
Do stworzenia zaklęć oraz imion postaci wykorzystałem słownik: https://wold.clld.org/vocabulary/11
Do stworzenia zaklęć oraz imion postaci wykorzystałem słownik: https://wold.clld.org/vocabulary/11
Po śmierci dusze pozbawione trosk, pragnień oraz myśli o przeszłym lub przyszłym życiu przemierzały czas i przestrzeń złączone w wiecznym powiewie. Nagle jedną z nich pochwyciła okrutna siła i zaciągnęła w konkretny moment, w konkretne miejsce.
Duszę otoczyły barwy, tworzące chaotyczne kompozycje, a także sięgające szaroburego nieba, rzędy bladych pni, które ciągnęły się, aż do ściany gęstej mgły. U jej podnóża dusza dostrzegła wielki ciemny kształt. Nagle widok przysłoniła jej szkarłatna plama. Rozległ się dźwięk, budzący skojarzenie z huczeniem wiatru, dostającego się do jaskini przez ciasną szczelinę. Dusza poczuła, że coś ją przygniata, ciągnie, wykręca.
Doświadczyła tysięcy wizji. Z początku niezrozumiałych, jednak z czasem zyskujących sens. Powracały zapomniane pojęcia i odczucia. Naraz zabrzmiały setki głosów, krzyków, śmiechów oraz kilka błagań o litość.
Wątły płomyk świecy oświetlał papiery rozrzucone na stole. Wśród nich listę nazwisk. Mężczyzna w czarnym stroju wziął ją do ręki. Pokiwał głową. Zabójca przyjął zlecenie.
Zadęto w róg bitewny. Dwie armie nacierały na siebie. Dusza przypomniała sobie ciężar buławy. Usłyszała chrzęst żelaza i trzask kości. Następnie muzykę. Kobieta o popielatych włosach tańczyła wesoło. Niespodziewanie padła bez życia. Zniknęła. Pojawił się ogromny żal, potem gniew. Uśmiechy przyjaciół działały kojąco, jednak wkrótce zastąpiły je gniewne grymasy, potem rozdziawione usta oraz oczy wytrzeszczone w przerażeniu. W końcu najbliżsi druhowie także odeszli w niebyt.
Dusza przypomniała sobie swoje imię – Timos. Timos z rodu Wirtan.
Powrócił do miejsca, w którym się zmaterializował, lecz teraz wszystko było dla niego zrozumiałe. Ujrzał bladą kobietę skrywającą twarz pod szkarłatnym kapturem. W rękach trzymała buławę – jego dawny oręż. Odstąpiła na bok. Wirtan się rozejrzał.
Kolumny podtrzymywały sklepienie wielkiej sali. Między ich trzonami, na ścianach wisiały arrasy, przedstawiające sceny bitewne oraz uczty. Za witrażami panowała bezgwiezdna noc, jedynie na horyzoncie można było dostrzec jasną łunę. W końcu sali znajdował się tron. Siedział na nim młody mężczyzna ze złotą obręczą na skroniach. Wybałuszonymi oczyma wpatrywał się w środek sali.
– Wuju… – wymamrotał.
Wirtan popatrzył w dół, na ciało zakute w stal. Miał na sobie zbroję, w której zginął. Poplamioną krwią, porysowaną i powgniataną.
– Lordzie Wirtan! – król zdobył się na odwagę i przemówił głośniej.
Duch uniósł wzrok na siostrzeńca. Ściągnął brwi. Milczał.
– Jeśli pragniesz zemsty – podjął młodzieniec – lepiej od razu sobie odpuść. I tak nie możesz zrobić mi krzywdy. Jesteś pod naszą kontrolą. – Rzucił spojrzenie w stronę czarownicy. Ta skinęła głową, uśmiechnęła się lekko.
– Dlaczego zaburzacie mój spokój? – zapytał Wirtan.
Jego głęboki głos nie tylko docierał do uszu, lecz także przenikał bezpośrednio do umysłów. Król wzdrygnął się z przestrachu.
Szybko opanował emocje i odpowiedział na pytanie ducha:
– Potrzebuję twojej pomocy, lordzie marszałku. Ja, Myron III Leytonis, nakazałem przywołać cię, byś jeszcze raz uratował nasze królestwo.
– To już nie jest moje królestwo – rzekł duch bez chwili zastanowienia.
– Może i masz rację czcigodny lordzie… Zginąłeś, udałeś się na wieczny spoczynek. Sprawy żyjących nie powinny cię już dotyczyć. A jednak stoisz teraz tutaj, całkowicie zdany na mą łaskę. Rozumiesz, że moja wola wykracza poza ten świat? – Króla Myrona ogarnął przypływ pasji. Mówił głośniej, żywo gestykulował: – Wydaję wyroki śmierci, by potem wskrzeszać! Nie masz wyboru. Będziesz mi posłuszny! Zrób to! – wydał rozkaz czarownicy.
Blada kobieta przytuliła buławę do piersi, aby jej nie upuścić. Uniosła prawą dłoń. Splotła długie palce wskazujący oraz środkowy, po czym wykrzyknęła zaklęcie w starej mowie:
– Mera unti wainôn zai duruh!
Nad wyciągniętą ku górze dłonią zmaterializowały się kolczaste pnącza. Przez chwilę wiły się niczym węże, by wreszcie dopaść ducha, opleść go od stóp do czubka głowy. Czarne ciernie przebijały zbroję i ciało. Wirtan, ku swemu zaskoczeniu, poczuł ból – ukłucia dziesiątek kolców ostrych jak sztylety. Zawył.
Zamek drżał od zawodzeń ducha. Król Myron skulił się na swym tronie. Zasłonił uszy, ale wówczas jeszcze wyraźniej słyszał wycie wuja.
Pnącza zaciskały się coraz mocniej, rozrywając przywołane do życia ciało. Wirtan prócz bólu fizycznego doznawał kompletnej bezsilności tak samo jak wtedy, gdy na polu bitwy dwóch najbliższych towarzyszy zwróciło się przeciw niemu. Mieli pozbyć się lorda marszałka z rozkazu króla. I udało im się… do pewnego stopnia. Nie zdołali nacieszyć się zaszczytami obiecanymi za zdradę. Timos zabrał ich ze sobą. Skąpany we krwi przyjaciół, czując, że i z niego ucieka życie, zaczął zawodzić i przeklinać wszystkich bogów.
Krzyczał, by złagodzić ból, lęk i żal. Krzyczał, bo pożerany przez nicość nie mógł zrobić już nic innego.
Czarownica opuściła rękę. W okamgnieniu pnącza rozluźniły się, a następnie zniknęły. Po zadanych ranach nie pozostał ślad. Cierpienie ustąpiło tak nagle, że zamiast ulgi Wirtan doznał szoku. Padł na kolana.
– Wuju wybacz… – wydusił król. – Muszę mieć pewność, że zrobisz to, czego zażądam.
– Popełniasz błąd, Myronie – wyszeptał Timos.
– Oni już tu są! – Młodzieniec zerwał się z miejsca, wyciągnął rękę w stronę witraży. – Słyszysz ich bębny? Szykują się do szturmu. Stań na murach lordzie Witran. Pokaż się i zagrzej lud do walki. Przeraź naszych wrogów!
W komnacie nastała cisza. Duch nie odpowiadał. Nasłuchiwał. W istocie, z oddali dobiegał marszowy rytm wybijany na tarabanach.
– Popełniasz błąd – powtórzył głośniej.
– Błąd? Gdzie dostrzegasz błąd, mój drogi wuju? – Młody król wykrzywił twarz w gniewnym grymasie. Pot ściekał mu po czole, po zaczerwienionych policzkach.
Młodzieniec zbliżył się do ducha i czarownicy.
– Nie ma nic cenniejszego niż królestwo. Zawsze to powtarzałeś. – Spojrzał Wirtanowi prosto w oczy. – Służyłeś mi radą wuju, a ja znienawidziłem cię, lecz teraz wiem, że to przez moją własną słabość. Nie potrafiłem przełknąć prawdy. Gorzkiej prawdy… – Opuścił głowę, westchnął ciężko. – Teraz rozumiem. Każda podłość, której się dopuściłeś, była konieczna. Mój brat… nie mogłeś pozwolić, by ktoś taki zasiadł na tronie. Niezdolny do przedłużenia linii… Kaleka.
– Milcz! – zagrzmiał lord marszałek, aż zatrzęsła się twierdza. Witraże poprzecinała pajęczyna pęknięć. Król i czarownica stracili równowagę, poupadali. Buława wypadła z ramion kobiety, z hukiem uderzyła o posadzkę.
Timos popatrzył na broń. Zrozumiał, że to ten przedmiot wiąże go ze światem żywych. Jest potrzebny czarownicy do odprawienia rytuału przyzwania. Dostrzegł, że oręż został skropiony krwią.
– Czyją? – zastanowił się Wirtan.
Kobieta w szkarłacie chwyciła buławę, zerwała się na równe nogi. Gniewnie wykrzyknęła słowa:
– Bên ginug!
Pstryknęła. Usta Wirtana zarosły skórą. Lord poruszył szczęką, usiłując coś powiedzieć. Pojąwszy, że coś jest nie tak, potarł twarz. W przerażeniu wybałuszył oczy.
– Przekraczasz granice wiedźmo – warknął Myron. – Pozwól mu mówić! Tylko niech więcej nie podnosi na mnie głosu – dodał.
Czarownica skinęła głową. Po drugim pstryknięciu Timos Wirtan odzyskał usta. Powiedział:
– Diabelskie sztuczki… Grzeszysz, Myronie.
Na twarzy młodzieńca pojawił się lekki uśmiech.
– Najważniejsze, że królestwo przetrwa.
Lord marszałek pokręcił głową.
– Co się z tobą stało, chłopcze?
– Nie jestem chłopcem! – wykrzyknął Myron.
Od razu się zmieszał, spuścił wzrok. Zacisnął pięści, postawił dwa kroki. Zatrzymał się tuż przed Wirtanem. Skrzyżowali spojrzenia.
– Chcesz mnie upokorzyć. – Do oczu młodzieńca nabiegły łzy. – Jak zawsze! Nawet gdy przyznam ci rację, ty obrócisz wszystko tak, żeby zrobić ze mnie nieudacznika. Dlatego kazałem cię zabić! Byłem tchórzem. Bałem się, że jeśli nie ja ciebie, to ty mnie… Skończyłbym tak samo, jak Leyto, nieprawdaż?… – głos mu się załamał.
– Nie. Nie planowałem twojej śmierci, Myronie… – Timos przerwał na moment, przełknął ślinę. – A zabójstwo twojego brata uznaję za swój najcięższy grzech. Przepraszam.
Myron rozchylił usta. Chciał coś powiedzieć, lecz słowa stanęły mu w gardle. W jego umyśle rozbrzmiewało echo głosu Wirtana. Głosu przepełnionego najprawdziwszą skruchą. Król wziął głęboki wdech, zacisnął zęby.
– To jakiś fortel, tak? – odezwał się w końcu. – Więcej mnie nie zmylisz starcze. – Dał znak czarownicy, po czym odwrócił się i odszedł w stronę tronu.
Ciernie, wrzask, wspomnienie bitwy. Przyjaciele, ukochana… Każde ukłucie przypominało Timosowi o tym, że jest już za późno. Nie naprawi zła, które wyrządził w ciągu życia. Zmarnował swój czas.
Gdy pnącza puściły lorda, runął na posadzkę. Z trudem podniósł się na kolana, dysząc ciężko. Kobieta w szkarłacie rzuciła zaklęcie, trzymając dłoń nad jego głową:
– Folgân Giozar tenar!
Duch gwałtownie rozpostarł ramiona. Czarownica machnęła ręką ku górze. Wirtan oderwał się od podłoża. Zawisł w powietrzu.
– Jest coraz słabszy – rzekła kobieta. – Jeśli się nie pospieszymy, potrzebna będzie następna ofiara.
Myron III Leytonis przymknął oczy, wziął głęboki oddech. Przemówił:
– Lordzie Timosie, przestań się opierać, czy robisz to z zemsty, czy z jakiegokolwiek innego powodu. Tu nie chodzi o mnie albo mojego brata. Państwo jest w potrzebie! Muszę mieć pewność, że gdy wyniesiemy buławę na mury, przemówisz do wojska. Zmotywujesz naszych ludzi do walki. Będziesz też obecny podczas bitwy. Jestem pewien, że wrodzy żołnierze, ujrzawszy cię, rzucą broń i się rozpierzchną. Pamiętają twoje dawne wyczyny. Jesteś prawdziwą legendą.
