
Posłuchałem rad i postanowiłem wrzucić całość naraz, zamiast dzielić na części – mam tylko nadzieję, że rozmiar nie przytłacza ;)
Proszę o wyrozumiałość, to mój debiut ^^
Posłuchałem rad i postanowiłem wrzucić całość naraz, zamiast dzielić na części – mam tylko nadzieję, że rozmiar nie przytłacza ;)
Proszę o wyrozumiałość, to mój debiut ^^
Statek zatrząsł się lekko, sygnalizując w ten sposób zakończenie procesu teleportacji kwantowej. Arks powoli otworzył oczy, przystosowując się do jasnego światła wpadającego do kabiny przez szeroki wizjer. Pulsarowa mapa po jego prawej wskazała obecną pozycję – układ Marvecian-235 w galaktyce PGC 54221 znajdującej się w Pustce w Wolarzu. Oznaczało to, że przeskoczył, tak jak planował, niemalże pięć tysięcy lat świetlnych.
Znajdująca się przed nim gwiazda paliła się jasno, rozsyłając potencjalnie życiodajne światło na wszystkie okoliczne światy. Orfyks od razu po przeskoku podał dokładny skład każdej z siedmiu planet i czterdziestu ośmiu księżyców. Według analizy komputera pokładowego na trzech z tych obiektów znajdowała się atmosfera mogąca podtrzymać życie – czy to węglowe, czy też krzemowe.
– Lądujemy na trzeciej planecie – odezwał się Arks nikłym głosem, odpinając część kabli od potylicy. – Analteja, Kanimedia, Kres, Piąty Azyl, Stacja Wołchoz, Analteja, Riment…
– Zgadza się – rozległ się syntetyczny głos Orfyksa. Arks pokiwał głową i westchnął pełen ulgi. Nienawidził monotonnego i uciążliwego procesu sprawdzania spójności wspomnień, lecz była to konieczna formalność. Po potwierdzeniu stanu, odpiął ostatni z kabli. Każdy z Poszukiwaczy miał swój własny sposób na sprawdzenie spójności – w przypadku Arksa, który niewiele pamiętał już ze swojego dzieciństwa, było to wymienianie ostatnio odwiedzonych systemów.
– Czas?
– Dwieście piętnaście milisekund wolniej niż poprzednio, odchylenie od średniej na poziomie piętnastu procent. W normie – odpowiedział szybko i bez wyrazu Orfyks. Arks ponownie pokiwał głową. – Jak nazwiesz planetę, na którą się udajemy?
– Rea 94.
– Tak nazwałeś poprzednią.
– Więc Rea 95. Potwierdzam nadanie nazwy – uprzedził zapytanie komputera pokładowego. Przejął ster, szykując się na ręczne lądowanie na nowo nazwanej planecie.
Od odpalenia napędów pulsacyjnych i fotomasztu do zbliżenia się odpowiednio blisko do zielonkawej atmosfery Rei 95 minęło niespełna siedem minut. Arks wykonał wszystkie procedury bezpieczeństwa z odpowiednim namaszczeniem, pamiętając, że ostatnia nieuwaga kosztowała go kilka tysięcy kredytów za wymianę poszycia.
Statek przebił się przez gęstą warstwę chmur, ukazując kamienistą powierzchnię. Obleciał na napędzie pulsacyjnym spory kawał obserwowanego kontynentu, aż dotarł do oceanu. Składał się w dziewięćdziesięciu procentach z wody, o średniej temperaturze dwustu osiemdziesięciu dwóch kelwinów. Idealne warunki do powstania choćby najprostszych form życia. Orfyks automatycznie przeanalizował wydobywające się ze zbiornika wody gazy, szukając w nich śladu jakiegokolwiek życia.
Nie zdziwiło Arksa, że wstępna analiza wykazała 0,001% szans na istnienie życia w oceanie. Mimo tego wysłał sondę, która bezgłośnie wystrzeliła z burty statku i błyskawicznie wsunęła się w taflę wody. Po kilku chwilach wróciła, niosąc ze sobą potwierdzenie wyroku wysnutego przez Orfyksa – w oceanie obecnie nie istniało życie i w ciągu ostatniego miliarda lat nie istniało. Arksowi pozostało powrócić na orbitę i wysłać kolejne sondy na Reę 95a i Reę 96a, dwa księżyce z potencjałem na podtrzymanie życia.
Po godzinie sondy wysłały prostą informację, możliwą do zakodowania na dwóch bitach – podwójne zero. Na księżycach nie istniało życie i w ciągu ostatniego miliarda lat nie istniało.
Arks pobrał z komory lustrzanej statku foton z pamięcią Ziemi-3 i po raz kolejny w tym roku obrał planetę za cel.
Na Marvecian-235 nie było oznak życia. Arks, jako Poszukiwacz był do tego przyzwyczajony. Kolejny, pozbawiony życia układ.
Kolejny, w którym nie udało mu się znaleźć śladów Boga.
***
Powierzchnia Ziemi-3 w niczym nie przypominała ani poprzednich dwóch, ani tym bardziej następnych czterech Ziem. Nowy dom ludzkości po wejściu w Erę Poszukiwań, gdy upadła Unia, niegdyś tętniący życiem i dający schron dwudziestu miliardom ludzi, teraz świecił pustkami. Według jedynego wciąż działającego newslettera planetę na stałe zamieszkiwało kilka milionów ludzi – większość skupiona była w N– Tokyo, Alfie i Hyperionie.
Ulubionym miejscem Arksa była mała wieś, licząca czterdziestu mieszkańców, znajdująca się parę kilometrów za N– Tokyo. Spokojna, cicha, wręcz melancholijna okolica, ciągle pielęgnowana przez Ogrodników. Arksowi nigdy nie nudził się widok wierzb, sosen i bantrusów – gatunków drzew, których próżno było szukać gdzie indziej, a z pewnością nie na najnowszej iteracji Domu Ludzkości, Ziemi-7, cyberformowanej w jedno ogromne miasto.
Arks rozsiadł się wygodnie na wzgórzu, pośród zielonych i czerwonych traw, obserwując zachodzące bliźniacze słońca. Nie pamiętał już ile razy obserwował podobne wydarzenie w swoim długim życiu. Musiały być ich tysiące, lecz za każdym razem pomarańczowa łuna rzucana przez dwie gwiazdy chwytała Poszukiwacza za serce. Kątem oka zobaczył Ogrodnika wracającego po dniu pracy do domu. Pomachał mu, uśmiechając się lekko, a ten mu odpowiedział tym samym. Nigdy nie zapytał mężczyzny o imię, choć często go widywał w tej części Ziemi-3. Tak jak i Arks, był jedynie jednostką w rozlanym po całym Wszechświecie oceanie ludzkości. Jednym z piętnastu biliardów ludzi.
Arks wstał i powrócił do Orfyksa. Udał się w podróż na drugą półkulę planety, gdzie jeszcze panował dzień.
***
NoevuParis był cmentarzyskiem z betonu. Próbą powrotu do tradycyjnego stylu życia, który szybko znudził się poszukującej wrażeń społeczności. Gdy ostatnia rodzina opuściła miasto, wyłączono bariery. Nie minął rok, a większość wieżowców runęła pod naporem sezonowych burz i huraganów. Teraz było to miejsce opustoszałe, cuchnące śmiercią.
Pokład Orfyksa unosił się tuż nad szkieletami niegdyś dumnych budowli. Ulice, wciąż zawalone gruzami i elementami konstrukcyjnymi, wydawały się z tej wysokości być niczym pajęcza sieć, rozbita przez zbyt silny podmuch wiatru (a przynajmniej tak Arks wyobrażał sobie pajęczyny, na podstawie archiwalnych opisów i zdjęć).
W końcu Poszukiwacz wylądował na szczycie jednego z budynków i rozsiadł się wygodnie, po czym począł zasysać porcję żywnościową. Choć mógłby wydać kilka kredytów na „prawdziwy” posiłek przygotowany przez kucharza – nie chciał. Prawdziwe jedzenie skończyło się kilka tysięcy lat temu, teraz te wysokokaloryczne tubki były równie prawdziwe, co pachnące, soczyste dania podawane w restauracjach. Różniły się jedynie tym, że tubki nie wywoływały problemów trawiennych i kosztowały grosze.
– Orfyks, raport piąty – powiedział od niechcenia. Wcale nie musiał wypowiadać tych słów na głos – komputer i tak przesłałby do jego neuroczipu wyniki zapytania. Soczewki zadrukowały się niebieskim światłem z listą ostatnio odwiedzonych przez Arksa miejsc. Na końcu znajdowało się zestawienie miejsc, w które Poszukiwacz chciałby się udać następnie. Dwie pozycje były zaznaczone ciemniejszym odcieniem. Ktoś Arksa ubiegł i odkrył te światy pierwszy. Niewielka strata, gdyż żaden z nich nie zawierał życia.
– Co proponujesz, Orfyks?
– Kolejne systemy w Pustce w Wolarzu wydają się być obiecujące. Zgodnie z Teorią Obcego Imperium, szansa na wystąpienie tam życia jest wielokrotnie większa od wszystkich innych systemów Zbadanego Wszechświata.
Tak, Teoria Obcego Imperium, znana też czasem jako Hipoteza Wojny. Astronomowie, a raczej filozofowie, kilkadziesiąt setek lat temu zaobserwowali, że Pustka w Wolarzu jest aż nazbyt pusta. Doszli do wniosku, że coś mogło – nie musiało, a jedynie mogło – za tym stać. Obca cywilizacja, a raczej wojna między co najmniej dwoma superzaawansowanymi cywilizacjami, która doprowadziła do anihilacji niezliczonej liczby gwiazd, albo i całych galaktyk. To było jednak w czasach, gdy Skala Kardaszewa miała jeszcze znaczenie, a ludzkość nie znała możliwości kryjących się za Wymuszonym Splątaniem.
Arks po raz wtóry westchnął, obserwując, drugi raz dzisiaj, zachód słońc. Zbadał już grubo ponad osiem setek obiektów – planet i księżyców – lecz wcale nie był bliżej Celu. Zresztą, w porównaniu do niektórych Poszukiwaczy, którzy poświęcili całe swoje trwające tysiące lat życia, jego oddanie nie było niczym nadzwyczajnym.
Ludzkość żyła kiedyś bez tego, pomyślał. Spokojna, zmartwiona jedynie przeżyciem kolejnego dnia. Zapracowaniem na nowy pojazd, dom, zapewnieniem godnego bytu potomstwu. Niektóre, bardziej ekscentryczne jednostki, poświęcały swoje życie nauce i próbie zrozumienia procesów, które stały za narodzinami i rozwojem Wszechświata. Teraz jednak wydawało się to być odległą legendą. Mitem o herosach, którzy w starożytnych czasach toczyli bój z wymyślonymi potworami i bóstwami. Nauka została skończona. Nie było nic do odkrycia.
– Sir, pozwolenie na przeskanowanie pobliża? – usłyszał w umyśle głos Orfyksa.
– Cholera, mówiłem ci, żebyś więcej tego nie robił – zdenerwował się Arks. Po chwili jednak uspokoił się, zaciekawiony odkryciem komputera. – Co niby znalazłeś?
– Podejrzenie formy życia, sir.
Ktoś inny również przesiadywał w pobliżu, odpoczywając? Niemożliwe – Arks nie zobaczył żadnego innego pojazdu, komputer pokładowy również nie starał się nawiązać automatycznego połączenia. Ktoś postanowił wrócić do miasta, by poszukać kosztowności? Nie było w tym celu, wszyscy o tym wiedzieli. Paserstwo było trudne w realizacji i nielegalne, a dodatkowo i nieopłacalne, gdyby przyrównać korzyści do uniwersalnego dochodu.
– Dokładniejsza analiza.
Silnik statku uruchomił się, kilka świateł na burcie rozbłysło przytłumioną zielenią. Po chwili Orfyks znów się odezwał wewnątrz głowy swojego pilota.
– Hibernant zerowej generacji.
Arks zupełnie nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Hibernant i to jeszcze zerowej generacji? Co on robił na planecie, która zasiedlona została setki lat po zmodernizowaniu tej technologii?
Poszukiwacz podrapał się po podbródku. Westchnął, tym razem od niechcenia.
– Prowadź, Orfyks.
Na te słowa pilota od statku odczepiła się niewielka, metalowa sfera. Oko drona rozświetliło się niebieską poświatą, gdy mobilna forma Orfyksa przefrunęła na skraj dachu. „Za mną, sir”, zdawał się mówić tym ruchem. Arks wstał powoli i zbliżył się do krawędzi. Orfyks wyświetlił na jego soczewkach lokalizację kapsuły hibernacyjnej. Położona była w sąsiednim budynku, w połowie jego wysokości.
Arks, ospale, zsunął się z płaszczyzny budynku i poszybował na repulsorach kombinezonu w stronę szarego, przekrzywionego wieżowca. Wleciał do wnętrza przez jedno z pustych okien. Ciemność rozproszona została przez automatyczne oświetlenie, zamontowane na ramieniu kombinezonu. Orfyks powędrował w stronę lokalizacji kapsuły jako pierwszy, nie czekając nawet na swojego właściciela. Choć Arksowi podobał się jego „typ samodzielny: 5”, niekiedy irytowała go nadmierna samodzielność komputerowego towarzysza.
Mieszkanie, w którym się znaleźli, nie należało do typowych dla tego okresu – po pierwsze kwatera była o wiele większa, a ściany ozdobione były na kolorowo. Bezguście, skwitował w myślach Arks. Na ścianie dostrzegł staromodny włącznik. Tak, jak oczekiwał, nigdzie nie było instant ekranów. Podszedł do plastikowego pstryczka i nacisnął go. Światło zamigotało delikatnie, a jedna z żarówek natychmiastowo pękła.
Dron zaprowadził Arksa do pomieszczenia znajdującego się na tyłach kwatery. Za czymś, co miało kiedyś być sekretnym drzwiami, kryło się jeszcze jedno pomieszczenie. Od razu po wejściu fotokomórka wykryła wchodzącego Arksa i rozświetliła pokój przyćmionym, błękitnym światłem. Jednocześnie kapsuła, znajdująca się pod przeciwległą ścianą, rozbłysła na zielono.
– Jakim cudem ta kapsuła jeszcze działa?
– Wykryłem własne źródło zasilania, sir. Reaktor jądrowy, uran. Pozostało mu pracy na kilkadziesiąt kolejnych lat.
Arks uśmiechnął się do siebie. Uran oznaczał, że kapsuła była tu bardzo, bardzo długo. Od czasów, gdy ludzkość używała tak prymitywnych form pozyskania energii.
– Więc zgaduję, że śpioch ma szczęście. Kończy mu się powoli czas. Rozpocznij procedurę wybudzania.
– Już, sir. Proces potrwa… – Orfyks zrobił przerwę, co nieczęsto mu się zdarzało. – Sześć minut.
Arks zagwizdał. Nowsze komory hibernacyjne, o ile wciąż używane, mogły wybudzić użytkownika w kilka sekund, jednocześnie zaszczepiając w jego neuroczipie wszystkie najważniejsze informacje z okresu hibernacji. Ktokolwiek był wewnątrz kapsuły zapewne nie był gotowy na wybudzenie się ze snu. Przez myśl Poszukiwacza przemknęło niewyraźne pytania – “po co to robię”? Wzruszył jednak ramionami, sam sobie odpowiadając. Już i tak nic nie ma sensu. Niech chociaż właściciel kapsuły dowie się, do jakich czasów się przeniósł.
Klapa kapsuły rozwarła się, wydając przy tym nieznośny, przeciągły odgłos. Z wnętrza uniósł się obłok pary – dobry znak. Kapsuła automatycznie wyrównywała ciśnienie, więc wnętrzności hibernanta nie zostały zmiażdżone w trakcie którejś z superburzy.
Po chwili kapsuła jednak zaczęła przeciekać – standardowy problem w przypadku starszych modeli, zwłaszcza w przypadku odłączenia całego budynku z użytku. Cienka strużka płynu kriogenicznego spłynęła po podłodze, reszta została wpompowana przez kapsułę. Oczom Arksa ukazał się tajemniczy hibernant – dziewczyna, w wieku około dwudziestu lat. Jej jasna skóra sugerowała, że pochodziła z czasów, gdy ludzie jeszcze, wbrew logice i biologii, dzielili się własnoręcznie na rasy.
Arks podszedł szybko do dziewczyny, gdy tyko Orfyks poinformował go o wzrastającym ciśnieniu jej krwi. Położył dłoń na jej ramieniu, a rękawica kombinezonu wprowadziła do krwioobiegu substancję uspokajającą.
– Przygotuj paczkę wspomnień. Nie mam ochoty jej tłumaczyć tych tysięcy lat, które smacznie przespała.
– Nie mogę tego zrobić, sir. Hibernant nie posiada neuroczipu… Ani jakiejkolwiek innej formy pamięci cyfrowej.
Barbarzyństwo, pomyślał Arks. Mózg bez poszerzenia o dodatkową pamięć szybko popadał w szaleństwo, pod natłokiem informacji. Bez neuroczipu ludzie mogliby pożyć sto, może dwieście lat, zanim stawali się stetryczałymi, bezużytecznymi starcami. Arks zaczynał żałować, że wybudził dziewczynę.
Jej powieki zaczęły się powoli unosić, odsłaniając zielone źrenice. Reagowała z opóźnieniem, otępiale, jakby jeszcze w pełni się nie obudziła – kwestia starej komory i środka uspokajającego.
– Sugeruję zabrać ją na pokład statku, sir – rzucił Orfyks, nie czekając nawet na pytanie. Arks pokiwał jedynie głową ze zrozumieniem. To była teraz jego powinność. Nawet, jeśli nowe obowiązki związane z dziewczyną nie napawały go optymizmem, sam musiał przed sobą przyznać, że było to najciekawsze wydarzenie, którego doświadczył od bodaj pięćdziesięciu lat. Dobry sposób na przerwanie tej przeklętej monotonii.
Delikatnie wyjął półprzytomną dziewczynę z kapsuły i trzymając ją na ramionach opuścił mieszkanie, udając się w stronę tego samego okna, przez które wleciał do kompleksu. Kombinezon sprawiał, że nieznajoma była lekka jak piórko.
Po chwili znalazł się z powrotem przy statku. Dron z jaźnią Orfyksa podłączył się do burty, a Arks wszedł z dziewczyną do wnętrza. Zaniósł ją do małego pomieszczenia, pełniącego rolę ambulatorium i podpiął do aparatury podtrzymującej życie. Dziewczyna dostała tlen, a jej ciśnienie krwi i aktywność fal mózgowych po chwili przywrócone zostały do prawidłowego funkcjonowania. Odważniej rozwarła powieki, patrząc wprost na Arksa, siedzącego naprzeciwko niej. Była już w pełni świadoma, lecz wciąż skonfundowana sytuacją, w której się znalazła.
– Gdzie ja jestem? – zapytała cichym głosikiem. Neuroczip od razu rozpoznał język, którym się posługiwała – angielski sprzed Ery Kolonizacji. Kilka kolejnych słów było potrzebnych do zrozumienia konkretnego dialektu i slangu.
– Co jest ostatnią rzeczą, którą pamiętasz? – zapytał Arks neutralnym językiem angielskim. Powinien być zrozumiały dla większości ludzi od kolonizacji Ameryki, aż po powstanie Ziemi-2.
Dziewczyna spuściła głowę, a grymas na jej twarzy sugerował wytężony proces myślowy. Ekran obok głowy Susan sugerował lekką migrenę.
– Przeprowadziłam się z rodziną na Marsa. Tuż po przylocie zemdlałam. Doktor powiedział mi, że choruję na jakąś dziwną chorobę… Na Ziemi występowała bezobjawowo, ale nagłe zmiany ciśnienia, wywołane długotrwałym pobytem na planecie o innym ciążeniu mogły wywoływać objawy, a także przyspieszać chorobę… Rodzice opłacili komorę hibernacyjną. Lekarstwo miało powstać w ciągu następnych kilkunastu lat, ale nie mogłam tyle czekać. Który rok mamy?
Arks nagle zrozumiał – dziewczyna faktycznie pochodziła z generacji zerowej, z czasów gdy szczytem ludzkiej eksploracji były wybrane planety Układu Słonecznego. Orfyks podpowiedział Arksowi, że tajemnicza choroba była zapewne zespołem Fabrona-Rouse’a. Sposób leczenia osób przed podróżami międzyplanetarnymi znacznie różnił się od leczenia osób, które takie podróże już odbyły. W pierwszym przypadku wystarczyła surowica, w drugim – niezwykle drogie lekarstwo, pozyskiwane w wyniku niemożliwego do osiągnięcia w tamtych czasach procesu syntezy. Choć występowanie zespołu było stosunkowo rzadkie, zachorowały na niego tysiące pierwszych kolonizatorów i terraformerów. Większość została jednak dawno temu wybudzona i uleczona, o ile kapsuły nie zostały wcześniej wyłączone.
– Sir, zgodnie z Regulacjami Pierwszej Rozmowy z Hibernantami… – zaczął Orfyks, lecz Arks szybko przerwał mu gestem. Oczywiście ruch dłonią nie miał żadnego związku z przekazem informacji wprost do umysłu Arksa, lecz komputer doskonale rozumiał ten gest.
– Wyciągnij rękę – polecił dziewczynie, po czym przystawił dłoń do jej nadgarstka.
– Ej! – pisnęła, gdy poczuła ukłucie igły skrytej w kombinezonie. Arks bez słowa podszedł do aparatury pod ścianą i przycisnął dłoń do pulpitu. Po chwili wrócił i ponownie ukłuł dziewczynę.
– To twoje długo wyczekiwane lekarstwo. Jak ci na imię? Z którego roku pochodzisz?
– Susan – odparła, wciąż patrząc niepewnie na swojego wybawiciela. Starała się wyczytać cokolwiek z jego mimiki, lecz Arks, jak niemalże każdy Poszukiwacz, zachowywał kamienną twarz. – A który rok mamy obecnie?
– Dziesięć tysięcy sto sześćdziesiąty piąty Ery Poszukiwania.
Oczy dziewczyny rozwarły się jeszcze szerzej.
– Jezu Chryste… Przespałam prawie osiem tysięcy lat? Ale jak, przecież kapsuła hibernacyjna…
Po policzkach Susan zaczęły spływać łzy. Orfyks zapewne z trudem powstrzymał się od wysłania do umysłu właściciela komunikatu w stylu „a nie mówiłem?”, lecz zamiast tego poinformował go o przeanalizowaniu kapsuły. Nie pochodziła z czasów dziewczyny, co oznaczało, ze agencja ubezpieczyciela przeniosła ją przynajmniej raz. To tłumaczyłoby napęd jądrowy komory.
– Nie mam wykształcenia w wybudzaniu hibernantów, ale uwierz mi – gdybym zabrał cię do kliniki, potraktowaliby się tam jako zabytek. To byłby jeszcze większy szok. Uznałem, że wygodniej będzie, jeśli wszystko wyjaśni ci druga osoba – Arks próbował pocieszyć dziewczynę, lecz łzy wciąż wypływały z kącików jej oczu i kapały z podbródka na szary kombinezon.
– Ja za to nie mam wykształcenia psychologicznego, ale wiem, że na pewno tak się nie rozmawia z hibernantami – odparła z goryczą w głosie.
– Zacznijmy od tego, że nie masz wbudowanego czipa. Wedle prawa nie jesteś nawet człowiekiem. Na szczęście, jako Poszukiwacz, mogę ci zainstalować podstawowy wariant… – Susan podniosła błyskawicznie głowę i odsunęła się nieznacznie. – To brzmi o wiele groźniej niż powinno, przepraszam za to. Po prostu trochę ci zajmie przystosowanie się do tej rzeczywistości.
– Co ty nie powiesz?! Osiem tysięcy lat… – złapała się za głowę.
– Właściwie – Arks podrapał się po podbródku. – To minęło trochę więcej. Mamy Erę Poszukiwania, nie Naszą Erę.
Dziewczyna patrzyła na mężczyznę, zbita z tropu, czekając na dalsze wyjaśnienia.
– To z którego roku jesteś? – zapytał Arks, po raz wtóry, z trudem ukrywając zdenerwowanie.
– Przyszłam na świat w dwa tysiące czterysta ósmym. Dwadzieścia lat potem mnie zahibernowano.
– Od tamtego czasu minęło o wiele więcej czasu niż ci się wydaje. Era po Chrystusie skończyła się w roku cztery tysiące osiemset piętnastym. Potem była Era Kolonizacji, lecz ta skończyła się w roku sześć tysięcy pięćset pięćdziesiątym. Teraz mamy rok dziesięć tysięcy sto sześćdziesiąty piąty Ery Poszukiwań. To oznacza, że przespałaś dziewiętnaście tysięcy sto dwa lata.
Dziewczyna zwiesiła głowę i, co zaskoczyło Arksa, uśmiechnęła się.
– Osiem czy dziewiętnaście tysięcy – co to za znaczenie? Mogłoby to nawet być sto tysięcy. Oczekiwałam, że obudzę się za kilkadziesiąt lat, góra sto. A ty mówisz, że w międzyczasie rozpoczęła się i zakończyła kolejna era… – spojrzała na nadgarstek. – Ale przynajmniej jestem zdrowa, prawda?
Arks pokiwał głową. Być może wyjawienie jej wszystkiego tego w tak bezceremonialny sposób było zbyt lekkomyślne? Z drugiej strony, pomyślał, im szybciej do niej dotrze, kiedy się obudziła, tym lepiej dla niej. W razie konieczności może podać dziewczynie poprzez ambulatorium kolejne specyfiki doprowadzające jej stan psychofizyczny do porządku. Najważniejsze, by jej jaźń się pogodziła z sytuacją.
– Wybacz, ale chciałabym teraz zasnąć. Masz może coś nasennego? – zapytała cichutko. Arks wyciągnął rękę i odebrał z syntezatora gotową pigułkę nasenną o rekomendowanej sile. Pomoże zasnąć Susan w kilka sekund. Dopiero po chwili dotarło do Arksa to, że z perspektywy dziewczyny wyciągnął ten lek dosłownie znikąd – nie szukał go, nie sprawdzał składu czy recepty, więc niechętnie popatrzyła na wyciągniętą dłoń z pigułką.
– Spokojnie, to spersonalizowany specyfik.
– Nie rozumiem, co to znaczy.
– Weź to i gdy się obudzisz, wszystko ci wyjaśnię.
– Mam spać tutaj? W tym laboratorium?
– Tak, stół na którym leżysz ma funkcję dostosowywania się do śpiącego pacjenta. Uwierz mi, że nigdy wygodniej nie spałaś.
Dziewczyna połknęła tabletkę i rozłożyła się wygodniej. Jak oczekiwał Arks, po chwili zasnęła, oddychając głośno.
– Orfyks, czy jest możliwość zaszczepienia jej wspomnień?
– Nie, sir. Jedyny dostępny na statku model czipu nie posiada funkcji wgrywania pamięci. Jedynie odczytywanie funkcji życiowych i transfer danych, lecz nie modyfikacja kory mózgowej.
– A gdzieś dostanę odpowiedni?
– W żadnym legalnym miejscu, sir. Neuroczipy muszą być instalowane noworodkom, by rozwijać się wraz z właścicielem. Osobnik Susan jest w zbyt zaawansowanym wieku. Czarnorynkowe neuroczipy mają niską skuteczność, dlatego też sugerowane jest, by odstawić osobnika Susan na najbliższą…
– Po prostu podłącz jej standardowy czip przez sen.
– Sir, choć nie łamie to bezpośrednio żadnej Dyrektywy, nie uważam, by z moralnego i etycznego punktu widzenia…
– Po prostu to zrób.
Spod sufitu wysunęło się robotyczne ramię, którego koniec od razu powędrował ku szyi Susan.
– Więc będę musiał sam jej wszystko przekazać, co? Ech… Męczące to – powiedział, po czym opuścił ambulatorium. Zajął miejsce w fotelu i nakierował statek na najbliższe miasto, lecz po chwili się rozmyślił. Najpierw zabierze dziewczynę do którejś z mniejszych wiosek. Komputer podpowiedział mu, że odległa o kilkaset kilometrów wieś Przystań Ziemi-3 zamieszkiwana jest przez ponad tysiąc hibernantów z różnych okresów. Wśród nich będzie czuła się bezpieczniej niż w nowoczesnym mieście.
***
Gdy Susan się wybudziła, poprosiła Arksa o skrótowe opisanie ostatnich kilku tysięcy lat. Nie przerwała mu ani razu w trakcie prawie dwugodzinnego monologu. Choć Poszukiwacz starał się wyjaśnić wszystko powoli i tak prosto, by nawet hibernant z tak odległej przeszłości zrozumiał ogólny charakter zmian we Wszechświecie, Susan sprawiała wrażenie niewiele mniej zbitej z tropu niż kilka godzin wcześniej, gdy ledwo co się wybudziła.
– Czyż to nie ironiczne? – odezwała się w końcu. – Za moich czasów, jakkolwiek to brzmi, wszyscy ludzie patrzyli w gwiazdy, marząc o przyszłości. A teraz znalazłam się w świecie, w którym możecie podróżować z prędkością przekraczającą prędkość światła. Niemożliwa do przekroczenia bariera została wręcz wybita…
– Cóż, nie jest to podróż, przynajmniej nie w tradycyjnym znaczeniu tego słowa. Podróż sugeruje przemieszczanie się po ciągłej drodze. Wymuszone Splątanie jest raczej formą teleportacji.
– Opowiedz mi więcej o niej. Postaram się zrozumieć.
Arks rozsiadł się wygodniej na trawiastym wzgórzu. Oboje obserwowali bliźniacze słońca unoszące się lekko ponad horyzontem.
– W twoich czasach ludzkość znała już mechanikę kwantową, prawda? Wiedzieliście, czym jest stan splątania kwantowego?
– Z tego, co pamiętam to polega to na odczytaniu stanu jednej cząstki, na przykład fotonu, na podstawie innej, nawet i leżącej na drugim końcu kosmosu. W moich czasach internet się na tym opierał, umożliwiając, nawet jeśli w ograniczonym aspekcie, niemalże natychmiastową komunikację. Jednak fizycy byli zgodni, że nie da się tego zastosować do większych obiektów…
– Od tamtej pory poczyniliśmy spore postępy – Arks uśmiechnął się sam do siebie. – Mój statek wyposażony jest w coś, co nazywamy komorą lustrzaną. To po prostu ładne określenie na zbiornik na wyłapane z przestrzeni kosmicznej fotony. Mogą one zostać przeanalizowane i skopiowane, a następnie ich stan przeniesiony na cały statek…
– Musisz chyba trochę zwolnić, mózg zaczyna mi parować – odparła dziewczyna, kręcąc gwałtownie głową. Odłożyła pustą plastikową tubkę na trawę obok kolan.
– Na laickim poziomie wystarczy wiedza, że możliwym jest splątanie ze sobą kwantu i materii. Oczywiście wymaga to dodatkowej ochrony dla statku – wyobraź sobie, co by się stało, gdyby ta kilkutonowa kupa złomu przeniosła się o kilka milionów lat świetlnych w ułamku sekundy. Przeciążenie dosłownie zmieniłoby Orfyksa w czarną dziurę.
– Więc to oznacza, że ludzkość może podróżować gdzie chce i kiedy chce? W dowolne miejsce Wszechświata? Ot tak?
– W gruncie rzeczy – tak. Jednak wymaga to złapania odpowiedniego fotonu. Kierując instrument na odległą, jasną gwiazdę można to w miarę łatwo osiągnąć. Trudniej jednak z wygasłymi gwiazdami albo zbyt ciemnymi, by nawet najczulsza aparatura je dostrzegła. Dlatego też mój statek biernie wyłapuje kilka fotonów z przestrzeni i je przechowuje. Gdy chcę wykonać skok, Orfyks kopiuje konkretny foton i przenosi jego stan splątania na statek. W ten sposób mogę „zaczepić” się o źródło, z którego pochodzi światło. A od tego prosta droga do natychmiastowego przeniesienia się, wykorzystując pamięć fotonu.
– Pamięć?
– Tak. Jak się okazało, każda cząstka energii w pewien sposób pamięta swoje poprzednie położenie. Gdybym jednak chciał ci przybliżyć sposób wyodrębniania tego z fotonu, musielibyśmy tu spędzić wiele dni. A masz zapewne wiele innych pytań.
– Tak. Na przykład – skąd ty to wszystko wiesz? – zapytała z przekąsem. Zupełnie jakby nie do końca dowierzała Poszukiwaczowi. Arks w odpowiedzi poklepał się po karku, gdzie znajdował się niewielki, okrągły port podłączony bezpośrednio do neuroczipu w dolnej części czaszki.
– Każdy człowiek przy urodzeniu otrzymuje czip, na który uploadowany jest stan wiedzy ludzkości. Nauka nie jest już wymagana, ponad absolutne minimum zapewniające mózgowi odpowiedni rozwój. To, co nie mieści się na pamięci wewnątrz mojej głowy, mogę bez problemu pobrać z sieci. No i najważniejsze – czip pełni funkcję podłączenia do Orfyksa.
Susan spojrzała na statek. Dla niej to mogła być jedynie metalowa sfera, lecz dla Arksa Orfyks był przyjacielem. Być może i jedynym.
Dziewczyna dotknęła się w potylicę.
– Czip, mówisz? To jest to, co mi zainstalowałeś, gdy spałam? I możesz mi powiedzieć, czemu się o to nie złoszczę? Wewnątrz czuję gorycz, lecz nijak nie mogę jej okazać.
– Podałem ci również środki uspokajające. Działają pewnie mocniej niż te za twoich czasów – kompletnie regulują chemię w twojej głowie. Kontrolują nastrój.
– Nie pytałam cię o zdanie…
– W przeciwnym razie mogłabyś doznać szoku i umrzeć. Wolałem nie ryzykować.
Susan pokiwała głową, w czym kryło się bardzo subtelne „dziękuję”. Arks kontynuował:
– I nie, ten czip jest inny niż mój. Neuroczipy mogą być wszczepiane jedynie noworodkom, są odgórnie rozdawane. Jednak jako Poszukiwacz mam uprawnienie do wydawania starszej generacji czipów. Od teraz będziesz rozpoznawana jako Obywatelka, lecz nie mogę nijak uploadować informacji do twojej głowy.
– Czy to było… konieczne? – zapytała, dotykając się po potylicy. Arks uznał za urocze próbę wyczucia mierzącego kilka milimetrów komputera wszczepionego w kręgosłup.
– Nie, ale w ten sposób będziesz mogła odbywać podróże. Jeśli nie chcesz, żeby zawartość twojego mózgu dosłownie się wykasowała w momencie skoku z użyciem Wymuszonego Splątania, musisz podpiąć się pod Orfyksa.
– Kim jest Poszukiwacz?
Arks spojrzał na dziewczynę tępo. Ze wszystkich pytań to zaskoczyło go najbardziej. Być może dlatego, że nikt z biliardów ludzi nie miał wątpliwości co do istotności pracy Poszukiwaczy. A raczej bezsensowności ich wysiłku.
Arks, nim odparł, spojrzał za horyzont. Zbierał myśli w głowie. Mógł oczywiście wypalić pośpieszą odpowiedź, w zgodzie z zaleceniami Orfyksa, lecz wolał podejść do rozmowy bardziej ludzko. Wiedział, że ten aspekt obecnej rzeczywistości dziewczynę może zdziwić najbardziej.
– Dziesięć tysięcy lat temu doszło do najtragiczniejszego wydarzenia w historii ludzkości, a być może i całego Stworzenia – zaczął niespiesznie, melancholijnie.
– Stworzenia? Miałam cię raczej za człowieka nauki…
– Wtedy też – kontynuował, jakby nie usłyszał uwagi Susan – dokonano ostatniego odkrycia. Nauka została skończona, nie pozostało już nic. Każda, nawet i najmniejsza zagadka Wszechświata została odkryta. Pozostało jednak jedno pytanie, które z pozoru nie miało żadnego związku z nauką. Mianowicie: dlaczego?
– Gdy mówisz, że nauka została skończona, co dokładnie masz na myśli?
Arks spojrzał na Susan pustym wzrokiem. Dziewczynie aż włos zjeżył się na karku.
– Nie ma już naukowców. Nie ma już badań. Znaleźliśmy każdą cząstkę elementarną. Wiemy, skąd pochodzi Wielki Wybuch, wiemy też jak wielki jest Wszechświat. Znamy procesy, które zapoczątkowały życie na Ziemi. Jesteśmy w stanie je niemalże dowolnie modyfikować, tworząc nowe gatunki i odtwarzając stare. Możemy nagiąć każdy świat w kosmosie do naszej woli. Mimo to, wciąż nie wiemy, dlaczego to wszystko istnieje. W twoich czasach ludzkość nie była religijna, prawda?
– Nie, może co dziesiąty w coś wierzył, a większość społeczeństwa otwarcie deklarowała się jako ateiści. Ten trend miał się tylko utrzymać.
– Dokładnie. Wraz ze skonstruowaniem pierwszego Roju Dysona wokół Słońca, wszelka wiara umarła. Staliśmy się Panami Wszechświata. Rozpełzliśmy się po kosmosie, niczym mrówki zakładające kolejne mrowiska. Zajmowaliśmy każdą planetę zdatną do życia, a te, na których warunki nie do końca nam odpowiadały, terraformowaliśmy. Paradoks Fermiego stał się Twierdzeniem Fermiego. We Wszechświecie jesteśmy sami i nigdy nikogo nie spotkamy. Taka świadomość panowała w rodzaju ludzkim długie lata, aż w końcu nie upadła Unia, a ludzie nie odkryli, że ich życia są tak naprawdę puste. Wszyscy zadaliśmy sobie pytanie – dlaczego istniejemy? Nauka nigdy nie mogła tego wyjaśnić. Z dokonaniem ostatniego odkrycia, ludzkość doszła do pojedynczej myśli… Gdzieś tam musi istnieć Bóg. Rozpoczęła się Era Poszukiwania. Ja, jako Poszukiwacz, zobowiązałem się, że spędzę moje życie na próbie odkrycia jakichkolwiek śladów po boskiej istocie, jeśli takowa istnieje.
Susan zaniemówiła. Kilka minut zbierała myśli, podczas gdy oboje siedzieli w kompletnym milczeniu.
– Dziesięć tysięcy lat minęło… A ludzkość stoi w miejscu? Jak długo jesteś Poszukiwaczem?
– Przyszedłem na świat siedemset pięćdziesiąt cztery lata temu. Gdy miałem czterdzieści lat zostałem Poszukiwaczem.
– Nawet nie mogę sobie wyobrazić, jak straszny to musi być los. Spędzić tyle lat na szukaniu czegoś, co równie dobrze może nie istnieć…
– Nawet nie zdajesz sobie sprawy – przerwał jej stanowczym, głośniejszym głosem. – Każdy zbadany dziewiczy system niesie za sobą niesamowite żniwo emocjonalne. Tak wielką, że niektórzy muszą odpoczywać po kilkadziesiąt lat, zażywając w międzyczasie maksymalną dozwoloną ilość specyfików psychoaktywnych. Zamykamy się w błędnym kole – nie chcąc udawać się w każdy widoczny układ, by nie rozczarować się wielokrotnie, skrupulatnie szukamy systemów, w których szansa na powstanie życia jest największa. A gdy go tam nie znajdziemy, popadamy w jeszcze większą rozpacz. Lecz pomimo tego, wszyscy z czasem wracamy. Chcemy być tym pierwszym człowiekiem, który ostatecznie znajdzie dowód na istnienie, bądź nieistnienie, Boga. Nawet jeśli ma to oznaczać długoletnie męki.
Susan chciała położyć dłoń na ramieniu towarzysza, w opiekuńczym geście. Zdecydowała się tego nie robić, gdyż nie wiedziała, jak wygląda etykieta w tych czasach.
– Jest jeszcze jedna rzecz, o którą chcę zapytać. Ile żyje teraz ludzkość? Jak często ludzie się rodzą?
– Górna granica długości życia jest przewidywana na kilkanaście tysięcy lat. Póki co najstarszy człowiek, nie wliczając okresu hibernacji, liczy sobie jedenaście tysięcy. Z czasem nawet najbardziej zaawansowane lekarstwa na rozwijającego się raka przestają działać i organizm nie ma innego wyboru niż się poddać. Jednak wielu ludzi i tak decyduje się nie czekać i od razu przenieść umysł do Datasfery. Żyją tam jedynie jaźnią. Co do dzieci… posiadanie ich jest zakazane.
– Jak to?
– W twoich czasach antynatalizm był być może jedynie opcją, teraz jest przymusem. Zresztą, kto chciałby powołać nowe życie w takim świecie?
***
Arks pozostawił Susan w wiosce hibernantów. Choć ta początkowo oponowała, w końcu zdecydowała się, gdy usłyszała o garstce mieszkańców pochodzących z końca trzeciego tysiąclecia Po Chrystusie.
W międzyczasie nowe zajęcie samo odnalazło Arksa – Orfyks odebrał krótki, acz treściwy komunikat. Pochodził on od jego starego znajomego, Poszukiwacza Kala, i głosił „Spotkaj się ze mną za 10 godzin w R.Yorku”. Arks mógł jedynie oczekiwać, że próba nawiązania kontaktu z niewidzianym od lat znajomym mogła oznaczać tylko jedno – Kal był bliski naprawdę wielkiego odkrycia i szukał u przyjaciela porady, a może i nawet pomocy.
Arks odesłał wiadomość twierdzącą, po czym udał się niezwłocznie na Ziemię-7 i zaparkował w południowej części R.Yorku – gigantycznego miasta, pokrywającego niemalże cały kontynent. Po przybyciu na planetę Orfyks od razu podchwycił lokalizację Kala – z tak niedalekiej odległości przesyłanie sobie danych było o wiele prostsze. Arks oddał statek do wymiany poszycia i uzupełnienia paliw, po czym udał się do NavStor, gdzie znalazł namiary na kilka upatrzonych systemów w Pustce w Wolarzu. Włożył zakupione płaskie osłony z grawerowanym logo agencji do kieszeni płaszcza i ruszył przed siebie, obserwując, jak przez miesiące jego nieobecności zmieniła się dzielnica. Część neonowych szyldów i hologramów została wymieniona – najbardziej ukłuło go w serce zniknięcie jego ulubionego sklepu z pamiątkami z Ziemi i Marsa. W miejscu małego lokalu sprzedającego przede wszystkim magnetyczne i optyczne dyski (niezwykle drogie, a i niesamowicie awaryjne), kasety i skrzętnie zachowane, wypalane na papierze zdjęcia stał teraz kolejny lokal sprzedający wszelkiej maści usługi memograficzne i modyfikatory wspomnień (część z nich zapewne, jak zazwyczaj, nie była legalna).
Na kwadrans przed umówionym terminem spotkania otrzymał do neuroczipu wiadomość od Kala, w której stary znajomy zawarł lokalizację baru, w którym mieli się spotkać. Sieć twierdziła, że w lokalu sprzedawane jest własnoręcznie warzone, a nie syntetyczne, piwo. Musiało więc kosztować majątek, a Arks w ostatnim czasie nie oddał do bazy danych zbyt wielu map i analiz. Miał szczerą nadzieję, że Kal stawia.
Pub znajdował się na -3 poziomie miasta, gdzie wiecznie panowały ciemności. Większość obywateli nie miała zarządowi planety tego za złe – i tak całe dnie spędzali albo w Datasferze, grając w gry wideo albo przeglądając cudze wspomnienia. Arks udał się tam po staromodnemu, bez modyfikacji interfejsu soczewek, więc nie widział sztucznego, wirtualnego nieba. Budynki, jak wszystkie postawione w Erze Poszukiwania, nie starzały się nic a nic.
Całe miasto, gdyby na nie spojrzeć z lotu ptaka czy statku, wyglądało tak samo od setek lat. Różniło się jedynie to, komu znudziło się prowadzenie interesu w tej części Wszechświata.
– Arks! Miło cię widzieć! – Krzyknął Kal na powitanie, gdy tylko zobaczył wchodzącego do wnętrza mężczyznę. W lokalu, pogrążonym w półmroku starodawnych lamp LED, siedziało jeszcze kilka person. Arks zajął miejsce obok znajomego i wywołał instant ekran z blatu. Wybrał sugerowany trunek i gestem wyłączył ekran.
Kal z szeroko otwartymi oczami patrzył na twarz przyjaciela.
– Zgaduję, że masz coś wielkiego? – zapytał bezceremonialnie Arks. Nie było sensu pytać, co nowego wydarzyło się w życiu Kala – oczywistym było, że niewiele poza poszukiwaniami.
– I to jeszcze jak. Jesteś pierwszą osobą, której to wyjawiam, ale… – Upił łyk piwa. W międzyczasie mechaniczny kelner przyniósł Arksowi jego kufel. – Od lat pracowałem nad czymś. Wydaje mi się, że wreszcie ten wysiłek się opłaci. Może wreszcie osiągnę Cel.
Arks przechylił kufel do ust. Zimny, gorzkawy smak cieczy go zaskoczył. Faktycznie, tutejsze piwo faktycznie smakowało jak piwo. Tak jak inne, „oryginalne” produkty – smakowało gorzej niż syntetyczne odpowiedniki, czuć było wady i drobne niedoskonałości.
– To wszystko? – zapytał Arks, gdy przyjaciel zawiesił wzrok ponad barem. Nie zamierzał sam kontynuować.
– Przepraszam, ja po prostu… To jest coś niesłychanego! Lecz jeszcze nie mogę ci wyjawić całości, wybacz. Obiecuję, że w przeciągu tygodni, może miesięcy, dokończę to.
– To? – zapytał Arks, coraz bardziej zainteresowany. Znał Kala siedemset lat, a nigdy nie widział go tak podekscytowanego. Znał podobne przypadki – zazwyczaj prowadziły do wypalenia się, po czym następowała długotrwały letarg wypełniony środkami psychoaktywnymi. To jednak nie było to, Kal nie był na skraju szaleństwa, jego ekscytacja faktycznie była wywołana czymś rzeczywistym.
– Coś ty znalazł, Kal?
Pokręcił głową.
– Jeszcze nie teraz, przepraszam, naprawdę.
– Daj mi chociaż jakiś przedsmak.
Kal podrapał się po potylicy. Namyślił się chwilę, po czym ciągnął dalej:
– Jakiś czas temu, jakieś pięćdziesiąt, może sześćdziesiąt lat temu skierowałem swój wzrok ku Centrum. Uznałem, że różne Pustki bada zbyt wielu Poszukiwaczy, a nikt nie szuka w kompletnie przeciwnym kierunku – miejscu, gdzie doszło do Wielkiego Wybuchu.
– Tam nic nie ma, prawda? Nawet nie może być. Pusta przestrzeń, wypełniona wodorem, bez szans na uformowanie się jakiejkolwiek gwiazdy.
– Owszem, przyjacielu. Dlatego właśnie zdecydowałem się badać Centrum. Jeśli nie możemy znaleźć Boga w miejscach, gdzie mogło istnieć życie, poszukajmy go tam, gdzie życie nie miało prawa zaistnieć.
– Wydaje mi się, że nie rozumiem.
Kal uśmiechnął się.
– Wytłumaczę ci to innym razem. W międzyczasie, chciałbym się czymś pochwalić – odstawił kufel piwa i sięgnął do kieszeni. Wyciągnął z niej mały, przypominający diament przedmiot. Dowód Zasług.
– Dostałem to z okazji wysłania do Agencji 5000 zmapowanych obiektów typu Ziemia.
Arks, bez cienia ironii, rozwarł szeroko usta, okazując tym szczere zdziwienie. Sam przebadał w życiu niespełna tysiąc, a nie uważał tego za zły wynik. Niewiele starszy Kal miał już na koncie ponad pięciokrotnie więcej?
– To robi wrażenie. Musiałeś zbić na tym fortunę.
– Wiesz, jak to jest. Za niektóre systemy płacili mizernie, za te w głębokich Pustkach o wiele więcej – ale po wizycie w nich częściej musiałem naprawiać statek. Już bardziej się obłowiłem rozprowadzając fotony zebrane w tych miejscach. Przy okazji natrafiłem też na trzy czarne dziury.
– Musiałeś tak zarobić miliony kredytów… Co za to kupisz? Kolejne kilka posiadłości, pamiątek? Może złożysz hojny datek na Wszechkomputer?
Kal uśmiechnął się. Był to ich żart, powtarzany, w gruncie rzeczy, od prawie trzystu lat. Nawet przez taki czas prace nad Wszechkomputerem ruszyły nieznacznie. Szacowany czas przeprowadzenia kompletnej symulacji, a co za tym idzie zmapowania całego Wszechświata przez algorytmy machiny, wynosił kilka milionów lat. Datki na rozbudowę Wszechkomputera ciągle zwiększały jego moc obliczeniową – chociaż i tak musiałoby minąć kilkadziesiąt tysięcy lat ciągłej rozbudowy, aż przeprowadzenie takiej symulacji mogłoby zająć mniej niż życie jednego człowieka.
– Postanowiłem przeznaczyć te pieniądze na coś znacznie bardziej istotnego, przyjacielu. Ale jak mówiłem – jeszcze nie czas.
Obaj zajęli się piciem piwa, po czym zamówili po kolejnym kuflu. Arks doszedł do wniosku, że napitek wart był swojej ceny – tygodnia uniwersalnego dochodu.
– Też mam coś ciekawego do powiedzenia.
– To opowiadaj – odparł zaskoczony Kal. Życia Poszukiwaczy nie należały do szczególnie ciekawych, w których „coś się działo”.
– Będąc na Ziemi-3 wpadłem przez przypadek na opuszczonego hibernanta. Generacja zero. – Wymownie przewrócił oczami. – Dziewczyna pochodzi z trzeciego tysiąclecia po Jezusie z Nazaretu. Zahibernowali ją w czasach, gdy Mars dopiero co uzyskał niepodległość.
– Czytałem o tym kiedyś. Nie pamiętam tylko, czy to był artykuł, czy może powieść, ale hibernanci, zwłaszcza tacy, co przesypiają kilka tysięcy lat, nie za dobrze radzą sobie z nową rzeczywistością. Albo od razu się poddają, albo ich rekonwalescencja może trwać latami.
Arks wzruszył ramionami. Nie patrzył na to z tej perspektywy.
– Dobrze to zniosła. Może przez środki uspokajające i wszczepienie czipu.
Kal spojrzał niego podejrzliwie. „Kto jej ten czip wszczepił?” zdawał się pytać wzrokiem.
– Ta, to moja sprawka.
– Arks, w najlepszym przypadku obetną ci dochód za miesiąc. W najgorszym dziewczyna stanie przed…
– Byłem świadomy konsekwencji, Kal. Dziewczyna ma się dobrze, wypoczywa z innymi hibernantami. Agencje nie mają nic przeciwko jej Obywatelstwu. I nie obetną mi dochodu, bo już to zrobili.
– Biedna – zaczął Kal po chwili wypełnionej niezręczną ciszą, przerywaną jedynie szeptami pozostałych klientów. – Gdybym ja był na jej miejscu, nie chciałbym się w ogóle wybudzić. Albo od razu uciec do Datasfery i odtworzyć świat, w którym zasnąłem.
– Dziewczyna sama stwierdziła, że najpierw chce pozwiedzać świat. Nad ucieczką pomyśli potem.
***
Arks wrócił na Ziemię-3 po tygodniu. Lądując na powierzchni planety poczuł nagłe wyrzuty sumienia – dotarło do niego, że przeniósł olbrzymi ciężar z siebie na mieszkańców wioski, w której zostawił Susan. To oni mieli się nią zająć i wyjaśnić niuanse tego świata.
Tym bardziej zdziwiło go, gdy dziewczyna, gdy tylko otrzymała informację o powrocie Arksa, wybiegła mu na spotkanie.
– Wreszcie jesteś.
Arks był kompletnie zbity z tropu. Oczekiwał, że w najlepszym wypadku dziewczyna będzie go unikać i skrywać swoje wyrzuty względem niego. Wiedział, że mieszkańcy wioski mają dostęp do słabszych środków psychoaktywnych, ale nie sądził, że te utrzymałyby Susan w wystarczająco dobrym nastroju. Początkowy spokój, który wykazywała tuż po wybudzeniu, nie zaniknął, nawet pod wpływem osłabionej dawki leków – co oznaczało, że dziewczyna pogodziła się ze swoim losem. Ba, być może nawet jej się podobał.
– Wyczekiwałaś mnie?
– Po tym, jak mi coś obiecałeś? Oczywiście, że tak! – odparła Susan z typowym dla siebie przekąsem w głosie.
– O czym ty mówisz? Ja ci nic nie…
– Podróże międzygwiezdne! – niemalże wykrzyczała podekscytowana. – Czekałam na to od momentu, gdy powiedziałeś, że mi coś wszczepiłeś we śnie. Ten czip – dzięki niemu mogę bezpiecznie podróżować do innych gwiazd, prawda?
Arks uniósł jedną brew.
– W twoim stanie to…
– Ludzie z wioski przeprowadzili na mnie kilka testów. Mówią, że miałam 9 w skali Roella, cokolwiek to oznacza.
Test Roella był jednym z wielu, którymi badano stopień przystosowania wybudzonych hibernantów. Oceny powyżej 5 oznaczały prawidłową asymilację, a oceny od 8 wzwyż – prawie pełne dostosowanie. Susan, choć zapewne wciąż nie rozumiała wielu aspektów tego świata, zachowywała się tak, jakby urodziła się nie dwadzieścia, a nie dwadzieścia tysięcy lat temu. Tryskała nawet i większą energią.
– W porządku, mogę cię zabrać w podróże międzygwiezdne – odparł i zamilkł. Nigdy nie brał pasażera – a już na pewno nie takiego, który leciałby z nim z ciekawości świata. – Masz jakieś konkretne miejsce, które chciałabyś zobaczyć?
Arks spodziewał się jednej odpowiedzi, lecz usłyszał coś zgoła odmiennego.
– Zabierz mnie do losowego układu, gdzieś poza Drogą Mleczną. Na planetę, o której nikt w moich czasach nie słyszał.
Arks otworzył usta, lecz szybko je zamknął. Rozumiał, dlaczego Susan nie poprosiła go o wycieczkę do Układu Słonecznego. Zapewne słyszała od hibernantów, co się z nim stało. Zobaczenie pustej planety, która kiedyś była dla niej domem, mogłoby być zbyt bolesne.
Poszukiwacz kiwnął tylko głową i przeżył kolejne zdziwienie, gdy Susan przemaszerowała obok niego pewnym krokiem, wdrapując się na pokład Orfyksa. Odwróciła się tylko do niego i spojrzała pytająco. Nie traćmy czasu, zdawała się mówić jej mina.
Arks westchnął, lecz również wszedł na pokład statku. Musiał poczekać jeszcze jakiś czas na wiadomość od Kala, a odkrywanie nieznanych światów, podejrzewając, że ktoś inny już osiągnął Cel, wydawało mu się bezcelowe.
Zajął wraz z Susan miejsce w kajucie, uświadamiając sobie, że nigdy nie widział kogokolwiek w fotelu drugiego pilota. Susan zgrabnie zapięła pasy i podpięła maskę tlenową – znak, że w oczekiwaniu na powrót swojego wybawiciela przestudiowała wszelkie protokoły i instrukcje startowe.
Po opuszczeniu atmosfery Arks pokazał dziewczynie, jak podpiąć kable zabezpieczające umysł. Ta, z lekką odrazą, wsunęła złącze w port na karku i aż drgnęła, gdy Orfyks nawiązał z nią bezpośrednie połączenie.
Otworzyła usta w niemym wyrazie zdumienia.
– Orfyksie, tylko nie męcz jej przesadnie swoją paplaniną – pilot ostrzegł kompana.
– Słyszysz go w ten sposób cały czas? Nawet gdy jesteś poza statkiem? – Zapytała wreszcie dziewczyna. Arks jedynie kiwnął głową. Kątem oka dostrzegł, że dziewczyna z żywą ekscytacją przygląda się przyrządom sterowniczym. Największe wrażenie zrobiła na niej pulsarowa mapa, złożona z szeregu linii o różnych długościach odchodzących od centralnego punktu. Na krańcach wszystkich odcinków widniało numeryczne oznaczenie.
– Wiesz, czym to jest? – Zanim zdążył dokończyć pytanie, dziewczyna już kiwała twierdząco głową.
– W moich czasach, gdy wysyłaliśmy jakikolwiek obiekt w kosmos, licząc, że zostanie przechwycony przez obcych, umieszczaliśmy na nim taką mapę. Zaznaczenie pozycji względem pulsarów jest niezmienne w czasie, a same pulsary – niezwykle proste do wykrycia.
– Ta, komputer pokładowy na podstawie tej mapy jest w stanie w mgnieniu oka określić położenie statku. Jednak coś w twoich czasach wiedzieliście – powiedział z cieniem ironii, otwierając na wyświetlaczu menu komory lustrzanej. Wybrał jeden z najtańszych fotonów, który na pewno nie zawiódłby go do planety z życiem. Ba, nie wiedział nawet, czy układ zawierał w sobie egzoplanetę. Dziewczyna chciała mieć niespodziankę, to niech ją ma.
– Masz sposób sprawdzania pamięci? – zapytał Susan. Ta, oczywiście, odparła, że ma. – Gotowa?
Po kolejnym cichym „tak”, przesłał myśl do Orfyksa. Arks odruchowo zamknął oczy i w następnym ułamku sekundy znalazł się gdzieś zupełnie indziej. Odpiął część kabli, regulujących ciśnienie, i zaczął pod nosem wymieniać ostatnio odwiedzone układy. Orfyks przekazał mu, że wszystko w normie i może odpiąć ostatni przewód.
– 144, 233, 377, 610, hmm… 987 i 1597. Tyle chyba wystarczy.
– Ciąg Fibonacciego? Nie sądzę, żeby to była odpowiednio bezpieczna forma sprawdzania wspomnień.
– Dla ciebie może i tak, bo masz cholerny komputer kwantowy w mózgu, zapomniałeś? Ja musiałam sobie to wszystko policzyć w głowie, bez żadnych wspomagaczy – odparła lekko poirytowana Susan. Faktycznie, Arks tak na to nie spojrzał – dziewczyna, choć mogła pobierać informacje z sieci w ograniczonym aspekcie, nie mogła tego robić na poziomie kwantowym. Potrzebowała do tego fizycznego serwera na planecie.
A teraz znajdowali się kilka milionów lat świetlnych od Ziemi-3. Nigdzie w promieniu osiemnastu milionów lat świetlnych nie istniała kolonia ludzi. Najbliższa stacja oddalona była od nich o dziesięć milionów lat świetlnych.
Susan, bez pytania o zgodę, dotknęła ekranu z mapą pulsarową i zmieniła zakładkę na mapę galaktyk. Kilka kliknięć potem doskonale wiedziała, gdzie się znajdują.
– Prawdziwa nicość, prawda? – Na jej twarzy malował się lekki uśmieszek. Poprzez wizjer spojrzała na odległą, niebieskawą kulkę. Musiała przymrużyć oczy, tak oślepiając był jej blask.
– Sir, Obywatel Susan nie posiada odpowiedniej modyfikacji gałek ocznych, które zapewniłyby jej ochronę przed gwiazdami neutronowymi…
– Wiem, zamknij się – wypalił Arks i wystrzelił z fotela. Po chwili wrócił do Susan z małym pudełkiem w dłoni. Podał je Susan. W środku znajdowała się para soczewek.
– Skąd ty to… Chwila, syntezator twojego statku jest aż tak zaawansowany?
Arks jedynie wzruszył ramionami.
– Prosta drukarka 3D. No, załóż zanim ten żar ci kompletnie wzrok wypali.
Dziewczyna posłuchała i ponownie przeniosła spojrzenie na gwiazdę w centrum układu. Dzięki soczewkom mogła się bliżej przyjrzeć jasnej kropce, która okazała się być niezwykle szybko wirującą kulką.
– Teraz już wiem, czemu foton prowadzący tu był tak tani. To cholerna gwiazda neutronowa. Kiedyś wybuchła jako supernowa i pewnie nic nie zostało z jej planet.
– Nieprawda, sir. Wykryto jedną planetę. Znajduje się w odległości prawie 97AU od gwiazdy. Okres jej obiegu wynosi 675 lat.
– Nie nazwałbym tego planetą, Orfyks. Raczej zamarznięty kamień.
– Wstępna analiza wskazuje na to, iż powierzchnię planety stanowi płaszcz lodu. Jego grubość waha się od 10 do 20 kilometrów, sir.
Serce Arksa zabiło trochę szybciej. Wszystko wskazywało na to, że planeta ta przypominała w ogromnym stopniu swobodne planety – takie, które zostały wyrzucone ze swojego systemu. Zimno kosmosu i brak atmosfery sprawiały, że cała planeta zamarzała. Jeśli jednak znajdowała się tam woda, całe ciało niebieskie stawało się swego rodzaju kapsułą – pod warstwą lodu znajdował się wiecznie płynny ocean, ogrzewany przez jądro planety.
Niezmienne przez miliony, jak nie miliardy, lat warunki. Obecność wody. Życie nie tylko mogło powstać na tej planecie – mogło i kwitnąć.
– Coś się stało? – zapytała Susan, gdy dostrzegła błysk w oku Arksa.
– Wybacz, jeśli oczekiwałaś tu kilku planet, rodem z fantastyki, porośniętych bujną roślinnością i olbrzymów gazowych, na których pada diamentami. Jedyna planeta w tym układzie jest zamarznięta, lecz, co może ci się wydać dziwne, może wspierać życie. Już skierowałem Orfyksa na odpowiedni kurs. Zaraz tam będziemy.
– Nie rozumiem, czemu tak cię to ekscytuje – kontynuowała Susan, gdy planeta stała się widoczna w wizjerze. – Nawet jeśli ma płynny ocean, to co z tego? Nie zbadaliście do tej pory milionów takich planet?
– Planet z wodą? Tak. Planet swobodnych? Nie. Są cholernie trudne do wykrycia, bo nie wchodzą w żadną interakcję ze światłem. Po prostu dryfują sobie przez kosmos. Ale ta tutaj albo podczepiła się pod gwiazdę, albo przetrwała nową. Tak czy siak – to istny łakomy kąsek dla Poszukiwacza.
– Myślałam, że lecimy zwiedzać – dziewczyna nadąsała się.
– Też tak myślałem, ale nie przepuszczę takiej okazji – odparł Arks, uśmiechając się lekko, podchodząc do lądowania na lodzie.
Statek spędził kolejnych piętnaście minut podchodząc do grubej warstwy zamarzniętej wody. Konieczne było uruchomienie własnych świateł, gdyż w takiej odległości niesamowicie jasna gwiazda neutronowa była jedynie migoczącym gdzieś na sklepieniu punkcikiem. Laser po kolejnych czterdziestu minutach wyciął odpowiedniej szerokości przerębel, w który Arks wystrzelił sondę badawczą. Cały ten czas Susan siedziała najpierw poddenerwowana, potem coraz bardziej znużona. Ekscytacja wróciła, gdy ekran przed pilotem rozświetlił się, ukazując dane przesłane przez sondę.
– Tak jak myślałem – rzekł cicho Arks, patrząc bez wyrazu na ekran.
– Brak oznak życia? – zapytała Susan, choć Arks wcale nie musiał jej odpowiadać. Wyjrzała przez wizjer, lecz jej oczom ukazał się jedynie ten niewielki skrawek granatowego lodu, który oświetlały diody na pokładzie Orfyksa. Dziesięć metrów od nich mógł równie dobrze znajdować się horyzont i granica atmosfery – lecz nie byłaby w stanie go nawet dostrzec gołym okiem.
– Więc tak wygląda twoje życie? – dodała po chwili, głosem przepełnionym melancholią. Arks jedynie pokiwał głową. Wydawał się rozumieć rozczarowanie dziewczyny. Dla niej była to pierwsze tak wielka podróż. Przygoda, która musiała być pełna zwrotów akcji i objawień. Dla Poszukiwacza był to jedynie kolejny dzień. Ot, osiemset któryś rekord na długiej liście pustych skał lewitujących w przestrzeni, które przebadał.
– Wiesz co – kontynuowała, gdy zaczęli powoli się unosić. – Zastanawiałam się nad przeniesieniem do Datasfery.
– Tak szybko?
– W tym świecie… nie ma nic dla mnie. Hibernanci mówili mi, że starają się żyć na Ziemi-3 tak, jak żyło się kilkanaście tysięcy lat temu. Datasfera umożliwia jednak to, jak i wiele więcej, prawda?
W tym momencie do Arksa dotarło – dziewczyna nie chciała uciekać od monotonnego, bezsensownego życia, jak niemalże wszyscy decydujący się na przeniesienie jaźni. Dla niej była to kolejna przygoda, którą mogłaby przeżyć. Możliwość powołania każdego wyobrażenia do życia, ponownego spotkania utraconych bliskich i zwiedzenia nieistniejących od dawna miejsc…
Arks poczuł lekkie ukłucie w sercu. Susan czuła emocje, do których on nie był zdolny. Do których nikt z mu współczesnych nie był.
Poczuł coś, co można by najprościej opisać jako zazdrość.
– Nie zamierzasz pozwiedzać jeszcze innych planet?
– Nie. Boję się, że gdyby mnie to zbytnio wciągnęło, mogłabym zostać Poszukiwaczem, jak ty.
Arks mógłby przysiąc, że w głowie dziewczyny pojawiło się dokończenie tego zdania – „a nie chciałabym żyć przez tysiące lat, szukając czegoś, czego nikt znaleźć nie może”.
W tym momencie Orfyks przekazał mu odebrany komunikat. Kal znów chciał się spotkać.
Arks powrócił na Ziemię-3, pozostawił Susan w tej samej wiosce. Nie zamienili ze sobą już żadnego słowa – ich stykające się od czasu do czasu spojrzenia wyrażały wszystko.
***
Wiadomość od Kala zawierała jedynie lokalizację, do której miał się udać Arks. Jak oczekiwał – współrzędne doprowadziły go do obszaru, w którym leżał punkt, od którego rozpoczął się cały Wszechświat.
– Co to… – powiedział do siebie Arks, gdy tylko dostrzegł lewitujący w przestrzeni obiekt. Był wielkości połowy miasta, ledwie widoczny w światłach wydzielanych przez Orfyksa.
Kolejna wiadomość od Kala – mapa struktury, z zaznaczonym portem. Arks, trochę niepewny, udał się tam i posadził statek. Za jego plecami zamknęła się śluza, a komunikat Orfyksa głosił, że wewnątrz struktury panuje sztuczna grawitacja, a atmosfera nadaje się do oddychania bez filtrów.
Arks opuścił statek, na wszelki wypadek biorąc ze sobą najmniejszego drona. Orfyks, teraz w formie kulki o średnicy kilkunastu centymetrów, oddzielił się od poszycia statku i pofrunął za właścicielem.
Wnętrze było rozświetlone roboczymi światłami, często używanymi na placach budowy. Za wielkim pomieszczeniem, hangarem, ciągnął się pojedynczy, kręty korytarz. „Śmiało, śmiało”, zachęcił go głos Kala transmitowany bezpośrednio do neuroczipu. Poszukiwacz jedynie wyszeptał przekleństwo i ruszył przed siebie, nie rozumiejąc, gdzie się znalazł. I, co gorsza, jaki związek z tym wszystkim miał Kal.
Korytarz był gładki, nie odchodziły od niego żadne odnogi ani drzwi. Po kilku minutach ostrożnej wędrówki Arks wreszcie znalazł się w pierwszym pomieszczeniu.
Przed nim, na czymś na wzór mostka kapitańskiego we frachtowcach, stał Kal, zwrócony do gościa plecami. Teraz oboje wbijali wzrok w rozżarzoną kopułę znajdującą się przed Kalem. Arks ocenił, że musiała zajmować większość megalitycznej struktury, a widzieli jedynie fragment sfery.
– Kal, co to do cholery…
– Piękne, prawda? – odparł Kal, wciąż wpatrujący się w świetlistą kopułę.
Arks odpiął od pasa broń, ustawiając ją na ogłuszenie oraz uruchomił dodatkowe osłony kombinezonu. Na wszelki wypadek.
Zrównał się z dawnym przyjacielem. Na jego twarzy malowała się radość, jeśli nie ekstaza. Oczy świeciły mu niewiele mniej niż kopuła przed nimi.
– Czym to jest, do cholery? Wyjaśnisz mi wreszcie?!
– Dzieło mego życia, przyjacielu. Wydałem na tę machinę cały mój majątek. Nawet nie wiesz, ile kosztowało mnie utrzymanie tego w tajemnicy, tak długo. Musiałem wykorzystać każdy kontakt. Wreszcie, wreszcie ją ukończyłem! Czyż nie jest piękna?
Arks rozejrzał się po reszcie wielkiej hali. Tam, gdzie kopuła stykała się ze ścianami, widoczne były miniaturowe reaktory, rury z substancją chłodzącą i komputery. Wyglądało na to, że to, co nie było świetlistą kulą, było jednym wielkim systemem połączonych ze sobą jednostek obliczeniowych.
– Do czego to służy? – W głosie Arksa wyczuwalna była teraz nuta strachu. Bał się nawet pomyśleć, do czego jego przyjaciel mógł użyć tej struktury. Czy nie mówił przy ich ostatnim spotkaniu coś o wypełnieniu Celu?
– Kal, mów do mnie! – krzyknął na przyjaciela, teraz już pełen strachu.
Ten wreszcie zwrócił ku niemu twarz. Powoli, jakby w transie. Kąciki jego oczu nieznacznie drgały. Mimo tego, uśmiechał się.
– Nie wiem, czy jestem w stanie tego dokonać, Arks… Zaprosiłem cię tu, byś był mym głosem rozsądku. Decyzja jednego Poszukiwacza może być niewiele warta, lecz dwóch…
Arks potrząsnął Kala za ramię.
– Ty to stworzyłeś? W jakim celu? Dlaczego, ze wszystkich miejsc, akurat w centrum Wszechświata?!
– Moje dzieło jeszcze nie ma nazwy. Choć zastanawiałem się, czy nie ochrzcić je jako Bogobójca.
Arks puścił przyjaciela i odsunął się. Mimowolnie podniósł broń.
– Bogo…bójca?
– Domyślasz się, czym jest ta świetlista kopuła, prawda? – Przeniósł na nią wzrok. – To komora lustrzana. Największa, jaką mogłem zbudować. Od lat gromadziła dla mnie fotony, z całego Wszechświata. Sprzężone z nią komputery na bieżąco analizują pochodzenie fotonów, usuwając te, które pochodzą z zamieszkałych światów.
Arksa oblał zimny pot. Zamieszkałych?
Nagle do niego dotarło. Ta struktura…
– Przeniosę stan tych wszystkich fotonów na tę strukturę, Arks. Wszystkich naraz. Wymuszone Splątanie wielu obiektów sprawi, że wszystkie przyciągną się w jednym momencie – w kierunku ich środka ciężkości… Więc tutaj. Całe układy przestaną istnieć. Planety, które krążyły wokół nich, przez grawitację, przeniosą się tu wraz z gwiazdami. Wszystkie spłoną, a potem masa załamie się pod sobą, tworząc czarną dziurę. Arks, Cel wreszcie zostanie osiągnięty!
– Co ty bredzisz? – zapytał Arks głosem tak cichym, że miał wątpliwości, czy w ogóle go z siebie wydał. Słowa Kala miały sens – przy Wymuszonym Splątaniu lżejszy obiekt przenosił się w stronę cięższego. Jeśli jednak by użyć prawie nieskończonej liczby obiektów o wspólnym środku masy – centrum Wszechświata – wszystkie one przeniosłyby się w to jedno miejsce. Jednak to było niemożliwe, każdy statek posiadał zabezpieczenie przed splątaniem więcej niż dwóch obiektów… Mógł jedynie nadać sobie stan z przeszłości pojedynczego fotonu. Nadanie całej stacji stanu wielu fotonów było fizycznie możliwe, lecz w praktyce – niewykonalne.
– Nawet nie wiesz, ile zajęło mi opracowanie technologii, która obróciłaby klasyczne użycie Wymuszonego Splątania. Ile zapłaciłem, pieniędzy i czasu, by znaleźć ludzi, którzy by to dla mnie stworzyli, poza czujnym okiem Agencji. Ale wreszcie mi się udało…
– Jeśli to, co mówisz jest prawdą, użycie tej struktury zniszczyłoby większość materii we Wszechświecie! Nie byłaby już więcej użyteczna!
Kal pokiwał jedynie głową.
– Owszem. Jest to jednak cena, którą musimy ponieść, by wreszcie uwolnić się od Boga. Odkryte i zamieszkałe systemy oferują miejsce dla jeszcze tryliardów ludzi. To nie jest problem, którym musielibyśmy się kiedykolwiek martwić. Do czasu, gdy ludzie uzyskają taką liczebność, wystarczająco wiele materii wyparuje z wnętrza tej nowej czarnej dziury. Wszechświat się odrodzi, ale jako czysta od Boga energia i masa.
– Co to ma niby wspólnego z Bogiem…
Arks dopiero teraz zauważył, że po jednym policzku Kala spływa łza.
– Nasz Cel jest prosty. Znaleźć dowód istnienia Boga. Albo dowód przeciwny – na nieistnienie Boga. Jeśli wszystkie niezbadane światy zostaną zniszczone, ślady na obecność Boga – lub jej brak – również zostaną zniszczone. Ludzkość uwolni się od tej bezmyślnej gonitwy!
Arks chciał uderzyć przyjaciela, zastrzelić go, krzyknąć, iż oszalał. Rozumiał jednak, że w tym, co mówił jego przyjaciel, był sens.
– Jeśli Bóg istniał i odszedł…
– Jeśli to deizm jest odpowiedzią na nasze poszukiwania, wtedy Boga nie obchodzi, co się z nami stanie. Jeśli zaszył się na którymś ze światów, ucieknie i albo się nam objawi, albo zniknie na zawsze. Nie pozostanie jednak ani kamień, który ludzkość mogłaby przebadać. Koniec z Poszukiwaniem. Ludzkość wreszcie się odrodzi, wolna od tej całej bezsensowności!
– A jeśli ludzkości to pasuje? Jeśli zniknięcie Boga i szans na odnalezienie go poskutkuje depresją całej ludzkości? Co wtedy? Nie odbierzesz tym jedynie udręki, która prześladuje ludzkość, ale i nadzieję!
Kal westchnął.
– Zaprosiłem cię tu, byś pomógł mi zdecydować. Jednak teraz, znając twoje stanowisko, wiem doskonale, co powinienem zrobić.
Arks wycelował broń w głowę Kala. Wyłączył tryb ogłuszania.
– Ludzkość może uciec do Datasfery. Szukać tam dokładnie takiego Boga, jakiego oczekują. Mity o Niebie, Piekle, sansarze, oświeceniu – wszystkie się spełnią. Zbawię ludzkość od rozczarowania, które czeka na nas po wybudowaniu Wszechkomputera. We Wszechświecie nie ma Boga.
Twarz Kala wyrażała determinację najwyższego stopnia. Arks nie miał pewności, że jego przyjaciel już się nie wahał – był zdecydowany na zniszczenie reszty Wszechświata.
– Nie możesz mówić w imieniu tych wszystkich ludzi. Nie tobie decydować, co stanowi cel ich życia.
– Ależ ja im dam dokładnie to, czego oczekują! Każdy Poszukiwacz tkwi w swego rodzaju superpozycji – chce znaleźć Boga, ale jednocześnie nie chce. Obie opcje prowadzą do wygaśnięcia celu. Dziesięć tysięcy lat, pokolenia stracone na szukaniu powodu, dla którego istniejemy. A jego po prostu nie ma. Ja jedynie przyspieszam nieuniknione. Wystarczy, że wywołam Splątanie i ludzkość uwolni się od tej męki…
Przez głowę Arksa przemknęła jedna, jedyna myśl. Treść jej była identyczna z komunikatem, który słyszał już setki razy, gdy kończył badanie dziewiczych systemów. Nie.
Pociągnął spust, nie reagując na ostrzeżenie Orfyksa. Ciało jego przyjaciela padło, bez życia, na metaliczna podłogę.
– Wysłano zgłoszenie do Agencji, sir.
Arks nie czuł złości, żalu. Był niepokojąco spokojny – zwłaszcza jak na pierwszego mordercę od wieków.
– Orfyks – powiedział pustym głosem w przestrzeń.
– Tak, sir.
– Gdy wrócimy na statek, przywróć się do stanu fabrycznego. Nie mogę pozwolić, by ktokolwiek odczytał twoje wspomnienia. Sama wiedza o postawie Kala może być szkodliwa.
– Zrozumiałem, sir. Nie zmienia to faktu, że Agencja została zawiadomiona o popełnionej zbrodni. Musi się pan udać do najbliższej…
– Wiem doskonale, co to znaczy.
Przedstawiciele Agencji będą musieli odkurzyć nieużywane od lat zapisy prawne dotyczące karania przestępców. Być może wymierzą mu wyrok – kilkadziesiąt lat w więzieniu. W tym momencie dla Arksa najistotniejsze było jednak coś innego – wciąż obowiązywały go podstawowe prawa człowieka, na mocy których nikt nie może, bez jego zgody, odczytać wspomnień z neuroczipu.
Jego rozmowa z Kalem pozostanie tylko w jego głowie, gdy Orfyks zresetuje już całą swoją pamięć systemową.
– Orfyks, masz połączenie z tą… stacją?
– Tak, sir.
– Dobrze. Wybierz losowy foton i ustaw teleportację z opóźnieniem dwudziestu minut. Nie mów mi, gdzie to posyłasz.
– Zrozumiałem, sir. Agencja oczekuje pana na Merkurionie VII za godzinę. W przeciwnym razie wyślą za panem Egzekutorów. Proszą o stawienie się z ciałem.
Arks pochwycił zwłoki i przerzucił je przez ramię. Udał się do statku. Bez emocji wszedł na pokład i położył Kala w ambulatorium. Korzystając z uprawnień Poszukiwacza, póki je jeszcze miał, wykasował pamięć neuroczipu Kala. Nie mógł ryzykować, że przedstawiciele Agencji do niego zajrzą – choć, zgodnie z prawem, powinni od razu wymazać pamięć czipu zmarłego.
– Kurs na Merkuriona VII.
Statek, bez komentarza Orfyksa, ruszył. Pewnie przeszedł już reset, więc jego charakter wrócił do „ograniczony kontakt: 1”.
Arks żałował tylko, że nie pożegnał się z Susan. Za kilka dni dziewczyna przeniesie się do Datasfery, podczas gdy Arks zostanie osądzony.
Może odbiorą mu uprawnienia Poszukiwacza, lecz nie powstrzyma go to przed kontynuacją poszukiwań, gdy odbędzie karę. Może będzie to za dziesięć lat, może dwadzieścia, może nawet i sto. Mimo to – wróci do Poszukiwań.
Udowodni Kalowi, że postąpił słusznie.
wieczni zaznaczysz gdzie kończył się pierwszy rozdział? Albo lepiej który akapit, bo widzę, że są przerwy. Opowieść mnie zaciekawiła i chętnie dokończę czytać. :)
Jestem niepełnosprawny...
@dawidiq150 po trzeciej przerwie, czyli od fragmentu “Gdy Susan się wybudziła”.
wieczni po przeczytaniu jestem pełen podziwu. Jeśli to twój debiut to naprawdę jesteś bardzo inteligentny i masz talent. Świetne. Czytałem z ogromną przyjemnością. Pomysły, które tu przedstawiłeś są niezwykłe. Prorokuję, że opowiadanie znajdzie się w bibliotece. Pisz dalej, twórz, życzę ci wszystkiego najlepszego :)
Pozdrawiam!!!
Jestem niepełnosprawny...
Wybacz, Wieczni, że nie podejmę się oceny Poszukiwacza, ale obawiam się, że nie wszystko co napisałeś, trafiło do mnie. Nie znam się na tym, co dzieje się w kosmosie teraz, a tym bardziej trudno mi pojąć wyimaginowane zdarzenia z tak odległej przyszłości, zwłaszcza że w dużej mierze dotyczą szukania dowodów na istnienie lub nieistnienie Boga.
Przez chwilę miałam nadzieję, na rozwinięcie wątku Susan, ale opowieść ostatecznie potoczyła się w innym kierunku, jak dla mnie, niestety, mało satysfakcjonującym.
Opowiadanie jest dość długie i nie ukrywam, że jego lektura okazała się mocno nużąca.
Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.
Statek przebił się przez gęstą warstwę chmur, odsłaniając kamienistą powierzchnię. ―> Czy dobrze rozumiem, że to statek odsłonił kamienistą powierzchnię?
…aż nie dotarł do oceanu. ―> …aż dotarł do oceanu.
…unosił się tuż nad szkieletami niegdyś dumnych budowli. ―> Co niegdyś wprawiało budowle w dumę?
Z resztą, w porównaniu do niektórych… ―> Zresztą w porównaniu do niektórych…
Wleciał do wnętrza przez jedną z pustych okiennic. ―> Obawiam się, że przez okiennicę nikt i nic nie może wlecieć. Ponadto okiennica nie może być pusta.
Za SJP PWN: okiennica «ruchoma zasłona w postaci drewnianego skrzydła, zabezpieczająca okno»
…denerwowała go frywolność komputerowego towarzysza. ―> Czym objawiała się rzeczona frywolność?
Za SJP PWN” frywolny «mający swobodny i żartobliwy stosunek do spraw erotycznych; też: świadczący o takim stosunku»
Przez myśl Poszukiwacza przemknęła niewyraźna myśl – po co to robię? ―> Brzmi to fatalnie.
Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli: Zapis myśli bohaterów
Wzruszył jednak ramionami, samemu sobie odpowiadając. ―> Wzruszył jednak ramionami, sam sobie odpowiadając.
…udając się w stronę tej samej okiennicy, przez którą wleciał do kompleksu. ―> Nie wleciał przez okiennicę.
Zaniósł ją do małego pomieszczenia, pełniącego rolę ambulatorium i podpiął ją do aparatury… ―> Czy oba zaimki są konieczne?
…siedzącego naprzeciwko jej. ―> …siedzącego naprzeciwko niej.
…grymas na jej twarzy sugerował wytężony proces myślowy. Ekran obok jej głowy sugerował, że wystąpiła u niej lekka migrena. ―> Nadmiar zaimków.
…Arks szybko przerwał mu gestem ręki. ―> Masło maślane – gesty wykonuje się rękami.
Poszukiwacz, trzymał kamienną twarz. ―> Można trzymać fason, ale nie wiem, jak można trzymać twarz.
A może miało by: Poszukiwacz, zachowywał kamienną twarz.
…łzy wciąż wypływały z kąciki jej oczu… ―> Literówka.
…do niej dotrze, kiedy się obudziła, tym lepiej dla niej. W razie konieczności może jej podać poprzez ambulatorium kolejne specyfiki doprowadzające jej stan psycho-fizyczny do porządku. Najważniejsze, by jej jaźń… ―> Nadmiar zaimków.
…stan psychofizyczny do porządku.
Neuroczipy muszą być instalowane u noworodków… ―> Neuroczipy muszą być instalowane noworodkom…
Arks spojrzał na dziewczynę tępym spojrzeniem. ―> Brzmi to fatalnie.
Proponuję: Arks tępo spojrzał na dziewczynę.
…a ludzie nie odkryli, że ich życia są tak naprawdę puste. ―> …a ludzie nie odkryli, że ich życie jest tak naprawdę puste.
Życie nie ma liczby mnogiej.
Każdy zbadany dziewiczy system niesie za sobą niesamowitą opłatę emocjonalną. ―> Co to jest opłata emocjonalna?
A może miało być: Każdy zbadany dziewiczy system niesie ze sobą niesamowity wydatek emocji.
Z czasem nawet najbardziej zaawansowane lekarstwa na rozwijającego się raka przestają działać i organizm nie ma wyboru, lecz się poddać. ―> Chyba miało być: …i organizm nie ma wyboru, musi się poddać.
Z resztą, kto chciałby powołać… ―> Zresztą kto chciałby powołać…
…i chciał zaczerpnąć u przyjaciela porady, a może i nawet pomocy. ―> Czy można zaczerpnąć pomocy?
Proponuję: …i liczył na porady przyjaciela, a może nawet i pomoc.
…po czym udał się do NavStor, gdzie udało mu się… ―> Brzmi to nie najlepiej.
…najbardziej ukuło go w serce zniknięcie jego ulubionego sklepu… ―> Pewnie miało być: …najbardziej ukłuło go w serce zniknięcie ulubionego sklepu…
Różniło się jedynie to, komu znudziło się prowadzenie interesu w tej części Wszechświata. ―> Nie rozumiem tego zdania.
…odłożył kufel piwa i sięgnął do kieszeni. ―> …odstawił kufel piwa i sięgnął do kieszeni.
Z odłożonego kufla wyleje się zawartość.
Życia Poszukiwaczy nie należały do szczególnie ciekawych… ―> Życie Poszukiwaczy nie należało do szczególnie ciekawych…
Generacja zero – wymownie wywinął oczami… ―> Na czym polega wywijanie oczami?
Pewnie miało być: Generacja zero. – Wymownie przewrócił oczami.
Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/
…ciszą, przerywaną jedynie cichymi szeptami pozostałych klientów. ―> Masło maślane – szept jest cichy z definicji.
Dziewczyna sama stwierdziła, że najpierw chce sama pozwiedzać świat. ―> Czy to celowe powtórzenie?
Susan zgrabnie zapięła pasy i podpięła maskę tlenową… ―> Nie brzmi to najlepiej.
Otworzyła usta w niemym geście zdumienia. ―> Otworzyła usta w niemym wyrazie zdumienia.
Gestów nie wykonuje się ustami.
…wysyłaliśmy jakikolwiek obiekt w kosmos, licząc, ze zostanie przechwycony przez obcych, zawieraliśmy na nim taką mapę. ―> Literówka. Jak zwiera się coś na czymś?
A może miało być: …umieszczaliśmy na nim taką mapę.
A teraz znajdowali się kilka milionów lat świetlnych od Ziemi-3. Nigdzie w promieniu osiemnastu milionów lat świetlnych nie znajdowała się kolonia ludzi. Najbliższa stacja znajdowała się… ―> Powtórzenia.
Jedyna planeta w tym układzie jest zamarznięta, lecz, co może ci się wydać dziwne, może wspierać życie. ―> Co to znaczy, że planeta wspiera życie?
…wyciął odpowiedniej szerokości przerębel… ―> Czy wyciął tylko szerokość, a długości nie?
A może: …wyciął odpowiedniej wielkości przerębel…
…ekran przed pilotem rozświetlił się, wyświetlając… ―> Nie brzmi to najlepiej.
Proponuję: …ekran przed pilotem rozjarzył się, wyświetlając…
Dla niej była to pierwsze tak wielka podróż. ―> Literówka.
Do których nikt z mu współczesnych nie był. ―> Do których nikt z jemu współczesnych nie był.
…do obszaru, w którym leżał punkt, od którego rozpoczął się… ―> Czy to celowe powtórzenie?
Teraz oboje wbijali wzrok w rozżarzoną kopułę… ―> Piszesz o dwóch mężczyznach, więc: Teraz obaj wbijali wzrok w rozżarzoną kopułę…
Oboje to mężczyzna i kobieta. Oboje to także drewniane instrumenty dęte.
Ten wreszcie zwrócił ku niemu swoją twarz. ―> Zbędny zaimek – czy mógł zwrócić cudzą twarz?
Kąciki jego oczu nieznacznie drgały. ―> Czy kąciki oczu mogą drgać?
A może miało być: Kąciki jego ust nieznacznie drgały.
Pociągnął za spust, nie reagując… ―> Pociągnął spust, nie reagując…
…wciąż obowiązywały go podstawowe prawa człowieka, na mocy których nikt nie może, bez jego zgody, odczytać jego wspomnień z neuroczipu.
Jego rozmowa z Kalem pozostanie tylko w jego głowie, gdy Orfyks zresetuje już całą swoją pamięć… ―> Czy wszystkie zaimki są konieczne?
W przeciwnym razie wyślą za pana Egzekutorów. ―> Chyba miało być: W przeciwnym razie wyślą za panem Egzekutorów.
Proszą o stawienie się z ciałem.
Arks pochwycił ciało martwego i przerzucił je przez ramię. ―> Czy to celowe powtórzenie?
Proponuję drugie zdanie: Arks pochwycił martwego Kala i przerzucił przez ramię.
…wrócił do „ograniczony kontakt: 1” . ―> Zbędna spacja przed kropką.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Statek zatrząsł się lekko, sygnalizując w ten sposób zakończenie procesu teleportacji kwantowej.
Hmm, nie żebym się znała, bo się nie znam, ale wydawało mi się, że współcześnie przez teleportację kwantową rozumie się przeniesienie informacji przy pomocy splątania kwantowego. Tyle że nic się fizycznie nie przenosi, kwant A pozostaje w miejscu x, a kwant B w miejscu Y. Zmienia się jedynie ich stan kwantowy. A i to nie jest takie proste. Zakładając nawet, że to się zmieni za osiemnaście tysięcy lat, to pozostaje jeszcze zasada nieoznaczoności, o której chyba zapomniałeś.
możliwym jest splątanie ze sobą kwantu i materii.
Hmm, a mnie się wydawało, że materia to po prostu w cholerę kwantów.
Mogą one zostać przeanalizowane i skopiowane, a następnie ich stan przeniesiony na cały statek…
Hmm, a co z dekoherencją?
– Nie ma już naukowców. Nie ma już badań. Znaleźliśmy każdą cząstkę elementarną. Wiemy, skąd pochodzi Wielki Wybuch, wiemy też jak wielki jest Wszechświat. Znamy procesy, które zapoczątkowały życie na Ziemi. Jesteśmy w stanie je niemalże dowolnie modyfikować, tworząc nowe gatunki i odtwarzając stare. Możemy nagiąć każdy świat w kosmosie do naszej woli. Mimo to, wciąż nie wiemy, dlaczego to wszystko istnieje.
Wszyscy zadaliśmy sobie pytanie – dlaczego istniejemy? Nauka nigdy nie mogła tego wyjaśnić. Z dokonaniem ostatniego odkrycia, ludzkość doszła do pojedynczej myśli… Gdzieś tam musi istnieć Bóg.
Wybacz, ale mnie się to wydaje sprzeczne. Skoro wszystko odkryli, wszystko wiedzą, to – teoretycznie przynajmniej – mogą potwierdzić albo zaprzeczyć istnieniu boga (Specjalnie z małej litery). Poza tym, czy fakt, że coś powstało bez przyczyny i bez celu, przypadkiem, oznacza, że nie ma sensu?
Paradoks Fermiego stał się Twierdzeniem Fermiego.
Hmm, ale paradoks Fermiego mówi o cywilizacjach, a nie o życiu jako takim. Jak ma się to do znajdowania przez poszukiwacza kompletnie jałowych planet? W sumie to mógłby być wręcz dowód na istnienia Boga, tego chrześcijańskiego, który stworzył człowieka i wszystkie zwierzęta, w konkretnym miejscu, czyli na Ziemi. Skoro inne planety są jałowe, to przynajmniej ten mit jest zgodny ze stanem faktycznym, a więc może być dowodem na istnienie Boga.
Ja, jako Poszukiwacz, zobowiązałem się, że spędzę moje życie na próbie odkrycia jakichkolwiek śladów po boskiej istocie, jeśli takowa istnieje.
Hmm, a czego on właściwie szuka? Denerwuje się, kiedy zalicza kolejne planety pozbawione życia, a więc logicznie rzecz ujmując szuka życia. Tylko co mu to da? W jaki sposób znalezienie na jakiejkolwiek planecie życia, ma być dowodem na istnienie boga. Czy może on szuka boga po prostu? Ale w takim razie, co stoi na przeszkodzie, aby bóg zamieszkał w jakimś gazowym olbrzymie, albo nawet w jakiejś gwieździe? I dlaczego w ogóle ma on być żywym organizmem, a nie na przykład czystą świadomością? I dlaczego szuka go we Wszechświecie? Skoro to bóg stworzył Wszechświat (bo rozumiem, że odeszliśmy już od idei, że bóg stworzył tylko Ziemię) to jako stwórca powinien się znajdować poza Wszechświatem.
Był niepokojąco spokojny – zwłaszcza jak na pierwszego mordercę od wieków.
Hmm, ludzkość jest sfrustrowana, zrozpaczona, znudzona i nie ma morderstw? Toż to doskonałe warunki do rozkwitu zbrodni.
Generalnie: nie przekonałeś mnie. Scence takie sobie, filozoficznie też tak sobie. Struktura opka też tak sobie, bo mam wrażenie, że postać Susan wprowadziłeś tylko po to, żeby przekazać czytelnikowi garść informacji. To sprawia wrażenie czegoś niedokończonego. A szczerze mówiąc wątek Susan był najciekawszy.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!