp­nie w drugą stro­nę. Póź­niej za sie­bie: blask świa­tła oświe­tlił kil­ka­na­ście upior­nych, krwi­sto­czer­wo­nych par oczu.

Znik­nę­ły wszyst­kie plany. Wszyst­kie cele, ma­rze­nia, a nawet to, co się dzia­ło w tle. Byli tylko oni i mocny uścisk Marka.

– M-ma­rek…co się… co…dzwoń… gliny… ko­mór­ka…

Słowa ci­snę­ły się same. Au­to­ma­tycz­nie, bez głęb­sze­go po­my­ślun­ku. Czu­łam się naga i bez­bron­na. 

– Nie spo­dzie­wa­łam się, że tam, na dole na­po­tkam cie­bie, ze­psu­ta dziew­czy­no.

Jej głos się zmie­nił. Był nadal ko­bie­cy, lecz niż­szy o ton. Wy­po­wia­da­ne koń­ców­ki brzmia­ły wy­raź­nie. Jej skóra na­prę­ża­ła się i ble­dła w oczach. Źre­ni­ce rosły. Były ni­czym czar­ne punk­ty w morzu in­ten­syw­nej czer­wie­ni. Czar­ne doły pod oczy­ma pod­kre­śla­ły kon­trast mię­dzy tru­pią twa­rzą, a żywą, nie­na­tu­ral­ną czer­wie­nią ślepi. 

– Ja śnię.

Po­wie­dzia­łam to na głos. Zda­łam sobie spra­wę, wi­dząc wy­mu­szo­ny uśmiech nos­fe­ra­thu. Jego zęby, jak na iro­nię, po­zo­sta­ły ludz­kie.

– Nie do­sta­niesz życia wiecz­ne­go, któ­rym ob­da­ru­je­my two­je­go ko­cha­sia. Ze­śle­my cię do pie­kła za to, co ro­bi­łaś mojej wnucz­ce. 

Opu­ści­łam la­tar­kę, która głu­cho ude­rzy­ła o pod­ło­że. 

– Nie… – szep­nę­łam, ki­wa­jąc głową jak opę­ta­na – nie, nie, nie…

Łuna świa­tła pa­da­ła na nie­ludz­kie byty w po­ło­wie. Śle­pia eks­po­no­wa­ły się w czer­ni, czego być może spraw­cą było słabe świa­tło ze smart­fo­na Marka.

– Pro­szę pań­stwa – Marek był na skra­ju za­ła­ma­nia. – spo­koj­nie, daj­cie nam przejść, ni­ko­mu nie po­wie­my…

Prze­rwał. Nos­fe­ra­thu syk­nął, pod­rzy­na­jąc sobie żyły. Czar­na, smo­li­sta krew po­wo­li ją­trzy­ła się z rany. Wy­czu­łam jej trupi odór. Mu­siał być to jakiś znak.

Trzy­ma­jąc za ręce, rzu­ci­li­śmy się w las.

Z tru­dem do­trzy­my­wa­łam tempo, sły­sząc gło­śne śmie­chy za sobą. Dy­sza­łam jak pa­ro­wóz. Szy­der­czy re­chot cichł z każ­dym kro­kiem, lecz wo­ko­ło po­ja­wia­ły się sze­le­sty. Coraz bli­żej i bli­żej…

Nagle, za po­krzy­wa­mi, od­sło­ni­ła się rzecz­ka. Nie wy­czu­łam spad­ku te­re­nu i za­ora­łam twa­rzą o jej ka­mie­ni­ste pod­ło­że. Z po­mo­cą Marka wsta­łam. Prze­mo­cze­ni bie­gli­śmy, tym razem w mroku. Wy­cią­gnę­łam smart­fo­na. Włą­czy­łam, lecz Marek ude­rzył się o drze­wo. To­wa­rzy­szył temu nie­przy­jem­ny gru­chot. Se­kun­dę póź­niej biegł dalej, bez za­wa­ha­nia. Dużo wol­niej niż wcze­śniej.