– Dobrze, zrobię, czego zapragniesz – wymamrotał Wirtan.
Król stanął na równe nogi.
– Nareszcie! – wykrzyknął ożywiony.
– Ale mam dwa warunki – Timos dodał po chwili.
Myron momentalnie utracił entuzjazm.
– Słucham. – Zasępił się, spojrzał na lewitującego ducha spod ściągniętych brwi. Wyczuwał podstęp.
– Po pierwsze jeszcze raz wysłuchasz moich przeprosin – Wirtan ważył słowa. – Wybaczysz mi lub nie, wiedz tylko, że nie próbuję cię oszukać. Myronie, posądzałem cię o głupotę i tchórzostwo tak jak i wielu innych. Tak naprawdę sam byłem głupim tchórzem. Zobaczyłem to wyraźnie, konając w błocie. Żyłem w lęku. Bałem się, że ktoś pewnego dnia zagrozi państwu, podważy naszą suwerenność. Nie miałem na celu dobra ludu. Nie pragnąłem prestiżu dla swego rodu ani osobistej satysfakcji. Nim zginąłem, wydawało mi się, że noszę brzemię. Z poczucia powinności obmyślałem plany konfliktów, często sam je wywoływałem, manipulując, kim popadło. Zastraszałem, zlecałem morderstwa. Miałem do tego dryg, jednak… nie czułem ani krztyny radości. Teraz rozumiem, że nienawidziłem życia i samego siebie. Każda zbrodnia sprawiała mi ból, lecz zamiast odpuścić, popełniałem następną. Wierzyłem, że jeśli się nie ugnę, to w końcu znikną jakiekolwiek opory i dopiero wówczas będę cokolwiek wart. Jednak wyrzuty sumienia, choć stłumione, nigdy mnie nie opuściły. Nigdy… – urwał.
Zaczął szlochać.
Król stał w bezruchu i nie potrafił wydać z siebie choćby westchnienia. Widok Wirtana zalewającego się łzami go oszołomił.
Po chwili, pomimo łez oraz łamiącego się głosu, lord marszałek kontynuował:
– Nie pozwoliłem królestwu osłabnąć, jednak jakim kosztem? Poświęciłem siebie i tyle niewinnych dusz, nie po to, by cokolwiek ocalić… lecz aby podtrzymać potęgę. Głupstwo! Błagam cię Myronie… Powiedz, że mi wierzysz… Powiedz cokolwiek…
– Wierzę w każde twoje słowo… – rzekł młodzieniec beznamiętnym głosem. – A drugi warunek?
– Powiesz mi, kto był ofiarą.
– Moja żona. – Coś błysnęło w oczach młodzieńca. Duma.
Wirtan poczuł ucisk w klatce piersiowej.
– To moja wina! – Znów zaniósł się płaczem. – Złamałem cię… Chłopcze… Złamałem…
– Źle postąpiłem? – Myron uniósł brwi. – Jaki inny los ją czekał? Urodziła mi dwie córki i była za słaba na kolejną ciążę. A ja potrzebuję dziedzica. I tak musiałbym ją odsunąć, przynieść jej hańbę. Przynajmniej na coś się przydała. – W słowach siostrzeńca pobrzmiewała ponura satysfakcja, tak dobrze znana Timosowi.
Za fasadą pozornej siły skrywała się gorycz.
Czarownica odchrząknęła znacząco. Czas uciekał.
– Odpowiedz mi krótko, lordzie marszałku – zażądał król. – Zrobisz co w twojej mocy, by wspomóc nasze wojsko?
Duch pokiwał głową. Odpuścił. Naszła go myśl, która przyniosła ulgę i jednocześnie wywołała lęk, wykręcający trzewia. To się zaraz skończy. Każda chwila odejdzie w niepamięć, nie pozostawiając po sobie śladu.
– Dobrze więc. – Myron skinął na wiedźmę. Odetchnęła z ulgą, mogąc opuścić rękę. Wirtan opadł. Rozległ się chrzęst zbroi.
– Widar sann irhuggen. – Kolejna inkantacja w starej mowie.
Duch leżący na posadzce rozbłysnął jasnoniebieskim światłem. Od światła oddzielił się promień i wystrzelił w stronę buławy, spoczywającej na wyciągniętych dłoniach czarownicy. Broń pojaśniała na moment, po czym wchłonęła cząstkę duszy. Kolejne promienie podążyły za pierwszym. Lord Wirtan stawał się coraz bardziej przezroczysty, aż wreszcie zniknął.
***
– Powinienem się przygotować. – Król ruszył w stronę wyjścia z sali.
– Zaczekaj, panie. – Kobieta w szkarłacie zatrzymała go.
– O co chodzi?
Wiedźma mocniej ścisnęła buławę w ramionach.
– Sam widziałeś… Opadł z sił. Dotrwa do bitwy, ale czy zdoła przemówić? Według mnie należy odnowić rytuał.
Myron pobladł. Rozchylił usta, wymamrotał coś pod nosem. Gwałtownie potrząsnął głową, prawie zrzucając z niej złotą obręcz.
– Poślę po jedną z moich córek – oznajmił.
Stanąwszy przed wrotami, wydał rozkaz otwarcia. Ujrzał skonsternowane twarze rycerzy i lordów, tej garstki, która pozostała mu wierna. Słyszeli rozmowy oraz krzyki, czuli trzęsienia zamku. Od starców do młodych i krzepkich wojowników, lico każdego z nich przyjęło barwę popiołu.
Myron zwrócił się do dowódcy swej gwardii:
– Przyprowadź…
– Uważaj! – wrzasnęła czarownica.
Myron w ostatnim momencie spostrzegł jasny obiekt. Odskoczył. Sztylet sięgnął twarzy, z oka trysnęła krew. Ból paraliżował, zamienił ciało króla w watę. Gdy Myron upadał, złota obręcz zsunęła mu się z głowy. Nie widział, kto go zranił. Jedno oko draśnięte, drugie załzawione.
Usłyszał miecze wysuwane z pochew. Zaszczękało żelazo, rozległy się okrzyki i przekleństwa. Ktoś zawołał:
– Na pohybel bezbożnemu tyranowi! – Myron nie zdołał rozpoznać głosu przesyconego nienawiścią.
Myślał, że poddani rozumieją jego poświęcenie. Jednak najwidoczniej część z nich wolała upadek państwa, niż wyrzeczenie się wartości. Niepewność zawładnęła rannym królem, zaczął wątpić w słuszność swoich działań.
Wiedźma zdzierała gardło, czarując:
– Blout nemen. Abên ezan! Sêla ezan opfari bluot!
Ktoś podbiegł, pomógł Myronowi wstać i odprowadził go kilka kroków. Nagle opuścił. Zderzyły się dwie klingi.
– Przestańcie! Rozkazuje wam, złóżcie broń! – krzyczał król.
Nie posłuchali. Załzawionym okiem widział tylko dwie plamy, walczące ze sobą, momentami zlewające się w jedną. Wtem usłyszał, jak ostrze rozcina miękką tkankę ludzkiego ciała. Rozległ się przedśmiertny jęk, po czym jedna z plam osunęła się na posadzkę. Myron nie potrafił stwierdzić, czy to była ta stojąca po jego stronie.
Zwycięzca pojedynku się zbliżył. Młody król, przeczuwając swój koniec, w akcie desperacji zasłonił głowę rękami. W umyśle migały wspomnienia: kasztanowe włosy, uśmiech, biała szyja ociekająca krwią.
Rycerz chwycił go za ramię, uniósł i wyprowadził z sali. Wiedźma zawodziła ochryple. Myron się obejrzał. Zamrugał ocalałym okiem. Obraz był rozmyty, ale już na tyle wyraźny, aby młodzieniec rozpoznał zmętniałe sylwetki. Dwóch zbrojnych ze sztyletami w rękach stało nad bladym ciałem kobiety. Zdarli z niej szkarłatną szatę. Jednak ona nie przestawała rzucać zaklęć:
– Sêla ezan bluot!… Utten fleisc, inen timna.
Jeden ze zbrojnych chwycił ją za rozpuszczone włosy, gwałtownie pociągnął. Zapiszczała niczym maltretowane szczenię. Żołnierz poderżnął jej gardło. Zamilkła.
Po skończeniu z czarownicą zdrajcy spostrzegli wymykającego się króla. Złorzecząc, popędzili w stronę wrót. Nagle za ich plecami zajaśniał błękit. Ryk potępionej duszy wstrząsnął zamkiem. Zbrojni, Myron i jego wybawca – wszyscy poupadali. Ze sklepienia posypał się pył, potem spadły pierwsze odłamki.
Gniewne wycie stłukło witraże, obaliło kolumny, skruszyło ściany. Na zdrajców zwaliła się kupa gruzu.
Zapadła cisza. Duch unosił się ponad zwaliskiem, oślepiając błękitnym blaskiem.
Król ocucił dowódcę gwardii, zszokowanego widokiem zjawy.
– Biegnij. Ratuj je. Wyprowadź przez lochy.
– Co z tobą, panie? – zapytał rycerz.
– Będę cię tylko spowalniał. To koniec. Spełnij mój ostatni rozkaz.
Dowódca zamrugał, jakby z początku nie rozumiejąc. Wreszcie poderwał się, ukłonił i pobiegł korytarzem, prowadzącym w głąb zamku.
Zostali sami. Myron, dygocząc, podczołgał się bliżej zwaliska. Z rany wciąż ciekła krew. Słabł z każdym uderzeniem serca. Zadarł głowę, spojrzał na jasnoniebieski płomień.
– Wybaczam… – wyszeptał.
Nie doczekał się odpowiedzi, lecz nie potrzebował jej. Czuł niczym niezmącony spokój. Wreszcie głowa młodzieńca opadła bezwładnie. Płomień zgasł.
***
Tej nocy zastępy dusz dołączyły do wiecznego powiewu, przemierzającego czas i przestrzeń. Stapiając się z nim utraciły pragnienia, troski, myśli o przeszłym i przyszłym życiu.
Cześć!
Podobał mi się opis wskrzeszenia z perspektywy ducha. Niezbyt wciągnął mnie za to dialog z królem, bo polegał tylko na wyjaśnianiu motywów.
Dzięki za przeczytanie i komentarz.
Podobał mi się opis wskrzeszenia z perspektywy ducha.
Ten opis dopisałem pod wpływem sugestii betujących. Faktycznie wyszło to całkiem ciekawie.
Niezbyt wciągnął mnie za to dialog z królem, bo polegał tylko na wyjaśnianiu motywów.
Po części zgadzam się z zarzutami odnośnie dialogu. Opowiadanie, przez dużą ilość odwołań do przeszłości postaci, sprawia wrażenie, jakby nie było do końca samodzielnym tworem, a sceną końcową dłuższej historii… Postaram się nie przesadzać z tym wyjaśnieniem motywów w moim dalszym pisaniu.
Pozdrawiam.
Lucernam olet – czuć smród wszem i wobec...
Opowiadanie, niestety, nie zdołało mnie zaciekawić. Zbyt wiele tu, jak na mój gust, wspominania przeszłych czynów i deliberacji nad tym co było, a czego odwrócić się nie da. Nie do końca też pojmuję finał – czy król nie podejrzewał, że ma nieprzyjaciół, że mógł zawiązać się spisek przeciw niemu?
…wówczas jeszcze wyraźniej słyszał katusze wuja. ―> Można słyszeć krzyki kogoś poddawanego katuszom, ale katuszy nie można słyszeć.
– Czyją? – zastanowił się Wirtan. ―> Czy to nie powinno być zapisane jak myśl? Np.: Czyją? – zastanowił się Wirtan.
Pstryknęła palcami. ―> Czy istniała możliwość, aby pstryknęła nie używając palców?
Skończyłbym tak samo, jak Leyto, nieprawdaż?… – Głos mu się załamał. ―> Skończyłbym tak samo, jak Leyto, nieprawdaż?… – głos mu się załamał.
…ale już na tyle wyraźny, aby młodzieniec rozpoznał niewyraźne sylwetki. ―> Nie brzmi to najlepiej.
Żołnierz podernżął jej gardło. ―> Literówka.
Zadarł głowę do góry, spojrzał na jasnoniebieski płomień. ―> Masło maślane – czy można coś zadrzeć do dołu?
