- Opowiadanie: Fladrif - Episkop na białym koniu

Episkop na białym koniu

Ze­spół lin­gwi­stów w oso­bie jed­ne­go od­kle­jo­ne­go od rze­czy­wi­sto­ści star­ca od­kry­wa nie­wy­god­ną ta­jem­ni­cę świę­tych pism. To sta­wia w nie­zręcz­nej sy­tu­acji całą kastę ka­płań­ską i przy oka­zji im­pe­ra­tor­kę, która staje się panną na wy­da­niu w od­mien­nym sta­nie. Kanc­lerz wy­cho­dzi ze skóry, by utwo­rzyć pierw­szy w hi­sto­rii Gni­ją­cy Re­gi­ment, a bied­ny epi­skop musi sta­wić czoła Gil­dii Ne­kro­man­tów, która chce po­de­brać mu sta­łych klien­tów.

 

Jeśli ktoś jest cie­kaw, jak wła­ści­wie Tut­tle zo­stał kanc­le­rzem, po­le­cam po­przed­ni tekst: Mar­chwi będą słu­żyć. Jego zna­jo­mość nie jest jed­nak po­trzeb­na do tego, by do­brze się bawić. 

 

Ser­decz­nie dzię­ku­ję be­tu­ją­cym za cenne po­ra­dy i uwagi!

 

Tak jak po­przed­nio: uwaga na głowy - cięż­ki humor

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Episkop na białym koniu

Jeśli epi­skop Mat­thias miał­by wy­mie­nić naj­bar­dziej bez­sen­sow­ny zwy­czaj, z jakim miał do czy­nie­nia, by­ła­by to re­gu­ła star­szeń­stwa. Pod­czas kon­gre­ga­cji naj­waż­niej­sze na­bo­żeń­stwa od­pra­wia­li naj­star­si, a nie naj­wyż­si rangą do­stoj­ni­cy. W efek­cie trud­no było prze­wi­dzieć, czy ktoś nie zwol­ni funk­cji wo­dzi­re­ja na dzień przed im­pre­zą.

Rada Re­li­kwia­rza twier­dzi­ła, że im star­szy ka­płan, tym bar­dziej od­da­la się od świa­ta ma­te­rial­ne­go i przy­bli­ża do du­cho­we­go. Kle­cha, który stał na ka­zal­ni­cy, wy­glą­dał tak, jakby od­da­lał się od rze­czy­wi­sto­ści i przy­bli­żał do de­men­cji. Pod­czas od­czy­ty­wa­nia na­ka­zów pro­ro­ka Le­ono­riu­sa przy­sy­piał śred­nio co pięć minut, więc sto­ją­cy obok ako­li­ta mu­siał sztur­chać go mo­sięż­nym kro­pi­dłem.

Sta­ruch nie po­my­lił się ani razu, aż do na­ka­zu dzie­więć­dzie­sią­te­go trze­cie­go. W wol­nym tłu­ma­cze­niu brzmiał on tak:

Ka­płan bę­dzie żył sa­mot­nie, bo taka jest wola Wszech­stwór­cy

Pod­czas gdy sta­ru­szek prze­czy­tał zda­nie na­stę­pu­ją­co:

Ka­płan nie bę­dzie żył sa­mot­nie, bo taka jest wola Wszech­stwór­cy

Ako­li­ta na­chy­lił się nad sta­rusz­kiem i szep­nął mu coś do ucha. Ten jed­nak ode­zwał się gło­śniej.

– Prze­cież tak tu jest na­pi­sa­ne.

Wszy­scy zgro­ma­dze­ni spoj­rze­li na epi­sko­pa Mat­thia­sa. On na­to­miast py­ta­ją­co zer­kał na świę­tą He­dwi­gę, a ra­czej złotą maskę, którą im­pe­ra­tor­ka na­kła­da­ła ostat­nio na wszyst­kie waż­niej­sze spo­tka­nia. Wład­czy­ni de­li­kat­nie ski­nę­ła głową, dając Mat­thia­so­wi przy­zwo­le­nie na pod­ję­cie dzia­łań. Było w tym ruchu coś, co przy­wo­dzi­ło na myśl sza­ma­na da­ją­ce­go ofie­rze znak, że może już wsko­czyć do wul­ka­nu.

Mat­thias pod­szedł do księ­gi, ode­pchnął sta­re­go ka­pła­na bio­drem i za­czął po­bież­nie czy­tać. Palce de­li­kat­nie mu­snę­ły pa­pier w miej­scu, w któ­rym ja­kimś cudem wy­ro­sło teraz cho­ler­ne, sta­ro­ve­no­niań­skie „W” ozna­cza­ją­ce za­prze­cze­nie. W tym samym miej­scu na są­sied­niej kar­cie wid­nia­ła mała, brą­zo­wa krop­ka. Po­tarł ją. Pach­nia­ła cze­ko­la­dą.

Z hi­sto­rii, które prze­ka­zy­wa­li sobie mło­dzi dia­ko­ni, wy­ni­ka­ło, że pro­rok Le­ono­rius miał sła­bość do dwóch rze­czy: bar­dzo wy­twor­ne­go i peł­ne­go ozdob­ni­ków pisma oraz sło­dy­czy. To, co przez wieki uzna­wa­no za li­stek z Drze­wa Wie­ków bądź gwiaz­dę, która pro­wa­dzi­ła mę­dr­ca do Ziemi Otrzy­ma­nej, oka­za­ło się plamą cze­ko­la­dy, która przy­kry­ła stra­te­gicz­ne dla sensu zda­nia słowo „NIE”.

 

*

 

Mat­thias czuł się we wła­snym ga­bi­ne­cie jak byle in­te­re­sant. Przy jego ab­sur­dal­nie mo­nu­men­tal­nym biur­ku sie­dział teraz nie kto inny jak kanc­lerz Tut­tle. Nawet nie ra­czył spoj­rzeć na epi­sko­pa, stu­dio­wał le­żą­cą na bla­cie księ­gę i uśmie­chał się przy tym tak sze­ro­ko, że ką­ci­ki ust pew­nie spo­ty­ka­ły się na po­ty­li­cy. Nikt nie wie­dział, jak świę­ta mogła po­zwo­lić na to, by ktoś tak otwar­cie gar­dzą­cy du­cho­wień­stwem z dnia na dzień stał się jej oso­bi­stym do­rad­cą. Praw­do­po­dob­nie przy­czy­ny wy­nie­sie­nia mści­wej gnidy na to sta­no­wi­sko były zło­żo­ne i wie­lo­wy­mia­ro­we, jak przy za­ła­twia­niu po­sa­dy bra­tan­ko­wi pre­ze­sa. 

– No cóż, nie­zły am­ba­ras. – Kanc­lerz splótł palce i wresz­cie za­szczy­cił epi­sko­pa spoj­rze­niem. – Moim zda­niem trze­ba dzia­łać jak naj­szyb­ciej, nim wieść sama się roz­nie­sie.

– Z całym sza­cun­kiem, ale "jak naj­szyb­ciej" to można sobie zor­ga­ni­zo­wać wiej­skie do­żyn­ki. Zmia­na jed­ne­go ze świę­tych na­ka­zów wy­ma­ga czasu, kon­sul­ta­cji ze spe­cja­li­sta­mi i zgody Rady Re­li­kwia­rza. Nie będę roz­ma­wiał na tak de­li­kat­ne te­ma­ty z byle pa­ria­sem, który myśli, że pa­sto­rał to ma­ka­ron z sosem.

Tut­tle uniósł brew, a sto­ją­ca za nim He­dwi­ga ode­zwa­ła się, jakby dał jej umó­wio­ny znak. 

– W takim razie po­roz­ma­wiasz z głową Ko­ścio­ła. Dzię­kuj Wszech­stwór­cy za kon­gre­ga­cję. Wszyst­kich po­trzeb­nych du­chow­nych masz na miej­scu. Jest dzie­wią­ta rano. Po­wiedz­my, że o sie­dem­na­stej chcę zo­ba­czyć efek­ty obrad. Macie cały dzień na kłót­nie… to zna­czy de­ba­ty.

– Prze­naj­święt­sza, wy­bacz śmia­łość, ale sama wiesz naj­le­piej, że takie zmia­ny wy­ma­ga­ją czasu.

– Czasu, po­wia­dasz? Za­bra­łam cię z ja­kiejś małej wspól­no­ty w Cal­do­rze… – He­dwi­ga zmie­ni­ła temat z roz­wa­gą ka­wa­le­rzy­sty, który cofa się, by za­ata­ko­wać swój cel od innej stro­ny. – Przy­po­mnij mi, jak na­zy­wa­ło się to mia­stecz­ko? Sam­koł­nierz?

– Sam­po­mierz.

– Macie w Cal­do­rze dziw­ną tra­dy­cję na­zy­wa­nia miast.

– Jest taka le­gen­da o dwóch kró­lew­skich mier­ni­czych, któ­rzy przy­by­li do wio­ski, by zli­czyć cały in­wen­tarz i usta­lić staw­kę po­dat­ko­wą. Gdy zo­ba­czy­li miesz­kań­ców uzbro­jo­nych w widły, jeden z urzęd­ni­ków po­wie­dział dru­gie­mu „No po­mierz!”, na co drugi od­po­wie­dział „Sam po­mierz!”. No i tak już zo­sta­ło.

– Fa­scy­nu­ją­ce… Wtedy, w Sam­po­mie­rzu jeden z ów­cze­snych epi­sko­pów też po­wta­rzał, że pew­nych rze­czy nie da się przy­spie­szyć, że no­mi­na­cja do pa­sto­ra­łu trwa la­ta­mi. Wy­nie­sie­nie cię do tej god­no­ści za­ję­ło mi dwie mi­nu­ty. Myślę, że po­zba­wie­nie jej zaj­mie nieco mniej czasu, for­muł­ka jest krót­sza. Ter­min mija o sie­dem­na­stej! Cze­kam na de­cy­zję albo re­zy­gna­cję.

Gdy skoń­czy­ła, Tut­tle opu­ścił ga­bi­net, a He­dwi­ga po­kor­nie po­dą­ży­ła za nim.

Mat­thias usiadł cięż­ko przy biur­ku. Na pod­ło­dze leżał po­gnie­cio­ny zwi­tek pa­pie­ru, mu­siał wy­su­nąć się z kie­sze­ni kanc­le­rza. Na pa­pe­te­rii sie­dzi­by ne­kro­man­tów ko­śla­wy­mi li­te­ra­mi ktoś na­ba­zgrał „Go­dzi­na 20.00 ostat­nie przy­miar­ki w sali bal­sa­mo­wa­nia nr 4”.

Epi­skop nie wie­dział, o jakie przy­miar­ki cho­dzi, ale nie przy­pusz­czał, żeby Tut­tle był aż tak skąpy, by ubie­rać się u gra­ba­rzy.

 

*

 

W skład Rady Re­li­kwia­rza wcho­dzi­ły czte­ry osoby, które nie zgo­dzi­ły­by się ze sobą w kwe­stii po­go­dy za oknem, a co do­pie­ro w spra­wie re­for­my Ko­ścio­ła. Pa­trzy­li na sie­bie w taki spo­sób, jakby li­czy­li na to, że resz­ta za chwi­lę za­cznie się krztu­sić i umie­rać. Naj­szyb­szym spo­so­bem na za­pew­nie­nie sobie więk­szo­ści w gło­so­wa­niu było zmniej­sze­nie licz­by gło­su­ją­cych do jed­nej osoby.

– Vi­ro­le­do. – Wy­wo­ła­ny przez Mat­thia­sa skrom­ny skry­ba pod­niósł głowę i ner­wo­wo po­pra­wił szkła na nosie. – Notuj wszyst­ko, jak leci. Je­ste­śmy już po prze­rwie na kawę, wy­bi­ła go­dzi­na je­de­na­sta trzy­dzie­ści. Wra­ca­my do po­sie­dze­nia. Ja­kieś py­ta­nia, zanim za­cznie­my?

– O któ­rej po­da­dzą obiad? – spy­tał epi­skop Ru­precht, a Mat­thia­so­wi za­czę­ła drgać po­wie­ka.

– Mie­li­ście odro­bi­nę czasu na to, by za­po­znać się z naj­now­szy­mi za­gad­nie­nia­mi – wy­ce­dził – wy­tycz­ne świę­tej He­dwi­gi są jasne. Słu­cham pro­po­zy­cji.

Przez chwi­lę sły­chać było je­dy­nie skro­ba­nie pióra skry­by, któ­re­mu chwi­le nie­zręcz­ne­go mil­cze­nia były za­wsze na rękę. Więk­szość po­sie­dzeń Rady Re­li­kwia­rza od­by­wa­ła się zgod­nie ze sche­ma­tem "po­wiedz coś, a ja ci za­prze­czę".  A to ozna­cza­ło bar­dzo dużo pi­sa­nia.

– Moim zda­niem – pod­jął epi­skop Ca­pi­bal­di – po­win­ni­śmy mimo wszyst­ko prze­mil­czeć temat. Jeśli ce­li­bat jest grze­chem, to du­chow­ni, któ­rzy przez ostat­nie wieki żyli i zmar­li bez­dziet­nie, nie po­win­ni sie­dzieć teraz na łonie Wszech­stwór­cy. Nie wiem jak resz­ta, ale nie za­mie­rzam ich spy­chać z bo­skich kolan. Będą się mścić.

– I co w tym złego? – Zgod­nie z prze­wi­dy­wa­nia­mi Mat­thia­sa epi­skop Ru­precht wy­ra­ził sprze­ciw wobec wszyst­kie­go i wszyst­kich. – Jeśli ktoś nie wie, że czyni źle, to nie zna­czy, że czyni do­brze, tylko że nie wie, co czyni. To nie nasza wina, że uro­dzi­li się i zmar­li, zanim po­zna­li bo­skie prawo.

– Mo­gli­by­śmy uznać, że zmia­ny wcho­dzą w życie od dzi­siaj i prawo Wszech­stwór­cy nie dzia­ła wstecz – pod­su­nął Mat­thias. – Wtedy nie mu­sie­li­by się prze­no­sić. 

– Ci przed Le­ono­riu­sem, któ­rzy nawet nie wie­dzie­li o Wszech­stwór­cy też nie mają po śmier­ci lekko, a nad nimi jakoś nikt się nie roz­czu­lał. Uwa­żam, że po­win­ni­śmy mar­twić się o wła­sne tyłki. Bę­dzie za duży ba­ła­gan.

Pro­blem ze zmar­ły­mi po­le­gał na tym, że czę­sto ma­ni­fe­sto­wa­li swoją obec­ność w chwi­lach nad­zwy­czaj­nej po­trze­by. Nie­za­leż­nie od de­cy­zji, Rada Re­li­kwia­rza mogła mieć na­stęp­ne­go dnia do czy­nie­nia z ezo­te­rycz­nym straj­kiem. 

– Nie wy­bie­gaj­my tak da­le­ko w prze­szłość – oży­wił się epi­skop McGuf­fin, który zwy­kle przy­sy­piał na ze­bra­niach – nie dalej jak mie­siąc temu Ugg Lu­bież­ny gło­sił po­dob­ne tezy… o ko­bit­kach i tak dalej… no, i w każ­dym razie wia­do­mo, co się z nim stało – wy­ko­nał gest po­cie­ra­nia za­pał­ki.

– To się zrobi z niego mę­czen­ni­ka – burk­nął Ru­precht. – Po­wta­rzam, nie widzę po­wo­du, dla któ­re­go to my po­win­ni­śmy cier­pieć za nie­chluj­stwo Le­ono­riu­sa. Trze­ba po pro­stu ogło­sić, że każdy musi zna­leźć sobie żonę i tyle.

– Ja chciał­bym wła­śnie się dowie­dzieć, na ja­kiej za­sa­dzie ma się odbyć ten przy­dział ko­bi­tek. – McGuf­fin dalej drą­żył temat. – Pytam, bo moja go­spo­sia w razie czego by­ła­by ide­al­ną kan­dy­dat­ką. Ma duże… kwa­li­fi­ka­cje – dodał szyb­ko, wi­dząc kar­cą­cy wzrok resz­ty zgro­ma­dze­nia – z przo­du i z tyłu. Za­sad­ni­czo to nie wiem, jak mło­dzi lu­dzie de­cy­du­ją o tym, co i jak.

– Oni mają do tego te… bu­zu­ją­ce hor­mo­ny – wtrą­cił się Vi­ro­le­do.

– To nie brzmi zdro­wo. – McGuf­fin zmarsz­czył brwi. – Nie dam sobie ni­cze­go wstrzyk­nąć. Jak ja byłem młody, nie było hor­mo­nów i czło­wiek mu­siał sobie jakoś ra­dzić. A ta dzi­siej­sza mło­dzież chce wszyst­kie­go na tacy.

– Jesz­cze nawet nie pod­ję­li­śmy de­cy­zji, a epi­skop McGuf­fin już dzie­li skórę na go­spo­si. – Ru­precht po­krę­cił głową z nie­sma­kiem. – Jeśli to ma tak wy­glą­dać, to je­stem za prze­mil­cze­niem całej spra­wy. Naj­wy­żej od­wo­ła­ją nas z funk­cji.

– Na­szym obo­wiąz­kiem jest po­stę­po­wać zgod­nie z wy­tycz­ny­mi pro­ro­ka Le­ono­riu­sa, jakie by one nie były. – Ca­pi­bal­di pod­niósł się z krze­sła – a ci, któ­rzy wy­po­wia­da­ją takie bluź­nier­cze opi­nie, sami po­win­ni ustą­pić ze sta­no­wi­ska, by nie psuć wi­ze­run­ku  Ko­ścio­ła Wszech­stwór­cy w oczach wier­nych.

Mat­thias wes­tchnął. I tak wy­glą­da­ły każde ob­ra­dy od czasu, gdy Ru­precht usiadł na miej­scu Ca­pi­bal­die­go, naj­bli­żej ko­min­ka. Ca­pi­bal­di szyb­ko wy­kal­ku­lo­wał, że dzia­ła­nie na złość in­ne­mu człon­ko­wi rady jest waż­niej­sze niż wła­sne zda­nie. Losy mi­lio­nów wier­nych wi­sia­ły na wło­sku, bo dwóch sta­rusz­ków nie mogło zde­cy­do­wać się, kto po­wi­nien sie­dzieć bli­żej ognia. Kłót­nia na­bie­ra­ła tempa. Mat­thias po­pa­trzył na bied­ne­go skry­bę, który sta­rał się za­pi­sać jak naj­wię­cej epi­te­tów.

– Vi­ro­le­do, co ty o tym wszyst­kim są­dzisz? Ja już mam mę­tlik w gło­wie.

W bran­ży teo­lo­gicz­nej naj­więk­szy pro­blem po­le­gał na tym, że gdy do­sta­jesz nie­ja­sne in­struk­cje, nie mo­żesz do­py­tać szefa, co ma na myśli.

– Ja… – Pióro, które su­nę­ło po per­ga­mi­nie z pręd­ko­ścią świa­tła, sta­nę­ło w pół słowa. – Za­sad­ni­czo to nigdy nie mia­łem śmia­ło­ści do ko­biet. Nie żebym dla­te­go zo­stał ka­pła­nem, to bar­dziej taka do­dat­ko­wa za­le­ta, ale… czło­wiek myśli, że wie, na czym stoi, a tym­cza­sem takie wie­ści spa­da­ją na niego jak grom z ja­sne­go nieba. Jak tak dalej pój­dzie, to nie­dłu­go nawet świę­tym każą się żenić.

– Istot­nie…

 

*

 

Prze­ko­na­nie resz­ty Naj­wyż­szej Rady do swo­ich racji rów­na­ło się z cudem, chyba że miało się bar­dzo głę­bo­kie kie­sze­nie i kilka kart atu­to­wych. Lżej­szy o kilka la­ty­fun­diów pod sto­li­cą Mat­thias prze­ma­wiał z ka­zal­ni­cy, a w miarę jak mo­no­log trwał, brwi ze­bra­nych uno­si­ły się coraz wyżej.

– Efek­ty wie­lo­let­niej pracy na­szych lin­gwi­stów nie mogą pójść na marne. Do­ło­ży­my wszel­kich sta­rań, by spro­stać wy­zwa­niom, które sta­wia przed nami Wszech­stwór­ca. Dla­te­go za na­mo­wą świę­tej He­dwi­gi po­sta­no­wi­li­śmy, że od tej chwi­li ce­li­bat zo­sta­je znie­sio­ny, a każdy przed­sta­wi­ciel du­cho­wień­stwa musi zna­leźć sobie part­ne­ra w prze­cią­gu roku. Wszy­scy, któ­rzy tego nie zro­bią, na­ra­żą się na gniew Wszech­stwór­cy.

Do­pie­ro teraz roz­legł się szmer. Parę zdań wy­gło­szo­nych przez epi­sko­pa spra­wi­ło, że w mie­ście po­ja­wi­ło się kil­ku­set ka­wa­le­rów do wzię­cia, w tym kilka na­praw­dę gru­bych ryb.

– Jako że głowa Świę­te­go Ko­ścio­ła Wszech­stwór­cy musi dawać na­le­ży­ty przy­kład resz­cie swo­jej trzo­dy… – Mat­thias skło­nił się po­kor­nie. – Nasza mi­ło­ści­wa pani, świę­ta He­dwi­ga, jako pierw­sza wstą­pi na ślub­ny ko­bie­rzec.

Na sali za­wrza­ło, obok gru­bych ryb wła­śnie po­ja­wił się praw­dzi­wy rekin.

 

*

 

Trop ta­jem­ni­czej no­tat­ki do­pro­wa­dził Mat­thia­sa do sie­dzi­by ne­kro­man­tów. Jako bo­go­boj­ny czło­wiek, epi­skop nigdy nie wi­dział jej nawet na oczy, ale trze­ba było przy­znać, że ne­kro­man­ci umie­li wzbu­dzić za­ufa­nie. Ich biuro mie­ści­ło się w ob­szer­nym don­żo­nie gó­ru­ją­cym nad oko­li­cą. Za­miast słu­pów cza­szek i po­chod­ni świe­cą­cych na zie­lo­no, de­ko­ra­to­rzy po­sta­wi­li na świe­że kwia­ty i pa­ste­lo­we ko­lo­ry. W po­cze­kal­ni wi­sia­ły klat­ki z pta­ka­mi, któ­rych świer­got dzia­łał ko­ją­co na nerwy, tuż obok wej­ścia cicho szem­ra­ła fon­tan­na. Na ścia­nach po­wie­szo­no rów­nież ob­ra­zy z pod­pi­sa­mi w stylu "Co masz zro­bić dziś, mo­żesz zro­bić po śmier­ci!" albo "Pla­nu­jesz wiecz­ność na cmen­ta­rzu? Co za mar­no­traw­stwo czasu!"

Je­dy­nym aspek­tem, na który ne­kro­man­ci po­ską­pi­li gro­sza, była ja­kość ochro­ny. I bar­dzo do­brze, bo epi­skop Mat­thias nie był ja­kimś mi­strzem skra­da­nia. Aby minąć nie­umar­łe stra­że, wy­star­czy­ło przejść przez bram­ki tyłem. Go­le­my or­ga­nicz­ne miały za­trzy­mać i le­gi­ty­mo­wać wszyst­kich wcho­dzą­cych, ale nie było mowy o wy­cho­dzą­cych. Za­szy­cie się w sali do bal­sa­mo­wa­nia rów­nież nie sta­no­wi­ło pro­ble­mu, o ile komuś nie prze­szka­dza­ły wi­do­ki rodem z atla­su ana­to­micz­ne­go.

Tut­tle cho­dził ner­wo­wo po sali, a dok­tor Fons, szef ne­kro­man­tów, maj­stro­wał przy czymś, co wy­glą­da­ło jak worek w kształ­cie ludz­kie­go ciała.

– Co za bez­czel­ność. Mat­thias i kler grają mi na nosie, a ja nie mogę z tym nic zro­bić. – Tut­tle szu­kał wzro­kiem cze­goś, na czym mógł­by wy­ła­do­wać fru­stra­cję i padło na Fonsa. – Czy mo­żesz mi wy­tłu­ma­czyć, czemu za­bra­łeś się za ro­bo­tę do­pie­ro teraz?

– Naj­moc­niej prze­pra­szam, ale mia­łem praw­dzi­wy nawał pracy, sze­fie. Jeden klient zde­cy­do­wał się na pa­kiet pre­mium z mu­mi­fi­ka­cją. Już go uro­bi­łem, ale gdy do­sze­dłem do wy­cią­ga­nia mózgu przez nos…

– Fons, nie spo­dzie­wa­łem się po tobie ni­cze­go, a i tak się za­wio­dłem. Masz naj­niż­sze wy­ni­ki ze wszyst­kich! Nikt przy zdro­wych zmy­słach nie uwie­rzy, że to ty pro­wa­dzisz in­te­res.

– Wła­śnie sta­ram się to wszyst­ko po­pra­wić. Naj­pierw po­wo­li bu­du­ję za­ufa­nie, klien­ta. Jak ktoś się waha, czy dać się po śmier­ci zom­bi­fi­ko­wać, wróci do domu, prze­my­śli wszyst­ko i…

– Roz­cza­ru­ję cię. Lu­dzie, któ­rzy do nas przy­cho­dzą, zwy­kle nie mają za dużo czasu na prze­my­śle­nia. Skoń­czy­łeś? Pokaż ko­stium.  

Fons podał kanc­le­rzo­wi worek, a potem stało się coś, co epi­skop Mat­thias wi­dział tylko raz, gdy ma­go­wie pró­bo­wa­li wy­pa­tro­szyć i wy­pchać świą­tecz­ną kacz­kę przy po­mo­cy cza­rów. W jed­nej chwi­li szkie­let kanc­le­rza po pro­stu wy­szedł ze skóry. Dok­tor po­gme­rał przy gło­wie „pa­cjen­ta”, a gdy skoń­czył, twarz była roz­cią­gnię­ta na małej ramce. Mat­thias wci­snął sobie pięść do ust, żeby nie krzy­czeć. To nie Fons, ale kanc­lerz był ne­kro­man­tą i to w do­dat­ku nie byle jakim.

Prze­mia­na w licza po­le­ga­ła na wy­cią­gnię­ciu duszy i za­mknię­ciu jej w na­czy­niu zwa­nym fi­lak­te­rium. Pro­ces ten był bar­dzo ry­zy­kow­ny i bo­le­sny. Nic więc dziw­ne­go, że ci, któ­rzy przez niego prze­szli, mieli nieco po­lu­zo­wa­ne klep­ki i sta­wa­li się odro­bi­nę eks­cen­trycz­ni. W naj­lep­szym przy­pad­ku za­kła­da­li skar­pe­ty na buty czy majt­ki na spodnie, nie­ste­ty w prze­wa­ża­ją­cej więk­szo­ści cho­dzi­ło po pro­stu o nie­na­wiść do wszyst­kie­go, co żyje. Ktoś taki w naj­bliż­szym oto­cze­niu im­pe­ra­tor­ki to prze­pis na ka­ta­stro­fę.

– Mógł­byś po­pra­co­wać nad po­wie­ka­mi, jedna za­my­ka się z opóź­nie­niem. W ze­szły wto­rek księż­na Lu­den­ga­il my­śla­ła, że wy­sy­łam jej… sy­gna­ły.

– Spo­koj­nie, nie ma co wy­cho­dzić ze skóry. Łapie pan, sze­fie? Wy­cho­dzić. Ze skóry. – Fons za­chi­cho­tał z wła­sne­go dow­ci­pu i nie prze­szka­dzał mu kom­plet­ny brak re­ak­cji. – No, w każ­dym razie… Mó­wi­łem, że nie wolno mru­gać, bo po­wie­ki się zu­ży­wa­ją.

– Fons, lu­dzie, któ­rzy mru­ga­ją za dużo, są uzna­wa­ni, de­li­kat­nie mó­wiąc, za nie­god­nych za­ufa­nia. Na­to­miast ci, któ­rzy nie mru­ga­ją w ogóle, spra­wia­ją wra­że­nie psy­cho­pa­tów. – Tut­tle wziął worek, który przy­niósł ze sobą to­wa­rzysz i wsu­nął się do środ­ka. – Nie do­da­łeś za dużo tłusz­czu na brzu­chu?

– Miało wy­glą­dać re­ali­stycz­nie. Jakby pan chciał coś bar­dziej eks­tra­wa­ganc­kie­go, to mamy tru­posz­ka z wy­pad­ku, wiel­ki jak niedź­wiedź, tylko trze­ba by było ręce i nogi tro­chę wy­dłu­żyć… albo jemu przy­ciąć.

– A co z twa­rzą? Przy­da się, gdy trze­ba bę­dzie zmie­nić toż­sa­mość.

– Koń go kop­nął w głowę, więc ma teraz bar­dziej wklę­sły typ urody. Ale będę się roz­glą­dał, może wpad­nie coś cie­ka­we­go. Coś jesz­cze bę­dzie po­trzeb­ne?

– Jakby się nad tym za­sta­no­wić, to tak. – Tut­tle mie­rzył Fonsa ba­daw­czym spoj­rze­niem. – Za­pew­ne sły­sza­łeś, że dzi­siaj o sie­dem­na­stej do­szło do… nie­ko­rzyst­ne­go ob­ro­tu spraw. Nasza świę­ta wła­śnie koń­czy przyj­mo­wać ad­o­ra­to­rów. Sęk w tym, że nie może po­ka­zać się pu­blicz­nie bez maski. Trze­ba ją bę­dzie uma­lo­wać.

– Nie może tego zro­bić któ­raś ze słu­żek?

– Nie­ste­ty nie, trze­ba za­cho­wać dys­kre­cję. Świę­ta He­dwi­ga jest w… od­mien­nym sta­nie.

– W ciąży?

– Nie, mar­twa.

Epi­skop Mat­thias aż za­krztu­sił się z wra­że­nia, na szczę­ście w tym mo­men­cie Fons, rów­nie za­sko­czo­ny, upu­ścił tacę z na­rzę­dzia­mi. Tut­tle pod­niósł głowę, jakby mimo wszyst­ko usły­szał epi­sko­pa.

– My­śla­łeś, że nagle za­czę­ła to­le­ro­wać nie­umar­łych bez po­wo­du? Trze­ba ją było nieco “na­giąć” do mojej woli. Ale dosyć już o tym. Zanim wy­cią­gną­łem cię z rynsz­to­ka, pro­wa­dzi­łeś za­kład po­grze­bo­wy, zga­dza się?

– Ow­szem, ro­dzin­ny biz­nes. Dzia­du­nio po­wta­rzał, że to przy­szło­ścio­we za­ję­cie. Gdyby zo­ba­czył, co się teraz dzie­je, pew­nie trze­ba by mu było za­mon­to­wać ste­laż do prze­wra­ca­nia się w gro­bie…

– Świet­nie! – Prze­ry­wa­nie Fon­so­wi było jak ta­mo­wa­nie rzeki. – Mia­łeś do czy­nie­nia z przy­go­to­wy­wa­niem zwłok do po­grze­bu. Udało mi się cał­ko­wi­cie za­trzy­mać pro­ces roz­kła­du, więc za­le­ży mi na tym, żebyś ni­cze­go nie ze­psuł. Ma wy­glą­dać god­nie. I pa­mię­taj, nie ru­szaj ka­mie­nia na szyi, tylko on trzy­ma ją pod moją kon­tro­lą. Jak go choć­by tkniesz, skut­ki będą opła­ka­ne!

– Jasna spra­wa.

– Bę­dziesz przy­cho­dził co­dzien­nie o szó­stej trzy­dzie­ści. – Tut­tle zi­gno­ro­wał jęk pro­te­stu Fonsa. – To nie po­trwa długo, wy­sy­ła­my ją na wojnę z Ordą. O ile się nie mylę, świę­ta wła­śnie ogła­sza stwo­rze­nie Gni­ją­ce­go Re­gi­men­tu i prosi oby­wa­te­li o ofia­ro­wa­nie swo­ich nie­umar­łych na cele woj­sko­we, dla dobra oj­czy­zny i tak dalej. Jak do­brze pój­dzie, to jakaś za­błą­ka­na strza­ła usu­nie pro­blem He­dwi­gi z moich bar­ków, nim minie mie­siąc.

– Zo­sta­nie tylko Rada Re­li­kwia­rza.

– To banda na­pu­szo­nych wie­przy, które knują jak tylko do­piec sobie na­wza­jem. Mnie trak­tu­ją jak ja­kie­goś tę­pe­go par­we­niu­sza, ale to do­brze. Nie widzą za­gro­że­nia. Z radą jakoś sobie po­ra­dzi­my.  Bar­dziej mar­twią mnie braki w su­row­cach. – My­śle­nie o cia­łach jak o ma­te­ria­le po­kro­ju ce­gieł wy­ma­ga­ło spo­rej wy­obraź­ni, któ­rej na szczę­ście kanc­le­rzo­wi nie bra­ko­wa­ło.

– Jak do tej pory wszyst­ko przę­dzie cał­kiem nie­źle. – Fons może i nie znał się na ne­kro­man­cji, ale lubił po­rów­ny­wać słup­ki, ta­be­le i śle­dzić krzy­we, które przy­po­mi­na­ły trasy ko­lej­ki gór­skiej. – Nie­dłu­go w każ­dym domu bę­dzie przy­naj­mniej jeden golem or­ga­nicz­ny. Chyba że przyj­dzie jakaś plaga, która zdzie­siąt­ku­je po­pu­la­cję i ożywi nieco rynek nie­umar­łych.

– Oby, Fons, oby. Teraz się przy­go­tuj, mamy jesz­cze jedną rzecz do zro­bie­nia. 

 

*

 

Mat­thias spo­dzie­wał się, że zmia­na jed­ne­go z na­ka­zów Le­ono­riu­sa bę­dzie dla du­chow­nych cięż­kim brze­mie­niem. Obec­nie naj­cięż­szy wy­da­wał się jed­nak za­pach epi­sko­pa McGuf­fi­na. Woda ko­loń­ska, któ­rej użył, pa­mię­ta­ła za­pew­ne po­przed­nią epokę i pro­wa­dzi­ła sku­tecz­ną ba­ta­lię prze­ciw wszyst­kim innym za­pa­chom w po­miesz­cze­niu. Naj­wy­raź­niej zna­lazł w sobie jakiś bu­zu­ją­cy hor­mon. Epi­skop Ca­pi­bal­di przy­gła­dzał włosy grze­bie­niem unu­rza­nym w czymś, co przy­po­mi­na­ło płyn­ny sma­lec, a Ru­precht za­far­bo­wał fa­wo­ry­ty i wąsy pastą do butów. Nawet Vi­ro­le­do po­zbył się plam atra­men­tu z pal­ców i szat.

– Jak źle to wy­glą­da? – Mat­thias po­zna­wał wiel­kość kło­po­tów po sze­ro­ko­ści uśmie­chów po­zo­sta­łych człon­ków rady.

– To ja może za­cznę od do­brych wie­ści. – Vi­ro­le­do jako je­dy­ny się nie uśmie­chał. – Nie mi­nę­ła doba, a świę­ta He­dwi­ga ma już trzech ad­o­ra­to­rów. Każdy z nich w swo­jej de­kla­ra­cji jaw­nie prze­ciw­sta­wił się kanc­le­rzo­wi. Pierw­szym jest lord Don­ners­by, wier­ny i od­da­ny ad­iu­tant, który byłby nawet nie­złym kan­dy­da­tem, gdyby nie brak ma­jąt­ku i wpły­wów na dwo­rze. Drugi jest Bum­bers­bor­row, pie­nię­dzy mu nie bra­ku­je, do­ro­bił się na han­dlu. Trze­cim po­waż­nym kan­dy­da­tem jest lord For­cas, dzie­dzic jed­ne­go z dwóch naj­star­szych rodów w im­pe­rium. Resz­ta to drob­ni­ca.

– A gdzie złe wie­ści? – spy­tał Mat­thias, cho­ciaż do­brze wie­dział, co bę­dzie dalej.

– Świę­ta He­dwi­ga po­sta­wi­ła ul­ti­ma­tum, że nie weź­mie ślubu, do­pó­ki Unthar, dawna sto­li­ca, wciąż po­zo­sta­je w rę­kach bar­ba­rzyń­ców. De­kre­tem nad­zwy­czaj­nym ufor­mo­wa­ła Gni­ją­cy Re­gi­ment i zbie­ra nie­umar­łych do walki. We­zwa­ła też swo­ich ad­o­ra­to­rów do po­mo­cy, a pierw­szy, który prze­kro­czy bramy mia­sta, zo­sta­nie jej mężem.

– No, to mo­że­my po­że­gnać kan­dy­da­tów. Coś jesz­cze?

– I tu po­ja­wia się nie­ste­ty naj­gor­sze. Po­wo­ła­ła rów­nież pod broń ka­pła­nów bi­tew­nych. Na czele ma sta­nąć jeden z człon­ków Rady Re­li­kwia­rza.

– I niech zgad­nę…

– Wy­da­je mi się, że nie ma nad czym de­ba­to­wać. – Ca­pi­bal­di pod­niósł palec. – Chyba wszy­scy wiemy, przez kogo wy­nik­nął cały ten am­ba­ras i kto po­wi­nien po­nieść kon­se­kwen­cje.

– Sam bym z chę­cią się zgło­sił – pod­jął epi­skop McGuf­fin – prze­ży­łem w swoim życiu wiele wojen. Nie­ste­ty, latka lecą. Ty je­steś naj­młod­szy spo­śród nas i z pew­no­ścią naj­le­piej znasz się na wo­jacz­ce. Poza tym po­czy­ni­łem już pewne… zo­bo­wią­za­nia wobec go­spo­si.

– Jako nasz przed­sta­wi­ciel, byłeś za­wsze naj­bli­żej świę­tej, Mat­thia­sie – dodał Ru­precht, jakby to on za­de­cy­do­wał, że Mat­thias bę­dzie ulu­bień­cem He­dwi­gi – to by­ło­by w do­brym gu­ście wy­słać wła­śnie cie­bie u boku świę­tej.

– Do­brze, czyli po­sta­no­wio­ne! – McGuf­fin kla­snął w dło­nie. – Vi­ro­le­do, nie guzdrz się chłop­cze, za­pi­suj, za­pi­suj.

– I rzekł epi­skop McGuf­fin do przy­ja­cie­la swego: przej­mij świę­tą misję moją, weź miecz swój i uderz nim we wro­gów na­szych na chwa­łę Pana Na­sze­go. Spo­śród licz­nych wojen two­ich oto nad­cho­dzi ta naj­waż­niej­sza… krop­ka.

– Dużo za­im­ków, po­do­ba mi się – mruk­nął Ca­pi­bal­di, a Ru­precht i McGuf­fin po­ki­wa­li gło­wa­mi z uzna­niem. Je­dy­ny mo­ment, w któ­rym Rada Re­li­kwia­rza łą­czy­ła siły, było ko­pa­nie le­żą­ce­go.

– Zga­dzam się – po­wie­dział po­wo­li Mat­thias – ale pod jed­nym wa­run­kiem.

 

*

 

Je­dy­ną rze­czą, którą udało się wymóc na to­wa­rzy­stwie, było udo­stęp­nie­nie cmen­ta­rzy ne­kro­man­tom, po­wo­łu­jąc le­żą­cych tam zmar­łych do boju w chwi­lach wyż­szej ko­niecz­no­ści. W ten spo­sób Gni­ją­cy Re­gi­ment, na któ­re­go czele sta­nę­ła świę­ta He­dwi­ga, roz­rósł się do spo­rych roz­mia­rów, co zmniej­sza­ło praw­do­po­do­bień­stwo prze­gra­nej. 

Lu­dzie uczest­ni­czą­cy w dzia­ła­niach wo­jen­nych dzie­lą się na dwa typy. Pierw­si, sie­dząc w bez­piecz­nej od­le­gło­ści, na­ka­zu­ją bra­wu­ro­we szar­że i utrzy­my­wa­nie po­zy­cji do ostat­nie­go żoł­nie­rza. Dru­dzy takie głu­pie roz­ka­zy wy­ko­nu­ją. Mat­thias na­le­żał do grupy wy­ko­nu­ją­cych i był z tego po­wo­du bar­dzo nie­za­do­wo­lo­ny. Pan­cer­na tiara była cięż­ka i cały czas zsu­wa­ła się na oczy. Pa­sto­rał bo­jo­wy wy­glą­dał tak samo jak nor­mal­ny, tyle że był ze stali, czyli ważył wię­cej. Kowal miał chyba spore po­czu­cie hu­mo­ru, bo przy­go­to­wał rów­nież na­pier­śnik z za­ry­sem mię­śni brzu­cha. Epi­skop na swoim bia­łym koniu wy­glą­dał więc jak ry­cerz z od­zy­sku.

Woj­ska mo­zol­nie po­su­wa­ły się na pół­noc, a świę­ta He­dwi­ga wciąż po­zo­sta­wa­ła pod stra­żą wier­ną kanc­le­rzo­wi. Na szczę­ście Mat­thias miał plan, który wy­kieł­ko­wał mu w gło­wie w chwi­li, gdy Rada Re­li­kwia­rza wy­sła­ła go na śmierć. Wy­star­czy­ło je­dy­nie grać do­bro­tli­we­go kle­chę, co było sto­sun­ko­wo łatwe, bo lor­do­wie grali za­ko­cha­nych idio­tów. Na do­da­tek, nigdy nie wy­cho­dzi­li z roli.

– Moje dziec­ko, prze­naj­święt­sza He­dwi­ga nie chce już cze­kać, wy­bra­ła sobie cie­bie na męża. Po­pro­si­ła, by udzie­lić wam ślubu w ta­jem­ni­cy. Dziś przed pół­no­cą pod wiel­kim dębem na po­la­nie. Trze­ba dys­kret­nie od­cią­gnąć straż­ni­ków, żeby nikt się nie zo­rien­to­wał.

Odzew był lep­szy, niż się spo­dzie­wał. Wie­czo­rem, gdy wokół obo­zo­wi­ska za­pło­nę­ły ognie, przy na­mio­cie im­pe­ra­tor­ki do­szło do sza­mo­ta­ni­ny. Mat­thias spo­dzie­wał się, że lor­do­wie za­ła­twią spra­wy po cichu, jed­nak naj­wi­docz­niej my­śle­nie nie było ich naj­moc­niej­szą stro­ną. Gdy do­tarł na miej­sce, Don­ners­by cho­wał nie­przy­tom­nych straż­ni­ków za kok­sow­ni­kiem, a lord For­cas pró­bo­wał wejść do na­mio­tu. Utrud­niał mu to jed­nak lord Bum­bers­bor­row, cią­gną­cy go z tyłu za płaszcz.

Gdy lor­do­wie zo­ba­czy­li Mat­thia­sa, za­mar­li. Mogli się jesz­cze wy­co­fać, wy­star­czy­ło, że w gło­wie któ­re­goś z nich po­ja­wi się py­ta­nie, czemu zna­leź­li się pod na­mio­tem im­pe­ra­tor­ki w tym samym mo­men­cie. Trwa­ło to uła­mek se­kun­dy, a potem pięść lorda For­ca­sa tra­fi­ła pro­sto mię­dzy oczy Bum­bers­bor­ro­wa. I wtedy nie było już od­wro­tu.

Za­sko­czo­ny Bum­bers­bor­row za­blo­ko­wał cios twa­rzą i runął jak mar­twy w błoto. Na ten widok Don­ners­by wy­cią­gnął miecz. Wtedy za­czął się chaos. Mat­thias wy­ko­rzy­stał oka­zję, gdy trzech wy­so­ko uro­dzo­nych ta­rza­ło się w bło­cie jak dzie­ci i prze­śli­znął się do na­mio­tu. Im­pe­ra­tor­ka stała na środ­ku po­ko­ju ni­czym po­rzu­co­na lalka. Na szyi po­ły­ski­wał na­szyj­nik ze świe­cą­cym na zie­lo­no ka­mie­niem. Epi­skop ze­rwał go i ci­snął w kąt. He­dwi­ga ock­nę­ła się jakby z głę­bo­kie­go snu.

– Czy wy do resz­ty po­wa­rio­wa­li­ście? – Mat­thias spo­dzie­wał się wszyst­kie­go, ale nie tego, że świę­ta za­cznie go ob­jeż­dżać. - Po­zwa­la­cie ne­kro­man­tom prze­jąć wła­dzę w całym kraju? Lu­dzie bez­czesz­czą zwło­ki swo­ich bli­skich, zmie­nia­jąc ich w tanią siłę ro­bo­czą, a u steru stoi cho­dzą­cy szkie­let?

– On… świet­nie się ma­sko­wał. Miał maskę… skó­rza­ne spodnie… i taki ku­bra­czek. Nie mo­gli­śmy nic zro­bić, a wojna wy­da­wa­ła się być naj­lep­szym wyj­ściem, by cię wy­swo­bo­dzić.

W na­mio­cie za­pa­dła cisza, sły­chać było trzech sza­mo­cą­cych się za wej­ściem lor­dów. Teraz naj­wi­docz­niej ktoś pró­bo­wał prze­mó­wić im do roz­sąd­ku, z mar­nym skut­kiem.

– I kto po­je­chał na wojnę? Świę­ta, która jest mu kulą u nogi, trzech opo­zy­cjo­ni­stów na tyle głu­pich, żeby teraz pchać się do ko­ry­ta i epi­skop, który żą­da­jąc od im­pe­ra­tor­ki za­mąż­pój­ścia ujaw­nił, że wie o jej se­kre­cie.

– O tym nie wie­dzia­łem, zro­bi­łem to na rybkę. – Trud­no jest spaść niżej, gdy osią­gnę­ło się dno, ale Mat­thias pra­co­wi­cie kopał jesz­cze głę­biej. 

– Licz sie­dzi sobie bez­piecz­nie w Przy­sta­ni Wscho­du i spo­dzie­wa się, że bar­ba­rzyń­cy wy­ko­na­ją za niego brud­ną ro­bo­tę. A przy­po­mnę tylko, że je­ste­śmy oto­cze­ni głów­nie przez NIE­UMAR­ŁYCH, któ­rzy znaj­du­ją się pod JEGO kon­tro­lą. Jeśli doj­dzie do walki, to go­le­my or­ga­nicz­ne zwró­cą swoje piki prze­ciw­ko nam.

– W takim razie, z całym sza­cun­kiem, ale mam po­mysł, jak unik­nąć walki. Wy­ma­ga to jed­nak odro­bi­ny po­świę­ce­nia…

Na ze­wnątrz sza­mo­ta­ni­na stała się coraz gło­śniej­sza, jakby do bójki do­łą­czy­ło nagle nie dzie­się­ciu, ale stu ry­ce­rzy. Za­brzmiał głos rogu… bar­ba­rzyń­skie­go rogu.

 

*

 

Głów­ne siły Ordy, za­miast cze­kać za mu­ra­mi Untha­ru, wy­szły na spo­tka­nie wojsk Im­pe­rium. W teo­rii za­bieg ten miał za­sko­czyć nie­umar­łych, ale naj­bar­dziej za­sko­cze­ni byli chyba bar­ba­rzyń­cy, któ­rzy do­bro­wol­nie wy­cho­dzi­li w pole. Z dru­giej stro­ny Orda do­brze ra­dzi­ła sobie z pa­le­niem i gra­bie­niem, a słabo z gro­ma­dze­niem za­pa­sów na wy­pa­dek ob­lę­że­nia, więc wódz Ada­oker wolał unik­nąć krę­pu­ją­cych pytań, gdy nie­umar­li oto­czą mia­sto. Jeśli wy­gra­ją, nikt nie za­kwe­stio­nu­je jego de­cy­zji, a jeśli prze­gra­ją, nie bę­dzie komu jej za­kwe­stio­no­wać.

Bar­ba­rzyń­cy nie znali stra­chu. Zgod­nie z ich re­li­gią dobry wo­jow­nik, czyli taki, który zgi­nął w bi­twie tra­fiał po­śmiert­nie do Sali Ber­ser­ke­rów. Tam miał dwie opcje: po pierw­sze mógł wal­czyć, jeść dziki i pić miód – czę­sto w tym samym mo­men­cie – ile tylko dusza za­pra­gnie. Po dru­gie mógł słu­chać opo­wie­ści wo­jen­nych przod­ków-we­te­ra­nów, a nie nud­nych wuj­ków księ­go­wych czy flo­ry­stów.

Nie­umar­li rów­nież nie wie­dzie­li, co to strach. Gdy raz wy­da­ło się go­le­mo­wi or­ga­nicz­ne­mu roz­kaz, by biegł przed sie­bie, to zwy­kle za­trzy­my­wał się na ścia­nie, a jego pika zmie­nia­ła się w coś, co w no­men­kla­tu­rze woj­sko­wej zwie się „ban­doń­skim szisz ke­ba­bem”.

Je­dy­nie od­dzia­ły ksią­żąt i armia ko­ściel­na nie była prze­ko­na­na co do słusz­no­ści ca­łe­go przed­się­wzię­cia. Zbici w cia­sną grup­kę, sta­ra­li się moż­li­wie jak naj­mniej rzu­cać w oczy, a jed­no­cze­śnie wy­glą­dać na tyle groź­nie, żeby nie być uzna­nym za łatwy cel. Na ich czele sta­nę­ła teraz świę­ta He­dwi­ga, która wy­stą­pi­ła kilka kro­ków na­przód z białą flagą po­wie­wa­ją­cą na wie­trze. Na ten widok woj­ska Ordy roz­stą­pi­ły się, a przed pierw­szy sze­reg wy­szedł naj­więk­szy facet, ja­kie­go Mat­thias wi­dział w życiu.

Lud gór miał zwy­czaj ubie­ra­nia się wy­łącz­nie w skóry i kości zwie­rząt, które udało im się zabić go­ły­mi rę­ka­mi. In­ny­mi słowy do­zwo­lo­ne było no­sze­nie weł­nia­ne­go swe­tra, o ile wcze­śniej za­bi­ło się owcę, z któ­rej ta wełna po­cho­dzi­ła. Sła­be­usze mieli na sobie futra fok lub kotów, prze­wa­ża­ły jed­nak skóry wil­ków i dzi­ków, tylko nie­licz­ni no­si­li na sobie płasz­cze z niedź­wie­dzia.

Ada­oker był odzia­ny w skórę ma­mu­ta, która cią­gnę­ła się za nim po śnie­gu, a na bar­kach nosił dwa ogrom­ne kły.

– Chcesz się pod­dać, dzie­wusz­ko? – wrza­snął, a wrza­wa po stro­nie bar­ba­rzyń­ców na­tych­miast uci­chła.

– Nie, chcę cię wy­zwać na po­je­dy­nek. Na sta­rych za­sa­dach.

Ada­oker zmie­rzył ją od góry do dołu, a potem wy­buch­nął śmie­chem.

– Po­ko­na­łem wielu wo­jow­ni­ków, któ­rzy chcie­li zająć moje miej­sce, ale nigdy nie wal­czy­łem z babą.

– Może wresz­cie czas na­brać od­wa­gi. – Mat­thias dałby sobie rękę uciąć, że pod maską He­dwi­ga uśmie­cha się szy­der­czo.

Uśmiech spełzł z twa­rzy wodza w ułam­ku se­kun­dy, jakby ktoś wci­snął prze­łącz­nik.

– Do­brze. Walka na sta­rych za­sa­dach. Wszyst­kie chwy­ty do­zwo­lo­ne, armia wodza, który stra­ci głowę, ma się pod­dać. Przy­go­to­wać arenę!

Nim He­dwi­ga do­by­ła mie­cza, po­de­szła do epi­sko­pa Mat­thia­sa. Po­pa­trzy­ła mu w oczy, po czym ścią­gnę­ła hełm razem z ko­ro­ną. Ry­ce­rze sto­ją­cy naj­bli­żej wes­tchnę­li, wi­dząc białą, umę­czo­ną twarz, która nie stra­ci­ła nawet krzty ze swo­je­go pięk­na, a wręcz zy­ska­ła jesz­cze wię­cej szla­chet­no­ści. Wrę­czy­ła mu ko­ro­nę i zwró­ci­ła się z ode­zwą do wszyst­kich pod­da­nych, przy­naj­mniej tych ży­ją­cych.

– Biorę wszyst­kich tu obec­nych na świad­ków! W razie mojej śmier­ci na re­gen­ta wy­zna­czam wier­ne­go sługę Wszech­stwór­cy, epi­sko­pa Mat­thia­sa! Nie­chaj to on po­dej­mie walkę, któ­rej nie zdo­ła­łam wy­grać.

Mat­thias miał na­dzie­ję, że świę­ta myśli o we­wnętrz­nych spo­rach pod­czas rzą­dze­nia im­pe­rium, a nie o po­je­dyn­ku z Ada­oke­rem, bo z dwoj­ga złego wolał na­dę­tą szlach­tę i chy­tre miesz­czań­stwo.

He­dwi­ga we­szła na pro­wi­zo­rycz­ną arenę. Wo­ko­ło ze­bra­li się już bar­ba­rzyń­cy i ry­ce­rze, mar­twi nadal cze­ka­li, go­to­wi do ataku. Ada­oker już stał po swo­jej stro­nie kręgu. W obu dło­niach dzier­żył ogrom­ne to­po­rzyska. Zrzu­cił skórę i kły, bez któ­rych wy­glą­dał jesz­cze groź­niej.

Świę­ta od razu przy­stą­pi­ła do ataku. Na­cie­ra­ła z całą siłą, li­cząc chyba na bo­ha­ter­ską „śmierć” w walce. Sie­ka­ła na prawo i lewo. Ada­oker z tru­dem pa­ro­wał ciosy, nawet naj­lep­szy pan­cerz nie mógł­by mie­rzyć się z jej bro­nią, ani naj­lep­sza broń z jej pan­ce­rzem. Do­kład­nie wie­dzia­ła, gdzie ude­rzyć. Wkrót­ce bar­ba­rzyń­ski wódz krwa­wił od kilku pa­skud­nych, choć po­wierz­chow­nych ran, a zbro­ja świę­tej po­zo­sta­ła nie­ska­la­na. He­dwi­ga zda­wa­ła się świe­cić, ota­cza­ła ją blada, de­li­kat­na po­świa­ta przy­po­mi­na­ją­ca świe­tli­ste nitki je­dwa­biu po­ru­sza­ne przez wiatr. Do­pie­ro teraz żoł­nie­rze za­czy­na­li wie­rzyć, że może uda im się wyjść cało z opre­sji i zmu­sić prze­ciw­ni­ka do od­wro­tu.

Na­dzie­ja pry­sła, gdy świę­ta za­wa­ha­ła się, jakby umyśl­nie dając oka­zję Ada­oke­ro­wi. Ten wy­ko­rzy­stał ją w mgnie­niu oka i jed­nym cię­ciem to­po­ra ściął jej głowę. Bar­ba­rzyń­ca zawył trium­fal­nie, ale nie­spo­dzie­wa­nie po­zba­wio­ne głowy ciało He­dwi­gi wy­pro­wa­dzi­ło ko­lej­ny atak, tym razem stopą, do­kład­nie tam, gdzie męż­czy­zna nie chciał­by za­stać opan­ce­rzo­ne­go trze­wi­ka. Gdy ogrom­ny wódz Ordy, ła­piąc się za kro­cze, padł na ko­la­na, miecz świę­tej śmi­gnął i druga głowa po­to­czy­ła się po śnie­gu.

Oba ciała padły rów­no­cze­śnie, cho­ciaż świę­ta zro­bi­ła to z więk­szą gra­cją. Wpraw­ne oko epi­sko­pa wy­chwy­ci­ło, że od­rzu­ci­ła swój biały płaszcz do tyłu tak, by nie unu­rzać go w krwi Ada­oke­ra.

 

*

 

– Jak bar­dzo źle to wy­szło?

– Po­to­czy­ły się dwie głowy, więc teo­re­tycz­nie wszy­scy się pod­da­li. Bar­ba­rzyń­cy chyba też nie chcie­li wal­czyć z nie­umar­ły­mi. Na­stęp­ca Ada­oke­ra ze­brał swo­ich ludzi i wra­ca­ją do sie­bie. – W gło­sie Mat­thia­sa sły­chać było ulgę, choć twarz po­zo­sta­wa­ła spo­koj­na.

– Mia­łeś rację, mu­sia­łam się po­świę­cić, by za­po­biec roz­le­wo­wi krwi. Beze mnie i Ada­oke­ra być może za­pa­nu­je pokój.

– Po­dwój­na de­ka­pi­ta­cja sku­tecz­nie stu­dzi bo­jo­wy zapał.

– A co z moją walką? Nikt nie bę­dzie ma­ru­dzić? – spy­ta­ła nie­pew­nie He­dwi­ga.

– A skąd­że, świę­ty Da­ma­ze­niusz z Op­pa­ro zo­stał ścię­ty, a mimo to prze­ma­sze­ro­wał z głową pod pachą trzy­dzie­ści mil. Dla­te­go zo­stał świę­tym.

– My­ślisz… że w tym też ma­cza­li palce ne­kro­man­ci?

– Jakby się nad tym za­sta­no­wić, to teraz nie je­stem do końca pe­wien. – Mat­thias spo­chmur­niał nieco. – Go­to­we!

Świę­ta He­dwi­ga wsta­ła z nie­ma­łym wy­sił­kiem. Głowa, choć przy­szy­ta ama­tor­sko, trzy­ma­ła się na swoim miej­scu.

– Mo­że­my za­wsze po­wie­dzieć, że to cud – za­pro­po­no­wał nie­śmia­ło Mat­thias.

– Nie, nie chcę już dłu­żej kła­mać. Przy­się­ga­łam, że będę bro­nić Im­pe­rium aż do śmier­ci, a to ozna­cza, że rok temu ne­kro­man­ta zwol­nił mnie z da­ne­go słowa. Nigdy nawet nie chcia­łam jej skła­dać. Całe swoje życie po­świę­ci­łam, by zmie­nić pod­da­nych, za­szcze­pić w nich cząst­kę dobra, która wy­kieł­ku­je może nie dziś, może nie w tym po­ko­le­niu, ale kie­dyś, w przy­szło­ści. Tym­cza­sem wy­star­czył jeden cho­dzą­cy szkie­let i jego kłam­stwa, by wy­wlec na wierzch to, z czym wal­czy­łam. Chci­wość, buta i za­ro­zu­mia­łość. Brak po­sza­no­wa­nia dla zmar­łych, dla wiary. Za­miast dłu­go­trwa­łe­go po­ko­ju ko­lej­na wy­nisz­cza­ją­ca wojna. Nawet jeśli zo­sta­nę i znisz­czę ne­kro­man­tę, to za­wsze znaj­dzie się jakiś inny Tut­tle. A ja mam już tego po pro­stu dosyć. Chcę być wolna, praw­dzi­wie wolna, tak jak kie­dyś. I dzię­ku­ję, że po­mo­głeś mi to sobie uświa­do­mić.

– Ro­zu­miem. I cał­ko­wi­cie po­pie­ram. Jeśli chcesz po­rzu­cić do­tych­cza­so­we życie, nie będę cię za­trzy­my­wał, o prze­naj­święt­sza.

– Jesz­cze raz ci dzię­ku­ję, przy­ja­cie­lu. Za pomoc i zro­zu­mie­nie. Że­gnaj, już się pew­nie nie spo­tka­my.

– Chwi­lecz­kę, a co mam im po­wie­dzieć, gdy spy­ta­ją, co stało się z cia­łem? – Zwy­kle w ta­kiej oka­zji trak­to­wa­no świe­że zwło­ki świę­tej mę­czen­nicz­ki jako otwar­ty bufet do two­rze­nia re­li­kwii, ale tego wolał już nie mówić.

He­dwi­ga za­trzy­ma­ła się na mo­ment.

– Praw­dę – rzu­ci­ła przez ramię i wy­szła w mrok.

 

*

 

Po po­wro­cie Mat­thias nie miał nawet chwi­li spo­ko­ju. Trak­to­wa­no go jak we­te­ra­na wo­jen­ne­go, choć z nikim nie wal­czył. Do­pie­ro póź­nym wie­czo­rem mógł wresz­cie od­po­cząć w swoim ga­bi­ne­cie. Wszyst­ko wy­glą­da­ło tak, jak pod­czas spo­tka­nia z He­dwi­gą i praw­dzi­wym Mat­thia­sem. Nawet księ­ga po­zo­sta­ła otwar­ta na tej samej stro­nie.

– To jak mam się teraz do pana zwra­cać? Kanc­le­rzu? Wasza do­stoj­ność?

– Sze­fie, jeśli łaska. Po­win­szo­wać ro­bo­ty, maska spi­sa­ła się na medal. – Tut­tle zdjął tiarę, a na­stęp­nie ścią­gnął ubra­nie razem z wor­kiem za­stę­pu­ją­cym mu ciało. Już jako szkie­let usiadł w fo­te­lu.

– Szy­łem na go­rą­co, aż dziw, że to wszyst­ko się nie roz­le­cia­ło.  Miej­my na­dzie­ję, że to już ostat­ni raz. W życiu nie spo­dzie­wał­bym się, że epi­skop nie­po­strze­że­nie wkrad­nie się do sali bal­sa­mo­wa­nia. Skąd wie­dział o ostat­nich przy­miar­kach?

– Po­wiedz­my, że pod­su­ną­łem mu to pod­czas na­sze­go ostat­nie­go spo­tka­nia, do­kład­nie w tej sali. “Przy­pad­kiem” upu­ści­łem kar­tecz­kę z twoim li­ści­kiem. Wpa­dłem na to po obej­rze­niu tej ry­ci­ny.

Tut­tle pod­su­nął Fon­so­wi książ­kę le­żą­cą na biur­ku. Ry­su­nek przed­sta­wia­ł ko­ścia­ne­go jeźdź­ca na bia­łym koniu. Czar­na pe­le­ry­na po­wie­wa­ła na wie­trze, a w ręku ko­ścio­trup dzier­żył pa­sto­rał.

– To Eu­ka­lip­sa?

– Czy­taj.

– I pa­trzę, a oto wy­ła­nia się koń biały, a na nim pierw­szy z jeźdź­ców z pa­sto­ra­łem w ręku. A imię jego brzmi… Śmierć.

Koniec

Komentarze

Opi­nia po becie, celem wsta­wie­nia bi­blio­tecz­nej po­le­caj­ki.

 

Tekst hu­mo­rem stoi. Wiele frag­men­tów śmie­szy­ło mnie i przy trze­cim czy­ta­niu. ;-) Ję­zy­ko­wo dla mnie świet­ne. Mnó­stwo za­cnych po­rów­nań, brak klisz ję­zy­ko­wych.

Hi­sto­ria cie­ka­wa, są za­ska­ku­ją­ce zwro­ty akcji. Nudy nie od­no­to­wa­no. Po­stać Mat­thia­sa na­kre­ślo­na na­le­ży­cie, a więc czego chcieć wię­cej. Wy­szło po pro­stu bar­dzo dobre opo­wia­da­nie, osa­dzo­ne w cie­ka­wym uni­wer­sum.

Cze­kam zatem na kon­ty­nu­ację. :-)

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogo­nie." T. Ra­łow­ski

Ser­decz­ne dzię­ki jesz­cze raz, gdyby nie to, że wy­cią­gnę­li­ście ten tekst za uszy, wy­glą­dał­by o wiele go­rzej :)

Ser­decz­ne dzię­ki za miłe słowa, choć po­czą­tek brzmiał groź­nie.

Co do po­sta­ci licza to mia­łem w pew­nym mo­men­cie obawy, czy jego cha­rak­ter nie stał się zbyt mrocz­ny, ale cie­szę się, że  uwa­żasz zmia­nę za za­le­tę. Jeśli cho­dzi o humor to zde­cy­do­wa­nie ob­sta­ję przy trze­cim punk­cie. Tek­sty hu­mo­ry­stycz­ne to śli­ska spra­wa i łatwo z nimi prze­do­brzyć, zwłasz­cza że po­czu­cie hu­mo­ru mam dosyć cięż­kie. Skoro Mar­chwi… zo­sta­ło cie­pło przy­ję­te, to gdzieś z tyłu cały czas mia­łem ją w pa­mię­ci i za­sta­na­wia­łem się, czy da się to jesz­cze jakoś pod­krę­cić.

Mam też wra­że­nie, że Twój styl nieco tu ewo­lu­ował: w po­przed­niej czę­ści czu­łem me­ga­moc­ny vibe typu Prat­chett, tu w moim od­czu­ciu jest o wiele wię­cej już od Cie­bie, co po­strze­gam na plus.

To jeden z naj­więk­szych kom­ple­men­tów jakie do­sta­łem na tym por­ta­lu, zwłasz­cza że cały czas eks­pe­ry­men­tu­ję z nar­ra­cją i pró­bu­ję zna­leźć coś, w czym będę się do­brze czuł. Tek­sty na po­waż­nie jakoś mi nie wy­cho­dzą, a przy Mar­chwiEpi­sko­pie do­brze się ba­wi­łem pod­czas pi­sa­nia :)

Mając w pa­mię­ci Mar­chwi będą słu­żyć, wie­dzia­łam już, że znów ob­ja­wią się nie­umar­li i ocze­ki­wa­łam hi­sto­rii utrzy­ma­nej w po­dob­nym kli­ma­cie, na­są­czo­nej za­cnym hu­mo­rem, barw­ny­mi po­sta­cia­mi i za­ska­ku­ją­cy­mi wy­da­rze­nia­mi. No i nie za­wio­dłeś, Fla­dri­fie, Epi­sko­pa na bia­łym koniu czy­ta­ło się świet­nie, a roz­ba­wie­nie to­wa­rzy­szy­ło mi przez cały czas. ;D

 

Wład­czy­ni de­li­kat­nie ski­nę­ła głową, dając Mat­thia­so­wi przy­zwo­le­nie na pod­ję­cie dzia­łań. Było w tym ge­ście coś… → Gesty wy­ko­nu­je się rę­ka­mi, nie głową.

 

– Dużo za­im­ków, po­do­ba mi się. – mruk­nął Ca­pi­bal­di… → Zbęd­na krop­ka po wy­po­wie­dzi.

 

Po­zwa­la­cie ne­kro­man­tom przejść wła­dzę w całym kraju? → Czy tu aby nie miało być:

– Po­zwa­la­cie ne­kro­man­tom prze­jąć wła­dzę w całym kraju?

 

tylko nie­licz­ni no­si­li sobie płasz­cze z niedź­wie­dzia. → Chyba miało być: …tylko nie­licz­ni no­si­li na sobie płasz­cze z niedź­wie­dzia.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Ali­cel­la witam ju­ror­kę :)

 

Re­gu­la­to­rzy bar­dzo się cie­szę, że Mar­chwi… za­pa­dło ci w pa­mięć i że znowu udało mi się cię roz­ba­wić :) Dzię­ku­ję za wy­chwy­ce­nie ba­bo­li, od razu je po­pra­wi­łem.

Fla­dri­fie, skoro do­ko­na­łeś po­pra­wek, z ra­do­ścią udaję się do kli­kar­ni. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Fla­dri­fie, je­że­li opo­wia­da­nie Mar­chwi będą słu­żyć jest tak samo dobre jak Epi­skop na bia­łym koniu, to ko­niecz­nie muszę je prze­czy­tać. Ten tekst wy­szedł Ci zna­ko­mi­cie! Mnó­stwo ab­sur­dal­ne­go hu­mo­ru, czyli to, co naj­bar­dziej lubię. Uśmia­łem się do roz­pu­ku czy­ta­jąc o mie­ście Sam­po­mierz, o go­spo­si epi­sko­pa Mc Guf­fi­na, o ha­słach re­kla­mo­wych ne­kro­man­tów i jesz­cze w wielu in­nych mo­men­tach. Mo­men­ta­mi mia­łem wra­że­nie, iż czy­tam jakąś książ­kę Ter­re­go Prat­chet­ta. Po­zdra­wiam!

Cie­szę się, że przy­pa­dło ci do gustu, a i Mar­chew… po­le­cam, bo co praw­da nie łączy się zbyt mocno z Epi­sko­pem…, ale daje nieco szer­szą per­spek­ty­wę no i utrzy­ma­ne jest w po­dob­nym tomie. Jeśli po­do­ba ci się przed­sta­wie­nie ne­kro­man­tów, to po­dej­rze­wam, że bę­dziesz za­do­wo­lo­ny :)

Fajny tekst, tro­chę ob­ra­zo­bur­czy. Sko­ja­rzy­ło mi się z żar­ci­kiem “żyj w celi, bra­cie”.

Dzie­je się, są twi­sty. Chyba naj­bar­dziej spodo­ba­ło mi się za­mie­sza­nie spo­wo­do­wa­ne nagłą zmia­ną przy­ka­za­nia. Fak­tycz­nie, pro­blem ma wiele aspek­tów.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Fak­tycz­nie, pro­blem ma wiele aspek­tów.

Tym bar­dziej, że pa­no­wie nie po­tra­fią się do­ga­dać.

Przy­znam, że z tą ob­ra­zo­bur­czo­ścią to wy­szło tro­chę przy­pad­kiem, po pro­stu tak mi się po­to­czył ten tekst. Cie­szę, że ci się spodo­ba­ło i dzię­ki za klika :)

Nie za­bi­ja­my pie­sków w opo­wia­da­niach. Nigdy.

Po­wi­tać ko­lej­ne­go ju­ro­ra :)

Cześć!

Po­do­ba­ło mi się. Mo­men­ta­mi nawet bar­dzo. Przede wszyst­kim zro­bi­ło na mnie wra­że­nie to, jak swo­bod­nie ope­ru­jesz hu­mo­rem w tym tek­ście. To nie tylko bu­do­wa hu­mo­ru po­przez dia­lo­gi, kre­ację po­sta­ci, ale także świet­na, nie­wy­mu­szo­na za­ba­wa sło­wem w nar­ra­cji, którą po­tra­fisz utrzy­mać na prze­strze­ni ca­łe­go tek­stu. To na­praw­dę nie jest łatwe, a u Cie­bie ten humor jest w do­dat­ku na bar­dzo so­lid­nym po­zio­mie. Bez usil­no­ści, bez sztam­po­wych gagów.

– Vi­ro­le­do. – Wy­wo­ła­ny przez Mat­thia­sa skrom­ny skry­ba pod­niósł głowę i ner­wo­wo po­pra­wił szkła na nosie. – Notuj wszyst­ko, jak leci. Je­ste­śmy już po prze­rwie na kawę, wy­bi­ła go­dzi­na je­de­na­sta trzy­dzie­ści. Wra­ca­my do po­sie­dze­nia. Ja­kieś py­ta­nia, zanim za­cznie­my?

– O któ­rej po­da­dzą obiad? – spy­tał epi­skop Ru­precht, a Mat­thia­so­wi za­czę­ła drgać po­wie­ka.

Ten frag­ment sko­ja­rzył mi się tro­chę z Nie­wi­docz­nym Uni­wer­sy­te­tem Prat­chet­ta i roz­mo­wa­mi magów. Jakaś in­spi­ra­cja czy po­do­bień­stwo przy­pad­ko­we? ;)

EDIT: Dobra, zer­k­ną­łem na przed­mo­wę, więc tam chyba jest pewna su­ge­stia od­po­wie­dzi na moje py­ta­nie. ;-)

Tylko, żebyś mnie do­brze zro­zu­miał. Nie za­rzu­cam zrzy­na­nia, zwy­czaj­nie do­ce­niam ja­kość. ;-)

Pew­nie wy­pa­da­ło­by dla rów­no­wa­gi do­rzu­cić parę cze­pów, ale… nie mam za­mia­ru. ;)

Dobry humor na por­ta­lu tra­fia się rzad­ko, więc za­miast ma­ru­dzić nad tym, co mogło być le­piej, zwy­czaj­nie po­dzię­ku­ję za ka­wa­łek na­praw­dę lek­kie­go, przy­jem­ne­go tek­stu. Może ten ko­men­tarz za bar­dzo Cię, jako au­to­ra, nie roz­wi­nie, ale przy­naj­mniej mo­żesz się po­czuć w jakiś spo­sób do­ce­nio­ny. :-)

Sa­mo­zwań­czy Lotny Dy­żur­ny-Par­ty­zant; Nie­ofi­cjal­ny czło­nek sto­wa­rzy­sze­nia Mal­kon­ten­tów i Hi­po­chon­dry­ków

Z Prat­chet­tem tra­fi­łeś w punkt bo ob­cu­ję ze Świa­tem Dysku od dzie­ciń­stwa i nie wiem, czy po­czu­cie hu­mo­ru jest moje czy prze­sią­kło Prat­chet­tem :D

Dla­te­go więk­szość in­spi­ra­cji była nie­za­mie­rzo­na. Nie roz­pa­try­wa­łem epi­sko­pów jako pro­fe­so­rów z Nie­wi­docz­ne­go Uni­wer­sy­te­tu, ale gdy zwró­ci­łeś na to uwagę, to fak­tycz­nie mają w sobie coś zna­jo­me­go. Powód ich wpro­wa­dze­nia w ta­kiej for­mie jest dwo­ja­ki. Z jed­nej stro­ny chcia­łem po­ka­zać, że naj­waż­niej­sze de­cy­zje po­dej­mo­wa­ne są przez bandę ste­try­cza­łych i wiecz­nie skłó­co­nych star­ców, któ­rzy myślą o tym, żeby zro­bić swoje po łeb­kach i iść do domu… dobra, to czy­sty Prat­chett…

Z dru­giej stro­ny mam sła­bość do scen róż­nych obrad i debat, zwy­kle sta­ram się prze­my­cić w nich jak naj­wię­cej in­fo­dum­pów tak, by nie wy­mę­czyć czy­tel­ni­ka. 

Przy­znam się bez bicia, że styl stresz­cze­nia to zrzyn­ka, skle­ci­łem ją na szyb­ko na po­trze­by be­ta­li­sty i spodo­ba­ła mi się do tego stop­nia, że po­sta­no­wi­łem ją za­cho­wać. Bar­dzo cie­szę się, że humor przy­padł ci do gustu, zwłasz­cza że cza­sem zda­rza mi się przy­su­szyć ja­kimś dow­ci­pem.

I po­wi­tać trze­cie­go ju­ro­ra ;)

Zacne opo­wia­da­nie. Fak­tycz­nie czuć prat­che­tow­skie­go ducha. Pew­nie można by wpa­ko­wać wię­cej śmiesz­nych smacz­ków, ale to nie jest łatwa spra­wa więc te które tu są to bar­dzo dobry po­czą­tek. 

Ogól­nie udane, lek­kie opo­wia­da­nie z dosyć ory­gi­nal­nym uję­ciem te­ma­tu. Po­do­ba­ło się więc kli­kam do bi­blio.

 

A jak­bym miał coś wy­mie­nić to szcze­gól­nie ujęły mnie te dwa po­ni­żej.

No po­mierz!”, na co drugi od­po­wie­dział „Sam po­mierz!”. No i tak już zo­sta­ło.

W bran­ży teo­lo­gicz­nej naj­więk­szy pro­blem po­le­gał na tym, że gdy do­sta­jesz nie­ja­sne in­struk­cje, nie mo­żesz do­py­tać szefa, co ma na myśli.

 

A tutaj masz po­wtó­rze­nie

spo­tka­nie. Skąd wie­dział o ostat­nich przy­miar­kach?

– Po­wiedz­my, że pod­su­ną­łem mu to pod­czas na­sze­go ostat­nie­go spo­tka­nia

Dzię­ki za miłe słowa :) Przy­znam, że opo­wia­da­nie było mocno cięte, po­zby­wa­łem się dłu­żyzn i in­fo­dum­pów, być może przy oka­zji ule­cia­ła odro­bi­na hu­mo­ru. Dzię­ki rów­nież za ba­bo­la, już go po­pra­wiam.

Po­do­bać, to się po­do­ba­ło. Ale jakoś w Mar­chwi… czu­łem, że le­piej wy­ko­rzy­sta­łeś sam po­mysł na opo­wia­da­nie. Po­ka­za­łeś jak zmie­nia­ła się rze­czy­wi­stość po wpro­wa­dze­niu tych, któ­rzy tej mar­chwi mieli słu­żyć. Tutaj my­śla­łem, że cała akcja bę­dzie się krę­cić wokół tej po­mył­ki z od­czy­ta­niem tek­stu i od­wra­ca­niem ce­li­ba­tu – a się oka­za­ło, że to tylko przy­czy­na i same wy­da­rze­nia od­bie­ga­ją już od tego te­ma­tu. Tro­chę szko­da.

Humor fajny, wy­ko­na­nie po­rząd­ne.

Parę ko­men­ta­rzy, które przy­szły mi na myśl w trak­cie lek­tu­ry:

Rada Re­li­kwia­rza twier­dzi­ła, że im star­szy ka­płan, tym bar­dziej od­da­la się od świa­ta ma­te­rial­ne­go i przy­bli­ża do du­cho­we­go.

Trud­no temu za­prze­czyć – no chyba, że ktoś w świat du­cho­wy nie wie­rzy ;)

który myśli, że pa­sto­rał to makaron z sosem.

A to nie jest? Cho­lib­ka, całe życie w błę­dzie.

Jak ja byłem młody, nie było hor­mo­nów i czło­wiek mu­siał sobie jakoś ra­dzić.

Tak kie­dyś było, po­twier­dzam.

– Ja… – Pióro, które su­nę­ło po per­ga­mi­nie z pręd­ko­ścią świa­tła, sta­nę­ło w pół słowa. – Za­sad­ni­czo to nigdy nie mia­łem śmia­ło­ści do ko­biet. Nie żebym dla­te­go zo­stał ka­pła­nem, to bar­dziej taka do­dat­ko­wa za­le­ta, ale… czło­wiek myśli, że wie, na czym stoi, a tym­cza­sem takie wie­ści spa­da­ją na niego jak grom z ja­sne­go nieba. Jak tak dalej pój­dzie, to nie­dłu­go nawet świę­tym każą się żenić.

Mo­no­log skry­by za­li­czo­ny.

Aby minąć nie­umar­łe stra­że, wy­star­czy­ło przejść przez bram­ki tyłem. Go­le­my or­ga­nicz­ne miały za­trzy­mać i le­gi­ty­mo­wać wszyst­kich wcho­dzą­cych, ale nie było mowy o wy­cho­dzą­cych.

Spryt­ne.

„ban­doń­skim szisz ke­ba­bem”

Na pew­nej Mał­piej Wy­spie też znają to cudo.

Lud gór miał zwy­czaj ubie­ra­nia się wy­łącz­nie w skóry i kości zwie­rząt, które udało im się zabić go­ły­mi rę­ka­mi.

Cie­ka­wy po­mysł.

Dzię­ki za od­wie­dzi­ny! Po­cząt­ko­wo my­śla­łem nad tym, by dodać coś nie­coś o zmie­nia­ją­cej się sy­tu­acji w mie­ście, ale pod tym wzglę­dem limit mnie tro­chę gonił i nie star­czy­ło miej­sca na kilka do­dat­ko­wych aka­pi­tów. Ko­niec koń­ców zo­sta­ła tylko drob­na wzmian­ka o tym, jak zmie­ni­li się po­szcze­gól­ni człon­ko­wie Rady Re­li­kwia­rza. 

 

A to nie jest? Cho­lib­ka, całe życie w błę­dzie.

Dla pew­no­ści też dwa razy spraw­dzi­łem w sieci :)

Cześć,

Ko­men­tarz ten zo­stał na­pi­sa­ny jesz­cze przed wsta­wie­niem ko­men­ta­rza z ju­ror­skim ob­raz­kiem, zatem do tego mo­men­tu w tek­ście mogły zajść zmia­ny, któ­rych już nie śle­dzi­łem.

Zwra­cam uwagę, że ak­tu­al­nie w trak­cie są jesz­cze dwa kon­kur­sy, więc ocze­ku­ję ko­lej­nych od­cin­ków z kanc­le­rzem Tut­tle’em. To się po pro­stu chce czy­tać.

Bo­ha­te­ro­wie zde­cy­do­wa­nie przy­pa­dli mi do gustu. Epi­sko­po­wie są cie­ka­wie za­ry­so­wa­ni, każdy inny, mimo iż kilku z nich sta­no­wi je­dy­nie tło dla głów­nej osi wy­da­rzeń. Do tego Tut­tle i Fons wciąż w for­mie. Świat ma swoje pod­sta­wy, or­ga­ni­za­cję, re­la­cje po­li­tycz­ne. I tu po raz pierw­szy wspo­mnę: nie czuć żebyś wal­czył z li­mi­tem, choć pod­sze­dłeś pod ten wyż­szy. A mimo to zmie­ści­łeś na tyle in­for­ma­cji o po­li­ty­ce, za­leż­no­ściach, bym uwie­rzył we wszyst­ko, czuł się zo­rien­to­wa­ny i jed­no­cze­śnie nie znu­dzo­ny. Świet­ny ba­lans.

Naj­bar­dziej po­do­ba­ła mi się jed­nak fa­bu­ła. Jest taką z cyklu „a na końcu biłem się po gło­wie, że na to nie wpa­dłem, prze­cież wszyst­ko było na­pi­sa­ne”. Świet­ny fo­re­sha­do­wing, bar­dzo wy­wa­żo­ny, da­ją­cy dużo sa­tys­fak­cji czy­tel­ni­ko­wi. Za­czy­nasz spo­koj­nie, po czym stop­nio­wo przy­spie­szasz, by na końcu tro­chę za­krę­cić. Na ko­niec wszyst­kie kloc­ki wska­ku­ją na swoje miej­sca.

Temat kon­kur­so­wy jest cie­ka­wy, choć tro­chę nie­oczy­wi­sty. Pa­trząc na ca­łość, Tut­tle ra­to­wał w sumie swoją skórę, jak to w po­li­tycz­nych gier­kach bywa, a przy oka­zji uwol­nił od sie­bie sa­me­go He­dwi­gę. I to jak! Walka, gdzie spa­da­ją obie głowy była świet­na, do­brze wy­ko­rzy­sta­łeś hmm… wła­ści­wo­ści He­dwi­gi.

Wy­ko­na­nie tech­nicz­ne mógł­bym na­zwać nie­na­gan­nym, aleee… Wkra­dły się takie słowa jak hor­mo­ny, czy ko­lej­ka gór­ska, które nie pa­su­ją mi do świa­ta, a użyte są po to by do­rzu­cić jakiś żar­cik. Nie­po­trzeb­nie, bo humor i tak jest cie­ka­wie wple­cio­ny w treść. Za to jesz­cze raz chylę czoła za zbu­do­wa­nie spój­ne­go świa­ta, z in­try­ga­mi, w ta­kiej ilo­ści zna­ków.

Nie zo­sta­wię Cię jed­nak prze­sło­dzo­ne­go. Tekst jest świet­ny, ale jed­nak ty­po­wo roz­ryw­ko­wy. Po­dej­rze­wam, że nie­dłu­go będę pa­mię­tał tylko tyle, że świet­nie się ba­wi­łem i warto go po­le­cić innym. Nie prze­my­ci­łeś (albo przy­naj­mniej ja nie od­czy­ta­łem) głęb­sze­go prze­ka­zu. Z dru­giej stro­ny, nie od­czy­tuj tego tak, że to dys­kwa­li­fi­ku­je tekst, nie – takie hi­sto­rie też są po­trzeb­ne. Po­trak­tuj to jako uwagę, a nie ja­ki­kol­wiek za­rzut.

Tak jak wspo­mnia­łem na po­cząt­ku. Cze­kam na ko­lej­ne od­cin­ki.

Nie za­bi­ja­my pie­sków w opo­wia­da­niach. Nigdy.

Cześć, Fla­drif! Bar­dzo Ci dzię­ku­ję za udział w kon­kur­sie.

 

Od razu wrzu­casz czy­tel­ni­ka w świat wiel­kie­go pro­ble­mu jakim jest kleks z cze­ko­la­dy zmie­nia­ją­cy dok­try­nę i o ile nie prze­ko­nu­je mnie po­mysł, że plama utrzy­ma­ła się tak długo to sama kon­cep­cja jest za­baw­na. Nie prze­pa­dam za pod­tek­sta­mi re­li­gij­ny­mi w fan­ta­sty­ce, ale zre­kom­pen­so­wał mi to do­sko­na­ły humor.

Fa­bu­łę roz­wi­jasz bar­dzo spraw­nie, wcią­gasz czy­tel­ni­ka w in­try­gę i bu­du­jesz bar­dzo in­te­re­su­ją­ce po­sta­ci. Pierw­szy raz na­tknę­łam się na Por­ta­lu na tekst, w któ­rym opis na­ra­dy był atrak­cyj­ny, co w dużej mie­rze wy­ni­ka z iro­nicz­ne­go opisu. Za­koń­cze­nie jest za­ska­ku­ją­ce i do­brze do­my­ka tę hi­sto­rię.

Opo­wia­da­nie bar­dzo mi się po­do­ba­ło, choć mia­łam wra­że­nie, że motyw kon­kur­so­wy nie jest tu naj­waż­niej­szy.

 

Wy­róż­nie­nie Ali­cel­li

Bar­dzo po­do­bał mi się humor jaki za­war­łeś w opo­wia­da­niu, nie prze­sa­dzi­łeś i nie są to żarty ni­skie, ale takie opar­te na iro­nicz­nych ob­ser­wa­cjach.

Jesz­cze raz dzię­ku­ję za wy­róż­nie­nie!

 

Kro­ku­sie

Zwra­cam uwagę, że ak­tu­al­nie w trak­cie są jesz­cze dwa kon­kur­sy, więc ocze­ku­ję ko­lej­nych od­cin­ków z kanc­le­rzem Tut­tle’em. To się po pro­stu chce czy­tać.

Mam je cały czas na oku, ale nie dam sobie głowy uciąć(!), że się wy­ro­bię :) Fan­ta­sty­kę z od­zy­sku mam za­czę­tą od dłuż­sze­go czasu, ale chyba nie mam szans (szko­da, bo sku­sił mnie Mar­kow­ski, po za­koń­cze­niu Epi­sko­pa na bia­łym koniu mam wra­że­nie, że ide­al­nie by się do­pa­so­wał.

 Świat ma swoje pod­sta­wy, or­ga­ni­za­cję, re­la­cje po­li­tycz­ne. I tu po raz pierw­szy wspo­mnę: nie czuć żebyś wal­czył z li­mi­tem, choć pod­sze­dłeś pod ten wyż­szy. A mimo to zmie­ści­łeś na tyle in­for­ma­cji o po­li­ty­ce, za­leż­no­ściach, bym uwie­rzył we wszyst­ko, czuł się zo­rien­to­wa­ny i jed­no­cze­śnie nie znu­dzo­ny. Świet­ny ba­lans.

Z li­mi­tem było cięż­ko. Nie mogę po­wie­dzieć, że świat po­wsta­wał w bó­lach, ale za to w bó­lach przy­ci­na­łem dłu­ży­zny. Przy nie­któ­rych frag­men­tach mógł­bym ga­wę­dzić bez końca, na szczę­ście dobre dusze be­tu­ją­cych w porę mnie po­wstrzy­ma­ły :)

Jeśli cho­dzi o ogra­nie kon­kur­so­we­go te­ma­tu to fak­tycz­nie za­koń­cze­nie nie jest czar­no na bia­łym, ale wzią­łem sobie do serca frag­ment: Ra­tu­ją­cy też księ­ciem być nie musi, ale ważne, żeby ra­to­wał, choć nie­ko­niecz­nie w spo­sób, ja­kie­go księż­nicz­ka ocze­ki­wa­ła i wska­za­ne jest, aby cze­ka­ła na niego jakaś na­gro­da. Co jak co, ale Tut­tle wy­szedł na tym naj­le­piej :D

Wy­ko­na­nie tech­nicz­ne mógł­bym na­zwać nie­na­gan­nym, aleee… Wkra­dły się takie słowa jak hor­mo­ny, czy ko­lej­ka gór­ska, które nie pa­su­ją mi do świa­ta, a użyte są po to by do­rzu­cić jakiś żar­cik.

Gdy czy­ta­łem opo­wia­da­nie przed pu­bli­ka­cją, prze­my­ka­łem po tych sło­wach bez za­sta­no­wie­nia, a teraz aż biją mnie po oczach. Fak­tycz­nie muszę po­my­śleć nad ja­kimś za­stęp­stwem. 

Nie zo­sta­wię Cię jed­nak prze­sło­dzo­ne­go. Tekst jest świet­ny, ale jed­nak ty­po­wo roz­ryw­ko­wy. Po­dej­rze­wam, że nie­dłu­go będę pa­mię­tał tylko tyle, że świet­nie się ba­wi­łem i warto go po­le­cić innym.

Ko­lej­na słusz­na uwaga. Na swoją obro­nę przy­znam, że były w nim drob­ne wątki mo­ra­li­za­tor­skie, ale zo­sta­ły ra­czej w szcząt­ko­wej for­mie, więc nie mogę bro­nić ich na siłę. Temat zde­cy­do­wa­nie za­słu­gu­je na prze­my­śle­nie przy ko­lej­nych tek­stach. 

Ali­cel­lo

Od razu wrzu­casz czy­tel­ni­ka w świat wiel­kie­go pro­ble­mu jakim jest kleks z cze­ko­la­dy zmie­nia­ją­cy dok­try­nę i o ile nie prze­ko­nu­je mnie po­mysł, że plama utrzy­ma­ła się tak długo…

Z tą cze­ko­la­dą na­tchnę­ły mnie wła­ści­wie dwie rze­czy. Kie­dyś jed­nym uchem słu­cha­łem re­por­ta­żu w tv, w któ­rym na­ukow­cy ba­da­li dietę jed­ne­go z wiel­kich umy­słów (chyba Le­onar­da da Vinci) z resz­tek je­dze­nia, które od­na­le­zio­no na jego no­tat­kach. Sama cze­ko­la­da przy­szła mi na myśl, gdy jakiś czas temu otwo­rzy­łem książ­kę, którą czy­ta­łem w dzie­ciń­stwie i zna­la­złem tam cze­ko­la­do­wą plam­kę z ba­to­ni­ka, któ­re­go ja­dłem przy pierw­szej lek­tu­rze. Co cie­ka­we przy­po­mnia­łem sobie całą sy­tu­ację, a nawet ro­dzaj ba­to­na. 

Pierw­szy raz na­tknę­łam się na Por­ta­lu na tekst, w któ­rym opis na­ra­dy był atrak­cyj­ny, co w dużej mie­rze wy­ni­ka z iro­nicz­ne­go opisu.

Bar­dzo mnie to cie­szy, po­nie­waż mam sła­bość do opi­sów narad, za­rów­no przy pi­sa­niu, jak i czy­ta­niu. Zwy­kle przy na­ra­dach sta­ram się prze­my­cić w mniej na­chal­ny spo­sób in­fo­dum­py, a twoja opi­nia ozna­cza, że robię to umie­jęt­nie.

Mam wra­że­nie, że motyw kon­kur­so­wy ucier­piał, bo za bar­dzo sku­pi­łem się na na­gro­dzie dla księ­cia, a za mało na samej księż­nicz­ce. 

I rzekł wów­czas Amon­Ra do pod­da­ne­go swego: weź pióro swe, przyjm misję mą i stwórz tekst na miarę zwy­cię­stwa, który za­pa­mię­ta lud mój.

– Dużo za­im­ków. Po­do­ba mi się – oświad­czy­ła Ali­cel­la, a Kro­kus po­ki­wał z uzna­niem głową.

 

Fla­dri­fie, boski Fla­dri­fie, Twój tekst spra­wił, że do­świad­czy­łem cięż­kie­go kry­zy­su i po­ża­ło­wa­łem, że ju­ro­ru­ję w tym kon­kur­sie, bo gdy­bym tego nie robił, w try­bie na­tych­mia­sto­wym udał­bym się do no­mi­no­wal­ni i zgło­sił opo­wia­da­nie ;) Nie mo­głem tego uczy­nić, ale za to mo­głem przy­znać Tobie – jako je­dy­ne­mu – mak­sy­mal­ną ilość punk­tów i zro­bi­łem to z naj­wyż­szą przy­jem­no­ścią.

Moc­nych stron tej kon­kur­so­wej pracy jest bar­dzo wiele: dość wy­mie­nić wy­śmie­ni­ty humor, ob­li­czo­ny w sam raz na mój gust (po­dzie­la­my za­in­te­re­so­wa­nie Świa­tem Dysku, więc Twoje licz­ne in­spi­ra­cje to miód na moje czy­tel­ni­cze upodo­ba­nia), umie­jęt­ne bu­do­wa­nie za­in­te­re­so­wa­nia czy­tel­ni­ka, fe­no­me­nal­nych bo­ha­te­rów i in­no­wa­cyj­ne po­dej­ście do or­ga­nicz­nych go­le­mów, zna­nych już z Two­je­go po­przed­nie­go tek­stu. I cho­ciaż opo­wia­da­nie sta­no­wi kon­ty­nu­ację, do­sko­na­le daje radę rów­nież jako sa­mo­dziel­na praca. Po­do­ła­łeś więc nie­ła­twe­mu za­da­niu i nawet ktoś, kto nie wi­dział na oczy Mar­chwi będą słu­żyć od­naj­dzie się w wy­kre­owa­nym przez Cie­bie świe­cie.

Do­ce­niam bar­dzo ele­ment ob­ra­zo­bur­czy, sa­ty­rycz­ne po­dej­ście do kwe­stii zin­sty­tu­cjo­na­li­zo­wa­nych wie­rzeń i sto­pień ab­sur­du, któ­rym na­są­czy­łeś opo­wia­da­nie. Do sa­me­go końca nie byłem w sta­nie prze­wi­dzieć, dokąd do­pro­wa­dzi nas wart­ka akcja, a po­stać Prze­naj­święt­szej He­dwi­gi i koń­co­wy twist do­star­czy­ły nie­ma­ło przy­jem­no­ści. Jeśli tekst miał ja­kieś nie­do­cią­gnię­cia, zo­sta­ły one sku­tecz­nie przy­ćmio­ne przez jego licz­ne za­le­ty i nie widzę sensu, by na­rze­kać ;)

Zro­bi­łeś mi tym opo­wia­da­niem bar­dzo do­brze! Po­dwój­nie ser­decz­nie dzię­ku­ję za udział w kon­kur­sie i do­ma­gam się wię­cej, a jeśli nie pla­nu­jesz pisać wię­cej, niech­że do­się­gną Cię wszyst­kie plagi Egip­tu, a bez­li­to­sne Słoń­ce ob­ró­ci Twoje ciało w proch i w pył.

Amo­nie, ja rów­nież cie­szę się, że mo­głem wziąć udział w kon­kur­sie. Nie wie­dzia­łem czy po­do­łam z na­pi­sa­niem bez­po­śred­niej kon­ty­nu­acji przy­gód maga tak, by była zro­zu­mia­ła, ale teraz już je­stem spo­koj­ny. Z dru­giej stro­ny oba­wia­łem się, że czy­tel­ni­cy Mar­chwi… od razu wszyst­ko roz­szy­fru­ją. Jeśli na­to­miast cho­dzi o kon­ty­nu­ację, to oby prze­rwa była krót­sza niż ta po­mię­dzy pierw­szą i drugą czę­ścią :)

I wresz­cie ktoś zwró­cił uwagę na żar­cik z za­im­ka­mi! To chyba mój ulu­bio­ny

Sym­pa­tycz­ne :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Nowa Fantastyka