- Opowiadanie: chalbarczyk - Eugenia

Eugenia

Pod­miot w więk­szo­ści zdań, a nawet w całym opo­wia­da­niu jest do­myśl­ny, dla­te­go wszyst­kich lu­bią­cych ję­zy­ko­wy rygor i wy­ra­zi­stość autor upra­sza o wiel­ko­dusz­ność :)

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Eugenia

Ubie­ra­ła się na czar­no, z jakąś nie­przy­jem­ną su­ro­wo­ścią i pe­dan­ty­zmem. We włosy wpi­na­ła srebr­ną spin­kę z de­li­kat­nym wzo­rem z tur­ku­so­wych kwia­tów, który pa­so­wał bar­dziej mło­dej dziew­czy­nie niż star­szej ko­bie­cie. Ten po­ran­ny bunt sta­no­wił dla niej na­miast­kę wol­no­ści albo cze­goś, co pa­mię­ta­ła, że było wol­no­ścią. Po uło­że­niu wło­sów i za­pię­ciu kol­czy­ków spo­glą­da­ła w lu­stro. Pa­trzy­ła na nią twarz o zbyt bia­łej skó­rze, po­kry­ta siat­ką coraz bar­dziej wi­docz­nych zmarsz­czek i oczy, które nic nie stra­ci­ły ze swego bla­sku i ko­lo­ru, bo pew­ne­go dnia prze­sta­ły pła­kać. Ma­rian­na po­ma­ga­ła jej za­pi­nać ha­ft­ki w czar­nej sukni. Lekko po­sa­py­wa­ła. Teraz zaj­mo­wa­ło jej to wię­cej czasu niż kie­dyś. Były razem od… chyba od za­wsze i razem się ze­sta­rza­ły.

– Niech Ma­rian­na przy­szy­ku­je mi przy­bo­ry do pi­sa­nia. Muszę na­pi­sać list.

We wszyst­kim, co mó­wi­ła za­wsze prze­zie­ra­ła ledwo wi­docz­na re­zy­gna­cja. Teraz też. List prze­cież nie był zwy­kłym li­stem, ale waż­nym wy­da­rze­niem, do któ­re­go przy­go­to­wy­wa­ła się od ty­go­dni, nie umia­ła jed­nak wło­żyć w to zda­nie ani krzty eks­cy­ta­cji, stra­chu czy na­dziei.

– Do­brze, pa­nien­ko.

Ma­rian­na cięż­ko ko­ły­sząc się, po­szła w głąb miesz­ka­nia szu­kać pa­pie­ru li­sto­we­go i atra­men­tu.

 

 

Kiedy prze­sta­je się od­róż­niać dni jeden od dru­gie­go i wszyst­ko za­czy­na się zle­wać w stru­mień wspo­mnień po­mie­sza­nych z nie­gdy­siej­szym ocze­ki­wa­niem rze­czy wiel­kich i waż­nych, a te­raź­niej­szość cię obrzy­dza – wtedy wiesz, że życie się po­chy­li­ło, tak jak po­chy­la się dzień ku za­cho­do­wi. Spo­glą­dam wstecz. Widzę sie­bie jako pod­lot­ka, szczę­śli­wą księż­nicz­kę, tak cenną dla wszyst­kich do­mow­ni­ków! A potem jako za­ko­cha­ną młodą i pięk­ną dziew­czy­nę i chcia­ła­bym nie wi­dzieć tego, co bę­dzie dalej. Cze­muż mą­drość przy­cho­dzi za późno? Dla­cze­go nie wiem, kiedy prze­ciąć nić życia, aby po­zo­stać na za­wsze w tym raju wio­sny i szczę­ścia?

Za­py­ta­cie, czy do­brze zro­bi­łam, czy nie ża­łu­ję? Nigdy nie za­da­łam sobie tego py­ta­nia. A teraz? Co myślę dziś?

Przez lata py­ta­łam, dla­cze­go? Jak to mogło się stać? Prze­cież by­li­śmy tacy za­ko­cha­ni. Ja i Artur. Ale teraz myślę, że po­żą­da­nie, jak byśmy go nie przy­kry­wa­li wznio­sły­mi sło­wa­mi o mi­ło­ści, za­wsze koń­czy się nie­na­wi­ścią i po­gar­dą. Od­szedł, z gry­ma­sem znie­cier­pli­wie­nia, a ja sta­łam na gru­zach spa­lo­ne­go pa­ła­cu jak wzgar­dzo­na żona Ja­ku­ba, Lea.

Śmiesz­ne, wtedy, gdy ogień stra­wił już więk­szą część po­łu­dnio­we­go skrzy­dła i zaj­mo­wał się dach ka­pli­cy, wy­da­wa­ło mi się, że ry­cerz w bia­łej zbroi przy­szedł mnie oca­lić. Nie mo­głam się ru­szyć ani wy­do­być z sie­bie głosu. Coraz trud­niej było mi od­dy­chać i ha­lu­cy­na­cje po­ja­wia­ły mi się przed ocza­mi z coraz więk­szą na­tar­czy­wo­ścią. Czy to dla­te­go, że tak bar­dzo pra­gnę­łam go oca­lić? Nie wiem. Boję się tylko jed­ne­go. Że to zda­rzy­ło się na­praw­dę.

Długo potem ktoś mi po­wie­dział, że moja głu­pia mi­łość, moje cie­lę­ce za­ko­cha­nie – to było coś ha­nieb­ne­go i wsty­dli­we­go. Za­gry­zam wargę, za­ci­skam po­wie­ki i pró­bu­ję o tej mi­ło­ści za­po­mnieć. Lecz czy da się wy­cią­gnąć z ple­ców szty­let, który tkwi zim­nym ostrzem w ranie?

Wiem, że nigdy już Was nie spo­tkam, bo nie ma nawet wą­skiej kład­ki mię­dzy pie­kłem a nie­bem. Nie wy­do­sta­nę się z ot­chła­ni. Ocze­ku­ję je­dy­nie nie­ist­nie­nia, ale i na to chyba nie mogę li­czyć.

 

Wasza córka.

 

 

I jesz­cze na­głó­wek: „Do moich Ro­dzi­ców, któ­rych zbyt małą mi­ło­ścią ko­cha­łam”

 

Na­rzu­ca­ła płaszcz, wkła­da­ła swój naj­lep­szy ka­pe­lusz, od­sy­ła­ła ge­stem An­to­nie­go, który su­mien­nie za każ­dym razem przy­pro­wa­dzał ko­la­skę i sa­mot­nie szła do ko­ścio­ła. W mo­nu­men­tal­nej i zim­nej ciszy trwa­ła na mo­dli­twie dłu­gie go­dzi­ny. Ktoś pa­trzą­cy z boku mógł­by przy­siąc, że za­sty­gła w aniel­skim spo­ko­ju, że wy­peł­nia ją po­boż­na sło­dycz, a dusza wzno­si się ku niebu. Ale to tylko maska. We­wnątrz tra­wił ją ogień, nie­ga­sną­cy i nie­koń­czą­cy się żar, spa­la­ją­cy jej wnętrz­no­ści. W gło­wie miała fo­to­pla­sti­kon prze­su­wa­ją­cych się, wciąż i wciąż, tych sa­mych ob­ra­zów po­ża­ru, śmier­ci i po­ca­łun­ków. Po­su­wa­ła się też do tego, aby bluź­nić i spie­rać się z Bo­giem. Nie wie­rzy­ła, że są tacy, któ­rzy w mo­dli­twie otrzy­mu­ją ja­kie­kol­wiek po­cie­sze­nie. Zresz­tą, to spra­wa Pana Boga. Wra­ca­ła do domu i znów po­pa­da­ła w tę nie­uchwyt­ną re­zy­gna­cję, która na jakiś czas przy­sy­py­wa­ła we­wnętrz­ny ogień po­pio­łem.

Kiedy pew­ne­go dnia, w sto­ło­wym sta­nę­ła po­środ­ku z so­sjer­ką w ręku unie­sio­ną w an­tycz­nym nie­zro­zu­mia­łym ge­ście i gdy nie mogła sobie przy­po­mnieć, co tutaj robi – pod­ję­ła de­cy­zję. Naj­pierw na­pi­sze list. A potem osta­tecz­nie i nie­odwo­łal­nie uwol­ni życie od sie­bie.

– Znowu pa­nien­kę drę­czył kosz­mar?

Ma­rian­na py­ta­ła z tro­ską. Nie taką uda­wa­ną, z ety­kie­ty do­brych domów. Mar­twi­ła się szcze­rze. Nawet gdyby chcia­ła, nie mogła prze­cież wejść do snu, od­go­nić mi­ra­ży i zabić po­two­rów. Po­zo­sta­ło jej je­dy­nie mar­twie­nie się.

– To tylko stare rany.

Śnił jej się on. Wtedy, gdy ca­ło­wał ją na­mięt­nie, brał za rękę i bie­gli, czule pa­trzył w oczy i uśmie­chał się nie­win­nie, bo nawet on sam nie wie­dział, co bę­dzie dalej.

– Idzie deszcz, pa­nien­ka nie po­win­na się prze­zię­biać. Zaraz roz­pa­lę – mó­wi­ła po chwi­li Ma­rian­na, jakby tym desz­czem można było wszyst­ko za­ła­twić. Zmyć winę, za­po­mnieć o ra­nach i zma­zać słowa.

 

Ku­pi­ła bu­tel­kę nafty u Żyda w my­dlar­ni, ka­za­ła za­pa­ko­wać i nieść do domu. Nie mogła pro­sić Ma­rian­ny, prze­cież zaraz by się do­my­śli­ła, po co jej ta nafta. Młoda Ży­dó­wecz­ka z pa­kun­kiem szła za nią nie­mra­wo.

Nic nie mogło jej do­tknąć ani zra­nić i nie chcia­ła ni­ko­mu współ­czuć. Oczy nie pła­ka­ły od dawna, a we­wnątrz czuła pust­kę, jakby była wy­drą­żo­nym w środ­ku spi­żo­wym po­są­giem. Teraz ulica wy­da­wa­ła się pełna ludzi, któ­rzy roz­ma­wia­li ze sobą i się na­wo­ły­wa­li, sły­chać było tur­ko­ta­nie kół po bruku, w otwar­tym oknie grał gra­mo­fon. Mimo tego od­czu­wa­ła wszech­ogar­nia­ją­cą próż­nię. Jakże było łatwo teraz wy­obra­zić sobie i przy­wo­łać raz jesz­cze tamte ob­ra­zy. Za­trzy­ma­ła się i wpa­trzy­ła w szarą ścia­nę. Znów zna­la­zła się w pa­ła­cu, a w jej kie­run­ku szedł go­rą­cy po­dmuch.

– Mój ksią­żę – matka wo­ła­ła ojca, w dymie po omac­ku pró­bu­jąc go zna­leźć – idę do cie­bie!

Sufit trzesz­czał. Już w są­sied­nich po­ko­jach ży­ran­do­le spa­da­ły na zie­mię, pło­nę­ły stro­py i ta­pi­se­rie. Mieli może dwie mi­nu­ty, zanim ogień do­trze tutaj. Coraz trud­niej było od­dy­chać i nie widać było wyj­ścia. Pró­bo­wa­ła wołać o pomoc. Huk. Za­wa­li­ło się nad­pro­że i matka z ojcem zo­sta­li uwię­zie­ni. Do jej uszu do­biegł na­tar­czy­wy głos Ar­tu­ra.

– Ach, wy­cią­gnij mnie stąd!

Po­wie­trze było coraz go­ręt­sze i cięż­sze.

– Gdzie je­steś?!

Du­sząc się, szła z tru­dem w kie­run­ku za­chod­nie­go ko­ry­ta­rza.

Ura­tu­ję go, ura­tu­ję! - krzy­cza­ła do sie­bie w my­ślach.

Obej­rza­ła się. Oj­ciec pró­bo­wał wy­do­stać się z pu­łap­ki. Nie za­wa­ha­ła się. Ru­szy­ła do przo­du, la­wi­ru­jąc mię­dzy dy­mią­cy­mi stro­po­wy­mi bel­ka­mi, pod któ­ry­mi mar­mur po­sadz­ki za­czął się roz­grze­wać. Do­tar­ła do uchy­lo­nych drzwi za­my­ka­ją­cych ko­ry­tarz. Spró­bo­wa­ła je pchnąć, ale bez skut­ku. Wie­dzia­ła, że nie ma czasu.

– Je­steś tam?! – Stu­ka­ła pię­ścia­mi w odrzwia.

W szpa­rze zo­ba­czy­ła prze­ra­żo­ną twarz Ar­tu­ra.

– Nie zo­sta­wiaj mnie tutaj!

– Zaraz cię wy­cią­gnę!

Za jej ple­ca­mi spa­dła ko­lej­na belka.

Za­kry­wa­jąc usta ode­rwa­nym ka­wał­kiem sukni, szu­ka­ła cze­goś, czym mo­gła­by pod­wa­żyć drzwi. Może to. Noga z roz­trza­ska­ne­go krze­sła do­brze by się nada­ła, gdyby nie to­pią­cy wszyst­ko żar. Po dru­giej stro­nie drzwi ję­czał Artur.

Gdy go­rą­cy dym wdarł się jej do gar­dła, miała już ha­lu­cy­na­cje. Wy­da­ło jej się, że przed nią stoi ry­cerz w srebr­nej zbroi, który pyta:

– Kogo mam ura­to­wać? Księ­cia i księż­ną czy two­je­go przy­stoj­ne­go ko­chan­ka?

Wie­dzia­ła, że to tylko miraż, lecz mimo to krzyk­nę­ła:

– Ar­tu­ra! Ocal Ar­tu­ra!

– A ksią­żę i księż­na?

– Zo­staw ich!

Zo­ba­czy­ła nad sobą błę­kit­ne i tro­chę smut­ne oczy ry­ce­rza i stra­ci­ła przy­tom­ność.

Ock­nę­ła się nie­opo­dal spa­lo­ne­go pa­ła­cu, obok sie­dział brud­ny i roz­trzę­sio­ny Artur. Ktoś mu­siał ich ura­to­wać, wy­nieść z pło­mie­ni i spraw­dzić, czy od­dy­cha­ją. Wsta­ła. Zie­mia ucie­kła jej spod stóp. Po­ty­ka­jąc się, po­szła w stro­nę zglisz­czy. Krzy­cza­ła, wo­ła­jąc matkę i ojca, aż pie­kły ją płuca, ale skądś wie­dzia­ła, że nikt jej nie od­po­wie.

Za­mru­ga­ła, widma znik­nę­ły i na po­wrót zna­la­zła się na ulicy, z naftą i z po­zba­wio­ną wszel­kiej na­dziei re­zy­gna­cją.

 

*

Nie­kie­dy pró­bo­wa­ła na­wią­zać bliż­sze re­la­cje z męż­czy­zna­mi. Czy li­czy­ła na to, że za­ko­cha się jesz­cze raz? Nawet jeśli tak było – nie przy­zna­ła­by się do tego. Te spo­tka­nia nie szły gład­ko. O dziwo, nie­któ­rzy z absz­ty­fi­kan­tów zga­dza­li się na utrzy­my­wa­nie z nią for­mal­nych kon­tak­tów, nawet gdy nie byli pewni, co do jej ma­jąt­ku. Teraz, gdy zro­zu­mia­ła, jakim bez­wstyd­nym sło­wem jest bo­gac­two, pa­trzy­ła na nich wszyst­kim z ukry­wa­nym obrzy­dze­niem.

Ze­szłe­go mie­sią­ca sie­dzie­li z panem Mau­ry­cym przy sto­li­ku, za oknem zmierz­cha­ło się. Ma­rian­na po­da­ła her­ba­tę i cia­sto. Za­pa­li­ła rów­nież świe­ce, aby choć tro­chę prze­pło­szyć mrok. Pan Mau­ry­cy był w nie­okre­ślo­nym wieku, o wą­tłej po­stu­rze i ner­wo­wym nosie. Mówił wy­su­szo­nym, mo­no­ton­nym gło­sem, któ­re­go nie mogła znieść.

– Mo­że­my za­po­mnieć o na­szej sta­bi­li­za­cji, którą mo­nar­chia bu­do­wa­ła przez ostat­nie stu­le­cia. Ktoś mógł­by za­py­tać, na cóż po­trzeb­ni są kró­lo­wie, ksią­żę­ta i ba­ro­no­wie? To tylko re­lik­ty wsty­dli­wych cza­sów. Czy nie le­piej o nich zu­peł­nie nie pa­mię­tać?

Tu spoj­rzał na nią z ukosa. Czyż­by chciał ją zra­nić? Wy­gła­sza­jąc te pro­stac­kie uwagi? Była wstrzą­śnię­ta, oczy­wi­ście na tyle, na ile po­zwa­la­ła jej wy­uczo­na obo­jęt­ność.

Za­sta­na­wia­ła się, czy pan Mau­ry­cy widzi w niej ko­bie­tę. Pa­trzy­ła na swoje dło­nie po­kry­te zbyt cien­ką war­stwą skóry, omdle­wa­ją­ce i zre­zy­gno­wa­ne. Gdyby pa­mię­ta­ła, jak na­le­ży uło­żyć mię­śnie twa­rzy do uśmie­chu, teraz nie­wąt­pli­wie uśmiech­nę­ła­by się. Pana Mau­ry­ce­go zże­ra­ła cie­ka­wość o jej pie­nią­dze, nie o krą­gło­ści ciała.

Ale nie ma to już żad­ne­go zna­cze­nia.

Wy­sła­ła Ma­rian­nę z An­to­nim do mia­sta, wy­my­śla­jąc długą listę spra­wun­ków. Nie po­win­ni zja­wić się w domu wcze­śniej, nim bę­dzie po wszyst­kim.

Ze­szła do kuch­ni. Wzię­ła kosz z pa­pie­ra­mi. Od­su­nę­ła fa­jer­ki i za­pa­li­ła szczap­kę drew­na. Z pło­ną­cą po­chod­nią wró­ci­ła do sie­bie i za­mknę­ła drzwi na klucz. Nie wa­ha­jąc się, bez smut­ku, ale i bez stra­chu, za­pa­li­ła pa­pie­ry i wrzu­ci­ła weń bu­tel­kę nafty. Pło­mień wy­strze­lił pod sufit. Po kolei zaj­mo­wa­ły się eta­żer­ka, zdję­cia, ser­we­ty, aba­żu­ry i okien­ne za­sło­ny.

Ogień. Wresz­cie po nią przy­szedł. Teraz już wszyst­ko się skoń­czy i życie prze­sta­nie tak boleć.

Za­mknę­ła oczy.

Nagle żar za­czął sty­gnąć, a ję­zy­ki ognia uci­chły. Pod­nio­sła po­wie­ki.

– To ty?!

Ogień pró­bo­wał lizać jego srebr­ną zbro­ję i miecz, ale tra­cił tylko tem­pe­ra­tu­rę i pło­mie­nie po­wo­li po­kry­wa­ły się bia­łym szro­nem lo­do­wych igieł. Wszyst­ko za­czy­na­ło za­ma­rzać.

– Przy­sze­dłem cię oca­lić.

– Odejdź! Nic już nie ma do oca­le­nia! Nie ma mnie, sły­szysz?!

– Każ­de­go można oca­lić.

Ry­cerz, obo­jęt­ny na sza­le­ją­cą po­żo­gę, stał po­środ­ku po­ko­ju, oparł­szy się o miecz. Miał jasną twarz oko­lo­ną pu­kla­mi srebr­nych i zło­tych wło­sów, a ona nawet przez pło­mie­nie mogła do­strzec jego nie­bie­skie, czy­ste oczy. Na ple­cach miał skrzy­dła. Ol­brzy­mie i silne. Mi­mo­wol­nie po­my­śla­ła, że mając takie skrzy­dła, można za­wsze uciec. Wzbić się w niebo, szy­bo­wać w pę­dzie tuż nad wodą ciem­ne­go oce­anu albo le­cieć ku słoń­cu.

– Nie mogę po­zwo­lić ci tutaj zgi­nąć.

– To jak mam dalej żyć? Jak?!

Ry­cerz spu­ścił głowę.

– Ja… nie wiem. Wszyst­ko, co mogę, to tylko wy­nieść cię z ognia, osło­nić od żaru, aby nie przy­pa­lił ci wło­sów i brwi. Po­sta­wić na zmar­z­nię­tym skraw­ku ziemi, by ochło­dzi­ła ci stopy.

– Jak to – nie wiesz?! – Za­chły­snę­ła się gnie­wem.

– Nigdy nie żyłem. To zna­czy, nie żyłem w ludz­kim sen­sie. Cie­le­sność tak ciąży, że nie wie­dział­bym, co zro­bić z uczu­cia­mi, któ­ry­mi je­ste­ście prze­peł­nie­ni. One wy­ry­wa­ją się i wy­pły­wa­ją ocza­mi, ale jak to się dzie­je, że nigdy nie mogą opróż­nić na­czy­nia łez? Ciało mło­do­ści jest takie pięk­ne! Gład­ka i pach­ną­ca skóra, pod którą drga­ją mię­śnie. Wil­got­ne i po­wab­ne usta. Oczy skry­te za rzę­sa­mi. Lecz śmierć wy­sy­ła swo­ich żoł­nie­rzy, któ­rzy szyb­ko za­ora­ją twarz zmarszcz­ka­mi i wy­cią­gną skórę. Ciało przy­gi­na się do ziemi, we­wnątrz skrzy­pi, a krew nie oży­wia tka­nek.

Po­trzą­snął głową, a jego bla­do­zło­te włosy się roz­sy­pa­ły.

Wszyst­kie rany w jej pier­si znów się otwo­rzy­ły. Bo­la­ło.

– Wrzuć mnie z po­wro­tem w ogień.

– Czy mi­łość… – Ry­cerz zda­wał się nie sły­szeć jej proś­by. Wpa­trzo­ny jak za­hip­no­ty­zo­wa­ny w srebr­ne żyłki wło­sów i pa­pie­ro­wą szorst­kość dłoni, chciał bez końca słu­chać jej głosu. – Czy mi­łość jest pięk­na?

– Pięk­na? – Po jej twa­rzy prze­bie­gło cier­pie­nie. – Nie ma w niej nic pięk­ne­go. To tra­wią­cy cię szał i obłęd. To uza­leż­nie­nie od wszyst­kie­go, co bodaj ci przy­po­mi­na uko­cha­ne­go. To lęk tak wiel­ki, że w końcu sta­jesz się jego ofia­rą.

– Ale prze­cież, czy mi­łość to nie go­rą­cy dotyk, cie­le­śnie kon­kret­ny, wy­wo­łu­ją­cy drże­nie każ­dej koń­czy­ny, każ­de­go we­wnętrz­ne­go or­ga­nu, każ­dej kro­pli potu? Czy nie dla­te­go lu­dzie śnią o mi­ło­ści?

Sta­nę­ła na­prze­ciw w czar­nej sukni, splo­tła ręce i spoj­rza­ła przez niego, da­le­ko, jakby był cał­kiem prze­zro­czy­sty.

– Ciało za­trzy­mu­je nas w sobie. Nie po­zwa­la uwol­nić się, za­my­ka nas w wię­zie­niu na­mięt­no­ści. Dla­te­go nie­któ­rzy chcą uciec.

– Chciał­bym do­świad­czyć wszyst­kie­go, czego ty do­świad­czy­łaś. By­ła­byś mi wtedy bar­dzo bli­ska. Mógł­bym dla cie­bie stra­cić skrzy­dła i miecz. Mieć ciało i z tobą zo­stać.

Pod­szedł, po­chy­lił się i po­ca­ło­wał ją w usta.

Skrzy­dła spa­dły na zie­mię i za­ję­ły się ogniem. Pożar na nowo wy­buchł. Tro­chę zdzi­wio­ny ro­zej­rzał się po pło­ną­cym po­miesz­cze­niu. Nie­ujarz­mia­ny dłu­żej ży­wioł teraz na równi prze­ra­żał go, jak i ocza­ro­wy­wał, bo wraz z ogniem przy­szły do niego nie­zna­ne dotąd uczu­cia. Gdy pło­mie­nie nie­omal go do­się­gły, wziął ją na ręce i wy­niósł z miesz­ka­nia.

 

*

Życie z nim da­le­ko od­bie­ga­ło od co­dzien­nej ru­ty­ny, którą wy­pra­co­wa­ła sobie przez lata sa­mot­no­ści. Był za­chwy­co­ny każ­dym mi­li­me­trem swo­je­go no­we­go ciała, każdą wonią i barwą. Brał przy­pad­ko­we rze­czy de­li­kat­ny­mi dłoń­mi, po­zna­wał ich fak­tu­rę i cie­pło. To były drew­nia­ne in­kru­sto­wa­ne szka­tuł­ki, orzech w nich był go­rą­cy i suchy, buk zaś chłod­ny i biały. Lubił też pa­trzeć przez krysz­ta­ło­we sa­la­ter­ki, bo wtedy świat wy­da­wał mu się Bożym przy­mie­rzem, ze­spo­lo­nym tęczą świa­teł.

– Eu­ge­nio.

– Tak, ko­cha­nie?

– Czy mo­gli­by­śmy pójść jutro do skle­pu bła­wat­ne­go?

– Och, po­trze­ba ci no­wych ubrań? Oczy­wi­ście. Ku­pi­my taki ele­ganc­ki ma­te­riał i po­śle­my do kraw­ca.

Po­krę­cił głową.

– Chciał­bym je­dy­nie do­ty­kać szorst­kich wełen i zim­nych je­dwa­bi. Mógł­bym też otu­lić cię w czer­wień, która za­wsze pul­su­je ży­ciem. Potem mo­gli­by­śmy za­nu­rzyć się w zie­lo­ną, mętną wodę je­zio­ra, aby po­czuć bu­twie­ją­cy za­pach i smak ro­ślin.

Aż do teraz nie wie­dzia­ła, że ist­nie­je świat poza jej cier­pie­niem, cia­łem i po­ża­rem. Ow­szem, sły­sza­ła o tym świe­cie od Ma­rian­ny i An­to­nie­go. Ma­rian­na opo­wia­da­ła o ja­rzy­nach, które za­le­ga­ły stra­ga­ny, potem wy­sy­py­wa­ły się z kosza na stół, a na­stęp­nie były myte w zim­nej wo­dzie. An­to­ni też miał za­wsze coś do po­wie­dze­nia na temat świa­ta. W jego opo­wie­ściach prze­wi­ja­li się lu­dzie na prze­mian z końmi i ku­la­wy­mi su­ka­mi. Mimo że ten ich świat wy­da­wał się praw­dzi­wy i pewny, była prze­ko­na­na, że to tylko kon­fa­bu­la­cja.

Teraz jed­nak­że oka­za­ło się, że na ze­wnątrz jej ciała rze­czy­wi­ście ist­nie­je on – świat. Od­kry­wa­ła go tak, jakby to ona stra­ci­ła skrzy­dła i miecz.

Prze­sta­ła spie­rać się z Bo­giem. Prze­nio­sła się do let­niej re­zy­den­cji pod mia­stem, a spa­lo­ną ka­mie­ni­cę ka­za­ła ro­ze­brać. Może po­sta­wi tam ochron­kę albo szpi­tal.

Lu­bi­ła, gdy kładł głowę na jej ko­la­nach, a na jego ustach błą­dził roz­ma­rzo­ny uśmiech.

– Tę­sk­nisz za swoim bez­cie­le­snym ży­ciem? Śni ci się ono? – py­ta­ła prze­kor­nie.

Od­po­wia­dał na to bez­tro­skim śmie­chem i Eu­ge­nia też się wtedy uśmie­cha­ła.

 

Koniec

Komentarze

Cześć! 

 

Bar­dzo ele­ganc­kie opo­wia­da­nie. Świet­ny język. Tech­nicz­nie na wy­so­kim po­zio­mie. Nie­któ­re kwe­stie po­zo­sta­ją tro­chę enig­ma­tycz­ne, ale w tym przy­pad­ku kreu­je to kli­mat. Do­brze od­da­na głów­na bo­ha­ter­ka. Po­do­ba mi się rów­nież po­dej­ście do kon­kur­so­we­go te­ma­tu. Same plusy zatem. :-) 

Jako że upły­nął mój trzy­mie­sięcz­ny staż, mogę z duża przy­jem­no­ścią za­de­biu­to­wać jako „po­le­cacz bi­blio­tecz­ny”.

 

Po­ni­żej drob­na su­ge­stia. 

 

– Mo­że­my za­po­mnieć o na­szej sta­bi­li­za­cji, którą mo­nar­chia przez ostat­nie stu­le­cia bu­do­wa­ła.

 

Zgrzy­ta mi ten szyk. Mo­nar­chia bu­do­wa­ła przez ostat­nie stu­le­cia – brzmi bar­dziej na­tu­ral­nie. 

 

Po­zdra­wiam i oczy­wi­ście życzę po­wo­dze­nia w kon­kur­sie!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogo­nie." T. Ra­łow­ski

Cześć Fi­li­pie!

Drża­łam z nie­pew­no­ści, czy opo­wia­da­nie ko­mu­kol­wiek się spodo­ba i czy nie zo­sta­nie uzna­ne za dzi­wacz­ne, tym bar­dziej jest mi miło z po­wo­du Two­ich po­chleb­nych słów.

Bar­dzo dzię­ku­ję i po­zdra­wiam!

 

Nie za­bi­ja­my pie­sków w opo­wia­da­niach. Nigdy.

Bar­dzo ład­nie opo­wie­dzia­na hi­sto­ria. Miej­sca­mi smut­na, miej­sca­mi wzru­sza­ją­ca.

Motyw kon­kur­so­wy do­brze za­ry­so­wa­ny. Po­do­ba­ło mi się.

 

Tech­nicz­nie jest nie­źle, choć miej­sca­mi mo­gło­by być le­piej. Pa­dłaś ofia­rą dość nie­ty­po­wej nar­ra­cji. Jest trze­cia osoba i czas prze­szły, ale taki jakiś dziw­ny. Niby do­ko­na­ny, ale opi­su­ją­cy czyn­no­ści po­wta­rza­ne wie­lo­krot­nie.

Dość cie­ka­wy eks­pe­ry­ment ję­zy­ko­wy, ale tro­chę opo­wia­da­niu za­szko­dził, bo w efek­cie sto­so­wa­nia ta­kie­go czasu na­mno­ży­ło się by­to­zy.

 

Z drob­no­stek i uwag ogól­nych na przy­szłość:

– Pil­nuj, w miarę moż­li­wo­ści, by “się” nie lą­do­wa­ło na końcu zda­nia.

– Uni­kaj wspo­mnia­nej by­to­zy.

– Spraw­dzaj za­gęsz­cze­nie słowa “który”, bo ma ten­den­cje to po­wta­rza­nia się.

– Patrz na kon­struk­cje zdań na­stę­pu­ją­cych po sobie

(np. po­rów­naj pierw­sze i dru­gie zda­nie opo­wia­da­nia, nie dość, że są po­dob­ne w kon­struk­cji, to masz tam 3x “z”)

 

Ale prze­cież, czy mi­łość to nie go­rą­cy dotyk, cie­le­śnie kon­kret­ny, wy­wo­łu­ją­cy drże­nie każ­dej koń­czy­ny, każ­de­go we­wnętrz­ne­go or­ga­nu, każ­dej kro­pli potu?

Tutaj masz wy­so­kie re­je­stry, wznio­słą treść, a po­mię­dzy to wszyst­ko wpla­tasz słowa ana­to­micz­ne lub zu­peł­nie bez ła­dun­ku emo­cjo­nal­ne­go: „koń­czy­ny, we­wnętrz­ne or­ga­ny, kon­kret­ny”. Nie pa­su­ją tu.

 

Pod­su­mo­wu­jąc, gra­tu­lu­ję do­bre­go opo­wia­da­nia. Udało Ci się zbu­do­wać fajny kli­mat i wy­wo­łać współ­czu­cie dla bo­ha­ter­ki.

"Wol­ność po­le­ga na tym, że mo­że­my czy­nić wszyst­ko, co nie przy­no­si szko­dy bliź­nie­mu na­sze­mu". Paryż, 1789 r.

Cześć Chro­ści­sko!

Jak słusz­nie za­uwa­ży­łeś, jest to swego ro­dza­ju sty­li­za­cja ję­zy­ko­wa, ale też i eks­pe­ry­ment, przy któ­rym ry­go­ry­stycz­na po­praw­ność ze­szła na drugi plan – stąd zo­sta­wio­ne po­wtó­rze­nia. Za­sta­na­wia­łam się, czy mo­gła­bym wy­rzu­cić te wszyst­kie “była”, ale wtedy nar­ra­cja na pewno by się po­sy­pa­ła.

I rze­czy­wi­ście, czas prze­szły w opo­wia­da­niu naj­bar­dziej przy­po­mi­na im­per­fec­tum z ję­zy­ków kla­sycz­nych, to zna­czy opi­su­je czyn­ność, która się roz­po­czę­ła i trwa albo się po­wta­rza. Chcia­łam przez to jakoś oddać mo­no­to­nię życia głów­nej bo­ha­ter­ki.

 

Tutaj masz wy­so­kie re­je­stry, wznio­słą treść, a po­mię­dzy to wszyst­ko wpla­tasz słowa ana­to­micz­ne lub zu­peł­nie bez ła­dun­ku emo­cjo­nal­ne­go: „koń­czy­ny, we­wnętrz­ne or­ga­ny, kon­kret­ny”. Nie pa­su­ją tu.

Po­nie­waż ry­cerz nie ma ciała, więc wszyst­ko co cie­le­sne jest dla niego pa­te­tycz­ne, eks­cy­tu­ją­ce i fa­scy­nu­ją­ce. To, co czło­wiek myśli o rze­czach du­cho­wych, ta­kich jak mi­łość czy honor, to on myśli o czę­ściach ciała :)

 

Dzię­ki za cenne uwagi.

Po­zdra­wiam!

 

P.S.

Udało mi się wy­rzu­cić jedno “była” :)

Witam.

Czy­ta­ło się przy­jem­nie, cho­ciaż pod ko­niec nie mo­głem od­pę­dzić myśli, że to sta­ro­świec­ka, skró­co­na wer­sja “Mia­sta Anio­łów” (film z 1998), tyle że z happy endem. 

Tro­chę mie­sza­ła mi się chro­no­lo­gia wy­da­rzeń, szcze­gól­nie po­ża­rów, ale to chyba moja wina;-)

 

One wy­ry­wa­ją się i wy­pły­wa­ją ocza­mi, ale jak to się dzie­je, że nigdy się mogą opróż­nić na­czy­nia łez?

 

Tego jakoś nie zro­zu­mia­łem…

Nie do końca ro­zu­miem też, dla­cze­go anioł po­zba­wio­ny cie­le­sno­ści i nie zna­ją­cy żad­nych uczuć tak bar­dzo pra­gnie po­zna­nia. Skoro nie zna uczuć, to skąd pra­gnie­nie, prze­cież to też uczu­cie…

No może zbyt ana­li­tycz­nie;-)

Po­zdra­wiam.

Ład­nie na­pi­sa­ne, tro­chę dzie­więt­na­sto­wiecz­ne w sty­li­sty­ce.

Sama fa­bu­ła mniej mi przy­pa­dła do gustu – ro­man­si­dło.

Ale z Ar­tu­ra to kawał dra­nia, że ją po tym wszyst­kim zo­sta­wił. Cho­ciaż w sumie, mógł nie wie­dzieć…

Po uło­że­niu wło­sów i za­pię­ciu kol­czy­ków spo­glą­da­ła w lu­stro.

W pierw­szej chwi­li zdzi­wi­łam się, że nie pa­trzy­ła w lu­stro pod­czas tych czyn­no­ści. Ale jeśli ro­bi­ła to Ma­rian­na…

Lecz czy da się wy­cią­gnąć z ple­ców szty­let, który tkwi swoim zim­nym ostrzem w ranie?

Da się. Tylko wy­wo­ła to krwo­tok. ;-)

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Adler

dla­cze­go anioł po­zba­wio­ny cie­le­sno­ści i nie zna­ją­cy żad­nych uczuć tak bar­dzo pra­gnie po­zna­nia.

Rze­czy­wi­ście, ktoś bez ciała nie do­świad­cza ani ciała, ani uczuć, lecz samo pra­gnie­nie ich po­zna­nia (do­świad­cze­nia) nie jest uczu­ciem, po­nie­waż my i anio­ło­wie pra­gnie­my na spo­sób du­cho­wy czyli in­te­lek­tu­al­nie – tak naj­kró­cej można by­ło­by to wy­ja­śnić :)

 

że nigdy się mogą opróż­nić na­czy­nia łez

Oczy­wi­ście to błąd. Już po­pra­wi­łam, miało być: “nie mogą…”

skró­co­na wer­sja “Mia­sta Anio­łów”

Coraz bar­dziej utwier­dzam się w prze­ko­na­niu, że oglą­da­my za dużo fil­mów laugh

Dzię­ki za ko­men­tarz i po­zdra­wiam!

 

Fin­kla

Dzię­ki za od­wie­dzi­ny! Po­zdra­wiam!

Known some call is air am

Witaj. Po­do­ba mi się po­mysł, po­do­ba mi się nar­ra­cja z pod­mio­tem do­myśl­nym – po­sy­pa­ła mi się tylko raz, kiedy masz Ży­dó­wecz­kę i potem bez pod­mio­tu. Za­mień dziew­czyn­kę na chłop­ca i bę­dzie ok. Jest też sporo błę­dów in­ter­punk­cyj­nych, ale z ko­mór­ki nie zro­bię ła­pan­ki. Za­pa­mię­ta­łam jedno miej­sce: żona Ja­ku­ba Lea (--> żona Ja­ku­ba, Lea). Za­wie­si­łam się, bo w cza­sach, które mocno mi się z Twoim opo­wia­da­niem ko­ja­rzą, był w Kra­ko­wie pre­zy­dent Leo, ale Ju­liusz i to przez brak prze­cin­ka unie­moż­li­wi­ło mi za­ła­pa­nie od razu, o co cho­dzi. Wy­tnij też więk­szość za­im­ków "swój" ;) Na­pi­sa­łam, że po­do­bał mi się po­mysł i nar­ra­cja, za to za­koń­cze­nie mnie tro­chę roz­cza­ro­wa­ło, jest takie tro­chę przy­spie­szo­ne i za bar­dzo lu­kro­wa­ne. No i spo­dzie­wa­łam się po ry­ce­rzu kogoś mniej stan­dar­do­we­go niż anioł. Ale czy­ta­ło się spoko.

http://altronapoleone.home.blog

Cześć dra­ka­ina!

Dzię­ki za uwagi, rze­czy­wi­ście, nie było prze­cin­ka przed żoną Ja­ku­ba – już wsta­wi­łam.

Na­li­czy­łam czte­ry za­im­ki “swój” z czego trzy od­no­szą się do ciała i okre­śla­ją czyje jest to ciało (co nie jest bez zna­cze­nia dla ca­ło­ści tek­stu), zatem je zo­sta­wiam.

No i spo­dzie­wa­łam się po ry­ce­rzu kogoś mniej stan­dar­do­we­go niż anioł.

Anioł – nie­anioł, okre­śle­nie jest tylko pre­tek­sto­we, bo tylko cho­dzi o ry­ce­rza, który nie ma ciała.

 

Po­zdra­wiam!

cho­dzi o ry­ce­rza, który nie ma ciała.

To le­piej :D Może mnie ko­men­ta­rze za­su­ge­ro­wa­ły tro­chę. Do­ry­ce­rzo­wi­ła­bym go ;) I w jakim wieku jest Eu­ge­nia, tak z cie­ka­wo­ści?

 

Kli­kam, bo z ko­mór­ki nie szło.

 

Jed­na­ko­woż:

 

Lecz czy da się wy­cią­gnąć z ple­ców szty­let, który tkwi swoim zim­nym ostrzem w ranie?

 

Na­rzu­ca­ła płaszcz, wkła­da­ła swój naj­lep­szy ka­pe­lusz,

 

Pa­trzy­ła na swoje dło­nie po­kry­te zbyt cien­ką war­stwą skóry – tu jest OK

 

Lecz śmierć wy­sy­ła swo­ich żoł­nie­rzy – tu uj­dzie

 

Sta­nę­ła na­prze­ciw w swo­jej czar­nej sukni,

 

Był za­chwy­co­ny każ­dym mi­li­me­trem swo­je­go no­we­go ciała – ok

 

Tę­sk­nisz za swoim bez­cie­le­snym ży­ciem? – uj­dzie

http://altronapoleone.home.blog

 

dra­ka­ina

No do­brze, swoją suk­nię i szty­let można bez szko­dy wy­ciąć, ka­pe­lusz zaś zo­sta­wię :)

Wciąż nie mogę się przy­zwy­cza­ić do sko­ja­rzeń i od­nie­sień fil­mo­wych, tak jak to zro­bił Adler w ko­men­ta­rzu, wspo­mi­na­jąc o “Mie­ście Anio­łów”, bo naj­pierw po­win­ny nam się na­rzu­cać sko­ja­rze­nia li­te­rac­kie – przy­naj­mniej tak mo­gło­by być w ide­al­nym świe­cie. Pier­wo­wzo­rem bo­ha­ter­ki jest bo­wiem Bal­za­kow­ska Eu­ge­nia Gran­det. Ma pra­wie czter­dzie­ści lat i dwa­dzie­ścia lat temu zo­sta­wił ją ko­cha­nek. Od tego czasu każdy dzień jest dla niej taki sam i pusty.

 

Wię­cej ry­ce­rza w ry­ce­rzu? Hmm.

Pier­wo­wzo­rem bo­ha­ter­ki jest bo­wiem Bal­za­kow­ska Eu­ge­nia Gran­det.

Było to jedno z moich sko­ja­rzeń, ale uzna­łam, że to zbo­cze­nie za­wo­do­we :D Oczy­wi­ście po­my­śla­łam rów­nież o ce­sa­rzo­wej Eu­ge­nii, co już jest zbo­cze­niem za­wo­do­wym do po­tę­gi.

 

Na­to­miast od­nio­słam wra­że­nie, nie wiem, na ja­kiej pod­sta­wie, że ona jest znacz­nie star­sza. Może dla­te­go, że w po­rów­na­niu z Bal­za­kiem wy­obra­że­nia o wieku nam się mocno zmie­ni­ły i jego ko­bie­ta trzy­dzie­sto­let­nia to dziś ra­czej 40+ i pi­sząc do współ­cze­sne­go czy­tel­ni­ka warto jakiś kom­pro­mis za­wie­rać ;) A w pierw­szych sce­nach Twoja Eu­ge­nia spra­wi­ła na mnie wra­że­nie osoby bar­dzo zde­cy­do­wa­nie bli­żej “sta­rej” niż “w śred­nim wieku”.

http://altronapoleone.home.blog

Było to jedno z moich sko­ja­rzeń,

 

heart

 

Twoja Eu­ge­nia spra­wi­ła na mnie wra­że­nie osoby bar­dzo zde­cy­do­wa­nie bli­żej “sta­rej” niż “w śred­nim wieku”.

Na pewno, sta­rość duszy po nie­traf­nych ży­cio­wych wy­bo­rach i którą co­dzien­nie Eu­ge­nia ob­ser­wu­je w lu­strze – chcia­łam to za­wrzeć w pierw­szym aka­pi­cie.

Cześć Chal­bar­czyk :)

 

Cie­ka­wie za­ry­so­wa­na hi­sto­ria star­szej ko­bie­ty, która czuje, że nie ma ni­cze­go, bo dawno temu stra­ci­ła wszyst­ko, włącz­nie z sen­sem życia. Dla­te­go w końcu po roz­ter­kach de­cy­du­je się na walkę z de­mo­na­mi prze­szło­ści, pi­sząc po­że­gnal­ny list do ro­dzi­ców (któ­rych w ja­kimś stop­niu zdra­dzi­ła/po­rzu­ci­ła, więc miała wy­rzu­ty su­mie­nia) i po­peł­nia­jąc sa­mo­bój­stwo. A przy­naj­mniej tak ja ode­bra­łem tę hi­sto­rię Two­je­go au­tor­stwa.

Cie­ka­we jest to, że za­koń­cze­nie można ode­brać w dwo­ja­ki spo­sób. Pierw­szy – hi­sto­ria dzie­je się na­praw­dę i fak­tycz­nie z pło­mie­ni ra­tu­je Eu­ge­nię anioł, który zrze­ka się swych przy­wi­le­jów, by do­świad­czyć czło­wie­czeń­stwa. Druga in­ter­pre­ta­cja jest taka, że Eu­ge­nia umar­ła, ale w na­gro­dę za cier­pie­nie za życia, tra­fi­ła do raju, czyli ta­kie­go świa­ta i życia, ja­kie­go ocze­ki­wa­ła. 

 

Spo­sób przed­sta­wie­nia tek­stu jest dość nie­ty­po­wy, ale cie­ka­wy. Wi­dząc przed­mo­wę, bałem się, że się zgu­bię, ale na szczę­ście tak się nie stało, więc jeśli był to eks­pe­ry­ment, to za­koń­czo­ny po­wo­dze­niem :)

 

Po­do­ba­ło mi się przej­ście, w któ­rym uka­za­na zo­sta­ła re­tro­spek­cja za­wie­ra­ją­ca mię­dzy in­ny­mi śmierć ro­dzi­ców bo­ha­ter­ki.

 

Tro­chę nie ro­zu­miem wątku ro­zej­ścia się Eu­ge­nii z Ar­tu­rem. Czy kryje się za tym jakiś głęb­szy sens, czy po pro­stu jak to bywa w życiu, gdy emo­cje i na­mięt­no­ści opa­dły, oka­za­ło się, że jed­nak nie są dla sie­bie?

Cie­ka­wi mnie też, dla­cze­go Anioł wy­brał aku­rat Eu­ge­nię i czemu po­ja­wił się w jej życiu tylko dwa razy? Czy ma to zwią­zek z jego mocą (lód wy­gry­wa­ją­cy z ogniem), dla­te­go do­pó­ki nie było po­ża­ru, to nie mógł się po­ja­wić? A przy pierw­szym po­ża­rze nie mógł zo­stać z Eu­ge­nią, po­nie­waż ona ży­wi­ła uczu­cia do in­ne­go (Ar­tu­ra)? Czy może to był anioł stróż, który staje się pełną ma­ni­fe­sta­cją, tylko w eks­tre­mal­nych sy­tu­acjach, a nor­mal­nie dzia­ła jakby zza kulis?

 

To chyba tyle ode mnie. Mój od­biór jest oczy­wi­ście po­zy­tyw­ny i fajne jest to, że tekst po­bu­dził mnie do wła­snych in­ter­pre­ta­cji i snu­cia teo­rii.

 

Po­zdra­wiam :) 

 

Cześć!

Naj­pierw plusy. Zda­nia w więk­szo­ści były ładne i pod­kre­śla­ją­ce kli­mat. Czy­ta­ło się do­brze, lekko, mimo iż parę razy od­nio­słam wra­że­nie nieco “prze­po­ety­zo­wa­ne­go” ję­zy­ka.

Jed­nak sama hi­sto­ria zu­peł­nie nie w moim gu­ście. Trą­ci­ła mi tro­chę sta­ry­mi har­le­ki­na­mi, w któ­rych bo­ha­ter­ka głów­nie cho­dzi i wzdy­cha, a ja nie prze­pa­dam za tego typu hi­sto­ria­mi, to zna­czy za ro­man­sa­mi i wzdy­cha­niem za utra­co­ną mi­ło­ścią/mło­do­ścią/urodą/wszyst­kim naraz. Dla­te­go nie do końca wcią­gnę­łam się w tekst, a mo­no­lo­gi we­wnętrz­ne w paru miej­scach mnie znu­ży­ły.

Nie­mniej na­pi­sa­ne jest to na tyle spraw­nie, że znu­że­nie nie prze­kro­czy­ło gra­ni­cy, za którą za­czy­na się zmę­cze­nie i ska­ka­nie po aka­pi­tach ;)

three go­blins in a trench coat pre­ten­ding to be a human

Nie­dzi­siej­sze to opo­wia­da­nie i w nie­dzi­siej­szy spo­sób na­pi­sa­ne. Skoro jed­nak, jak wy­zna­łaś w ko­men­ta­rzu, in­spi­ra­cją była Eu­ge­nia Gran­det, nie wy­da­je mi się, aby ta hi­sto­ria mogła zo­stać przed­sta­wio­na ina­czej. I choć spra­wy po­ru­szo­ne w opo­wia­da­niu nie na­le­żą do moich ulu­bio­nych, lek­tu­ra spra­wi­ła mi przy­jem­ność na tyle dużą, że po­sta­no­wi­łam udać się do kli­kar­ni. :)

 

Ura­tu­ję go, ura­tu­ję! – krzy­cza­ła do sie­bie w my­ślach. → Za­miast dy­wi­zu po­win­na być pół­pau­za.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Mor­doc

Spodo­ba­ły mi się Twoje in­ter­pre­ta­cje :)

I to za­koń­cze­nie, które dzie­je się na­praw­dę, i to, które dzie­je się w raju.

Tro­chę nie ro­zu­miem wątku ro­zej­ścia się Eu­ge­nii z Ar­tu­rem

…bo prze­mia­ny po­żą­da­nia i fa­scy­na­cji w nie­chęć nie da się zro­zu­mieć – jest ir­ra­cjo­nal­na, tak jak nie ro­zu­mie­my nie­na­wi­ści bi­blij­ne­go Ja­ku­ba do swo­jej żony.

 

Dzię­ku­ję za przy­chyl­ny ko­men­tarz i po­zdra­wiam!

Cześć gra­vel!

Hi­sto­ria o po­świę­ce­niu przez ko­bie­tę wszyst­kie­go dla ko­chan­ka, który potem ją zo­sta­wia – jest stara jak świat i nawet ar­che­ty­picz­na, nie wspo­mi­na­jąc już o ry­ce­rzu ra­tu­ją­cym księż­nicz­kę (co jest jesz­cze bar­dziej ar­che­ty­picz­ne) – i może dla­te­go cza­sa­mi mamy ta­kich hi­sto­rii prze­syt. Dzię­ki za od­wie­dzi­ny!

 

Cześć re­gu­la­to­rzy!

Cie­szę się, że taka wer­sja Eu­ge­nii Ci się spodo­ba­ła. Po­zdra­wiam!

 

 

Spodo­ba­ły mi się Twoje in­ter­pre­ta­cje :)

I to za­koń­cze­nie, które dzie­je się na­praw­dę, i to, które dzie­je się w raju.

Cie­szy mnie to nie­zmier­nie :)

 

…bo prze­mia­ny po­żą­da­nia i fa­scy­na­cji w nie­chęć nie da się zro­zu­mieć – jest ir­ra­cjo­nal­na, tak jak nie ro­zu­mie­my nie­na­wi­ści bi­blij­ne­go Ja­ku­ba do swo­jej żony.

Ro­zu­miem, dzię­ku­ję za wy­ja­śnie­nia i po­zdra­wiam :)

Mor­doc

 

laugh

 

Kawał po­rząd­ne­go tek­stu, nie­źle prze­my­śla­ne­go i do­brze na­pi­sa­ne­go. Bo­ha­ter­ka ko­ja­rzy mi się z pa­nia­mi Bal­za­ca, chyba nawet była wśród nich Eu­ge­nia. Przy­znam jed­nak, że to nie moja bajka. Nie­mniej jed­nak kli­kła­bym, gdy­byś po­trze­bo­wa­ła :)

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Irka

Dzię­ki za ko­men­tarz i po­chwa­ły :)

Po­zdra­wiam!

 

Prze­czy­ta­łem. Nie za­chwy­ci­ło. W punk­tach 3 na 5.

Koala

Nie za­chwy­ci­ło

Cał­kiem słusz­nie :)

Bo tekst nie miał za­chwy­cać, no bo czym mógł­by za­chwy­cić? Czy­imś nie­uda­nym ży­ciem?

 

Dzię­ki za od­wie­dzi­ny i po­zdra­wiam!

Cześć!

To tak: bar­dzo ład­nie na­pi­sa­ne, czy­ta­ło się przy­jem­nie, masz lekki, wcią­ga­ją­cy styl.

Spodo­bał mi się ra­czej cięż­ki, po­nu­ry i pełen re­zy­gna­cji kli­mat. To po­czu­cie bez­na­dziej­no­ści bo­ha­ter­ki, tar­ga­nej wy­rzu­ta­mi su­mie­nia. 

Nie­mniej im dłu­żej myślę nad opo­wia­da­niem (czy­ta­ne wczo­raj) tym bar­dziej myślę o ogrom­nych lu­kach lo­gicz­nych i nie­ste­ty psuje to bar­dzo mój od­biór.

Naj­więk­sze za­strze­że­nia mam do koń­ców­ki → prze­mia­ny ry­ce­rza i na­głej, wiel­kiej mi­ło­ści. No tego to­tal­nie nie ku­pu­ję. To nie jest tak, że mi­łość nagle wy­ma­że to co zro­bi­li­śmy i wy­rzu­ty su­mie­nia, które ktoś nosił w sobie lata. I po­ca­łu­nek od w sumie ob­ce­go go­ścia w zbroi, który po­rzu­ca nie­śmier­tel­ność i bam mamy wiel­ką mi­łość. Zu­peł­nie mnie nie prze­ko­nu­ją takie uprosz­cze­nia (tekst sta­wiał na po­wa­gę, po­nu­rość i jak dla mnie w tym kon­kret­nym opoku takie uprosz­cze­nia po pro­stu nie przej­dą). 

Bar­dzo mało zdra­dzasz dla­cze­go w sumie pierw­szy uko­cha­ny od­szedł, dla­cze­go ich mi­łość była głu­pia, skąd pierw­szy pożar (chyba że tego ostat­nie­go nie wy­ła­pa­łam). 

 

Mimo ład­ne­go stylu i cie­ka­we­go kon­cep­tu, to za­koń­cze­nie i jego nad­mier­ne uprosz­cze­nie mnie nie prze­ko­na­ły. 

Po­wo­dze­nia w kon­kur­sie!

Cześć Shan­ti!

Bar­dzo cie­ka­we uwagi, nie wiem, czy uda mi się na nie do­brze od­po­wie­dzieć. Ale może za­cznę od końca.

Dla­cze­go uko­cha­ny od­szedł?

Bo za­czął do niej czuć nie­na­wiść.

Dla­cze­go jej nie­na­wi­dził?

Bo taka jest ludz­ka na­tu­ra, a uczu­cia zmie­nia­ją się z po­żą­da­nia w nie­chęć, ot tak, nagle i nie wia­do­mo dla­cze­go.

 

Źró­dło po­ża­ru jest tu bez zna­cze­nia, frag­men­ta­rycz­ność opo­wia­da­nia może tro­chę uwie­rać i do­ma­gać się wy­peł­nia­nia opo­wie­ści ko­lej­ny­mi szcze­gó­ła­mi, ale po­sta­no­wi­łam, że fa­bu­ła tro­chę bę­dzie w tle.

 

Co do ry­ce­rza, ry­cerz ni­cze­go nie traci, nawet on sam tak nie myśli, ale zy­sku­je ciało i wszyst­ko co cie­le­sność z sobą nie­sie. Dla Eu­ge­nii ciało było męką, wię­zie­niem i ogra­ni­cze­niem, a ry­cerz po­ka­zu­je jej, że cie­le­sność nie jest tylko cier­pie­niem, ale czymś, nad czym można wpaść w za­chwyt.

 

No i mi­łość. Winy mi­łość oczy­wi­ście nie wy­ma­zu­je, bo ją może osta­tecz­nie wy­ma­zać Bóg. Skoro Eu­ge­nia prze­sta­ła oskar­żać Boga, to może i duszę udało jej się oczy­ścić?

 

Dzię­ki za cenny ko­men­tarz i po­zdra­wiam!

 

 

Cześć!

 

Opo­wia­da­nie na­stro­jo­we, pięk­nie wy­sty­li­zo­wa­ne. Na­praw­dę mi się po­do­ba­ło, cho­ciaż nie je­stem ja­kimś en­tu­zja­stą hi­sto­rii mi­ło­snych. Duża in­spi­ra­cja tym fil­mem z Ni­co­la­sem Cagem (tak się do­my­ślam), ale i tak cie­ka­wie się czy­ta­ło, kli­mat świa­ta przed­sta­wio­ne­go mnie kupił.

 

Po­zdra­wiam!

 

P.S. Dru­gie opo­wia­da­nie kon­kur­so­we, które prze­czy­ta­łem i znów motyw ognia, któ­rym sam za­mie­rzam wy­ko­rzy­stać…

 

 

Lu­cer­nam olet – czuć smród wszem i wobec...

Cześć mcrap­tor­king!

 

Duża in­spi­ra­cja tym fil­mem z Ni­co­la­sem Cagem (tak się do­my­ślam),

Aaaa! In­spi­ra­cja ty­tu­ło­wą bo­ha­ter­ką z dzie­ła Bal­za­ka “Eu­ge­nia Gran­det”! Zresz­tą, za­chę­cam do lek­tu­ry, bo to kla­sy­ka :)

 

Dzię­ki za od­wie­dzi­ny, po­zdra­wiam!

Dzię­ki za po­le­ce­nie.

Lu­cer­nam olet – czuć smród wszem i wobec...

Hej, hej

Dobre. Nie po­wiem, że mnie za­chwy­ci­ło, ale lek­tu­ry nie ża­łu­ję, a taka “stara” sty­li­za­cja to zu­peł­nie nie moja bajka. Ład­nie kreu­jesz kli­mat, ład­nie opi­su­jesz bez­na­dziej­ność po utra­co­nej mi­ło­ści. Wiem, że to może wy­brzmie­wać jak tanie ro­man­si­dło, ale co tam? Mnie się po­do­ba­ło.

Sty­li­za­cja lekka i na tyle umie­jęt­na, że nie po­wo­du­je za­trzy­mań.

Fa­bu­lar­nie było naj­sła­biej, bo akcja jest w po­sta­ci szcząt­ko­wej. Ro­zu­miem, taka kon­wen­cja i to nie za­rzut, tylko su­biek­tyw­ne pre­fe­ren­cje.

Za­koń­cze­nie za­sko­czy­ło, że było opty­mi­stycz­ne ;)

Kli­kał­bym

 

Sty­li­za­cja i spo­sób pi­sa­nia spra­wi­ły, że opo­wia­da­nie czy­ta­ło się bar­dzo do­brze. Naj­bar­dziej jed­nak spodo­ba­ła mi się scena, w któ­rej Eu­ge­nia musi wy­bie­rać mię­dzy swoim ko­chan­kiem a ro­dzi­ca­mi. Ten wybór oka­zał się nie­tra­fio­ny i w do­dat­ku za­wa­żył na całym jej życiu. Ład­nie to uka­za­łaś.

Po­zdra­wiam!

Lupus, Za­na­is

dzię­ki za od­wie­dzi­ny i ko­men­ta­rze!

Mor­te­cius

Lubię happy endy, ale ten u Cie­bie wła­ści­wie nie zo­stał w żaden spo­sób przy­go­to­wa­ny

Uśmiech­nę­łam się na to zda­nie, bo po praw­dzie, za­koń­cze­nie miało być zu­peł­nie inne, nie tak we­so­łe. Z po­cząt­ku wy­da­wa­ło mi się, że takie hi­sto­rie się do­brze nie koń­czą (o zdra­dzie), rany w czło­wie­ku są tak głę­bo­kie, iż szczę­śli­we życie jest po pro­stu nie­moż­li­we… Ale potem oka­za­ło się, że in­ter­wen­cja kogoś, kto jest inny i obo­jęt­ny na cier­pie­nie może dać happy end.

 

Po­zdra­wiam!

Bar­dzo uczu­cio­we i me­lan­cho­lij­ne opo­wia­da­nie, in­try­gu­je od sa­me­go po­cząt­ku. Zwró­ci­łem uwagę przede wszyst­kim na ele­gan­cję stylu, któ­rym się po­słu­gu­jesz oraz kre­ację po­sta­ci, która musi żyć z pięt­nem źle pod­ję­tej de­cy­zji. Cie­ka­wie rów­nież po­ka­zu­jesz fa­scy­na­cję cie­le­sno­ścią w tej naj­prost­szej for­mie. Zdzi­wi­ło mnie za­koń­cze­nie, bio­rąc pod uwagę pe­sy­mi­stycz­ny na­strój to­wa­rzy­szą­cy po­cząt­ko­wej czę­ści dzie­ła, szczę­śli­we roz­wią­za­nie losów bo­ha­ter­ki jakoś… za­ska­ku­je.

Kli­mat, w któ­rym utrzy­ma­łaś tę hi­sto­rię, zde­cy­do­wa­nie przy­padł mi do gustu. Jest smut­no i no­stal­gicz­nie, ale też odro­bi­nę ,,nie­re­al­nie”, jakby wy­da­rze­nia to­czy­ły się na po­gra­ni­czu snu i jawy. Cie­ka­wy po­mysł na oca­le­nie księż­nicz­ki, która, jak ro­zu­miem, przez dłu­gie lata nie po­tra­fi­ła i nie chcia­ła sobie wy­ba­czyć.

Po­zdra­wiam!

Fla­drif

Adam_c4

Cie­szę się, że się spodo­ba­ła ta opo­wieść, mimo bez­tro­skie­go za­koń­cze­nia :)

Po­zdra­wiam!

Cześć!

 

Tekst bar­dzo do­brze na­pi­sa­ny, bez zgrzy­tów i nie­ba­nal­ny, no­stal­gicz­ny spo­sób. Nieco dziw­ny przy tym imho: pierw­sza po­ło­wa to obraz emo­cjo­nal­nej nędzy i roz­pa­czy, w któ­rej za­tra­ca się bo­ha­ter­ka, takie ru­bie­że mocno smut­ne i de­pre­syj­ne, zwłasz­cza, gdy do­wia­du­je­my się, jak się to za­czę­ło. A póź­niej mamy pożar i “zim­ne­go anio­ła”, który po­ja­wia się z nie­zna­nej przy­czy­ny i ra­tu­je bo­ha­ter­kę, jed­no­cze­śnie rów­nież od­rzu­ca­jąc skrzy­dła i miecz, a potem to już tylko żyją długo i szczę­śli­wie, były “anioł” i sta­rusz­ka.

Kim jest anioł, skąd się wziął, po co, dla­cze­go wcze­śniej nie ura­to­wał rów­nież ro­dzi­ców, z któ­rych po­świę­ce­niem bo­ha­ter­ka ma pro­blem? Dużo pytań, mało od­po­wie­dzi i ocie­ka­ją­ca mio­dem koń­ców­ka, chyba nie je­stem tar­ge­tem, bo jakoś nie mogę się w tym od­na­leźć. Ale na­pi­sa­nie bar­dzo po­rząd­nie.

 

Po­zdra­wiam!

 

„Po­szu­ki­wa­nie praw­dy, która, choć­by naj­gor­sza, mo­gła­by tłu­ma­czyć jakiś sens czy choć­by kon­se­kwen­cję w tym, czego je­ste­śmy świad­ka­mi wokół sie­bie, przy­no­si je­dy­ną moż­li­wą od­po­wiedź: że samo po­szu­ki­wa­nie jest, lub może stać się, ową praw­dą.” J.Kaczmar­ski

Cześć,

Ko­men­tarz ten zo­stał na­pi­sa­ny jesz­cze przed wsta­wie­niem ko­men­ta­rza z ju­ror­skim ob­raz­kiem, zatem do tego mo­men­tu w tek­ście mogły zajść zmia­ny, któ­rych już nie śle­dzi­łem.

Na po­czą­tek po­wiem, że nie je­stem ra­czej do­ce­lo­wym od­bior­cą tego tek­stu, ale po­sta­ram się go oce­nić jak naj­bar­dziej obiek­tyw­nie.

Bo­ha­ter­ka jest cie­ka­wa, od sa­me­go po­cząt­ku za­czy­nasz nam ją przed­sta­wiać, ale nie ro­bisz przy tym żad­nych in­fo­dump’ów, tylko od­kry­wasz ko­lej­ne (smut­ne) jej ob­li­cza. Jest spój­na, a do tego prze­sy­co­na swoją hi­sto­rią. Wy­da­je mi się, że unik­ne­łaś zbęd­nych rze­czy przy jej kre­acji. Brawo!

W fa­bu­le jest sporo nie­do­po­wie­dzeń, ob­ra­zy są kre­ślo­ne przez pry­zmat prze­żyć Eu­ge­nii, przez co trud­no o obiek­tyw­ną ocenę wy­da­rzeń, szcze­gól­nie tych prze­szłych. To jest ładne, to bu­du­je bo­ha­ter­kę, ale nie je­stem fanem ta­kich tek­stów. To już kwe­stia in­dy­wi­du­al­na, z pew­no­ścią wielu in­nych czy­tel­ni­ków do­ce­ni Twoją hi­sto­rię.

W te­ma­cie kon­kur­so­wym, cóż tu dużo pisać? Ura­to­wa­łaś nie tylko Eu­ge­nię, ale rów­nież ry­ce­rza. Oboje byli dla sie­bie ra­tun­kiem, co też pięk­nie opi­su­je czym jest mi­łość.

Tech­nicz­nie jest bar­dzo do­brze, pierw­sza część tek­stu (do po­cząt­ku listu) bar­dzo mi się spodo­ba­ła sty­li­stycz­nie, nawet rzekł­bym, że był efekt wow, ale póź­niej mia­łem już prze­syt i osta­tecz­nie tekst tro­chę mnie zmę­czył. Ba­bol­ki wy­stę­pu­ją w licz­bie ak­cep­to­wal­nej, ale do­ło­ży­ły swoje trzy gro­sze w sy­tu­acji, gdy mu­sia­łem się mocno na tre­ści sku­pić. Nie mogę nie do­ce­nić warsz­ta­tu, ale tekst jest nie dla mnie.

Ogól­nie tekst jest ładny, opi­su­je naj­pierw smut­ną, ale osta­tecz­nie za­koń­czo­ną hap­py-en­dem hi­sto­rię w spo­sób po­etyc­ki, ze szcze­gól­nym na­ci­skiem na per­spek­ty­wę Eu­ge­nii. Myślę, że znaj­dzie na forum sporo za­do­wo­lo­nych czy­tel­ni­ków.

Nie za­bi­ja­my pie­sków w opo­wia­da­niach. Nigdy.

Cześć, Chal­bar­czyk! Bar­dzo Ci dzię­ku­ję za udział w kon­kur­sie.

 

Stwo­rzy­łeś cie­ka­wą księż­nicz­kę, po­czą­tek zde­cy­do­wa­nie mnie za­sko­czył. Opo­wia­da­nie jest re­flek­syj­ne i smut­ne, choć koń­czy się szczę­śli­wie. Jest parę kwe­stii, które nie zo­sta­ły wy­ja­śnio­ne, jak powód roz­sta­nia z Ar­tu­rem, przez to hi­sto­ria Eu­ge­nii wy­da­wa­ła mi się nie­kom­plet­na. Więk­szość fa­bu­ły do­ty­czy wy­da­rzeń z prze­szło­ści, co zde­cy­do­wa­nie zmniej­sza na­pię­cie. Dużo jest tutaj opi­sy­wa­nia, ale mało po­ka­zy­wa­nia. Na przy­kład wspo­mi­nasz, że Eu­ge­nia wy­sła­ła słu­żą­cych do mia­sta, a mógł­byś to po­ka­zać. Przy­to­czy­łeś treść listu, a potem te same in­for­ma­cje po­ja­wi­ły się w nar­ra­cji. Moim da­niem list był zbęd­ny. Tro­chę za wcze­śnie zdra­dzi­łeś sa­mo­bój­cze plany Eu­ge­nii, bo lek­tu­ra stała się przez to mniej wcią­ga­ją­ca. Za­bra­kło mi też uza­sad­nie­nia de­cy­zji ry­ce­rza i tego, czemu aku­rat teraz zde­cy­do­wał się być z Eu­ge­nią, a nie lata temu.

Zde­cy­do­wa­nie naj­więk­szą za­le­tą tek­stu jest głów­na bo­ha­ter­ka. Nie­wie­le jest tu kre­acji świa­ta, mamy do czy­nie­nia ra­czej z re­alia­mi hi­sto­rycz­ny­mi. Je­dy­nym ele­men­tem fan­ta­stycz­nym jest ry­cerz, ale ogól­nie opo­wia­da­nie mi się po­do­ba­ło i prze­czy­ta­łam z przy­jem­no­ścią.

 

Wy­róż­nie­nie Ali­cel­li

Zde­cy­do­wa­nie urze­kła mnie po­stać Eu­ge­nii, po­czą­tek jest nie­sa­mo­wi­cie emo­cjo­nal­ny i smut­ny. Po­mysł na „uwię­zie­nie” księż­nicz­ki nie­ja­ko w jej wła­snym po­czu­ciu winy i stra­ty, jest ory­gi­nal­ny i przej­mu­ją­cy. 

 Opo­wieść trak­tu­je o ko­bie­cie, która naj­lep­sze lata zde­cy­do­wa­nie ma już za sobą i w któ­rej wiele ra­do­ści życia nie po­zo­sta­ło. Więk­szość czasu po­świę­ca zma­ga­niom z de­mo­na­mi z prze­szło­ści. Twoja księż­nicz­ka nie jest księż­nicz­ką ty­po­wą, tylko bar­dzo cięż­ko do­świad­czo­ną przez los ko­bie­tą. Opo­wia­da­nie mimo wznio­słe­go, sty­li­zo­wa­ne­go na dzie­więt­na­sto­wiecz­ną modłę kli­ma­tu czy­ta­ło się do­brze. Hi­sto­ria wzru­szy­ła, za­smu­ci­ła, ale rów­nież przy­nio­sła na­dzie­ję.

 

W nie­wiel­kiej ilo­ści zna­ków zdo­ła­łaś za­mknąć na­praw­dę dużo tre­ści i za­ry­so­wać bo­ha­ter­kę tak, jak trze­ba. Przy­wią­za­łaś wagę do szcze­gó­łów, które wiele mówią o Eu­ge­nii (jak na przy­kład spin­ka z wzo­rem z kwia­tów) a które bu­du­ją też kli­mat. Głów­ną po­stać ukształ­to­wa­ły wy­da­rze­nia z prze­szło­ści, ale także re­la­cje z ro­dzi­ca­mi, z Ar­tu­rem, a także z Ma­rian­ną. Ko­niec koń­ców, uzy­sku­je­my jasny, łatwo przy­swa­jal­ny obraz bo­ha­ter­ki, dzię­ki któ­re­mu nie­trud­no jest wy­lą­do­wać w jej skó­rze i prze­ży­wać wy­da­rze­nia razem z nią.

 

Wszyst­ko opo­wie­dzia­ne jest na­praw­dę pięk­nym ję­zy­kiem, po któ­rym rów­nież widać, że za­dba­łaś o szcze­gó­ły. Bar­dzo po­do­ba mi się dzie­więt­na­sto­wiecz­na sty­li­za­cja i cho­ciaż nie unik­nę­łaś ku­le­ją­cych mo­men­tów, które na­le­ża­ło­by jesz­cze do­szli­fo­wać, to ca­łość spra­wia bar­dzo dobre wra­że­nie. W war­stwie tech­nicz­nej nie mam ci wiele do za­rzu­ce­nia, są to ra­czej drob­nost­ki w ro­dza­ju po­wtó­rzeń, nad­mier­nych za­im­ków czy nie­wiel­kich błę­dów in­ter­punk­cyj­nych.

 

I cho­ciaż opo­wia­da­nie jest dobre, czy nawet bar­dzo dobre, na końcu za­bra­kło mi więk­sze­go ele­men­tu za­sko­cze­nia. Nie­trud­no było prze­wi­dzieć, iż plan bo­ha­ter­ki spali na pa­new­ce, spo­dzie­wa­łem się nawet, w jaki spo­sób do tego doj­dzie. Na plus jed­nak za­li­czam fakt, że finał po­zo­sta­wia pole do in­ter­pre­ta­cji i wy­nie­sie­nie Eu­ge­nii z pło­ną­ce­go miesz­ka­nia można od­czy­tać na wię­cej niż jeden spo­sób.

 

Ko­niec koń­ców, lek­tu­rą je­stem bar­dzo usa­tys­fak­cjo­no­wa­ny. Bosko jest czy­tać tek­sty na­pi­sa­ne tak, jak Twój ;)

 

Bar­dzo ser­decz­nie dzię­ku­ję za udział w kon­kur­sie!

Przy­jem­nie się czy­ta­ło :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Nowa Fantastyka