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Fakt, wspomnień sporo, podobnie jak roztrząsania przeszłości, ale też po to wywołuje się duchy ;) Chyba ;)
Masz w tym opku haczyk, na który mnie złapałeś. Motywy Timosa właśnie. On nawet nie myślał o sobie, myślał o kraju, chciał go uczynić wielkim. Używając współczesnego języka, mażnaby go nazwać patriotą. Ale to taki szczególny patriotyzm, tchórzem podszyty. Nie był dumny ze swojego kraju, bo gdyby był, nie czułby strachu. A u kresu drogi i tak okazuje się, że ważniejsze, by być przyzwoitym człowiekiem, a nie dobrym patriotą. I i tak wszyscy dołączają do powiewu, i swoi, i wrogowie.
Klik za haczyk :)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Hej, KróluRaptorze!
Kilka razy się za tekst zabierałem. Trochę to wina mojego otoczenia ;), ale spory udział miało też otwarcie tekstu – nie jestem zwolennikiem malowania wielu zamglonych obrazów zanim jeszcze cokolwiek się wydarzy w tekście. Gubiłem się. Ale jak już przebrnąłem, to poleciało.
Na plus przemyślenia Timosa, jest refleksja nad sobą. Kto, jak nie duch, ma mieć lepsze spojrzenie na sens życia i swoje czyny?
Dialog dałoby się poprowadzić jeszcze trochę lepiej, tutaj było sporo patosu (ma to też swoje uzasadnienie – rozmawiają w końcu dwaj władcy), trochę brakło mi momentami napięcia, albo lepszej motywacji – tutaj ducha motywowała wizja tortur, może gdyby motywowały go emocje np. troska o bliskich, czy cokolwiek innego. Ale to tylko moja wizja ;)
Pozdrawiam!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Dziękuję za przeczytanie za komentarze.
Irko interpretacja bardzo dobra, chociaż może mi nie zależało tak bardzo na ukazaniu “tchórzliwego patriotyzmu”, co po prostu na zależności: tyran to najczęściej zwykły przegryw. Dzięki za klika.
Krokus, motywacją dla Timosa mogło być to, że usłyszał o potencjalnej kolejnej ofierze. Poza tym tortury działały tak, że prócz bólu fizycznego przywoływały negatywne emocje i wspomnienia, więc moim zdaniem motywacja była dobra.
Pozdrawiam.
Lucernam olet – czuć smród wszem i wobec...
Hej,
jak dla mnie za dużo chciałeś upchnąć w tej historii, przydałoby się z 20k znaków jeszcze.
Bardzo mało wiemy o królestwie i jego mieszkańcach, intryga zdrajców sprowadza się właściwie wyłącznie do rozwalenia drzwi i rzucenia się z bronią na króla, nic też nie wiadomo o tym, skąd wzięła się czarownica i przede wszystkim jak może dysponować tak ogromną mocą.
Fajne idee poruszyłeś, jak wyżej wspomniała Irka i Krokus, okrucieństwo opakowane w tchórzostwo, troska o państwo przysłania troskę o lud, że tak naprawdę nie wiadomo już do końca co jest czym (bo czymże jest królestwo bez narodu). Dla mnie przydałoby się je, te idee, tylko i aż, nieco bardziej opakować w zdania ;)
Pozdrawiam!
Che mi sento di morir
Zgodzę się z przedpiścami, że trochę tu dużo roztrząsania motywów z przeszłości. Wiadomo, że czasu mają, co kot napłakał. Tu duch słabnie, tam wojsko podchodzi pod mury. A oni sobie ucinają pogawędki…
Mam też wrażenie, że momentami znęcają się nad duchem bez potrzeby (a on słabnie, zaraz będzie konieczna następna ofiara).
Ale ogólnie tekst daje radę. Mnie też podobało się pokazanie tyranów w tchórzliwym świetle.
Babska logika rządzi!
Te początki o duszach, oparach i powiewach są nudne i niejakie.
Natomiast sama opowieść mi się podobała.
Środek to samo krwiste mięcho, fajnie rozpisane zdarzenia i plastyczni bohaterowie.
Zaklęcia też ładnie namotane.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke