
Tekst na konkurs proekologiczny, w którym nic nie wygrałem ;D.
Wcześniej wrzucony na betalistę – dopracować pomogli Alicella i Krokus.
Tekst na konkurs proekologiczny, w którym nic nie wygrałem ;D.
Wcześniej wrzucony na betalistę – dopracować pomogli Alicella i Krokus.
Ciało króla złożono na szarym głazie pośrodku polany. Gren IV przemieniał się w mech. Taki los czekał wszystkich przedstawicieli rodu Morcolów, z łaski Wszechojca władców lasów, borów i zagajników.
Książę Jarpis ze łzami w oczach spoglądał na twarz martwego ojca. Wspominał czasy dzieciństwa, beztroskie zabawy: ściganie się z wiatrem, straszenie prostaczków nocnym zawodzeniem dobiegającym z głębi puszczy, przesadzanie drzew pod okna lordowskiego zamku.
Jednak stulecia mijały, Gren Czcigodny starzał się, murszał. W końcu po przeszło tysiącu latach, jego ziemska wędrówka dobiegła końca.
Nazajutrz jarząbki miały zacząć wić gniazdo-koronę na skroniach Jarpisa. W dzień ostatniego pożegnania pogrążone w melancholii, jedynie kwiliły żałośnie. Wszystkie zwierzęta, od najmniejszych larw, po najroślejsze niedźwiedzie ubolewały z powodu śmierci króla. Dzięcioły przestały stukać, leśne gryzonie przestały gryźć, z kolei łosie ryczały głośniej niż zwykle.
Klony i dęby zrzucały liście, sosny roniły żywiczne łzy, a wiatr wprawił ich gałęzie w powolny żałobny taniec. Krzewy wraz z trawami szeleściły na melodię lamentacji. Kamienie pogłębiły swe odwieczne milczenie, emanowały jeszcze większym chłodem.
Na skraju polany stali członkowie królewskiego dworu: ród Morcolów, ich krewni, powinowaci, służba oraz gwardia. Wszyscy należeli do rasy bożków sprawujących pieczę nad domenami wyznaczonymi przez Wszechojca.
Za najważniejszą właściwość przedstawicieli owej rasy należało uznać upodabnianie się do otoczenia, w którym dorastali. Stąd bożkowie leśni, posiadali zielonkawą karnację oraz włosy przypominające liście wierzby. W uszach i nosie rósł im mech, a spod paznokci od czasu do czasu wychynęła gałązka. Nosili suknie i szaty z listowia oraz płaszcze z futer zwierzęcych.
Bożkowie od świtu do zmierzchu trwali w bezruchu z wzrokiem utkwionym w królu, obserwując proces przemiany. Gdy ten dobiegł końca, orszak, otoczony chmarą świetlików, z księciem Jarpisem na czele ruszył w stronę pałacu ukrytego w koronie starego dębu o imieniu Sturr Skurg.
Nagle zza jednego z drzew wyszła rosła postać, zagradzając drogę Jarpisowi. Książę jęknął cicho. Gwardziści wysunęli włócznie w stronę przychodnia, ledwo widocznego w półmroku.
– Tylko spokojnie – odezwał się niski głos.
Kilka świetlików podleciało do postaci. Był to mężczyzna niezwykle szeroki w barach. Spod czarnego kaptura zarzuconego na głowę wystawała słomkowa broda.
– Ktoś ty? Zrzuć kaptur! No dalej! Pokaż twarz! – krzyczeli włócznicy, przysuwając ostre groty bliżej jego piersi.
Drab wypełnił polecenie. Oczom dworzan ukazało się ozdobione uśmiechem, pyzate lico o barwie dojrzałych pomidorów. Gęste kręcone włosy przywodziły na myśl strąki fasoli. To z pewnością bożek rolny, myśleli wszyscy dookoła, ale nikt go nie rozpoznawał.
Nikt z wyjątkiem księcia Jarpisa, który ujrzawszy czerwone oblicze, westchnął głośno, po czym wyrzucił z siebie:
– Moldek!
– Bracie! – Drab rozpostarł ramiona, postawił krok naprzód.
Gwardziści pogrozili mu drzewcami.
Tłum zaszemrał:
– Brat?… Toż to… Znaczy, że król Gern naprawdę… Z tą, tamtą… Ja wiem z którą! No, tak, wtedy, tam i tego… – gdybali dworzanie.
Jarpis natychmiast rozwiał wszelkie wątpliwości:
– Mój ojciec niegdyś wszedł w bliskie relacje z siostrą króla pól i ogrodów, księżniczką Akronią – przemówił donośnie, by wszyscy poddani go usłyszeli.
Bożkowie wrócili do szemrania. Kiwali głowami, wskazując na Moldka. Książę ciągnął dalej:
– Owocem ich miłości było dziecko… Mój przyrodni brat – głos mu drżał – rozstąpcie się, wojownicy. Dopuśćcie go do mnie.
Gwardziści usłuchali rozkazu. Uradowany Moldek wrzasnął:
– Mój kochany Jarpisku, ile to czasu zleciało?
– Trzysta i trochę – odparł książę.
– Niech no cię uściskam! – Bastard pochwycił brata potężnymi ramionami.
– Aleś ty wyrósł – wydusił z siebie Jarpis gnieciony przez bicepsy wielkości dobrze wyrośniętych arbuzów.
Moldek wybuchnął gromkim śmiechem. Na moment rozluźnił chwyt, jednak zaraz oplótł szyję księcia lewą ręką i przyciągnął go do siebie tak, że ten dotykał podłoża jedynie palcami stóp.
– Pozwól no, że cię z kimś zapoznam, braciszku – rzekł bastard i wyciągnął palec grubości dorodnej marchwi w stronę leśnej pomroki. – Profesorze! Może pan wyjść z ukrycia! – zawołał.
Między drzewami coś się poruszyło. Drobna istota stawiała ciche kroczki. Świetliki rozświetliły ciemność.
Po kręgosłupie Jarpisa przeszedł dreszcz. Tłum bożków wydał z siebie jeden wspólny okrzyk zdumienia. To był człowiek. Niski i korpulentny, elegancko ubrany ludzik z siwym wąsem. Wśród dworzan wybuchła wrzawa:
– Czy on nas widzi? Patrzcie, jaki śmieszny! Wszechojcze, miej nas w swej opiece! Brać go! Uciekać! No nie mogę, cóż to za pokraczny stworek!
– To jest profesor Harold Clug. – Moldek przedstawił człowieczka.
Clug się ukłonił.
– Dobry wieczór wszystkim – powiedział nieco speszony.
Zapadła przejmująca cisza. Kilkadziesiąt par wybałuszonych oczu lustrowało profesora od stóp do czubka głowy.
– O co tu chodzi, Moldku? – zapytał leśny książę, wciąż skrępowany przez przyrodniego brata. – Pozwoliłeś człowiekowi wejrzeć w nasz sekretny świat?
– Zgadza się! A było to tak: znużyło mnie oglądanie chłopskich garbów, marnych upraw na malutkich poletkach oraz wychudłej trzody, więc za zgodą wuja Akroniusza wyruszyłem na wojaże. Pewnego dnia zawitałem do Chicagoskiego parku miejskiego. Gdy karmiłem kaczki nad brzegiem stawu, nadszedł on, największy z najmniejszych. – Moldek wskazał na profesora.
Clug aż się zaczerwienił. Bastard kontynuował:
– Niósł teczkę, która nagle wypadła mu z ręki i otworzyła się przy upadku. Wiatr porwał papiery: szkice, opracowania i tym podobne. Pochwyciłem jedną z kartek. Po przeczytaniu od razu zdecydowałem, że muszę mu się ukazać, gdyż…
Przez te wspominki do oczu Moldka nabiegły łzy.
– Gdyż urzekł mnie ogrom ambicji, drzemiący w tej mikrej istocie. Jego sen o potędze jest równy bogom! Ujmę to w dwóch słowach: niepohamowany rozwój! Albo w trzech: genetyczna modyfikacja organizmów! Zapytacie, moi drodzy, cóż to takiego? – Odwrócił się w stronę leśnych bożków. – Tu macie odpowiedź. – Napiął biceps wolnej ręki.
Lniana koszula puściła w szwach. Nabrzmiałe żyły na moldkowym przedramieniu wyglądały niczym dżdżownice pełzające w błocie. Tłum kolektywnie pobladł i zadygotał.
– To jest moc! To jest potęga! – Moldek przemówił z pompą. – Dosyć marnacji urodzajnych gleb na miejsce dla starych pniaków i uschniętych krzaczków. Łosie do zagród! Upaść, ubić i zjeść! Co się nie nada wyplenić do czysta. Po co to żyje, skoro nie dąży ku obfitszemu? Cały świat nafaszerować fantastyczną chemią, potem utuczyć do granic, by wreszcie skonsumować ze smakiem!
– O czym ty?… – zapiszczał ściśnięty Jarpis.
To urwane zdanie było ostatnim wypowiedzianym przez księcia. Moldek, jakby od niechcenia, poruszył lewą ręką. Kark Morcola pękł, wydając przy tym odgłos łamanej gałązki.
Część gwardzistów nie wiedziała, co się wydarzyło, pozostali nie radzili sobie z przetworzeniem rzeczywistości. W końcu pierwszy z nich otrząsnął się z szoku. Uniósł dzidę i już miał wykonać pchnięcie, gdy nagle coś wyfrunęło z gęstych krzaków nieopodal. Rozległo się stuknięcie. Leśny żołnierz padł z siekierką wbitą w czaszkę.
Jego towarzysze przystąpili do ataku z gniewnymi okrzykami na ustach. Moldek zasłonił się ciałem brata. Zagrzmiał:
– Dawać chopy! Eta! Eta! Bierta ich!
Z gąszczu wyskoczyli wojownicy o okrągłych, czerwonych twarzach. Dzierżyli siekiery, motyki lub kosy. Każdy z nich rozmiarami dorównywał Moldkowi. Zaszarżowali na morcolską świtę. Ziemia zadrżała. Trzaskała gałązka za gałązką. Zawodzenie mordowanych bożków uniosło się ponad korony drzew. Nikt nie był w stanie oprzeć się sile genetycznie zmodyfikowanych brutali. Padła cała gwardia i blisko połowa cywili. Resztę zakuto w kajdany.
***
Na miejscu ściętego dębu Sturr Skurg stanął olbrzymi kamienny młyn. Z okna na stryszku król Moldek I spoglądał na swą domenę.
Na polach uprawnych sięgających horyzontu kłosy uginały się pod ciężarem ziaren. Dorodne owoce i warzywa kipiały sokami. Jedyne czego pragnęły, odkąd przeszły stadium kwitnienia, to by ktoś je zebrał, a potem skonsumował. Osiąganie tak dużych rozmiarów w tak krótkim czasie męczyło całą przyrodę. Nic więc dziwnego, że każdy plon chciał szybko dopełnić swego przeznaczenia, czyli zaspokoić ludzki głód choć na krótki moment, następnie wrócić do ziemi pod postacią nawozu.
Fauna ściskała się w zagrodach, ustawicznie dokarmiana mdłą paszą z chemicznymi dodatkami. Nie było czasu na wycie, bieganie między drzewami. Należało tylko jeść, spać i rosnąć.
Zastępy chłopów, wspomagane przez rosłych bożków rolnych, harowały bez wytchnienia. Podczas wieczerzy najadali się pod same korki. Zasypiali z błogością wypisaną na okrągłych twarzach.
Ukontentowany Moldek pokiwał głową.
– Jak tam idzie praca w tartakach? – zapytał profesora Cluga.
– W tym tygodniu przerobimy ostatnią partię – odpowiedział człowieczek.
Król wyszczerzył zęby.
– Wreszcie koniec z tym smętnym próchnem! Stoi to, kołysze się tylko, a my postawimy stajnie i będzie się paść trzódka, aż urośnie dorodna i piękna, czyż nie?
– Pełna zgoda. – Harold uśmiechnął się lekko.
Cześć, Mcraptorking!
Mnie się w Twoim tekście najbardziej podobał opis pogrzebu króla, dało się tu wyczuć taką atmosferę ludowych wierzeń. Fajnie pograłeś zmysłami, chętnie poczytałabym więcej o tym królestwie bożków :). Teksty na konkurs musiał być krótki, więc końcówka sprawiała wrażenie trochę ściśniętej, przez co nie do końca wybrzmiała.
Niestety, limit wynosił trzy strony.
Lucernam olet – czuć smród wszem i wobec...
Hej, KróluRaptorze!
Cały tekst płynnie opisuje przejście od świata natury, po świat do szpiku cywilizowany, z wszystkimi tej cywilizacji przywarami. To mi się najbardziej podoba: jest czysta natura na początku, która później ściera się z nieuniknionym, ostatecznie ustępuje mikremu człowieczkowi, o wielkim umyśle i braku skrupułów.
Masz swoje poczucie humoru, które mnie nie razi, ale może też nie porywa. Niemniej jednak opis Moldka jest fajną karykaturą, trochę w stylu tych, które rysuje się na deptakach różnych turystycznych miejscowości ;)
Szkoda, że nie udało się w konkursie. Powodzenia w kolejnych tekstach i w drodze do biblioteki ;)
Pozdrawiam!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Mcraptorkingu, udało Ci się, nieźle pokazać świat zostawiony przez króla Grena IV, a potem jego przemianę pod rządami Moldka I.
Na pierwszy rzut oka widać, że Moldek, urzeczony osiągnięciami profesora, nie poszedł w dobrym kierunku i mam poważne obawy, że omamiony działalnością Cluga, jeszcze długo nie pojmie, że nie tędy droga.
Trochę żałuję, że opowiadanie nie jest obszerniejsze – wszak już po konkursie nie obowiązywały Cię żadne limity i mogłeś nieco wydłużyć opowieść, a zwłaszcza zakończenie.
– DAWAĆ CHOPY! ETA! ETA! BIERTA ICH! → Czy Moldek krzyczał wielkimi literami, czy wykrzykniki nie wystarczają, by tego dowieść?
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Z tymi wielkimi literami może faktycznie za bardzo zaszalałem…
Co do rozbudowania coś mi się zaczęło tlić w umyśle teraz, więc może się za to wezmę ;p.
Lucernam olet – czuć smród wszem i wobec...
W takim razie, Mcraptorkingu, mam wielką nadzieję, że to, co właśnie zaczęło się tlić, rozgorzeje wielkim ogniem, z niewątpliwą korzyścią dla opowiadania. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Dopisałem co nieco.
Lucernam olet – czuć smród wszem i wobec...
KróluRaptorze,
Ustawiłeś tekst na jakiś czas jako kopię roboczą? Niestety w międzyczasie nastąpiło klikanie, które Moldka przez to ominęło.
Zgłoszę to jeszcze raz, tylko jak możesz, to już nie wyrzucaj tego z poczekalni :P
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Dopisałem co nieco.
I bardzo dobrze, bo teraz zakończenie wybrzmiało lepiej. ;)
…każdy plon chciał szybko dopełnić swe przeznaczenie… → …każdy plon chciał szybko dopełnić swego przeznaczenia…
Zasypiali z błogością wypisaną na okrągłych buziach. → Zasypiali z błogością wypisaną na okrągłych twarzach.
Buzie mają dzieci.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Tak, na moment ustawiłem jako kopię roboczą ;o.
Dziękuję za wskazanie błędów.
Pozdro.
Lucernam olet – czuć smród wszem i wobec...
Fajnie napisane, przyjemnie się czytało. Niby baśniowo, a pod koniec, przyznać muszę, dość makabrycznie. Tylko przesłanie mnie trochę uwiera – że modyfikowana genetycznie żywność zła? Chyba nie każda. ;) Ale tak poza tym to dobry, rozrywkowy tekst.
Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.
Dzięki za komentarz, Verus. Kiedyś czytałem co nie co o GMO i faktycznie nie wynikało z tego, żeby było ono szkodliwe, a nawet wręcz przeciwnie. Ale tekst jest raczej o zagrożeniach związanych z “niepohamowanym rozwojem” i niepohamowaną konsumpcją. Motyw wiejski miał dodać tekstowi oryginalności. Tak teraz myślę, że może właśnie ten atak na żywność genetycznie modyfikowaną mi zapewnił kilka punktów ujemnych w konkursie…
Lucernam olet – czuć smród wszem i wobec...
Motyw wiejski miał dodać tekstowi oryginalności. Tak teraz myślę, że może właśnie ten atak na żywność genetycznie modyfikowaną mi zapewnił kilka punktów ujemnych w konkursie…
Mogło się zdarzyć. :O Bo jak się na to spojrzy przez pryzmat braku hamulców w konsumpcjonizmie, to tekst ma dobre przesłanie.
Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.
Fajna historia, ciekawie przedstawiony świat – zwłaszcza do gustu przypadł mi opis Moldka, z bicepsami jak arbuzy oraz paluchami jak marchewki :)
Końcówka, jako się rzekło, nieco ściśnięta. Do ostatniej chwili spodziewałem się twistu, no i się nie doczekałem… Może i lepiej, w końcu to też jest jakaś taka, ponura bo ponura, ale wymowa.
‘
Dorzucam ostatni kliczek ;)
Pozdrawiam!
Che mi sento di morir
Tekst sprawny, jak to przystało na szorty. Jest myśl przewodnia, jest i podkreślony morał. Zabrakło może jakiejś mocniejszej rzeczy na koniec, która wbiłaby mi to niczym młotek do głowy, ale to nie jest wymagane ;)
Tak więc przyzwoity krótki koncert fajerwerków :)
Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?
Cześć,
tekst trochę nie w moim klimacie, ale zachęciła mnie wzmianka o ekologicznym konkursie, i nie mogę wyjść zawiedziony. Fajny, baśniowy klimat, początek mnie trochę wystraszył (dwa zdania, a tu mija tysiąc lat!) ale ciekawie się to rozwinęło :) Miałem trochę problem z demonizowaniem gmo, ale twoja dyskusja z @Verus uspokoiła mnie i rzuciła trochę innego światła.
Pozdrawiam ;)
Zawsze coś da się poprawić
Tekst może nie zły, ale konstrukcyjnie dziwny.
Zaczynasz od sceny pochówku, która nie wnosi do tekstu nic poza odrobiną światotworzenia. Potem mamy rozmowę braci, zasadzkę i “nowy świat” – którego opis dla odmiany jest bardzo ściśnięty. Sprawia to, że mimo niedużej objętości tekst z początku się dłuży, zaś końcówka sprawia wrażenie pośpiesznej, brak jej wyrazistości. Brak tu wyważenia.
Skutkiem owej pośpieszności finiszu jest też spłycenie wiadomości, którą chciałeś zawrzeć w tekście. Pomijając już kwestię niezamierzonego, jak się okazuje, wplatania w to wszystko GMO, co w zasadzie nam przekazujesz? Że, jak to ująłeś, “niepohamowany rozwój”, jest zły? To truizm, w dodatku niepodparty tu żadnym w zasadzie argumentem. W finale obserwujemy przecież zadowolonych chłopów, sytych i spełnionych. Jasne, drzewa poszły do tartaku, zwierzęta do zagród, a natura “się męczy”, ale to tak naprawdę nie są argumenty – to jest mrugnięcie okiem do czytelnika “ja wiem, że to jest złe i ty wiesz, że to jest złe”, ale nie mówisz nam, dlaczego to jest złe, nie dodajesz nic do dyskusji, nie przedstawiasz innego spojrzenia na problem. “Jeżeli będziemy tylko brali, to my będziemy zadowoleni, ale łosie smutne” ciężko uznać za przekonujący argument proekologiczny.
Podsumowując – widać, że miałeś jakąś myśl i starałeś się ją przekazać, jednak przez błędy w konstrukcji tekstu i brak konkretnych argumentów myśl ta ginie w szumie. Jasne, czytelnik może się domyślić, o co ci chodzi – ale tylko dlatego, że myśl owa jest oczywista, zanim jeszcze zacznie się czytać.
Z czepów konkretnych:
Nazajutrz jaskółki miały zacząć wić gniazdo-koronę na skroniach Jarpisa.
Jaskółki budują gniazda, jednak nie przypominają one typowych ptasich gniazd z patyków. Nie żyją też w lasach. W kontekście lepiej pasowałyby inne ptaki, np. sójki.
None
Chciałem wytworzyć kontrast właśnie przeciwstawiając to “niepotrzebne” światotwórstwo – ukazanie spokojnego, pięknego świata natury do tej maksymalnej eksploatacji: wyolbrzymionej i karykaturalnej jak sam Moldek.
Egzystencja polegająca na całodniowej harówce, jedzeniu i spaniu – w moim odczuciu nie jest to nic dobrego, ale no pewnie mogłoby się komuś spodobać.
Także moim celem było nie przekazanie jakiś nowych argumentów dotyczących ekologii ale wywołanie konkretnego odczucia: czegoś w rodzaju zniesmaczenia tą eksploatacją, pewnie z średnim skutkiem.
Ale poza tym masz rację, nie ma tu oryginalnego podejścia do spraw ekologicznych, przekaz jest niejasny, tekst ogółem ściśnięty i te jaskółki… przecież widuję ich gniazda codziennie, a i tak zaliczyłem wtopę…
Dzięki za komentarz!
Lucernam olet – czuć smród wszem i wobec...
Smętny tekst. Polubiłam brata z prawego łoża, wydawał się sympatyczny, a tu o… I nawet nie bardzo dostał szansę, żeby zawalczyć. Zachowuje się przyzwoicie i za karę umiera.
Przekaz raczej z tych oczywistych. Samo GMO pewnie nie jest źle (a wiele jeszcze zależy od jego zdefiniowania), ale chęć wyciśnięcia z otoczenia wszystkiego do ostatniej kropli – już tak. Tutaj decyzję podjął Moldek. Problem w tym, że w rzeczywistości podejmują ją wszyscy i nikt.
Babska logika rządzi!
Sympatyczne :)
Przynoszę radość :)
No w sumie tak właśnie było. Przyszli wypalili, wycięli, zaorali i uznali za swoje. Teraz mają pretensje, że mieszkańcy lasu wchodzą im w paradę.
Ostatnio trafia mi się mnóstwo “leśnych”, zielonych tekstów, które robią na mnie duże wrażenie.
Twój też bardzo mi się podobał.
Fajna jest nieśpieszność poczynań leśnych bożków. Spokojnie czekali, aż jaskółki uplotą koronę. Nie to co potem;(
Tekst plastyczny, wręcz malarski;)
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke