- Opowiadanie: Nirred - Czarnokwiecie cz.1

Czarnokwiecie cz.1

Oceny

Czarnokwiecie cz.1

Atin Thom­son, peł­nią­cy funk­cję funk­cjo­na­riu­sza po­li­cyj­ne­go i nad­zor­cy ma­szy­no­we­go, sie­dział przy pro­stym biur­ku z błę­kit­ne­go drew­na. Tego dnia w ko­men­dzie głów­nej ruch był in­ten­syw­ny. Przy­pro­wa­dzo­no kilku kry­mi­na­li­stów na głę­bo­ki skan umy­sło­wy. Po­dej­rza­ni sie­dzie­li grzecz­nie w ko­lej­ce z za­ło­żo­ny­mi ob­ro­ża­mi neu­ro­nal­ny­mi, które nie tylko ogra­ni­cza­ły za­kres ich ru­chów dużo sku­tecz­niej niż zwy­kłe kaj­dan­ki, ale i po­zwa­la­ły na ste­ro­wa­nie nimi jak ku­kieł­ka­mi. Gdzieś głę­bo­ko w trze­wiach sta­cji ko­smicz­nej znaj­do­wa­li się pi­lo­ci, któ­rzy pil­no­wa­li każ­de­go ich ruchu.

Przy gło­wach prze­stęp­ców le­wi­to­wa­ły ho­lo­gra­my z in­for­ma­cja­mi o zbrod­niach ja­kich się do­pu­ści­li. Szcze­gól­nie nie­bez­piecz­ny był wy­so­ki blon­dyn (numer ewi­den­cyj­ny WN-592-T), któ­re­go głów­nie dusił ofia­ry go­ły­mi rę­ka­mi. Na szczę­ście wszyst­kie chore fan­ta­zje, które przy­cho­dzi­ła mu do głowy, stały się nie­moż­li­wa do zre­ali­zo­wa­nia. Mógł tylko po­sy­łać nie­na­wist­ne, prze­szy­wa­ją­ce spoj­rze­nie, które skon­cen­tro­wa­ło się na Ati­nie – naj­bli­żej sie­dzą­cym funk­cjo­na­riu­szu. Wy­obra­żał sobie, jak łapie go za gar­dło, jak ści­ska, i jak po chwi­li ciało po­li­cjan­ta wiot­cze­je. Ob­ro­ża spra­wia­ła jed­nak, że stra­cił pa­no­wa­nie nad cia­łem. Sie­dział tylko grzecz­nie, i cze­kał na swoją kolej w ska­ne­rze neu­ro­no­wym.

Cała mi­ster­na ukła­dan­ka, którą zbu­do­wał, wszyst­kie fał­szy­we po­szla­ki, które miały wy­pro­wa­dzić po­li­cjan­tów na ma­now­ce, okażą się za chwi­lę dzie­cin­ny­mi kłam­stew­ka­mi. Ska­ner neu­ro­no­wy wy­du­si z niego całą praw­dę i tylko praw­dę. Po­zo­sta­ła mu moż­li­wość fan­ta­zjo­wa­nia. Czy­tał pla­kiet­kę do­cze­pio­ną do biur­ka Atina, wy­pa­lał sobie jego na­zwi­sko w gło­wie. Thom­nos… Atin Thomn­son… Za­bi­ję cię! Jak tylko stąd wyjdę, za­bi­ję!

Atin nie zda­wał sobie spra­wy, że stał się obiek­tem mor­der­czej fa­scy­na­cji. Zresz­tą, nawet gdyby wie­dział o tym, zbyt­nio by się tym nie prze­jął, po­nie­waż wy­star­cza­ją­co dużo już wi­dział ta­kich spoj­rzeń. Pił ulu­bio­ny napar z mło­dych pędów sosny, roz­ma­wia­jąc przez sta­ro­świec­ki te­le­fon – wy­raź­ną ozna­kę, że po dru­giej stro­nie jest ktoś ważny (albo przy­naj­mniej z kimś uzna­ją­cy się za waż­ne­go). Te­le­fo­ny stały się sym­bo­lem sta­tu­su oraz wy­raź­ną ozna­ką nie­chę­ci do wsz­cze­pów ko­mu­ni­ka­cyj­nych. Atin ro­zu­miał tę nie­chęć, choć na­le­żał do zde­cy­do­wa­nych en­tu­zja­stów wszel­kiej maści urzą­dzeń, które pod­łą­cza­no bez­po­śred­nio do or­ga­ni­zmu.

W słu­chaw­ce sły­chać było cią­gły ter­kot pod­de­ner­wo­wa­ne­go roz­mów­cy, który po­tra­fił gadać w spo­sób tak mę­czą­cy, że otrzy­my­wał za­wsze to o co pro­sił. Na­tręt nie prze­wi­dział tego, że Atin znał już jego hi­sto­rię i był przy­go­to­wa­ny; wielu dzwo­ni­ło do niego w iden­tycz­nej spra­wie. Coś dziw­ne­go dzia­ło się ostat­nio w ukła­dzie Tahi.

– To skan­dal! Co wy tam ro­bi­cie? – mówił pe­tent pod­nie­sio­nym gło­sem. – Rów­nie do­brze mo­gli­by­śmy do­stać broń i wal­czyć sami! Po co te za­ka­zy sto­so­wa­nia broni klasy mi­li­tar­nej na po­kła­dach jed­no­stek cy­wil­nych, skoro armia i po­li­cja sie­dzi i nic nie robi!? Weź­mie­my spra­wy w swoja ręce i bę­dzie po­rzą­dek!

– Pro­szę się uspo­ko­ić, w ja­kiej spra­wie pan dzwo­ni? – za­py­tał Atin, ledwo co ukry­wa­jąc brak za­in­te­re­so­wa­nia.

– Za­gi­nął ko­lej­ny z na­szych trans­por­tow­ców! – pie­nił się roz­mów­ca. – Ko­lej­ny! Prze­wo­ził bar­dzo ważny dla nas ła­du­nek do sta­cji na obrze­żach sys­te­mu.

– Ro­zu­miem, pro­szę prze­słać spe­cy­fi­ka­cje jed­nost­ki i za­pi­sy sy­gna­łu trans­pon­de­ra.

– Jesz­cze czego! To wy macie wszyst­kie in­for­ma­cje w swo­ich ser­we­rach, a ja mam jesz­cze coś wy­sy­łać?!

Atin spoj­rzał przez okno (ekran uda­ją­cy okno, okna w ko­smo­sie to spory pro­blem, zwłasz­cza te otwar­te) i za­my­ślił się. Pra­wie cały wy­świe­tlacz pa­no­ra­micz­ny zaj­mo­wa­ło spo­koj­ne ob­li­cze Aros – pla­ne­ty sto­li­cy ukła­du Tahi. Przez lata był to dom Atina… Dom. Atin dawno nie był w domu, przy­naj­mniej od czasu kiedy…

– Pan mnie słu­cha?

– Tak, tak! Naj­moc­niej prze­pra­szam, ale muszę pana po­pro­sić po­now­nie o po­da­nie tych da­nych. – Atin za­sta­no­wił się. – Zmu­sza mnie do tego dy­rek­ty­wa pięć osiem…

– Do­brze. Był to aste­ro­ido­wiec AJT-241.

Tak! Po­my­ślał Atin, uśmie­cha­jąc się try­um­fal­nie. Nikt nie lubi słu­chać o dy­rek­ty­wach!

Była to ko­lej­na roz­mo­wa na temat znik­nię­cia okrę­tu. Wszyst­kie prze­bie­ga­ły mniej wię­cej tak samo: Za­gi­nął nam sta­tek. Znajdź­cie go, albo wy­staw­cie za­świad­cze­nie, że się nie da. Atin sta­rał się wy­co­fać z roz­mo­wy, gdy zo­ba­czył kątem oka, jak nie­wi­dzial­ną gra­ni­cę chro­nią­cą go przed gwa­rem roz­mów i ko­mu­ni­ka­tów prze­kra­cza jego prze­ło­żo­ny.

Atin uśmiech­nął się nie­znacz­nie, wy­po­wie­dział kilka zwro­tów grzecz­no­ścio­wych w słu­chaw­kę, które po do­głęb­nej ana­li­zie nie nio­sły ze sobą nic kon­kret­ne­go, i ko­rzy­sta­jąc z chwi­li za­sta­no­wie­nia na­trę­ta po dru­giej stro­nie linii skoń­czył roz­mo­wę.

– Do­brze! – za­wo­łał Ron, uśmie­cha­jąc się sze­ro­ko. – Mamy już wy­star­cza­ją­co dużo pro­ble­mów. To pew­nie znowu to, co myślę?

Za od­po­wiedź mu­sia­ło mu wy­star­czyć ski­nie­nie głową.

Ron Jeto, na­czel­nik po­li­cji ukła­du Tahii, był osobą do­brze zbu­do­wa­ną (jeśli można tak okre­ślić lekką nad­wa­gę), z mod­nym za­ro­stem (modny był ra­czej wśród osób mło­dych, naj­wy­żej pięć­dzie­się­cio­let­nich). Nosił do­dat­ko­wo lu­zac­ko za­pię­ty mun­dur, głów­nie po to by de­ner­wo­wać in­nych uwa­ga­mi o sta­ran­ność ich odzie­nia. No i do tego po­ru­szał się tak, jak gdyby nic od niego nie za­le­ża­ło, po­mi­mo faktu, że za­le­ża­ło od niego wszyst­ko.

– Witaj Atin! – Za­wo­łał Ron ra­do­snym tonem, który zwia­sto­wał kło­po­ty.

– Witam pana – od­po­wie­dział Atin. – Widzi pan, znowu dzwo­nią w spra­wie…

– Te stat­ki co zni­ka­ją – prze­rwał bez­par­do­no­wo Ron. – Wiem, wiem, wiem. Nie tylko ty jeden je­steś za­sy­py­wa­ny. Mo­gli­by­śmy otwo­rzyć nowy wy­dział, który tylko tym by się zaj­mo­wał.

– Coś trze­ba chyba zro­bić w tej kwe­stii? – gło­śno za­sta­no­wił się Atin.

Ron wziął krze­sło sto­ją­ce z boku i usiadł na nim. Spoj­rzał w sufit, za­my­ślił się.

– Oczy­wi­ście, wła­śnie dla­te­go tu je­stem.

– Jak mogę pomóc? – za­py­tał nie­pew­nie Atin, trzy­ma­jąc się cie­nia na­dziei, że Ron jed­nak nie bę­dzie miał dla niego no­we­go za­da­nia.

– Mam taką dużą proś­bę. Wi­dzisz, uwa­żam, że je­steś ra­czej prze­cięt­nym de­tek­ty­wem, no i prze­cięt­nym ego­nem. I wła­śnie dla­te­go je­steś nam teraz po­trzeb­ny. Mamy w wy­dzia­le nie­wie­lu prze­cięt­nych de­tek­ty­wów. Więk­szość to idio­ci. No i jesz­cze mniej do­brych ego­nów. Ty zaś je­steś jed­nym i dru­gim.

– Ro­zu­miem, dzię­ku­je za…

– Nie dzię­kuj, nie je­stem tutaj, by pra­wić ci kom­ple­men­ty, ale by cię za­go­nić do ro­bo­ty. Wi­dzisz, jeśli cho­dzi o te ostat­nie za­gi­nię­cia, to mam swoje teo­rie na ten temat.

– Pa­ser­ka? – za­py­tał Atin..

Ron en­tu­zja­stycz­nie po­ki­wał głową, ukrad­kiem pod­no­sząc ter­mos Atina, wą­cha­jąc za­war­tość. Z uśmie­chem sa­tys­fak­cji chwy­cił le­żą­cy nie­opo­dal czy­sty kubek i nalał sobie odro­bi­nę błę­kit­ne­go na­pa­ru.

– Sosna Ela­fi­cja? – za­py­tał Ron, ob­li­zu­jąc wargi.

– Tak – od­po­wie­dział Atin.

Po chwi­li na­czel­nik trzy­ma­jąc pa­ru­ją­cy kubek w ręce za­czął prze­cha­dzać się po po­ko­ju.

– O, wi­dzisz! – za­wo­łał Ron, w prze­rwach od mó­wie­nia są­cząc nie­śpiesz­nie so­sno­wy napój. – Je­dy­ny ku­ma­ty w tym domu wa­ria­tów. Pa­ser­ka! Tak, jest to moż­li­we. Ale jak spoj­rzysz na to, jakie jed­nost­ki się gubią, za­dasz sobie py­ta­nie: Po co? Same la­ta­ją­ce muzea i aste­ro­idow­ce. Nikt ta­kie­go złomu nie kupi. Dla­te­go też nie wy­da­je­my za­ka­zu lotów. Wbrew po­zo­rom nic cen­ne­go nie ginie. Ja myślę, że pro­ce­der ma zwią­zek z wy­łu­dza­niem od­szko­do­wań. Leci sobie taki sta­tek z pod­sta­wo­wym AI na po­kła­dzie, może parą pi­lo­tów. Cyk! Odłą­cza­ją trans­por­ter. Udają, że niby awa­ria. Ktoś wcho­dzi na po­kład, ewa­ku­uje za­ło­gę i mamy spo­kój. Ka­dłub wy­chła­dza się i nie znaj­dziesz go bez szpe­ra­czy ta­chio­no­wych, a żrą one tyle ener­gii, że nie opła­ca się szu­kać. W więk­szo­ści wy­pad­ków po­je­dyn­czy ping kosz­tu­je wię­cej, niż kupno jed­nost­ki ta­kie­go ka­li­bru.

– Z ostat­nim zgło­sze­niem było nieco ina­czej. Wy­kry­to obec­ność dwóch ma­szyn, jed­ne­go bio­kren­tu i in­ne­go, nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­ne­go po­jaz­du.

– Tak, ale to może też być cześć ustaw­ki… Ow­szem, może bio­kręt zna­lazł się tam przy­pad­kiem, ale ta druga jed­nost­ka mogła je­dy­nie grać rolę agre­so­ra. W końcu ura­to­wał ten nie­szczę­sny aste­ro­ido­wiec.

– A może to znowu po­wtór­ka spra­wy sprzed dzie­się­ciu lat? – za­sta­no­wił się Atin.

– Tego nu­me­ru ze zmia­ną or­bi­ty pla­ne­to­id? O to cho­dzi? Przy­po­mnij mi z łaski swo­jej

– Zło­dzie­je mi­ne­ra­łów fał­szo­wa­li po­zy­cję stat­ku, ho­lo­wa­li pla­ne­to­idy z orbit poza stre­fę ochron­ną i zbie­ra­li tyle ame­ty­stu ile było moż­li­we. Okrę­ty gi­nę­ły, a potem po­ja­wia­ły się pod innym nu­me­rem i pro­ce­der sza­lał dalej. – stwier­dził Atin. – Może trze­ba spraw­dzić sta­cję re­mon­to­we? Ostat­nio bar­dzo po­mo­gła nam za­ło­ga fre­ga­ty na­praw­czej, mój zna­jo­my…

– To nie wy­klu­czo­ne, ale ra­czej to był za duży numer, by go jesz­cze raz po­wtó­rzyć. Ile trze­ba było ludzi prze­ku­pić, ile AI zha­ko­wać? No i jesz­cze prze­cież mamy roz­pra­co­wa­ne wszyst­kie grupy, które się tym trud­ni­ły. Za­mon­to­wa­li­śmy im nawet sondy mó­zgo­we. Oni nic po­dob­ne­go już nie zro­bią, nawet nie po­my­ślą o czymś po­dob­nym bez na­szej wie­dzy.

– To co, to tylko próba wy­łu­dze­nia? Nie da się tego za­ła­twić z biura, bez lotu na obrze­ża?

– Wiem, wiem, je­steś le­ni­wy. Na­praw­dę po­trze­bu­je­my jed­nak ska­nów, i to z pew­ne­go źró­dła. Wiele rze­czy mnie nie­po­koi. Bier­ność armii jest ra­czej ty­po­wa, ale brak od­ze­wu z po­ste­run­ków na­słu­cho­wych? To już dzie­sięć jed­no­stek w ostat­nim cza­sie, a wiele firm nie zgła­sza tego, je­dy­nie wpi­su­je w ra­chu­nek strat.

– Czyli czeka mnie jed­nak lot?

– Och, bez dwóch zdań. Po­la­tasz sobie, zer­k­niesz co tam się dzie­je. Zo­sta­wisz tam kilka au­to­ma­to­nów. Mu­si­my mieć „za­ufa­ne oczy”. Po ostat­niej afe­rze pu­blicz­ne sieci na­słu­cho­we są ra­czej sła­bym źró­dłem in­for­ma­cji.

Na­czel­nik na­wią­zy­wał do dosyć gło­śne­go wy­da­rze­nia, które zwią­za­ne było z zna­nym po­li­ty­kiem, jesz­cze bar­dziej znaną sta­cją ko­smicz­ną i naj­bar­dziej zna­nym… domem pu­blicz­nym w sys­te­mie Tahii. Pu­blicz­na sta­cja ko­smicz­na nad­zo­ru­ją­ca ruch zo­sta­ła zha­ko­wa­na przez kogoś ukry­wa­ją­ce­go się pod pseu­do­ni­mem „mo­dlisz­ka”. Wy­cię­to aku­rat ten frag­ment, gdy sta­tek z Vipem na po­kła­dzie pod­cho­dził do do­ko­wa­nia. Nie udało się na­mie­rzyć spraw­cy ataku cy­ber­ne­tycz­ne­go, po­li­tyk upie­rał się, że miał na po­kła­dzie sta­cji ważne spo­tka­nie z jej za­rząd­cą.

Atin już dużo wcze­śniej czuł, że w ukła­dzie Tahi na­ra­sta­ło coś nie­po­ko­ją­ce­go. Nad ukła­dem uno­sił się trud­ny do opi­sa­nie, nie­przy­jem­ny odór. Po­li­cja sta­wa­ła się coraz bar­dziej bez­rad­na. Tak samo było wtedy, gdy oka­za­ło się, że jeden z klu­czo­wych po­li­ty­ków zaj­mo­wał się nie­le­gal­nym han­dlem ame­ty­stem i in­ny­mi ko­pa­li­na­mi. Wtedy jed­nak udało się usta­lić praw­dę i w wi­do­wi­sko­wy spo­sób po­wstrzy­mać sprze­daż krusz­cu na czar­nym rynku.

Atin kiw­nął głową, cze­ka­ła go po­dróż. Miał tylko na­dzie­ję, że spra­wy nie pójdą złą drogą.

Okręt był go­to­wy w eks­pre­so­wym tem­pie. Atin długo zwle­kał z zgło­sze­niem się w stocz­ni. Przy­le­ciał ostat­nim trans­por­tem, głów­nie dla­te­go, że bał się prze­ka­zać wie­ści o misji swo­jej żonie. Nie chciał też roz­sta­wać się z córką. W końcu mu­siał jed­nak się ze­brać w sobie i przy­le­cieć.

Po­zy­tyw­ka, bo taką nazwę nada­no okrę­to­wi, była owo­cem po­śpie­chu, cięć bu­dże­to­wych w wy­dzia­le po­li­cji, oraz po­dob­ne­go pro­ce­su my­ślo­we­go jak w przy­pad­ku po­two­ra Fran­ken­ste­ina. Atin po­znał się na niej od pierw­sze­go spoj­rze­nia. Nie mu­siał mieć żad­ne­go tech­nicz­ne­go wy­kształ­ce­nia, by wy­czuć, że coś jest nie tak. Ta jed­nost­ka wy­glą­da­ła jak czy­sty chaos. Nie­sy­me­trycz­ny ka­dłub był po­łą­cze­niem sta­cjo­nar­nej plat­for­my ob­wo­do­wej, cy­wil­ne­go stat­ku trans­por­to­we­go oraz śred­nich roz­mia­rów sądy na­słu­cho­wej. Wszyst­kie trzy ele­men­ty skle­jo­ne były po­spiesz­nie, lecz na tyle bez­piecz­nie by nie sta­no­wi­ło to pro­ble­mu przy nor­mal­nych pręd­ko­ściach i ob­cią­że­niu ka­dłu­ba (tak przy­naj­mniej twier­dzi­li tech­ni­cy, ale czy można za­ufać lu­dziom pę­dzą­cych bim­ber na re­ak­to­rze pla­zmo­wym?).

Pod­su­mo­wu­jąc, w dniu próż­no­wa­nia Atin nie wie­rzył w co go wpa­ko­wa­no. Spo­glą­dał raz na Rona (który z uśmie­chem wkro­czył te­atral­nie wej­ściem tech­nicz­nym), raz na kupę złomu. Stał tak przez chwi­lę, gdy z szoku wybił go wózek trans­por­to­wy, prze­jeż­dża­ją­cy z ja­kimś sprzę­tem elek­tro­nicz­nym. Pra­wie na­je­chał na szo­ko­wa­ne­go stró­ża prawa, który jak za­hip­no­ty­zo­wa­ny stał i kon­tem­plo­wał, jak bar­dzo po­krę­co­ny jest wszech­świat. Unik­nąw­szy wy­pad­ku, Atin spoj­rzał prze­cią­gle na Rona, który stał jakby nigdy nic i uda­wał, że wszyst­ko jest w jak naj­lep­szym po­rząd­ku. Do ostat­niej chwi­li pie­lę­gno­wał w sobie na­dzie­ję na to, że Ron żar­tu­je.

– To na po­waż­nie? – spy­tał w końcu.

– Oczy­wi­ście – od­po­wie­dział Ron. – Spo­koj­nie, wszyst­ko bę­dzie do­brze, tylko po­sta­raj się nie prze­cią­żyć sil­ni­ka.

– Tak?

– Może mieć drob­ne pro­ble­my z po­la­ry­za­cją pla­zmy, co­kol­wiek to zna­czy… Tak mi tech­ni­cy po­wie­dzie­li.

– Za­pa­mię­tam – wy­du­sił z sie­bie Atin, wciąż oszo­ło­mio­ny całą sy­tu­acją.

Koniec
Nowa Fantastyka