Po­czu­łam, że tracę jego uścisk.

– Wika…

Głos Marka był nie­wy­raź­ny. Chro­po­wa­ty.

Za­trzy­ma­li­śmy się. Mu­sia­łam zro­bić parę wde­chów i wy­de­chów. Po­czu­łam nagły, otę­pia­ją­cy ból głowy. Nogi mia­łam jak z ga­la­re­ty.

Sły­sza­łam ich to tu, to tam. Byli wszę­dzie. Gdyby chcie­li, już dawno za­koń­czy­li­by akcję. 

-C-co, co ci jest?

Oświe­tli­łam twarz Marka. Pot spły­wał z jego bla­dej twa­rzy, a on sam ledwo trzy­mał się na no­gach. Był tak słaby, że mu­siał za­mknąć oczy.

– Wy­trzy­masz, mu­sisz. 

– Nie o to cho­dzi – po­wie­dział, dy­sząc – bar­dzo boli mnie ręka.

Zmarsz­czy­łam brwi.

– Po­trzy­maj i świeć.

Po­da­łam mu smart­fo­na, po czym oświe­tlił nim miej­sce zgry­zo­ty. Roz­dar­łam wil­got­ny rękaw.

Do­strze­głam ślad… uką­sze­nia?.

– Wi­dzisz coś?

Byłam zbita z tropu.

– Co jest? – za­py­tał po­now­nie.

Spoj­rza­łam na niego. Za­kry­łam twarz rę­ko­ma.

– Twoje oczy…

– Co moje oczy?

Krwi­sto­czer­wo­ne oczy Marka wy­raź­nie eks­po­no­wa­ła łuna świa­tła, pa­da­ją­ca z ekra­nu te­le­fo­nu. Jego źre­ni­ce rosły, zra­nie­nia zni­ka­ły, a prze­ra­że­nie ma­la­ło.

Wie­dział co się świę­ci. Od­czu­łam to.

– Wika – szep­nął lo­do­wa­tym tonem głosu – ucie­kaj.

Wpa­try­wał się we mnie. Przy­się­gam, że przez uła­mek se­kun­dy wi­dzia­łam roz­pacz w jego oczach. Szyb­ko za­ni­kła, za­stą­pio­na ro­sną­cym bólem.

Po­krę­ci­łam głową. Moje oczy za­szły łzami.

Skost­nia­ły­mi dłoń­mi podał smart­fo­na. Na­stęp­nie od­szedł na parę kro­ków i zgi­nął w mroku.

Drżąc, oświe­tli­łam prze­strzeń za sobą. Za­czę­łam cicho chli­pać, wi­dząc go, klę­czą­ce­go i skrę­ca­ją­ce­go się z bólu. Nie wy­da­wał przy tym żad­ne­go dźwię­ku. 

Marek za­sło­nił się ręką.

– Nie patrz na mnie, odejdź.

Mówił niżej. Niżej, tym samym wy­raź­niej i gło­śniej.

– Nie, nie zo­sta­wię cię.

Po­de­szłam do niego. Cof­nę­łam się o krok, gdy za­uwa­ży­łam ślinę ciek­ną­cą z ką­ci­ków jego ust.

– Ko­cham cię. Marku, ko­cham cię. 

Lecz w nim nie było już Marka. To coś zer­k­nę­ło na mnie. Do­strze­głam po­twor­ny głód w jego śle­piach. 

Uciecz­ka nie miała sensu, lecz była ostat­nią wolą Marka. Zatem ucie­ka­łam, men­tal­nie przy­go­to­wu­jąc się na ko­niec.

 

V

12 marca 2016 roku od­na­le­zio­no ciało po­szu­ki­wa­nej dziew­czy­ny, szes­na­sto­let­niej Wik­to­rii S. Stwier­dzo­no, że zo­sta­ła roz­szar­pa­na przez dzi­kie zwie­rzę. Po­li­cja prze­szu­ka­ła miej­sce tra­gicz­nej śmier­ci. Zna­le­zio­no przed­mio­ty na­le­żą­ce do Marka M. – za­gi­nio­ne­go w tym samym cza­sie dzie­więt­na­sto­let­nie­go chło­pa­ka. 

Do dziś uzna­je się go za za­gi­nio­ne­go. Ro­dzi­na, go­dząc się z rze­czy­wi­sto­ścią, po la­tach wy­pra­wi­ła mu sym­bo­licz­ny po­grzeb.

Są­dząc po śla­dach, Marek M. i Wik­to­ria S. szli w kie­run­ku miej­sca za­po­mnia­nej sekty. Coś im w tym prze­szko­dzi­ło. 

Miej­sce kultu prze­szu­ka­no.

„Prze­ra­ża­ją­ce” – mówi dziś były ko­men­dant miej­sco­wej po­li­cji, spe­cjal­nie dla por­ta­lu Spi­ski i Ta­jem­ni­ce. – „W ciem­nych po­miesz­cze­niach le­ża­ły lalki. Ja­kieś ludz­kich roz­mia­rów dia­bły, niech Bóg mi świad­kiem. Ich buty, przy­się­gam, były ubło­co­ne. A oczy… oczy świe­ci­ły się przy kon­tak­cie ze świa­tłem. Tkwi­ło w nich ja­kieś zło, klnę się na Boga.” 

Spy­ta­ny o szcze­gó­ły i uspo­ko­jo­ny przez spe­cja­li­stę, do­da­je:

„Z chło­pa­ka­mi wsze­dłem do środ­ka. Sam w życiu nie dał­bym rady. Do­tkną­łem jed­nej z nich i prze­je­cha­łem pal­ca­mi po ela­stycz­nym ma­te­ria­le. Spraw­dzi­łem tętno. Wiem, dziw­nie to brzmi. Szcze­rze, mia­łem ocho­tę je wszyst­kie roz­wa­lić, tak dla pew­no­ści. Po­wstrzy­ma­łem się. Kto wie, jaką miały war­tość. Po za tym… no wie­cie… sły­sza­ło się to i owo o za­klę­tych rze­czach. Nie żebym w takie coś wie­rzył – śmie­je się nie­pew­nie – ale… pro­szę, ko­niec. Ko­niec wspo­mnień.”

Lal­karz i eg­zor­cy­sta zo­sta­li we­zwa­ni na miej­sce. Nim przy­by­li, lalek już nie było.

W tym samym cza­sie za­gi­nę­ła ró­wie­śnicz­ka Wik­to­rii S., Anna W. – dziew­czyn­ka z miej­skie­go sie­ro­ciń­ca. Spra­wy jej za­gi­nię­cia nie udało się po­wią­zać z dzi­wa­mi, jakie miały miej­sce w Do­rze­czu.

Koniec

Komentarze

Na razie tak tylko zer­k­ną­łem, więc za­py­tam.

Śmiać mi się chcia­ło za każ­dym razem, gdy po­my­śla­łam o pry­sza­to­mor­dej Ance.

Co to są te pry­sza­ty?

@Re­aluc Witam! W tym przy­pad­ku to błąd, ale tak to nie znam zna­cze­nia tego słowa :D

 

ps. Świet­ny awa­tar. Sam ma­lo­wa­łeś?

Ma­lo­wa­nie nie jest moją mocną stro­ną, więc nie. Ale dzię­ki.

Gdy tylko Wik­to­ria i Marek we­szli do lasu, wie­dzia­łam że to nie skoń­czy się dla nich do­brze. A kiedy po­zna­łam powód, dla któ­re­go pra­gnę­li zna­leźć dom Anki, mia­łam na­dzie­ję, że wy­pra­wa skoń­czy się dla nich, a zwłasz­cza dla głu­piej, wstręt­nej i wul­gar­nej Wiki, jak naj­go­rzej.

Sub­tel­ne in­for­ma­cje na temat mo­ty­wa­cji po­sta­ci, są czy­tel­ne, ale dla mnie nie­zro­zu­mia­łe. Nie je­stem w sta­nie pojąć, dla­cze­go Wik­to­ria tak bar­dzo chcia­ła do­ku­czyć ko­le­żan­ce.

Na­to­miast wzmian­ki o prze­szło­ści miej­sca, w któ­rym zna­leź­li się bo­ha­te­ro­wie, coś tam tłu­ma­czą, ale wno­szą nie­wie­le, bo finał hi­sto­rii i tak łatwo prze­wi­dzieć.

Wy­ko­na­nie, nad czym ogrom­nie bo­le­ję, po­zo­sta­wia bar­dzo wiele do ży­cze­nia.

 

opi­nii cia­maj­dy na wu­efie. ―> …opi­nii cia­maj­dy na WF-ie.

 

ru­szy­li­śmy sze­ro­ką, oświe­tlo­ną ścież­ką. ―> Sprzecz­ność – ścież­ka jest wąska z de­fi­ni­cji.

 

od­sło­nił się gęsto za­le­sio­ny park. ―> Albo las, albo park – park nie jest te­re­nem za­le­sio­nym.

Może: …od­sło­nił się gęsto za­drze­wio­ny park.

 

Ko­bie­ta zba­da­ła nas ol­brzy­mim spoj­rze­niem. ―> Oku­la­ry nie po­więk­sza­ją spoj­rze­nia.

 

praw­do­po­dob­nie wy­bu­chła­bym śmie­chem. ―> …praw­do­po­dob­nie wy­bu­chnęła­bym śmie­chem.

 

– Żab­ciu, raz za czasu tylko. ―> Co to zna­czy? Czy to re­gio­na­lizm?

A może miało być: – Żab­ciu, tylko od czasu do czasu.

Wy­su­nę­ła pacz­kę Mal­l­bo­ro z kie­sze­ni płasz­cza… ―> Wy­su­nę­ła z kie­sze­ni płasz­cza pacz­kę mal­l­bo­ro

Nazwy pa­pie­ro­sów pi­sze­my małą li­te­rą: http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745

 

– Nie ma bata, pro­szę panią – po­wie­dział Marek z za­pa­lo­ną fajką w ustach – Wika chcia­ła­by być do­mi­nom, ale to ja je­stem Grey­em. ―> – Nie ma bata, pro­szę pani – po­wie­dział Marek z za­pa­lo­ną fajką w ustach – Wika chcia­ła­by być do­mi­ną, ale to ja je­stem Grey­em.

 

– No…tak. – po­wie­dzia­łam. ―> – No… tak – po­wie­dzia­łam.

Brak spa­cji po wie­lo­krop­ku. Zbęd­na krop­ka po wy­po­wie­dzi – ten błąd po­ja­wia się kil­ka­krot­nie; zwra­caj uwagę na po­praw­ny zapis dia­lo­gów.

 

Ko­bie­ta po­wo­li roz­sze­rzy­ła usta. ―> Można sze­ro­ko otwo­rzyć usta, ale nie wiem, jak można je roz­sze­rzyć?

 

Pa­mię­ta­łam wiele scen z hor­ro­ru, w któ­rych ci trzej zna­leź­li by się tuż obok, lub zni­kli­by bez śladu. ―> Pi­szesz o dwóch męż­czy­znach i ko­bie­cie, więc: Pa­mię­ta­łam wiele scen z hor­ro­rów, w któ­rych tych troje zna­la­zło­by się tuż obok, lub zni­knęli­by bez śladu.

 

zna­leź­li­śmy się w try­bie in­co­gni­to… ―> Co to zna­czy zna­leźć się w try­bie?

 

„ Dzi­ku­sy sza­le­ją, uwaga na szla­ku!”. ―> Zbęd­na spa­cja po otwo­rze­niu na­wia­su.

 

po­da­jąc wia­do­mo-ko­go ryj. ―> …po­da­jąc wia­do­mo-czyj ryj.

 

Zi­gno­ro­wa­łam jego na­bur­mu­szo­ne spoj­rze­nie. ―> Można mieć na­bur­mu­szo­ną minę, ale nie spoj­rze­nie.

 

Łuna świa­tła oświe­tli­ła po­bli­skie drze­wa… ―> Brzmi to fa­tal­nie, zwłasz­cza że świa­tło la­tar­ki nie jest łuną.

 

-To tylko sarny. – po­wie­dział Marek. ―> Brak spa­cji po dy­wi­zie, za­miast któ­re­go po­win­na być pół­pau­za. Zbęd­na krop­ka po wy­po­wie­dzi.

 

Te spa­da­ły w dół… ―> Masło ma­śla­ne – czy mogły spa­dać w górę?

 

ścież­ka. Szczę­śli­wie pro­sta, z ma­ły­mi prze­rwa­mi na wzrost, lub spa­dek. ―> Co to zna­czy, że ścież­ka miała prze­rwy na wzrost lub spa­dek?

 

Spo­strze­głam ja­śnie­ją­cy ho­ry­zont. Z pew­no­ścią bu­dził się księ­życ. ―> Spo­strze­gła ho­ry­zont w lesie??? W do­dat­ku ja­śnie­ją­cy??? Czy księ­życ budzi się nad ranem???

 

Sła­biej świe­cą­ce

gwiaz­dy stały się nie­wi­docz­ne dla ludz­kie­go oka. ―> Zbęd­ny enter.

 

Zro­bi­ła ze mnie idiot­kę” ―> Brak krop­ki na końcu zda­nia.

 

W ra­mach przy­go­dy i, kto wie, zna­le­zie­niu cze­goś… ―> Li­te­rów­ka.

 

Cięż­ko było się ustrzec od za­dra­pań. ―> Trud­no było ustrzec się za­dra­pań.

 

„To tylko wy­obraź­nia” – uspa­ka­ja­łam się za dużo hor­ro­rów, laska, daj sobie na wstrzy­ma­nie” ―> „To tylko wy­obraź­nia” – uspa­ka­ja­łam się. „Za dużo hor­ro­rów, laska, daj sobie na wstrzy­ma­nie”.

Tu znaj­dziesz wska­zów­ki, jak za­pi­sy­wać myśli: Zapis myśli bo­ha­te­rów

 

Marek wyjął swo­je­go smart­fo­na. ―> Zbęd­ny za­imek.

 

– Wika – Wes­tchnął – faj­nie jest. ―> – Wika – wes­tchnął – faj­nie jest.

 

gdy łuna oświe­tli­ła zwie­rzę… ―> Tam nie było łuny.

 

Cięż­ko było ode­rwać wzrok od prze­świ­tów świa­tła.  ―> Trud­no było ode­rwać wzrok

Skąd prze­świ­ty­wa­ło świa­tło?

 

„Za­mknij się mózgu, zaj­mij się czymś innym” ―> Brak krop­ki na końcu zda­nia.

 

wprost na prze­gni­tą… ―> …wprost na prze­gni­łą

 

Wia­do­mo­ści wsze­la­kiej maści trą­bi­ły o… ―> Ra­czej: Media wsze­la­kiej maści trą­bi­ły o

 

któ­rej głów­nym celem było za­prze­sta­nie roz­prze­strze­nia­nia się zła na świe­cie. ―> Chyba miało być: …któ­rej głów­nym celem było prze­ciw­dzia­ła­nie roz­prze­strze­nia­niu się zła na świe­cie.

 

Cięż­ko się dzi­wić. ―> Trud­no się dzi­wić.

 

i-ich oczy… ―> I-ich oczy

 

blask świa­tła oświe­tlił kil­ka­na­ście upior­nych… ―> Nie brzmi to naj­le­piej.

 

– M-ma­rek…co się… co…dzwoń… gliny… ko­mór­ka… ―> Brak spa­cji po pierw­szym i trze­cim wie­lo­krop­ku.

 

wi­dząc wy­mu­szo­ny uśmiech nos­fe­ra­thu. ―> …wi­dząc wy­mu­szo­ny uśmiech Nos­fe­ra­tu.

 

Opu­ści­łam la­tar­kę, która głu­cho ude­rzy­ła o pod­ło­że. ―> Ra­czej: Upu­ści­łam la­tar­kę

 

Łuna świa­tła pa­da­ła na… ―> Świa­tło nie pada łuną.

 

Czar­na, smo­li­sta krew po­wo­li ją­trzy­ła się z rany. ―> Krew nie ją­trzy się.

Pew­nie miało być: Czar­na, smo­li­sta krew po­wo­li są­czy­ła się z rany.

 

Trzy­ma­jąc za ręce, rzu­ci­li­śmy się w las. ―> Kogo trzy­ma­li za ręce?

Pro­po­nu­ję: Trzy­ma­jąc się za ręce, po­pę­dzi­li­śmy w las.

 

Z tru­dem do­trzy­my­wa­łam tempo, sły­sząc gło­śne śmie­chy za sobą. ―> Komu do­trzy­my­wa­ła tempa?

A może miało być: Z tru­dem utrzy­my­wa­łam tempo, sły­sząc gło­śne śmie­chy za sobą.

 

-C-co, co ci jest? ―> Brak spa­cji po pierw­szym dy­wi­zie, za­miast któ­re­go po­win­na być pół­pau­za.

 

Oświe­tli­łam twarz Marka. Pot spły­wał z jego bla­dej twa­rzy… ―> Czy to ce­lo­we po­wtó­rze­nie?

 

Do­strze­głam ślad… uką­sze­nia?. ―> Po py­taj­ni­ku nie sta­wia się krop­ki.

 

oczy Marka wy­raź­nie eks­po­no­wa­ła łuna świa­tła, pa­da­ją­ca z ekra­nu te­le­fo­nu. ―> To nie była łuna.

 

oczy świe­ci­ły się przy kon­tak­cie ze świa­tłem. ―> Nie brzmi to naj­le­piej.

 

Tkwi­ło w nich ja­kieś zło, klnę się na Boga.” ―> Krop­kę sta­wia­my po za­mknię­ciu cu­dzy­sło­wu.

 

Ko­niec wspo­mnień.” ―> Jak wyżej.

 

Nim przy­by­li, lalek już nie było. ―> Gdy przy­by­li, lalek już nie było.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Cześć, Zqros,

cał­kiem przy­jem­ne opo­wia­da­nie, po­do­ba­ła mi się nar­ra­cja. Wy­jąt­ko­wo pa­so­wa­ła mi ta pierw­szo­oso­bo­wa, bo głów­na bo­ha­ter­ka myśli w spo­sób nie­ty­po­wy dla głów­nych bo­ha­te­rów. Mamy ją znie­lu­bić, co się udaje, ale przy oka­zji nie stwo­rzy­łeś jej zbyt od­py­cha­ją­cej.

Przez ¾ tek­stu byłam szcze­rze za­cie­ka­wio­na, co się wy­da­rzy. Nie­ste­ty im dalej, tym go­rzej. Szcze­gól­nie za­koń­cze­nie mnie nie usa­tys­fak­cjo­no­wa­ło. Mam wra­że­nie, że uci­nasz tekst zbyt szyb­ko. Szcze­gól­nie kon­tra­stu­je to z faj­nie, spo­koj­nie i z na­pię­ciem pro­wa­dzo­ną po­przed­nią czę­ścią. Bu­du­jesz kli­mat, na­pię­cie ro­śnie i nagle ko­niec.

Mimo to uwa­żam, że jest to cał­kiem dobre opo­wia­da­nie. Może nie fa­bu­lar­nie, ale nar­ra­cja wcią­ga. Po­wo­dze­nia więc w dal­szym pi­sa­niu!

Nie wy­sy­łaj kra­sno­lu­da do ro­bo­ty dla elfa!

Cześć, @re­gu­la­to­rzy! Jak tam życie mija? :D

 

Dzię­ku­ję ser­decz­nie za wy­ty­po­wa­nie błę­dów. Oj, jesz­cze długo (mam wra­że­nie że bar­dzo długo) będę po­peł­niał tego typu błędy. Nie będę się uspra­wie­dli­wiał. Szcze­rze, jak­kol­wiek mnie nie iry­tu­je do­pie­prza­nie się do szcze­gó­łów, to wiem, że – po pierw­sze – to Twoja praca, po dru­gie – pie­kiel­nie po­ma­ga taka kry­ty­ka, po trze­cie – na nią jak naj­bar­dziej za­słu­gu­ję. 

Mam na­dzie­ję, że mimo iż prze­wi­dy­wal­ne opko i masa błę­dów, to się po­do­ba­ło. 

Dzię­ku­ję za prze­czy­ta­nie i życzę zdro­wia! 

 

Ps. Pro­szę się nie nie­po­ko­ić. Z pew­no­ścią po­pra­wię opo­wia­da­nie, tylko że jesz­cze muszę zro­bić pro­jekt na uczel­nię, żeby zdać se­mestr. 

Witam, @La­na­Val­len!

 

Do­kład­nie tak. Wzo­ro­wa­łem się na po­sta­ciach kina klasy B, gdzie bo­ha­te­ro­wie są płyt­cy jak ka­łu­że pod­czas suszy. Gdyby jesz­cze bar­dziej od­py­cha­ła, to chyba sam nie miał­bym su­mie­nia dawać komuś tego opka do prze­czy­ta­nia xD.

Tak! Wła­śnie mia­łem po­dob­nie, czy­ta­jąc po ty­go­dniach. Fak­tycz­nie mam pro­blem z “do­piesz­cza­niem” na­pię­cia. Dzię­ku­ję że to do­strze­głaś, bo bym za­wsze miał takie “Hmm, coś tu jest chyba nie tak, ale w sumie nikt nie zwra­ca uwagi, to pa­su­je”.

Se­recz­nie rów­nież Tobie dzię­ku­ję za prze­czy­ta­nie tek­stu i opi­nię.

Mi­łe­go wie­czo­ru!

Jak tam życie mija? :D

Za szyb­ko, Zgro­sie, nie­ste­ty, za szyb­ko. ;)

 

…mnie nie iry­tu­je do­pie­prza­nie się do szcze­gó­łów, to wiem, że – po pierw­sze – to Twoja praca…

My­lisz się, Zgro­sie. Czy­ta­nie, ko­men­to­wa­nie i ła­pan­ki nie są moją pracą. Robię to wszyst­ko tylko w wol­nym cza­sie i wy­łącz­nie dla przy­jem­no­ści. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Noo, ale coś w tym jest. Po 18ce czas leci szyb­ko. :’(

Mam swoją teo­rię na ten temat. Przed osiem­nast­ką cze­ka­ło się na osiem­nast­kę, przez co czas się wy­dłu­żał. Poza tym dużo rze­czy do osiem­nast­ki się dzia­ło. Szko­ła, za­po­zna­wa­nie się z ży­ciem, nowi zna­jo­mi… Teraz jest tego mniej. Wia­do­mo, że nadal jest coś no­we­go ale nie aż tak dużo. Nie wiem, co na ten temat są­dzisz? 

Zna­czy się pi­sząc “Praca” mia­łem na myśli szer­szy kon­tekst. Wy­da­je się, że ro­bisz to do­brze, bo widać za­an­ga­żo­wa­nie. Więc sza­cun. 

Ty mi tu o cza­sie przed osiem­nast­ką i po osiem­na­st­ce… A mnie, Zgro­sie, po­wo­li mija trze­cie ćwierć­wie­cze. A choć mija po­wo­li, to jed­no­cze­śnie za szyb­ko. :)

Dzię­ku­ję za uzna­nie. Je­stem wzru­szo­na. :)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Nom, może de­pre­sja łapać. Z dru­giej stro­ny, jak czło­wiek się po­go­dzi z mi­ja­ją­cym cza­sem to chyba nawet jest się szczę­śli­wym. Ewen­tu­al­nie można po­le­cieć na pla­ne­tę, gdzie jest za­gię­cie cza­so­prze­strze­ni i czas pły­nie wol­niej. Tylko że się nie zyska nie­śmier­tel­no­ści. No i jest to dosyć cięż­kie, tak sły­sza­łem. xD

Ko­cham taki sar­kazm haha. Nie ma spra­wy! :D 

Zgro­sie, nie mam zwy­cza­ju mar­twić się czymś, na co nie mam żad­ne­go wpły­wu, a na mi­ja­ją­cy czas nijak wpły­nąć nie mogę. Mogę co naj­wy­żej sta­rać się wy­ko­rzy­stać go jak naj­przy­jem­niej. I nie, de­pre­sja na pewno mi nie grozi. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

I taka wred­nia­cha była zdol­na do mi­ło­ści?! Ob­stwia­ła­bym ra­czej, że tego typu lu­dzie ko­cha­ją tylko sa­mych sie­bie ;)

Tro­chę prze­wi­dy­wal­ne, a cha­rak­te­rek Wik­to­rii po­wo­du­je, że nie ma kli­ma­tu grozy, bo ko­bit­ka po pro­stu wku­rza i czy­tel­nik życzy jej wszyst­kie­go naj­gor­sze­go.

Nie wiem, czy już zdą­ży­łeś po­pra­wić, ale ja czy­ta­łam jesz­cze z ba­bo­la­mi i prze­szka­dza to jak dia­bli.

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Hejka, @Ir­ka­_Luz!

 

A to róż­nie bywa ci po­wiem. Ona go może uwa­żać za swoją wła­sność, czy coś. Albo mimo wszyst­ko ko­chać. Tak po swo­je­mu. Różne są skrzy­wie­nia psy­chicz­ne, a ja nie lubię wcie­lać się w nor­mal­ne po­sta­ci. No chyba że wy­naj­dę w “nor­mal­nych” jakąś ory­gi­nal­ność, to spoko.

Z tym kli­ma­tem grozy i jej cha­rak­te­rem: nie­któ­rym po­do­ba­ją się takie wstaw­ki. Mnie np. nużą dresz­czow­ce, gdzie jest wszyst­ko na­sta­wio­ne na bu­do­wa­nie grozy. Czy­ta­łaś może Do­li­nę umar­łych? Ge­nial­ny hor­ror, trzy­ma­ją­cy w na­pię­ciu, gdzie bo­ha­te­ro­wie po­tra­fią cza­sem przy­wa­lić ory­gi­nal­ną, cza­sem śmiesz­ną myślą. Two­rzy to swego ro­dza­ju sanc­tum, czy jak to się mówi. No nie­waż­ne. Su­biek­tyw­ne od­czu­cia można mieć. Wi­docz­nie po pro­stu nie pod­pa­da mój styl, albo coś źle robię. Za­kła­dam, że wred­no­ty bo­ha­ter­ki może być za dużo.

Oj, jesz­cze nie. To za ty­dzień jakoś myślę za­cząć. Teraz albo robię pro­jekt, albo piszę sobie książ­kę. Skoń­czę pro­jekt, to się zwol­ni czas.

Po­zdra­wiam ser­decz­nie! Dzię­ku­ję za za­in­te­re­so­wa­nie się opo­wia­da­niem :D

Nowa Fantastyka