- Opowiadanie: MarBac - Ostatnia szarża Błękitnych Ułanów

Ostatnia szarża Błękitnych Ułanów

Je­sie­nią 2019 roku miało po­wstać opo­wia­da­nie o szar­ży pod Kro­jan­ta­mi, jako hołd dla żoł­nie­rzy 18. Pułku Uła­nów po­le­głych w re­jo­nie mo­je­go ro­dzin­ne­go mia­sta. Tak się życie po­to­czy­ło, że opo­wia­da­nie roz­ro­sło się do roz­mia­rów po­wie­ści, która uka­za­ła się nie­wiel­kim na­kła­dem, a wy­da­nej przez Urząd Mia­sta. Moje pierw­sze, fi­zycz­nie ist­nie­ją­ce li­te­rac­kie dziec­ko... 

Gdyby nie po­mysł na opo­wia­da­nie, nie za­de­biu­to­wa­ła­bym z książ­ką (na małą skalę, ale jed­nak), dla­te­go  w tym roku obie­ca­łam speł­nić po­sta­no­wie­nie i wresz­cie na­pi­sać to, co od dawna sie­dzia­ło mi w gło­wie.  Spi­sa­ne na szyb­kie­go, spon­ta­nicz­nie, bar­dziej jako mój mały, li­te­rac­ki znicz dla po­le­głych, niż ma­te­riał do ana­li­zy.

Bo liczy się tylko pa­mięć...

 

 

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Ostatnia szarża Błękitnych Ułanów

Gnia­dosz trwał nie­ru­cho­mo, a świat pod jego ko­py­ta­mi ga­lo­po­wał. Ko­lej­ny­mi sko­ka­mi ucie­ka­ły łąki, piasz­czy­ste drogi, leśne mchy. Pnie brzó­zek śmi­ga­ły po bo­kach jak łozy na torze prze­szkód, lecz do­sia­da­ją­cy konia Ułan ani my­ślał robić uży­tek z sza­bli. Rap­tem chwi­lę temu miał w rę­kach ten dumny sym­bol ka­wa­le­rii. Po raz ostat­ni…

 Ułan od­su­nął dłoń, którą uci­skał ranę na brzu­chu. Ofi­cer­skie rę­ka­wicz­ki miały kolor ciem­ne­go wina. Ze­sztyw­nia­ły, pi­ja­ne krwią.

Czas prze­stał ist­nieć. Ułan nie wie­dział, czy pierz­cha go­dzi­nę, dzień, ty­dzień, a może cały rok. Albo i wiecz­ność…  Mrok po­łknął po­hu­ki­wa­nie nie­miec­kich dział puł­ko­wych, stu­kot pod­ku­tych butów, wy­szcze­ki­wa­ne roz­ka­zy. Na wrze­śnio­wym nie­bie księ­życ bawił się w berka ze słoń­cem, łok­cia­mi roz­trą­ca­jąc iskier­ki gwiazd. Póź­niej świt ozło­cił sy­pią­ce się pod koń­skie ko­py­ta kon­fet­ti brzo­zo­wych liści. I tak w sza­lo­nym tańcu mijał dzień za dniem, aż świat zwol­nił do kłusa, potem rap­tem stępa czła­pał pod ko­py­ta­mi spie­nio­ne­go, cięż­ko dy­szą­ce­go gnia­do­sza. Wresz­cie na­de­szła chwi­la, któ­rej naj­bar­dziej oba­wiał się Ułan.

Gnia­dosz za­trzy­mał się, za­chwiał. Łeb opadł ku ziemi, cia­łem zwie­rzę­cia wstrzą­sa­ły dresz­cze. Wier­ny to­wa­rzysz cięż­kie­go szko­le­nia, które i tak w pełni nie przy­go­to­wa­ło na wrze­śnio­wy ko­cioł w ko­ry­ta­rzu po­mor­skim, runął na przód, wy­rzu­ca­jąc z sio­dła pół­przy­tom­ne­go Ułana.

– Nie… Nie, bła­gam… – po­ję­ki­wał Ułan, czoł­ga­jąc się do konia. – Nie zmu­szaj mnie do tego… Pro­szę. Nie, przy­ja­cie­lu…

 Zwie­rzę pró­bo­wa­ło wstać, jakby ro­zu­mia­ło groź­bę, wierz­gnę­ło no­ga­mi. Za­wi­zża­ło roz­dzie­ra­ją­co. Ułan od­piął pasek fu­te­ra­łu. Zwle­ka­jąc, wy­su­nął rę­ko­jeść brow­nin­ga. Ko­na­ją­cy to­wa­rzysz boju wy­wró­cił prze­krwio­ny­mi śle­pia­mi, ostat­nie wes­tchnie­nie wstrzą­snę­ło gnia­dą pier­sią…

I umarł.

 Ułan za­piął fu­te­rał, otarł twarz – mokrą od potu, a może łez. Nie tylko za ko­niem. Tylu po­le­gło… Puł­kow­nik, ofi­ce­ro­wie, sze­re­go­wi – jaką cenę pułk za­pła­cił za ten fan­ta­zyj­ny, a zu­peł­nie nie­prze­kal­ku­lo­wa­ny ge­ne­ral­ski roz­kaz.

„Pomny na­szej prze­szło­ści le­gio­no­wej… za wszel­ką cenę po­wstrzy­maj ruch Niem­ców, czym prę­dzej prze­cho­dząc do akcji za­czep­nej”.

Ka­szel wstrzą­snął Uła­nem, rana na brzu­chu po­now­nie za­pła­ka­ła krwią. Ból palił, jakby trze­wia za­mie­ni­ły się w piec ko­wal­ski. Ogłu­piał… Ga­lo­pa­da świa­ta za­koń­czy­ła się z ostat­nim od­de­chem gnia­do­sza, ale dzień z nocą plą­sa­ły wokół Ułana i jego mar­twe­go wierz­chow­ca, szep­cząc i chi­cho­cząc coś o głu­pich Po­lacz­kach, idą­cych konno na zmo­to­ry­zo­wa­ną pie­cho­tę…

– Ale tam nie miało być Niem­ców –  Ułan szep­tem pró­bo­wał prze­ko­nać zwie­sza­ją­ce się nad nim niebo. Błę­kit­ne jak… jak otok na ro­ga­tyw­kach jego pułku.

I jak oczy dziew­czy­ny, która nagle po­chy­li­ła się nad ran­nym żoł­nie­rzem.

 Nie mógł na­zwać jej pięk­ną. Pięk­ne były wy­pach­nio­ne żony wyż­szych ofi­ce­rów, damy w dro­gich suk­niach, z ufry­zo­wa­ny­mi wło­sa­mi, sznu­ra­mi pereł na gład­kich de­kol­tach. Dziew­czy­na, która uklęk­nę­ła obok le­żą­ce­go na skra­ju łąki Ułana była… nie­zwy­kła. Jej włosy – jasne, sło­wiań­skie, pach­ną­ce wia­trem – mięk­ki­mi fa­la­mi spły­wa­ły na krą­głe, ru­mia­ne od słoń­ca ra­mio­na. Na gło­wie miała ko­ro­nę z po­lnych kwia­tów, w któ­rej błysz­cza­ły ru­bi­ny maków, sza­fi­ry cha­brów i dia­men­ty ja­stru­nów. I może przez ten wia­nek wziął­by ją za wie­śniacz­kę, gdyby nie skrom­na, długa su­kien­ka, która swoją czy­stą bielą za­wsty­dzi­ła­by śnieg. Dziew­czy­na wsty­dli­wie na­cią­gnę­ła jej ma­te­riał na bose stopy.

– Kim je­steś? – za­py­tał, le­d­wie po­ru­sza­jąc spę­ka­ny­mi war­ga­mi.

 Nie od­po­wie­dzia­ła. Do­pie­ro teraz zo­ba­czy­ła krew na mun­du­rze Ułana. Przy­mknę­ła oczy i spu­ści­ła głowę, lecz Ułan zdą­żył za­uwa­żyć łzy, które za­mi­go­ta­ły pod wo­al­ka­mi czar­nych rzęs.

– To nic… – po­wie­dział.

Zdjął ad­ria­na – cią­gły, kil­ku­na­sto­go­dzin­ny bój  pierw­sze­go dnia wrze­śnia po­ka­zał, że ten garn­czek na­da­je się tylko do no­sze­nia naboi, bo na pewno nie do ochro­ny głowy – przy­sło­nił nim plamę na kur­cie mun­du­ro­wej.

– To nic – pod­jął, wy­mu­sza­jąc uśmiech. – I tak mia­łem szczę­ście. Żyję. Lecz nasz pułk…

Spoj­rzał na mar­twe­go konia, za­jąk­nął się.

– Mój pułk jed­ne­go dnia stra­cił po­ło­wę stanu oso­bo­we­go. Zgi­nął puł­kow­nik… Od­waż­ny legun, choć nieco po­ryw­czy. Zgi­nę­li ofi­ce­ro­wie jego pocz­tu… i wielu uła­nów. Nie tylko w szar­ży. Od rana… Od pierw­szych go­dzin wojny wedle roz­ka­zu opóź­nia­li­śmy marsz Niem­ców. By­li­śmy stra­ceń­ca­mi nie­świa­do­my­mi swo­je­go tra­gicz­ne­go po­ło­że­nia. Spie­szo­ny pułk ka­wa­le­rii, wspar­ty ba­te­rią ar­ty­le­rii kon­nej miał za­trzy­mać trzy dzia­ła­ją­ce na­prze­mien­nie ba­ta­lio­ny zmo­to­ry­zo­wa­nej pie­cho­ty…

Cięż­kie wes­tchnie­nie do­bie­gło z ust dziew­czy­ny. Ułan nie wie­dział, czy w pełni po­ję­ła dys­pro­por­cję sił, czy po pro­stu nu­dzi­ła się nie­zro­zu­mia­łą dla niej żoł­nier­ską ter­mi­no­lo­gią. Za­uwa­żył, że oglą­da jego mun­dur – za­ku­rzo­ne ostro­gi, pas z ko­ali­cyj­ką, zwi­sa­ją­cy z sza­bli tem­blak. Potem spoj­rze­nie dziew­czy­ny prze­sko­czy­ło na konia. I znów na sza­blę. Gdy pod­nio­sła głowę, w jej oczach od­czy­tał py­ta­nie.

– Praw­da, kto by po­my­ślał – za­śmiał się, lecz zaraz po­ża­ło­wał tego. Kowal w brzu­chu po­now­nie roz­pa­lił piec, by kuć że­la­zo tkwią­cej w trze­wiach Ułana kuli ka­li­bru sie­dem prze­ci­nek dzie­więć mi­li­me­tra. – Wszy­scy za­po­wia­da­li zmierzch ka­wa­le­rii… Pułk po­ru­sza się konno, ale wal­czy pie­szo, tak mówią re­gu­la­mi­ny. A my… szar­żą… z sza­bla­mi na ka­ra­bi­ny.

Ułan za­pa­trzył się na błę­kit­ne niebo. Wró­cił myślą do tam­tej chwi­li. Do okrzy­ku rot­mi­strza: „sza­ble w dłoń! Do szar­ży marsz, marsz!”. Roz­ka­zu tego nie po­dyk­to­wa­ła fan­ta­zja ka­wa­le­rzy­sty. Do­wód­ca szwa­dro­nu nie miał wyj­ścia. O dzie­więt­na­stej po­win­no roz­po­cząć się skru­pu­lat­nie za­pla­no­wa­ne przez puł­kow­ni­ka kontr­na­tar­cie, umoż­li­wia­ją­ce od­wrót ba­ta­lio­nów pie­cho­ty z okrą­żo­ne­go przez Niem­ców mia­sta. Jeśli jedno ogni­wo łań­cu­cha by pękło, ru­nę­ło­by wszyst­ko. Tym jed­nym ogni­wem były dwa szwa­dro­ny idące na tyły Niem­ców. Tyły, które za­miast mel­do­wa­ne­go przez zwiad od­po­czyn­ku, ru­szy­ły do akcji. Dla­te­go po­szli do szar­ży.

Nie mieli wy­bo­ru.

Dziew­czy­na wy­cią­gnę­ła rękę, nie­śmia­ło po­gła­dzi­ła rę­ko­jeść sza­bli. Sza­bli, która wcale nie po­sma­ko­wa­ła krwi Niem­ców. Nie było rzezi, spa­da­ją­cych łbów w stahl­hel­mach, try­ska­ją­cych strug po­so­ki.

Cóż szar­ża może prze­ciw ka­ra­bi­nom…

Wy­star­czy­ło kilka minut, by broń ręcz­na i ma­szy­no­wa prze­trze­bi­ła dwa szwa­dro­ny. Lecz zanim to się stało… Zanim był wrzask ra­nio­nych żoł­nie­rzy i kwik sie­czo­nych ku­la­mi koni… Zanim przy­szedł strach, ten pier­wot­ny, dziki, zmie­nia­ją­cy ludzi w za­szczu­te zwie­rzę­ta…

– To była naj­pięk­niej­sza chwi­la mo­je­go życia – wes­tchnął Ułan.

Czuł, że wnet na tru­pio bia­łym koniu nad­cią­gnie wy­cią­gnię­tym kłu­sem ko­stu­cha. Dla­te­go mu­siał komuś od­po­wie­dzieć, jak to było… Jak po raz pierw­szy po­czuł się praw­dzi­wie ka­wa­le­rzy­stą. Spad­ko­bier­cą le­gio­nów, póź­nym wnu­kiem hu­sa­rii.

Obroń­cą Pol­ski…

– Kil­ka­dzie­siąt sza­bli jak jedna syk­nę­ły do­by­wa­ne z po­chew – za­czął cicho, po­wo­li. Tak, jak naj­pierw po­wo­li idzie szwa­dron do boju. – Za­cho­dzą­ce słoń­ce roz­iskrzy­ło ich stal, za­pa­li­ło ogniem. Konie jakby wy­czu­ły, że dzie­je się coś… wspa­nia­łe­go. Szły kar­nie, równo, w roz­cią­gnię­tej na nie­mal dwie­ście me­trów linii. Nawet te nie­sfor­ne, co lu­bi­ły ca­plo­wać, trzy­ma­ły się swo­je­go miej­sca. Brzę­czał osprzęt… Par­ska­ły gnia­do­sze pierw­sze­go szwa­dro­nu. Ko­py­ta dud­ni­ły o zie­mię. Szwa­dron spły­nął ze wzgó­rza, parę sko­ków dzie­li­ło go od Niem­ców… gdy pełną ner­wo­we­go na­pię­cia ciszę prze­rwał okrzyk. Z gar­deł uła­nów wy­rwa­ło się grzmią­ce „hurra!”, od­wiecz­ny okrzyk, który za­ru­mie­ni od­wa­gą po­licz­ki  naj­więk­sze­go tchó­rza, uskrzy­dli i po­nie­sie…

 „Na śmierć” – chciał dodać, ale coś ści­snę­ło jego gar­dło.

– Do wiecz­nej chwa­ły – po­wie­dzia­ła błę­kit­no­oka.

 Za­mknął oczy.

„Nie, dziew­czy­no. Tylko na śmierć.” – po­my­ślał.

Do­tknę­ła jego twa­rzy, do­ma­ga­jąc się tym ge­stem, by spoj­rzał na nią. Jej oczy jakby po­ciem­nia­ły. Miały teraz taki sam kolor, jak otok ro­ga­ty­wek Błę­kit­ne­go Pułku.

– Kim je­steś? – za­py­ta­ła.

– Je­stem Uła­nem – od­parł. – Je­stem Puł­kow­ni­kiem. Rot­mi­strzem. Po­rucz­ni­kiem i sze­re­go­wym. Je­stem całym puł­kiem.

 Wy­ję­ła z jego ręki hełm, odło­ży­ła na trawę. Rana prze­sta­ła krwa­wić. Nawet już nie bo­la­ła. Ja­sno­wło­sa po­mo­gła mu wstać. Po­pra­wi­ła mun­dur, za­pię­ła ha­ft­ki pod szyją. Okrę­ci­ła dwa gu­zi­ki kurt­ki mun­du­ro­wej po­praw­nie tak, że orzeł­ki na nich stały na bacz­ność. Szy­ko­wa­ła go jak na spo­tka­nie z do­wód­cą.

– Do wiecz­nej chwa­ły – po­wtó­rzy­ła szep­tem i zło­ży­ła po­ca­łu­nek na gład­ko brud­nym po­licz­ku żoł­nie­rza.

Po­pro­wa­dzi­ła go przez łąkę pro­sto na szczyt wzgó­rza, z któ­re­go rap­tem go­dzi­nę temu spły­nę­ła szar­ża pierw­sze­go szwa­dro­nu 18. Pułku Uła­nów Po­mor­skich pro­wa­dzo­na przez rot­mi­strza Świe­ścia­ka. Go­dzi­nę? A może dzień… rok… osiem­dzie­siąt lat… Tam, gdzie sta­wia­ła bose stopy, roz­kwi­ta­ły maki i ja­stru­ny. Trawa pie­ści­ła jej nagie kost­ki, ba­wi­ła się skra­jem bia­łej, po­włó­czy­stej sukni. A Ułan… znów usły­szał idący kłu­sem szwa­dron. Po­dzwa­nia­nie munsz­tu­ków… tę­tent kopyt… we­so­łe głosy żoł­nie­rzy.

Nie… teraz nie szli do szar­ży. Szli na spo­czy­nek.

Skoń­czy­li służ­bę.

Już na za­wsze…

Na szczy­cie wznie­sie­nia dziew­czy­na od­wró­ci­ła się do Ułana, przy­tu­li­ła do jego pier­si. Żoł­nierz chciał de­li­kat­nie od­su­nąć ją od sie­bie, bał się, że jego krew spla­mi pięk­ną biel sukni… ale… jego mun­dur był czy­sty.

Wie­czor­ny wiatr igrał wło­sa­mi dziew­czy­ny, roz­wie­wał je ni­czym skrzy­dła bia­łe­go orła. Pach­nia­ły kwia­ty wia­nusz­ka. Ułan od­wza­jem­nił uścisk. Na­resz­cie po­czuł się bez­piecz­ny. Spo­koj­ny… Teraz… już po wszyst­kim. Już nie bę­dzie bólu, wycia ran­nych, wi­do­ku krwi po­le­głych.

Już nigdy wię­cej…

– Kim je­steś? – za­py­tał ostat­ni raz dziew­czy­nę.

 Unio­sła głowę. Jej błę­kit­ne oczy pa­trzy­ły na Ułana z mi­ło­ścią i… wdzięcz­no­ścią.

– Je­stem Pol­ską – od­po­wie­dzia­ła.

 Za­chód słoń­ca roz­lał się czer­wie­nią na wzgó­rzu, za­pa­lił ko­ro­ny drzew, jak nie­gdyś sza­ble idą­ce­go do szar­ży szwa­dro­nu. Za­szu­mia­ły brzo­zy, nucąc pie­śni o daw­nych dniach. Wiatr roz­dmu­chał ostat­nie od­ci­śnię­te na piasz­czy­stej dro­dze ślady koń­skich pod­ków.

 Znik­nął Ułan i dziew­czy­na.

Zo­stał prze­rdze­wia­ły, prze­strze­lo­ny hełm. Garść łusek na li­zje­rze lasu. Zgu­bio­na pod­ko­wa. Wia­nu­szek z po­lnych kwia­tów.

 I pa­mięć.

 O wiel­kich czy­nach. Ale i o ma­łych hi­sto­riach. O bo­ha­te­rach na­zwa­nych i tych bez imie­nia. Nie o licz­bach, da­tach, sta­ty­sty­kach. O lu­dziach. O zwy­kłych lu­dziach.

 Bo liczy się tylko pa­mięć…

 

 

Żoł­nie­rzom 18. Pułku Uła­nów Po­mor­skich

po­le­głym pod An­go­wi­ca­mi, Nie­ży­cho­wi­ca­mi,

Mosz­cze­ni­cą, Lich­no­wa­mi, Paw­ło­wem,

Ra­cław­ka­mi, Ster­no­wem, Lo­ty­niem,

Kro­jan­ta­mi, Drzy­ci­miem, Gród­kiem,

Bu­kow­cem i Grupą.

 

Koniec

Komentarze

Cześć, Mar­Ba­cu!

 Nie mógł na­zwać jej pięk­ną.

Jest tam zbęd­na spa­cja przed aka­pi­tem.

 Wy­ję­ła z jego ręki hełm,

Tu rów­nież.

 Znik­nął Ułan i dziew­czy­na.

I tu.

 

Kie­dy się wy­peł­ni­ły dni

i przy­szło zgi­nąć la­tem,

pro­sto do nie­ba czwór­ka­mi szli

żoł­nie­rze z We­ster­plat­te.

Tak mi się sko­ja­rzy­ło. To zresz­tą było nie­da­le­ko.

Pięk­ny hołd zło­żo­ny bo­ha­te­rom. Myślę, że tego nam trze­ba, tych okru­chów pa­mię­ci o lu­dziach, któ­rzy roz­pły­nę­li się w hi­sto­rii. W pod­sta­wów­ce będąc klą­łem na naszą Hi­sto­ry­cę, która ka­za­ła się uczyć nad­pro­gra­mo­wo o hi­sto­rii lo­kal­nej. Teraz, po la­tach, widzę, że zro­bi­ła wię­cej dla mo­je­go mia­sta, niż robią ko­lej­ni sa­mo­rzą­dow­cy, a wiersz z po­mni­ka na cmen­ta­rzu znam na pa­mięć – wy­re­cy­tu­ję o każ­dej porze dnia i nocy.

Tech­nicz­nie, oprócz dro­bia­zgów wyżej wy­mie­nio­nych, nie przy­cze­pię się do ni­cze­go.

Gdy­bym przy­szedł tu po fan­ta­sty­kę, to może i czuł­bym się za­wie­dzio­ny, czy cho­ciaż nie do końca usa­tys­fak­cjo­no­wa­ny. Ale że przy­sze­dłem po czy­tel­ni­cze emo­cje, to wy­cho­dzę z wy­pię­tą pier­sią i… no chyba z dumą.

Dzię­ku­ję, po­zdra­wiam i po­le­cam ;)

Nie za­bi­ja­my pie­sków w opo­wia­da­niach. Nigdy.

Dzię­ku­ję ser­decz­nie za miłe słowa :) po­praw­ki na­nio­sę na kom­pu­te­rze, na te­le­fo­nie nie ogar­nę.

Tekst jest na­pi­sa­ny bar­dzo spraw­nie. W bi­blio­te­ce forum NF lą­do­wa­ły wie­lo­krot­nie shor­ty i opo­wia­da­nia gor­sze warsz­ta­to­wo. Nie wie­dzieć czemu, opo­wia­da­nie ko­ja­rzy mi się z prozą Prusa. Kwie­ci­sty, wznio­sły styl, per­so­ni­fi­ka­cja oj­czy­zny i szczyp­ta dy­dak­ty­zmu w po­łą­cze­niu z dość prze­wi­dy­wal­nym prze­bie­giem akcji z ła­two­ścią mo­gły­by lo­ko­wać ten tekst w pod­ręcz­ni­ku dla szkół pod­sta­wo­wych z ję­zy­ka pol­skie­go… 

Krót­ko mó­wiąc – nie po­ry­wa, ale jest na tyle do­brze na­pi­sa­ny i na tyle zgrab­nie speł­nia cel, dla ja­kie­go po­wstał, że był­bym gotów oddać na niego swój głos “bi­blio­tecz­ny”, o ile mam taką moż­li­wo­ści i przy­po­mnę sobie jak to się ro­bi­ło ;)

Dzię­ku­ję si­lver_ad­vent :)

Cześć!

 

Bar­dzo po­ru­sza­ją­cy i smut­ny tekst. Na­pi­sa­ny na tyle ład­nie, że zde­cy­do­wa­nie na bi­blio­te­kę za­słu­gu­je.

 

– Ale tam nie miało być Niem­ców[+.] –  Ułan szep­tem pró­bo­wał prze­ko­nać zwie­sza­ją­ce się nad nim niebo. Błę­kit­ne jak… jak otok na ro­ga­tyw­kach jego pułku.

„Nie, dziew­czy­no. Tylko na śmierć.” – po­my­ślał.

Dzię­ku­ję, Ali­cel­lo :)

No cóż, ra­czej nie gu­stu­ję w tek­stach opie­wa­ją­cych bitwy i od­da­ją­cych hołd uczest­ni­kom tych­że, ale ro­zu­miem Twoją po­trze­bę po­dzie­le­nia się zna­jo­mo­ścią zda­rzeń z prze­szło­ści. I muszę po­wie­dzieć, że mimo pew­nej pa­te­tycz­no­ści, opo­wia­da­nie czy­ta­ło się cał­kiem do­brze.

 

jakby ro­zu­mia­ło groź­bę, wierz­gnę­ło no­ga­mi. → Masło ma­śla­ne – wierz­gać można wy­łącz­nie no­ga­mi.

 

czy­stą bielą za­wsty­dzi­ła­by śnieg. Dziew­czy­na wsty­dli­wie na­cią­gnę­ła… → Czy to ce­lo­we nie­mal po­wtó­rze­nie?

 

„Nie, dziew­czy­no. Tylko na śmierć.” – po­my­ślał. → „Nie, dziew­czy­no. Tylko na śmierć”. – po­my­ślał.

Krop­kę sta­wia­my po za­mknię­ciu cu­dzy­sło­wu.

 

Je­stem Puł­kow­ni­kiem. → Dla­cze­go wiel­ka li­te­ra?

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Re­gu­la­to­rzy, dzię­ku­ję za prze­czy­ta­nie opo­wia­da­nia i po­praw­ki :) na kom­pu­te­rze je wpro­wa­dzę, te­le­fo­nem nie ogar­niam por­ta­lu… Przy pul­kow­ni­ku uży­łam wiel­kiej li­te­ry, żeby uho­no­ro­wać kon­kret­ne­go puł­kow­ni­ka, Ma­sta­le­rza, do­wód­cę 18 pu. Nie wiem czy po­praw­nie i słusz­nie, to był taki li­te­rac­ki spon­tan ????

Mar­Bac, do­my­śli­łam się, że wiel­ką li­te­rą od­da­łaś honor rze­czo­ne­mu puł­kow­ni­ko­wi, tak jak wiel­ką li­te­rą ho­no­ro­wa­łaś ano­ni­mo­we­go ułana. Tylko jak w tym ukła­dzie wy­glą­da wy­po­wiedź:

Je­stem Puł­kow­ni­kiem. Rot­mi­strzem. Po­rucz­ni­kiem i sze­re­go­wym. Je­stem całym puł­kiem.

Czy sze­re­go­wym i ca­łe­mu puł­ko­wi nie na­le­żą się ho­no­ry?

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Fak­tycz­nie, warto po­pra­wić i wszyst­kim dać wiel­kie li­te­ry :) dzię­ki (Widzę, że w po­przed­nim po­ście pro­gram zmie­nił emo­ti­ko­nę na sze­reg cham­skich zna­ków za­py­ta­nia :p miała być emot­ka za­wsty­dzo­nej małp­ki, wy­szło obu­rze­nie… ;) )

Bar­dzo pro­szę, Mar­Bac. Miło mi, że mo­głam się przy­dać. :)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Do­brze na­pi­sa­ne, ale jak dla mnie za wy­so­kie C.

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Smut­ne. Pięk­ne. Wzru­szy­ło.

 

Cie­ka­wy tekst, miły w czy­ta­niu oraz mocno uczu­cio­wy. Ra­czej nie w moim stylu, ale do­ce­niam po­rząd­ne wy­ko­na­nie oraz pre­zen­ta­cję te­ma­tu.

Mocny więc to kon­cert fa­jer­wer­ków.

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Cześć

 

Ułan od­piął pasek  ka­bu­ry fu­te­ra­łu. Zwle­ka­jąc, wy­su­nął rę­ko­jeść brow­nin­ga.

Fu­te­rał to ra­czej na skrzyp­ce ;]. Pi­sto­le­ty nosi się w ka­bu­rach. Za brow­nin­ga duży plus :D. Visów nie wy­star­czy­ło dla wszyst­kich. 

 

Po­dzwa­nia­nie munsz­tu­ków

Tu nie je­stem pe­wien, ale uła­nie uży­wa­li chyba sa­mych wę­dzi­deł, a nie munsz­tu­ków. Bar­dziej mi się ko­ja­rzy z hu­sa­rią, niż z XX w. Ale mogę się mylić ;]. 

 

Całe opo­wia­da­nie na­pi­sa­ne po pro­stu pięk­nie. Sty­li­sty­ka, rytm, sama kanwa wy­da­rzeń po­wo­du­ją, że cięż­ko się ode­rwać. Nie mo­głem się po­wstrzy­mać i prze­czy­ta­łem trzy razy :D. 

Gra­tu­lu­ję i po­zdra­wiam

M.

Je­stem ban­dzior! Świr! Sa­dy­sta! Nie­po­praw­ny opty­mi­sta!

Ko­ala­75, No­Whe­re­Man, dzię­ki za prze­czy­ta­nie i ko­men­ta­rze :) Mor­der­co jed­nak z wiel­kim ser­cem – cie­szę się, że do­star­czy­łam Ci tylu emo­cji. Co do uwag – uży­wa­no munsz­tu­ków, jak naj­bar­dziej. Przed wojną w Pol­sce ka­bu­rę na­zy­wa­no fu­te­ra­łem i uży­wa­no tylko tego okre­śle­nia (przy­go­to­wu­jąc się do pi­sa­nia po­wie­ści czy­ta­łam sporo przed­wo­jen­nych re­gu­la­mi­nów woj­sko­wych ) . Dzię­ku­ję jed­nak za spo­strze­gaw­czość :) i chyba po­win­nam trzy razy po­dzię­ko­wać, więc dzię­ku­je, dzię­ku­je, dzię­ku­je :) po­zdra­wiam!

Nie prze­pa­dam za te­ma­ty­ką mi­li­tar­ną, ale na­pi­sa­ne ład­nie.

Cho­ciaż czy­tam ostat­nio “Na Za­cho­dzie bez zmian” i tam wojna jest przed­sta­wio­na cał­kiem ina­czej. Bar­dziej wia­ry­god­nie, IMO.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Fin­klo, dzię­ku­ję za ko­men­tarz. Opo­wia­da­nie ce­lo­wo nie jest "wia­ry­god­ne". Miało być fan­ta­stycz­ne, tro­chę po­etyc­kie. Wia­ry­god­na jest moja po­wieść, która uka­za­ła się nie­wiel­kim na­kła­dem, a o którą wciąż wal­czę, by po­ka­zać ją szer­sze­mu świa­tu. Tam jest wojna bez po­ezji….

Nowa Fantastyka