- Opowiadanie: Eferelin Rand - Potwór

Potwór

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Potwór

Kiedy wy­szli­śmy z pubu, było już do­brze po pół­no­cy. Resz­ta na­sze­go to­wa­rzy­stwa ulot­ni­ła się znacz­nie wcze­śniej, ale zu­peł­nie mi to nie prze­szka­dza­ło. Wręcz prze­ciw­nie, byłem nawet za­do­wo­lo­ny, bo Kaśka strasz­nie mi się po­do­ba­ła i od dłuż­sze­go czasu cze­ka­łem na oka­zję, żeby pobyć z nią sam na sam. O ile in­stynkt mnie nie za­wo­dził, od­wza­jem­nia­ła moje uczu­cia.

 

Neon nad wej­ściem smęt­nym, zie­lo­nym bla­skiem wy­do­by­wał z mroku brud­ne kształ­ty ulicz­ne­go za­uł­ka. Ja przed ocza­mi mia­łem tylko wil­got­ne, za­chę­ca­ją­co roz­chy­lo­ne usta i ro­ze­śmia­ne, błe­kit­ne oczy. Dla­te­go nie za­uwa­ży­łem czte­rech po­nu­rych cieni przy­le­pio­nych do ścia­ny, do­pó­ki nie było za późno.

– Siema! – za­ga­ił na­pom­po­wa­ny koleś o wy­go­lo­nej gło­wie. Po­zo­sta­li dwaj wy­glą­da­li jak jego klony. Bycze karki, tępe, nie­na­wist­ne mordy. Czwar­ty, chudy i prze­raź­li­wie blady, błą­dził gdzieś nie­obec­nym wzro­kiem.

Zi­gno­ro­wa­łem za­czep­kę, bo nie ma nic gor­sze­go niż wdać się w dys­ku­sję z takim to­wa­rzy­stwem. Po­cią­gną­łem Kaśkę za rękę i przy­śpie­szy­łem kroku, ale za­stą­pi­li nam drogę.

– Czego chce­cie? – spy­ta­łem.

– Co jest, stary? Igno­ru­jesz mnie? – by­czek uśmiech­nął się. – A może chcesz mnie ob­ra­zić? – dodał ostrzej.

– Nie no, prze­pra­szam, nie do­sły­sza­łem – nie ma żad­nych słów, jakie można wy­po­wie­dzieć w ta­kiej sy­tu­acji, żeby nie po­czuć się jak ostat­ni szma­ciarz. Nie chcia­łem kło­po­tów, mia­łem na­dzie­ję, że się znu­dzą i sobie od­pusz­czą. Fra­jer ze mnie.

– A co, masz, kurwa, pro­ble­my ze słu­chem?!

– Wy­ska­kuj z kasy, la­mu­sie! – wark­nął drugi. Sto­ją­ca za mną Kaśka, z ca­łych sił ści­ska­ła mi ramię. Czu­łem na karku jej przy­spie­szo­ny od­dech. Gdyby nie obec­ność dziew­czy­ny, po­ra­dził­bym sobie z agre­so­ra­mi zu­peł­nie ina­czej, a tak, nie mia­łem wyj­ścia. Wy­ją­łem kasę z port­fe­la i od­da­łem. Le­piej stra­cić stówę niż zęby.

Bycz­ki wy­da­wa­ły się za­do­wo­lo­ne, ale chu­dzie­lec w tym mo­men­cie oprzy­tom­niał.

– Nie­złą masz dup­cię – po­wie­dział, wpa­tru­jąc się głod­nym wzro­kiem w Kaśkę.

– Odwal się od niej! Do­sta­li­ście forsę, nie? Puść­cie nas!

– Na pewno ma cia­sną szpar­kę – chudy, jakby mnie nie do­sły­szał. – Wy­glą­da na taką. Cia­sne szpar­ki są naj­lep­sze, praw­da? – jego kom­pa­ni za­re­ago­wa­li peł­nym apro­ba­ty po­mru­kiem.

Sy­tu­acja z se­kun­dy na se­kun­dę ro­bi­ła się coraz gor­sza. Nie chcia­łem dać się wcią­gnąć w bójkę, ale wy­glą­da­ło na to, że nie będę mieć wyj­ścia.

W tej chwi­li u wy­lo­tu za­uł­ka za­mru­gał po­li­cyj­ny kogut. Przy­je­cha­ła ka­wa­le­ria. Cuda się jed­nak zda­rza­ją.

Z nie­ozna­ko­wa­ne­go ra­dio­wo­zu wy­sia­dło dwóch fa­ce­tów w skó­rza­nych kurt­kach. Obaj byli wy­so­cy i po­tęż­nie zbu­do­wa­ni. Po­de­szli do nas.

– Co tu się dzie­je?

– Małe nie­po­ro­zu­mie­nie, panie wła­dzo – by­czek wy­stą­pił na­przód.

– Gówno praw­da, a nie nie­po­ro­zu­mie­nie! – wy­buch­ną­łem. – Ci go­ście na nas na­pa­dli, za­bra­li mi forsę i pró­bo­wa­li do­brać się do mojej dziew­czy­ny!

Kaśka zaraz wszyst­ko po­twier­dzi­ła, ale gli­nia­rze nie wy­da­wa­li się spe­cjal­nie prze­ję­ci.

– To praw­da? – zwró­cił jeden z nich się do ban­dzio­rów.

– Bzdu­ra! Ten koleś pró­bo­wał nam sprze­dać tro­chę to­wa­ru, ale my tego gówna nie bie­rze­my.

– Co ty pie­przysz?! Chyba im pan nie wie­rzy?

Gli­niarz wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Ja ni­ko­mu nie wie­rzę. Wszyst­ko zba­da­my, a na razie pro­szę pań­stwa do ra­dio­wo­zu. Po­je­dzie­my na ko­men­dę – zwró­cił się do nas. – A wy zjeż­dżaj­cie.

– Jak to? Pusz­cza­cie ich?! – nie mo­głem uwie­rzyć w ten cyrk. To się po pro­stu nie mie­ści­ło w gło­wie. Nic dziw­ne­go, że kraj scho­dzi na psy, skoro jego straż­ni­cy to skoń­cze­ni idio­ci. – Nawet ich nie spi­sa­li­ście! Ni­g­dzie nie je­dzie­my! – oświad­czy­łem.

– Mogę was skuć – od­parł spo­koj­nie.

Po chwi­li sie­dzie­li­śmy na tyl­nym sie­dze­niu sa­mo­cho­du.

 

– Wszyst­ko bę­dzie do­brze – po­cie­sza­łem Kaśkę. Dziew­czy­na była tak zde­ner­wo­wa­na, że prak­tycz­nie nie mogła wy­krztu­sić z sie­bie żad­ne­go słowa. Cała się trzę­sła. – Zaraz do­je­dzie­my na ko­mi­sa­riat i wy­ja­śni­my całą sy­tu­ację. Na szczę­ście nic się nie stało.

Gli­nia­rze mil­cze­li. Odkąd wsie­dli­śmy, nie za­mie­ni­li ani jed­ne­go słowa. Dziw­ni jacyś, ale i tak za­mie­rza­łem zło­żyć na nich skar­gę. Nie­kom­pe­tent­ne ba­ra­ny.

Pró­bo­wa­łem sobie przy­po­mnieć wska­zów­ki, jakie dawał mi kie­dyś kum­pel stu­diu­ją­cy prawo.

– Prze­pra­szam… – za­czą­łem. – Czy nie po­win­ni pa­no­wie po­uczyć nas o przy­słu­gu­ją­cych nam upraw­nie­niach? Prze­cież je­ste­śmy po­szko­do­wa­ny­mi.

– Macie prawo nas nie wkur­wiać – od­parł sie­dzą­cy na miej­scu kie­row­cy, po czym obaj wy­bu­chli śmie­chem, jakby opo­wie­dział przed­ni żart.

Coś tu było nie tak. Coś strasz­nie nie tak. Po­czu­łem lo­do­wa­ty ucisk w żo­łąd­ku. Do­pie­ro teraz zo­rien­to­wa­łem się, że już dawno po­win­ni­śmy do­je­chać do celu. Sa­mo­chód za­miast do cen­trum skie­ro­wał się w głąb in­du­strial­nej dziel­ni­cy mia­sta.

– Pro­szę cię, nic już do nich nie mów – szep­nę­ła ci­chut­ko Kaśka, pa­trząc na mnie bła­gal­nym wzro­kiem.

– Dokąd je­dzie­my? – nie po­słu­cha­łem. To sza­leń­stwo mu­sia­ło się skoń­czyć.

Zi­gno­ro­wa­li mnie.

– Chciał­bym zo­ba­czyć panów od­zna­ki – mia­łem na­dzie­ję, że udało mi się ukryć drże­nie głosu. Po­wtó­rzy­łem to jesz­cze raz, bar­dziej sta­now­czo.

– Ja je­stem Pan Słod­ki – po­wie­dział po chwi­li kie­row­ca. Drgnie­nie głowy. – A to Pan Miły.

Na tym roz­mo­wa się skoń­czy­ła, prze­sta­li re­ago­wać na za­czep­ki.

Ra­dio­wóz klu­czył w la­bi­ryn­cie za­kła­dów prze­my­sło­wych i hal. W końcu za­trzy­mał się przed sta­rym ma­ga­zy­nem. Kiedy pro­wa­dzi­li nas do środ­ka, ogar­nę­ło mnie uczu­cie od­re­al­nie­nia, jakby to nie dzia­ło się na­praw­dę. Ocze­ki­wa­łem, że lada mo­ment za­pa­lą się świa­tła i okaże się, że to tylko głupi żart. Nie­mą­dra gra.

 

Po­pro­wa­dzi­li nas na tyły bu­dyn­ku, do po­miesz­czeń biu­ro­wych. Nasze kroki od­bi­ja­ły się me­ta­licz­nym echem od bla­sza­nych ścian. Roz­są­dek pod­po­wia­dał mi, że nic złego nie może się stać, to w końcu po­li­cjan­ci, ale i tak czu­łem się jak ska­za­niec w dro­dze na stry­czek.

Pan Słod­ki gdzieś znik­nął. Wró­cił do­pie­ro, gdy pokój roz­świe­tli­ła po­je­dyn­cza, drżą­ca ja­rze­niów­ka.

– No do­brze, a teraz mów­cie, gdzie scho­wa­li­ście nar­ko­ty­ki – po­le­cił z miłym uśmie­chem Pan Miły.

– Jakie nar­ko­ty­ki? – jęk­nę­ła Kaśka. – Pro­szę pana, to ja­kieś strasz­ne nie­po­ro­zu­mie­nie. Niech pan za­dzwo­ni do na­szych zna­jo­mych, oni wszyst­ko po­twier­dzą. Pro­szę! – za­czę­ła grze­bać w to­reb­ce w po­szu­ki­wa­niu ko­mór­ki.

– Po­mo­gę – za­ofe­ro­wał się Pan Słod­ki. De­li­kat­nie, acz­kol­wiek sta­now­czo ode­brał dziew­czy­nie to­reb­kę, po czym wy­sy­pał jej za­war­tość na pod­ło­gę.

Miły po­krę­cił głową.

– Cały Pan Słod­ki. Nie lubi cze­kać, ale dzię­ki temu wiemy, na czym sto­imy. Nar­ko­ty­ki ma pani przy sobie. Pro­szę je oddać. Tak na­praw­dę bę­dzie le­piej – za­drża­łem, sły­sząc prze­ra­ża­ją­cą pew­ność w jego gło­sie.

– Czy pa­no­wie w ogóle słu­cha­ją?! Nie mamy żad­nych nar­ko­ty­ków! – wrza­sną­łem. Pi­skli­wie i nie­prze­ko­nu­ją­co. – Pro­szę nas na­tych­miast stąd za­brać, to może nie zło­ży­my na was skar­gi. Jesz­cze nie jest za późno.

– Niech pan nie prze­szka­dza w prze­słu­cha­niu – skar­cił mnie Pan Słod­ki i nagle, zu­peł­nie nie­spo­dzie­wa­nie, zdzie­lił mnie pię­ścią w twarz.

Ock­ną­łem się parę se­kund póź­niej na pod­ło­dze. Szczę­ka pul­so­wa­ła bólem, a w ustach czu­łem smak krwi. Ję­zy­kiem wy­ma­ca­łem dwa ru­sza­ją­ce się zęby.

– Nie ma wyj­ścia – za­wy­ro­ko­wał Pan Miły. – Ko­niecz­na bę­dzie re­wi­zja oso­bi­sta.

Re­wi­zja. Zna­cze­nie tych słów do­tar­ło do­pie­ro po chwi­li.

– Nie! Ja nie chcę! Pro­szę! Bła­gam, nic nie mam przy sobie!

– Na­praw­dę chciał­bym pani uwie­rzyć, ale nie mogę. Pro­szę się nie ru­szać.

Gli­nia­rze uśmiech­nę­li się ob­le­śnie.

Miły od razu sku­pił się na pier­siach. Gruba łap­ska za­ci­snę­ły się na wy­pu­kło­ściach bluz­ki i za­czę­ły je bru­tal­nie mię­to­sić. Kaśka za­pisz­cza­ła i za­mknę­ła oczy. Łzy lały się po jej twa­rzy. Lewa noga drża­ła ner­wo­wo.

Pan Słod­ki rów­nież do niej pod­szedł i zła­pał od tyłu za ra­mio­na. Pa­trzył przy tym bez prze­rwy na mnie, ob­ser­wu­jąc moją re­ak­cję. Do­brze się bawił.

Skur­wiel.

Nie mia­łem już żad­nych wąt­pli­wo­ści. Tra­fi­li­śmy w ręce ja­kichś psy­cho­li. Strach przy­ćmi­ła wzbie­ra­ją­ca wście­kłość. Jeśli chcia­łem wyjść stąd w jed­nym ka­wał­ku, mu­sia­łem się ujaw­nić. Potem niech się dzie­je, co chce. Naj­bar­dziej żal mi było Kaśki. Po tym całym syfie nie bę­dzie chcia­ła mieć ze mną nic do czy­nie­nia. Nie można zbu­do­wać związ­ku, w opar­ciu o tak trau­ma­tycz­ny start.

– Nic nie ma – mruk­nął Pan Miły. Przy­kuc­nął i za­brał się za nogi. Na gra­ni­cy furii ob­ser­wo­wa­łem su­ną­cy w górę, po we­wnętrz­nej stro­nie uda, brud­ny pa­luch gli­nia­rza, aż znik­nął pod linią ma­te­ria­łu spód­nicz­ki. Kaśka wzdry­gnę­ła się. Bła­ga­ła mnie wzro­kiem o ra­tu­nek. – Po­my­sło­wość ludz­ka nie zna gra­nic, praw­da panie Słod­ki? Cza­sem cho­wa­ją coś nawet w cipce.

– Ma pan ab­so­lut­ną rację, panie Miły. Pro­szę jed­nak nie za­po­mi­nać o dupce.

– Fakt – Miły z lu­bo­ścią ob­li­zał po­ły­sku­ją­cy wil­go­cią palec.

Nie wy­trzy­ma­łem. Wrza­sną­łem wście­kle i ude­rze­niem te­le­ki­ne­tycz­nym po­sła­łem gli­nia­rza na drugi ko­niec po­ko­ju. Z ję­kiem osu­nął się po ścia­nie, ale nie stra­cił przy­tom­no­ści. Po­mi­mo sta­rań nie udało mi się do końca po­wstrzy­mać prze­mia­ny. Oczy bły­snę­ły na mo­ment błę­kit­nym świa­tłem, a skóra przy­bra­ła bla­do­nie­bie­ski od­cień.

 

Czym je­stem? A czy to ważne? De­fi­niu­je mnie moja ob­cość. Nie je­stem czło­wie­kiem. Żeby żyć w spo­ko­ju, muszę ukry­wać się w ludz­kim prze­bra­niu. Wy na­zwa­li­by­ście mnie po­two­rem, noc­nym kosz­ma­rem. Ja mówię na sie­bie „Inny".

 

Czego się spo­dzie­wa­łem? Stra­chu. Nie­po­ko­ju. Prze­ra­że­nia. Szoku.

Pan Słod­ki był za­sko­czo­ny, ale nie zdzi­wio­ny. Ode­pchnął Kaśkę i dziew­czy­na upa­dła. Wpa­try­wa­ła się we mnie obłą­ka­nym wzro­kiem.

– Pro­szę, pro­szę, ależ nam się tra­fi­ło. Czy mnie wzrok nie myli, czy też mamy do czy­nie­nia z praw­dzi­wym dzi­wa­dłem? Jak pan myśli, panie Miły?

– Dzi­wa­dło, jak nic – od­parł Miły, gra­mo­ląc się z pod­ło­gi. – A my nie lu­bi­my dzi­wa­deł.

– Bar­dzo nie lu­bi­my.

Co tu się do cho­le­ry dzia­ło? Kim byli ci go­ście? Dla­cze­go się nie bali? Nie­waż­ne. Na od­po­wie­dzi przyj­dzie czas póź­niej. Sku­pi­łem siły, przy­go­to­wu­jąc się do ataku.

– To była bar­dzo fajna sztucz­ka – cią­gnął nie­wzru­sze­nie Słod­ki – ale wiemy co nieco o po­two­rach. Wszyst­ko roz­bi­ja się o kon­cen­tra­cję – to po­wie­dziaw­szy, bły­ska­wicz­nym ru­chem wyjął splu­wę z ka­bu­ry i, zanim zdą­ży­łem za­re­ago­wać, strze­lił mi w ko­la­no.

Świat znik­nął prze­sło­nię­ty oce­anem bólu. Jak przez mgłę sły­sza­łem krzyk Kaśki i wła­sny zwie­rzę­cy ryk. Kiedy od­zy­ska­łem wzrok, Pan Słod­ki kucał nade mną. Koń­cem go­rą­cej lufy stu­kał mnie w czoło.

– Cięż­ko się sku­pić z dziu­rą w nodze, praw­da?

Chcia­łem go zabić. Za­rżnąć, wy­pa­tro­szyć i ze­żreć wnętrz­no­ści. Jesz­cze nigdy nie czu­łem wobec ni­ko­go ta­kiej nie­na­wi­ści. Miał jed­nak rację. Ból był nie do znie­sie­nia. De­spe­rac­ko pró­bo­wa­łem użyć swych mocy, ale bez­sku­tecz­nie. Wiłem się i char­cza­łem z bez­sil­nej wście­kło­ści. Nie­świa­do­mie do­koń­czy­łem prze­mia­nę. W ich mar­twych oczach od­bi­ja­łem się jako ża­ło­sne, nie­bie­skie wy­na­tu­rze­nie.

But Pana Mi­łe­go zmiaż­dżył mi jesz­cze palce dłoni, po czym zo­sta­wi­li mnie bez­rad­ne­go na pod­ło­dze. Nie łu­dzi­łem się, że to ko­niec. Teraz to ja byłem prio­ry­te­tem w ich cho­rych pla­nach. Ale co z Kaśką?

Sie­dzia­ła na pod­ło­dze, ki­wa­jąc w tył i przód, wpa­tru­jąc się w prze­strzeń pu­stym wzro­kiem.

Pan Słod­ki wpadł na pe­wien po­mysł i wy­szedł. Wró­cił po paru mi­nu­tach z ka­ni­strem, w któ­rym ra­do­śnie chlu­po­ta­ła ben­zy­na.

Nawet nie drgnę­ła, kiedy ją ob­le­wa­li.

Sły­sza­łem, że smród pa­lą­ce­go się ludz­kie­go ciała jest nie do wy­trzy­ma­nia. Bzdu­ra. O wiele gor­szy był ten dźwięk. Wwier­ca­ją­ce się w mózg, przy­pra­wia­ją­ce o sza­leń­stwo wycie.

Boże, prze­bacz mi te strasz­ne słowa, ale ona nie krzy­cza­ła, tylko kwi­cza­ła. Kwi­cza­ła jak pro­się.

Niech to się skoń­czy. Niech to się skoń­czy. Niech to się skoń­czy.

Za­tka­łem uszy dłoń­mi.

Je­zu­sie, ja pier­do­lę, dzię­ku­ję ci, że nie je­stem na jej miej­scu.

Bła­gam, niech to się skoń­czy.

Pro­szę.

 

Cisza, gdy już na­sta­ła, wy­da­wa­ła się ogłu­sza­ją­ca.

Zsi­ka­łem się w gacie. Nawet nie wiem kiedy. Pan Słod­ki stał nad spa­lo­ny­mi zwło­ka­mi ze smut­ną miną.

– Źle zro­bi­li­śmy – po­wie­dział z au­ten­tycz­nym żalem. – Szko­da tej dziew­czy­ny. Cał­kiem fajna dup­cia. Można było prze­cież jesz­cze sobie za­mo­czyć ogóra, a tu takie mar­no­traw­stwo…

– Ach! – wes­tchnął Pan Miły. – Pan to za­wsze taki prak­tycz­ny musi być. Trud­no. Co się stało, to się nie od­sta­nie. Ro­bo­ta czeka.

Sta­nę­li nade mną. Na­ło­ży­li gu­mo­we rę­ka­wicz­ki.

– Niech pan na to spoj­rzy. Aż strach po­my­śleć, że takie plu­ga­stwa łażą po uli­cach wśród nor­mal­nych ludzi. Na­szych są­sia­dów, na­szych krew­nych, na­szych dzie­ci.

– Obrzy­dli­wość. To jest zło wi­docz­ne gołym okiem. Nie mogę tego znieść.

– Ja rów­nież, panie Słod­ki, ja rów­nież.

– Pstry­czek-elek­try­czek?

– Do­sko­na­ły po­mysł!

Kiedy wsa­dzi­li mi że­la­zny pręt w odbyt, my­śla­łem, że do­tar­łem do gra­ni­cy moż­li­wej ago­nii. Potem Pan Miły wyjął z kie­sze­ni kurt­ki czar­ny przed­miot. Za­wy­łem hi­ste­rycz­nie. W tam­tej chwi­li zro­bił­bym wszyst­ko, byle tylko prze­sta­li. Trzy­ma­li mocno.

Elek­trycz­ne wy­ła­do­wa­nie pa­ra­li­za­to­ra za­bły­sło błę­kit­nym świa­tłem.

Pstry­czek-elek­try­czek.

 

***

 

Męż­czyź­ni skoń­czy­li lać na drżą­cą kupkę mięsa nie­mal jed­no­cze­śnie. W zde­for­mo­wa­nej masie dało się jesz­cze do­strzec jedno, le­d­wie świe­cą­ce oko. Zanim zga­sło na za­wsze, w po­wie­trzu roz­legł się głos Pana Mi­łe­go.

– Je­ba­ne po­two­ry.

 

 

 

To­masz Za­wa­da

 

Rze­szów, 21.11.2010 r.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Witam!
Wy­jąt­ko­wo za­pra­szam do nie­przy­jem­nej (tym razem) lek­tu­ry. Mam na­dzie­ję, że choć w nie­wiel­kim stop­niu udało mi się po­ka­zać zło.

Po­zdra­wiam.

Zde­cy­do­wa­nie ci się udało. Bar­dzo dobry tekst z cyklu 'de­mo­ty­wu­ją­ce'. Nie jest to ty­po­wy hor­ror, ale dla mnie jak dotąd z ma­sa­kry naj­lep­szy.

Sy­gna­tur­ka chcia­ła­by być ob­raz­kiem, ale skoro nie może to bę­dzie na­pi­sem

Bar­dzo dobre opo­wia­da­nie. Krót­kie, wcią­ga­ją­ce i z przy­tu­pem.

- Co jest, stary? Igno­ru­jesz mnie? - by­czek uśmiech­nął się.   -> ...mnie? - By­czek... I dalej po­dob­nie, jeśli po frag­men­cie "mó­wio­nym" jest zda­nie, a nie coś w stylu "po­wie­dział", "dodał", "wrza­snął".

Udało Ci się, Efe­re­lin. Dobry tekst, na­praw­dę.

Ma­ka­bra jest jak naj­bar­dziej.... ale co ma ten tekst prze­ka­zać czy­tel­ni­ko­wi? Że są po­li­cjan­ci po­two­ry i że nikt nie jest bez­piecz­ny, nawet obcy? Teskt na­pi­sa­ny super spraw­nie, wy­wo­łu­je obrzy­dze­nie etc ale po co? Po co to obrzy­dze­nie? Po co bez­sen­sow­na śmierć dziew­czy­ny i głów­ne­go bo­ha­te­ra? Po co?

@Katy: Chcia­łem po­ka­zać zło, w jego na­strasz­niej­szej (dla mnie) po­sta­ci, a mia­no­wi­cie zło bez­sen­sow­ne. Moim zda­niem zło nie jest ele­ganc­kie, czy prze­my­śla­ne, lecz pro­ste i bru­tal­ne. Py­tasz, bar­dzo słusz­nie zresz­tą, "po co?".
A po co lu­dzie robią złe rze­czy? Po co się za­bi­ja­ją, krzyw­dzą, spra­wia­ją ból? Po co ist­nie­je zło na świe­cie? Po co bez­sen­sow­na śmierć dziew­czy­ny i bo­ha­te­ra?
Moim zda­niem nie ma od­po­wie­dzi na te py­ta­nia i to jest naj­bar­dziej prze­ra­ża­ją­ce. Nie ma wy­tłu­ma­cze­nia. nie ma roz­wią­za­nia, pew­nie nawet nie ma ta­jem­ni­cy, którą można by od­kryć.

Świet­ne, bar­dzo mi się po­do­ba­ło! Kawał do­brej ro­bo­ty! Speł­ni­łeś wszel­kie moje kry­te­ria, jeśli cho­dzi o kon­kret­ne opo­wia­da­nie grozy. Jest kli­mat, jest świet­ne pro­wa­dze­nie fa­bu­ły i przede wszyst­kim złe za­koń­cze­nie, bo ta­kie­go wy­ma­gam od tego typu tek­stów. To jet hor­ror, a nie szop­ka i po­ka­za­łeś to tak, jak trze­ba było po­ka­zać. Ode mnie 5 :). Po­zdra­wiam ser­decz­nie!

Bar­dzo dobre. Czu­łam nie­po­kój, obrzy­dze­nie, miej­sca­mi strach. Kli­mat od pierw­szych do ostat­nich zdań. A je­że­li były tu ja­kieś błędy (w co wąt­pię) to fa­bu­ła za­kry­ła je cał­ko­wi­cie.
Jak na razie mój fa­wo­ryt.

Po­do­ba­ło mi się, bo choć to fan­ta­sty­ka, to praw­da ota­cza­ją­ca nas jest znacz­nie gor­sza. Tylko do­brze ukry­wa­na. Zbrod­nie wo­jen­ne do­ko­ny­wa­ne dzi­siaj są znacz­nie okrop­niej­sze i nie będę tu dawał przy­kła­dów. A opo­wia­da­nie było ok, ja tam błę­dów nie zna­la­złem, bo jak były to się przede mną ukry­ły. Masz szan­se na zwy­cię­stwo. Nie mogę oce­niać, ale szcze­re 4 i pół.:)

OK, do kon­kur­su.

Po­twier­dzam wszyst­kie do­tych­cza­so­we opi­nie moich po­przed­ni­ków - bar­dzo dobre opo­wia­da­nie grozy. Jest kli­mat, nie­po­kój i starch. Dobra ro­bo­ta. U mnie masz 5

"Wszy­scy je­ste­śmy zwie­rzę­ta­mi, które chcą przejść na drugą stro­nę ulicy, tylko coś, czego nie za­uwa­ży­li­śmy, roz­jeż­dża nas w po­ło­wie drogi." - Phi­lip K. Dick

Obrzy­dli­we. Czyli w tym wy­pad­ku: dobre.

A ja jed­nak tro­chę po­ma­ru­dzę. Jak dla mnie, to tro­chę za mało było w tym , że tak po­wiem ma­ka­bry. Jak juz miało się zro­bić cie­kwie, to ko­niec. Za­bra­kło mi naj­bar­dziej ja­kie­goś cie­ka­we­go opisu pło­ną­cej dziew­czy­ny i okła­da­nia głów­ne­go bo­ha­te­ra, bo po wsa­dze­niu mu w dupę pa­ra­li­za­to­ra, jest jakby luka. Za to tekst "pstry­czek-elek­try­czek" mnie roz­wa­lił :P Na­pi­sa­ne bar­dzo faj­nie i wcia­ga­ją­co, to praw­da, ale jed­nak wła­śnie tych opi­sów mi bra­ko­wa­ło.

Za­ufaj Al­la­ho­wi, ale przy­wiąż swo­je­go wiel­błą­da.

Bar­dzo mi się po­do­ba­ło!

Tomku, mnie też się po­do­ba­ło!

@Fa­so­let­ti: Lubię nie­do­po­wie­dze­nia. Myślę, że cza­sa­mi pewne rze­czy le­piej po­zo­sta­wić wy­obraź­ni.

Dzię­ku­ję wszyst­kim za ko­men­ta­rze. Miło mi, że się  po­do­ba­ło.

strasz­ne!!
lubię takie:))
po­zdra­wiam :))

Frag­ment z psy­cho­la­mi "stró­ża­mi prawa" - do­sko­na­ły, takie zwy­czaj­ne zło, wła­śnie takie jakie jest za­wsze i jak po­win­no być opi­sy­wa­ne- jako bez­sen­sow­ne (to w od­nie­sie­niu do tego co na­pi­sał jeden z ko­men­ta­to­rów po­wy­żej). Środ­ki wy­ra­zu faj­nie do­bra­ne, wspo­mnia­ny "przty­czek"-mocny...Gdyby to było moje opo­wia­da­nie, do­da­ła­bym tro­chę opisu sy­tu­acji z punk­tu wi­dze­nia Kaśki, ale, z dru­giej stro­ny, przy ta­kich te­ma­tach im oszczęd­niej­sze wpro­wa­dze­nie w świat, tym le­piej. Dzię­ki temu na­strój jest wła­ści­wie bu­do­wa­ny. Po­czą­tek z me­ne­la­mi-do­brze kon­tra­sto­wo szki­cu­je głów­ny pro­blem, ta stop­nio­wal­ność i za­ry­so­wy­wa­na od­wrot­ność emo­cji jest drugą z głów­nych zalet tego opo­wia­da­nia. Ale przede wszyst­kim po­dzi­wiam ten spo­sób opisu sy­tu­acji w czę­ści "po­li­cyj­nej" - "na jed­nej linii, bez emo­cji". To nie jest tylko bu­do­wa­nie na­stro­ju czy kli­ma­tu-w tym opo­wia­da­niu to praw­da w przed­sta­wie­niu sy­tu­acji jest cenna. Tomku - nie mogę oce­niać, ale do kon­kur­su marsz!

No co, jedna z lep­szych Ma­sakr.

Gra­tu­la­cje.

Twoje ko­lej­ne świet­ne opo­wia­da­nie! Ma­sa­kra!!!

Świet­ne opo­wia­da­nie! Prak­tycz­nie przez cały czas za­ska­ku­jesz. Czy­ta­jąc czło­wiek nie ma prawa prze­wi­dzieć, co na­stą­pi za chwi­lę. Jak już wcze­śniej wspo­mnia­no, bar­dzo do­brze też daw­ku­jesz na­pię­cie... Poza tym z miej­sca mnie ku­pi­łeś, wpro­wa­dza­jąc po­sta­cie czar­nych cha­rak­te­rów zwra­ca­ją­cych się do sie­bie per "pan" :) , ra­do­śnie wy­mie­nia­ją­cych ko­men­ta­rze od­no­śnie wszyst­kie­go. Nawet rze­czy naj­okrop­niej­szych... Je­dy­ne, co tro­chę mi nie pa­su­je, to imię Kaśka, ale to tylko moje su­biek­tyw­ne od­czu­cie, nie­ma­ją­ce żad­ne­go wpły­wu na ocenę tek­stu.

Mocno wcią­ga­ją­ce. Czuć na­pię­cie, strach, nie­na­wiść i bez­sil­ność. Nie­mal do ostat­nie­go zda­nia mia­łem na­dzie­ję, że ich jed­nak jakoś za­je­bie :/

Je­ba­ne po­two­ry.

Och, czy­ta­łam to już dużo wcze­śniej, na po­cząt­ku mojej byt­no­ści na por­ta­lu, kiedy grzecz­nie mil­cza­łam i się nie wy­mą­drza­łam. :)

To było prze­ra­ża­ją­ce, pa­mię­tam ten tekst do dziś.

Ge­niusz. Uka­za­nie ludz­kie­go skur­wy­syń­stwa stoi w tym tek­ście na naj­wyż­szym po­zio­mie. Po pro­stu ge­niusz.

Dzię­ki. Cie­szę się, że tekst się po­do­bał.

Bar­dzo się po­do­bał. Za­chę­cam do prze­czy­ta­nia mo­je­go EnVi­drium – Bo tak trze­ba. Też uka­zu­je ludz­kie skur­wy­syń­stwo, jak rów­nież walkę z nim. Nie jest to nic na tym po­zio­mie ale może aku­rat przy­pad­nie Panu do gustu.

Mocne!

 

Nie­do­po­wie­dzeń jest masa, ale jakoś to nie prze­szka­dza w od­bio­rze tek­stu. Lo­gi­ka wy­da­rzeń cza­sem też szwan­ku­je, a jed­nak ogól­ne wra­że­nia na bar­dzo duży plus.

 

Po­zdra­wiam!

"Przy­sze­dłem ogień rzu­cić na zie­mię i jakże pra­gnę ażeby już roz­go­rzał" Łk 12,49

Hmmm. Obrzy­dli­wy świat. Tak pa­skud­ny, że aż chce się zna­leźć w nim jakąś lukę. Co pla­no­wa­li zro­bić po­li­cjan­ci? Bo gdyby po­zo­sta­wi­li przy życiu cho­ciaż jedno ze zła­pa­nych, to zro­bi­ło­by po­twor­ną aferę. A gdyby nie, to gliny mia­ły­by dwoje ludzi do od­na­le­zie­nia. A że pa­no­wie wła­dza za­cho­wy­wa­li się, jakby to była wie­lo­krot­nie prze­ćwi­czo­na ru­ty­na… Nikt nie wie­dział, że w oko­li­cy gra­su­je psy­cho­pa­tycz­ny mor­der­ca?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Krót­kie i może dla­te­go, tak prze­raź­li­wie mocne.  Kiedy czy­tam takie opo­wia­da­nia, to za­czy­na mnie boleć głowa z bez­sil­no­ści, a to naj­lep­sza ozna­ka, że w moim przy­pad­ku, tekst bar­dzo mocno za­dzia­łał na emo­cje:) 

Fajne opo­wia­da­nie, choć na ko­la­na nie po­wa­li­ło.

Wątek tych “po­two­rów” tro­chę za mało za­zna­czo­ny, moim zda­niem, a i ma­ka­bra taka sub­tel­na… Choć wy­ra­zi­sta, tego nie od­mó­wię. Ku­le­je też nieco wia­ry­god­ność sy­tu­acji, zaś za­cho­wa­nie po­li­cjan­tów mało lo­gicz­ne.

Tyle ode mnie, po­zdra­wiam.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu prze­strze­ni ani mi­ło­ści. Jest tylko cisza."

Ko­lej­ne Twoje opo­wia­da­nie, które, jak­kol­wiek to za­brzmi, prze­czy­ta­łam z przy­jem­no­ścią.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

No tak. Ma­ka­brycz­nie dobre opo­wia­da­nie. Po­do­ba­ło mi się i udało Ci się za­trzy­mać aku­rat na takim po­zio­mie wy­na­tu­rze­nia, że lek­tu­ra spra­wia mi jesz­cze przy­jem­ność, a nie od­py­cha. Zde­cy­do­wa­nie warto było po­świę­cić czas.

 

Dzię­ku­ję! 

Nowa Fantastyka