- Opowiadanie: chalbarczyk - Pałac Gubernialny

Pałac Gubernialny

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Pałac Gubernialny

– Zo­bacz!

Olga po­ka­za­ła ter­mo­metr. Na wy­świe­tla­czu wid­nia­ły groź­ne czer­wo­ne cyfry: 31,5.

– Wiem, że jest go­rą­co – mruk­nę­ła Mi­cha­li­na.

– A więc?

– Co więc?

– Nie idźmy ni­g­dzie. Po­siedź­my w cie­niu. Zjedz­my lody. Zimne.

Mi­cha­li­na od­wró­ci­ła się do Olgi, zmarsz­czyw­szy brwi.

– Nie za­mie­rzam zmar­no­wać wa­ka­cji. Wa­ka­cje są na­praw­dę nie­czę­sto. Wa­ka­cje to wresz­cie nasza szan­sa na przy­go­dę przez wiel­kie pe!

– Nie wiem, po co ci to astro­der­mium.

– Astro­la­bium.

Olga wzru­szy­ła ra­mio­na­mi.

– Wszyst­ko jedno. Prze­cież można za­in­sta­lo­wać jakąś apkę.

Przy­ja­ciół­ka cza­sa­mi ją roz­cza­ro­wy­wa­ła. Mi­cha­li­na wes­tchnę­ła i spoj­rza­ła w górę. Stały przed Pa­ła­cem Gu­ber­nial­nym.

– Co teraz?

Na­grza­ne po­wie­trze drga­ło i roz­ża­rza­ło czer­wo­ny tynk ele­wa­cji, gzym­sy i ko­lum­ny. Bu­dy­nek lekko fa­lo­wał.

– Wcho­dzi­my – za­ko­men­de­ro­wa­ła Mi­cha­li­na, po­trzą­sa­jąc głową, aby od­go­nić fa­ta­mor­ga­nę.

W wy­so­kim holu, wy­ło­żo­nym chłod­ny­mi mar­mu­ra­mi, było prze­stron­nie i cicho. Sze­ro­kie, fan­ta­zyj­ne scho­dy pro­wa­dzi­ły na pię­tro, a nad scho­da­mi wi­sia­ły sczer­nia­łe por­tre­ty nie­zbyt uro­dzi­wych dam i brzu­cha­tych sar­ma­tów. Por­tie­ra za kon­tu­arem nie było.

Mi­cha­li­na zer­k­nę­ła na mapę pa­ła­cu i po­ka­za­ła ręką.

– Tędy.

Prze­szły przez wąski i niski ko­ry­tarz, który po­pro­wa­dził je naj­pierw do piw­nic, a potem na tyły bu­dyn­ku, gdzie znaj­do­wa­ło się do­dat­ko­we wyj­ście.

Za­bi­ły po­łu­dnio­we dzwo­ny i Słoń­ce we­szło w znak Raka.

Teraz – po­my­śla­ła Mi­cha­li­na i pchnę­ła cięż­kie drzwi.

 

Na Ra­dzi­wił­łow­skiej stały za­przę­żo­ne do­roż­ki jedna za drugą.

– O! – zdzi­wi­ła się Olga – a cóż to za zjazd?

Konie bez­myśl­nie żuły obrok, a do­roż­ka­rze chro­ni­li się od słoń­ca w cie­niu bu­dyn­ku. Nagle spo­śród koni wy­pa­dło dwóch chłop­ców, któ­rzy pu­ści­li się bie­giem w stro­nę drzwi, przed któ­ry­mi cią­gle stały Mi­cha­li­na z Olgą.

– Ach, nic­po­nie! Ja wam dam!

Za chłop­ca­mi cięż­ko to­czył się star­sza­wy męż­czy­zna, po­mstu­jąc i wy­gra­ża­jąc im batem.

– W nogi! – wy­sa­pał jeden z chło­pa­ków, wpadł­szy na dziew­czy­ny i cią­gnąc je za sobą. Otwo­rzył drzwi i we­pchnął wszyst­kich do środ­ka.

Stra­ci­li na chwi­lę wzrok, bo oto­czy­ły ich ciem­ność i chłód. Za ich ple­ca­mi było sły­chać, jak do­roż­karz walił pię­ścią i szar­pał klam­kę.

– Zaraz tu bę­dzie!

– Co ro­bi­my?

Nikt nie miał od­wa­gi się ode­zwać. Wresz­cie Mi­cha­li­na ru­szy­ła przo­dem.

– Chodź­cie za mną.

Prze­pro­wa­dzi­ła ich przez piw­ni­ce i po chwi­li wszy­scy byli znów w holu. Tym razem zja­wił się por­tier, który tasz­czył ja­kieś torby i cięż­ko sapał. Sta­ra­jąc się nie zro­bić ha­ła­su, prze­bie­gli na pal­cach i scho­wa­li się za wiel­kim ka­flo­wym pie­cem.

– Auć! – szep­tem krzyk­nął jeden z chłop­ców, bo ude­rzył się bo­le­śnie o że­liw­ne po­krę­tło drzwi­czek.

– Ciii…

Mi­cha­li­na się prze­stra­szy­ła, że zo­sta­ną od­kry­ci, ale wtedy dały się sły­szeć licz­ne głosy. Ktoś scho­dził z góry.

– Lo­dziu! Ach, Lo­dziu! Czy Lo­dzia wszyst­ko wzię­ła?

– Niech pani gu­ber­na­to­ro­wa się nie mar­twi, dwa kufry, ne­se­ser po­dróż­ny, klat­ka z pticą – wszyst­ko je.

– A kosz z owo­ca­mi?

– Och, ja nie­roz­gar­nię­ta! Zara przy­nio­sę.

Bożeż moj! Nigdy się nie wy­bie­rze­my…

Wyj­rze­li ostroż­nie zza pieca. Star­szy pan w ja­snym gar­ni­tu­rze, z su­mia­stym wąsem i bo­ko­bro­da­mi dy­ry­go­wał wy­no­sze­niem ba­ga­ży.

Wasze bła­go­ro­die, powóz już czeka. – Por­tier, w li­be­rii za­pię­tej pod szyję, otwie­rał głów­ne drzwi, z sza­cun­kiem nieco się schy­la­jąc.

Cho­ro­szo. Zo­sta­je­cie tu sami, w kan­ce­la­rii tylko So­ko­łow, ale wy już mu głowy nie za­wra­caj­cie. Jak skoń­czy, to jutro do nas do­je­dzie. I jemu ja­kieś ka­ni­ku­ły się na­le­żą.

– Pap­ciu – młoda dziew­czy­na wzię­ła gu­ber­na­to­ra pod rękę – a nie bę­dzie tam nudno? Ja nie lubię jeź­dzić do wód na Sła­wi­nek, tam tylko star­sze pań­stwo…

– Córuś, znaj­dziesz sobie to­wa­rzy­stwo. Prze­cież jeśli zo­sta­nie­my w mie­ście choć jesz­cze jeden dzień, to wszyst­kim to go­rą­co coś zrobi na głowę!

– Niech Anton już pa­ku­je ba­ga­że – roz­ka­za­ła gu­ber­na­to­ro­wa zmę­czo­nym gło­sem. – Jak tylko po­my­ślę, ile nas wy­trzę­sie na dro­gach… Och, Pe­ters­burg, gdzie jest mój Pe­ters­burg? Na tej pro­win­cji cał­kiem scha­mie­je­my… Co za du­cho­ta!

Gu­ber­na­to­ro­wa za­czę­ła się wa­chlo­wać, ale to nie po­mo­gło. Córka pró­bo­wa­ła ją roz­ch­mu­rzyć.

– Bo też mama ma złe po­dej­ście. W sto­li­cy też pew­nie upał i kurz. A my ode­tchnie­my u wód, a tam na pewno są już wszyst­kie damy z to­wa­rzy­stwa.

– So­niecz­ko, naj­bar­dziej o cie­bie się mar­twię, że ty wsiąk­niesz w ten Lu­blin i jego pro­stac­kie roz­ryw­ki.

Dziew­czy­na ro­ze­śmia­ła się szcze­rze.

Po chwi­li trza­snę­ły drzwi i wszyst­ko uci­chło. Nie było ni­ko­go prócz por­tie­ra, który roz­piąw­szy koł­nie­rzyk pod szyją, otarł czoło chu­s­tecz­ką.

– Co za upał! – wy­ję­czał i opadł na krze­sło.

 

***

Sie­dzie­li przy stole w su­te­re­nie, która peł­ni­ła funk­cję kuch­ni. Wszyst­ko to­nę­ło w pół­cie­niu i było przy­jem­nie chłod­no, a sło­necz­ne re­flek­sy wpa­da­ły je­dy­nie przez wy­so­ko umiesz­czo­ne małe okien­ka. Olga spraw­dzi­ła te­le­fon.

– Nie dzia­ła – mruk­nę­ła roz­cza­ro­wa­na – ba­te­ria padła?

Chło­pak, ten star­szy, wstał i nieco zbyt po­waż­nie po­wie­dział:

– Za­cznij­my od przed­sta­wie­nia się. Nie wiem, co ko­le­żan­ki tu robią, ale to nie jest miej­sce dla byle kogo. Od­pro­wa­dzi­my ko­le­żan­ki do domu, bo tu może być nie­bez­piecz­nie.

– Jeśli jest tak nie­bez­piecz­nie, to w takim razie, co ko­le­dzy tu robią, hę?

– My to co in­ne­go – młod­szy chło­pak wydął po­licz­ki – my je­ste­śmy eks-pro-la-to-ra-mi!

– Chyba: eks­plo­ra­to­ra­mi… – Mi­cha­li­na od­ru­cho­wo po­pra­wi­ła.

Star­szy chrząk­nął, żeby dodać sobie od­wa­gi.

– Je­stem Ana­tol, ale wszy­scy mówią mi Tolek, a to mój brat Mi­chaś.

Obaj mieli jasne czu­pry­ny, białe ko­szu­le z kroch­ma­lo­ny­mi koł­nie­rzy­ka­mi i krót­kie spoden­ki na szel­kach. Star­szy miał wy­pcha­ną torbę na skó­rza­nym pasku. Mi­cha­li­na po­my­śla­ła, że wy­glą­da­ją tro­chę jak sta­ty­ści z filmu o la­tach dwu­dzie­stych.

– No do­brze – za­czął Tolek, gdy wszy­scy już się przed­sta­wi­li – niech ko­le­żan­ki po­wie­dzą, co tu robią.

– Naj­pierw wy.

– My szu­ka­my pew­nej ta­jem­ni­czej rze­czy, a gdy ją znaj­dzie­my…

Tolek za­krył usta bratu, nie­za­do­wo­lo­ny, że się tam­ten wy­ga­dał.

– A cóż to ta­kie­go ko­le­dzy szu­ka­ją? Bo tak się skła­da, że my szu­ka­my cze­goś bar­dzo waż­ne­go, co się na­zy­wa astro… astro­no­mo…

– Astro­la­bium?

– Wła­śnie!

– Hmm, i my tego szu­ka­my – po­wie­dział Tolek bez sym­pa­tii.

– W takim razie bę­dzie faj­nie, jeśli zor­ga­ni­zu­je­my wspól­ną wy­pra­wę. – Olga zda­wa­ła się nie do­strze­gać na­pię­cia, które nad nimi wszyst­ki­mi za­wi­sło.

– Ale tylko pod wa­run­kiem, że to ja do­wo­dzę – po­wie­dzia­ła Mi­cha­li­na twar­do.

– Je­ste­ście tylko dziew­czy­na­mi – Tolek za­darł nosa – to my z Mi­cha­siem po­win­ni­śmy prze­wo­dzić wy­pra­wie.

– Ale to ja mam mapę.

Roz­ło­ży­ła dużą płach­tę gru­be­go pa­pie­ru, na któ­rej wy­ry­so­wa­ne były plany Pa­ła­cu Gu­ber­nial­ne­go.

– Jest na niej miej­sce ukry­cia astro­la­bium?

Po­ka­za­ła w kółku czer­wo­ną li­ter­kę „A”.

– Phi, za­pa­mię­ta­my, gdzie to jest i nie bę­dzie­my po­trze­bo­wać wa­szej mapy!

– Nie tra­fi­cie bez mapy. Nie tylko jest po­ka­za­ne g d z i e jest astro­la­bium, ale też j a k do niego tra­fić. To jak bę­dzie? – Mi­cha­li­na oczy­wi­ście nie za­mie­rza­ła ustą­pić.

Tolek z Mi­cha­siem coś po­szep­ta­li mię­dzy sobą i star­szy z braci po­wie­dział:

– Do­brze, ale od­kry­wać skarb bę­dzie­my razem.

Gdy do­szli do ta­kie­go po­ro­zu­mie­nia, za­czę­li roz­glą­dać się po su­te­re­nie. Była tu i wę­glo­wa kuch­nia z fa­jer­ka­mi, i kre­dens, i szaf­ki z ron­dla­mi, i półki bie­gną­ce wzdłuż ścian. Na pół­kach równo w rząd­ku stały prze­two­ry w du­żych sło­jach z na­kle­jo­ny­mi ozdob­ny­mi ety­kie­ta­mi.

– Jak my­śli­cie, mo­że­my się jed­nym sło­jem po­czę­sto­wać?

– No nie wiem, jak nas zła­pią, to bę­dzie kęsim!

– Mam parę gro­szy – Tolek wy­sy­pał mo­ne­ty na stół – mo­że­my je zo­sta­wić w za­mian.

Dziew­czy­ny skwa­pli­wie przy­tak­nę­ły i wy­bra­ły słoik z na­pi­sem „Sucha kon­fi­tu­ra”, w któ­rym były owoce w cu­krze.

– Gdy znaj­dzie­my nasz skarb – Mi­chaś pod­kre­ślił słowo ‘nasz’, rów­no­cze­śnie za­ja­da­jąc się mo­re­lą – to czyj on bę­dzie?

– Ni­czyj. Astro­la­bium dzia­ła tylko dziś. Po­słu­chaj tego.

Tolek wyjął z torby sta­ro­świec­ki no­tat­nik w znisz­czo­nej opra­wie i za­czął czy­tać:

 

Z tego ty­tu­łu, że licz­ba jest za­sa­dą rze­czy, i że licz­ba jest ra­cjo­nal­no­ścią i miarą – wszyst­ko można ująć w miary ilo­ścio­we. Nie tylko rze­czy świa­ta pod­księ­ży­co­we­go zbu­do­wa­ne­go z ele­men­tów i spra­wia­ją­cych po­wsta­wa­nie i gi­nię­cie, ale rów­nież rze­czy świa­ta nad­księ­ży­co­we­go, które trwa­ją, po­ru­sza­jąc się jed­no­staj­nym ru­chem ko­ło­wym. Bieg gwiazd i pla­net wzdłuż swo­ich sfer musi wy­ko­ny­wać ko­smicz­ną mu­zy­kę, którą można usły­szeć je­dy­nie mając spe­cjal­ną do tego ma­chi­ne­rię…

 

– Nic z tego nie ro­zu­miem – jęk­nę­ła Olga.

– Po pro­stu, jak znaj­dzie­my aster… aspor…

– Astru­men­tum – pod­po­wie­dzia­ła Mi­cha­sio­wi Olga.

– Wła­śnie, astru­men­tum, to usły­szy­my, jak gwiaz­dy śpie­wa­ją.

– Phi, a cóż może być w tym cie­ka­we­go?

– Gwiaz­dy mogą wy­szep­tać do ucha swoją ta­jem­ni­cę tylko wy­bra­nym i wy­jąt­ko­wym od­kryw­com. Czyli mnie i bratu.

– Wiel­kie mi me­cy­je! – Olga wy­dę­ła usta i uda­wa­ła, że ga­da­nie Mi­cha­sia ją nie in­te­re­su­je, ale w duchu za­sta­na­wia­ła się, czy na­praw­dę tylko chło­pa­ki będą sły­szeć ten szept gwiazd.

Wtedy od stro­ny scho­dów, które tu pro­wa­dzi­ły z holu, do­bie­gło szu­ra­nie.

– Scho­waj­cie się!

Wszy­scy się roz­bie­gli po kuch­ni i przy­cup­nę­li za szaf­ka­mi. Mi­cha­li­na po­ka­zy­wa­ła na migi, żeby byli cicho.

– Przy­naj­mniej w piw­ni­cy nieco chłod­niej. Nie ma to jak stare, grube mury…

Tolek wyj­rzał ostroż­nie.

To był por­tier, ale teraz już bez li­be­rii i jakby tro­chę star­szy.

– Gdzie ja im teraz zawór znaj­dę – por­tier na­wy­kły do sa­mot­no­ści mówił do sie­bie.

Po chwi­li do­bie­gło ich jego uty­ski­wa­nie, ja­kieś stu­ka­nie i rumor. Nie za­ba­wił jed­nak długo i nie za­in­te­re­so­waw­szy się pu­stym sło­jem na stole, po­czła­pał z po­wro­tem na górę.

 

***

Stali pod drzwia­mi, na któ­rych wid­nia­ła ta­blicz­ka z na­pi­sem „Канцелярия".

– Kan-ce-la-ria – prze­czy­tał Mi­chaś.

– Umiesz czy­tać po rusku? – zdzi­wi­ła się Olga.

– Ech – wes­tchnął na to Tolek i mach­nął ręką. – Ta­kie­go bel­fra mamy, że zaraz sami mo­ska­la­mi zo­sta­nie­my. Tu ma być astro­la­bium?

– Nie – Mi­cha­li­na od­po­wie­dzia­ła szep­tem – przej­dzie­my tylko przez kan­ce­la­rię na drugą stro­nę, a tam albo stry­chem przej­dzie­my nad bi­blio­te­ką i salą ko­min­ko­wą, albo cał­kiem na­oko­ło.

– A nie mo­że­my dołem, bez szwen­da­nia się po stry­chach?

Mi­cha­li­na po­trzą­snę­ła głową.

– Na mapie nie ma przej­ścia ani dla nas, ani dla nich – spoj­rza­ła na chłop­ców.

– Ech, ta twoja mapa. – Olga wo­la­ła­by, żeby ich wy­pra­wa po skarb była tro­chę mniej mę­czą­ca.

Mi­cha­li­na na­ci­snę­ła ostroż­nie klam­kę i uchy­li­ła drzwi. W środ­ku, za biur­kiem za­wa­lo­nym tecz­ka­mi i pa­pie­ra­mi sie­dział męż­czy­zna, za­pew­ne So­ko­łow, i pra­co­wał. Pisał, pod­kre­ślał i prze­kła­dał. Co jakiś czas na­le­wał do kie­lisz­ka ru­bi­no­we­go płynu i wy­chy­lał dusz­kiem.

Da, mnie nada nie­mnożko… szczo to ja… mnie isz­cze­znut tuda…

Kan­ce­li­sta beł­ko­tał coś już za­mro­czo­ny al­ko­ho­lem.

– Czy aby na pewno tędy? – szep­nął Tolek.

Mi­cha­li­na po­stu­ka­ła pal­cem w mapę.

– Prze­cież mówię.

Pchnę­ła drzwi, które otwo­rzy­ły się z ję­kiem, ale chło­pak przy­trzy­mał ją za ramię.

– A jeśli nas zła­pie?

– Tchórz – po­pa­trzy­ła na niego z lekką po­gar­dą.

Wśli­zgnę­li się do środ­ka, wstrzy­mu­jąc od­dech. Wszę­dzie było pełno re­ga­łów, usta­wio­nych w cia­snych rzę­dach, a do­ku­men­ty, for­mu­la­rze i księ­gi le­ża­ły na pod­ło­dze, two­rząc pa­pie­ro­we pi­ra­mi­dy. Kry­jąc się za me­bla­mi, za­czę­li się po­su­wać w stro­nę prze­ciw­le­głej ścia­ny. Urzęd­nik nie zwra­cał na nich uwagi, chyba nie wie­dział, co się wokół niego dzie­je. Nagle Mi­chaś się po­tknął, pró­bo­wał zła­pać półki, ale tylko ścią­gnął na sie­bie sto­ją­ce tam książ­ki. Pi­ja­ny So­ko­łow wzdry­gnął się i wsta­jąc strą­cił ka­raf­kę, która roz­pry­sła się na pod­ło­dze.

Job twoju mać!

Za­ta­cza­jąc się, pod­szedł i chwy­cił Mi­cha­sia za koł­nierz.

A ty kto? Wor jakij? Nu, ja tie­bia… w tiur­mu…

Mi­chaś za­czął ża­ło­śnie pła­kać. Pró­bo­wał się wy­rwać, ale kan­ce­li­sta trzy­mał mocno.

Ty pol­ska­ja swo­łocz, ty…!

So­ko­łow wpa­dał w szał, na ustach miał pianę, a z prze­pi­cia na po­licz­ki wy­peł­zły mu ru­mień­ce. Zła­pał chłop­ca za gar­dło i za­czął dusić. Tolek pa­trzył na to sze­ro­ko otwar­ty­mi ocza­mi i nie mógł się ru­szyć ani wydać żad­ne­go dźwię­ku. Prze­ra­że­nie go spa­ra­li­żo­wa­ło. Mi­chaś roz­pacz­li­wie pró­bo­wał łapać po­wie­trze. Nagle Tolek po­czuł, że ktoś go pchnął na ścia­nę. Mi­cha­li­na do­sko­czy­ła do biur­ka, chwy­ci­ła ka­ła­marz i z całej siły roz­bi­ła na gło­wie So­ko­ło­wa. Atra­ment zmie­szał się z krwią, a kan­ce­li­sta chwy­ciw­szy się za skro­nie, pu­ścił Mi­cha­sia.

– Bie­giem!

Prze­bie­gli mię­dzy pół­ka­mi do tyl­ne­go wyj­ścia, wy­pa­dli na ko­ry­tarz, a drew­nia­ne klep­ki za­dud­ni­ły. Ko­ry­tarz skrę­cił. Po pra­wej i lewej stro­nie umiesz­czo­nych było kil­ko­ro drzwi, które Tolek pró­bo­wał otwo­rzyć.

Za­mknię­te. Te też za­mknię­te.

Wresz­cie udało mu się i we­pchnął wszyst­kich do jed­ne­go z pokoi. Za­mknął szyb­ko drzwi i przy­ło­żył ucho, nie­spo­koj­nie na­słu­chu­jąc. Pałac tonął jed­nak w ciszy i chyba nikt ich nie gonił. Spoj­rzał na brata. Mi­chaś po­ły­kał łzy. Mi­cha­li­na bluz­kę miała po­pla­mio­ną atra­men­tem. Stała pod ścia­ną i ner­wo­wo ob­gry­za­ła pa­znok­cie. Za­go­to­wał się w nim gniew.

– Nie chcę z tobą mieć nic wspól­ne­go! – krzy­czał, a wście­kłość za­sła­nia­ła mu oczy mgłą. – Wie­dzia­łem, że dziew­czy­ny się do ni­cze­go nie na­da­ją! Jeśli… jeśli Mi­cha­sio­wi coś by się stało…

– Ale prze­cież wszyst­ko do­brze się skoń­czy­ło – Olga nie­śmia­ło pró­bo­wa­ła za­ła­go­dzić sy­tu­ację.

– Nie mia­łam po­ję­cia… – za­czę­ła nie­pew­nie Mi­cha­li­na, ale Tolek nie miał za­mia­ru jej słu­chać.

– Nigdy już się nie ode­zwę do ni­ko­go tak za­ro­zu­mia­łe­go jak ty!

– Ale to Mi­cha­li­na mnie ura­to­wa­ła, zo­bacz, jesz­cze mam ślad na szyi – Mi­chaś po­ka­zy­wał bratu czer­wo­ne plamy.

Tolek przy­po­mniał sobie, jak nie mógł się ru­szyć. Jak zo­sta­wił brata na pa­stwę ro­syj­skie­go urzęd­ni­ka. Fala go­rą­ca bo­le­śnie go ude­rzy­ła, aż chwy­cił się za serce i zgiął wpół.

– Ja też nie chcę cię znać! Zo­ba­czysz, bę­dzie­cie się krę­cić w kółko! Nie znaj­dzie­cie ani skar­bu, ani wyj­ścia! Utknie­cie w pa­ła­cu już na za­wsze!

Od­wró­ci­ła się ze zło­ścią i razem z Olgą ucie­kły. Chłop­cy zo­sta­li sami.

– Nie­na­wi­dzę cię! – Mi­chaś rzu­cił się na brata z pię­ścia­mi. – A jak stąd nigdy nie wyj­dzie­my? A jak nie znaj­dzie­my na­sze­go skar­bu? Dla­cze­go za­wsze mu­sisz wszyst­ko ze­psuć?!

Po po­licz­kach cie­kły mu brud­ne łzy. Tolek za­gryzł wargę.

Co za głu­piec ze mnie! Ten mój nie­wy­pa­rzo­ny język!

– Już do­brze – uspo­ka­ja­ją­co kle­pał go po ple­cach – już nie rycz. Obie­cu­ję, że znaj­dzie­my dziew­czy­ny i razem znaj­dzie­my skarb.

– Przy­rze­kasz?

– Chodź, do­go­ni­my je.

Tolek pu­ścił się bie­giem ko­ry­ta­rzem, któ­rym przed chwi­lą po­szły Mi­cha­li­na z Olgą. Z lewej wy­so­kie okna otwie­ra­ły się na plac przed pa­ła­cem. Po pra­wej we wnę­kach stały na pół­ko­lum­nach rzeź­by an­tycz­nych bogiń i he­ro­sów o pu­stym i ka­mien­nym wzro­ku. Wy­da­wa­ło mu się, że ko­ry­tarz po­wi­nien koń­czyć się scho­da­mi, pro­wa­dzą­cy­mi na pię­tro, ale scho­dów nie było. Tolek pa­trzył zdzi­wio­ny na ślepą ścia­nę, która przed nim wy­ro­sła nie wie­dzieć skąd.

Za­wró­cił, bio­rąc brata za rękę.

– Tu nie ma przej­ścia.

A jeśli… a jeśli pałac po­ły­ka in­tru­zów? Jeśli prze­sta­wia ścia­ny i scho­dy, aby­śmy nigdy się nie zna­leź­li?

Za­drżał.

– Wi­dzia­łem na mapie, że aby do­stać się do wyj­ścia, trze­ba przejść przez ba­wial­nię i oran­że­rię. Chodź­my w tę stro­nę.

Ar­ka­do­wy pasaż po­pro­wa­dził ich do oran­że­rii o szkla­nym dachu. Chłop­ców oto­czył ogród pełen róż, eg­zo­tycz­nych kwia­tów i ma­łych drze­wek z raj­ski­mi ja­błusz­ka­mi i cy­tru­sa­mi. Nad nimi roz­po­ście­ra­ły się wa­chla­rze palm, które ma­je­sta­tycz­nie wy­ra­sta­ły z ogrom­nych donic. Sta­ro­żyt­na bo­gi­ni z ala­ba­stru spo­glą­da­ła znad liści lauru.

– A co z opo­wie­ścia­mi gwiazd? Czy nie mó­wi­łeś, że można je usły­szeć tylko dziś?

Przy­go­to­wy­wa­li się do swo­jej wy­pra­wy od dłuż­sze­go czasu. Tolek spraw­dzał mapy nieba i skru­pu­lat­nie stu­dio­wał no­tat­ki, sta­ra­jąc się usta­lić, gdzie w pa­ła­cu znaj­du­je się astro­la­bium. Oczy­wi­ście, że bę­dzie za­wie­dzio­ny, jeśli się pod­da­dzą, ale nigdy, prze­nig­dy nie na­ra­zi Mi­cha­sia jesz­cze raz na nie­bez­pie­czeń­stwo.

– Hmm. Może uda nam się po­słu­chać gwiazd kiedy in­dziej.

Z oran­że­rii prze­szli do ba­wial­ni. Wy­so­kie okna wpusz­cza­ły zbyt dużo słoń­ca, które roz­sz­cze­pia­ło się na jed­no­ta­flo­wych lu­strach, zło­tych ra­mach i srebr­nych kan­de­la­brach. Głu­chy od­głos ich kro­ków niósł się pod sufit, na któ­rym wy­ma­lo­wa­no idyl­licz­ne pa­ster­skie sceny, oszu­ku­jąc widza ilu­zją ob­ło­ków i po­dmu­chów wia­tru. W ba­wial­ni było kil­ko­ro drzwi. Tolek wy­brał te naj­dal­sze i zna­leź­li się w oka­za­łej sali z ko­min­kiem, któ­re­go strze­gły dwa mar­mu­ro­we lwy. Na środ­ku stały szez­long i okrą­gła ka­na­pa, obita czer­wo­nym plu­szem. Czte­ry wyj­ścia pro­wa­dzi­ły we wszyst­kich kie­run­kach.

– Może tędy – mruk­nął do sie­bie.

– O! – zdzi­wił się Mi­chaś – jesz­cze jedna oran­że­ria?

Ale Tolek wie­dział, że to nie jest inna oran­że­ria.

Znik­nę­ły do­ni­ce z ró­ża­mi, drzew­ka po­ma­rań­czo­we i cy­try­no­we. Palmy były niż­sze, teraz usta­wio­ne wśród fi­ku­sów i skrę­co­nych pa­pro­ci. Je­dy­nie posąg Afro­dy­ty, wsty­dli­wie scho­wa­ny wśród liści, był taki sam, jak przed­tem.

Za­wró­ci­li do sali z lwami.

– Po­cze­kaj tu na mnie, coś spraw­dzę.

Wyjął ma­nier­kę z wodą i ce­bu­la­rza i podał Mi­cha­sio­wi, po­sa­dziw­szy go na ka­na­pie. Sam prze­szedł na drugą stro­nę i sta­nął w progu. Na­stęp­nym po­miesz­cze­niem była ba­wial­nia, ale ze ścian znik­nę­ły lu­stra, za to po­środ­ku stał for­te­pian i rzędy krze­seł. Tolek cof­nął się prze­stra­szo­ny, ale Mi­chaś spo­koj­nie jadł ce­bu­la­rza, ma­cha­jąc no­ga­mi w po­wie­trzu. Siadł obok brata.

– Słu­chaj, myślę, że mo­że­my tu od­po­cząć zanim upał nie ze­lże­je.

Sta­rał się, aby za­brzmia­ło to jak naj­bar­dziej bez­na­mięt­nie.

 

***

– Nie wiem, czemu je­steś taka upar­ta. To twoje po­szu­ki­wa­nie przy­go­dy prze­sta­ło być fajne. – Olga ob­ra­żo­na po­szła przo­dem.

Mi­cha­li­na obej­rza­ła się i zo­ba­czy­ła, jak Tolek zo­stał uwię­zio­ny po dru­giej stro­nie ścia­ny, na któ­rej wi­sia­ło teraz wiel­kie, krysz­ta­ło­we zwier­cia­dło. Pa­trzył z dru­giej stro­ny lu­stra wprost na Mi­cha­li­nę, ale jej nie do­strze­gał. Pró­bo­wał zna­leźć jakiś wyłom w murze po swo­jej stro­nie, lecz przej­ście dla niego było za­mknię­te. Wi­dzia­ła, jak wziął Mi­cha­sia za rękę i za­wró­ci­li.

Za­ci­snę­ła zęby.

Do­brze mu tak. Nawet jeśli będą się błą­kać po pa­ła­cu całą noc – nie za­mie­rzam ich ża­ło­wać!

Do­go­ni­ła Olgę.

– Same znaj­dzie­my astro­la­bium. Nie są nam oni do ni­cze­go po­trzeb­ni!

Ale gdy po dłu­giej wę­drów­ce do­tar­ły do wschod­nie­go skrzy­dła, sta­nę­ły przed ta­blicz­ką „Przej­ścia nie ma”. Wszę­dzie były po­roz­kła­da­ne na­rzę­dzia, tacz­ki, worki z ce­men­tem i wia­dra z farbą. Po­zo­sta­wio­ne przez ro­bot­ni­ków radio skrze­cza­ło nie­zro­zu­mia­le.

– Och, nie! Mu­si­my jakoś to obejść!

Jed­nak przej­ście było za­mu­ro­wa­ne. Olga sia­dła na pod­ło­dze roz­cza­ro­wa­na.

– Wiesz – za­czę­ła – myślę, że by­ło­by faj­nie, gdy­by­śmy ten skarb od­kry­li wspól­nie. Prze­cież może się tak zda­rzyć, że fak­tycz­nie tylko chło­pa­ki usły­szą opo­wie­ści gwiazd. Jeśli są praw­dzi­wy­mi od­kryw­ca­mi, oczy­wi­ście. Skoro tak na­praw­dę to nasza wy­pra­wa, to nie mo­że­my im oddać całej przy­jem­no­ści z przy­go­dy. Tak myślę.

– Jak tak bar­dzo chcesz – po­wie­dzia­ła Mi­cha­li­na sztucz­nie obo­jęt­nym gło­sem – to mogę ich zna­leźć. Prze­cież mam mapę.

– A cóż mapa nam po­mo­że?

– Mapa ma war­stwy – roz­kła­da­ła ar­kusz na pod­ło­dze, wy­gła­dza­jąc go ręką – jeśli znaj­dę izo­me­trycz­ne punk­ty wszyst­kich warstw, prze­szło­ści i przy­szło­ści, to mogę wy­zna­czyć wspól­ny, nie­ru­cho­my punkt, wokół któ­re­go wszyst­ko się kręci, zresz­tą tak jak wokół Gwiaz­dy Po­lar­nej. Jeśli gdzieś chło­pa­ki mogą być – to tylko tam.

– Jeśli tak mó­wisz…

Mi­cha­li­na za po­mo­cą ołów­ka za­bra­ła się do wy­zna­cza­nia środ­ka mapy, a Olga przy­glą­da­ła się temu tro­chę znu­dzo­na. Wresz­cie Mi­cha­li­na po­sta­wi­ła krzy­żyk w jed­nym z po­miesz­czeń.

– Tutaj.

Bie­gła tak szyb­ko, jakby chcia­ła oszu­kać geo­me­trię pa­ła­cu. Sta­nę­ła przed drzwia­mi sali ko­min­ko­wej. Olga do­tar­ła po chwi­li zdy­sza­na. Mi­cha­li­na po­ło­ży­ła rękę na klam­ce.

Jeśli ich nie bę­dzie, to chyba na dobre się zgu­bi­li.

Ale byli.

Tolek i Mi­cha­li­na sta­nę­li na­prze­ciw. Spoj­rze­li na sie­bie nie­pew­nie, ale zaraz spu­ści­li wzrok spe­sze­ni. Nie­zręcz­na cisza się prze­dłu­ża­ła, więc oboje w tym samym cza­sie po­sta­no­wi­li coś po­wie­dzieć.

– Prze­pra­szam.

– To już zgoda bę­dzie? Zgoda? – Mi­chaś pod­ska­ki­wał do­ko­ła nich pod­eks­cy­to­wa­ny.

Mi­cha­li­na ode­tchnę­ła z ulgą.

– Może być zgoda.

 

***

Szli przez am­fi­la­dę pokoi, otwie­ra­jąc na­stęp­ne i na­stęp­ne drzwi. Wszę­dzie było pusto, tylko cie­pły wiatr pod­no­sił tiu­lo­we fi­ran­ki i krę­cił nimi bez­gło­śnie. Słoń­ce wy­bie­la­ło kwia­to­wy deseń tapet na ścia­nach i od­bi­ja­ło się w ser­want­kach i krysz­ta­ło­wych wa­zo­nach. Zna­leź­li się wresz­cie w ostat­nim po­ko­ju, peł­nym za­ku­rzo­nych mebli, ksią­żek i wy­pło­wia­łych dy­wa­nów. Mi­cha­li­na ro­zej­rza­ła się nie­pew­nie.

– Nie wiem, co dalej. Coś tu się nie zga­dza z mapą.

– Tu ma być ukry­te to coś, ten nasz skarb? – Olga otrze­pa­ła ręce z kurzu. – Twoja mapa może być prze­sta­rza­ła, zo­bacz, wszę­dzie góry sta­ro­ci. Mu­si­my tu po­szu­kać ta­jem­ne­go przej­ścia.

– Ta­kie­go za­mu­ro­wa­ne­go? – do­py­ty­wał się Mi­chaś.

– Może być za­mu­ro­wa­ne, a może być tylko za­sta­wio­ne szafą. Naj­pierw ta. – Olga po­ka­za­ła dwu­drzwio­wy, cięż­ki mebel.

Za­bra­li się do prze­su­wa­nia bie­liź­niar­ki, a gdy od­su­nę­li ją nieco, za­czę­li opu­ki­wać ścia­nę. Roz­legł się pusty od­głos.

– Ach! Tutaj rze­czy­wi­ście może być ta­jem­ny pokój!

Tolek wyjął nożyk i od­ciął ta­pe­tę na wy­so­ko­ści ukry­tej fra­mu­gi. Zdar­li pa­pier i od­sło­ni­ły się przed nimi znisz­czo­ne drzwi. Pod­wa­żył zamek i drzwi ustą­pi­ły.

– Otwar­te.

Prze­ci­snę­li się przez wą­skie przej­ście do po­miesz­cze­nia peł­ne­go świa­tła. Wzbi­ja­li ob­ło­ki kurzu, który wi­ro­wał w smu­gach słoń­ca, wpa­da­ją­ce­go przez wy­ku­szo­we okna. Mu­siał to być kie­dyś ga­bi­net, bo na środ­ku stało duże biur­ko, z przy­bo­ra­mi do pi­sa­nia, teraz po­kry­ty­mi grubą war­stwą bia­łe­go pyłu. Pod ścia­na­mi na pół­kach stały glo­bu­sy, mo­de­le sło­necz­ne i mapy gwiazd, za­ku­rzo­ne i bez życia. Po­de­szli bli­żej. Tolek wy­cią­gnął z kie­sze­ni chust­kę i ostroż­nie za­czął od­ku­rzać to, co le­ża­ło na biur­ku.

– Co to?

– To jest wła­śnie astro­la­bium.

Astro­la­bium było mie­dzia­ną tar­czą o wielu wska­zów­kach i pier­ście­niach, na któ­rych wy­ry­te zo­sta­ły po­dział­ki i cyfry.

– I to jest nasz skarb? – Mi­chaś był roz­cza­ro­wa­ny.

– Skarb nie musi być ze złota. – Tolek skar­cił brata. – Kiedy astro­la­bium zo­sta­nie uru­cho­mio­ne pod­czas prze­si­le­nia let­nie­go, same ciała nie­bie­skie na­sta­wią miary astro­la­bium na od­po­wied­nie war­to­ści i wtedy usły­szy­my nie­zna­ną mowę i mu­zy­kę gwiazd. Cóż może być cie­kaw­sze­go!

Mi­chaś nie wy­glą­dał na prze­ko­na­ne­go, ale po­god­nie po­wie­dział:

– Jak chcesz. Może to być nasz skarb.

 

***

Ogrom­ny Księ­życ za­wisł nad nimi tak nisko, że gdyby tylko wspię­li się na palce, to mo­gli­by go do­tknąć. Świe­cił po­ma­rań­czo­wym, cie­płym bla­skiem, kła­dąc złoty po­ca­łu­nek na da­chach i pla­cach mia­sta, gła­dząc ich po wło­sach. Fir­ma­ment roz­ża­rzył się błę­kit­ny­mi gwiaz­da­mi, a nie­zna­ne kon­ste­la­cje za­czę­ły że­glo­wać po czerw­co­wym nie­bie. Mgła­wi­ce i ko­me­ty, pla­ne­ty i ich księ­ży­ce, me­te­ory i okru­chy skal­ne – wszyst­ko za­czę­ło się po­wo­li ob­ra­cać.

Tolek wło­żył klu­czyk w zamek i prze­krę­cił, a astro­la­bium cicho za­brzę­cza­ło, uru­cha­mia­jąc mie­dzia­ne pier­ście­nie. Po­ło­ży­li się na cie­płej ziemi i spoj­rze­li na niebo. Po­wo­li do ich uszu za­czę­ła do­cie­rać mu­zy­ka gwiazd. Pla­ne­ty trą­ca­ły nie­wi­dzial­ne stru­ny orbit, błę­kit­ne karły dźwię­cza­ły ra­do­sny­mi wy­so­ki­mi to­na­mi. Mgła­wi­ce nur­ko­wa­ły w głę­bo­ką stud­nię ko­smo­su, wy­do­by­wa­jąc zeń echa dzwo­nów i dzwon­ków, czer­wo­ne ol­brzy­my brzmia­ły cie­pło i słod­ko. Ga­lak­ty­ka An­dro­me­dy śpie­wa­ła jakąś pieśń bez słów, pełną po­god­nych brzmień i skocz­nych me­lo­dii.

Jakie to pięk­ne – po­my­śla­ła Olga.

– Niebo opo­wia­da mi cu­dow­ną bajkę – szep­nął Mi­chaś.

– A o czym? – Tolek był tak samo za­chwy­co­ny.

– O skrzy­dla­tych smo­kach, które płyną od gwiaz­dy do gwiaz­dy, szu­ka­jąc cza­ro­dziej­skie­go krysz­ta­łu. Kiedy go znaj­dą, rzucą go w nasze Słoń­ce, a wtedy ono wy­try­śnie zie­lo­nym pro­mie­niem i stwo­rzy im zie­lo­ny świat, w któ­rym będą mogły za­miesz­kać.

Obłok Ma­gel­la­na jak efe­me­rycz­ny woal nie­spiesz­nie dry­fo­wał za ho­ry­zont, zo­sta­wia­jąc za sobą spo­koj­ne i coraz cich­sze brzmie­nia.

Mi­chaś i Olga zmę­cze­ni za­snę­li.

Może śni im się, że że­glu­ją po stru­nach wszech­świa­ta?

Mi­cha­li­na spoj­rza­ła na Tolka.

– Prze­pra­szam za Mi­cha­sia – po­wie­dzia­ła cicho – nie wie­dzia­łam, że jest tak nie­bez­piecz­nie w wa­szym czas… – ugry­zła się w język.

Chło­pak jed­nak nie wy­glą­dał na zdzi­wio­ne­go.

– Już wiesz, że nie je­ste­śmy z tego sa­me­go czasu.

Ski­nął głową.

– Do­my­śli­łem się.

– Skąd wie­dzia­łeś, że przyj­dzie­my po was do sali z ko­min­kiem?

– Tak na­praw­dę nie wie­dzia­łem. Bałem się, że na­ga­da­łem ci okrop­nych rze­czy i nie bę­dziesz chcia­ła wró­cić. Mia­łem tylko na­dzie­ję, że skoro tamto miej­sce nie prze­cho­dzi z prze­szło­ści w przy­szłość, to jest szan­sa, że się od­naj­dzie­my.

– My­ślisz… my­ślisz, że jesz­cze się spo­tka­my? – Mi­cha­li­na spy­ta­ła nie­pew­nie.

– Wasz czas może biec li­nio­wo, po na­szym, ale może też biec rów­no­le­gle. Któż to wie, ile jest świa­tów?

Przez chwi­lę mil­cze­li.

Tolek się uśmiech­nął.

– Przy­naj­mniej mamy co na­pi­sać w roz­praw­ce „Wa­ka­cyj­na przy­go­da”!

 

Mu­zy­ka sfer uci­chła. Księ­życ się od­da­lił, przy­braw­szy na po­wrót nor­mal­ne roz­mia­ry, a zmę­czo­ne upa­łem gwiaz­dy za­mru­ga­ły i chłop­cy znik­nę­li. Znik­nę­ło też astro­la­bium. Olga prze­cie­ra­ła oczy ro­ze­spa­na.

– Tolek z Mi­cha­siem po­szli już?

– Uhum. Wró­ci­li do domu. I na nas już czas.

W tej chwi­li plac Li­tew­ski za­peł­nił się ludź­mi, roz­brzmia­ła ta­necz­na nuta i więk­szość miesz­kań­ców pu­ści­ła się w tany wśród lam­pio­nów i gir­land świa­teł, aby uczcić po­czą­tek lata.

Koniec

Komentarze

chal­bar­czyk prze­czy­ta­łem. Muszę po­wie­dzieć, że opo­wia­da­nie przy­pa­dło mi do gustu. Akcja jest wart­ka. In­te­re­su­ją­ca. Przy­jem­nie się czy­ta­ło.

 

Po­zdra­wiam!

Je­stem nie­peł­no­spraw­ny...

Dobry wie­czór, Chal­bar­czy­ku!

Jakże miło, że do­łą­czy­łaś do nas ze swoim opo­wia­da­niem. 

Prze­czy­ta­łem opo­wia­da­nie o pa­ła­cu i od razu wiem, co Chal­bar­czyk lubi naj­bar­dziej: imie­sło­wy przy­słów­ko­we uprzed­nie, przy­go­dy i hi­sto­rie o Panu Sa­mo­cho­dzi­ku. Wszyst­kie­go jest tu po tro­chę i przy­znać muszę, że wcią­gnę­ła mnie Twoja hi­sto­ria. Byłem wraz z Tobą w pa­ła­cu, ła­zi­łem z Tobą po stry­chu, co ozna­cza, że za­bra­łaś mnie w na­pi­sa­ną przez sie­bie po­dróż. Po­rwa­łaś mnie do swo­je­go świa­ta. Ład­nie na­pi­sa­ne i fajne. 

Pew­nym zwy­cza­jem jest wska­zy­wa­nie po­tknięć. Tylko że ja na wła­snych błę­dach się nie znam, ja­kież mam prawo wy­szu­ki­wać po­tknię­cia u in­nych. Ale:

 Na­grza­ne po­wie­trze drga­ło i roz­ża­rza­ło do czer­wo­no­ści gzym­sy

Na­praw­dę uwa­żasz, że gzyms może być roz­ża­rzo­ny do czer­wo­no­ści?

 

Nie wiem, co ko­le­żan­ki tu robią, ale to nie jest miej­sce dla byle kogo.

Po­wie­dzieć nowym ko­le­żan­kom, że są byle kim – to jed­nak tro­chę nie­grzecz­ne. 

 

Była tu i wę­glo­wa kuch­nia z fa­jer­ka­mi, i kre­dens, i szaf­ki z ron­dla­mi

Wy­da­je mi się, że kre­dens w dzie­więt­na­stym wieku był osob­nym po­miesz­cze­niem.

 

Chłop­ców oto­czył ogród pełen róż

Nie je­stem pe­wien, czy ogród może ko­go­kol­wiek oto­czyć. Wokół chłop­ców mógł roz­ta­czać się ogród pełen róż. 

 

scho­da­mi, scho­dzą­cy­mi na pię­tro

Chyba scho­da­mi pro­wa­dzą­cy­mi na pię­tro

 

Czte­ry wyj­ścia pro­wa­dzi­ły we wszyst­kich kie­run­kach.

Myślę sobie, że czte­ry wyj­ścia mogą co naj­wy­żej pro­wa­dzić na czte­ry stro­ny świa­ta. We wszyst­kich kie­run­kach można się udać, wy­cho­dząc z al­tan­ki po­zba­wio­nej ścian. 

 

Wyjął ma­nier­kę z wodą i ce­bu­la­rza

Chyba wyjął ce­bu­larz.

 

Mapa ma war­stwy

Wy­da­je mi się, że na mapie wy­ry­so­wa­ne (na­nie­sio­ne) są war­stwy. Gdy prze­czy­ta­łem to zda­nie, po­my­śla­łem, że cho­dzi o wie­lo­war­stwo­wy pa­pier. 

 

Mi­cha­li­na po­sta­wi­ła krzy­żyk w jed­nym z po­miesz­czeń pa­ła­cu.

Praw­do­po­dob­nie po­sta­wi­ła krzy­żyk na mapie w miej­scu, gdzie znaj­do­wa­ło się jedno z po­miesz­czeń. 

 

glo­bu­sy, mo­de­le sło­necz­ne i mapy gwiazd, za­ku­rzo­ne i bez życia.

Mo­je­go cze­pial­stwa ciąg dal­szy. Czy wi­dzia­łaś, Chal­bar­czy­ku, ży­ją­ce glo­bu­sy i mapy gwiazd?

 

Słoń­ce wy­bie­la­ło kwia­to­wy deseń tapet na ścia­nach

Nie znam się na ko­lo­rach, ale Słoń­ce wy­bie­la­ją­ce deseń to już zu­peł­nie dla mnie nie do po­ję­cia. 

 

Pla­ne­ty trą­ca­ły nie­wi­dzial­ne stru­ny orbit

Pró­bo­wa­łem sobie wy­obra­zić to trą­ca­nie strun, ale ni hu-hu.

 

Obłok Ma­gel­la­na jak efe­me­rycz­ny woal nie­spiesz­nie dry­fo­wał za ho­ry­zon

Za­iste pięk­ny mu­siał to być widok. Tylko że: obłok Ma­gel­la­na wi­docz­ny jest je­dy­nie dla miesz­kań­ca po­łu­dnio­wej pół­ku­li. 

 

może biec li­nio­wo, po na­szym, ale może też biec rów­no­le­gle

We­dług mnie rów­no­le­gle rów­nież ozna­cza li­nio­wo, tylko że po nieco innym torze. 

 

 

ostroż­nie za­czął ścią­gać kurz z cze­goś,

Nie je­stem pe­wien, ale kurz chyba się ście­ra.

 

 

Przede wszyst­kim jed­nak opi­sa­na przez Cie­bie hi­sto­ria jest cie­ka­wa, z wie­lo­ma przy­go­da­mi i miło się ją czyta. A o to chyba cho­dzi. 

 

Do­brej nocy:)

Wraż­li­wo­ści na słowo i wszyst­kie­go, co jest dobre w moim pi­sa­niu, na­uczy­ła mnie Reg. Dzię­ku­ję:)*

Cor­ne­lius

co Chal­bar­czyk lubi naj­bar­dziej: imie­sło­wy przy­słów­ko­we uprzed­nie,

smiley Dzię­ki!!! To szcze­ra praw­da!

Co do uwag, nie ze wszyst­ki­mi się zga­dzam, al­bo­wiem:

 

Wy­da­je mi się, że kre­dens w dzie­więt­na­stym wieku był osob­nym po­miesz­cze­niem

Ow­szem, lecz to rów­nież mebel, zresz­tą akcja dzie­je się już w dwu­dzie­stym wieku.

 

Po­wie­dzieć nowym ko­le­żan­kom, że są byle kim – to jed­nak tro­chę nie­grzecz­ne.

No tak, ale nie cho­dzi o to, aby być grzecz­nym, ale aby osa­dzić w tek­ście póź­niej­szy kon­flikt :)

wyjął ce­bu­la­rza

ko­lo­kwia­lizm, utrwa­lo­ny w ję­zy­ku

Nie znam się na ko­lo­rach, ale Słoń­ce wy­bie­la­ją­ce deseń to już zu­peł­nie dla mnie nie do po­ję­cia.

Ko­lo­ry pło­wie­ją pod wpły­wem słoń­ca aż do bia­ło­ści (za­le­ży od czasu), więc wszyst­kie ścia­ny, ta­pe­ty, ta­pi­se­rie robią się coraz bled­sze.

 

Pró­bo­wa­łem sobie wy­obra­zić to trą­ca­nie strun, ale ni hu-hu.

Pi­ta­go­rej­ska mu­zy­ka sfer wła­śnie na tym po­le­ga, że or­bi­ty pla­net, ze wzglę­du na ma­te­ma­tycz­ne pro­por­cje, wy­da­ją dźwię­ki – mu­zy­kę, która bez­po­śred­nio nie jest przez nas sły­sza­na, ale tylko wy­li­czo­na.

No i Obłok Ma­gel­la­na, tak, na po­trze­by mu­zy­ki sfer przy­dry­fo­wał na naszą pół­ku­lę, ale za­uważ, że zaraz od­pły­nął ;)

 

Nie­któ­re z wy­ra­żeń wy­punk­to­wa­nych przez Cie­bie trak­tu­ję jako me­ta­fo­ry, ma­ją­ce oddać (go­rą­cy) kli­mat, a nie­któ­re jako nie­zręcz­no­ści, z któ­ry­mi nie wie­dzia­łam, co zro­bić.

 

Dzię­ki za prze­czy­ta­nie i uwagi. Po­zdra­wiam!

 

da­wi­diq

Cie­szę się, że się spodo­ba­ło. Po­zdra­wiam!

Ładna, ba­śnio­wa opo­wieść. Przy­jem­nie się czy­ta­ło i po­mysł nie­tu­zin­ko­wy. Nie trze­ba od razu ra­to­wać świat, cza­sem wy­star­czy po­szu­kać przy­go­dy.

Nie je­stem pewna, czy mu­zy­ka sfer wy­star­czy do speł­nie­nia wa­run­ków kon­kur­su, ale niech się tym jurki mar­twią.

Jak na mój gust, dzie­ci się odro­bi­nę zbyt łatwo po­żar­ły mię­dzy sobą, ale niech Ci bę­dzie.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Fin­kla

Ja rów­nież roz­strzy­gnię­cie, czy opo­wia­da­nie mie­ści się w for­ma­cie zo­sta­wiam ju­ro­rom :)

Faj­nie, że oka­za­ło się przy­jem­ną lek­tu­rą.

Po­zdra­wiam!

Opo­wieść za­ję­ła mnie w stop­niu umiar­ko­wa­nym, al­bo­wiem, jak wno­szę z tre­ści i za­cho­wa­nia bo­ha­te­rów, jest prze­zna­czo­na ra­czej dla mło­dzie­ży. Jed­na­ko­woż czy­ta­ło się nie­źle, choć uster­ki nieco prze­szka­dza­ły.

 

Olga po­ka­za­ła na ter­mo­metr. ―> Olga po­ka­za­ła ter­mo­metr.

Chcąc komuś coś po­ka­zać, po­ka­zu­je­my to, nie na to.

 

Na­grza­ne po­wie­trze drga­ło i roz­ża­rza­ło do czer­wo­no­ści gzym­sy, ko­lum­ny i tynk ele­wa­cji. ―> To się wy­my­ka mojej zdol­no­ści poj­mo­wa­nia, nawet jeśli za­ło­żę, że to fan­ta­sty­ka.

 

Nagle spo­śród koni wy­pa­dło dwóch chłop­ców… ―> Wcze­śniej na­pi­sa­łaś: Na Ra­dzi­wił­łow­skiej stały za­przę­żo­ne do­roż­ki jedna za drugą. ―> Jak chłop­cy mogli wy­paść spo­śród koni, skoro te stały w rząd­ku, od­dzie­lo­ne po­wo­za­mi?

 

Stra­ci­li na chwi­lę wzrok, bo oto­czy­ły ich ciem­ność i chłód. ―> Czy to zna­czy, że chłód ma zdol­ność od­bie­ra­nia wzro­ku?

 

Prze­pro­wa­dzi­ła ich przez przez piw­ni­ce… ―> Dwa grzyb­ki w barsz­czy­ku.

 

– Auć! – szep­tem krzyk­nął jeden z chłop­ców… ―> Czy aby na pewno? Nie wy­da­je mi się to moż­li­we, gdyż szept jest cichy z de­fi­ni­cji, a krzyk z de­fi­ni­cji gło­śny.

 

I jemu ja­kieś ka­ni­ku­ły się na­le­żą. ―> Ile ka­ni­kuł na­le­ży się So­ko­ło­wo­wi?

 

tam tylko star­sze pań­stwo… ―> …tam tylko star­si pań­stwo

 

przej­dzie­my tylko przez kan­ce­la­rię na drugą stro­nę, a tam albo stry­chem przej­dzie­my nad… ―> Czy to ce­lo­we po­wtó­rze­nie?

 

Ty pol­ska­ja swo­łocz, ty…! ―> Kwe­stię dia­lo­go­wą otwie­ra pół­pau­za, nie dywiz.

 

Słoń­ce wy­bie­la­ło kwia­to­wy deseń tapet na ścia­nach… ―> Ta­pe­ta od słoń­ca nie wy­bie­li się, co naj­wy­żej spło­wie­je, sta­nie się bled­sza. Czy słoń­ce po­wo­do­wa­ło pło­wie­nie tylko de­se­nia, a tła już nie?

 

i ostroż­nie za­czął ścią­gać kurz z cze­goś, co le­ża­ło na biur­ku. ―> Ścią­gać to można (choć nie na­le­ży) na kla­sów­ce, a tu pro­po­nu­ję: …i ostroż­nie za­czął od­ku­rzać coś, co le­ża­ło na biur­ku.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Cześć!

 

Opo­wia­da­nie bar­dzo mi się po­do­ba­ło. Jest na­stro­jo­we i ide­al­ne, że się tak wy­ra­żę, na mój prze­cią­żo­ny obec­nie pro­ce­sor. Przy­wo­dzi na myśl książ­ki czy­ta­ne w dzie­ciń­stwie. ;-) Bra­ko­wa­ło mi je­dy­nie ja­kie­goś nie­tu­zin­ko­we­go spoj­rze­nia na temat sy­ne­ste­zji, a tak wła­ści­wie to sy­ne­ste­zji jako ta­kiej. ;-) Lek­tu­ra była jed­nak przy­jem­na, bo ca­łość jest na­pi­sa­na bar­dzo ład­nym ję­zy­kiem, z od­po­wied­nią dawką sty­li­za­cji.

 

Olga zda­wa­ła się nie do­strze­gać na­pię­cia, które nad nimi wszyst­ki­mi za­wi­sło.

– przy­znam, że je­stem w tym razem z Olgą. ;-)

 

Po­zdra­wiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogo­nie." T. Ra­łow­ski

Reg

Tak my­śla­łam, że bę­dzie tro­chę sty­li­stycz­nych zgrzy­tów. Dzię­ki za uwagi, mam wra­że­nie, że po­praw­ki tech­nicz­ne można wciąż na­no­sić, więc po­pra­wię. W dia­lo­gach ko­lo­kwia­li­zmy, zrusz­cze­nia, skró­ty my­ślo­we ce­lo­wo zo­sta­wiam. Przy­znam, że do­sto­so­wa­nie ję­zy­ka do opisu akcji w jed­nym miej­scu – tutaj pa­ła­cu – to było dla mnie wy­zwa­nie. Po­wtó­rze­nia śniły mi się po no­cach :)

 

To się wy­my­ka mojej zdol­no­ści poj­mo­wa­nia, nawet jeśli za­ło­żę, że to fan­ta­sty­ka.

No nie, a dla mnie to naj­rze­czy­wist­sza rze­czy­wi­stość, bo Pałac Gu­be­nial­ny w Lu­bli­nie ma po­ma­rań­czo­wy tynk, więc w go­rą­cym słoń­cu na­praw­dę robi się czer­wo­ny, jakby pło­nął :)

 

Po­zdra­wiam i jesz­cze raz dzię­ki!

 

Fi­li­pWij

Miała to być lekka, opty­mi­stycz­na wa­ka­cyj­na lek­tu­ra – więc jeśli Ci się spodo­ba­ło, to uwa­żam, że cel zo­stał osią­gnię­ty :)

Co do sy­ne­ste­zji, za­sta­na­wia­jąc się nad tym, co chcia­ła­bym na­pi­sać, zo­ba­czy­łam, że sy­ne­ste­zja jest strasz­nie wą­skim te­ma­tem. Po­sta­no­wi­łam więc po­sze­rzyć de­fi­ni­cję o sły­sze­nie mu­zy­ki, która jest tak na­praw­dę tylko licz­ba­mi. No, ale o tym zde­cy­du­ją ju­ro­rzy, czy im się taka wer­sja spodo­ba.

Dzię­ki za od­wie­dzi­ny i po­zdra­wiam!

 

Cześć!

Cał­kiem miło cza­sem prze­czy­tać do­brze skro­jo­ną mło­dzie­żów­kę. Nie będę się sku­piać na ła­pan­kach, bo to już było w wielu po­przed­nich w wpi­sach. Co do mo­ty­wów kon­kur­so­wych po­ja­wia­ły się one gdzieś tam w tle, ale nie mogę po­wie­dzieć, żeby aku­rat za­pa­da­ły w pa­mięć. Nie­mniej, przy­go­da i świat przed­sta­wio­ny bar­dzo mi się spodo­ba­ły. Może po­sta­wi­ła­bym na ja­kieś moc­niej­sze za­koń­cze­nie, acz­kol­wiek w wa­ka­cyj­nych lek­tu­rach cho­dzi chyba o przy­jem­ność i lek­kość, a tu do­sta­łam tego do­kład­nie tyle, ile trze­ba. 

Dzię­ki za przy­jem­ną lek­tu­rę i po­le­cam do bi­blio­te­ki!

Bar­dzo pro­szę, Chal­bar­czyk, i miło mi, ze mo­głam się przy­dać. ;)

 

Pałac Gu­be­nial­ny w Lu­bli­nie ma po­ma­rań­czo­wy tynk, więc w go­rą­cym słoń­cu na­praw­dę robi się czer­wo­ny, jakby pło­nął :)

Ro­zu­miem, ale o tym wie­dzą tylko ci, któ­rzy rze­czo­ny pałac wi­dzie­li. Ja nie wie­dzia­łam, więc trud­no mi sobie ima­gi­no­wać bu­dy­nek roz­ża­rzo­ny do czer­wo­no­ści. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

oidrin

Ach, jakże się cie­szę! Faj­nie, że mój ulu­bio­ny ga­tu­nek wa­ka­cyj­ny też się komuś spodo­bał :)

Po ko­men­ta­rzach ro­zu­miem, że mój po­mysł na mu­zy­kę sfer nie­bie­skich jakoś się nie ko­ja­rzy z sy­ne­ste­zją. No cóż, trud­no, nie można mieć wszyst­kie­go w jed­nym opo­wia­da­niu…

Dzię­ki za od­wie­dzi­ny i po­zdra­wiam!

Been here. devil

Cześć!

Opo­wia­da­nie ma fajny kli­mat, ta­kiej sza­lo­nej przy­go­dy dzie­cia­ków. Mo­men­ta­mi opis wę­drów­ki po pa­ła­cu tro­chę mi się dłu­żył, ale dia­lo­gi wy­szły na­tu­ral­nie. Po­mysł na mu­zy­kę sfer uwa­żam za cie­ka­wy.

Ale fajna przy­go­dów­ka, aż przy­po­mnia­ły mi się lek­tu­ry z dzie­ciń­stwa ;)

Bar­dzo faj­nie na­kre­śli­łaś wschod­ni kli­mat.

Fajny opis sa­me­go pa­ła­cu, tro­chę po­czu­łem się jak na “li­te­rac­kiej” wy­ciecz­ce.

Przy­znam, że nie było “wow”, ale czy­ta­ło się na­praw­dę przy­jem­nie. Taka let­nia lek­tu­ra :)

 

Ali­cel­la

Mo­men­ta­mi opis wę­drów­ki po pa­ła­cu tro­chę mi się dłu­żył

Nie dzi­wię się, to był rów­nież dla mnie za­ska­ku­ją­co roz­le­gły pałac :)

 

Pan Do­min­go

Cie­szę się, że wa­ka­cyj­ność przy­pa­dła do gustu.

 

Dzię­ku­ję wszyst­kim za od­wie­dzi­ny i po­zdra­wiam!

 

Prze­czy­ta­ne.

Sa­mo­zwań­czy Lotny Dy­żur­ny-Par­ty­zant; Nie­ofi­cjal­ny czło­nek sto­wa­rzy­sze­nia Mal­kon­ten­tów i Hi­po­chon­dry­ków

Tro­chę już wy­ro­słam z mło­dzie­żo­wych przy­go­dó­wek i mo­men­ta­mi mi się opo­wieść dłu­ży­ła. Ale po­mysł fajny :)

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Do­ce­niam przede wszyst­kim za po­mysł :) A poza tym lekko i przy­jem­nie, mimo, że nie do końca je­stem grupą do­ce­lo­wą tego typu opo­wia­dań, się czy­ta­ło.

Kli­kam bi­blio­te­kę i życzę po­wo­dze­nia w kon­kur­sie :)

Nad­ra­biam za­le­głe ko­men­ta­rze:

Irka

Katia

W za­my­śle miała to być wa­ka­cyj­na przy­go­dów­ka, a naj­le­piej do tej roli pa­su­ją na­sto­let­ni bo­ha­te­ro­wie – stąd taki wybór. Cie­szę się, że lek­tu­ra była przy­jem­na, dzię­ki za od­wie­dzi­ny i po­zdra­wiam!

Bar­dzo mi się smiley. Po­cząw­szy od po­my­słu po­przez bo­ha­te­rów, opisy pa­ła­cu, sty­li­za­cje i hi­sto­rycz­ną at­mos­fe­rę, koń­cząc na przy­go­dzie. Zwłasz­cza te prze­ni­ka­nie czasu faj­nie wy­my­śli­łaś. Je­dy­nie czego mi brak to ja­kie­goś na­wią­za­nia na końcu do ich spo­tka­nia. Mia­łam na­dzie­je, że ich drogi jakoś się ze­tknął, choć­by przez jakąś pocz­tów­kę na­pi­sa­ną przez niego dla niej z przy­szło­ści (wiem, po­no­si mnie wy­obraź­nia :) ).

Daję klika i mam na­dzie­ję, że ktoś do­kli­ka laugh.

 

PS Nie spo­dzie­wa­łam się, że ktoś bę­dzie miał moją in­spi­ra­cję :).

Cześć Mo­ni­que!

Dzię­ku­ję za miłe słowa i życz­li­wą lek­tu­rę. Może nie jest to opo­wia­da­nie naj­wyż­szych lotów, ale chcia­łam uczcić wa­ka­cje jakąś hi­sto­rią z przy­go­dą we­wnątrz dla wszyst­kich.

Mu­zy­ka na­praw­dę za­in­spi­ro­wa­ła do oglą­da­nia gwiazd w let­nią noc.

Po­zdra­wiam!

Hej,

Super opo­wia­da­nie, czy­ta­ło się nie­zwy­kle miło i lekko jak to opo­wia­da­nie wa­ka­cyj­ne. Przy­po­mi­na­ją się opo­wia­da­nia dzi­kiej mrów­ki i inne. Bar­dzo faj­nie wy­brzmia­ła przy­go­do­wa część, faj­nie też po­etyc­ko wy­brzmia­ła ta­jem­ni­ca i swo­ista na­gro­da. Przy­ziem­ność “staw­ki” opo­wia­da­nia ma­ją­ce­go wagę cudu dla ja­kichś dzie­cia­ków też super. Je­dy­ne co mi śred­nio wy­brzmia­ło to kon­flikt dzie­ci, mia­łem wra­że­nie, że jesz­cze zanim zdą­ży­ły się ze­zło­ścić już chcia­ły się go­dzić. Póź­niej­sze re­tro­spek­cje nieco jed­nak za­ła­go­dzi­ły to wra­że­nie więc dobra ro­bo­ta. Oso­bi­ście też bar­dzo chęt­nie zo­ba­czył­bym nieco wię­cej tego od­kry­wa­nia się na­wza­jem, ale ro­zu­miem, że to mo­gło­by nie­po­trzeb­nie wy­dłu­żyć opo­wia­da­nie.

Pod­su­mo­wu­jąc nie każde opo­wia­da­nie musi ważyć losy świa­ta czy osta­tecz­ne od­po­wie­dzi na sens ist­nie­nia. Mło­dzie­żo­we opo­wie­ści, lekki opo­wia­da­nia też są super i Tobie wy­szło to cał­kiem zgrab­nie.

Po­zdra­wiam Ser­decz­nie

Dra­go­nin

Cześć Dra­go­ni­nie!

Dzię­ki za prze­czy­ta­nie i ko­men­tarz. Cie­szę się, że się spodo­ba­ła hi­sto­ria.

Po­zdra­wiam!

Bar­dzo przy­jem­nie się czy­ta­ło. Ostat­nie przed snem więc może sny będą też przy­jem­ne i po­dob­nie cie­ka­we. Chęt­nie klik­nął­bym do bi­blio­te­ki ale nie umiem jesz­cze :) . Uza­sad­nie­nie by­ło­by , że bez krwi i prze­mo­cy, bez apo­ka­lip­sy.

Koala! Jakże mi miło! Cie­szę się, że w lek­tu­rze nic się nie utra­ci­ło z po­god­ne­go na­stro­ju!

Tech­nicz­nie: nie obyło się bez drob­niej­szych błę­dów i wpa­dek, udało się za to unik­nąć tych po­waż­nych, więc nie ma źle. ;)

In­ter­pre­ta­cja te­ma­tu: tro­chę licha. Do­sta­je­my wła­ści­wie tylko taki stem­pel na końcu, żeby było widać, że ja­kieś na­wią­za­nie jest. Można je od­no­to­wać, na­to­miast trud­no po­wie­dzieć, żeby temat kon­kur­su za­ła­pał się na jakąś po­waż­niej­szą rolę w opo­wia­da­niu.

Fa­bu­ła i bo­ha­te­ro­wie: tu już jest le­piej. Do­sta­je­my ka­wa­łek cał­kiem przy­jem­nej opo­wiast­ki z dzieć­mi w roli głów­nej. Trze­ba też nad­mie­nić, że w pew­nym mo­men­cie ta for­mu­ła czy po­ten­cjał Two­jej kon­cep­cji na tekst za­czy­nał się wy­czer­py­wać. Po­ja­wi­ło się wra­że­nie lek­kie­go prze­cią­gnię­cia opo­wia­da­nia, jakby tekst zmie­rzał do fi­na­łu nieco wol­niej niż było to po­trzeb­ne.

Dzię­ku­ję za udział w kon­kur­sie.

Sa­mo­zwań­czy Lotny Dy­żur­ny-Par­ty­zant; Nie­ofi­cjal­ny czło­nek sto­wa­rzy­sze­nia Mal­kon­ten­tów i Hi­po­chon­dry­ków

CM

Dzię­ki za ko­men­tarz i or­ga­ni­za­cję kon­kur­su! To była dla mnie duża przy­jem­ność na­pi­sać coś wa­ka­cyj­ne­go.

Po­zdra­wiam!

Przy­jem­ne :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Nowa Fantastyka