
Chwała Betującym!
Uprzedzam o kilku wulgaryzmach i zapraszam do lektury. :-)
Chwała Betującym!
Uprzedzam o kilku wulgaryzmach i zapraszam do lektury. :-)
Gnał, nie zwracając uwagi na przeszkody leśnych ostępów. Po kilku drobnych kontraktach nadchodziła upragniona audiencja. Frid Claudus nie szczędził więc dropiatego wierzchowca. Zwierzę pędziło jak w transie, niesione działaniem wzmacniacza – substancji godnej bogów i królów, nie bez kozery nazywanej w półświatku „księżniczką”. Wynaleziona niedawno, uszlachetniała wszystkich, którzy zdecydowali się ją poślubić.
Las Gaary stanowił istne morze drzew, od lat nieporuszane wiatrem, pachnące wilgocią i dzikim ziołem. Tylko gdzieniegdzie można było natrafić na stary wykrot lub zdradliwą ścieżkę. Nie istniała jednak szybsza droga, aby przedostać się do domeny rodu Colonna. Frid nie szukał zaś rozwiązań bezpiecznych.
Naraz koń zaczął parskać i energicznie potrząsać łbem. Jeździec sięgnął do sakwy, gdzie trzymał resztki księżniczki, po czym wydał z siebie potok słów nie mniej szpetnych od portowej kurtyzany. Worek okazał się dziurawy, a cała bezcenna zawartość przepadła w czasie galopu. Claudus zaklął ponownie i w przypływie wściekłości uderzył pięścią w koński grzbiet. Zwierzę wierzgnęło, a świat zawirował jak po ostrej popijawie.
*
Ocknął się z bolącą głową i zadrapaniem na policzku. Szczęśliwie nie uderzył w drzewo, jedynie zahaczając podczas lotu o wystające gałęzie. Rozmasował nabrzmiałe miejsca i rozejrzał się po okolicy. Nigdzie nie spostrzegł cętkowanego wierzchowca, który najwyraźniej nie zamierzał już mieć do czynienia z porywczym młodzieńcem.
Frid wspomniał pospieszne opuszczenie najmowanej izby. Trzy razy zawracał, by sprawdzić, czy dobrze zapieczętował wejście. Spokoju nie dawała mu kwestia dogaszenia paleniska pod alembikiem, lecz na magiczne zamknięcie drzwi zużył stanowczo za dużo księżniczki. Resztę wzmacniacza spakował do znoszonej sakwy. Został kiedyś zapewniony, że kiesa przynosi szczęście, ale bogowie najwyraźniej wymienili kostki do gry. W efekcie zgubił się, bez proszku przy duszy, w lesie, do którego docierał wyłącznie powiew złej sławy.
Pozostało sięgnąć do korzeni. Zanim nastała era zaklęć wspomaganych, wszystko odbywało się znacznie bardziej klasycznie. Musiał tylko zaczerpnąć ze źródła i poczuć ból, który przewyższał inne boleści. Nie bez przyczyny księżniczka robiła furorę, nawet wśród znamienitych czarodziejów. Jedynie garstka profesorów zadekowała się za uniwersyteckimi murami, pomstując na upadek obyczajów. Claudus odrzucał ich dogmatyzm, uważając wzmacniacz za największy wynalazek w historii. Teraz nie miał wyboru. „Zawsze wierni, zawsze na czas” – rodzinne motto kołatało mu w głowie.
W ekstremalnej sytuacji postanowił działać, jak podręcznik przykazał. Przyjął pozycję lotosu. Wyciszył myśli, po czym błyskawicznie skoncentrował się na powietrzu wokół i ziemi pod nim, sięgając coraz głębiej w poszukiwaniu źródła. Zaczerpnął, jednak przypływ energii wstrząsnął nim jak przy ataku epilepsji. Spróbował poluzować niematerialne więzy, lecz bezskutecznie. Wykrzyczał zaklęcie osłony, ale głos wdarł się z powrotem do gardła. Claudus runął na plecy.
Nagle z jego ciała wystrzelił słup różnobarwnego blasku, dosięgając sklepienia niebios. Przez okolicę przeszedł odświeżający podmuch, którego w Lesie Gaary nie doświadczono od dziesiątek lat. Drzewa zakołysały się dostojnie, zatrzeszczały gałęzie. Frid nie czuł już bólu. Jego umysł ogarnęła nicość.
*
Znaleźli go leżącego jak kłoda, której dorysowano szarozielone oczy. Trzech mężczyzn szło ku niemu powolnym krokiem.
Dwaj mieli na sobie ubrania pełne zaschniętych plam, co w połączeniu z nieogolonymi twarzami, zaciśniętymi ustami i mieczami przy bokach tworzyło wizerunek typowych najemników. Ich towarzysz wyłamywał się z powyższego schematu. Niższy i znacznie szczuplejszy, prezentował szyk i bogactwo. Na szyi nosił łańcuch z inkrustowaną zawieszką w kształcie ośmioramiennej gwiazdy. Symbolu przynależnego adeptom czarnej sztuki, wywołującego u pospólstwa uczucie nabożnej czci połączonej ze strachem.
Czarnoksiężnik wyjął białą substancję z puzderka i rozsypał ją na śródręczu. Szybkimi pociągnięciami zaaplikował całość do nozdrzy, otrząsnął się jak pies po wyjściu z jeziora i rozkazał:
– Podchodzimy ostrożnie.
– Leży jak trup. Ciachnę go i po zabawie – odparł jeden z żołdaków. – Co ty na to, Jaspis?
– Tylko tyle, że jesteś idiotą. Ten trup wywołał niemałe zamieszanie. Muszę go sprawdzić.
Frid próbował wstać, ale jedyne co mógł zrobić, to przewrócić oczami. Zamknął więc powieki, przeklinając bezgłośnie chwilę, kiedy spakował cały towar do sparciałej sakwy. Czekał na sztych, lecz usłyszał perlisty śmiech.
Jaspis złapał się za podbrzusze, tłumiąc kolejne wybuchy wesołości. Wyglądał, jakby przedobrzył z księżniczką. Opanował się jednak momentalnie, łykając haust powietrza.
– Bogowie! Prymus w swojej szanownej osobie! Taki porządny i zawsze przygotowany. A teraz leżysz jak zwalony kloc. I na czyjej jesteś łasce, co? Starego druha, któremu nie dałeś odpisać na zielarstwie. Z którego dworowałeś sobie po egzaminach z przemiany. No, Prymus, moi kompani tylko czekają, by podziurawić twoją przemądrzałą skórę – trajkotał jak przekupka, gestykulując na wszystkie strony.
Claudus nie mógł ani odpowiedzieć, ani wzruszyć ramionami. Jak padł, tak leżał i nic nie wskazywało, by stan ten miał ulec zmianie. Mógł jedynie obserwować żołdaków, którzy zgrzytali zębami i pochrząkiwali coraz głośniej. Nie uszło to uwadze Jaspisa.
– Dobra, przestańcie klekotać zębami, bo wam wypadną do reszty – powiedział czarnoksiężnik. – Sandor, masz tu trochę proszku. Wetrzesz to w dziąsła Prymusa. I niech ci przez pusty czerep nie przejdzie myśl, żeby samemu to wciągnąć. Zaklęcia nie rzucisz, a dostaniesz tylko przeklętego słowotoku. Co w twoim wydaniu może być nader żenujące.
– Czemu sam tego nie zrobisz, czarowniku? – odparł najemnik.
– Prymus wywołał coś z tej przeklętej ziemi i nie wiem, jak zareaguje na księżniczkę. Chcę go jednak popytać o to i owo, więc jakbyś uprzejmie zajął się tym, do czego predestynuje cię twoja psia natura, to będę niezwykle wdzięczny!
Sandor wykonał rozkaz, wsmarowując księżniczkę pod wargę Claudusa, który odzyskał funkcje życiowe.
– Chyba muszę ci podziękować, Gallo – wystękał po chwili Frid, wstając ociężale.
– O, to się jeszcze okaże. Mów mi Jaspis, tak może zyskasz trochę mojej sympatii. Nowe imię, nowy ja. A teraz wyjaśnisz, co cię sprowadza akurat teraz do Lasu Gaary.
– Wody…
– Dajcie mu wody – burknął czarnoksiężnik.
W stronę Claudusa poleciał bukłak, który trafił w brzuch i upadł na ziemię. Frid z trudem podniósł naczynie, a następnie zaczerpnął życiodajnego płynu, bardziej się oblewając, niż pijąc.
– Słuchaj, miałem naprawdę zły dzień. Pytaj, ale…
– Co tu robisz? – przerwał Jaspis. – Tylko bez kluczenia! Mam w sobie wystarczająco dużo proszku, aby cię solidnie przesondować.
– Pędziłem na ważne spotkanie. Koń się wściekł i mnie zrzucił w tym zasranym lesie. Spróbowałem starej szkoły i skończyłem jako warzywo.
– Wybrałeś się w ten zasrany las bez księżniczki?
– Miałem dziurawą sakwę…
Opowieść Claudusa została przerwana przez salwy śmiechu. Jaspis klepał się po udzie, a najemnicy rechotali niczym żaby w sadzawce.
– Dobra, a teraz powiesz, do kogo tak prędko chciałeś dotrzeć. Mniemam, że może mnie to wielce zainteresować.
Frid rozejrzał się powoli. Sytuacja nie napawała optymizmem. W żadnym z sześciorga łypiących na niego oczu nie dane mu było dostrzec choć cienia sympatii. A mógł swego czasu pozostać w katedrze magii stosowanej. Kilka lat noszenia ciężkich zwojów za profesorami i użerania się z ich podagrą, ale w zamian ciepła posadka. Ciągnęło go jednak ku przygodom.
– No, mów! – krzyknął Jaspis. – Albo pogadasz ze stalą!
– Jechałem do Wdowy.
– Głośniej!
– Gallo, daj mi spokój – mruknął Claudus.
Czarnoksiężnik spiorunował go wzrokiem, pogładził cechowy medalion, po czym syknął:
– Spokój? Zabawa dopiero się zaczęła. Sandor, Ferenc, powieście pana Prymusa na gałęzi. Tylko solidnej. Musi utrzymać pychę wielkości dorodnego smoka.
Claudus próbował coś dodać, ale Sandor uderzył go na odlew, a Ferenc poprawił kopniakiem w podbrzusze. Ten dzień przynosił Fridowi moc wrażeń, głównie bolesnych.
– Gotowy, by się pohuśtać? – zapytał Jaspis.
– Czego chcesz?
– Teraz? Jedynie cię powiesić. Robisz dla konkurencji i nigdy cię nie lubiłem. Jak widzisz, mam nawet jeden powód za dużo.
Sandor popchnął Claudusa w stronę potężnego judaszowca, zdobionego różem motylkowych kwiatów. Poprawił kopniakiem, aby jeniec nabrał wigoru, ale ten poleciał na twarz.
– Wstawaj – powiedział Ferenc. – Najgorsze czekanie. Załatwimy cię zawodowo.
Claudus ledwo powstrzymywał ciśnienie rozsadzające pęcherz. W głowie kołatała mu myśl o rzuceniu najprostszego zaklęcia przemiany, choćby w robaka, lecz odrzucił to jako niedorzeczność. Ostatnie czerpanie zakończyło się katastrofą, a otrzymana porcja księżniczki pozwalała jedynie na niemrawe chodzenie i mamroczącą artykulację.
Nie walczył, gdy wsadzali go na konia. Trząsł się, jakby miał zimnicę. Pęcherz nie wytrzymał i po nogawce oraz grzbiecie zwierzęcia pociekła strużka uryny.
– Ostatnie słowa? Może trzeba odwiedzić jakąś nadobną pannę, złożyć wyrazy współczucia i odegnać jej smutki? – zapytał Jaspis. – No, Frid, na pewno kogoś sobie przygruchałeś.
Claudus próbował przypomnieć sobie obraz Maddaleny. Myśli zbaczały jednak w innym kierunku. Rzucając uczciwą pracę, wyobrażał sobie, że szybko awansuje na kolejne szczeble przestępczej drabiny. Zagwarantować to miały nie tylko magiczne zdolności, ale także niezłomny charakter. Głębokie poczucie lojalności było jedynym, co wyniósł z rodzinnego domu. No może z wyjątkiem sparciałej sakwy, która przechodziła z pokolenia na pokolenie i która stanowiła przyczynę sprawczą całej tej awantury.
– Chce się do was przyłączyć! Pomogę wam! – wykrzyczał resztkami sił.
– A w czymże możesz nam pomóc? – zapytał czarnoksiężnik.
– Zaprowadzę was do kryjówki Alchemika! Tylko mnie zdejmij, wzmocnij i zrobimy taką rejzę, że opiszą nas w kronikach! – Frid wyrzucił to z siebie, odzyskując rezon.
– Jesteś pewien, że znasz drogę? Jeżeli mnie oszukasz…
– To mnie powiesisz – dokończył. – Dam ci też adres mojej Maddaleny. Nie pożałujesz!
– Dobra, zdejmijcie go – rozkazał Jaspis. – Jeden fałszywy ruch, a powieszę cię na krótkiej linie i dorzucę ćwiartowanie.
*
Wczesnowiosenne słońce powoli chyliło się ku zachodowi, a Frid miał przed sobą największe wyzwanie w życiu. Przeczesał brązowe, przykurzone włosy i spojrzał na nowych towarzyszy. Czarnoksiężnik przestępował z nogi na nogę, a najemnicy zręcznymi ruchami czyścili oręż. Od czasu czerpania las pachniał przejmującą świeżością, jakby bogowie przypomnieli sobie o tym zatęchłym kawałku świata.
– Rysuj. – Jaspis rzucił w Claudusa kawałkiem zwiniętego płótna.
– Drogę muszę wysondować. – Frid uśmiechnął się krzywo. – Trochę księżniczki i…
– Czyś ty zdurniał do reszty? Myślisz, że ot tak ci posypię? Żebyś się zmienił w rączego jelenia i spieprzył w gęstwinę? Czy tylko po to cię ściągałem, abyś za chwilę zawisnął? Lepsi od ciebie próbowali wysondować to miejsce!
– Jako szukacz osiągnąłem mistrzostwo. Dwa lata w Książęcej Służbie Skarbowej – odparował Claudus. – Chcesz okryć się sławą czy nadal dowodzić dwójką idiotów?
Jaspis spojrzał na najemników jak na kupę łajna. Wahanie trwało kilkanaście sekund.
– No, dobra – wycedził czarnoksiężnik. – Dostaniesz trochę zaufania na kredyt. Będziesz sondował, ale z mieczami po bokach. Gotowymi, by uciąć ci łapy.
– Pasuje! – odpowiedział Claudus.
Jaspis zażył księżniczki i wyrysował na ziemi ośmioramienną gwiazdę. Mamrotał przy tym inkantacje i żywo gestykulował. Po chwili obrys symbolu zapłonął turkusowym blaskiem.
– Wskakuj do środka. Ogień to tylko iluzja, ale zaklęcie rzucone wewnątrz zapisze się w moim medalionie. Gotowy?
Claudus potaknął. Wszedł na wyznaczone miejsce i roztarł porcję księżniczki. Szybka aplikacja substancji natchnęła jego krwiobieg do pracy na najwyższych obrotach. Nie potrzebował żadnego przedmiotu związanego z Alchemikiem, ponieważ wszystko, co niezbędne, krążyło już w trzewiach.
Tym razem moc przyszła gładko i bez niespodzianek. Recytował formułki, przesuwając wewnątrz umysłu fragmenty przestrzeni. Wizje przybierały na szybkości i sile, wdzierając się do mózgu jak klin w wysuszony pniak. Nie przestawał więc zrywać kolejnych warstw szaro-beżowej zasłony. Nagle zgiął się wpół. Targnęły nim torsje, ale zatrzymał substancję wewnątrz. Pozostał mu ostatni element, lecz natrafił na barierę. Wytężył myśli, ale odbił się od przeszkody i poleciał do tyłu. Żelazny chwyt Sandora uchronił go przed upadkiem.
Frid, spocony jak mysz w połogu, dyszał ciężko, opierając się na ramieniu najemnika. Próbował pozostać na nogach, ale dał za wygraną. Padł na listowie i przymknął oczy.
– Znalazłeś drogę? Mieli blokadę? – indagował Jaspis.
Claudus nie mógł wydobyć z siebie dźwięku. Dopiero gdy poczuł na dziąsłach gorzki posmak księżniczki, nabrał sił, by udzielić odpowiedzi.
– To chata niedaleko stąd. Chciałem się wedrzeć do środka, ale poczułem, jakbym wbiegł w ścianę – wypowiedział to na jednym oddechu. – Podaj bukłak – zwrócił się do Sandora.
Tym razem najemnik wręczył naczynie i Frid wypił kilka małych łyków, po czym zapytał:
– Ściągniemy wsparcie?
Jaspis podszedł do Claudusa i nachylił mu się do ucha.
– Wykluczone. Stawka jest za wysoka. Nie zapraszamy nikogo na rejzę.
– Dlaczego? – odszepnął Frid.
– Nie teraz. Wiem, że Alchemik szykował dużą dostawę dla Wdowy. Po to tu jesteśmy. Ale zamiast ganiać po lesie, zaczerpniemy ze źródła.
*
Do siedziby Alchemika jechali w milczeniu. Zaczął siąpić nieprzyjemny deszcz. Trzy odpowiednio ukierunkowane konie, niosące czterech jeźdźców, poruszały się kłusem, który w bardziej zagęszczonych rejonach lasu przechodził w stępa. Dotarli, gdy objęły ich nieprzeniknione ciemności.
Jaspis wyłożył zarys planu. Mieli udawać ludzi Wdowy, którzy przybyli w środku nocy, na rozkaz znanej z braku cierpliwości szefowej. W razie wpadki pozostawało mordować wszystko, co się porusza. Najemnicy przytaknęli bez zająknięcia.
– Nie podoba mi się ten pomysł – stwierdził Claudus. – Może jednak poprosisz o pomoc?
– Wybaczcie, ale musimy magicznie oczyścić zatoki. Pozbierajcie trochę szyszek do worka – odparł czarnoksiężnik, zwracając się do żołdaków, po czym pociągnął Frida za klapy znoszonego płaszcza.
Gdy odeszli wystarczająco daleko, Jaspis podał Claudusowi odrobinę księżniczki i sam zażył pół garści substancji.
– Pomyśl, że możemy mieć tego tyle, że nikt nam nie podskoczy. Zabierzemy towar i przejmiemy bandę.
– Ot tak?
– Znasz historię Bruttów? Wiesz, kto jest teraz głową rodu?
Claudus zaprzeczył.
– Kiedy zginął Alfred Brutta, Parszywy Książę, formalnie na czele familii stanęła Dolores, ukochana córeczka. Faktycznie przewodzi jednak Anzelm, który ubzdurał sobie, że Książę wycharczał mu testament na łożu śmierci. Dolores musi mieć męża, aby rządzić. Jej ojciec nic by takiego nie wymyślił, ale Anzelm ma posłuch i swoją maczugę, którą odrzuca zalotników. Jak zbiorę wystarczająco dużo księżniczki, to uratuję księżniczkę Dolores – westchnął. – Może nie wygląda jak z obrazka, ale jej posag to więcej niż nadobne lico.
– A ja? Robiłem dla Wdowy…
– Wyrwę Dolores z łap Anzelma i zostaniesz moją prawą ręką. Tylko pomóż mi złupić Alchemika. Wiem, że nigdy nie lubiłeś brudnej magii, ale w razie awantury dawaj wszystko, co masz. Trzymaj. – Zdjął wisior i wręczył go Claudusowi. – Jeżeli się rozdzielimy, wysonduj mnie. – Ucałował Frida w policzki i poszedł w stronę najemników. Wyszeptał zaklęcie, po czym ściana krzewów i cierni otaczająca siedzibę Alchemika się rozstąpiła. Czarnoksiężnik ruszył w stronę budynku pewnym krokiem, pogwizdując donośnie.
Claudus zamykał pochód. Z trudem powstrzymywał uśmiech. Wierzył, że bogowie nie bez przyczyny porzucili go w lesie i zesłali kompanię, w której mógł wreszcie udowodnić swoje zdolności.
Gdy zbliżyli się na mniej niż dziesięć kroków, drzwi chatki otworzyły się z hukiem. Po chwili dostrzegli osobliwą sylwetkę. Był to niewątpliwie humanoid, bo sunął ku nim na dwóch obutych nogach. W jednej z krótkich rąk trzymał zapaloną pochodnię. Jego masywne, lecz ludzkie cielsko drżało przy każdym kroku. Dekapitacja nadałaby mu wygląd w pełni człowieczy, ponieważ wyróżniała go głowa, a właściwie okazały łeb krokodyla. Osobnik przystanął i krzyknął:
– A cóż to za wędrowcy mnie raczyli odwiedzić o tak późnej porze? Mam nadzieję, że nie zbójcy to jacyś, bo ja uczciwy pustelnik.
Jaspis parsknął śmiechem, ale nie przerwał marszu, podchodząc niemal na odległość oddechu.
Krokodylogęby cofnął się odruchowo i odsłonił osiemdziesiątkę wypolerowanych zębów. Jednak momentalnie zrobił niewinną minę i wrócił do taksowania niespodziewanych gości.
– Spokojnie, panie pustelniku. Jesteśmy od Wdowy. Przysłała nas po to słynne zamówienie. Noc jest, deszcz leje, dajcie towar i już nas tu nie ma – powiedział Jaspis.
– Od Wdowy, powiadasz? Trochę mi się widzi, panie czarodzieju, żeście podejrzana hałastra – odparł człowiek-krokodyl.
– Oczywiście, że podejrzana. Kogo innego się wysyła na nocną eskortę księżniczki? I kto poza Wdową i jej ludźmi wie o tym miejscu?
W odpowiedzi usłyszeli chrząkanie i sapanie. Krokodylowaty świdrował ich źrenicami okrągłymi jak księżyc w pełni. W końcu zapytał:
– Diamenty macie?
Jaspis uśmiechnął się i wskazał na worek.
– Oto zapłata, ale najpierw sprawdzimy towar. Jest w środku?
– Wolnego! Czekacie tutaj.
Kiedy dwunożny krokodyl zniknął za drzwiami, Sandor i Ferenc wyjęli miecze, a Claudus rękę po kolejną porcję księżniczki. Ktoś zażartował z zielonej mordy, ktoś inny próbował naśladować tubalny ton gospodarza.
W końcu pojawiła się ona – powabna, o obfitych kształtach, zakutana w grube warstwy tkaniny. Postawiono przed nimi porcję księżniczki, za którą można było zdobyć pół królestwa. Zanurzony w jej wdziękach palec czarnoksiężnika długo brodził po sproszkowanych krągłościach, aby wreszcie zaczerpnąć ze źródła.
Po szybkiej aplikacji Jaspis nie mógł przestać potrząsać głową. Na przemian pociągał nozdrzami i prychał jak kot. Obserwował z rozżaleniem, jak krokodylowaty zawiązuje tobół.
– Widzę, że to pierwsza schadzka z nierozcieńczoną postacią. A teraz Kajman chce zobaczyć kamyczki.
Czarnoksiężnik skinął na Sandora, który trzymał napełnioną szyszkami sakwę. Najemnik powoli ruszył w stronę zielonogębego. Zbliżył się na odległość pięści i błyskawicznym ruchem cisnął workiem, unosząc miecz do cięcia. Za wolno. Haczykowate zęby wgryzły się już w przedramię, wyrywając mięso i kości. Kajman nie tracił czasu, porzucając wyjącego Sandora. Skoczył z szybkością kobry. Jaspis wywinął się unikiem, a krokodylowaty wleciał z impetem w Ferenca. Czarnoksiężnik zaczął inkantację, ale przerwał mu gwałtowny wybuch. Gryzący zapach wdarł się do nozdrzy.
Claudus stał bez ruchu, obserwując walczących. Nie mógł wydusić najprostszego zaklęcia. Widział, jak Ferenc wbija sztylet w łuskowaty pysk, by za chwilę zginąć rozszarpany krótkimi łapami Kajmana. Kątem oka dostrzegł zakapturzoną postać rzucającą w stronę Jaspisa podłużne naczynko, które odbiło się od wytworzonej przez czarnoksiężnika bariery. Nagle poczuł uderzenie i runął na wznak. Usłyszał krzyk, a po chwili wściekły trzepot skrzydeł. Kopnięcie gruchoczące nos zwieńczyło jego udział w rabunku.
*
Obudził się i zawył niczym zarzynane prosię. Chciał dotknąć nosa, ale ręce, podobnie jak nogi, spętano mu łańcuchami przytwierdzonymi do rachitycznej pryczy.
I wtedy ujrzał ją. Zgrabnie przechadzała się po izbie, nie mając na sobie nic poza giezłem. Jej czarne loki opadały na ramiona, a pomalowane kohlem oczy pogłębiały dzikość oblicza. Podeszła niespiesznie, kołysząc figlarnie tym, czym obdarzyła ją natura.
A potem nastąpiło uderzenie. Najpierw spoliczkowała go niedbale, a następnie zaczęła okładać pięściami z wściekłością, finalnie rozdrapując policzki i czoło. Gdy skończyła, dyszała ciężko, a po jej twarzy spływały czarne łzy.
– Chętnie bym cię zabiła – syknęła. – Ale Wdowa zażąda wyjaśnień. Po wszystkim poproszę o tę przyjemność. Przygotowałam miksturę, która zeżre cię od środka jak cmentarne robaki.
Dziewczyna odwróciła się na pięcie i wybiegła z budynku.
*
Tym razem pobudkę zapewniło chluśnięcie. Strugi wody obmyły poranioną twarz Claudusa, a przeraźliwe zimno zatrząsnęło ciałem. Błyskawicznie odzyskał świadomość. Wokół jego posłania zebrała się zaś niemała grupa osób chętnych do rozmowy.
Przewodziła Wdowa – kobieta w sile wieku, o posągowych kształtach i spojrzeniu jastrzębia. Gdy podniosła urękawicznioną dłoń, pozostali zamilkli. Vittoria Colonna wygładziła fałdy krwistoczerwonej sukni, po czym wydała rozkaz:
– Rozkujcie go!
Frid chciał uprzedzić wypadki i wszystko wytłumaczyć, ale świdrujące spojrzenia zgromadzonych skutecznie odbierały mowę.
– Od Anzelma czy książęcy? – zapytała Wdowa.
– Od w-a-a-a-s.
– On jest zdrowy na umyśle? Panie Dorf, proszę go zbadać.
– Nie, nie – zaprotestował Claudus.
– To wyjaśnij mi, chłopcze, dlaczego wziąłeś udział w napadzie na moje laboratorium, w kradzieży mojego towaru i zabiciu mojego pierdolonego krokodyla?!
– Kajman zginął?
– Zginął, kurwa twoja mać! Zginęła też księżniczka, więc lepiej zacznij śpiewać, bo Dorf przesonduje ci mózg i zmieni go w galaretę!
Claudus przedstawił całą historię, pomijając jedynie niewygodne szczegóły natury fizjologicznej. Wydało mu się, że przekonał panią Colonnę, ponieważ nie odczuł charakterystycznego ukłucia pod czaszką.
– Wyjdźcie wszyscy – zakomenderowała Wdowa. – Ciebie to nie dotyczy, Dorf – zwróciła się do niskiego mężczyzny, noszącego jadeitowy naszyjnik znamionujący rangę arcymistrza.
– Chłopcze, straciłam towar wart majątek. Musisz odzyskać tę paczkę. Ewentualnie mogę cię od razu oddać Alchemikowi. Dziewczyna chce ci się dobrać do dupy – kontynuowała.
– Zrobię… Nie boję się ni…
– To niedobrze. Ufam tylko ludziom, którzy odczuwają strach, zwłaszcza przede mną – przerwała Wdowa. – Widzę, że jesteś ambitny. Ambicja nie jest zła, ale sama ambicja nie wystarczy. Dostałeś wisior od kolegi, a on odleciał z moim towarem. Wysondujesz kolegę, a potem wrócisz w ich szeregi jak zbłąkana owieczka. Tam zabijesz Anzelma, wydasz mi jego bandę oraz towar oczywiście. W przeciwnym razie… Panie Dorf, poproszę sprawozdanie.
– Diogo Claudus, lat sześćdziesiąt, właściciel sklepu w Sienie, Daniela Claudus, lat dziewiętnaście, zamieszkała w Sienie, Maddalena…
– Wystarczy! – wykrzyknął Frid. – Zrobię to.
– Anzelm to nie lada wyzwanie, ale wystrzegaj się też książęcych szpicli, których pełno u Bruttów. U mnie zresztą zapewne podobnie – skwitowała Vittoria Colonna, po czym pozostawiła jeńca pod opieką służącego jej maga.
Marcel Dorf okazał się znakomitym uzdrowicielem, przywracając pogruchotany nos do pełnej sprawności. Dzięki temu Claudus mógł zażyć księżniczki i ustalić, gdzie znajduje się Jaspis. Resztki zapasów Alchemika tchnęły we Frida ogromne pokłady energii.
– Magię przemiany zna? – zapytał Dorf.
– Znam, ale…
– Podam formułę, aby jak najszybciej dotarł do substancji. Zaklęcia można użyć tylko na zwierzęciu. Dla człowieka przyniesie opłakane skutki. Im dłuższa przemiana, tym więcej zmian w mózgu.
*
Leciał więc na koniu zmienionym w smoka o jabłkowitych łuskach. Początkowo odczuwał przyjemne ciepło, jakby siedział obok ogniska. Z czasem jednak żar dawał się we znaki, parząc niczym węgle wrzucone za koszulę. Postanowił wytrzymać, nie bez pomocy księżniczki.
Wylądował na tyle daleko, by pozostać niezauważonym. Wypowiedział przekazane słowa i smoczy wierzchowiec powrócił do Wdowy.
Claudus ruszył dziarsko, choć ściskało go w klatce piersiowej. Otrzymał sporą ilość wzmacniacza, ale większość chciał zachować na niechybną walkę z Anzelmem. Pewność siebie miała być na razie jego jedynym orężem.
– Kim… – próbował zapytać jeden z wartowników.
– Morda w kubeł! – przerwał Frid. – Prowadź do szefa. To dzięki mnie Jaspis porwał księżniczkę.
Strażnicy spojrzeli po sobie. Jeden z nich zagwizdał przeciągle i po chwili przed bramą zebrała się spora zgraja obwiesi. Tłuszcza rozstąpiła się jednak momentalnie i Claudus mógł zobaczyć swoje przeznaczenie.
Przeznaczenie zmaterializowało się w wysokiego na ponad sześć i pół stopy mężczyznę, który szedł z ponurą miną, pocierając wilgotną od potu łysinę. Jego kalafiorowate uszy sugerowały, że stoczył więcej pojedynków, niż Frid pochłonął ciepłych obiadów. Jednak to chłystek miał zabić olbrzyma, zupełnie jak w bajkach.
– Mówi, że od Jaspisa – rzucił wartownik.
Wielkolud zaśmiał się i machnął ręką. Po chwili przyprowadzono czarnoksiężnika. Ten przedstawiał obraz nędzy i rozpaczy. Poszarpane ubranie, przygarbiona sylwetka i dziwny chód wskazywały, że nie wszystko poszło jak z płatka.
– Oto twój Jaspis!
– Krik-krik-krik! – wykrzyczał niedoszły wybawiciel uciemiężonych niewiast.
Odgłos powtórzył się kilka razy, dźwięcząc w uszach niczym uderzenie dzwonu.
Anzelm walnął czarnoksiężnika w brzuch, a Jaspis padł jak długi.
– Musi więcej odpoczywać – stwierdził olbrzymi mężczyzna. – A teraz ty, księżniczko. Jakoś cię nie lubię. Od razu widać, żeś za bardzo wymuskany na tę robotę.
– To ja wysondowałem kryjówkę Alchemika!
– Aha, czyli szukać potrafisz. Jak te miernoty ze skarbowego. A chciał Anzelm kiedyś pójść na legalne, chciał skończyć z losem bandyty. I co? Dochody się nie zgadzały, nasłali na Anzelma poborców. I takich jak ty obszarpańców. Szukać umiesz jak pies kiełbasę, to mam dla ciebie odpowiednie miejsce.
*
Smród odchodów i nieświeżego mięsa wwiercał się niczym gwóźdź wbijany w płat czołowy. Frid leżał z rękami splecionymi pod karkiem, rozmyślając o tym, kiedy bogowie odwrócą jego kartę. Pozbawiono go księżniczki, a to, co zaaplikował, aby ochłodzić ciało podczas przelotu, zdążyło już ulecieć z krwiobiegu. Zakładał, że Wdowa ma plan awaryjny. W innym przypadku pozostawało liczyć na cud.
I cud zmaterializował się w postać niepiękną, niezgrabną, z krzywym nosem i piegowatą facjatą. Dolores Brutta przykucnęła przy klatce, którą Claudus dzielił z psim towarzystwem.
– Wiesz, Jaspis był moją ostatnią nadzieją. Miał wrócić z wyprawy niczym prawdziwy książę. Oddałam mu, co najcenniejsze, a on teraz gdacze jak kura – rozpłakała się.
– Opowiedziałbym swoją historię, ale nie wiem, czy nieszczęścia innych działają na ciebie kojąco. Jaspis chciał cię uwolnić. Ja chciałem pomóc jemu.
– To teraz pomożesz mi. Otworzę klatkę, a ty wykończysz tego bydlaka.
– Przez dwa dni przyjąłem tyle proszku, że bez księżniczki mogę co najwyżej podłubać palcem w nosie.
– Dobrze, załatwię ci proszek, ale to potrwa.
Claudus przymknął oczy i zapadł w sen. Śniła mu się Maddalena. Oddawali się łóżkowym igraszkom. Wtem z gardła, uszu, oczu i innych otworów kobiety zaczęły wypływać ogromne ilości brunatnoczerwonej mazi. Chciał krzyczeć, ale krew wypełniła mu usta. Tracił oddech.
Wreszcie usłyszał stukanie w pręty i powrócił do żywych. Dolores przybyła w towarzystwie Jaspisa, który to machał rękami, to siadał jak nasrożony kogut. Co najważniejsze przyciągnęli tobół skradziony z laboratorium.
– Strażnikom zachciało się mieć mnie we dwóch, a Jaspis wykradł pakunek – zrelacjonowała Dolores.
– Krik-krik-krik – potwierdził czarnoksiężnik.
– Wciągnij, ile się da – kontynuowała dziewczyna. – Ta maczuga jest…
– Zgniotę go jak robaka! – przerwał Claudus, po czym zażył substancji i ruszył w stronę zabudowań, przypominając sobie wszystkie formułki, które mogłyby posłać Anzelma do ostatnich kręgów piekła. Obiecał sobie, że tym razem nie stchórzy. Czas upokorzeń miał dobiec końca.
Pierwszych kilku żołdaków rzucił w powietrze, jakby zamiast zgrai hardych bandytów stanęły mu naprzeciw latawce. Kolejnym czterem wślizgnął się do mózgu, nakazując przebicie własnymi mieczami. Reszta została zajęta walką z iluzjami maszkar, które pościągał dla każdego z odmętów bandyckich umysłów.
Anzelm przedzierał się przez tłum, torując sobie drogę kuksańcami. Co bardziej opornych odsuwał uderzeniem maczugi. Gdy dotarł do Claudusa, jego broń ociekała posoką.
Frid ułożył w głowie formułę rozszczepienia. Dotychczas użył jej tylko raz – podczas ćwiczeń na słomianym manekinie, co odchorował przez tydzień, kaszląc jak po zapaleniu płuc. Czuł jednak, że trzeba sięgnąć po środki ostateczne. Wytężył więc umysł do granic możliwości, po czym pchnął w stronę Anzelma wiązkę energii. Czas dla Claudusa zwolnił, jakby bogowie przyhamowali wskazówki zegara. Widział, jak powietrze faluje i zbliża się do celu. I za chwilę jak wielkolud odbija zaklęcie uderzeniem maczugi. Frid opadł na kolana.
– Dopóki trzymam tę panią, żadna magia się mnie nie ima – powiedział Anzelm. – Myślisz, że jesteś pierwszym magiosrajem, który próbował? – zaśmiał się na całe gardło.
Claudus popatrzył w niebo otępiałym wzrokiem i wykrzyczał:
– Bogowie! Usłyszcie mnie wreszcie! Zsyłacie na mnie kolejne plagi i nieszczęścia. Co wam uczyniłem, że mnie tak nienawidzicie? Chyba należy mi się trochę pomocy w tym smutnym jak…
*
W tym samym czasie, wysoko ponad głowami walczących, w niezadaszonym pomieszczeniu otoczonym mlecznobiałymi ścianami, czterech eleganckich mężczyzn wykładało z zapałem na stół karty zdobione rycinami roznegliżowanych niewiast. Kłócili się przy tym co niemiara.
– W piki, Stayman! Miałeś wyjść w piki!
– Cicho! Znów słyszę zawodzenie śmiertelników z trójki. Moja głowa zaraz eksploduje. Jacoby, zróbże coś z tym.
– Boskie interwencje to nie poranne bułki. Nie będę się wtrącał za każdym razem, gdy rozboli cię głowa!
*
– I co teraz, kmiotku? Bogowie nie odpowiedzieli. Nigdy nie odpowiadają, bo są po prostu wyssani z brudnych kapłańskich palców! – Anzelm zarechotał, unosząc maczugę w bluźnierczym geście.
Pozostali bandyci przyłączyli się do przywódcy, choć tylko nieliczni uśmiechali się bardziej niż zdawkowo.
Dolores obserwowała ich z fatalistyczną obojętnością.
Jaspis nie przestawał gardłować krik-krik-krik.
*
– Teraz krzyczą, że nie istniejemy!
– Zawsze tak krzyczą. Zawistowałeś jak oferma!
– Krzyczą, że jesteśmy brudasami.
– Takie słowa do dżentelmenów? Miarka się przebrała!
– Interwencja?
– Interwencja! Blackwood, dawaj to tęczowe dziadostwo, które wleciało wczoraj.
*
Anzelm zamachnął się, by zakończyć Claudusowy żywot, i w tym właśnie momencie wielobarwny słup energii uderzył olbrzyma prosto w potylicę. Wielkolud zachwiał się, ale utrzymał na nogach. Jednak zamiast planowanego ciosu, posłał promienisty uśmiech. Odrzucił maczugę i podniósł przeciwnika, tuląc go do siebie jak dawno niewidzianego członka rodziny.
Frid nie czekał, aż zginie, tym razem zgnieciony przez nadmiar serdeczności, tylko uderzył nasadą dłoni w podbródek Anzelma i wyswobodził się z uścisku.
– Zabij go! – wykrzyczała Dolores.
To już nie interesowało Claudusa. Miał dosyć. Chciał zapomnieć o wszystkim, najlepiej w jakimś portowym mieście i przy szpetnej kurtyzanie. Skoczył więc prędko w kierunku psiarni, gdzie pozostał tobół z księżniczką. Dopadł do proszku i pociągnął prosto z worka. Postanowił zaryzykować. Wykrzyczał usłyszane od Dorfa zaklęcie, kierując strumień mocy w swoją stronę. Wkrótce potem unosił w szponach pakunek, spoglądając z góry na Anzelma przytulającego kolejnych bandytów, na Dolores tupiącą nogami ze złością i na Jaspisa, który machał rękami niczym pensjonariusz zakładu dla obłąkanych.
*
Smocze skrzydła łopotały asymetrycznie jak żagle rwane huraganem. Czuł się największym spryciarzem tej części świata. Jeszcze chwila ucieczki, by wylądować i przywrócić ludzką postać bez ryzyka trwałych uszkodzeń. Choć nabycie odrobiny gadzich naleciałości nie wydawało mu się problemem. Wierzył, że z posiadaną ilością księżniczki może osiągnąć dowolnie obrany cel.
I w tym właśnie momencie ekstazy, prująca powietrze z niebotyczną prędkością strzała wbiła się w smoczą sempiternę, wywołując ryk, który zatrząsnął okolicą. Grot nasączony magicznym antyseptykiem powalił Claudusa prosto w lnianą sieć, wokół której czekał co najmniej tuzin zbrojnych. Środek antymagiczny usunął skutki zaklęcia. Frid, próbując uciec z zastawionej pułapki, wił się niczym plątanina węży, a z jego nozdrzy buchały smużki dymu.
– Wyjmijcie z saka gada, co utracił łuski – rozkazał przysadzisty mężczyzna. – I zabezpieczyć towar!
– Tak jest, panie poruczniku!
Trzej żołdacy wyciągnęli maga i lekkim szturchnięciem doprowadzili go przed oblicze dowódcy.
– Fridzie Claudusie, synu… i tak dalej – wymamrotał porucznik. – Przyjmijmy, że wyrecytowałem formułkę. Niniejszym aresztuję cię na podstawie artykułu pięćdziesiątego dziewiątego dekretu de Rico. Możesz mówić, ale nie zakładaj, że ktokolwiek zapamięta cokolwiek.
– Gdzie jestem? Kim jesteś? – odparł Claudus, wykasłując brudnoszarą mgiełkę.
– Jesteś w naszych rękach. A ja mam przyjemność zwać się Boreas Slavini, porucznik w służbie jego wielkoksiążęcej wysokości księcia Antoniego de Rico. Nadmienię dla porządku, że dwa dni temu jego dekretem zalegalizowano ketalis fencis, określaną przez was, bandytów, mianem księżniczki.
– Przecież była legalna. Profesorowie…
– To już spór dla jurystów. Teraz sytuacja jest jasna. Produkcja i dystrybucja została objęta prerogatywą książęcą. To zresztą naturalne. Księżniczka należy do księcia, nieprawdaż?
– A co to ma wspólnego ze mną?
– A to, że złapaliśmy cię z ilością zwiastującą nielichą karę, może nawet główną.
– Ale mówił pan porucznik, że produkcja i…
– Produkcja i dystrybucja oraz posiadanie ilości większej niż na użytek własny.
– Nic się nie da zrobić? – zapytał Frid błagalnym tonem.
– I tu trafiłeś w sedno. Na mocy stosownego upoważnienia mogę złożyć bezwarunkową ofertę wynikającą z artykułu sześćdziesiątego dekretu de Rico. Idziesz w koronę, panie Claudus! – Slavini uśmiechnął się szelmowsko. – Przyjmujesz tu i teraz albo oferta wygasa.
– Jaką koronę? Będę księciem?
– Będziesz denuncjatorem. Wydasz wszystkich z rodu Brutta, Colonna i ich popleczników. Jak o kimś nie wiesz, musisz być kreatywny, nieprawdaż? Decydujesz się czy pętamy w łańcuchy?
– Biorę! – wrzasnął Claudus. – Dostanę ochronę? Nową tożsamość? A moja rodzina?
– A tak, tak. Wrzucimy was do takiej chatki na totalnym zadupiu, skromnej, ale wygodnej. Z barierą antymagiczną. Wychód niestety na zewnątrz.
– Ale co ja tam będę robił?
– Dostaniesz inkaust i kilka arkuszy pergaminu. Spiszesz wspomnienia z przestępczej kariery. Mnóstwo skruszonych bandytów tak teraz robi. Jak będziesz kreatywny, na pewno odniesiesz sukces, nieprawdaż?
Powtórzę swoją opinię z bety. Bardzo dobrze wyszła ci narracja, akcja wartko prze naprzód, napędzają ją kolejne przeciwności losu, które spotykają Frida. Upadek z deszczu pod rynnę i znowu w deszcz, potem z patelni w ogień ani na moment nie nuży, bo kolejne fragmenty łączą się w zgrabną całość. Postacie są charakterystyczne, a dzięki zgrabnie napisanym dialogom czuć chemię między nimi. Na szczególną uwagę zasługuje również przedstawienie księżniczki, a raczej księżniczek (chociaż ta w sypkiej postaci wyszła ci najlepiej, poniższy cytat jest jednym z moich ulubionych:
W końcu pojawiła się ona – powabna, o obfitych kształtach, zakutana w grube warstwy tkaniny. Postawiono przed nimi porcję księżniczki, za którą można było zdobyć pół królestwa. Zanurzony w jej wdziękach palec czarnoksiężnika długo brodził po sproszkowanych krągłościach, aby wreszcie zaczerpnąć ze źródła.
Super! :) Przefrunąłem przez tekst jak ten smok, Mega zgrabnie napisane. Chętnie przeczytałbym książkę opartą na tym uniwersum. Rzadko kiedy po przeczytaniu opka mam tak, że nie za bardzo wiem co napisać, poza tym, że wyszło świetnie.
Idę nominować do biblioteki, bo zwyczajnie nie ma innej opcji :)
Fladrif, Mortecius
Jeszcze raz Wam bardzo dziękuję, ponieważ wspólnie z Shanti sprawiliście, że tekst nabrał ogłady. No i cieszę się, że opowiadanie przypadło do gustu. :-)
silver_advent
Cześć! To teraz ja nie wiem, co napisać, bo zaskoczyłeś mnie mocno. ;-) Napiszę więc po prostu: wielkie dzięki! Za polecenie do biblio i tak miły komentarz. Bardzo się cieszę, że aż tak Ci się spodobało. :-)
Chętnie przeczytałbym książkę opartą na tym uniwersum.
Przy moich mocach przerobowych, to pewnie bym skończył w kolejnym stuleciu. ;-) Natomiast chodzi mi po głowie pewien pomysł wykorzystujący dwie postacie drugoplanowe, które się tu pojawiły. Być może wrócę zatem do tego uniwersum, w formie opowiadania jednakże.
Dzięki raz jeszcze i pozdrawiam!
"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski
Bardzo ciekawie potraktowałeś motyw “księżniczki”. Dzięki niej magom nie grozi wypalenie zawodowe. ;) Zgadzam się z pozostałymi czytelnikami – stworzyłeś barwny i intrygujący świat ( szczególnie podobali mi się Kajman i Wdowa).
Pozdrawiam!
Hej, hej
Ładna opowiastka. Nie wiem, czy miało być humorystycznie z tym wpadaniem w coraz większe kłopoty, ale humoru nie odczułem. Nie przeszkadzało to w przyjemnej lekturze, ponieważ styl masz lekki i bardzo płynny. Księżniczek tu kilka, ale ta z proszku wyróżnia się najbardziej. Scena z bóstwami zajętymi grą trochę zaskoczyła swoją obecnością, ale deus ex machina w takim wydaniu jeszcze ujdzie.
Podobały mi się dialogi – całkiem naturalne i oddające klimat – oraz kreacja postaci – charakterystyczne i ciekawe, szczególnie Kajman. Zastrzeżenia miałbym jedynie do Jaspisa zbyt chętnie i łatwo godzącego się na oszczędzenie Claudusa, ale to drobny mankament.
Klikam, bo warto.
Lupus
Dzięki za komentarz. Cieszę się, że postacie i uniwersum podeszły.
Zanais
Dzięki za kilk i dobre słowa, szczególnie te o stylu, ponieważ przestawienie się ze stylu formalnego, którego używam w pracy, na lżejsze tory, wciąż nie jest takie proste. ;-)
Bardzo mnie cieszy, że historia podeszła. Humoru jakoś specjalnie tu nie ładowałem. Miała to być lekka satyra na opowiastki typu Jak zostałem gangsterem (plus coś jeszcze), ale raczej bez elementów stricte humorystycznych.
Motywacja Jaspisa, na którą zwróciłeś uwagę, pewnie nie wybrzmiewa tak, jak zamierzałem. Relacja tych postaci miała być nieco bardziej skomplikowana, ale musiałem wyciąć maczetą sporo znaków (tak z 15k). W zamyśle wieszanie było trochę na wyrost (jako reakcja na użycie dawnego imienia plus działo się to przy podwładnych, którzy w wersji rozszerzonej próbowali podważyć autorytet dowódcy), więc i uwolnienie (motywowane także chęcią zdobycia towaru) mogło wyjść ciut lepiej. ;-)
A bogowie to właśnie aluzja do deus ex machina, chociaż w tekście (w dialogach czy przemyśleniach bohatera) starałem się zwrócić na nich uwagę. Oczywiście przedstawienie ich jako brydżystów to kompletny absurd, który miał rozładować ton opowiadania. ;-)
Pozdrawiam!
"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski
Cześć!
Nie przepadam za fantasy, co bez wątpienia miało wpływ na odbiór tekstu. Miejscami trochę się gubiłem w natłoku wydarzeń, ale może to być spowodowane tym, że mój mózg – ostatnio w nie najlepszej formie – nie potrafi się odpowiednio skupić na tekście, który nie wchodzi z automatu do szuflady – interesujące. Najchętniej odpuściłbym sobie komentarz, żeby przez swoje uprzedzenia nie skrzywdzić Autora, ale z racji, że przeczytałeś moje teksty, to należy Ci się on jak psu buda.
Zabrakło mi kilku zajmujących opisów i wrzuconych mimochodem informacji o świecie, mamy tylko to, co jest niezbędne dla fabuły, co z jednej strony jest słuszne, ale z drugiej ogranicza świat do niezbędnego minimum. Akcja idzie sprawnie i odbiorcy, którzy poszukują w opowiadaniach rozrywki mogą być w pełni zadowoleni, ale ja chciałbym jeszcze coś dodatkowego, czego – być może przez własną nieuwagę – w Twoim tekście nie znalazłem.
Styl masz klarowny i dobrze sobie radzisz z dialogami. Postacie wykreowane są na zadowalającym poziomie. Moim zdaniem trochę szkoda, że rozwiązujesz akcję interwencją bogów, bo to dobry moment na wymyślenie czegoś oryginalnego, co wyróżniłoby Twoje opowiadanie. Choć, przyznaję, owa interwencja pasuje do lekko humorystycznego tonu opowieści.
Podsumowując: dobrze napisane, wartkie opowiadanie, w którym zabrakło mi czegoś, co odróżniłoby je od innych dobrze napisanych i wartkich opowiadań.
Cześć!
Tempo mamy tu dość szybkie, mocno stawiasz na akcję. Ma to swoje dobre strony: trudno się u Ciebie nudzić, nie ma zamulania, starasz się wpleść w opowiadanie całkiem sporo zdarzeń. Są też oczywiście i gorsze: czasem brakuje trochę “wypełnienia scen” – obszerniejszego wyłożenia reguł świata, realiów, całej otoczki jaka towarzyszy bohaterom. Nie powiem, żeby mi to zepsuło wrażenia z lektury, bo czytało się przyjemnie (zwłaszcza, że tekst jest lekki). Tym nie mniej u mnie to zawsze jest tak, że jestem ciekaw wykreowanego świata, więc i bez marudzenia na ten brak wypełnienia obejść się nie mogło. ;-)
Podoba mi się pomysł na interpretację tematu konkursu. Jest dość niekonwencjonalny, a że niekonwencjonalność lubię, to chyba tłumaczyć za bardzo nie muszę. :)
Stawiasz tutaj na lekkość. Gdzieniegdzie przeplatasz ją wstawkami humorystycznymi. To generalnie zaleta opowiadania: lekkość zawsze uprzyjemnia lekturę, fajnie pomaga jej nadać określone tempo. A przy okazji taki tekst mniej od czytelnika wymaga, co ułatwia “płynięcie” z daną historią. Tym nie mniej te pojawiające się incydentalnie wstawki humorystyczne są jakby nierówne. Nie wyglądają na planowane, raczej wstawione okazyjnie i to bywa trochę mylące, bo jednak ciężko do końca ocenić, czy obcuje się z tekstem humorystycznym, czy może zwyczajnie lekkim.
Zatrzymał mnie jeden moment na początku (prawie na początku), kiedy Jaspis bardzo łatwo zgadza się na propozycję bohatera. Wydaje mi się, że tutaj przejście było jakby zbyt szybkie, ta scena potrzebowała chyba ze dwóch, trzech wymian zdań więcej przed zgodą Jaspisa, żeby ją nieco uwiarygodnić. Może to przez limit?
Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków
Palaio
Cześć!
Dzięki, że jednak dodałeś komentarz i dobrze, że jesteś szczery. Wyraziłeś konkretną opinię, bez złośliwości i to jest super. Same pochwały byłyby większym problemem niż komplet negatywów (tym bardziej, jakbyś czynił to w ramach „rewanżu”). ;-)
Historia miała zaś posiadać drugie dno. Jeden z Czytelników (z bety) wpadł na to, co autor miał na myśli, lecz to nie oznacza, że przekaz jest klarowny. Nie miałem więc zamiaru wymyślić tylko klasycznego fantasy, natomiast w tym anturażu czuje się na razie najbezpieczniej (choć wiem, że nie każdy taką otoczkę lubi). ;-)
Pozdrawiam!
CM
Hej!
Również Tobie dziękuję za opinię (ed.: i za klik :-)). Limit faktycznie sprawił, że kilka relacji mogło nie zagrać tak, jak zaplanowałem.
Tekst nie miał być humorystyczny, raczej lekki, ponieważ na razie to maks, jaki jestem w stanie wykrzesać. ;-) A pierwsze opowiadanie, które wyprodukowałem, miało nieco dziwną kompozycję, więc tym razem chciałem, aby było bardziej standardowo.
Opisów nie lubię zaś (albo inaczej – dopiero się do nich przekonuję), stąd nie ma ich dużo. Trochę w myśl zasady Elmora Leonarda, który twierdził, że „opuszcza te części, które czytelnicy pomijają”. ;-) Wiem, że nie każdemu to pasuje, ale (być może jeszcze) inaczej nie umiem.
Jak już wspomniałem w poprzedniej odpowiedzi, w tym stylu i klimacie (fantasy, lekki ton, mało opisów) czuję się najbezpieczniej i sprawdzam, czy jestem w stanie napisać coś w miarę strawnego. ;-) Skoro odbiór jest w zasadzie pozytywny, może uda mi się wymyślić coś z innej bajki. Choć czasu na to wszystko brakuje. ;-)
Pozdrawiam!
Alicella
Witam i pozdrawiam, bo cóż innego mogę napisać. :P
"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski
Filipie, Drogę na skróty przebyłam z ogromną przyjemnością i mimo że wydarzenia następowały w dość zawrotnym tempie, zdołałam śledzić szaloną akcję z należytą uwagą. Przygody Frida, choć zaskakujące i wstrząsające, zostały opowiedziane ze stosowną dozą przedniego humoru, a to sprawiło, że lektura była jeszcze przyjemniejsza.
Bardzo spodobała mi się Twoja księżniczka, zwłaszcza że wystąpiła w postaci sproszkowanej, a bogowie-dżentelmeni, choć wystąpili w epizodzie, nad wyraz przypadli mi do gustu. Nie bez pewnego zadowolenia zoczyłam w tekście sempiternę. ;D
Filipie, jestem przekonana, że poprawisz usterki, więc pozwalam sobie, drogą na skróty, udać się do klikarni.
Symbolu przynależnego adeptom czarnej sztuki, wywołującego u pospólstwa… → Symbolem przynależnym adeptom czarnej sztuki, wywołującym u pospólstwa…
…jedyne co mógł zrobić, to wywrócić oczami. → …jedyne co mógł zrobić, to przewrócić oczami.
– Ostatnie słowa? Może trzeba odwiedzić jakąś nadobną pannę, złożyć wyrazy współczucia i odegnać jej smutki? – powiedział Jaspis. → Raczej: …zapytał Jaspis.
Wizje przebierały na szybkości i sile… → Chyba miało być: Wizje przybierały na szybkości i sile…
…poruszały się kłusem, który w bardziej zagęszczonych rejonach lasu przechodził w stępa. → …przechodził w stęp.
Tu znajdziesz odmianę słowa stęp.
…ruszył w stronę budynku pewnym krokiem, pogwizdując doniośle. → Chyba miało być: …pogwizdując donośnie.
Za SJP PWN: doniosły «mający wielkie znaczenie, odgrywający istotną rolę»
Gdy podniosła urękawicznioną dłoń… → Gdy podniosła urękawiczoną dłoń…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Regulatorzy
Witam i serdecznie dziękuję za komentarz oraz za udanie się do klikarni. :-)
Cieszę się przede wszystkim, że udało się wyłapać sempiternę, ponieważ została użyta, że się tak wyrażę, z dedykacją. Pozostała część opinii również wprawiła mnie w niemałe zadowolenie. :D
Dziękuję za poprawki. Mam jednak dwa dodatkowe pytania o poprawność, ponieważ te akurat wyrażenia dokładnie sprawdzałem przed publikację (być może nie do końca należycie). ;-)
…poruszały się kłusem, który w bardziej zagęszczonych rejonach lasu przechodził w stępa. → …przechodził w stęp.
Odmianę sprawdziłem tutaj. Być może dawniej tak ten wyraz odmieniano (całe wyrażenie Przeszedł w stępa siedziało mi na tyle mocno w głowie, że odmiana w stęp wydała mi się nienaturalna). ;-)
Gdy podniosła urękawicznioną dłoń… → Gdy podniosła urękawiczoną dłoń…
Stąd mi wyszło, że urękawicznioną będzie również poprawnie (a ładniej brzmiało).
I jedną wątpliwość:
Symbolu przynależnego adeptom czarnej sztuki, wywołującego u pospólstwa… → Symbolem przynależnym adeptom czarnej sztuki, wywołującym u pospólstwa…
Wydało mi się, że ten równoważnik odwołuje się do wyrażenia w kształcie ośmioramiennej gwiazdy (bo to gwiazda jest właśnie symbolem), a więc użycie dopełniacza jest prawidłowe, ale być może się mylę (i trzeba użyć wskazanej przez Ciebie odmiany, ponieważ mamy odwołanie do wyrażenia z zawieszką). Pytam, bo znacznie naturalniej brzmiało mi użycie dopełniacza. ;-)
Pozostałe poprawki oczywiście uwzględniam w te pędy. :-)
Pozdrawiam!
"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski
Odmianę sprawdziłem tutaj. Być może dawniej tak ten wyraz odmieniano (całe wyrażenie Przeszedł w stępa siedziało mi na tyle mocno w głowie, że odmiana w stęp wydała mi się nienaturalna). ;-)
Filipie, nie zwykłam dyskutować z Narodowym Korpusem Języka Polskiego. Gdybym jednak miała powiedzieć, co zrobiły konie dotychczas biegnące kłusem, użyłabym biernika (kogo? co?) i rzekłabym, że nagle przeszły w stęp.
Stąd mi wyszło, że urękawicznioną będzie również poprawnie (a ładniej brzmiało).
Rękawiczką, w której nie ma literki „n”, urękawiczyłabym dłoń. Skoro jednak rękawiczki szyje rękawicznik, to pewnie można ją i urękawicznić. ;)
Wydało mi się, że ten równoważnik odwołuje się do wyrażenia w kształcie ośmioramiennej gwiazdy (bo to gwiazda jest właśnie symbolem), a więc użycie dopełniacza jest prawidłowe…
Napisałeś: Na szyi nosił inkrustowany wisior z zawieszką w kształcie ośmioramiennej gwiazdy. Symbolu przynależnego adeptom czarnej sztuki, wywołującego u pospólstwa… a ja zapytałam: czym była gwiazda? I wychodzi mi, że była Symbolem przynależnym adeptom czarnej sztuki, wywołującym u pospólstwa…
Filipie, nie umiem inaczej/ lepiej/ jaśniej wytłumaczyć, dlaczego zaproponowałam takie właśnie poprawki, ale, posadziwszy sempiternę w wygodnym fotelu, bardzo się cieszę, że reszta opinii sprawiła Ci zadowolenie. ;D
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Ciekawe to opowiadanie, lekko napisane, wciągające. Nawet nie wiem kiedy je skończyłam. Bawiłam się nieźle. Świetnie poprowadzona narracja i genialnie wpleciony humor. Przeczytalabym więcej w tym stylu :-)
"Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to, co już masz w sobie" C. Ruiz Zafon
Regulatorzy
Dziękuję za dodatkowe wyjaśnienia.
Zastanowię się jeszcze chwilkę, jak to finalnie zapisać, a tymczasem życzę udanego wypoczynku w wygodnym fotelu. :-)
Lothorien_leaf
Dziękuję Ci za tak miły komentarz. :-)
"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski
Filipie, dziękujemy obie – ja i sempiterna. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Interesujący pomysł na księżniczkę. Czyżby to taka magiczna forma heroiny? ;-)
Mam wrażenie, że mocno ciąłeś, żeby zmieścić się w limicie. Z tego powodu sceny nie wybrzmiały odpowiednio, wkradła się odrobina chaosu. No, piłka latała tak szybko, że nie nadążałam z kręceniem głową.
Scenka z bogami zabawna, równia pochyła bohatera niepokojąca.
Babska logika rządzi!
Finkla
Cześć! Dziękuję za tak szybką wizytę oraz komentarz, rzecz jasna.
Interesujący pomysł na księżniczkę. Czyżby to taka magiczna forma heroiny? ;-)
Ekspertem od heroiny zdecydowanie nie jestem, choć wydaje mi się, że nos i dziąsła nie są podstawowym sposobem jej aplikacji (i chyba efekty też nieco inne). :P
Mam wrażenie, że mocno ciąłeś, żeby zmieścić się w limicie. Z tego powodu sceny nie wybrzmiały odpowiednio, wkradła się odrobina chaosu.
Tak, było ostro cięte, ale uważam, że sumarycznie zrobiło to tekstowi dobrze (oprócz jednej sceny, która wyszła za mało wyraziście), ponieważ zyskał na szybkości, która powinna (w założeniu przynajmniej) dobrze wybrzmieć, mając na uwadze kontekst historii.
Wydaje mi się również, że związek przyczynowo-skutkowy został zachowany, ale mogę się mylić.
No, piłka latała tak szybko, że nie nadążałam z kręceniem głową.
To mogłaś się poczuć jak bohaterowie po księżniczce, lecz bez skutków ubocznych (mam nadzieję, że bez). :P
Scenka z bogami zabawna…
Cieszę się, że podszedł ten greps. ;-)
…, równia pochyła bohatera niepokojąca.
W tym cały sens. ;-)
Pozdrawiam!
"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski
Bez skutków ubocznych. Chyba że w długim okresie coś wyjdzie albo okaże się, że jestem uzależniona. ;-)
Babska logika rządzi!
Cześć!
To opowiadanie chyba lepsze niż tamto wcześniejsze. Konwencja pokrewna, ale nie było tu na szczęście w jednym garnku krasnoludów, papierosów, policjantów z włóczniami i eksplodujących elfów. Spora swoboda, wigor i taka niefrasobliwa inwencja – to istotny atut (choć też pewien kłopot).
Pozdrawiam!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Iwo
Cześć!
Dzięki za komentarz, tym bardziej że raczej nie jesteś tak zwanym targetem dla tego rodzaju opowieści. Beztroska inwencja jest zaś chyba tym, na co obecnie mnie stać. A i mam nadzieję, że to opowiadanie faktycznie lepsze niż tamto wcześniejsze. ;-)
Pozdrawiam!
Krokus
No powitał Jurora, przed którym tyle jeszcze roboty. :P
"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski
Napisane tak, że czyta się szybko i równie szybko zapomni. Pozdrawiam
Cześć
Gnał, nie zwracając uwagi na przeszkody leśnych ostępów.
Trochę mi się potknęło. Zaproponuję:
Gnał przez leśnie ostępy, nie zważając na przeszkody.
Zwierzę pędziło jak w transie, niesione działaniem wzmacniacza – substancji godnej bogów i królów, nie bez kozery nazywanej w półświatku „księżniczką”.
Tu też bym odwrócił informację. np. …pędziło jak w transie, niesione działaniem “księżniczki”. Wzmacniacz – substancja godna bogów i królów, nie bez kozery była tak nazywana.
Brzmi bardziej intrygująco? ;]
Frid nie szukał zaś rozwiązań bezpiecznych.
Dlaczego? To ważne :D.
Rozmasował nabrzmiałe miejsca i rozejrzał się po okolicy.
Hmm? A cóż mu tak nabrzmiało? :P
„Zawsze wierni, zawsze na czas” – rodzinne motto kołatało mu w głowie.
Fajne :D. Śmiechłem! Rodzina służyła w Wojskach Obrony anToniego!
Znaleźli go leżącego jak kłoda, której dorysowano szarozielone oczy. Trzech mężczyzn szło ku niemu powolnym krokiem.
Weź pod uwagę perspektywę, jaką ustawiają te dwa zdania. Pierwsze z perspektywy kogoś, kto patrzy na bohatera, a drugie zupełnie przeciwnie. Czytelnik ma takie uczucie nieprzyjemnego przeskoku.
zaciśniętymi ustami i mieczami
poprzy bokach tworzyło wizerunek typowych najemników.
Na szyi nosił inkrustowany wisior z zawieszką w kształcie ośmioramiennej gwiazdy.
Tu troszkę brakuje info z jakiego materiału był ten wisior i czym był inkrustowany. Do tego wisior z zawieszką to trochę masło z masłem :P.
Czarnoksiężnik wyjął białą substancję z puzderka i rozsypał ją na śródręczu.
To śródręcze wywołuje u mnie dość osobliwe skojarzenia. Czemu nie na dłoni?
Zbliżył się na odległość pięści
Odległość oddechu jeszcze jak Cię mogę, ale to? Nie łapię :/
Haczykowate zęby wgryzały się już w przedramię, wyrywając mięso i kości.
Jak dajesz czasownik w formie ciągłej, to od razu tempo spada. Jak chcesz to przedstawić dynamicznie to krótko i dosadnie:
Haczykowate zęby wgryzły się w przedramię. Wyrwały mięso od kości.
spętano mu łańcuchami przytwierdzonymi do rachitycznej pryczy.
Za SJP:
rachityczny
1. «słabo rozwinięty, wątły lub lichy»
2. daw. «mający objawy krzywicy»
Vittoria Colonna wygładziła fałdy krwistoczerwonej sukni, po czym wydała rozkaz
Dobre, dobre :]. Nie tak sławni jak Borgio, ale fajny ester egg.
Kolejnym czterem wślizgnął się do mózgu, nakazując by przebili się
przebiciewłasnymi mieczami.
Widać, że walczyłeś z siękozą, ale tu akurat bym zostawił.
– Ale mówił pan porucznik, że produkcja i…
– Produkcja i dystrybucja oraz posiadanie ilości większej niż na użytek własny.
Normalnie Młodzi Wilcy :D
Całość fajne :D. Przeczytałem z przyjemnością, a to co tam wyskrobałem to detale. Ciekawie zbudowałeś fabułę. Zupełnie nie mogłem przewidzieć, jak się potoczy, a to rzadkość, zwłaszcza teraz. Opko pozytywnie się wyróżnia.
Powodzenia w konkursie. Trzymam kciuki :D.
pozdro
M.
Jestem bandzior! Świr! Sadysta! Niepoprawny optymista!
Koala75
Dzięki za komentarz. Szybkość czytania oceniam jako dużą zaletę i spełnienie przyjętego założenia (jak wspominałem wyżej, łączy się to z wydźwiękiem historii).
A czy ktoś zapamięta coś po lekturze? Myślę, że i tacy się znajdą (tak śmiałą tezę mogę postawić, mając na uwadze kilka opinii, które się już pojawiły). W ostateczności w pamięci może pozostać mniej typowe ogranie konkursowego motywu, bo to tekst na konkurs jednak.
Pozdrawiam.
Morderco
Cześć!
Dzięki za uwagi. Sporo (jak nie wszystkie ;-)) bardzo celnych, ale niektóre chyba zbyt daleko ingerują w tekst, abym to zmieniał już teraz, zanim to zobaczą i ocenią wszyscy jurorzy.
Ogłoszą wyniki, przyjrzę się raz jeszcze i pewnie powprowadzam większość. Na razie zmienię tylko to, co jest robotą edytorską, a nie istotną poprawką stylistyczną (Twój styl zresztą podziwiam, więc tym bardziej dziękuję, że rzuciłeś okiem na moją pisaninę).
Z szacunku odniosę się do niektórych uwag, żeby nie było, że tylko czołem po ziemi zamiatam. ;-)
Frid nie szukał zaś rozwiązań bezpiecznych.
Dlaczego? To ważne :D.
Miało wybrzmieć z tekstu. Był na swój sposób ambitny (aż za bardzo). ;-)
Rozmasował nabrzmiałe miejsca i rozejrzał się po okolicy.
Hmm? A cóż mu tak nabrzmiało? :P
A w łeb się piznął, coś tam więc musiało nabrzmieć. :P
Czarnoksiężnik wyjął białą substancję z puzderka i rozsypał ją na śródręczu.
To śródręcze wywołuje u mnie dość osobliwe skojarzenia. Czemu nie na dłoni?
Przekombinowanie. Chciałem pokazać, że substancję można aplikować w ten sposób, ale faktycznie można było prościej.
Zbliżył się na odległość pięści
Odległość oddechu jeszcze jak Cię mogę, ale to? Nie łapię :/
Chodziło o odległość, kiedy można zadać cios ręką, ale faktycznie mało to obrazowe.
spętano mu łańcuchami przytwierdzonymi do rachitycznej pryczy.
Za SJP:
rachityczny
1. «słabo rozwinięty, wątły lub lichy»
2. daw. «mający objawy krzywicy»
W znaczeniu lichej. Mocno mi się kojarzy połączenie tego przymiotnika z meblem, więc i do pryczy pasowało, ale teraz już taki pewny nie jestem. ;-)
Vittoria Colonna wygładziła fałdy krwistoczerwonej sukni, po czym wydała rozkaz
Dobre, dobre :]. Nie tak sławni jak Borgio, ale fajny ester egg.
Super, że się udało wyłapać.
– Ale mówił pan porucznik, że produkcja i…
– Produkcja i dystrybucja oraz posiadanie ilości większej niż na użytek własny.
Normalnie Młodzi Wilcy :D
XD
No i Twój komentarz o żołnierzach Antka – rozbawił mnie do łez. :D
Super, że fabuła nie okazała się przewidywalna. Miał to być właśnie taki rollercoaster, a szybkości nadało ostre cięcie z totalnej surówki.
Jako że pierwsze opowiadanie, które wysmarowałem, miało dość specyficzną kompozycję, więc tu chciałem postawić na wydarzenia, bohaterów, czyli coś standardowego, ale nie do końca ogranego. Niektórym siadło bardziej, innym mniej, ale bardzo się cieszę, że znalazłeś się w pierwszej z tych grup.
Dzięki za całość i pozdro!
"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski
Cześć
Z szacunku dla Twojego szacunku, pozwolę sobie skomentować Twoje komentarze do moich komentarzy :D
Frid nie szukał zaś rozwiązań bezpiecznych.
Dlaczego? To ważne :D.
Miało wybrzmieć z tekstu. Był na swój sposób ambitny (aż za bardzo). ;-)
Dobry pomysł. Tylko zauważ proszę, że teraz zostawiasz Czytelnika z taką urwaną myślą. Gdybyś dodał miękki sygnał na końcu, to czytelnik wiedziałby, że coś się dzieje, np:
Frid nie szukał zaś rozwiązań bezpiecznych. Przynajmniej nie dzisiaj/ Nie leżało to w jego naturze/Był na to zbyt ambitny – do wyboru, do koloru ;].
A w łeb się piznął, coś tam więc musiało nabrzmieć. :P
Nabrzmiałe ma dość erotyczne konotacje. Zaproponowałbym np. obolałe, ew. spuchnięte :P
W znaczeniu lichej. Mocno mi się kojarzy połączenie tego przymiotnika z meblem, więc i do pryczy pasowało, ale teraz już taki pewny nie jestem. ;-)
Pierwsze skojarzenie mam z roślinnością. Możesz podmienić po prostu na lichy.
Miał to być właśnie taki rollercoaster, a szybkości nadało ostre cięcie z totalnej surówki.
No to: panie prezesie, melduję o wykonaniu zadania :] . Wyszło, co miało wyjść.
pozdro
M.
Jestem bandzior! Świr! Sadysta! Niepoprawny optymista!
Cześć!
Dobry pomysł. Tylko zauważ proszę, że teraz zostawiasz Czytelnika z taką urwaną myślą. Gdybyś dodał miękki sygnał na końcu, to czytelnik wiedziałby, że coś się dzieje, np:
Frid nie szukał zaś rozwiązań bezpiecznych. Przynajmniej nie dzisiaj/ Nie leżało to w jego naturze/Był na to zbyt ambitny – do wyboru, do koloru ;].
Fersztejen. :-) Dopiszę po wynikach.
Nabrzmiałe ma dość erotyczne konotacje. Zaproponowałbym np. obolałe, ew. spuchnięte :P
No, na takie konotacje to nie wpadłem. :D
No to: panie prezesie, melduję o wykonaniu zadania :] . Wyszło, co miało wyjść.
Panie prezydencie, odmeldowuję się na zasłużony urlop. :P
"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski
Całkiem niezłe :) Co prawda musiałam przeczytać dwa razy, bo gnasz z fabuła niczym Frid przez ostępy i nie mogłam nadążyć, ale podobało mi się. Pomysł na księżniczkę doskonały, poleciałeś w zupełnie odjechane tematy, a jednocześnie na czasie i na dodatek to wciąż fantasy – z czarami, smokami i takie tam. No, kurde, super :) Nagłe zmiany w życiu bohatera bardzo dynamiczne ;) Podobała mi się interwencja boskich dżentelmenów :)
No, fajne :)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Amon
Hej, gif idealnie dobrany do wydźwięku opowiadania. ;-)
Pozdrawiam!
Irka
Człowiek wraca z urlopu, a tu takie miłe słowa. Bardzo się cieszę, że historia podeszła, nawet jeżeli potrzebna była dwukrotna lektura.
A szybko być musiało, skoro motywem przewodnim jest aplikacja substancji, która raczej nie wywołuje stanu zamulenia. ;-) I super, że greps z bogami się Tobie spodobał. To fragment, który budził moje największe wątpliwości w kontekście odbioru, ale jednocześnie motyw, którego byłem skłonny najmocniej bronić. ;-)
Pozdrawiam i raz jeszcze dziękuje za miły dla oka komentarz. :-)
"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski
Fabularnie fajnie – Frid wpada w coraz większe kłopoty, wszystko idzie nie po jego myśli – choć czasami postaci za łatwo się ze sobą zgadzają. Postacie ciekawe, ale mogłyby być bardziej różnorodne (w pamięć zapadła mi jedynie Wdowa). Relacje między postaciami z potencjałem, bo każdy z Fridem tu w jakiś sposób rywalizuje, coś od niego chce, zmusza go do współpracy – to działa, ale jest z tym pewien problem, o którym niżej.
Dialogi, moim zdaniem, brzmią nieco sztucznie i są trochę przegadane. Postacie dzielą się z Fridem swoimi troskami, historiami, posiadanymi informacjami zupełnie jakby byli serdecznymi przyjaciółmi. A nie są. Współpracują ze sobą, bo muszą. Mówią rzeczy, które może i są często niezbędne do zrozumienia postaci i ich motywacji (a więc są potrzebne czytelnikowi), ale nie grają mi jakoś w świecie przedstawionym.
Co do przegadaności dialogów, to nie mówię, że każdy teraz ma posługiwać się pomruknięciami i równoważnikami zdania, bo to druga skrajność, ale też nie każdy może być gadułą ;)
Żeby nie być gołosłownym:
– Rysuj. – Jaspis rzucił w Claudusa kawałkiem zwiniętego płótna.
– Drogę muszę wysondować. – Frid uśmiechnął się krzywo. – Trochę księżniczki i…
– Czyś ty zdurniał do reszty? Myślisz, że ot tak ci posypię? Żebyś się zmienił w rączego jelenia i spieprzył w gęstwinę? Czy tylko po to cię ściągałem, abyś za chwilę zawisnął? Lepsi od ciebie próbowali wysondować to miejsce!
W tych pięciu zdaniach (w tym czterech pytaniach) mamy po prostu odmowę. Na pewno dałoby się to wyrazić krócej.
– Jako szukacz osiągnąłem mistrzostwo. Dwa lata w Książęcej Służbie Skarbowej – odparował Claudus. – Chcesz okryć się sławą czy nadal dowodzić dwójką idiotów?
Przechwałki z pierwszych dwóch zdań można połączyć. A ostatnie zdanie jest nieco niebezpiecznym wyzwaniem rzuconym Jaspisowi – w końcu on tu dowodzi, a Frid jest właściwie tylko jeńcem. Niżej, jaki to rodzi problem.
Jaspis spojrzał na najemników jak na kupę łajna. Wahanie trwało kilkanaście sekund.
– No, dobra – wycedził czarnoksiężnik. – Dostaniesz trochę zaufania na kredyt. Będziesz sondował, ale z mieczami po bokach. Gotowymi, by uciąć ci łapy.
Jaspis (za) łatwo zgodził się na propozycję Frida. Brzmi to jakby równorzędni partnerzy ubili deal. Czy tak miało być?
Pogrubione zdania właściwie mówią to samo, a co więcej, myślę, że i bez nich by się ta wypowiedź obyła. W końcu zdania “Będziesz sondował” samo w sobie oznacza zgodę.
– Pasuje! – odpowiedział Claudus.
A to dobitnie pokazuje, że ubili równorzędny deal.
Wydaję mi się, ze takich prostych “pasuje’ czy “dobrze” parę w tekście było, a można się bez nich obyć. Lepiej niech postacie robią, a nie mówią, że będą robić.
Opowiadanie podobało mi się. Podejmujesz fajną tematykę, budujesz klimat opowieści o świecie przestępczym – dokładnie to, co lubię. Z niecierpliwością więc czekam na następne teksty ;)
PanDomingo
Cześć!
Dziękuję bardzo za opinię i cenne uwagi dotyczące dialogów. Na pewno wezmę to pod uwagę podczas kolejnej wprawki.
Wydaje mi się zaś, że relacja Frid-Jaspis stała się niestety ofiarą ostrego cięcia z wersji reżyserskiej. W zamyśle Jaspis miał być faktycznie trochę gadułą, stąd mogło wyjść przegadanie. Nadto jego stosunek do Frida miał być niejednoznaczny, z uwagi na łączącą ich przeszłość (lekko zarysowaną jedynie), ale pójście na skróty relację spłyciło i być może dlatego niektóre dialogi wyszły mało naturalnie.
Cieszę się jednak, że mimo tych niedostatków sumarycznie się podobało, choć największe dzięki za konstruktywną krytykę, bo każdy oczywiście potrzebuje pochwały, ale dla osób początkujących dobrze uargumentowane zastrzeżenia to podstawa. ;-)
Z niecierpliwością więc czekam na następne teksty ;)
To bardzo miłe. :D Niestety cierpliwość jest wymagana, bo czas na spokojne pisanie to u mnie towar deficytowy. ;-)
"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski
Cześć,
Komentarz ten został napisany jeszcze przed wstawieniem komentarza z jurorskim obrazkiem, zatem do tego momentu w tekście mogły zajść zmiany, których już nie śledziłem.
Gratuluję, Wiju! Nie uśmierciłeś żadnego psa! Będzie się to za Tobą ciągnąć jak… hmm… no na pewno nie jak „Droga na skróty”, bo opko pędziło na złamanie karku ;) Ale po kolei…
Chyba najbardziej zabrakło mi kreacji świata. Opisów jest mało, choć próbowałeś wpleść je w te nieliczne wolniejsze fragmenty. Bohaterowie są ok, ale bez szału, za to niestety nieco się w pewnym momencie pogubiłem – jak to w dobrej intrydze, jest wiele stron konfliktu i nie wiem czy w pewnym momencie nie straciłeś nad tym kontroli, albo zabrakło nieco miejsca na opanowanie tej nawałnicy.
Mówi się, że początkujący pisarze największy problem mają z krzywdzeniem swoich bohaterów. Zdecydowanie początkujący nie jesteś, bo mam wrażenie, że z dziką przyjemnością popychałeś Frida pod kolejne ostrza losu. Fabuła jest dobrą stroną tekstu, choć, jak już wspomniałem, od pewnego momentu pędzi niemiłosiernie. Wszystko (tak mi się wydaje) spina się w jedną całość. Skąd ta uwaga w nawiasie? Z już wspomnianej nawałnicy bohaterów i stron konfliktu – nie wiem czy wszystko dobrze odczytałem ;)
Ujęcie tematu konkursowego za to na naprawdę dobrym poziomie. Ciekawy pomysł, do tego dobrze umotywowany w treści – wiadomo dlaczego tak bardzo chcieli księżniczkę uwolnić. A jak to bywa w takich sytuacjach, musiało być pod górkę i jest. Można też się doszukać innych księżniczek, bo właściwie przez cały tekst Frid jest w opałach. Zatem motyw konkursowy wielowymiarowy i pomysłowy.
Wykonanie techniczne to kolejna sprawa, która mówi, że nie jesteś już początkującym pisarzem. Aczkolwiek nie jest tak, że nie może być lepiej. Pióro jest lekkie, ale bywały niewielkie zgrzyty. Do tego mam wrażenie, że rozsiałeś po tekście wyszukane przymiotniki, choć po prawdzie nie odegrały właściwie żadnej istotnej roli. Ot, takie ozdobniki, ale jednak świecące w tekście na jaskrawy róż.
Cóż tu pisać w podsumowaniu, dobry to tekst. Usatysfakcjonowany wychodzę, więc chwilę po tym jak skończę to pisać – sypnę w komentarzu kwiatkiem.
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
ześć, FilipWij! Bardzo Ci dziękuję za udział w konkursie.
Początek opowiadania zapowiadał klasyczną gangsterską przygotówkę, ale potem pojawiły się bardzo ciekawe elementy, które dodały opowiadaniu nieco głębi. Pomysł na księżniczkę jest bardzo oryginalny, a i ratowanie było konkretne. Trochę dłużyła mi się rozmowa w lesie, myślę, że można było ją nieco skrócić. Podobało mi się, że w miarę rozwoju fabuły ten świat stawał się coraz bardziej fantastyczny. Jest to spójna bardzo dobrze opowiedziana historia, zwierająca zwroty akcji i wzbudzająca zainteresowanie fabułą. Boska interwencja, choć sama w sobie bardzo mi się podobała, to jednak sprawia wrażenie zbytniego ułatwienia bohaterowi zadania i gdyby to opowiadanie było poważne, to takie posunięcie uznałabym za mało interesujące, tutaj jednak pasuje. Na zakończenie wyciągnąłeś jeszcze biurokratyczne motywy i wprowadziłeś ciekawy zwrot akcji. Ogólnie opowiadanie czytała się przyjemnie, a pod względem technicznym jest dobrze.
Wyróżnienie Alicelli
Zdecydowanie spodobała mi się pomysł na boska interwencję, to taki dodatkowy smaczek, który zdecydowanie dodał opowiadaniu sarkastycznego uroku.
Hej, Jurorzy!
Dzięki wielkie za przyjemne dla oka opinie i jeszcze raz za wyróżnienie. Jako że dzisiaj zaplanowane mam wieczorne spotkanie na najwyższym szczeblu, toteż odpowiem jutro nieco bardziej szczegółowo. ;-)
Pozdrawiam!
"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski
Spośród innych opowiadań konkursowych wyróżniają Twoją pracę, Filipie, dwie rzeczy. Podczas gdy inni postawili na księżniczki raczej w postaci ludzkiej, namacalnej i osobowej, u Ciebie pojawia się ona w postaci sproszkowanej, jako magiczny koks (tutaj muszę wtrącić, bo przeczytałem komentarze, heroiny nie wciera się w dziąsło!). Po drugie, jak rzadko w tym konkursie, kompletnie nie byłem w stanie przewidzieć kierunku, w jakim poprowadzisz fabułę i z każdym kolejnym epizodem byłem mile zaskakiwany. Te dwie rzeczy, wraz z przystawkami w postaci nienachalnego, lekkiego humoru i ładnego języka sprawiają, że wyszło Ci bardzo smakowite danie.
Chciałbym poświęcić trochę miejsca w swoim komentarzu językowi, ponieważ wyjątkowo przypadł mi do gustu, a niektóre momenty wyszły naprawdę zgrabnie („Został kiedyś zapewniony, że kiesa przynosi szczęście, ale bogowie najwyraźniej wymienili kostki do gry.”). Piszesz tak, jak trzeba, wiesz, kiedy trochę się słowami pobawić, a kiedy postawić na prostotę i lekkość. Uprzyjemniło mi to lekturę jak w mało którym konkursowym opowiadaniu.
Nie marnujesz też miejsca na zbędne opisy, stawiając wszystko na jedną kartę, czyli wartko płynącą akcję. I chociaż należę do opisowców i lubię docenić kunsztowne, ładne opisy, to u Ciebie ich potencjalny brak mi nie przeszkadzał, a nawet pomagał. Nie wiem, czy zrobiłeś to intencjonalnie, czy też wymusił taki zabieg bezlitosny limit – tak czy inaczej, jest okej.
Co do wartkości akcji natomiast mam jedno zastrzeżenie – momentami płynęła ona za szybko i znowuż może to być sprawka paskudnego limitu. Na szczęście zjawisko takie odnotowywałem tylko czasami i nie było ono w stanie zakłócić poważnie odbioru opowieści.
Zaprezentowałeś jedną z ciekawszych konkursowych prac, przede wszystkim ze względu na interpretację konkursowego tematu oraz zgrabne opisanie wydarzeń. Bawiłem się przednio i starałem się nie skrzywdzić Cię zanadto swoją boską punktacją :D
Niech Ci Nil zawsze wylewa obficie i łaskawie. Bardzo dziękuję za partycypację w konkursie.
Dziękuję również za opinię boskiego jurora z Egiptu. Dzięki raz jeszcze za organizację, bo wszystko przebiegło bardzo sprawnie.
Krokus
Gratuluję, Wiju! Nie uśmierciłeś żadnego psa! Będzie się to za Tobą ciągnąć jak… hmm… no na pewno nie jak „Droga na skróty”, bo opko pędziło na złamanie karku ;) Ale po kolei…
:D No tym razem miałem w planie uśmiercić k… Nie, no tamta zbrodnia była wysoce uzasadniona oryginalną historią bohatera. Już się za takie opowieści brać nie będę. ;-)
Chyba najbardziej zabrakło mi kreacji świata. Opisów jest mało, choć próbowałeś wpleść je w te nieliczne wolniejsze fragmenty. Bohaterowie są ok, ale bez szału, za to niestety nieco się w pewnym momencie pogubiłem – jak to w dobrej intrydze, jest wiele stron konfliktu i nie wiem czy w pewnym momencie nie straciłeś nad tym kontroli, albo zabrakło nieco miejsca na opanowanie tej nawałnicy.
Pełna zgoda. W wersji reżyserskiej było kilka opisów więcej (choć niezbyt dużo i nie byłem z nich zadowolony ;-)), ale z czegoś trzeba było zrezygnować. Uciąłem jakieś kilkanaście kilo znaków, ale finalnie raczej z korzyścią dla historii.
Ujęcie tematu konkursowego za to na naprawdę dobrym poziomie. Ciekawy pomysł, do tego dobrze umotywowany w treści – wiadomo dlaczego tak bardzo chcieli księżniczkę uwolnić. A jak to bywa w takich sytuacjach, musiało być pod górkę i jest. Można też się doszukać innych księżniczek, bo właściwie przez cały tekst Frid jest w opałach. Zatem motyw konkursowy wielowymiarowy i pomysłowy.
Dzięki. Frid miał być taką ukrytą księżniczką, która jest przecież na pierwszym planie, ale poprzez nachalne nazewnictwo substancji wszyscy kierują się w stronę tej sproszkowanej. ;-) Oprócz wymyślania w miarę znaczących imion dla postaci, ukrywanie głównego motywu jest czymś, co sprawia mi frajdę. ;-)
Wykonanie techniczne to kolejna sprawa, która mówi, że nie jesteś już początkującym pisarzem. Aczkolwiek nie jest tak, że nie może być lepiej. Pióro jest lekkie, ale bywały niewielkie zgrzyty. Do tego mam wrażenie, że rozsiałeś po tekście wyszukane przymiotniki, choć po prawdzie nie odegrały właściwie żadnej istotnej roli. Ot, takie ozdobniki, ale jednak świecące w tekście na jaskrawy róż.
Muszę się przyjrzeć tym przymiotnikom w takim razie. Natomiast osobną kwestią jest ogromny komplement, za który dziękuję. Ja się uważam za początkującego, bo liczby nie kłamią, jednak tak miłe słowa zdecydowanie dodają motywacji (gdyby jeszcze dodały tak z godzinę dziennie w nieprzerywanej ciszy i spokoju przed kompem :P).
Alicella
Trochę dłużyła mi się rozmowa w lesie, myślę, że można było ją nieco skrócić.
Masz rację. A już sądziłem, że cięcie było tak ostre, że nie zostały żadne dłużyzny. ;-) Gdybym to ciachnął, może znalazłoby się miejsce na jakiś ładny opis dla Amona. :P
Podobało mi się, że w miarę rozwoju fabuły ten świat stawał się coraz bardziej fantastyczny. Jest to spójna bardzo dobrze opowiedziana historia, zwierająca zwroty akcji i wzbudzająca zainteresowanie fabułą.
Dziękuję. Tym razem, zamiast na przemyślenia dotyczące rzeczywistości ukryte pod cienką warstwą fantastycznego kurzu, chciałem postawić na fabułę. ;-)
Boska interwencja, choć sama w sobie bardzo mi się podobała, to jednak sprawia wrażenie zbytniego ułatwienia bohaterowi zadania i gdyby to opowiadanie było poważne, to takie posunięcie uznałabym za mało interesujące, tutaj jednak pasuje.
W pełni rozumiem. Całkiem długo zastanawiałem się nad tym motywem. W poważnym opowiadaniu na pewno by to nie zagrało.
Na zakończenie wyciągnąłeś jeszcze biurokratyczne motywy i wprowadziłeś ciekawy zwrot akcji. Ogólnie opowiadanie czytała się przyjemnie, a pod względem technicznym jest dobrze.
Dzięki. :-)
Amon
Dzięki za pochwały. Bardzo miło się to czyta. :-)
Nie marnujesz też miejsca na zbędne opisy, stawiając wszystko na jedną kartę, czyli wartko płynącą akcję. I chociaż należę do opisowców i lubię docenić kunsztowne, ładne opisy, to u Ciebie ich potencjalny brak mi nie przeszkadzał, a nawet pomagał. Nie wiem, czy zrobiłeś to intencjonalnie, czy też wymusił taki zabieg bezlitosny limit – tak czy inaczej, jest okej.
I to i to. Do tej pory (jako czytelnik, bo jako autor to trudno, abym mówił o jakimkolwiek schemacie ;-)) nie byłem fanem opisów, ale powoli się do nich przekonuję. Wyciąłem sporo z surówki, więc to też kwestia limitu, choć oczywiście mogłem usunąć jeden czy drugi epizod, ale wolałem faktycznie postawić na wartką akcję, aby współgrało to z wydźwiękiem historii.
Co do wartkości akcji natomiast mam jedno zastrzeżenie – momentami płynęła ona za szybko i znowuż może to być sprawka paskudnego limitu. Na szczęście zjawisko takie odnotowywałem tylko czasami i nie było ono w stanie zakłócić poważnie odbioru opowieści.
To wina ketalis fencis. :P
"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski
Masz dwa opowiadania na forum i bardzo, bardzo przyciągał mnie Syndykat, lecz po rozsądności wybrałam ostatni tekst, czyli z Księżniczek.
Sam pomysł od razu mi się spodobał, bo lekko przekorny i naturalny przez powszechne korzystanie z używek i skojarzenie z nazwą. A i tytuł bardzo się wpisuje i fajny. :-)
Tuż po przeczytaniu, jest tak sobie, więc może być gorzko, lecz swoje teksty traktuję w podobny sposób, a nawet dużo bardziej surowo.
Sceneria i akcja ciekawa, a właściwie mogłaby taką być, jednak dla mnie taką nie była, o czym za chwilę. Słowami żonglujesz sprawnie, pomysły masz, a podwójna księżniczka naprawdę niezła.
A teraz, będą czepy.
Samo opowiadanie ma kilka ciemnych plam. Dwie i pół zakwalifikowałabym do warsztatowych, pozostałe – związane z treścią. Wszystkie potraktuj jako czytelnicze, znaczy od jednej osoby, która coś tam czyta i próbuje uogólniać, choć nie ma ku temu kwalifikacji lecz tylko swój gust.
Warsztatowe: zamienniki i rozpychanie tekstu słowami, określeniami, które nie wnoszą nic nowego do akcji, opisu bohaterów i miejsca w którym są, świata, raczej wstrzymują i zawieszają opowieść w międzyczasie podobnie jak stop-klatka w trakcie filmu. Mamy kadr. Krok dalej, i znowu stop. Przykłady znajdziesz poniżej. Połówka dotyczy stanu ciagłego oszołomienia Claudusa, który prawie w każdym rozdziale budzi się po "laniu". Niezgrabnego bohatera doprowadzającego do bezustannych bójek i katastrof rozumiem, lecz tu nie widzę ku temu powodu ani nijakiego sprawstwa prócz autorskiego zamysłu. ;-)
Pozostałe dwa i pół, związane z zawartością też są refleksją czytelniczą, lecz dotyczą niezrozumienia przeze mnie zachowania postaci. Taki, np. czarnoksiężnik – Jaspis najpierw chce torturować Claudusa – prymusa, bo pamięta szkolne upokorzenia, a potem nagle jest z nim w komitywie i mu ufa? Księżniczka (może Dolores, choć nie jestem pewna, bo chyba miejsce akcji zmieniłeś i pod koniec piszesz, że jest niezgrabna, więc nie wiem, kim jest ta postać – psychowidem) przechadza się przed nim zgrabnie w przejrzystym gieźle, zalotnie rusza biodrami, kręci tyłeczkiem, może też piersiami i daje mu w pysk. Po co tyle zachodu z tym mizdrzeniem się przed więźniem Claudusem? Połówka w tej części dotyczy wprowadzania przy zakończeniu tekstu nowych postaci. Szczególnie zadziwili mnie ci karciarze i jakiś rodzaj eksploatowania motywu fascynacji postaci męskich z tekstu wdziękami niewieścimi i ich konsumpcją. Mamy: Claudusa, Jaspisa, Dolores wykorzystaną przez dwóch strażników, karciarzy. Odnosiłam wrażenie, że gdy nie mamy mordobicia to jest o relacji facetów z kobietami. O ile jeszcze Claudus był ok (taka postać), Jaspis (bo umotywowany nagrodą), jednak reszta? Nie wiem.
Drobiazgi i przykłady jednocześnie:
Potknęłam się z początku o słowa lekko sprzeczne z przyjętą konwencją fantasy, takie jak: "przeszkody leśnych ostępów", ale potem zauważyłam, że cały tekst jest podobnymi słowami przeplatany, taki mix.
W urban fantasy mniej by mi przeszkadzały zestawienia ze współczesnego słownika, jednak Twoje opowiadanie nie jest napisana w tej konwencji.
No może z wyjątkiem sparciałej sakwy, która przechodziła z pokolenia na pokolenie i która stanowiła przyczynę sprawczą całej tej awantury.
Drugie "która" raczej nie potrzebne? I chyba nadmiarowym słowem jest "sprawcza"?
– Rysuj. – Jaspis rzucił w Claudusa kawałkiem zwiniętego płótna.
– Drogę muszę wysondować. – Frid uśmiechnął się krzywo. – Trochę księżniczki i…
Zamienniki na tę samą postać. Zerknij. Musiałam wrócić do początku i sprawdzić mienie bohatera, że Frid Claudus. Zamienniki traktuję jako błąd, ponieważ jako czytelnikowi bardzo mi to przeszkadza, utrudniając śledzenie historii. Bohater ma mieć jedno miano, a sztuką Autora jest tak prowadzić opowieść, aby w co drugiej linijce się nie powtarzało, a ja nie musiałam sprawdzać, kto zacz się odezwał. Podobny zabieg stosujesz wiele razy, więc rozumiem, że celowo. Jaspis to czarnoksiężnik?
Jaspis podszedł do Claudusa i nachylił mu się do ucha. (-, +:)
– Wykluczone. Stawka jest za wysoka. Nie zapraszamy nikogo na rejzę
– Dlaczego? – odszepnął Frid.
– Nie teraz. Wiem, że Alchemik szykował dużą dostawę dla Wdowy. Po to tu jesteśmy. Ale zamiast ganiać po lesie, zaczerpniemy ze źródła.
Czy ta rozmowa jest głośna, czy sobie szepczą – Jaspis z Fridem Clausem? Jeśli tak, może zaznaczyć?
– Nie podoba mi się ten pomysł – stwierdził Claudus. – Może jednak poprosisz o pomoc?
– Wybaczcie, ale musimy magicznie oczyścić zatoki. Pozbierajcie trochę szyszek do worka – odparł czarnoksiężnik, zwracając się do żołdaków, po czym pociągnął Frida za klapy znoszonego płaszcza.
Nie rozumiem tego dialogu, zerknij: Frid Claus coś stwierdza i jak rozumiem sugeruje ściągnięcie pomocy i dostaje zwrotnie odpowiedź, a w niej: wybaczcie (czy staropolskie?, czy do FC grzecznościowe, czy do najemników; jeśli do najemników podkreślenie raczej do usunięcia, bo myli.
Kiedy dwunożny krokodyl zniknął za drzwiami, Sandor i Ferenc wyjęli miecze, a Claudus rękę po kolejną porcję księżniczki. Ktoś zażartował z zielonej mordy, ktoś inny próbował naśladować tubalny ton gospodarza.
Czy ktosie to najemnicy, czyli Sandor i Ferenc?
Po szybkiej aplikacji
Chyba podmieniłabym słowo?
Claudus stał bez ruchu, obserwując walczących. Nie mógł wydusić najprostszego zaklęcia. Widział, jak Ferenc wbija sztylet w łuskowaty pysk, by za chwilę zginąć rozszarpany krótkimi łapami Kajmana. Kątem oka dostrzegł zakapturzoną postać rzucającą w stronę Jaspisa podłużne naczynko, które odbiło się od wytworzonej przez czarnoksiężnika bariery.
Zerknij jeszcze tutaj i zobacz, jak mogą mylić czytelnika zamienniki. siedzimy w C., który obserwuje walkę najemnika z krokodylowatym sługą i nagle mamy zakapturzoną postać, rzucającą naczyńko w jego stronę. Ano jego, a mamy Jaspisa, jakby kolejną postać.
przywracając pogruchotany nos do pełnej sprawności. Dzięki temu Claudus mógł zażyć księżniczki
Hmm, do tej pory wcierał w dziąsła, a teraz nos mu potrzebny?
Anzelm walnął czarnoksiężnika w brzuch, a Jaspis padł jak długi.
– Musi więcej odpoczywać – stwierdził olbrzymi mężczyzna. – A teraz ty, księżniczko. Jakoś cię nie lubię. Od razu widać, żeś za bardzo wymuskany na tę robotę.
– To ja wysondowałem kryjówkę Alchemika!
Dobrze, a teraz tutaj. Nie rozumiem: Anzelm, ta potwora – mężczyzna o ponad sześć i pół stopy nie lubi kogo? Piszesz księżniczki, a chodzi o Frida Claudusa?
siadał jak nasrożony kogut
Hola, jak siadają koguty? xd Nigdy tego nie widziałam. Kury mogą na jajkach, ale kogut? Nawet zaczęłam to sprawdzać. Kury mogą siadać, niezależnie od płci i jest objawem konkretnej choroby, braku witamin, np. D, wapnia, dalej już nie czytałam. To rodzaj paraliżu. Chyba, że chodzi Ci o wskakiwanie koguta na kury, ale on raczej na Dolores w tym momencie chyba nie wskakiwał?
Anzelm przedzierał się przez tłum, torując sobie drogę kuksańcami.
Kuksańcami, no weź. Kreujesz go od początku na morderczą postać, straszysz nim, a teraz idzie i kuksańce rozdaje?
Podsumowując: pomysł fajny, akcja wartka, lecz ciut bezładna, postaci niekonsekwentnie prowadzone i uważałabym z humorem, tj. dopasowywałabym go do postaci. Warsztatowo – zamienniki i może zmniejszyć liczbę słów.
pzd srd
a
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Cześć, Asylum!
Bardzo Ci dziękuję za wizytę i dokonanie lekkiej masakry. ;-) Każda uwaga cenna, a tu mam ich całą masę. Spróbuję się odnieść poniżej.
Warsztatowe: zamienniki i rozpychanie tekstu słowami, określeniami, które nie wnoszą nic nowego do akcji, opisu bohaterów i miejsca w którym są, świata, raczej wstrzymują i zawieszają opowieść w międzyczasie podobnie jak stop-klatka w trakcie filmu.
To bardzo słuszna uwaga. Wskazywał na to również Krokus. Jeżeli uda mi się coś jeszcze wyprodukować na pewno będę próbował wystrzegać się pustosłowia.
Taki, np. czarnoksiężnik – Jaspis najpierw chce torturować Claudusa – prymusa, bo pamięta szkolne upokorzenia, a potem nagle jest z nim w komitywie i mu ufa?
Tu lekką krzywdę zrobiło cięcie z wersji reżyserskiej, aczkolwiek też nie do końca. Zamysł na relację Jaspis-Claudus był bowiem związany z ogólnym wydźwiękiem historii. To wszystko jest właśnie drogą na skróty, między innymi nietrwałe przyjaźnie, które są wynikiem po pierwsze interesowności osób z półświatka (Jaspis miał być w założeniu doświadczonym przestępcą, zaś Claudus aspirującym i niemającym do tego predyspozycji), ale także zażywania substancji. W tym miejscu pokrótce wyjaśnię, że ideą, która stała za napisaniem tekstu, była lekka satyra na wszechobecne (i to nie od dzisiaj) historie w stylu Jak zostałem gangsterem czy wszelkie inne opowiastki, które właściwie gloryfikują półświatek i kreują jego bardziej słodki niż gorzki obraz. Ale nie tylko. Całość miała sprowadzać się również do problemu aplikowania sobie do nozdrzy określonych specyfików, a nietrwałe przyjaźnie podczas różnych rejwów (stąd pozwoliłem sobie też użyć w tekście, moim zdaniem nie do końca poprawnie, słowa rejza) to standard. Tak to widziałem i tak starałem się przedstawić, a że umiejętności są, jakie są, to wyszło, jak wyszło. ;-)
Księżniczka (może Dolores, choć nie jestem pewna, bo chyba miejsce akcji zmieniłeś i pod koniec piszesz, że jest niezgrabna, więc nie wiem, kim jest ta postać – psychowidem) przechadza się przed nim zgrabnie w przejrzystym gieźle, zalotnie rusza biodrami, kręci tyłeczkiem, może też piersiami i daje mu w pysk.
Ta postać w gieźle to była Alchemik. Bohater budzi się po napadzie i wita go gospodyni. Zastanawiałem się, czy nie usunąć tej sceny, ale nie chciałem też, aby to laboratorium było pustawe. W scenie walki mamy krokodyla i tajemniczą postać w kapturze. Dziewczyna, które bije Claudua, to właśnie ta postać i jednocześnie wynalazczyni ketalis fencis. Ta scena miała też pokazać kontrast na linii oczekiwania vs. rzeczywistość.
Szczególnie zadziwili mnie ci karciarze i jakiś rodzaj eksploatowania motywu fascynacji postaci męskich z tekstu wdziękami niewieścimi i ich konsumpcją.
Karciarze to właściwie jedyny stricte humorystyczny element opowieści i jednocześnie aluzja do deus ex machina. To są bogowie tego świata, których starałem się zapowiedzieć mimochodem w toku historii. Oczywiście jest to kontrowersyjny fragment, ale chciałem nim rozładować ton historii, która wchodziła na zbyt „akcyjniackie” tory.
Konsumowanie wdzięków niewieścich to zaś typowo męska rozrywka, więc pasowało mi to do beztroskich bogów, którzy grają w brydża i od czasu do czasu decydują się na boską interwencję.
Odnosiłam wrażenie, że gdy nie mamy mordobicia to jest o relacji facetów z kobietami.
Takiego założenia nie miałem. ;-) Wyżej wyjaśniam, co mi przyświecało, natomiast wiadomo, że tekst powinien bronić się sam.
Drugie "która" raczej nie potrzebne? I chyba nadmiarowym słowem jest "sprawcza"?
Pewnie masz rację, jeżeli chodzi o warsztat, natomiast drugie „które” potrzebne mi było, aby wyjaśnić motywację Claudusa, który za chwili okaże się zdrajcą, wbrew temu, co mu klepano do głowy w domu rodzinnym. Rozumiem jednak, że to wybrzmiało nader kiepsko.
Zamienniki traktuję jako błąd, ponieważ jako czytelnikowi bardzo mi to przeszkadza, utrudniając śledzenie historii. Bohater ma mieć jedno miano, a sztuką Autora jest tak prowadzić opowieść, aby w co drugiej linijce się nie powtarzało, a ja nie musiałam sprawdzać, kto zacz się odezwał. Podobny zabieg stosujesz wiele razy, więc rozumiem, że celowo. Jaspis to czarnoksiężnik?
Rozumiem i dzięki za tę uwagę, bo faktycznie wyszło, jak piszesz. Na przyszłość będę się starał tego unikać. Gwoli wyjaśnienia: Jaspis to czarnoksiężnik.
Czy ta rozmowa jest głośna, czy sobie szepczą – Jaspis z Fridem Clausem? Jeśli tak, może zaznaczyć?
Wydawało mi się, że nachylenie do ucha i odszepnięcie będą właśnie takim zaznaczeniem, że rozmowa jest cicha.
Nie rozumiem tego dialogu, zerknij: Frid Claus coś stwierdza i jak rozumiem sugeruje ściągnięcie pomocy i dostaje zwrotnie odpowiedź, a w niej: wybaczcie (czy staropolskie?, czy do FC grzecznościowe, czy do najemników; jeśli do najemników podkreślenie raczej do usunięcia, bo myli.
Rozumiem. Słowa były w całości kierowane do najemników.
Czy ktosie to najemnicy, czyli Sandor i Ferenc?
Dwóch ktosiów z czwórki. Ale rozumiem zgrzyt.
Hmm, do tej pory wcierał w dziąsła, a teraz nos mu potrzebny?
Wiadomo, że przez nos lepiej wejdzie. :P Ale oczywiście nie wybrzmiało to, jak należy.
Dobrze, a teraz tutaj. Nie rozumiem: Anzelm, ta potwora – mężczyzna o ponad sześć i pół stopy nie lubi kogo? Piszesz księżniczki, a chodzi o Frida Claudusa?
Dokładnie tak. Teoretycznie konkursową księżniczką jest substancja. Dołożyć można do tego Dolores, ale tak naprawdę księżniczką jest Frid, który nie powinien brać się za sprawy, do których nie został stworzony. ;-) Ta wypowiedź jest po to, aby naprowadzić nieco Czytelnika na powyższą koncepcję (być może niepotrzebnie).
Hola, jak siadają koguty?
:P Sto lat nie byłem takiej wsi, wsi, z inwentarzem itd., ale wydaje mi się, że kogut czasem siada np. na płocie i się sroży, ale nie dam sobie za to obciąć nawet paznokci. Mogę to zmienić na stawał, bo ten kogut mi był jednak potrzebny, aby coś pokazać. Tego określenia nie poprzedziłem jednak należytym rozeznaniem. :P
Kuksańcami, no weź. Kreujesz go od początku na morderczą postać, straszysz nim, a teraz idzie i kuksańce rozdaje?
To byli jednak jego ludzie, ale kto nie zszedł z drogi, dostawał pałką. Tu mi się wydaje, że jest ok, ale mogę się oczywiście mylić. ;-)
Dziękuję raz jeszcze za przejście przez tekst i bardzo cenne uwagi. Te o zamiennikach i słowach zbędnych przede wszystkim, bo dobrze to wytłumaczyłaś.
Pozdrawiam!
"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski
Sympatyczne :)
Przynoszę radość :)
Cudnie lekkie, niepoważne i nieprzewidywalne. Raczej nie ulegam reklamom, ale za morteciusową poszłam i nie żałuję. Doceniłam zwłaszcza moment powrotu tęczowego dziadostwa – już się martwiłam, że ta strzelba nie wystrzeli, a tu taki uroczy nabój z niej wyskoczył!
„Jak mogła się zamknąć z tym draństwem, a teraz nie chce się otworzyć?! Kto to w ogóle kupił?! Czy ktoś tego używa?!”
Dzięki, Dziewczyny za miłe komentarze :)
Anoia – co to za Morteciusowa reklama, bo miałem pewien rozbrat z tym przybytkiem dobrej nadziei i ciekawi mnie, co ta dobra mordeczka namyślała (zapewne jakieś chore bizarro XD).
"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Siemasz, Krokus! :D Kopę miesięcy! Widzę laury zdobyte :)) Bravissimo! Wiedziałem, że na wiele Cię stać!
"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski