Chłopak w kapeluszu wiedźmy cz.1/4
Drezno, dzielnica Wolfnitz.
Nikifor Gufo miał jasno określony sposób działania.
Jego modus operandi zakładał wręcz paranoiczną nieufność do dwóch rzeczy: do zaawansowanej elektroniki i do ludzi z kryminalnego półświatka.
Oznaczało to, że między innymi nigdy nie przychodził na spotkania w wyznaczonym czasie. Zawsze się spóźniał albo przybywał za wcześnie, tak aby potencjalni wrogowie nie mogli dobrze przygotować zasadzki. Wyznaczona przez Świętą Inkwizycję nagroda za jego głowę skusiłaby niejednego śmiałka.
Dobrze o tym wiedział, dlatego jak zwykle podjął odpowiednie środki ostrożności. Siedział okrakiem na lukarnie ponad drugim piętrem jednego z wielorodzinnych domków w dzielnicy. Obserwował przez lornetkę miejsce, w którym wedle umowy sam miał być już dwadzieścia minut temu. Widział, że jest czysto i mógłby tam pójść, jednak wolał się nie śpieszyć.
Obok białego fiata ducato stał znany mu Wim Lehmann, lokalny handlarz artykułami nielegalnymi. Imię i nazwisko nie pasowały do niego w żadnym stopniu, bo Wim w całej swojej okazałości bynajmniej na Niemca nie wyglądał. Jego zdjęcie idealnie wpasowałoby się gdzieś pomiędzy portretami Hayreddina Barbarossy i Mechmeda Drugiego Zdobywcy z dynastii Osmanów.
Wszystko wskazywało na to, że Wim na spotkanie przybył sam. Nikifor zdążył już przejrzeć okoliczną zieleń, oraz wnętrze białego samochodu dostawczego i uznał, że warto się zjawić. Odczekał dla pewności jeszcze kilka minut i dopiero gdy Turek miał już znudzony wrócić do auta, Gufo ruszył na dół.
Zeskoczył z lukarny i odbił się od balkonu niczym makaka krabożerna z miasta Lop Buri. Dzięki wizycie w siedzibie Stowarzyszenia Świętego Izydora zdobył nie tylko coś, co sprzeda Wimowi, ale również wyposażył się w buty skokowe, dzięki którym mógł jeszcze bardziej oddawać się temu, co kochał, czyli podróżom po Europie i parkourowi.
Wylądował tuż obok fiata w sposób, w jaki mieli to w zwyczaju robić superbohaterowie z uniwersum Marvela. Wim obrócił się wystraszony. Jego ręka powędrowała do kabury, ale uspokoił się, gdy ujrzał, co wywołało hałas.
– Spóźniłeś się – burknął.
Nikifor poprawił ozdobiony błyskotkami kapelusz wiedźmy. To dzięki niemu znajomi potrafili go szybko rozpoznać, gdy twarz chował pod chustą. Nie obchodziło go to, że takie nakrycie głowy nie było ani modne, ani nawet praktyczne, gdyż często spadało. Lubił swój szpiczasty kapelusz i nie zamieniłby go na żaden inny element garderoby.
Nie odpowiedział Wimowi, tylko od razu rzucił pod nogi worek z przedmiotem na handel. Chciał mieć już to za sobą.
Lehmann westchnął ciężko najwyraźniej niezadowolony, że musi się schylać. Bez pośpiechu włożył masywną łapę do worka i wyciągnął coś przypominającego kształtem kostkę Rubika. Z przedmiotu zwisała wiązka cienkich kabli.
Wim uśmiechnął się szeroko, oglądając obiekt transakcji.
– Wiesz, co to jest, chłopczyku?
Chłopak pokręcił przecząco głową.
– To moduł sterujący drona Saint Varus. Wojskowy, eksperymentalny. Liga nawet nie zdążyła wprowadzić ich do użycia, a ktoś już będzie potrafił to gówno zhakować. Ryzykownie nosić taką rzecz w łapskach, ale znajdę kupca.
– Daj mi pieniądze i miejmy to z głowy.
– Chciałbyś pieniędzy chłopczyku? – burknął Wim i włożył kostkę do samochodu. – Nie wiem po co ci pieniądze, skoro nawet nie będziesz potrafił ich mądrze wydać.
– Po prostu mi je daj – syknął chłopak i zmarszczył brwi. Gdy ostatnio przeglądał się w swoim lusterku, wydawało mu się, że wygląda stanowczo i groźnie.
Uśmiech Turka mówił zupełnie co innego.
– A co mi zrobisz, jeśli odjadę? – zapytał.
Nikifor przełknął ślinę. Zaczął żałować, że przystał na tę propozycję. Nie, żeby zależało mu na module sterowania do jakiegoś drona, ale po prostu nienawidził być oszukiwany. Robiło mu się potem niesłychanie smutno, czasem nawet popadał w depresję. Nie chciał tego przechodzić od nowa.
– Nic nie zrobisz, bo nie nosisz przy sobie broni chłopczyku. Broń jest jak polisa ubezpieczeniowa. To podstawa w tym biznesie.
Handlarz splunął na ziemię, a następnie sięgnął do kieszeni kurtki po plik gotówki. Chłopak odetchnął z ulgą, ale tylko na chwilę. Już z tej odległości widział, że pieniędzy jest stanowczo za mało.
– Łap!
Złapał i od razu zaczął ostentacyjnie wertować banknoty, aby dać do zrozumienia, że nie da się łatwo oszukać. Wim jednak nie robiąc sobie z tego zupełnie nic, wsiadł do fiata i odpalił silnik.
– Hej! – Chłopak podbiegł do samochodu. – Nie na tyle się umawialiśmy!
– Uznaj to za podatek od mojego czekania.
Drzwi zatrzasnęły się z hukiem, strącając powiewem powietrza kapelusz wiedźmy. Nikifor szybko założył go z powrotem i spojrzał bezsilnie, jak samochód odjeżdża z piskiem opon. Nie mógł zrozumieć, czy Wim obraził się za to, że musiał tyle czekać, czy może już od początku zamierzał go oszukać.
Westchnął smutno, przeliczając banknoty i uznał, że w sumie to mogło pójść mu dużo gorzej. Lehmann miał broń, mógł go zastrzelić. Mógł też nie dać mu zupełnie nic i sobie odjechać. Nikifor doliczył się równo trzech tysięcy euro. Oczywiście powinien dostać co najmniej kilka razy więcej, ale uznał w duchu, że tyle mu wystarczy, przynajmniej na jakiś czas. Większość potrzebnych rzeczy i tak musiał ukraść, jak na przykład te siedmiomilowe buty ze Stowarzyszenia Świętego Izydora, albo brylanty przyczepione do kapelusza wiedźmy…
Brylanty nie były prawdziwe, ale po co komu prawdziwe, skoro te sztuczne wyglądały tak samo?
Schował pieniądze do kieszeni i udał się w stronę sąsiedniej dzielnicy. Do Drezna przybył w dwóch celach. Zamierzał sprzedać ten nieszczęsny moduł sterujący i odwiedzić dawno niewidzianą przyjaciółkę. Liczył na to, że Petunia pozwoli mu przespać u niej chociaż jedną noc. W końcu go lubiła, a przynajmniej tak mu się wydawało.
Bycie bezdomnym poszukiwaczem przygód miało swoje wady i zalety. Wadą było to, że jeśli nie chciał spać w krzakach, był skazany na łaskę swoich przyjaciół. No cóż… Czasami to samo bywało również zaletą. Nikifor bardzo lubił sztukę, a tak się składało, że Petunia poza godzinami pracy malowała cudowne obrazy.
Musiał wdrapać się po balkonach na szóste piętro, aby dotrzeć do jej mieszkania. Schody były ryzykowne – w klatkach zbyt często kryły się kamery. Winda zaś już w zupełności była tym, co uznawał za zaawansowaną elektronikę. Samo wdrapywanie jednak nie stanowiło dla niego większego problemu. W swoim osiemnastoletnim życiu zdążył dopracować parkour do perfekcji.
Bez trudu trafił na odpowiednie piętro. Stała tu sztaluga z niedokończonym obrazem, a ściany zostały pomalowane na kolor różowy.
Ściągnął maskę i zapukał w szybę głośno na tyle, na ile tylko mógł, jednocześnie starając się nie wybić okna. Petunia miała na uszach słuchawki, więc obróciła głowę dopiero za trzecim razem. Najpierw odrobinę wystraszona, w końcu nikt normalny nie składa takich wizyt na szóstym piętrze. Gdy go rozpoznała, uśmiechnęła się szeroko i dała znak, by chwilę poczekał. Powiedziała coś do swoich widzów i podeszła otworzyć mu drzwi.
– Nikuś! – krzyknęła, rzucając mu się w ramiona. Pachniała jakimiś owocami, których nie potrafił rozpoznać.
– Petunia!
Może to były jeżyny… Zresztą jakie to miało znaczenie? Nikifor pocałował ją w policzek na powitanie. Zarumieniła się.
– Robię teraz stream, wiesz? Ale zarządziłam chwilkę przerwy. Wejdziesz, do środka?
Wszedłby, ale jego modus operandi mu nie pozwalał. Rzeczy z możliwością podłączenia do internetu, były dla niego istnym koszmarem. Uśmiechnął się i spojrzał wymownie na komputer.
– Ojejku, zapomniałam, że się boisz kamer. Już działam, poczekaj chwilkę.
Wróciła do środka i zabrała się za przygotowywanie swojego pokoju. Nikifor znał ją na tyle, by ufać, że przyjaciółka dołoży wszelkich starań, aby poczuł się u niej komfortowo. Musiał czekać prawie dziesięć minut, ale nie nudził się. Zajął się oglądaniem jej nowego obrazu. Panorama w różowych barwach była jeszcze niedokończona, ale już potrafił sobie wyobrazić, jak imponująco będzie wyglądała za jakiś czas. Petunia była niezłą artystką i na pewno wykorzysta ten przepiękny zachód słońca, tworząc coś pięknego.
– O! Widzę, że oglądasz mój obraz – powiedziała w końcu, wychodząc na balkon. – Podoba ci się?
– Jest ładny. Namalujesz takie duże różowe słońce na środku?
– Tak! Wiedziałeś, że mam taki zamiar, a nawet jeszcze nie zrobiłam szkicu! Słońce chciałam namalować jako ostatnie. Będzie się wylewać na miasto tak, jakby się topiło.
– Dobry plan. Widać tu domki z Wolfnitz. Wyglądają jeszcze bardziej bajkowo niż w rzeczywistości. Musiałaś się bardzo napracować, żeby je tak odwzorować.
– Prawda, że ładne? – Petunia przytuliła jego rękę. – Ale coś mi w nich brakuje. Jak myślisz Nikuś?
– Myślę, że zamiast drzew powinnaś namalować petunie.
– O tak! To będzie takie… moje. Tak zrobię! Zamaluje drzewka petuniami i jeszcze dodam… Wiesz co dodam?
– Nie wiem Petunio.
– Księżyc!
– Księżyc? Taki w środku słońca?
– Tak, ale to nie będzie zaćmienie. To będzie taki… – Palcem na płótnie nakreśliła łuk. – Taki jak z DreamWorks, księżyc na którym siedzi chłopiec z wędką. Tylko że zamiast chłopca z wędką będziesz ty.
– A będę miał swój kapelusz wiedźmy?
– Oczywiście. Chodźmy do środka, zakleiłam wszystkie kamery taśmą i wyłączyłam telefon. Będziesz się czuł bezpiecznie.
Pociągnęła go za rękę.
– A wiesz – zaczął – że hakerzy potrafią włączyć mikrofon nawet na wyłączonym telefonie. Tak naprawdę to tylko odłączenie baterii załatwia sprawę.
– Oj Nikuś. – Usiadła na kanapie i wskazała, by zrobił to samo. – Zrobiłabym to dla ciebie, ale w moim telefonie nie da się wyciągnąć baterii. Otoczyłam go zamiast tego styropianem i zakleiłam taśmą.
– Dziękuję. Tak naprawdę to do końca nigdy nie można być pewnym, że nikt nie patrzy. Korporacja Weles ma takie malutkie drony wielkości robaczka. Inkwizycja też ma takie, ale te Inkwizycji strasznie głośno brzęczą i idzie je złapać w locie.
Petunia położyła się na jego ramieniu.
– W takich już nam przyszło żyć czasach… – westchnęła. – Choć myślę, że i tak mogło być gorzej. Niektórzy ludzie byli pewni, że po upadku Uni Europejskiej świat się zawali…
– Nie wiem Petunio. Ja tam wolałbym Europol od Inkwizycji. Międzynarodowa policja pewnie złapałaby mnie szybciej, ale przynajmniej darowaliby mi życie. Przecież ja nie jestem groźny!
– Oj wiem, przecież wiem. – Spojrzała mu w oczy. – Nie jesteś ani trochę groźny, za to bardzo przystojny. To pewnie dlatego cię ścigają.
Teraz on spojrzał jej w oczy i ze śmiertelną powagą powiedział:
– To nie dlatego mnie ścigają.
Przez chwilę milczeli.
– Boisz się korporacji Weles? – zapytała. – Trochę są mroczni, co?
– Wszystkie korporacje chcą tylko pieniędzy, a oni mają tak zaawansowaną technologię, że w ogóle jej nie rozumiem. Aż strach pomyśleć do czego może dojść w przyszłości przez ich chciwość. Przecież oni produkują broń i implanty. Wydaje mi się, że ich przywódczyni Anna Weles, ma implant nawet w głowie. – Dodał konspiracyjnym głosem: – To przerażające.
– Jejku Nikuś, przecież Anna Weles otwarcie się przyznaje do tych implantów, a nawet je reklamuje. Weles BioRobotics produkuje takie rzeczy, a pracownicy korporacji mają na nie specjalne zniżki. Pomyśl o tym, że ich implanty potrafią wyleczyć wiele chorób, na przykład chorobę Alzheimera. To całkiem normalna praktyka.
– Straszna praktyka – mruknął.
Siedzieli w milczeniu, spoglądając w wygaszone ekrany stanowiska roboczego. On wygodnie oparty na mięciutkim puchu różowej kanapy. Ona leżała bokiem, na jego klatce piersiowej. Objęła szyję i wtuliła swoje landrynkowe włosy w jego ramię. Teraz już wiedział czym pachniała. To były perfumy o zapachu dzikiej róży.
Jak dobrze, że mam kogoś, do kogo można się przytulić – pomyślał i pogładził jej ramię. Nie wszyscy jego przyjaciele byli tacy jak Petunia. Niektórym trzeba było coś dać, żeby móc się u nich zatrzymać. Inni nawet udawali, że nie mają z nim nic wspólnego, odkąd podpadł Świętej Inkwizycji. Musiałby rozważyć, czy powinien nazywać ich w takim wypadku przyjaciółmi, ale obawiał się trochę, że w po takim odsiewie, mogłoby mu zostać naprawdę mało przyjaciół.
– Powiedz mi, co robiłeś przez ostatni rok? Tęskniłam za tobą i twoim kapeluszem.
– Ooo. Co robiłem? – Uśmiechnął się w zadumie. – Jesienią byłem w Norwegii, jeździłem na łyżwach. Wjechałem na cienki lód i wpadłem do lodowatej wody.
– Nikuś! Przecież to bardzo niebezpieczne jeździć po cienkim lodzie. Mam nadzieję, że nic ci się nie stało.
– Oj tak. Miałem szczęście, że natrafiłem na Tora, bo jezioro było puste. Specjalnie takie wcześniej wybrałem, żeby nie robili mi zdjęć.
– Tora? – Zmrużyła oczy. – Tego skandynawskiego boga piorunów?
– Nie! Takiego dziwnego pana co jeździł na łyżwach w samych majtkach. Ten pan pił dużo wódki i lizał kamienie. Nie dogadaliśmy się, bo nie umiem norweskiego, ale i tak go lubię. Dał mi rybę i pozwolił ogrzać się przy ognisku.
– Miałeś naprawdę dużo szczęścia. Wolałabym, żebyś nie robił takich głupstw.
– Później musiałem jechać rowerem do Rosji. Chciałem wrócić na południe, bo robiło się strasznie zimno, ale wolałem nie płynąć znowu promem. Ostatnio mnie zauważyli, jak wysiadałem. Myślę, że teraz bardziej pilnują, żeby nikt nie wsiadł na gapę.
– Rowerem? Przez Finlandię i Szwecję? To chyba bardzo długa trasa.
– Tak! Bardzo zmarzłem. Już więcej tam nie pojadę. Gdy dotarłem do Sankt Petersburga, stwierdziłem, że chcę być nad Morzem Śródziemnym. Wtedy już robiła się wiosna, leszczyna zaczęła już kwitnąć.
– Jak kwitnie leszczyna Nikuś? Ładnie tam było?
– Leszczyna kwitnie bardzo, ale to bardzo nieładnie Petunio. W lutym za to pięknie kwitną krokusy i wawrzynki, ale ich nie znalazłem w Petersburgu. Znalazłem za to gang rosyjskich gopników, którzy chcieli mi zabrać rzeczy. Oni mieli takie dziwne wzmacniacze ciosów, a jeden, najgorszy z nich miał miotacz ognia w rękawie. Taki na gaz, a nie napalm na szczęście. Tam też więcej nie pójdę. Nauczyłem się od nich przynajmniej, że mógłbym sobie też sprawić jakieś usprawnienia. Popatrz co zbudowałem.
Ściągnął rękawice, a następnie chwycił jedną z nich do ręki. Na wierzchu skórzanych palców pracowały miniaturowe siłowniki, które poruszały się wraz z ruchem ścięgien.
– Widzisz? Dzięki nim mogę się czegoś złapać, a potem je zablokować. Gdy się zakleszczą, nie muszę używać siły, by się utrzymać. Mógłbym tak wisieć na drzewie i spać jak nietoperz.
– To… bardzo ciekawe. – Dotknęła dłonią metalowego okucia. – Ładne. Nie mogę uwierzyć, że sam je zrobiłeś.
– Trochę pomagał mi mój przyjaciel, Wotan Sachs. Wotan jest wynalazcą, profesorem na Uniwesytecie Technicznym w Monachium. Kiedyś był pracownikiem korporacji Bernstein und Sharf. Na pewno go znasz.
– Niech pomyślę… – Petunia przyłożyła palec do brody. – Nie, nie znam żadnego Sachsa. Studiowałam sztukę w Dreźnie. Może gdybym studiowała coś technicznego…
– Nic nie szkodzi, on nie lubi być znany tak jak ja. Jest starszy ode mnie o pięćdziesiąt lat, ale bardzo się polubiliśmy. To dzięki niemu wpadłem na pomysł włamania się do siedziby Stowarzyszenia Świętego Izydora w Weronie.
– Przecież to strasznie głupi pomysł! Mam nadzieję, że tego jeszcze nie zrobiłeś.
– Zrobiłem. – Uśmiechnął się szeroko. – I popatrz co zdobyłem. – Założył nogę na udo. – To eksperymentalne buty skokowe dla przyszłych inkwizytorów. Są ze sobą połączone kablami, które idą pod ubraniem aż tutaj, do mojej ręki. Gdy wciskam przycisk, buty wyrzucają mnie w powietrze. Na początku co chwilę się myliłem i rozbijałem się o ściany, ale już umiem z nich korzystać. Są bardzo fajne. Mogę skakać, jak olimpijczyk i to wszystko bez implantów!
– Muszą być bardzo niebezpieczne. – Petunia zmarszczyła brwi. – Nie podoba mi się, gdy robisz takie rzeczy, ale… – Przytuliła go jeszcze mocniej. – Ale bez tego nie byłbyś sobą, prawda Nikuś? Kocham cię. Chciałabym, żebyś opowiadał mi dalej swoje przygody, ale… Obiecałam moim widzom, że dokończę stream.
– Ach. – Posmutniał. – Muszę sobie iść?
– Nie! W żadnym wypadku. Chcę żebyś został, ale musisz się gdzieś schować na ostatnią godzinkę. Najlepiej byłoby, żebyś poszedł się umyć. Zrób sobie ciepłą kąpiel z bąbelkami. Mam takie bombki, które zmieniają kolor wody na niebieski, na pewno ci się spodobają.
Nikifor powąchał się pod pachami i zrobił kwaśną minę. W sumie to już dawno się nie mył.
– Nie o to chodzi, że źle pachniesz. Nie przeszkadza mi to. Chodzi o mój kontrakt. Podpisałam umowę z pewnym wydawcą i na czas premiery muszę robić streamy o konkretnych porach. To jest już trochę jak stała praca. Przed chwilą powiedziałam widzom, że poszłam do toalety i zaraz wrócę. Mam nadzieję, że nie jesteś na mnie zły.
– Nigdy nie będę na ciebie zły Petunio. – Chłopak wstał z kanapy. – Masz rację, powinnaś skończyć pracę, a ja powinienem iść się umyć. Będziemy ze sobą rozmawiać za godzinę.
– Nie tylko będziemy ze sobą rozmawiać – szepnęła mu do ucha.
Uśmiechnął się pod nosem i jeszcze raz pocałował ją w policzek. Dobrze wiedział, którędy dojść do toalety. Odkąd się poznali zdążył już odwiedzić to mieszkanie kilkukrotnie i tak się złożyło, że za każdym razem miał okazję skorzystać, czy to z wanny, czy to z muszli klozetowej.
Łazienka, jak przystało na łazienkę Petuni, została wystrojona w oczywistym kolorze. Nawet tutaj ścianę zdobiły jej dzieła, które można było podziwiać, leżąc w wannie. Nikifor większości zdążył się przyjrzeć ostatnim razem, ale od ostatniego roku doszło też kilka nowych.
Rozebrał się do naga i napuścił gorącą wodę. Szybko odnalazł zmieniającą kolor wody bombkę do kąpieli. Petunia miała rację, że mu się spodobają. Były naprawdę urocze.
Po wejściu do wanny sięgnął do płaszczu po swój drogocenny odtwarzacz mp3 i słuchawki. Już od ponad dziesięciu lat nie produkowano podobnych urządzeń. Jego sony walkman z odtwarzaczem płyt cd powstał nawet w ubiegłym milenium. Mimo, że do elektroniki czuł awersję, to taki relikt przeszłości wpasowywał się w jego upodobania. Owszem, zajmował dużo więcej miejsca niż nowsze urządzenia, ale miał swoją wartość. Szczególnie, że raczej nijak nie dało się z jego pomocą szpiegować.
Nikifor włączył nagraną przez jednego z jego przyjaciół płytę, na której pierwszą pozycją był utwór Led Zeppelin – Stairway To Heaven. Zamknął oczy i pogrążył się w muzyce.
Zanim piosenka się skończyła, oddał się w objęcia Morfeusza.
***
Dopiero któraś z mocniejszych pozycji na płycie zmusiła go do otwarcia oczu. Nikifor szybko zapomniał która. Jego intuicja zaczęła bić na alarm. Fala niepokoju zalała go jak tsunami. Poczuł nieprzyjemne burczenie w brzuchu, które zazwyczaj zwiastowało niebezpieczeństwo.
Prędko ściągnął słuchawki i rozejrzał się po pomieszczeniu. Jego wszystkie kończyny ścierpły, jakby leżał tu co najmniej kilka godzin. Woda straciła temperaturę i zrobiła się nieprzyjemna. Uznał to za pierwszą złą oznakę, która potwierdzała jego domysły.
Petunia powinna już dawno go obudzić…
Sięgnął po kieszonkowy zegarek i ze zdziwieniem przekonał się, że odkąd zasnął, minęła nie jedna, ale prawie cztery godziny. To za dużo…
Za długo jak na stream.
Czyżby o nim zapomniała?
Wyskoczył z wanny i wytarł się niedbale różowym ręcznikiem. Zaraz potem założył ubranie, w tym kapelusz wiedźmy. Starał się zachowywać tak cicho, jak tylko mógł. Jeśli Petunia poszła spać… To mało prawdopodobne, ale przecież był gościem…
Nie. Na pewno nie poszła spać. Przekonał się o tym zaraz po wyjściu z łazienki. Drzwi frontowe stały otwarte na oścież. Zamek wyglądał w porządku, ale Nikifor szybko zauważył, że łańcuszek z zasuwką został doszczętnie wyrwany ze ściany. Z klatki schodowej dobiegał powiew zimnego powietrza.
Gdy uświadomił sobie, że Petuni mogło się coś stać, krew odpłynęła mu z twarzy. Buty i ubrania wiszące przed drzwiami wydawały się bardziej chaotycznie porozrzucane niż wcześniej…
Co tu się stało?
– Petunia! – krzyknął i bezmyślnie popędził do jej pokoju.
Momentalnie zrozumiał, jak wielki popełnił błąd. Jego przyjaciółki nie było w mieszkaniu, ale kamerka pozostała włączona. Na jednym z monitorów widział menu jakiejś gry komputerowej, a na drugim siebie samego.
Tyle elektroniki sprawiło, że oblał go zimny pot. Poczuł się jak bazyliszek, przeciw któremu użyto lustra. Przez chwilę miał wrażenie, że zamienił się w kamień, a jego mięśnie przestały odpowiadać na wysyłane z mózgu sygnały. Oczywiście wcześniej już niejednokrotnie musiał wpaść w kadr którejś z ulicznych kamer, ale teraz…
… zupełnie zapomniał zasłonić twarz.
Chat w prawym rogu migotał tak szybko, że nie sposób było przeczytać poszczególne wpisy. Nikifor zresztą nie zamierzał tego robić teraz, kiedy sam mógłby być obiektem dyskusji. Otrząsnął się i jeszcze raz spojrzał na pokój. Petuni nie było w mieszkaniu, nie miał co do tego wątpliwości.
Tutaj na pewno stało się coś złego. Jego przyjaciółka nie wykręciłaby mu takiego żartu.
Przerażony zabrał jej komórkę i rzucił się biegiem w stronę klatki schodowej. Jeśli nie znajdzie żadnych poszlak w pobliżu, będzie zmuszony obejrzeć nagranie ze streamu. Później wyrzuci urządzenie, żeby uniknąć namierzenia.
– Petunia! Gdzie jesteś? – krzyknął jeszcze raz, ale odpowiedziało mu jedynie echo.
Z każdym kolejnym pokonanym piętrem nachodziły go coraz mroczniejsze myśli. Nie potrafił sobie wyobrazić pozytywnego, ale jednocześnie logicznego przebiegu wydarzeń. Na pewno nie zrobiłaby mu takiego psikusa. Coś musiało się stać, a on spał i nie był w stanie jej pomóc. Niepotrzebnie zakładał słuchawki na uszy… ale kto mógłby się spodziewać czegoś takiego?
Najbardziej obawiał się, że zrobiono jej krzywdę z jego powodu. To była całkiem prawdopodobna opcja. Tylko kto mógłby od niego coś chcieć? I co chcieć? Zemścić się? Za kradzież butów ze Stowarzyszenia Świętego Izydora? Inkwizycja aresztowałaby ich oboje. Czy to możliwe, żeby nie przeszukali mieszkania? Nie wiedzieli, że spał sobie w łazience?
Wybiegł przed blok i rozejrzał się dookoła. Słońce już dawno zaszło za horyzontem. Było ciemno… i pusto. Nie miał pojęcia, w którą stronę mógłby się udać. Poczuł, jak wszystkie wnętrzności podchodzą mu pod gardło. Intuicja podpowiadała mu, żeby uciekać. Żeby się gdzieś zaszyć i nie wychodzić, co najmniej przez kilka miesięcy, ale wiedział, że nie będzie w stanie tego zrobić…
Nie mógł zostawić tak Petuni. Musiał wiedzieć, co się z nią stało.
Spojrzał na trzymany w ręce telefon i z pogardą dla własnej głupoty uderzył się w twarz. Przecież i tak nie uda mu się dostać do systemu… Petunia miała blokadę na odcisk palca.
Wyrzucił komórkę w przydrożne krzaki i w geście rozpaczy wyciągnął z płaszcza urządzenie, które w głowie nazywał "Brzytwą". Tonący brzytwy się chwyta – pomyślał kiedyś, ale warto chociaż jedną przy sobie mieć, tak na wszelki wypadek. Dlatego wbrew swoim zasadom zawsze nosił w jednej z kieszeni starą nokię 3510i.
Oczywiście baterię i plik niezarejestrowanych kart SIM nosił w innej. Drżącą dłonią połączył elementy w kupę i włączył Brzytwę. Wystukał z pamięci jeden z numerów i ruszył w pierwszym lepszym kierunku. Po kilku sekundach ze słuchawki dobiegł głos automatycznej sekretarki:
– Przepraszamy, wybrany numer nie odpowiada.
Nikifor westchnął ciężko i zadzwonił ponownie.
– Przepraszamy, wybrany numer nie odpowiada – powtórzyła pani z głośniczka Brzytwy.
Trudno – pomyślał i wybrał inny numer. Miał jeszcze kilku przyjaciół którzy mogliby mu pomóc, ale z większością nie rozmawiał już od kilku lat. Miał nadzieję, że będzie mógł liczyć na ich bezpośrednią pomoc… lub chociaż na jakieś informacje.
– Przepraszamy, wybrany numer nie istnieje.
Sytuacja powtórzyła się jeszcze kilkukrotnie, zanim zrezygnowany wdrapał się na jedno z pobliskich drzew. Próbował dzwonić do przyjaciół, którzy mogliby mu pomóc rozpocząć jakieś śledztwo. Do znajomych, którzy byli w stanie wykraść dane o działaniach Świętej Ligi, a nawet do zwykłych handlarzy informacjami. Wszystko na nic. Większa część z tych ludzi nie odebrałby połączenia z nieznanego numeru, a tak się składało, że Nikifor nie posiadał karty SIM, którą ktoś mógłby rozpoznać. Ponadto z tak starego telefonu nie mógł wejść w internet, by sprawdzić co się stało na streamie.
Westchnął ciężko i oparł się głową o konar drzewa. Ręce mu drżały, jak chyba nigdy wcześniej. Sam popadał w tarapaty niejednokrotnie, ale nigdy nie sprowadził ich na kogoś, kogo kochał.
Pamiętał jeszcze jeden numer, na który mógłby spróbować się dodzwonić. Kontakt, który najpewniej odebrałby od niego telefon i pomógłby mu… choć zdecydowanie nie za darmo. Chłopak obiecał sobie kiedyś nigdy już nie rozmawiać z tą osobą. Nie bez powodu.
Pomyślał o Petuni i uznał, że nie wybaczyłby sobie do końca życia, gdyby z jego powodu stała się jej krzywda. Sam miał bardzo niskie szanse, by ją odnaleźć. Ktoś ją musiał porwać, a on nawet nie potrafił walczyć. Nienawidził przemocy i nie nosił przy sobie broni. Bez elektroniki nawet samo zlokalizowanie przyjaciółki byłoby strasznie trudne.
Wrócił pamięcią do wszystkich cudownych chwil spędzonych w jej objęciach. Przywołał w myśli jej twarz… jej uśmiech. Przypomniał sobie jej nieukończony obraz na balkonie…
Jeśli przytrafi się jej coś złego, to kto namaluje wielkie różowe słońce nad panoramą Drezna?
Podjął decyzję.
Gdy wybierał numer po policzku ściekła mu łza. Bał się upokorzenia, jakiego będzie musiał doznać, ale uznał, że nie ma innego wyjścia.
– Halo? – odezwał się damski głos w słuchawce.
– J-ja… – zachlipał. – P-potrzebuje twojej pomocy.
– Beksa? Nie wierzę, że do mnie zadzwoniłeś.
– P-proszę. Przyjedź do Drezna na Saalhaussener Straße pięćdziesiąt jeden. Ja naprawdę…
– Naprawdę co? – przerwał mu głos. – Wiesz co? Nie odpowiadaj. Masz szczęście, że jestem w Legnicy. Będę za półtorej godziny, a ty przez ten czas wymyślisz sobie, jak mi wynagrodzisz to, że nie odzywałeś się do mnie przez ostatnie kilka lat.
Rozłączyła się.
Przeszedł go dreszcz. Jego była dziewczyna nawet nie zapytała o to, dlaczego do niej zadzwonił. To że zgodziła się przyjechać od razu wcale nie zwiastowało niczego dobrego. Dobrze znał ten ton głosu i był pewny, że nie obejdzie się bez nieprzyjemności.
Ta kobieta była prawdziwym uosobieniem zła.
A najgorszym w tym wszystkim był fakt, że Apolina Sulewski od jakiegoś czasu pracowała na usługach konglomeratu Weles.
Chłopak w kapeluszu wiedźmy cz.2/4
Drezno, Saalhaussener Straße 51
To półtorej godziny było najwolniej mijającą półtorej godziny w jego całym życiu. Dręczące sumienie nie pozwalało mu choć na chwilę zająć się czymś innym niż rozpaczaniem. Czuł, że powinien być gdzie indziej. Szukać jej. Nie mógł przestać myśleć o tym, gdzie ona może teraz być i jakie okropności mogą na nią czekać.
Rozsądek jednak wziął górę. Sam nie da rady jej odnaleźć. Nie wie nawet, gdzie zacząć poszukiwania. Równie dobrze mógłby pójść w zupełnie losowym kierunku i liczyć na to, że na nią natrafi… Jeśli ktoś dobrze ją ukrył, to szanse wpadnięcia na jakikolwiek trop mogłyby być równie niskie, co szanse wygrania w Lotto.
A może to nie rozsądek, ale tylko zwykła głupota? Apolina była osobą, która krzywdziła ludzi dla zabawy. To właśnie ludzie jej pokroju byli w stanie porywać innych. Mogłaby go olać. Wyśmiać. Przyjechać tylko po to, żeby napawać się jego nieszczęściem.
Nikifor spojrzał na kieszonkowy zegarek. Już wkrótce będzie mógł się przekonać, czy podjął właściwą decyzję.
Pod adresem, który podał, stał dawno opuszczony magazyn o blaszanej konstrukcji. Betonowy parking oddzielał budynek od drogi, a gęsta roślinność wokół pozwalała na dogodne ukrycie się i obserwowanie otoczenia z bezpiecznej odległości.
Miał nadzieję, że w razie czego uda mu się zwietrzyć niecne pobudki Apoliny i zdąży czmychnąć w las. Liczył na swoje buty. Wcześniej próby ucieczki przed człowiekiem z implantami w nogach byłyby z góry skazane na porażkę, ale dzięki wizycie w siedzibie SSI przynajmniej miał jakieś szanse.
Wkrótce na parking wjechał elegancki czarny vuk. Pojazd miał przyciemniane szyby, więc nie dało się zobaczyć kierowcy, szczególnie że była noc. Pewnie został wręcz naszpikowany całą masą zaawansowanej elektroniki. Wszystkie nowe modele takie były, a te produkowane przez korporację Weles uchodziły w tej kwestii za majstersztyk.
Chłopak przełknął ślinę. Postanowił jeszcze się nie wychylać.
Vuk-7x zatoczył powolne kółko wokół magazynu, a następnie zaparkował niecałe dziesięć metrów od miejsca kryjówki Nikifora. Po chwili światła samochodu zgasły, a przednie drzwi otworzyły się i wysiadła z nich ubrana na biało kobieta o jasnosrebrnych włosach.
Członkini korporacji Weles od razu spojrzała w jego kierunku. Jej oczy zaświeciły się ostro pomarańczowym blaskiem.
– Myślisz, że cię nie widzę? – zapytała Apolina.
To by było na tyle, jeśli chodziło o dyskrecję – pomyślał i ze smutkiem wyszedł z kryjówki. Wiedział, że zaraz znajdzie się na drodze, z której nie ma powrotu. Przez chwilę jeszcze się wahał, czy czasem by nie uciec, ale szybko dał za wygraną. Nie po to czekał bezczynnie półtorej godziny, żeby teraz odpuścić.
– Pachniesz jak dziwka – powiedziała. – Od razu ci mówię, że rzeżączka nie działa jak berek. Jeśli się prześpimy, nadal będziesz ją miał.
– Jak pachnę?
Powąchał się, momentalnie przypominając sobie o tym, że nie powinien tego robić. Na jej zaczepki nie można było odpowiadać. Jeśli już jakoś pachniał, to perfumami Petuni.
– Jak kurwa. Byłeś w burdelu, zgadza się? Wpakowałeś się w jakąś ostrą kabałę, z której nie możesz wyjść, w przeciwnym razie nie zadzwoniłbyś do mnie. Dziwi mnie tylko to, co takiego zrobiłeś. Zwykle spierniczasz z miejsca zdarzenia do innego kraju. Nawet przed Inkwizycją udawało ci się do tej pory sprawnie kitrać ten kapelusz.
– To nie Inkwizycja. – Podrapał się po nosie. – Chyba.
– To dobrze, bo Weles ma pakt o nieagresji z dzieciojebcami. Kozojebców i innych jebców za to mogę lać do woli. – Usiadła na masce i splotła ramiona na piersi. – Powiesz mi, co odjaniepawliłeś, czy czekasz, aż przedstawię ci cenę za moje usługi? Nie czekaj, bo jeszcze sama nie wiem, co ci zrobię za to, że obudziłeś mnie w środku nocy.
Nie podobało mu się to, w jaki sposób na niego patrzyła. Ludzie, którzy mawiają, że z oczu idzie wyczytać intencje człowieka, muszą mieć na myśli prawdziwe, ludzkie oczy. Te Apoliny wyglądały jak dwie rozżarzone do czerwoności zapalniczki samochodowe. Nikifor podejrzewał, że to coś więcej niż tylko zmiana kosmetyczna.
– Chodzi o Petunię… – wydukał.
– Petunię? Taki kwiatek?
– Petunię, moją… – Nagle sobie przypomniał, że nikt poza nim jej tak nie nazywał. – Apolino… moja przyjaciółka zniknęła. To dla mnie bardzo ważne, żeby wiedzieć, co się stało. Sam nie dam rady.
– Twoja psiapsiółka.
– Tak!
– Twoja psiapsiunia-petunia?
Zaczął żałować, że poprosił ją o pomoc. Zdążył zapomnieć, jak trudno było się dogadać z tą dziewczyną.
– Apolino, proszę… To jest jedyna rzecz o jaką kiedykolwiek cię poproszę. Tylko ta jedna rzecz… Potem już nigdy nie będę od ciebie nic chciał. Obiecuję. Ja nie znam nikogo, kto mógłby mi teraz pomóc… Nie mam też nic, co mógłbym dać ci w zamian. Mam tylko trzy tysiące euro i jakieś błyskotki, jak chcesz to oddam ci wszystko, ale wiem, że nie lubisz takich rzeczy. Proszę… jedyne na co liczę to twoja dobroć serca ze względu na… na stare czasy.
Apolina parsknęła śmiechem.
– Ja i dobroć serca to antonimy bekso. Jedyne na co możesz liczyć, to na to, że akurat mi się okropnie nudzi. Zazwyczaj mam lepsze rzeczy do roboty niż nastawianie karku za konkubinę mojego byłego.
– Proszę…
– Jeśli myślisz, że dzięki tej śmiesznej czapce magiczne słowo zacznie na mnie działaś, to się mylisz. Musisz się bardziej postarać.
Znów wrócił myślami do tego, co mogło się stać z Petunią. Na pewno potrzebowała pomocy, a on teraz marnował czas na głupie przepychanki słowne. Bał się, że wkrótce może być za późno, żeby coś zrobić. Musiał zmienić taktykę.
– Ja… zrobię dla ciebie wszystko. Wszystko rozumiesz? Będziesz mogła mnie zaszczepić jakimś swoim chipem, dzięki któremu mnie zawsze zlokalizujesz. Już nigdy więcej nie ucieknę przed tobą. Proszę tylko, pomóż mi najpierw. To dla mnie ważniejsze niż moja wolność.
– To dla ciebie ważne. – Uśmiechnęła się szelmowsko. – I zrobisz dla mnie wszystko, żeby ją ratować… Brzmi lepiej. Ja jednak w przeciwieństwie do ciebie nie wierzę w obiecanki-cacanki. Zjesz chipa już teraz.
Apolina Sulewski wyciągnęła coś z kieszeni. O tej porze wyglądała prawdziwie upiornie. Było zbyt ciemno, by przyjrzeć się dokładnie rysom jej twarzy, oraz temu, co trzymała w ręce. Krwistopomarańczowe źrenice sprawiały, że Nikifor czuł się, jakby miał podpisać cyrograf z samym władcą piekieł.
– A ja ci wtedy pomogę – dodała.
Wątpił, żeby zamierzała go oszukać po takiej gwarancji. Miała prawa co do tego, żeby oczekiwać od niego zapewnienia, że po spełnieniu obietnicy Nikifor nie zaszyje się gdzieś na drugim końcu świata. Zresztą już teraz miał ochotę to zrobić i pewnie by to zrobił.
Gdyby tylko mógł…
Przerażało go to, czego Apolina będzie od niego oczekiwać w przyszłości, ale uznał, że nie ma wyboru. Nigdy nie wybaczyłby sobie tchórzostwa, jeśli coś stałoby się Petuni. Szczególnie, że potencjalnie miałby okazję, żeby jej pomóc.
Drżącą ręką sięgnął po to, co trzymała dziewczyna. Wymacał coś o kształcie i rozmiarach tabletki. Wiedział, że powinien się co najmniej dwa razy zastanowić, ale chciał mieć już tę decyzję za sobą. Szybko połknął przedmiot.
– O kurwa. – Dziewczyna wyciągnęła z kieszeni opakowanie po jakichś tabletkach i rzuciła nim w Nikifora. Po chwili wybuchnęła śmiechem. – Żartowałam z tym chipem. To tylko Zuklopentyksol. Teraz przynajmniej wiem, że naprawdę zrobisz dla mnie wszystko.
– Zuklopentyco? – Zbladł, próbując dostrzec w mroku etykietę. – C-co to jest?
– Nie musisz wiedzieć, ale spokojnie, nie zaszkodzi ci. Może nawet pomoże. – Zachichotała. – Nieważne, pakuj się do samochodu. Jedziemy szukać tego twojego kwiatuszka.
Potrzebował kilku chwil, żeby trafiło do niego to, co właśnie powiedziała. Nie zdążył jeszcze sobie w pełni uświadomić powagi połknięcia urządzenia, a już okazało się, że został oszukany. Poczuł się jak idiota, ale uznał, że to lepsze, niż zjedzenie prawdziwego chipa. Teraz najwyżej dostanie biegunki.
Nie wiedział co powiedzieć, dlatego posłusznie podążył za Apoliną. Miał mieszane uczucia, wsiadając do nowoczesnego samochodu. Podobnie jak z resztą urządzeń, w motoryzacji wolał klasyki. Świadomość, że taką kupą metalu sterowała sztuczna inteligencja przyprawiała go o mdłości. Prędzej wsiadłby do starego trabanta z pijanym taksówkarzem w środku, niż zaufałby kierowcy, który de facto był kupą układów scalonych.
Choć fotel, musiał przyznać, był całkiem wygodny. Przede wszystkim ciepły, niewątpliwie podgrzewany elektrycznie. Spojrzał przed siebie. Na wyświetlaczu ponuro jaśniał układający się w literę "V" symbol starosłowiańskiego boga Welesa, jednocześnie będącym logiem korporacji. Pewnie gdyby dotknął ekranu, komputer wyświetliłby całe mnóstwo różnych opcji. Wolał jednak trzymać ręce przy sobie.
Dopiero po chwili uświadomił sobie, że Apolina wbija w niego wzrok.
– Coś powiesz? – zapytała. – Ja nie wiem nawet, jak ona wygląda. Jak to się stało, że ją zgubiłeś?
Gufo przełknął ślinę i zaczął z bólem relacjonować to, co się stało. To był chyba pierwszy raz, kiedy ułożył sobie całą historię w racjonalnym, trzymającym się kupy sensie. Starał się nie wylewać uczuć, które mogły tylko rozjuszyć lub rozśmieszyć Apolinę. Ostatecznie przynajmniej pomógł sobie rozjaśnić całą sytuację. Nadal nie miał pojęcia, co mogło się przydarzyć Petunii, ale teraz chociaż mógł wykluczyć część nielogicznych i abstrakcyjnych scenariuszy, które cały czas wpadały mu do głowy.
Apolina słuchała w milczeniu. Gdy skończył, samochód samoczynnie zapalił światła i ku zdziwieniu Nikifora ruszył w drogę. Żaden z wyświetlaczy nawet nie próbował wyjaśnić, w jakim kierunku udał się pojazd. Logo korporacji świeciło niezmiennie.
– Apolino, auto ruszyło. Dokąd ono jedzie?
– Wiem, że ruszyło bekso. Daj mi pracować.
Spojrzał na nią ze strachem. Nawet nie patrzyła na drogę, ale w jakiś odległy punkt po drugiej stronie ulicy. Mimo to samochód kierował bezbłędnie. Czyżby sztuczna inteligencja wiedziała dokąd jechać? Tylko skąd? Nikifor był z dziesięć lat do tyłu, jeśli chodziło o nowinki motoryzacyjne. Brak kierownicy? Już jakiś czas temu niektóre nowe samochody miały wysuwaną kierownicę, włączającą się tylko w czasie jazdy. Vuk-7x wydawał się w ogóle jej nie mieć.
– Nie rozjedzie kogoś?
– Nie?
– A ty? Co robisz?
– Oglądam stream. Siedź cicho.
Kolejny raz poczuł, że robi mu się niedobrze. Dopiero teraz zrozumiał, że świecące oczy Apoliny były tak naprawdę wbudowanym w gałkę oczną interfejsem graficznym. Bał się pomyśleć, jak bardzo mogła się zmienić przez te wszystkie modyfikacje. Już jako zwykły człowiek wydawała się szalenie nieobliczalna.
– Skończyłam.
– Obejrzałaś? Cały?
– Tylko istotne fragmenty.
– I… dowiedziałaś się czegoś?
– Tak, twoja dziewczyna strasznie ssie w League of Legends.
– Proszę cię, powiedz, co się stało. Widziałaś coś podejrzanego? Muszę wiedzieć!
– Nic szczególnego. O dziewiętnastej trzydzieści cztery twoja psiapsiółka wyłączyła kamerę, mówiąc że idzie do kibla. Potem włączyła ją znowu o dwudziestej dwanaście. Trzydzieści minut później wyszła z pokoju, twierdząc, że usłyszała jakieś dźwięki. Już nie wróciła.
– I… – Głos mu się załamał. Wciąż nie mógł sobie wybaczyć tego, że przez cały tamten czas spał za sąsiednimi drzwiami. – N-naprawdę nic więcej nie było widać? Nie słyszałaś tych dźwięków?
– Nie. Dziwne jest to, że nie korzystała z pomocy żadnego menadżera. Nie miał kto wyłączyć transmisji, gdy coś zaczęło się dziać. Zwykle streamerzy mają taką osobę, która ogarnia im chat i takie tam. Zdarza się, że ludzie spamują jakimś gównem i są z tego przykre konsekwencje. Wiem, bo sama kiedyś byłam trollem internetowym.
– Pamiętam. Obrażałaś jakiegoś chłopaka, który potem popełnił samobójstwo. To okropność.
– Hejtowały go setki innych osób, myślisz, że moja rola coś zmieniła? I tak by się zabił. Poza tym teraz robię dużo gorsze rzeczy. Jeśli masz z tym problem, to trzeba było zadzwonić po CSP.
– Proszę… nawet mi nie mów. Ja dalej nie wiem, czy zrobiłem dobrze.
– Z poproszeniem mnie o pomoc? – Rzuciła mu przenikliwe spojrzenie. – Oczywiście, że zrobiłeś źle. Oceniając to, jak do tej pory wyglądał twój moralny kręgosłup, powiedziałabym, że właśnie wypadł ci dysk. Jeśli coś się zmieniło odkąd widzieliśmy się ostatnio to fajnie. Uczysz się.
– Uczę się czego?
– Życia płaczku.
Samochód kierował się w stronę dzielnicy Gorbitz. Nikifor był pewien, że Apolina w jakiś nieuchwytny dla niego sposób wprowadziła adres mieszkania Petuni do nawigacji auto-pilota. Zastanawiał się tylko, co takiego zamierzała uczynić. Obawiał się, że przez ten czas któryś z jej widzów mógłby zgłosić zaginięcie. Służby porządkowe nie tylko przeszkodziłyby Apolinie w śledztwie, ale również mogły powiadomić Inkwizycję o jego obecności. Pokazanie się w kamerze było wielkim błędem.
– Jedziemy do niej, prawda? – zapytał.
– No shit Sherlock.
– Co chcesz zrobić?
– Jeszcze nie wiem, ale dobrze, że się odzywasz. Przypomniałeś mi właśnie, że nie pracuję za darmo, ale za twoje dozgonne usługi. Masz dalej ten twój flet? Pewnie, że masz. Dawaj, zagraj mi tu coś włóczykiju.
Chłopak zacisnął zęby. Owszem miał pięknie zdobiony flet, ale grał na nim jedynie w chwilach, gdy był szczęśliwy. Wydanie jakiegokolwiek dźwięku na tym instrumencie teraz, gdy zwykłe słowa ledwo co przechodziły mu przez gardło, będzie ekstremalnie bolesne. Żałował, że kiedyś ujawnił swój talent przed tą dziewczyną.
– Ja… ja nie umiem.
– W chuja mnie chcesz zrobić?
Krzyknęła, a samochód nagle zahamował, niczym rażony podniesionym głosem dziewczyny. Nikifor zbladł.
– Ja nie chcę. Proszę. Nie teraz.
– Będziesz robił to, co chcę, albo zawrócimy i wywiozę cię na Madagaskar, rozumiesz?
– Rozumiem.
Drżącą dłonią sięgnął po instrument i zapytał:
– Co mam zagrać? Zagram wszystko, tylko proszę, pomóż mi.
Samochód ruszył. Apolina się zamyśliła.
– Zagraj mi Smells Like Teen Spirit – powiedziała po chwili.
– Nirvany?
– No chyba nie Iron Maiden.
– Ale… na tym flecie? To chyba nie wyjdzie.
– Ciesz się, że nie kazałam ci zaśpiewać Ievan Polkki.
Przystawił instrument do ust. Próbował sobie przypomnieć jak brzmiał początek piosenki, ale do głowy wpadało mu jedynie Stairway to Heaven. Pierwsza nagrana pozycja na jego płycie CD. Gdyby nie ona… Gdyby nie ten przeklęty walkman…
Przypadkowo wydał jeden krótki dźwięk. Odgłos tak żałosny, że jeszcze bardziej odechciało mu się cokolwiek grać. Nie mógł więcej. Nie potrafił. Ogromna gula stanęła mu w gardle. Czuł się, jakby jego strunom głosowym zabrakło przestrzeni, a płuca skurczyły się do rozmiarów jabłek.
– Apolino… ja nie dam rady. Nie potrafię tego zagrać.
– To zagraj mi marsz brytyjskich grenadierów. Tam jest tylko flet i bęben. Ja będę robiła bęben o kolano.
– Nie dam rady niczego zagrać. Błagam cię, ja ci zagram wszystko, gdy tylko odnajdziemy Petunię. Ale teraz… – Poczuł jak łzy napływają mu do oczu. Obrócił się, żeby tego nie widziała. – Teraz nie dam rady.
– Dobrze… Zagrasz mi później bekso. Zaraz i tak dojedziemy na miejsce.
Spojrzał przed siebie. Znów przeszyły go ciarki. Tak, jak się obawiał, przed blokiem Petuni stał niebiesko-srebrny samochód z napisem POLIZEI. Chwilę później zauważył jeszcze furgonetkę CSP. Dowód na to, że nie tylko niemiecka policja, ale i Chrześcijańskie Służby Porządkowe zainteresowały się sprawą. Tych ostatnich od Inwizycji dzieliła cienka linia. Nie miał wątpliwości co do tego, że są tutaj z powodu jego obecności na nagraniu.
Apolina zaparkowała na sąsiednim parkingu. Nikifor pocieszył się, że od służb oddzielała go solidnie przyciemniana szyba. O godzinie trzeciej w nocy trzeba by podejść pod samochód na wyciągnięcie ręki, żeby zobaczyć cokolwiek w środku. W jego sytuacji jednak każda odrobina dyskrecji była na wagę złota.
– I c-co teraz? – zapytał niepewnie. – Oni będą mnie szukać.
– To coś nowego? Szukają cię od dawna.
– Jak chcesz się teraz tam dostać? – zapytał, uważnie obserwując wejście bloku. – Ja wchodziłem balkonem, ale teraz to bez sensu. Popatrz na światła w oknach. Ludzie powstawali.
– Nie zamierzam się nigdzie dostawać. – Parsknęła. – Niby po co?
– Żeby zrobić śledztwo.
Apolina przesunęła fotel do tyłu i skrzyżowała nogi, siadając po turecku. Przez chwilę obserwowała samochody władz i ruch przed blokiem… A właściwie brak ruchu, bo funkcjonariusze prawdopodobnie właśnie przepytywali sąsiadów w środku. Wkrótce obróciła się i spojrzała mu w oczy.
– Pozostaje modlitwa – oznajmiła.
– Co? Czemu?
– Pomodlę się do mojej szefowej o przechwycenie tamtej kamery przed wejściem.
– P-pomodlisz się??
Apolina nie odpowiedziała. Zamknęła oczy. Nikifor nie miał siły, żeby próbować rozwikłać to, w jaką gierkę znów próbowała go wciągnąć. Nigdy nie była religijna w żaden sposób, ale teraz… słowo "szefowa" wymawiała z pewną nutą czegoś, czego nigdy wcześniej w jej głosie nie słyszał. Nikt w ten sposób nie mówi o swojej szefowej… Czyżby chodziło o Annę Weles? Właścicielkę korporacji?
– Biały fiat ducato.
– Co? – Zbladł. – Żartujesz sobie?
– Dwóch zamaskowanych osobników płci męskiej wywlekło twoją pici-pici do białego fiata ducato. Odurzyli ją czymś, ale to nieistotne. Ważne, że szefowa dała mi zielone światło. Wiesz co to oznacza?
Uśmiechnęła się niczym rekin.
– To oznacza… – Zacisnęła tytanową pięść. – Że wkrótce ta dłoń zmieni kolor ze srebrnego na szkarłatny. A ja… będę się przy tym świetnie bawić. Co ty na to włóczykiju?
Nikifora znów przeszyły ciarki. Miał dziwne przeczucie, że wciągnięcie tej psychopatki do gry nie obędzie się bez katastrofy. Z drugiej strony… Ta psychopatka póki co stała po jego stronie, a więc jego wrogowie stawali się jej wrogami. Jeśli Wim Lehmann faktycznie maczał w tym palce, to nie było innego wyjścia.
Sam nie dałby rady zorganizowanej grupie przestępczej. Wykraść przedmiot ze SŚI to dla niego bułka z masłem, ale wtedy uciekał dachami, w Weronie wykorzystał umiejętności parkouru. Petunia nie umiała skakać. Nie posiadała pomocnych dla niego urządzeń. Nie była wysportowana.
Gufo nienawidził przemocy, ale chyba po raz pierwszy w życiu poczuł, że jej użycie może komuś wyjść na dobre.
Chłopak w kapeluszu wiedźmy cz.3/4
Drezno. Dzielnica turecka.
Spoglądając na tureckie blokowiska, poczuł się trochę jak siedmioletnie dziecko, które przyprowadza starszą o kilka lat siostrę, żeby rozprawiła się z prześladowcami. Wprawdzie Apolina była starsza od niego o trzy lata, ale w życiu nie pomogłaby mu w szkole. Co więcej sama była jego prześladowczynią przez dłuższy czas.
– Pamiętasz jak gnębiłaś mnie w szkole? Wciągnęłaś mnie do damskiej toalety i spłukałaś mi głowę w kiblu.
– Będziesz mi to wypominał smarkaczu? Jak miałam przepuścić to, że masz takie śmieszne imię i nazwisko?
– Moje imię pochodzi z greckiego nikiforos i oznacza "noszącego zwycięstwo". A gufo to po włosku "sowa". Nie wiem, co w tym śmiesznego. Jest kilkadziesiąt tysięcy osób w Polsce, które nazywają się "Sowa".
– Miałam wtedy czternaście lat, myślisz, że mnie to kurwa obchodziło? Jakbyś miał na imię Marcin, albo Bartek, miałbyś większe szanse na przetrwanie. Te siostry zakonne, pewnie same nigdy nie doświadczyły bullyingu. Nazywanie dziecka w Polsce jakoś dziwnie to debilizm.
– Te siostry to sadystki. – Westchnął, wspominając swoje lata młodości. – Nie zdziwiłbym się, jakby zrobiły to celowo.
Nie lubił wracać myślami do dzieciństwa, ale czasami uznawał, że przeszłość ostatecznie wyszła mu na dobre. Gdyby nie rózgi sióstr, wśród których się wychował, nie uciekłby z klasztoru i zostałby może księdzem. Pewnie wiódłby straszliwie nudne życie.
– Wiesz, co mnie czasami zastanawiało? Dlaczego pewnego dnia przestałaś mnie tak gnębić i chciałaś się ze mną spotykać? Myślałem, że się poprawiłaś, ale potem…
– Hormony płaczku. Zauważyłam, że wyglądasz jak młody Axl Rose i słuchasz podobnej muzyki, co ja. Mało który dzieciak w naszym wieku słuchał Linking Parku, czy Metalliki. Wcześniej myślałam, że jesteś zwykłą pizdą, ale zaimponowało mi to, gdy przyszedłeś do szkoły w koszulce AC/DC Hells Bells. Katecheta uwalił ci za to semestr, ale ty miałeś głęboko gdzieś tego starego cymbała. Nadal to szanuję.
– Zapomniałem już o tym. – Uśmiechnął się pod nosem. – Nawet nie wiesz ile piosenek mi obrzydziłaś… Od tamtych czasów ani razu nie słuchałem AC/DC.
– I vice-versa. Ty też obrzydziłeś mi rocka. Teraz Brajan Johnson kojarzy mi się z podejmowaniem niewłaściwych decyzji w życiu. Facet jest świetnym muzykiem i nie zasłużył sobie na taki los. To nie jego wina, że spotkałam ciebie i zaczęłam ćpać.
Apolina lub sztuczna inteligencja, sprawiła że samochód zaczął poruszać się wolniej. Nikifor nadal nie miał pojęcia, kto jest kierowcą. Czy dziewczyna naprawdę mogła swobodnie rozmawiać, jednocześnie sprawnie kontrolując pojazd?
– Ale to może dobrze – kontynuowała. – Czasami cisza jest najlepszym soundtrackiem do życia.
Uznał, że się zgadza, dlatego do końca drogi postanowił milczeć. Dopiero, gdy vuk-7x perfekcyjnie zaparkował "na kopertę" między dwoma, ciasno ustawionymi samochodami, Gufo wystawił głowę przez okno i zapytał:
– Wiesz gdzie on mieszka? Tych bloków jest całe mnóstwo.
– Nie będziemy odwiedzać tych bloków. Wysiadaj. Mamy, aż całe osiem metrów do przejścia.
Nikifor nie wiedział, jakim cudem Apolina znalazła Lehmanna w pierwszym garażu, do którego weszła.
I dlaczego w ogóle zaczęła od garażu, nie od bloków? Czyżby go znała?
Nawet nie pytał. Poszedł posłusznie za byłą dziewczyną, tak jak to robił za czasów szkolnych.
Garaż był dużo większy niż taki przeciętny ze spółdzielni mieszkaniowej. Przypominał bardziej warsztat samochodowy. Mimo tego, Nikifor nie zauważył żadnych plakatów lub znaków oznajmiających, że można tu zostawić uszkodzony pojazd. Całe to wyposażenie, którego mógłby pozazdrościć niejeden mechanik, musiało być dla Wima tylko elementem hobbystycznym…
Albo sposobem, w jaki dorabiał sobie na czarnym rynku.
Lehmann na szczęście był sam. Zajęty dłubaniem przy przednim kole fiata ducato siedział, zwisając nogami w kanale samochodowym. Nawet nie zauważył, że ktoś wszedł do budynku. W kolumnach głośnikowych ryczał niemiecki rap, skutecznie pozwalając niepostrzeżenie zbliżyć się każdemu, kto tylko miał na to ochotę.
Czy tak zachowuje się ktoś, kto dopiero co porwał dziewczynę? – pomyślał Gufo. Może źle ocenił handlarza i ten wcale nie maczał palców w porwaniu? Przecież to nie mógł być jedyny biały fiat ducato, który poruszał się po ulicach Drezna. Musieli wyciągnąć zbyt pochopne wnioski.
Tymczasem Apolina bez ceregieli podniosła ze stołu mechanika ogromny klucz francuski i z całych sił uderzyła w kolumny. Niemiecki rap momentalnie się urwał, a fragmenty urządzenia rozsypały się po sali.
– Tur, tur, motherfucker! – krzyknęła, obracając w rękach swoją nową broń. – Zadarłeś z niewłaściwym frajerem, frajerze.
Zaalarmowany handlarz obrócił się, sięgnął pod kurtkę, ale Apolina była zbyt blisko. Ciężkim kluczem, niczym kijem do golfa wybiła pistolet na drugi koniec warsztatu, jedocześnie gruchocząc parę palców i zrzucając biednego mechanika do kanału.
Nikifor, widząc to wszystko, poczuł nieprzyjemny ból również w swoich dłoniach. Musiał poruszać swoimi wzmacnianymi rękawicami, by upewnić się, że palce są całe.
– Ała! – Kulący się z bólu Lehmann, spróbował ucieczki pod samochód. – Ne oldu? Sen kimsin?
– Jestem ostatnią osobą, którą zobaczysz w życiu, jeśli nie zaczniesz mówić po polsku! – Apolina potężnym szarpnięciem za fraki wyciągnęła Turka z powrotem do góry. – Wiem, że potrafisz. Znasz biegle polski i siedem innych języków. Wiem o tobie więcej niż twoja własna matka!
– Was? – zapytał.
Dostał tytanową pięścią w nos, zapewne za odpowiedź w niewłaściwym języku. Skulił się, próbując zasłonić nos przed kolejnymi atakami, ale jego dłonie nie złożyły się w coś, co przypominało profesjonalną gardę. Wyglądał bardziej, jak żebrak proszący strażnika miejskiego o pozwolenie pozostania na terenie dworca.
– Ej… może wystarczy? – Wystraszył się Nikifor. – Co jeśli Lehmann jest niewinny?
– Co? Co mówiłeś?
– No bo… – Chłopak podrapał kapelusz wiedźmy. – Skąd wiemy, że to on porwał Petunię?
– A no. – Apolina podniosła się. – Nie wiemy, ale złoić kogoś zawsze warto.
– L-litości! Już będę słuchał, tylko mnie nie zabijaj! – wydukał Wim, spoglądając błagalnym wzrokiem na kobietę. Dopiero po dłuższej chwili zauważył Nikifora. – To t-ty? D-dzieciak?
– Ten dzieciak ma na imię Nikifor i ma po swojej stronie wkurwioną byłą. – Apolina podniosła włosy Turka i spojrzała mu w oczy. Z bardzo bliska. – Zadam ci pierwsze pytanie. Gdzie jest Petunia gnoju?
– Kto? – Wim próbował uciec wzrokiem. – Chodzi ci pewnie o moduł sterujący Varusa? Nie mam już modułu sterującego! Sprzedałem!
Mimo, że jego przeciwnik leżał właśnie zakrwawiony na ziemi, kuląc się przed ciosami, Nikifor czuł wewnętrzny opór przed podejmowaniem jakichkolwiek działań. Pamiętał, jak go potraktowano wczoraj przy transakcji i nadal miał w głowie wspomnienie groźnego Wima, który w każdej chwili mógł go zastrzelić. Dziwnie się czuł widząc jedną postać ze swoich koszmarów, okładającą drugą. W końcu się zmitygował, przełknął ślinę i powiedział:
– No bo chodzi o to, że porwano moją przyjaciółkę! Wcale nie gniewam się o ten moduł sterujący.
Apolina zostawiła Turka w spokoju i przykryła twarz w geście zażenowania. Zdecydowała się jednak nie odzywać. Westchnęła ciężko i założyła ręce na piersi.
– Wiemy, że pod jej mieszkaniem stał taki sam fiat, jak twój, dlatego pomyśleliśmy, że możesz coś o tym wiedzieć – dodał Nikifor.
Wim złapał powietrze i z ogromnym bólem podniósł się do pozycji siedzącej. Oparł się o zderzak samochodu i z grymasem na twarzy obejrzał swoją zmiażdżoną dłoń. Wyglądało na to, że minie jeszcze kilka chwil zanim uda mu się coś z siebie wykrztusić. Jedno krótkie i bardzo wymowne spojrzenie Apoliny jednak sprawiło, że odezwał się natychmiast:
– Dobrze, dobrze! Przepraszam, nie jestem aż tak dobry w języku polskim. Mówię płynnie, ale wcześniej muszę sobie wszystko przetłumaczyć w głowie.
– To zrozumiałe – powiedział Nikifor – ja umiem angielski, ale na przykład rosyjski, czasem muszę…
– Streszczaj się! – przerwała Apolina.
– Słuchajcie. Chyba nie myślicie, że to ja porwałem jakąś dziewczynę? Jest czwarta rano, a ja dopiero co wstałem.
Nikifor się zamyślił. Wim faktycznie miał trochę podkrążone oczy, zanim dostał w twarz. Dokładnie takie same, jakie miewali ludzie, którzy dopiero co wstali z łóżka. Teraz, pod krwią i ogromnymi sińcami niestety trudno było to dostrzec.
– Mi się wydaje, że on ma rację – powiedział Gufo do dziewczyny. – To głupie zakładać, że ten tu samochód akurat będzie tym, który widziałaś na nagraniu.
– Głupie, tak? – Spiorunowała go wzrokiem. – Masz jeszcze coś do powiedzenia?
– Eeee, no nie. – Zaczerwienił się.
– Słuchaj no smarkaczu! – Apolina przestała się interesować Wimem i podeszła do Nikifora. Była wściekła. Miał wrażenie, że na jej karku pojawiły się pulsujące żyły. – Najpierw prosisz mnie o bezinteresowną pomoc, na co ja, jako że mam dobre serce, się zgadzam. Potem próbujesz mnie wyszydzić, nie chcąc zagrać mi na flecie, a teraz jeszcze kwestionujesz moje poczynania! Nie podoba mi się to!
– Apolino, proszę! Przecież nie kwestionuje niczego. Ja tylko…
– Uważasz mnie za idiotkę!
– Nie! – Przeraził się. Kątem oka dostrzegł, że Wim pokusił się na lekki uśmieszek. – W życiu bym czegoś takiego nie pomyślał.
– A jednak sugerujesz, że jestem na tyle głupia, że nie potrafię porównać tablic rejestracyjnych samochodów! – Założyła ręce na piersi, a jej oczy zalśniły ostrym pomarańczowym światłem. Blask był tak silny, że Gufo mimowolnie zasłonił twarz dłonią. – Nie zdajesz sobie sprawy z tego, jakimi możliwościami dysponuję jako egzekutorka Anny Weles. Dzięki modlitwie zyskałam dostęp do całych petabajtów danych z wieży, mogących nam pomóc w sprawie. Dosłownie jestem BIG DATA płaczku! Wtrącając się nie tylko mi przeszkadzasz, ale i obrażasz moją szefową! Czy zdajesz sobie sprawę, jak wielkie jest to przewinienie?
– Nie rozumiem! – Nikifor zmarszczył brwi. Niespodziewanie poczuł w sobie gniew, miał dość. – Nie miałem zamiaru nikogo obrazić i sama pewnie to wiesz! Zależy mi tylko na uratowaniu Petuni, a ja nigdy nie wiem, czy ty robisz coś na poważnie, czy sobie ze mnie żartujesz! Cały czas coś wymyślasz! Gubię się już w tym wszystkim! Nie chciałem cię obrazić! Tym bardziej twojej szefowej! Nawet nie jestem pewien, czym ona jest!
Był pod wrażeniem, jak bardzo stanowczo udało mu się to powiedzieć, a raczej… wykrzyczeć. Widocznie zaskoczył nie tylko siebie, bo coś w zachowaniu Apoliny również się zmieniło. Oślepiające światło mechanicznych soczewek przygasło. Nikifor miał wrażenie, że lewy kącik jej ust lekko zadrżał.
– Proszę, bardzo mi na niej zależy – dodał. – Chcę tylko wiedzieć, gdzie ona jest.
– Na pewno nie tutaj – powiedziała trochę spokojniejszym głosem i obróciła się w stronę Wima. Turek momentalnie przestał się śmiać. – To nie jest samochód z mojej wizji. Jednak jestem pewna, że ten człowiek posiada interesujące dla nas informacje. Prawda Wim?
– Powiem wszystko, co wiem. – Handlarz zacisnął zęby. – Ta cała agresja nie była potrzebna. Gdybym wiedział, że pani jest z konglomeratu Weles, wyśpiewałbym wam wszystko jak Tekashi SixNine.
Nikifor momentalnie zapomniał o ostrej wymianie zdań sprzed chwili i podszedł bliżej.
– Po pierwsze to chciałbym coś zaznaczyć – powiedział Wim i przyłożył zdrową dłoń do piersi. – Przysięgam, że z samym porwaniem mam niewiele wspólnego. Jestem porządnym biznesmenem. Nie porywam dziewcząt. Wydaje mi się jednak, że już rozumiem dlaczego ta czcigodna pani przyszła z tą sprawą do mnie. Widzicie ten samochód za mną? To najnowszy model fiata ducato. Biały. Wszechstronny i niezawodny. Trzyosobowy z duża paką. Jeszcze dwa tygodnie temu miałem takich dziesięć. Wszystkie, że tak powiem, pożyczone z salonu. Zajmowałem się usuwaniem rządowych lokalizatorów GPS i montowaniem fałszywych. Starałem się też załatwić w miarę legalnie wyglądające papiery. Jak się już pewnie czcigodna pani domyśliła, ktoś użył jednego z moich samochodów do zrealizowania pewnego karygodnego uczynku! Powinienem bardziej sprawdzać swoich klientów!
Wim uniósł zaciśniętą pięść. Wyglądał jak wielki wezyr Kara Mustafa po przegranej bitwie pod Wiedniem.
– Podoba mi się, jak on do mnie mówi – Apolina szepnęła do Nikifora. – Od teraz masz mi mówić "czcigodna pani".
Nikifor zignorował prośbę i zwrócił się do Wima:
– To ile z tych busów sprzedałeś w ciągu ostatnich dni?
– No cóż – mruknął handlarz – rozchodziły się jak ciepłe bułeczki. Zostały mi tylko trzy. Tak jak powiedziałem. Przez ostatnie dwa tygodnie sprzedałem siedem.
– To wiele tropów. – Nikifor opuścił wzrok. – Każdy z tych siedmiu kupców mógł ją porwać…
Nawet jeśli Wim znał dane każdego z kupujących, w co chłopak zresztą wątpił, to przepytanie po kolei siedmiu nabywców, może się okazać szalenie czasochłonne. Znów doświadczył w żołądku nieprzyjemne uczucie na myśl, co może się dziać z Petunią.
Niespodziewanie poczuł na ramieniu twardą, bioniczną rękę Apoliny.
– Zawsze śmieszył mnie twój mindset płaczku – powiedziała i wzięła szybko dłoń z powrotem. – Potrafisz w ciągu godziny kilkukrotnie przechodzić miedzy skrajnym pesymizmem, a dziecięcym entuzjazmem. Zapomniałeś o tym, że zapisałam sobie tablice rejestracyjne fiata sprzed bloku. Tak się składa, że Wim to straszny cwaniak i również zapisuje sobie takie rzeczy. Nie tylko zapisał sobie, komu sprzedawał konkretny samochód, ale nawet zachował sobie dane lokalizacyjne GPS ze wszystkich wbudowanych urządzeń. Prawda Wim?
Handlarz próbował rozmasować wybite palce.
– Oczywiście szanowna pani. Tak, tak… Korporacja Weles wie już o mnie wszystko. – Westchnął. – Mogłem się domyślić, że cybernetyczna królowa zwróci na mnie swoje ślepia, gdy tylko dostanę ten moduł sterujący. Mogłem w to nie wchodzić. Zysk nieproporcjonalny do poniesionego ryzyka.
– Ależ wręcz przeciwnie. – Apolina uśmiechnęła się jak diabeł. – Gdybym nie wiedziała o tobie tak dużo, zapewne umarłbyś wskutek mojego przesłuchania. To jedna z niewielu rzeczy, które mi nie wychodzą. Zawsze zabijam, zanim zdążę się czegoś dowiedzieć. Nosi mnie. Nie wytrzymuję. Dlatego też nie zajmuję się pytaniem. Jestem egzekutorką. Dzisiaj mam wolne, wakacje. Normalnie nie przeżyłbyś spotkania ze mną, więc powinieneś się cieszyć.
Nikifor zbladł. Wcześniej wolał się nie zagłębiać w to, czym Apolina zajmuje się na co dzień, ale teraz widział sprawę jasno. Była zabójczynią. Mordowała ludzi. Gdyby miał zgadywać już kilka lat temu bez namysłu odpowiedziałby, że tak właśnie skończy jego była. Tylko, że nie chciał zgadywać. Wolał się łudzić. Zawsze sądził, że nawet najgorszy człowiek pewnego dnia może wrócić na właściwą ścieżkę.
Teraz jednak było już za późno na refleksje. Przypomniał sobie, jak kilka godzin temu spotkał ją pod opuszczonym hangarem. Podjął wtedy decyzję. Wszedł na drogę, z której nie ma powrotu. Teraz pozostało mu tylko czekać i liczyć na to, że z jej pomocą uda mu się uratować Petunię. A potem prysnąć i całkowicie odciąć się od tej morderczej korporacji.
– Uznajmy więc, że się cieszę – oznajmił Wim i uśmiechnął się niepewnie. – Naturalnie powinienem uznać nasze spotkanie za błogosławieństwo. Należało mi się. Gdybym wcześniej wiedział, że zadzieram z tak wielce szanowną panią, sam spuściłbym sobie wpierdol. Cieszę się, że była pani tak łaskawa i nie muszę już tego robić.
– Proszę bardzo – odparła Apolina najwyraźniej bardzo usatysfakcjonowana tonem handlarza. – Jeszcze bardziej cieszyłabym się, gdybyś dał mi współrzędne GPS wraz z informacjami o tablicach rejestracyjnych. Byłabym bardzo wdzięczna.
– Oczywiście szanowna pani. – Wim wstał i wyprostował plecy. Utykał na jedną nogę, ale wyglądało na to, że poza wybitymi palcami i rozkwaszonym nosem nie doznał głębszych obrażeń. – Mam wszystko na swoim komputerze. Proszę za mną.
Chwilę trwało zanim handlarz dokuśtykał do stołu na narzędzia. Schylił się i wyciągnął spod blatu etui z laptopem w środku. Zabrał się do rozpakowywania urządzenia, co ze względu na skaleczoną dłoń zajmowało mu mnóstwo czasu. Nikifor już miał podejść mu pomóc, ale Apolina zagrodziła mu drogę ręką.
– Stój – szepnęła. – On sobie da radę.
Wkrótce usłyszeli charakterystyczne, towarzyszące uruchamianiu systemu piknięcie BIOS-u, a na ekranie ujrzeli logo Windowsa 7. Minął jeszcze moment, zanim Turek wpisał jednym palcem szesnastoznakowe hasło, ale w tym momencie Nikifor już był gotów poczekać. W końcu niebawem miał się dowiedzieć, w którym kierunku wywieziono jego przyjaciółkę. Jeszcze kilka godzin temu nie był taki pewien, czy w ogóle uda mu się cokolwiek osiągnąć w tej kwestii.
Apolina podeszła do komputera.
Nikifor zdecydował, że zostanie z tyłu. Wprawdzie Wim zasłonił wbudowaną kamerę kawałkiem taśmy izolacyjnej, ale sam ekran czyjegoś komputera potrafił sprawić, że chłopak stawał się nerwowy. Szybko zdecydował, że wcale nie musi się wtrącać. Prawdopodobnie Apolina i tak by sobie tego nie życzyła. Dowie się wszystkiego za chwilę, gdy wyjdą z tego garażu.
Poddenerwowany odwrócił się i usiadł na stosie opon w rogu pomieszczenia. Podparł pięścią brodę, pustym wzrokiem obserwując stojące przy komputerze sylwetki. Znów poczuł się jak w szkole. Jakby wysyłał starszą siostrę, żeby wykonała dla niego zadanie domowe… Albo mamę… Wprawdzie nigdy nie poznał swojej prawdziwej mamy i prawdopodobnie nie miał siostry, ale podejrzewał, że właśnie tak by się czuł… Gdyby miał. Trochę się wstydził zwłaszcza, że chodziło o coś dużo poważniejszego.
Niespodziewanie zrobił się senny. Krótka drzemka w łazience Petuni nie dała mu tyle energii, ile by sobie tego życzył. Oddałby trzy tysiące euro za jakąś dobrą kawę, albo chociaż napój energetyczny. Wcześniej, wydawało mu się, czuł się dobrze. Cały stres, którego doznał zaczął się odbijać dopiero, gdy usiadł. Miał wrażenie, że nie kontroluje już swoich powiek.
Orzeźwił się dopiero, gdy Apolina sprzedała Wimowi potężnego kopniaka w brzuch.
– Aua! – Handlarz upadł na beton, kuląc się z bólu. – A to za co? Przecież podałem wszystko! Wszystkie informacje, jakie mogłem dać!
– To za to, że oszukałeś mojego byłego chłopaka na parę tysięcy euro. Wiem, ile kosztuje moduł Saint Varus na czarnym rynku. Teraz już jesteśmy kwita. – Uśmiechnęła się i spojrzała na Nikifora. – Wstawaj płaczku! Odpoczniesz sobie później. Mamy przed sobą długą drogę.
Chłopak w kapeluszu wiedźmy cz.4/4
Niemcy. Autostrada A-2.
Po wejściu do samochodu senność przybrała na sile. Przypomniało mu się, że zanim trafił do Petuni, również niewiele spał. Może ze cztery godziny? Dodając te cztery z jej wanny, wychodziłoby na to, że z ostatnich sześćdziesięciu godzin przespał tylko osiem. Nie chciał zasypiać, uważał, że nie powinien. Tylko czy na pewno coś się stanie, jeśli utnie sobie krótką drzemkę? Siedział w aucie. Jechali. Nawet nie wiedział dokąd. Apolina nie raczyła wyjaśnić, gdzie znajduje się ich cel. Powiedziała tylko, że muszą się udać na zachód autostradą. Najprawdopodobniej biały bus również był w drodze.
Przetarł oczy i ziewnął głęboko. Gdyby tylko ta droga nie wyglądała tak monotonnie… Już jakiś czas temu na zewnątrz zrobiło się zupełnie jasno, ale przyciemniane szyby sprawiały, że promienie słoneczne stawały się marnym pobudzaczem. Z każdą chwilą widział coraz więcej innych samochodów. Na początku głównie ciężarowe, ale teraz… wyglądało na to, że obywatele Niemiec zaczynali się budzić.
– Jak chcesz, to kimnij – powiedziała Apolina. Jego fotel momentalnie przesunął się do tyłu i rozłożył jak leżak. – Tak szybko ich nie dogonimy.
Nikifor spał w wielu przeróżnych miejscach i miał okazję przetestować najbardziej wymyślne rodzaje posłań. Ten fotel jednak był tak wygodny, że nawet najbardziej wybredny podróżnik czułby się tutaj jak we własnym łóżku. Przynajmniej tak mu się wydawało. Zmęczony człowiek zaśnie wszędzie, choćby i na zimnym betonie, ale ten samochód robił, co tylko mógł żeby ułatwić zasypianie. Chłopak doceniał to, ale wcale nie był pewien czy chce zasnąć.
– A ty? – zapytał. – Nie jesteś zmęczona?
– Ja nie muszę spać Niki – oznajmiła. – Przerobili mnie w Weles Tower. Przeszłam wiele operacji.
Gufo zakonotował sobie, że pierwszy raz odezwała się do niego starą ksywką. Jak za starych czasów, gdy jeszcze zdarzało się jej być miłą…
– Ciekawe jakich operacji… – mruknął, ziewając. – Co trzeba zrobić, żeby nie musieć spać.
– Powiem ci w skrócie płaczku. – Odwróciła się w jego stronę i usiadła po turecku. – Po pierwsze, żeby zostać kimś takim jak ja, musisz zostać zauważonym przez Annę Weles. Wbrew pozorom nie jest to trudne. Szefowa ma do swojej dyspozycji setki milionów kamer i innych urządzeń szpiegujących. Kiedy będziesz następnym razem kupował lody w Biedronce, uśmiechnij się do kamer przy kasie. Być może właśnie na ciebie patrzy.
– To straszne – powiedział znużony, wpatrując się w drogę. – Zero prywatności.
– Straszne? – Pochyliła się nad nim. – To byłoby straszne, gdyby oglądał nas jakiś spocony wariat. Ją nie interesuje to, jak marszczysz fiflaka pod prysznicem. Moja szefowa ma lepsze rzeczy do roboty. Potraktuj ją jak bóstwo. Przez ostatnie dwa tysiące lat jakoś nikt nie robił wielkiej afery z tego, że pewna wszechmocna istota ich podgląda. Moim zdaniem nasza sytuacja jest lepsza. Weles nie obraża się za byle błahostki.
– Przeraża mnie to, że traktujecie ją jak boga. Przecież pobiłaś Wima tylko za to, że odpowiedział ci po niemiecku. Mówisz o błahostkach, ciekawi mnie, co jeszcze możecie uznać za grzech.
Cofnęła się do tyłu, jakby rażona tą uwagą. Spodziewał się, że zacznie krzyczeć, ale tak się nie stało. Apolina wypuściła z ust powietrze i spojrzała gdzieś w podłogę samochodu.
– Ja i Anna to dwie różne istoty – powiedziała. – Nie możesz obwiniać jej za to, co robię.
– Jak sobie chcesz. Obwiniam w takim razie ciebie.
– Potem – spojrzała z powrotem na niego, po czym zamknęła oczy – jest cały rok ciężkiego treningu. Tam zrobili mi rękę. Pewnie nawet nie wiedziałeś, że wybuch prawie rozerwał mnie na kawałki. Anna mnie uratowała, dała mi nowe życie.
– Oczywiście, to wystarczający powód dla ciebie, by zacząć zabijać.
– Tak. Wystarczający. Chciałam ci opowiedzieć, jak to jest być w Weles, ale to nie ma sensu. Gówno zrozumiesz. Mam w głowie urządzenie, które pozwala mi zachować świadomość, podczas gdy mózg odpoczywa. Nie potrzebuję snu, wystarczy mi medytacja. To tyle ile powinieneś wiedzieć, żeby nie zesrać się ze strachu, kiedy oboje zamkniemy oczy w pędzącym pojeździe.
Apolina zerwała z głowy chłopaka kapelusz wiedźmy i założyła mu prosto na nos.
– Śpij już bekso – powiedziała odrobinę ostrzejszym tonem. – Znowu zacząłeś mnie wkurwiać, a już myślałam, że się uspokoiłam. Tamci właśnie przekroczyli granicę niemiecko-holenderską. Zostało nam jeszcze co najmniej kilkaset kilometrów do przejechania.
Nie miał zamiaru ściągać kapelusza z twarzy. Właściwie to się dziwił, dlaczego sam nie wpadł na ten pomysł. Teraz słońce nie raziło go w żadnym stopniu. Założył ręce na brzuchu i zamknął oczy.
– Nie chcę jeszcze iść spać. Chcę cię jeszcze o coś zapytać.
– Pytaj – westchnęła. – Ale nie wiem, czy odpowiem.
– Skąd wiedziałaś, że Wim mnie oszukał? Kopnęłaś go w brzuch…
– Dedukcja płaczku… Już jako zwykły człowiek byłam szalenie bystra. Gdybyś dostał więcej niż trzy tysiące, zaoferowałbyś mi je za odnalezienie Petuni.
– Nadal nie wiem, skąd tyle wiedziałaś o Wimie Lehmanie.
– Czy nie mówiłam ci, że jestem stale połączona z Wieżą? Anna dała mi informacje i wolną rękę. Szefowa nie lubi handlu ludźmi. Podobno ktoś jej bliski padł kiedyś ofiarą tego biznesu.
– I twoja szefowa ma informacje o każdym kryminaliście?
– Nie Niki. Nie każdym. Chodzi o to, że to myśmy kupili ten moduł sterujący. Był nam potrzebny. To prototyp, który umiejętnie wykorzystany może umożliwić posiadaczowi przejęcie tych stalowych aniołów śmierci. Wiesz ile za niego zapłaciliśmy? Zgadnij.
– Nie wiem… Nie wiem. Pewnie z dziesięć razy tyle ile dostałem…
– No prawie. Pomyliłeś się tylko o jedno zero. Zapłaciliśmy trzysta tysięcy euro.
Nikiforowi od tych liczb tylko bardziej zachciało się spać. Gdy uświadomił sobie w jak wielkim przekręcie uczestniczył, zakręciło mu się w głowie. Ukradł moduł przypadkiem. Wydawało mu się, że porywa coś ważnego. Nie miał jednak pojęcia jak bardzo ważnego. Teraz pozostawało mieć tylko nadzieję, że korporacja nie użyje tego przedmiotu w złym celu. Trudno było w to uwierzyć. W końcu drony bojowe Saint Varus same w sobie były stworzone, aby spuszczać bomby i strzelać rakietami.
Nie miał siły się nad tym głowić. Robił się coraz słabszy. Chciał jeszcze dopytać Apolinę, co takiego jej firma ma zamiar uczynić z tym zakupem, ale udało mu się tylko wydukać:
– To straszne… To naprawdę straszne…
I zapadł w głęboki sen.
***
Obudziło go ostre ukłucie w policzek. Przez chwilę miał wrażenie, że użądliła go osa, ale gdy zerwał się do pozycji siedzącej, wszystko było jasne. Apolina uszczypnęła go bioniczną dłonią. Bardzo mocno.
– Auć! – Dotknął twarzy, ściągając z niej niewielką kroplę krwi. – Dlaczego? Dlaczego to zrobiłaś?
– Przepraszam. – Rozciągnęła się na swoim fotelu. – Nie chciałam tak mocno.
Nie wyglądała na specjalnie przejętą tym, co zrobiła. Zresztą Nikifor zdziwiłby się, jakby było odwrotnie. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek kogoś szczerze przeprosiła.
Obmacał ranę na policzku. Bolało. W najgorszym wypadku zostanie mu blizna na całe życie. Spojrzał nienawistnym wzrokiem na Apolinę. Znowu przesadziła. Przecież mogła go obudzić chociażby liściem w twarz, skoro tak bardzo pragnęła przemocy!
Szybko jednak przypomniał sobie, po co w ogóle znalazł się w jej samochodzie. Momentalnie zapomniał o bólu, a jego uwagę przykuło to, co było za szybą. Nadal jechali, prawdopodobnie nieustannie od co najmniej kilku godzin. Zamiast autostrady miał przed sobą zwykłą jednojezdniową drogę. Po obu stronach widział złotawe pola pszenicy, zielone łąki i… właściwie niewiele więcej.
– Gdzie jesteśmy? – zapytał.
– Prawie na miejscu – odpowiedziała i rzuciła w niego kapeluszem wiedźmy. – Weź, włóż. Tak już się do niego przyzwyczaiłam, że wolę cię w nim.
Nikifor naciągnął kapelusz na głowę, jednocześnie starając się pokazać, że nie jest zadowolony. Zmarszczył czoło i wykrzywił usta, po czym założył ręce na piersi i obrócił się w stronę okna.
Teraz w oczy rzuciło mu się więcej szczegółów. Widział rząd ogromnych turbin wiatrowych ciągnących się z kilkaset metrów od drogi. Mimo, że bynajmniej nie był to taki typ wiatraka, z którym walczyłby Don Kihot, to Nikifor podejrzewał, że musieli już dotrzeć do Holandii. Wkrótce upewnił się co do tego. Minęli drogowskaz sygnalizujący, że miasteczko Hoorn znajduje się osiem kilometrów przed nimi. Gufo znał większość europejskich miast. Wiedział, że w takim razie niedawno musieli ominąć Amsterdam. Oznaczało to też, że spał co najmniej sześć godzin…
– To nienaturalne… – szepnął.
– Co jest nienaturalne?
– Zwykle śpię w cyklach po dwie godziny. Zawsze budzę się po dwóch cyklach. Hoorn jest oddalone od Drezna o ponad siedemset kilometrów. Jakim cudem nie obudziłem się w trasie?
– Szybko to policzyłeś. – Uśmiechnęła się szeroko. – Pamiętasz tę pigułkę którą dałam ci, mówiąc że to chip? Zuklopentyksol stosuje się w leczeniu schizofrenii i różnych innych psychoz. Ma silne działanie nasenne. Bez niego byś nie zasnął, znam cię. Nigdy nie potrafiłeś zmrużyć oka, gdy ktoś dla ciebie ważny znajdował się w niebezpieczeństwie. Mogłabym powiedzieć, że przewidziałam to wszystko, ale tak nie jest. Wyszło przypadkiem. W każdym razie powinieneś mi podziękować.
Nie miał najmniejszego zamiaru dziękować. Niby miała rację, wyszło mu na dobre. Czuł się wyspany i gotowy do działania. Jednak powinny się liczyć intencje, nie efekt. Przecież nikt nie chwali bojowników Państwa Islamskiego za walkę z Hamasem i Al-Kaidą…
Chociaż z drugiej strony znaleźliby się tacy co dziękowali Stalinowi za pokonanie Trzeciej Rzeszy. Może gdyby nie Stalin…
– Ech! Nie chcę o tym myśleć. – Zacisnął pięści. – Musimy odnaleźć Petunię!
– Muszę. – Apolina chwyciła się za plecy, jakby rozciągając się po głębokiej drzemce. Cały czas siedziała po turecku. – Ja muszę. Ty sobie posiedzisz w aucie.
Vuk zjechał w boczną ulicę. Od razu, gdy skręcili Nikifor dostrzegł daleko przed sobą otoczoną wysokim murem posiadłość. Z daleka nie wyglądała na farmę, raczej na willę jakiegoś arystokraty. Wokół nie widział żadnych innych budynków. Jedynie bezkresne pola pszenicy i górujące nad nimi ogromne, białe wiatraki.
– Jak to posiedzę? – Oburzył się. – Mam czekać, kiedy Petunia jest w niebezpieczeństwie? Chcę tam iść z tobą! Ja powinienem…
– Wykluczone – ucięła, wyciągając coś małego ze schowka. – Przykro mi, że jestem zmuszona zburzyć twój naiwnie romantyczny obraz świata, ale to robota dla profesjonalisty.
Jej oczy zaświeciły silnie pomarańczowym blaskiem. Przedmiot, który miała w ręce okazał się niczym innym jak… pędzelkiem do makijażu. Mogłoby się wydawać, że bez lusterka Apolina sobie nie poradzi, ale jej ruchy pokazywały zupełnie coś innego. Bioniczna dłoń nakładała cień pod oczy z mechaniczną precyzją.
– Nie byłam z tobą do końca szczera. – Odłożyła pędzelek i przejechała po ustach błyszczykiem. – Od pewnego czasu nie pomagam ci ze względów altruistycznych.
– To akurat nie jest dla mnie żadna nowość.
Nikifor założył ręce na piersi i spojrzał przez okno. Posiadłość znajdowała się coraz bliżej. Znów w jego umyśle pojawiło się całe mnóstwo pytań. Szczególnie chciał wiedzieć kto i po co porwał Petunię. Bebechy zaczęły podpowiadać mu, że Apolina w istocie wie więcej, niż mu mówiła i wcale nie chodziło tu o jej podły charakter.
– Jestem skurwysynem, wiesz Niki? – szepnęła tak cicho, że ledwo to usłyszał.
Poczuł, jak włosy jeżą mu się na rękach. Miał wątpliwości co do tego, czy w rzeczywistości mówiła do niego. Patrzyła przed siebie, wpatrując się w drogę, niczym w lustro. Gdy kończyła poprawiać makijaż, jej źrenice nie drgnęły nawet na milimetr.
– Taką mam pracę – powiedziała, odkładając pędzelki i błyszczyk do schowka. – Okłamałam Wima, mówiąc, że mam dziś dzień wolny… Ja cały czas jestem w pracy. Zawsze.
Spojrzała na niego krwistopomarańczowymi oczyma. Makijaż sprawiał, że wyglądała jak wampirzyca. Złośliwy uśmieszek, który jak do tej pory niemal wcale nie opuszczał twarzy, nagle zniknął. Kącik ust drgnął tylko na sekundę, jak w momencie, gdy Nikifor nakrzyczał na nią w garażu. Wkrótce jej wzrok zaczął przypominać coś, czego zawsze się u niej bał. Tym samym wzrokiem patrzyła na niego, gdy dręczyła go w szkole. Gdy ignorowała jego prośby o to, aby przestała brać narkotyki, gdy już byli razem…
Gdy się rozstali po tym, gdy zabiła mu ulubionego chomika.
To był wzrok pogardy. Wzrok z jego koszmarów. Nikifor nadal miał rozłożony fotel, przez co poczuł się teraz jak Han Solo w karbonicie. Nie miał odwagi, żeby dopytać o Petunię. Brakło mu również siły woli, by zrobić cokolwiek, gdy wychodziła z samochodu i z pistoletem w ręce kierowała się w stronę bramy wjazdowej do posesji. Na jej polecenie wszystkie drzwi samochodu się zamknęły.
Został uwięziony w środku vuka-7x.
Gdy zniknęła w bramie, ekran przed jego oczyma przestał wyświetlać symbol korporacji Veles. Zamiast logo firmy, zaczął odtwarzać jakąś bajkę. Nikifor szybko rozpoznał niebieskiego kota, nieporadnie próbującego dogonić po schodach brązową mysz. To był Tom i Jerry. Czyli jednak Apolina nie porzucała swojego złośliwego poczucia humoru…
Samochód został zaparkowany tak blisko murowanego ogrodzenia, że z tej pozycji Nikifor nie miał szans niczego zobaczyć. Po lewej miał bezkresne pola pszenicy, a po prawej beżową ścianę. Przed nim ciągnęła się droga, można by pomyśleć, że w nieskończoność.
Spróbował otworzyć drzwi, jednak te, tak jak się spodziewał, były zamknięte. Na znalezienie kołka z mechanizmu otwierania zamka od środa, nawet nie liczył. Rygielka nie było w tym miejscu, gdzie być powinien. Nie ta generacja samochodów… Przez chwilę świdrował wzrokiem jeszcze wnętrze, szukając przycisku z symbolem otwierania drzwi, czy chociaż okna. Nie znalazł. Dopiero teraz uświadomił sobie, że brakowało tu również jakichkolwiek innych przycisków. Nawet schowek, w którym Apolina trzymała przyrządy do makijażu wydawał się nie mieć nacięcia, do którego można by wsadzić dłoń.
Przejechał palcem po ekranie, który właśnie wyświetlał Toma, próbującego wykurzyć z nory Jerry'ego wężem ogrodowym. Nic się nie stało. To nie mogło być tak proste… Gdyby miał możliwość opuszczenia pojazdu w normalny sposób, Apolina w ogóle nie trudziłaby się z zamykaniem go.
Westchnął ciężko i nerwowo podrapał kapelusz wiedźmy. Nie miał zamiaru siedzieć bezczynnie. Chciał być przy Petuni i od razu jej pomóc. Co może pomyśleć sobie Petunia, gdy zobaczy Apolinę? Co Apolina zdąży nagadać Petuni, zanim wróci do samochodu? Nie podobało mu się to, jak na niego patrzyła, gdy wychodziła. Czuł, że dziewczyna coś przed nim ukrywa.
Spojrzał na swoje dłonie. Nadal miał na sobie rękawice do wspinaczki. Siłowniki po zewnętrznej stronie palców zostały wykonane z metalu. Musiały być całkiem solidne, w końcu sam montował te stalowe obicia przy zgięciach. Teraz jednak spojrzał na okucia zupełnie inaczej. Nigdy nie spodziewał się, że będzie mógł użyć swoich rękawic… jako kastetu.
Te szyby na pewno były bardziej solidne, niż w zwyczajnym samochodzie, ale może dałoby się wybić je rękoma?
Przymierzył się do ciosu i znieruchomiał.
Jak zareagowałaby Apolina, jeśli dowiedziałaby się o szybie? Zacznie krzyczeć? Zwyzywa go? A może pobije? Nikifor nigdy wcześniej nie odważył się na podobny krok. Owszem zdarzało mu się zniszczyć przypadkiem. Wybić szybę, żeby skądś uciec. Raz nawet ukradł skuter… Ale żadna z tych rzeczy nigdy nie była własnością Apoliny Sulewski. Kobiety, która potrafiła pobić kogoś do nieprzytomności za dużo mniejsze przewinienia…
Spojrzał na zegarek kieszonkowy.
Godzina 13:10.
Apolina musiała wyjść jakieś dwie-trzy minuty temu. Nikifor postanowił, że da jej jeszcze maksymalnie dziesięć minut. Wyciągnął z kieszeni płaszcza bawełnianą chustę do nosa i przykrył ekran. Nie miał najmniejszego zamiaru oglądać Toma i Jerry'ego. Pamiętał, jak kiedyś wyznał Apolinie, że nie lubi tej bajki. To był ewidentny pstryczek w nos z jej strony.
Czas dłużył mu się niemiłosiernie, ale jakoś wytrzymał pierwsze pięć minut. Potem niespokojną ciszę przerwało głuche kliknięcie. Zamek się otwarł? Nikifor delikatnie pociągnął za klamkę. Drzwi poddały się z łatwością.
Niewiele myśląc, podciągnął się, chwytając za blachę samochodu i wyszedł na zewnątrz. Zanim zdążył się rozejrzeć naszły go wątpliwości. Szybko wrócił do środka. Ściągnął chustę z ekranu, po czym założył ją na usta. Wyświetlacz był czarny. Zniknęło nawet logo korporacji, tak jakby nagle zabrakło prądu. Czy to możliwe, żeby Apolina celowo otwarła mu drzwi? Nikifor nie miał pojęcia w jaki sposób funkcjonuje to auto, dlatego starał się nie wyciągać od razu zbyt pochopnych wniosków. Miał jednak złe przeczucia.
Wysoki na ponad dwa metry mur z beżowych kamieni skutecznie chronił posiadłość przed ciekawskimi, ale dla Nikifora nie stanowił żadnego problemu. Chwilę zastanawiał się, czy nie zajrzeć przez lekko uchyloną bramę, w którą weszła Apolina, ale odrzucił tę myśl. Przydałoby się trochę rozprostować kości.
Użył butów skokowych, by jednym susem znaleźć się na wierzchu muru. To co zobaczył jako pierwsze, sprawiło, że serce zaczęło tłuc się jak opętane. Przed drzwiami frontowymi w kałuży krwi leżał odziany w czarny garnitur mężczyzna. Miał pękniętą czaszkę. Już z tej odległości było widać kawałki różowego mózgu.
Nikifor musiał odwrócić wzrok. Nigdy nie widział tak paskudnych obrażeń na żywo. Widok śmierci przewinął mu się kilka razy przed oczyma, ale to było co innego. Teraz sam w pewnym sensie był odpowiedzialny za śmierć tego człowieka.
Zacisnął zęby i spojrzał ponownie. Tym razem starał się nie skupiać na trupie. Musiał myśleć trzeźwo.
Wzniesiona w modernistycznym stylu budowla przypominała mu niedbale sklejone ze sobą pudełka na dokumenty. Zasłony, niczym kartki, jak na złość przykrywały wszystko, co znajdowało się w środku. Nie obejdzie się chyba bez zaglądania, pomyślał. I zeskoczył na dół.
Gdy jego palce dotknęły starannie przyciętej trawy, żołądek ponownie zaburczał na alarm. Tak samo się czuł, gdy wkradał się do siedziby SSI. Tylko że wtedy miał plan… Teraz nawet nie był do końca pewien, co chce uczynić. Nie miał pojęcia, co zastanie w środku.
Poszedł wzdłuż muru, mając jeszcze krztę nadziei, że Apolina zaraz zjawi się w drzwiach, a tuż za nią pójdzie Petunia. Zmarszczył brwi. Złudna nadzieja, pomyślał. Nie potrafił znaleźć innego powodu, dla którego Apolina otwarłaby mu drzwi samochodu, niż taki, że właśnie potrzebowała pomocy.
Dostrzegł, że jedno z okien było otwarte. Uznał to za okazję. Wejdzie oknem. Dzięki temu zyska element zaskoczenia i przede wszystkim ominie tego trupa sprzed drzwi.
Gdy dobiegał do ściany budynku, za zasłoną mignął jakiś cień. Wystarczyło pół sekundy, by Nikifor rozpoznał w tym kontury pistoletu. Kolejne pół, by wyćwiczony przez lata refleks zrobił swoje. Wcisnął przycisk odpowiedzialny, za zwolnienie mechanizmu skokowego.
I to mu uratowało życie.
Rozległ się huk wystrzału. Pękły szyby. Jednocześnie ta parterowa, zniszczona przez kulę broni palnej, jak i ta z pierwszego piętra, stratowana przez chaotyczny skok Nikifora Gufo.
Przefrunął nad ogromnym, dwuosobowym łóżkiem, nad niewielkim stolikiem i przeturlał się po podłodze, by ostatecznie wyrżnąć całym ciałem w szafę. Gdyby wnętrze pokoju umeblowano dwadzieścia lat temu, Nikifor zapewne doznałby głębokich obrażeń, ale jako że szafa była całkiem nowa, jej drzwiczki wygięły się, jakby były zrobione z kartonu. Ubrania w środku perfekcyjnie zamortyzowały uderzenie. Gufo podziękował w duchu producentom za to, że sprzedają teraz takie liche meble.
Wyczołgał się na zewnątrz i odetchnął z ulgą, widząc, że w pokoju jeszcze nikogo nie ma. Czyli bebechy znów mówiły prawdę, pomyślał – tam na dole stało się coś złego. Apolina była, jaka była, ale na pewno nie wystrzeliłaby do niego z pistoletu.
Szybko wstał. Na szczęście lata parkouru nauczyły go upadać w odpowiedni sposób, a gruby płaszcz z kapeluszem ochroniły go przed największymi odłamkami szkła. Gdyby nie adrenalina może poczułby się tylko trochę obolały.
Ostrożnie uchylił drzwi z pokoju. Wiedział, że broń palna to nie przelewki i każdy zdrowo myślący człowiek schowałby się gdzieś, albo spróbowałby ucieczki. Ucieczka jednak nie wchodziła w grę. Wiedział, że by sobie nie wybaczył. Musiał chociaż dowiedzieć się co się stało.
Zajrzał do holu. Najpierw zobaczył drzwi do innego pomieszczenia, potem schody w dół. Na szczęście nikt w niego nie celował. To dawało mu pewną przewagę, bo już miał pewien pomysł. Nikifor był pacyfistą. Nigdy z nikim nie walczył, ale niejednokrotnie musiał przed kimś uciekać. Można by powiedzieć, że w uciekaniu w swoim osiemnastoletnim życiu stał się ekspertem. Nauczył się nawet nosić przy sobie pewne "zabawki". Przedmioty z kieszeni płaszcza zazwyczaj pozwalały mu zniknąć, ale gdyby wykazać się pewną kreatywnością… mógłby ich użyć w ofensywie.
Podkradł się pod schody tak, aby nie było go widać z dołu. Wyciągnął z kieszeni granat dymny. Miał takie dwa na wszelki wypadek. Nie był pewien, czy to dobry pomysł, ale lepsze to niż ucieczka – uznał. Przynajmniej uda mu się niepostrzeżenie zejść po schodach. Ostatnie dwa metry pokonał na czworakach. Wyciągnął zawleczkę, ale nie rzucił granatu. To co zobaczył na schodach, sprawiło, że serce zaczęło tłuc się jeszcze szybciej.
Biała ściana została wysmarowana krwią tak, jakby przeciągnięto po niej zaszlachtowane zwierzę. Niżej, na pierwszych dwóch schodkach, w pozycji embrionalnej leżała Apolina. Trzymała się za brzuch. Jej białe ubranie przybrało w tamtym miejscu kolor szkarłatu. Oddychała, ale nie ruszała się. Nie widział jej twarzy. Jeśli była przytomna, to musiała patrzeć w jakiś punkt pod schodami.
Nikifor chwilę się wahał, po czym rzucił granat. Wstrzymał oddech, oglądając, jak przedmiot odbija się od schodków i ląduje pod nogami Apoliny. Chwilę później pomieszczenie wypełniło się zielonym dymem.
Gufo odczekał jeszcze kilka sekund, a potem ostrożnie zaczął schodzić w dół. Obserwował uważnie zieloną zasłonę, wypatrując ruchu. Tutaj nie będzie mógł skoczyć za pomocą swoich butów, jeśli ktoś znów zacznie do niego strzelać. Mógłby rozbić głowę o sufit. Pozostało mu liczyć na refleks i na to, że dym zrobi swoje. Granat ustawił się w taki sposób, że gaz wydostawał się w przeciwnym kierunku do schodów. Dzięki temu Nikifor widział Apolinę, ale nie widział reszty pokoju. Nie był pewien, czy to dobrze. Jeśli ktoś podejdzie dostatecznie blisko, zobaczy go.
Gdy podchodził do dziewczyny, serce waliło mu jak oszalałe. Było z nią bardzo źle. Przez zamknięte powieki przebijało się nikłe pomarańczowe światło. Rana na brzuchu wyglądała tak, jakby ktoś próbował wypatroszyć Apolinę żywcem. Jej bioniczna, prawa ręka ściskała skórę jak imadło, próbując zatrzymać utratę krwi. Lewa leżała zwiotczała.
– Apolina! – krzyknął, zapominając, że oprawca nadal musi być gdzieś w domu. – Słyszysz mnie? – Potrząsnął za ramiona. – Obudź się!
Głupota – pomyślał. Zwykły człowiek przy takiej utracie krwi nie miałby żadnych szans na przeżycie. Ona do zwykłych nie należała, ale przecież nie mogła być nieśmiertelna. Krwawiła jak inni, mdlała jak inni. I pewnie jak inni umrze, jeśli natychmiast nie otrzyma pomocy. W samochodzie powinna być apteczka z bandażem. Może uda się tam dotrzeć…
Spróbował dźwignąć ją za prawą rękę, ale ta tak mocno zakleszczyła się na ranie, że zupełnie nie dało się jej ruszyć. Spróbował odwrotnie i w tym momencie Apolina otwarła oko. Najpierw jedno, dopiero potem powoli drugie.
– Niki ty debilu… – wychrypiała. Z jej ust poleciała strużka krwi. – Otworzyłam ci auto, żebyś stąd uciekł!
– Przecież nie zostawię ciebie i Petuni! Poza tym…
– Idioto! – krzyknęła! Jej oczy znów błysnęły silnym blaskiem. – Za tobą!
Obrócił się, ale widział jedynie wielką chmurę zielonego dymu. Przez ułamek sekundy naszła go myśl, że być może Apolina sobie z niego żartuje. Nic tu nie było, nie słyszał żadnych kroków. Dopiero po chwili z kłębu zielonego gazu wysunął się jakiś cień.
Poczuł się jak szmaciana lalka, gdy potężna łapa wciągnęła go do środka i przerzuciła przez całe pomieszczenie. Uderzył głową o ścianę. Tym razem szczęśliwa szafa nie uratowała go od upadku. Wydawało mu się, że stracił przytomność. Przez krótki moment widział przed sobą tylko biel. Potrzebował czasu, żeby wirujące obrazy skleiły się w jedną całość. Zielony dym wydawał się być wszędzie, zaczął go dusić, oplatać. Później z chaosu wyłoniła się sylwetka mężczyzny o nienaturalnie szerokich barach.
Próbował wstać, ale kłujący ból w plecach przyszpilił go z powrotem do podłogi. Mógł tylko patrzeć jak mężczyzna podchodzi na odległość kroku i celuje z pistoletu. Teraz widział więcej. Bary nie były naturalnymi ramionami, a raczej obejmującym górną część ciała egzoszkieletem. Facet był ranny, z łysego czoła ściekała krew, ale czy to miało teraz jakieś znaczenie? W tym momencie Nikifor znalazł się w znacznie gorszej pozycji.
Był pewien, że zaraz umrze. Spoglądając w lufę pistoletu, czekał, aż całe życie mignie mu przed oczyma. Aż ujrzy wszystkie swoje przyjemne i niemiłe chwile. Dostanie w głowę, pewnie nawet nie poczuje bólu. Potem zobaczy białe światło w tunelu… Może zreinkarnuje się jako jakieś miłe zwierzątko…
Pomyślał o Petuni…
O obrazie na balkonie…
Czyli jednak nikt nie namaluje wielkiego księżyca w słońcu wraz z chłopcem z DreamWorks… Nikt nawet nie odkryje, co się z nią stało…
Nie! Nie mógł przecież poddać się tak łatwo. Apolina jeszcze żyje! Petunia potrzebowała pomocy!
Wpadł na pomysł. Jego buty zostały stworzone na wzór systemu skokowego małego skoczka roślinnego z rodziny issidae. Unikalnego robaczka, który w wyniku ewolucji wytworzył w sobie naturalne koła zębate. Po wciśnięciu guzika dwie wzorowane na robaczych nóżki w jednym czasie wystrzeliwały noszącego w górę z niesłychaną precyzją.
Nikifor uniósł nogę, celując w pistolet i wcisnął przycisk. Mechanizm skokowy zadziałał, zanim mężczyzna zdążył nacisnąć spust. Nóżki siedmiomilowych butów nie tylko pozbawiły przeciwnika broni, ale również rozerwały mu dłoń do samej kości.
Gufo przeraził się, jak niszczycielską siłą nieświadomie dysponował przez ten cały czas. Nie miał jednak czasu na dłuższe zastanawianie się. Łysy facet zamiast zwinąć się z bólu, tak jak by to zrobił każdy normalny człowiek, wyciągnął zdrową ręką zza pasa ogromny nóż myśliwski. Z noża skapywała krew. Nikifor nie miał wątpliwości co do tego, że to właśnie z nim spotkała się wcześniej Apolina.
Sztuczki z butami nie mógł powtórzyć, choć bardzo tego chciał. Żeby naciągnąć mechanizm skokowy, musiałby porządnie wylądować bucimi nóżkami na ziemi. Tymczasem Gufo nie miał czasu, żeby nawet wstać.
Cudem udało mu się zablokować cios, mający spenetrować mu czaszkę przez oczodół. Chwycił się obiema dłońmi nadgarstka mężczyzny i zablokował rękawice, dzięki czemu uniemożliwił przeciwnikowi powrót i ponowny atak. Facet się wściekł. Zacisnął zęby i zaczął dociskać rękojeść noża drugą, rozerwaną przez but dłonią.
Czy on nie czuje bólu? Łysa facjata, małe, czarne oczka postawione zbyt blisko siebie i te pełne nienawiści, spienione usta, tworzyły wręcz upiorny obraz.
Nikifor krzyknął z przerażenia. Gdyby nie to, że musiał walczyć o życie, zapadłby się ze strachu pod ziemię. Sam był dość silny. Trenował parkour. Potrafił podciągnąć się na drążku trzydzieści trzy razy, ale z egzoszkieletem nie miał szans. Coraz bardziej tracił siły, z trwogą obserwując, jak ostrze niebezpiecznie zbliża się do jego twarzy. Musiał jak najszybciej coś wymyślić.
Spróbował jeszcze jednej sztuczki. Udał, że się poddaje. Że jego mięśnie nie wytrzymują, ale w ostatniej chwili błyskawicznie usunął głowę w dół. Nóż przeszył powietrze tuż nad czołem, przybijając kapelusz wiedźmy do karton-gipsowej ściany. Udało mu się ocalić życie…
Na moment…
Chwilowa radość przerodziła się w przerażenie, gdy mężczyzna wyciągając nóż ze ściany, przypadkowo zrzucił kapelusz z powrotem na głowę Nikifora. Pech chciał, że szerokie rondo całkowicie przykrył mu oczy. Wystraszony Gufo niechcący zwolnił chwyt rękawic, tym samym pogrążając się jeszcze bardziej. Serce zaczęło mu walić, jakby chciało wyskoczyć z klatki piersiowej. Nie widział zupełnie nic. Nie wiedział, czy powinien chronić się przed nożem, czy użyć rąk do ściągnięcia kapelusza. Wszystko działo się tak szybko… Nie zdąży, pomyślał… Nie zdąży…
I w tym momencie padł ogłuszający strzał.
Nikifor zastygł sparaliżowany strachem. Coś z głośnym hukiem upadło na ziemię tuż obok niego. Poczuł, jak podłoga pod nim zadrżała.
– Powinieneś potrenować coup de grâce chuju! – usłyszał znajomy głos.
Delikatnie podźwignął rondel kapelusza i ujrzał wyłaniającą się z zielonego obłoku Apolinę, która właśnie pełzała w stronę powalonego mężczyzny. Wyglądała jak rozwścieczona T-X w finałowej scenie Terminatora 3. Jej rozpalone do czerwoności oczy i zakrwawione ubranie, sprawiały, że przypominała bardziej wychodzącego z piekieł demona, niż ludzką kobietę.
Nikifor nagle zapragnął najbardziej w świecie nie znaleźć się w skórze gościa, który przed chwilą go atakował. Chwilę później uświadomił sobie, że ów człowiek już nie żyje. Kula trafiła go w czoło. To jednak nie powstrzymało Apoliny przed atakiem. Wczołgała się na trupa, wlekąc za sobą wiotkie nogi i raz po raz zaczęła uderzać bioniczną dłonią w czaszkę. Robiła to tak długo, aż twarz mężczyzny zupełnie zamieniła się w różowoczerwoną papkę.
Nikifor osunął się na bok i zwymiotował.
Gdy wrócił wzrokiem, zastał ciężko dyszącą Apolinę, która właśnie położyła się obok swojej ofiary.
– Przez ten twój jebany dym pół godziny szukałam pistoletu!
Gufo z trudem podniósł się na równe nogi. W plecach nadal czuł przeszywający ból, ale umiał chodzić. Może to nie złamanie – pomyślał. Podszedł do Apoliny i przykucnął przy niej. Starał się nie patrzeć na zmasakrowaną czaszkę obok.
– J-jesteś cała? – zapytał.
– A jak kurwa ci się wydaje? – wychrypiała przez zaciśnięte zęby. – Ten chuj złamał mi kręgosłup. Na szczęście mieli tylko jednego. – Wskazała drżącą ręką na egzoszkielet. – Resztą się zajęłam.
Przeszył go zimny dreszcz. Nie powinien zadawać tak głupich pytań. Apolina wykrwawiała się na jego oczach. Trzeba było zacząć działać.
– Jesteś pewna, że nie ma tu więcej tych…
– Potrafię wykryć bicie serca z odległości pięćdziesięciu metrów. W domu jest czysto.
– Zaczekaj…
Nikifor sięgnął do kieszeni płaszczu po Brzytwę. Nie lubił tego robić, ale nie miał wyjścia. Numer 112 powinien zadziałać wszędzie, niezależnie jakiej karty SIM by używał. Wiedział, że będzie miał problemy z prawem, jeśli wezwie karetkę, ale jeśli tylko mógł jakoś pomóc Apolinie…
– Nie! – urwała i chwyciła go bioniczną dłonią za nadgarstek. – Wiem, że się cieszysz, że umieram, ale nie zamówimy pizzy.
– Apolino ty krwawisz… proszę nie rób scen! Muszę zadzwonić po karetkę!
– Kiepsko to wygląda, co? – Uśmiechnęła się, po czym zakasłała, wypluwając krew. – Żartowałam z tym umieraniem… To znaczy nie do końca, ale… Mój mózg jest połączony z mikrokomputerem dzięki czemu mogę przetrwać trochę dłużej niż inni w stanie śmierci klinicznej… Muszę tylko być…
Apolina zamknęła oczy.
– Apolina! – krzyknął i potrząsnął jej ramiona. – Co musisz być? Proszę! Powiedz mi!
– Muszę być w Weles Tower… – wyszeptała. – Tylko tam mogą mnie pospawać.
Weles Tower…
To oznaczało prawie tysiąc kilometrów drogi! Nikifor podniósł Apolinę chwytem matczynym i ruszył w stronę samochodu. Nie było czasu do stracenia. Podróż samochodem z Hoorn do Wrocławia potrwa co najmniej dziewięć godzin. Jeśli wyjadą odpowiednio szybko…
Kopniakiem otworzył drzwi frontowe i wybiegł na zewnątrz. Prawie potknął się o leżące przed wejściem zwłoki. Poczuł jak świat wokół niego zwalnia. Apolina wydawała się być coraz słabsza. Głowa i ręce zwisały bezwładnie, jakby znowu straciła przytomność. Mówiła, że potrafi więcej wytrzymać w stanie śmierci klinicznej. Więcej, znaczy ile? Nikifor wiedział, że dla zwykłego człowieka maksimum wynosi dwadzieścia minut, a to i tak tylko w stanie głębokiej hipotermii. Jeśli potrafiła przedłużyć ten czas do godziny, co już zakrawałoby o cud, to i tak będzie to o wiele za mało.
Kopnął bramę i wybiegł przed posesję. Jakoś udało mu się otworzyć tylne drzwi samochodu, tak aby nie upuścić dziewczyny. Najdelikatniej jak umiał posadził ją na siedzeniach.
Spojrzał na jej ranę. Wyglądała paskudnie. Wnętrzności wprost wylewały się na brzuch. Nikifor walczył z sobą, jak tylko umiał, aby nie odwrócić wzroku. Musiał to jakoś zabandażować.
– Gdzie jest apteczka? – zapytał, zaglądając pod fotel.
– Nie szukaj – wyszeptała. – Tak mnie przerobili, że mogę sobie poblokować tętnice w krytycznych miejscach. Gorzej już nie będzie.
– N-na pewno? – wydukał.
– Na pewno. – Apolina miała zamknięte oczy i oddychała głęboko. – A ty czasem nie zapomniałeś o czymś?
Nikifor podrapał się po kapeluszu wiedźmy. Oczywiście chodziło o Petunię, ale musiał przecież najpierw zająć się ranną. Według Apoliny wszyscy bandyci nie żyli, jego przyjaciółce raczej na razie nic nie zagrażało.
– Ja po Petunię wrócę później, ale najpierw…
– Wrócisz teraz – powiedziała Apolina tonem, który chyba miał być ostry, ale zabrzmiał bardziej jak błaganie o pomoc. – Ona jest w piwnicy. Słyszałam jej bicie serca. Idź po nią, nie mamy czasu. I tak czeka was co najmniej kilkugodzinna jazda z trupem na tylnym siedzeniu.
Miała rację. Jeśli ktoś potrafił pomóc Apolinie to tylko naukowcy z konglomeratu. Nie powinien jej już zatrzymywać.
– Apolina… – powiedział. – Jedź. Ja wrócę z Petunią pociągiem. Jeśli mówisz prawdę, to musisz pędzić prosto do Wrocławia. Autopilot cię pokieruje, prawda?
– T-tak. – wychrypiała. – Pokieruje… Dobrze pojadę sama, ale bądź ostrożny. Ci frajerzy to większa szajka i mogą was szukać… Z twojego trupa nie będę miała pożytku, kiedy przyjdzie czas na zapłatę za moje usługi… Do zobaczenia… Bekso…
Zamknął drzwi z przeczuciem, że już nigdy więcej jej nie zobaczy. Gufo przez większość życia nienawidził swojej byłej dziewczyny, ale nigdy nie życzył jej źle. Nigdy nie chciał, żeby stało się jej coś przykrego. Miał nadzieję, że rzeczywiście będzie jeszcze miał okazję się odwdzięczyć… Choć nawet nie chciał myśleć na czym miałoby to polegać.
Vuk zatoczył szybkie kółko i popędził w kierunku, z którego przyjechali. Samochód bez widocznego kierowcy stanowił dziwny widok. Żeby tylko przypadkowy policjant nie pomyślał tak samo.
Nikifor odprowadził wzrokiem pojazd, po czym ruszył z powrotem do posesji. Zignorował już leżące wszędzie zwłoki. Przyzwyczajał się? To nie dobrze, pomyślał. Te obrazy zostaną mu w głowie na całe życie, ale wciąż wolał się brzydzić śmiercią niż do niej przywyknąć. Zapach krwi dopiero teraz zaczął mu drażnić nozdrza. Może to dlatego, że gryzący dym powoli się ulatniał. Wybite okna temu pomagały. Z daleka przypominało to zielony pożar… Gdyby nie okoliczności, Nikifor uznałby ten widok za całkiem ciekawy.
Bez trudu odnalazł wejście do piwnicy. Najwyraźniej nikt również nie pokwapił się, żeby zamknąć drzwi, za którymi kryły się schody w dół. W pomieszczeniu panował mrok, więc Nikifor przesuwał palcami po ścianie szukając przycisku. Szybko znalazł.
Odetchnął z ulgą, gdy po włączeniu światła na środku pojawiła się przywiązana do krzesła postać o landrynkowych włosach. Petunia patrzyła wprost na niego. Przez ułamek sekundy wyglądała na przerażoną, potem zrobiła minę zdziwioną, jakby zobaczyła ducha.
Wkrótce na jej twarzy zagościł szczery uśmiech. Poznała go.
Zakończenie
Wrocław. Most Szczytnicki. Dwa tygodnie później.
Nikifor usiadł na murowanym wzniesieniu pod mostem. Skrzywił się widząc, że nie tylko on upodobał sobie to miejsce. Wszędzie leżały porozrzucane butelki po wódce. Niektóre były pęknięte, inne elegancko postawione tak, jakby ktoś dopiero co z nich korzystał. Na ścianie ktoś namalował czerwonym sprejem prokomunistyczne hasła, a na stalowej belce nagryzmolono korektorem przeróżne niecenzuralne słowa. To jednak nic w porównaniu z brudnym materacem we wnęce. Zrobiło mu się przykro, że ktoś musiał mieszkać w tym miejscu. Korzystając z tego, że lokator był nieobecny, Gufo uśmiechnął się i włożył między kartony dwa banknoty po pięćdziesiąt euro. Bezdomny będzie miał miłą niespodziankę.
Westchnął i podparł dłońmi brodę, czekając na nieuniknione. Jego modus operandi zakładał, że na spotkania przychodził nie w porę, więc musiał troszeczkę poczekać. Nawet przez chwilę nie życzył Apolinie śmierci, ale jakaś jego cząstka do końca liczyła, że uda mu się jakoś uniknąć tego momentu. Przyszedł czas zapłaty. Tylko dlaczego wybrała akurat to miejsce?
Dwa tygodnie temu udało mu się bezpiecznie odeskortować Petunię do Drezna. Oboje jednak stwierdzili, że lepiej będzie jeśli na jakiś czas nie będą się do siebie odzywać. Zarówno niemiecka policja, jak i CSP miały niezliczoną ilość pytań dla popularnej streamerki i wcale nie chodziło im o porwanie. Nikt nie powiązał masakry pod miasteczkiem Hoorn z zaginięciem. Chodziło tylko i wyłącznie o wizerunek tajemniczego chłopca w kapeluszu wiedźmy podczas transmisji. Petunia przez cały ten proces straciła resztki zaufania do organów państwowych. W przesłuchaniach utrzymywała, że nie pamięta, co zaszło tej nocy i tym bardziej nie kojarzy mężczyzny ze streamu. Czy śledczy jej uwierzyli? Pewnie nie, ale na razie musieli odpuścić. Przynajmniej pozornie.
Nikifor pozwolił sobie na krótką wizytę dopiero wczoraj w nocy. Oczywiście wdrapując się na balkon, upewnił się, że nikt go nie obserwuje. Okazało się, że obraz został ukończony dokładnie tak, jak sobie to wyobrażał. Pośrodku zamiast chłopca z Dream Works, siedział on sam. Rzecz jasna, miał na sobie kapelusz wiedźmy. Oboje śmiali się, że Inkwizycja będzie miała całe mnóstwo pytań, ale tej nocy nie martwili się tym.
Zaczął się martwić dopiero, gdy przy rozstaniu Petunia odezwała się do niego tymi słowami:
– Słuchaj Nikuś, ja nie wiem, czy to ważne, ale dostałam dziwny e-mail. Jakaś kobieta napisała, że chce się z tobą spotkać jutro o czternastej pod mostem Szczytnickim we Wrocławiu. Pisała, że będziesz wiedział o co chodzi i nazwała cię… nazwała cię…
Petunia opuściła wzrok.
– Jak mnie nazwała? – zapytał przestraszony.
– Nie bierz tego do siebie Nikuś, ale nazwała cię beksą i to parę razy. Nie chciałam o tym wspominać, ale myślę, że to może być dla ciebie istotne. Najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że wiadomość wyglądała, jakbym wysłała ją sama do siebie. Wtedy nawet nie dotykałam klawiatury! Muszę zmienić hasło…
No tak… Apolina nie miała jak inaczej skontaktować się z Nikiforem. Petunia nigdy nie poznała Apoliny, a Nikifor ani razu o niej nie wspomniał. Gdy wyprowadzał ją z budynku pod miasteczkiem Hoorn, aby oszczędzić drastycznych widoków, założył jej chustę na oczy. Petunia nie dopytywała o zajścia w willi. Uznała Nikifora za bohatera, ale o szczegółach wolała chyba nie wiedzieć. Może to lepiej dla niej…
Z zadumy wyrwał go dźwięk kroków. Szybko rozpoznał te srebrne włosy i delikatnie migoczące, pomarańczowe oczy. Apolina szła gładko, z gracją, zupełnie niepodobnie do kogoś, kto jeszcze dwa tygodnie temu miał złamany kręgosłup. Miała na sobie czarną ramoneskę, skórzane legginsy i wysokie kozaki. Od razu zaburczało mu w brzuchu na alarm. Uznał, że jego żołądek musi naprawdę jej nienawidzić.
Ani trochę nie zaskoczył go fakt, że tak szybko doszła do siebie. Pomyślał, że nie zdziwiłby się nawet, jakby przybyła tu latającym spodkiem. Trzecie prawo Clarke'a w jego opinii perfekcyjnie wpisywało się w charakterystykę korporacji Weles. Ich technologia w istocie była nierozróżnialna od magii. Przynajmniej dla niego.
Apolina weszła po kamiennych schodkach prowadzących na podest, na którym siedział. Otaksowała go wzrokiem, po czym uśmiechnęła się.
– Tak bardzo nie chcesz zapamiętać tego dnia? – Wskazała bionicznym palcem butelki po wódce. – To mnie smuci, wiesz o tym? A już zupełnie dobija mnie to, że nic nie zostawiłeś dla mnie.
Nikifor podparł dłońmi brodę i utkwił wzrok w Odrze. Zdecydował się, że nie będzie dzisiaj odpowiadał na głupie pytania… Chyba, że zostanie do tego zmuszony.
– Na szczęście przewidziałam, że tak zrobisz. – Apolina usiadła obok niego i wyciągnęła spod ramoneski małą butelkę. – Przyniosłam coś dla ciebie.
Spojrzał ukradkiem na małpkę i od razu zrobiło mu się niedobrze. Wódkę jeszcze by przełknął, ale spirytus rektyfikowany… Nie miał wątpliwości co do tego, że będzie musiał wypić wszystko duszkiem. Zastanawiał się tylko, jak bardzo Apolina będzie na to nalegać. Może pozwoli mu trochę wypluć…
Egzekutorka korporacji Weles odkręciła korek i przystawiła zawartość do nosa.
– Ach… ten rocznik. – Zwróciła flaszeczkę pod słońce i potrząsnęła. – Dwa tysiące dwudziesty dziewiąty, mój ulubiony. Ze świeżych ziemniaków województwa mazowieckiego. To tam się wychowałam, wiesz?
Już miał odpowiedzieć, że przecież wychowali się razem, ale przypomniało mu się, że dopiero co ustanowił sobie zasadę i na razie chciał się jej trzymać. Zero odpowiedzi na głupie pytania.
Apolina wypiła łyk, przepłukała sobie usta tak, jakby się delektowała najlepszym na świecie winem. Chwilkę potem połknęła całą zawartość. W przeciwieństwie do niej, Nikifor nie mógł powstrzymać się od kwaśnej miny. Już od samego zapachu alkoholu chciało mu się wymiotować.
– Pyszne – powiedziała. – Chcesz trochę?
Gufo nie uznał tego za głupie pytanie dlatego odpowiedział:
– Nie chcę.
– Dobrze.
Dziewczyna odłożyła spirytus na bok i oparła się o kamienną ścianę. Utkwiła wzrok gdzieś w górze, jakby podziwiała stalową konstrukcję mostu od spodu. Nikifor starał się na nią nie patrzeć. Tylko czekał, aż Apolina w taki czy inny sposób, zacznie mu na siłę wciskać alkohol. Zastanawiał się, czy lepiej będzie od razu wypić wszystko duszkiem, czy może spróbować oszustwa. Kiedyś, gdy chodzili jeszcze do szkoły, znalazł się w podobnej sytuacji. Umiejętnie wtedy wylewał wódkę za kołnierz. Apolina się nie zorientowała, ale sama była pijana… i rzecz jasna nie miała jeszcze implantów.
Sekundy mijały, a nic się nie działo. Nikifor miał wrażenie, że zrobiło się strasznie cicho. Nawet głośny do tej pory szum samochodów, wydawał się teraz mało znaczący. Tak jakby wszyscy uczestnicy ruchu drogowego nagle postanowili jeździć inną trasą. Nurt wody z Odry sprawiał wrażenie jakiegoś… spokojniejszego.
Spojrzał na jej twarz. Nadal patrzyła w konstrukcję mostu. Nie śmiała się. Nie wyglądała też na złą, ani smutną.
Nikifor był pewien, że wzrok płata mu figle. To nie mogła być prawda… Może drobinki wody osiadły na jej twarzy… Przetarł własną twarz, była sucha. Potem przetarł oczy i spojrzał jeszcze raz. Nic się nie zmieniło. Czy to sprawka sprawka spirytusu? Przecież dziewięćdziesięcioprocentowy alkohol tak bardzo palił gardło, że…
W końcu nie wytrzymał.
– Płaczesz?
Nie odpowiedziała od razu. Otworzyła lekko usta, jakby chciała zaczerpnąć powietrza. Gdy opuściła delikatnie głowę, Nikifor już wiedział wszystko. Łza ewidentnie spłynęła po jej policzku.
– Powinnam cię teraz zamordować.
– Za co?
– Bo widziałeś.
– Apolino… przecież to nie jest żaden wstyd.
– Dla mnie jest.
Musiała mówić prawdę. Zrobiła się czerwona jak burak. Uznał, że słowa na nic się nie zdadzą, dlatego delikatnie złapał ją za dłoń. Wzdrygnęła się. Próbowała się cofnąć, ale ostatecznie została na miejscu.
– Niki… – westchnęła. – Czasami się zastanawiam, dlaczego mnie jeszcze nie zabiłeś…
Nie odpowiedział. Sam nigdy się nad tym nie zastanawiał.
– Ucięłam sobie dłuższą rozmowę na twój temat z szefową i wiesz, co mi powiedziała?
– Chodzi ci o Annę Weles?
– Tak.
– Aha. – Nikifor się speszył. Ostatnie czego chciał, to być zauważonym przez cybernetyczną królową. – Nie znam jej i myślę, że jest straszna. Nie mam pojęcia, co mogła ci powiedzieć.
– Powiedziała mi, że przede wszystkim powinnam cię przeprosić za wszystko. – Apolina przykryła twarz dłońmi. – Tylko, że ja po prostu kurwa nie potrafię tego zrobić. Nie przejdzie mi to przez gardło…
Milczał.
– Mam nadzieję, że to zrozumiesz.
– Ja nigdy tego nie zrozumiem, ale nie oczekuję tego od ciebie. Wystarczy mi, że nie będę musiał wypić tej butelki.
– Nie musisz.
Nikifor odetchnął z ulgą, choć wciąż nie był stuprocentowo pewny, czy Apolina zaraz nie zmieni zdania. Bywała szalenie nieobliczalna, ale łez jak do tej pory nigdy u niej nie widział. Nie uroniła ani jednej, nawet gdy była jeszcze nastolatką. Wątpił, żeby potrafiła aż tak udawać.
– Dostałam jeszcze jedno polecenie – powiedziała. – Szefowa uznała, że powinieneś coś wiedzieć. Coś o sprawie Petuni.
– Co takiego?
– Chodzi o to, że nie pomagałam ci ze względów altruistycznych. Markhor studio, to samo, które wydało grę Ultrage, podlega pod konglomerat Weles. Petunia była głównym promotorem tej gry, dlatego znalazła się pod naszą ochroną… Wyszło na to, że właściwie to ty pomagałeś mnie.
– Czyli Petunia pracowała dla was? – Nie mógł ukryć zdziwienia. – Ale przecież to ja zadzwoniłem do ciebie.
– Tak, ale byłam już w drodze zanim to zrobiłeś. Wiedzieliśmy wcześniej, że się z nią spotykasz, dlatego zgłosiłam się na ochotnika do tej sprawy. Wiedzieliśmy też o ryzyku, że pewna antyglobalistyczna grupa terrorystów może próbować ją porwać. Byłam zazdrosna, przyznaję. W zasadzie to dziwiłam się, że szefowa mi na to pozwoliła. Teraz już wiem, że ona wszystko przewidziała…
Nikifor spojrzał na przyjaciółkę. Tak przyjaciółkę. Uznał, że tak ją będzie teraz sobie nazywał. Ścisnął jej dłoń mocniej i powiedział:
– Ja i tak wiem, że jest w tobie coś dobrego. Zawsze to wiedziałem.
– Gówno wiedziałeś…
– Apolino, chcę cię jeszcze o coś spytać.
– Tak?
– Powiedz mi, czy Petunia, skoro dla was pośrednio pracuje, mówiła wam o mnie? Dała wam informacje? Czy sami się dowiedzieliście, że się z nią spotykam?
Apolina przez chwilę milczała.
– Naprawdę chcesz to wiedzieć?
Zastanowił się, spoglądając pustym wzrokiem w rwący nurt Odry. Czy naprawdę chciał? Zdecydował się.
– Nie chcę – powiedział. – Ufam jej.
– To dobrze Niki. – Apolina wstała i otrzepała spodnie. – Korporacja Weles z reguły jest godna zaufania. Tylko ja jestem wyjątkiem.
Zeszła po schodkach i skierowała się w stronę domu studenckiego Zodiak. Nikifor rzucił okiem na zostawioną przez nią butelkę ze spirytusem.
– Zaczekaj! To… to wszystko? Nie będziesz kazała mi pić spirytusu? Nie będę musiał grać na flecie? Myślałem, że jesteś bardzo zła za to, że musiałaś mi pomagać…
– A na co liczyłeś Niki? – Przystanęła na chwilę i puściła oczko. – Że cię wykorzystam seksualnie?
– Właściwie to… to tego się obawiałem najbardziej. Nie chciałem nawet o tym myśleć.
– Nic z tego Niki, nie jesteś mi nic winien. – Uśmiechnęła się. – Nigdy nie byłeś. Przecież słyszałeś, co ci powiedziałam. Gdybym nie była takim skurwysynem, to może nawet bym ci podziękowała.
Nikifor nie wiedział, co odpowiedzieć, dlatego bez słowa patrzył, jak jego przyjaciółka oddala się i znika za kolumnami mostu. Stwierdził, że w sumie to czuje się szczęśliwy. Mogło pójść o wiele gorzej…
Wyciągnął z kieszeni płaszcza swój pięknie zdobiony flet i zaczął na nim grać. Ze zdumieniem odkrył, że Smells Like Teen Spirit Nirvany na tym instrumencie brzmiało zaskakująco dobrze.