A tak naprawdę, to przez Marcelinę. Najpierw zajęła pół pokoju Adasia i przywlekła za sobą dziewczyńskie zabawki, które co rusz trafiały na jego teren, między ciężarówki i wozy policyjne, klocki Lego, puzzle i książki, które kiedyś mama czytała mu co noc na dobranoc, a teraz tylko raz, może dwa razy w tygodniu.
Jakby tego było mało, trzy dni temu, kiedy wrócił ze szkoły, jego miś leżał nie tam, gdzie powinien, przy poduszce na jego łóżku, tylko między przytulankami Marceliny!
– Adam, zostaw siostrę w spokoju – zganiła go wtedy mama. – Marcysia jest młodsza od ciebie. Masz już osiem lat, takie drobnostki, jak pożyczony miś, nie są powodem do awantur.
Tylko że to nie była jego siostra, a miś to nie był zwykły miś.
Dla tego misia Adaś był gotów wejść w zalegającą pod łóżkiem ciemność, bo ten miś to ostatnia rzecz, jaką dostał od taty. Prawdziwego taty. Nie tego, który przyszedł razem z Marceliną i zajął miejsce w sypialni rodziców.
Gdyby nie on, Adaś już dawno pobiegłby tam, obudził mamę i powiedział jej, że Marcela ukradła misia, weszła pod łóżko i była tam od… Adaś jeszcze nie opanował zegarka, ale widział, że Marceli nie ma już bardzo, bardzo długo.
Obawiał się, że to stwory spod łóżka ją porwały, a skoro nie mógł poprosić o pomoc nikogo dorosłego, musiał sam ruszyć na ratunek. Misiowi na ratunek, rzecz jasna. Marcelina niech sobie radzi.
*
Adaś starannie przygotował się do tej wyprawy. Piżamę zmienił na podkoszulek i ulubione krótkie spodenki, stopy wsunął w wygodne trampki, a kiedy wczołgiwał się pod łóżko Marceliny, miał już ze sobą zabawkowy pistolet, który nie strzelał, ale za to świecił i wydawał dźwięki przy naciśnięciu spustu. To była najlepsza obrona przed potworami, jaką znalazł. Mógł, co prawda, włączyć światło, ale bał się, że wtedy ciemność pod łóżkiem zniknie – a wraz z nią i miś.
Na niektóre zaginione skarby trafił już na początku wyprawy, ledwie wcisnąwszy głowę pod ciężką drewnianą ramę różowego (ten kolor! i to w jego pokoju!) łóżka. Natrafił na trzy klocki i zieloną plastikową figurkę żołnierza. Po Marcelinie nie było jednak ani śladu. Po misiu też nie, więc postanowił wczołgać się głębiej.
Lampka zamontowana u wylotu lufy nie zdawała się na wiele. Widział w jej świetle pistolet i swoją dłoń, ale nic więcej, a melodia z głośniczka nad rękojeścią płynęła coraz wolniej i brzmiała coraz ciszej, aż w końcu baterie całkiem się rozładowały.
Zimny strach zdjął chłopca i ten byłby się rozpłakał, gdyby nie fakt, że od ponad dwóch lat już tego nie robił. Przywołał w myślach wspomnienie tamtej chwili.
– Musisz być dzielny – powiedziała wówczas mama, wycierając jego nos w chusteczkę – bo teraz musimy dać sobie radę sami. Będziesz dzielny? – zapytała, a gdy kiwnął głową, dodała jeszcze: – Mój bohater. – I przytuliła go mocno.
Nie chciał złamać danego słowa, chociaż mama go okłamała. Wcale nie zostali sami na zawsze. Miesiąc temu wszystko się zmieniło. Adaś zastanawiał się dlaczego, przecież niczego im nie brakowało…
Po jakimś czasie zdał sobie sprawę, że już nie musiał się czołgać. Nic nie ocierało się o jego plecy, kiedy za bardzo się podnosił, nie czuł bliskości ograniczającego jego ruchy dna łóżka. Wstał ostrożnie, macając przestrzeń nad sobą. Był w stanie się wyprostować, wyciągnąć ręce wysoko, podskoczyć. Rzucił pistolecikiem, mając nadzieję, że trafi w sufit. Zabawka wykonała łuk w powietrzu i uderzyła o ziemię. Nad sobą miał tylko jedno wielkie, czarne nic.
To samo było przed nim, po lewej stronie i po prawej. A nawet za plecami.
Było tu strasznie.
Prawie tak strasznie, jak pierwszego dnia, kiedy zabrakło taty.
Adaś bardzo chciał być dzielny, starał się ze wszystkich sił, ale to staranie go zmęczyło, więc przysiadł na ziemi, podciągnął nogi do piersi, schował głowę miedzy kolana i zamknął oczy, by już nie widzieć tej całej ciemności.
Nie było nikogo, kto zapytałby, co się stało, kiedy zaczął płakać.
*
Obudziło go ciepło na policzku i lichy poblask żółtawego światła wpadający przez szczeliny przymkniętych powiek.
Adaś, do tej pory zwinięty w kulkę, usiadł, rozciągnął się i ziewnął.
Przez moment, ale taki krótki, trwający może ze dwie chwilki, nie pamiętał o tym, gdzie jest. Nie pamiętał nawet Marceliny, misia oraz tego, co się wydarzyło przed dwoma laty.
– Tata? – zapytał, przecierając opuchnięte oczy. We śnie byli razem, szczęśliwi. Mama, tata i on. Wszystko było tak, jak powinno. Jednak kiedy spojrzał w światło, pamięć wróciła.
Przy ogromnej żarówce, przyłączonej do dwóch wychodzących spod ziemi kabli, siedział rycerz. Wyciągał dłonie w kierunku gorącej szklanej bańki.
Nie wyglądał zwyczajnie.
Błękitna zbroja wysadzana była lampkami migoczącymi w różnych kolorach, upodabniając rycerza do bożonarodzeniowego drzewka. Na plecach niósł łuk i kołczan wypełniony świetlówkami, a u pasa – poza mieczem, rewolwerem i sakwą o nieokreślonej zawartości – kombinerki, wkrętak i inne narzędzia. Najdziwniejszy był jednak hełm… choć Adaś nie był pewien, czy to w ogóle hełm, czy przypadkiem rycerz zamiast głowy nie miał żarówki z mlecznego szkła.
– Kim jesteś? – To było pierwsze, co przyszło chłopcu na myśl.
– To ja powinienem o to zapytać – odparł Żarówkowy Rycerz. – Nieczęsto widuje się tu dzieci. Prawdę mówiąc, bardzo rzadko. A przynajmniej nie takie, które samotnie spacerują przez wielki mrok i śpią gdzie popadnie. Gdybyś nie mówił przez sen, to bym cię ominął i nawet się nie zorientował.
– Przepraszam – wydukał Adaś, marszcząc podbródek. Kiedy zrozumiał, że nie wie, gdzie jest i co gorsza nie wie, jak wrócić, oczy znów zaszły mu łzami.
Rycerz przekręcił żarówkowy hełm, chyba po to, by lepiej widzieć chłopca. Nie sposób było stwierdzić z pewnością, bo twarz pozostawała niewidoczna, a w hełmie nie było żadnego otworu.
– Cii… stój nieruchomo. – Rycerz podniósł się w jednej chwili i sięgnął po rewolwer. – Masz na sobie rozpaczaka.
Adaś poczuł, że coś porusza się na jego prawym ramieniu. Włosy zjeżyły się mu na karku, kiedy powoli przekręcił głowę, by sprawdzić co to. Przypominało wielkiego pająka, którego widział w ZOO, kiedy był tam z tatą. Chłopiec pisnął, gdy świetlista smuga zmiotła stwora. Zniknął jak cień oświetlony latarką.
– Spokojnie, już po nim. – Rycerz ponownie klapnął w pobliżu wielkiej żarówki. – Usiądź trochę bliżej, rozpaczaki uciekają od światła, przyciąga je brak nadziei i smutek w sercu. Na pustkowiu jest ich pełno. Miałeś szczęście, że znalazł cię tylko jeden.
Adaś aż się wzdrygnął i w podskokach dopadł do żarówki.
Szklana bańka roztaczała wokół żar niczym ognisko w pierwszy dzień lata.
– Tu zawsze jest tak ciemno? – zapytał, kolejny raz rozejrzawszy się dokoła. Światło sięgało ledwie kilkanaście metrów w głąb mroku, ukazując skrawek jałowej ziemi.
– Tak, już od dawna. – Żarówiasty hełm nieco przygasł. – Ale nie zawsze tak było. Kiedyś to miejsce wypełniały kolory i życie… inne życie, niż te wylęgające się w cieniu szkarady. Wciąż pamiętam, jak było tu pięknie…
– Dlaczego teraz jest… – Adaś omiótł gestem okolicę – …tak?
– Teraz rządzi Smutna Pani… – Hełm świecił coraz słabiej, aż w końcu rycerz poderwał się na równe nogi i pokręcił głową, jakby chciał coś z siebie zrzucić. – Wystarczy tego marudzenia. Nie jest przecież aż tak źle, na świecie nadal dobre rzeczy przytrafiają się dobrym ludziom.
– Naprawdę? – wątpił chłopiec, bo jego krótkie doświadczenie podpowiadało mu coś całkiem odwrotnego.
– Przecież odnalazłem ciebie, a chyba ani ty, ani ja nie jesteśmy źli? – Choć twarz Żarówkowego Rycerza pozostawała ukryta, Adaś był pewien, że ten właśnie się do niego uśmiecha. – Czasem nie wszystko układa się tak, jakbyśmy chcieli, ale los w końcu przyniesie coś dobrego. Po każdej nocy zawsze wstaje słońce.
Chłopiec zrobił skwaszoną minę.
– Coś mi się zdaje, że nie zawsze – powiedział i znów zachciało mu się płakać, bo przypomniał sobie o tacie.
To było najgorsze, to przypominanie. Gdyby ciągle pamiętał, że taty już nie ma, to może smutek rozciągnąłby się na cały ten czas i czułby go zawsze, ale tylko trochę. Były jednak takie chwile – kiedy coś go rozbawiło, zachwyciło, albo zaskoczyło i przeraziło, jak teraz – że zapominał… a potem smutek nabierał sił i znów gniótł go w środku jak połknięty kamień.
– Nie wolno ci tak myśleć, chłopcze, to tylko wepchnie cię w objęcia Smutnej Pani. – Rycerz sięgnął po latarkę i dokładnie, kawałek po kawałku, naświetlał Adasia. – Nie jesteś stąd, prawda? Z pewnością nie stąd… Co cię tu sprowadza?
Rycerz schował latarkę, wyciągnął z sakwy suchara i podał go chłopcu, twierdząc przy tym, że głód jest dobry, bo oznacza, że nadal czegoś pragniemy. Adaś nic a nic z tego nie rozumiał, ale pokiwał głową.
Przełknąwszy kilka gryzów, opowiedział, jak tutaj trafił.
– Czyli szukasz siostry – podsumował opowieść Żarówkowy Rycerz.
– Nie, to wcale nie tak! Nic mnie nie obchodzi ta cała Marcelina i wcale nie jest moją siostrą – burknął Adaś. – Szukam misia, bo dostałem go od taty nim… nim… nim…
Chłopiec zaciął się w pół zdania i nie był w stanie wydusić więcej. Pobladły, słaniał się na nogach i byłby się przewrócił na rozgrzaną bańkę żarówki, gdyby rycerz nie skoczył w porę i go nie złapał.
– Hej, mały, co się dzieje? – Adaś ledwie go usłyszał, jakby głos dochodził z oddali, albo on sam znajdował się pod wodą.
Próbował odpowiedzieć, ale nie wiedział, co się stało.
A potem znów była tylko ciemność i cisza.
*
Dziś była sobota i miał w końcu odwiedzić lunapark, który kilka dni temu rozstawił się na placu tuż za oknem pokoju Adasia.
– Synku… Synku, obudź się. Słyszysz?
– Mama… – wyszeptał zaspany chłopiec. – Dziś idziemy z tatą do wesołego miasteczka?
Ktoś nim potrząsał, bynajmniej nie z wyczuciem, aż chłopiec otworzył oczy i zęby mu zadźwięczały.
Ujrzał nie twarz mamy, nawet nie wykonany z mlecznego szkła hełm Żarówkowego Rycerza, a oblicze staruszki. Nienaturalnie długi nos kobiety prawie dotykał jego policzka. W ogóle wszystko w jej twarzy było nienaturalnie duże, nienaturalnie małe, albo po prostu nienaturalne.
– Odezwij się, synku, no… – ochrypły, skrzeczący głos nie ustawał. – Widzisz mnie? Ile pokazuję palców?
– Zero – odparł Adaś, bo przed sobą miał tylko pomarszczoną twarz.
– Dobrze. – Kobieta puściła go i opadł w miękki puch poduszek o fantazyjnych wzorach.
Staruszka zabrała się do ucierania w moździerzu ziół, które dodawała do zielonej mazi, a tymczasem Adaś miał okazję się rozejrzeć.
W pomieszczeniu nie było okien. Ściany, sufit i podłoga wykonane zostały z drewna, tak samo jak wyposażenie, na które składało się zajęte przez chłopca łóżko, stół stanowiący miejsce pracy staruszki, wystające z jednej ze ścian półki zastawione przedmiotami ze szkła i metalu o nieznanym chłopcu przeznaczeniu, oraz regał ze słojami różnego rozmiaru i kształtu, wypełnionymi błyszczącymi substancjami we wszystkich możliwych kolorach.
Adaś w życiu nie widział czegoś równie pięknego, no, może prócz pokazu w planetarium, gdzie był z mamą w ostatnie urodziny. Pamiętał swój zachwyt na widok wędrujących po niebie gwiazd i planet. Żałował wtedy, że tata nie zdążył tego zobaczyć…
– Proszę, wypij. – Staruszka podała mu szklankę zielonej mazi.
Chłopiec skrzywił się i odsunął.
– Pij, synku, tylko tak można zneutralizować jad rozpaczaka – nalegała. – Odessałam, co mogłam, ale część nadal krąży w twoich żyłach i wędruje do serca, a jeśli tam trafi… Pij.
Adaś przypomniał sobie pająka i dotknął prawego ramienia, które miał zabandażowane.
– Nie znajdziesz rany, synku. – Staruszka chyba czytała mu w myślach. – Rozpaczaki gryzą bezboleśnie, rana jest ledwie widoczna, a jad sączy się powoli. – Podsunęła szklankę bliżej. – Pij.
– Gdzie jest pan Żarówka? – zapytał chłopiec, posyłając kobiecie nieufne spojrzenie. – Kim pani jest? Gdzie ja jestem? Chcę do domu! – zawył i prawie się rozkleił, ale w tej samej chwili do środka wpadła mała, jasnowłosa dziewczynka. – Marcela! – Ten widok dodał mu otuchy, bo… właściwie nie wiedział dlaczego, chyba po prostu miło jest spotkać kogoś znajomego w całkiem nieznanym miejscu, nawet jeśliby miała to być nie-siostra, która uprzykrzała mu życie.
Ale to nie była Marcelina.
– Babcia ma pacjenta. Niedługo się pobawicie – oznajmiła staruszka, wyprowadzając dziewczynkę na korytarz. – No, wypij to, kochanieńki. – Znów podsunęła chłopcu szklankę. – Nie zaszkodzi ci. Przecież Żarówkowy Rycerz nie przyniósłby cię do mnie, gdyby coś miało ci tu grozić, prawda?
Chłopiec kiwnął głową po zastanowieniu i sięgnął po szklankę.
– Co to? – zapytał, już prawie przytknąwszy krawędź naczynia do warg.
– Nadzieja, synku. Oczywiście rozcieńczona. A zioła dla smaku, bo czysta nadzieja potrafi być bardzo cierpka. Lepsza byłaby z odrobiną szczęścia, ale tego już, niestety, bardzo mało zostało – wskazała na prawie opróżniony słój z radośnie żółtym płynem – a będę go potrzebować.
Okazało się, że nadzieja smakowała okropnie, ale kiedy już ją przełknął, zrobiło mu się lżej na sercu.
– Dzielny chłopiec. – Staruszka obdarowała go szerokim, szczerbatym uśmiechem.
– Pani jest lekarzem?
– Och, nie! – roześmiała się w głos, a Adaś pomyślał, że sam już bardzo dawno się tak nie śmiał, ale teraz czuł, że może kiedyś jeszcze będzie. Staruszka tymczasem przejęła opróżnioną szklankę, wytarła ją i odstawiła na stół. – Jestem tylko starą zbieraczką. Kolekcjonuję kolory, żeby zostało ich trochę na świecie, kiedy Smutna Pani w końcu odejdzie… Koniec tych pogaduszek – oznajmiła, podchodząc do drzwi – masz przecież gości! – Niespodziewanie pociągnęła klamkę i do pokoju wpadła gromadka podsłuchujących dzieciaków, a wśród nich dziewczynka sprzed chwili, ta, która przypominała Marcelinę.
Na okrągłą buzię kilkulatki wstąpił rumieniec.
– Zajmijcie się naszym gościem – poprosiła staruszka, zbierając naczynia ze stołu. – Zabawa to coś, czego teraz potrzebuje. Stara babka za to potrzebuje odpocząć.
*
Adaś dowiedział się, że to nie była prawdziwa babcia.
Dzieciaki, trójka chłopców i dwie dziewczynki, pozostawały tylko pod jej opieką. Nie były też prawdziwym rodzeństwem, bo każde miało innych rodziców. Miało – kiedyś. Na swój sposób były podobne do niego i Marceliny… chociaż nie. Adasiowi została jeszcze mama, a Marcela miała tatę. Tym dzieciakom nie został nikt, więc powinny być podwójnie smutne.
Mimo to wyglądały na szczęśliwe. A przynajmniej na nieprzygnębione.
– Wszyscy tęsknimy za rodzicami, ale to nic nie zmieni – odpowiedział Chyży, który był najstarszy i prawie dorosły, bo miał już trzynaście lat, więc w naturalny sposób został przywódcą.
Zerknął na najmłodszą z nich, ciekawską i nieśmiałą Pyzę (to ją pierwszą spotkał Adaś) i dopowiedział jeszcze:
– Może kiedy Smutna Pani zniknie, nasi rodzice wrócą i…
– Oni już nie wrócą – zaoponował Mała Stopa. – Smutna Pani ich zabrała.
– Och, przycisz się – syknęła Klara, przytulając Pyzę, by ta nie zaczęła płakać. – Na pewno gdzieś tam są, martwią się o nas i wrócą, kiedy zostanie pokonana.
– Do tej pory musimy trzymać się razem – podsumował Chyży. – Może mamy innych rodziców, ale… jesteśmy w tym razem. Jak rodzina.
Adaś pokiwał głową na znak, że rozumie, chociaż nie rozumiał do końca. Marcelina… nigdy nie myślał o niej jak o siostrze. A ona, zastanawiał się, po raz pierwszy naprawdę się nad tym zastanawiał, jak o nim myślała?
Kiedy mówiła do niego „braciszku”, wpadał w złość.
– Pokażmy mu to – zaproponował Tadzio. – Pokażmy mu skrzynkę.
Chyży zerknął na Małą Stopę, Mała Stopa na Klarę, Klara na Pyzę, a ta na Adasia, który nie miał pojęcia, co to za skrzynka i czemu powinien ją zobaczyć. Wolałby odnaleźć staruszkę, zapytać ją o Żarówkowego Rycerza, albo o radę, co robić, jak odnaleźć Marcelinę i misia, którego zabrała, ale nim zdążył coś powiedzieć, dłoń Tadzia zacisnęła się na jego ramieniu, by pociągnąć go w stronę drzwi.
Wypadli na pozbawiony okien korytarz, oświetlony z rzadka rozsianymi lampami, które wypełnione były kolorowym płynem. Skręcili w lewo, potem w prawo, a potem jeszcze raz w prawo. W końcu stanęli przed drzwiami mniejszymi niż pozostałe.
Ściany pomieszczenia obłożone były gliną, nie drewnem jak wszędzie indziej, a podłogę stanowiły stare, zniszczone deski, stanowiące przeciwieństwo zadbanego parkietu korytarza. To miejsce wyglądało na opuszczone i to jeszcze przed jego ukończeniem.
Usiedli po turecku przy ścianach. Cała szóstka z ledwością się tu mieściła, a to i tak tylko dlatego, że Pyza spoczęła na kolanach Klary. Chyży wybrał jedną z desek na podłodze i odsunął ją, a ich oczom ukazała się skryta w dziurze pordzewiała skrzynka.
– Co jest w środku? – zapytał Adaś, zerkając podejrzliwie na pozbawiony kłódki skobel.
– Znaleźliśmy ją na powierzchni – opowiadał Chyży, trzymając sztabę zamka. – Babcia nie pozwala nam wychodzić, bo tam jest ciemno i są rozpaczaki, i cieniostwory, i smutasy… i Smutna Pani, więc nie możesz jej o tym powiedzieć, jasne? To tajemnica.
– Dobrze.
– Przysięgnij. – Mała Stopa posłał mu pełne powagi spojrzenie.
– Przysięgam – odpowiedział Adaś, bo wcale nie miał zamiaru zdradzać ich sekretu.
Dzieciaki jeszcze raz spojrzały po sobie, Chyży pokiwał głową i wreszcie otworzył skrzynkę.
– W środku są marzenia – wyjaśnił, prezentując stos na wpół wyblakłych fotografii. Na niektórych były tylko miejsca, na innych dzieci lub dorośli, ale wszyscy zbyt niewyraźni, by dało się ich rozpoznać. Nikłe, brudnofioletowe światło też nie pomagało.
– Marzenia? To są zdjęcia – zauważył Adaś z nutą rozczarowania w głosie.
Klara tylko się uśmiechnęła.
– Weź jedno.
– Które?
– Obojętnie.
Więc Adaś sięgnął po pierwszy z brzegu prostokątny kawałek papieru i…
Niebo.
Jasne, prawie bezchmurne, spokojne i pogodne. Wysoko na nim słońce, które grzeje w plecy. Daleko w dole pędziły góry, rzeki, zielone niziny, miasta, morza.
Krzyknął… a potem dotarło do niego, że nie spada, tylko unosi się w powietrzu.
– Fajne, co? – Tuż obok, dosłownie znikąd, pojawiła się Klara. – To właśnie jest marzenie. Ktoś zgubił całą skrzynkę! Leżała, porzucona na pustkowiu, oblazły ją już cienie, kiedy ją znaleźliśmy, więc musiała leżeć tam bardzo długo. Gdyby ten ktoś miał ją znaleźć, to już dawno by to zrobił, więc… wzięliśmy ją. – Wzruszyła ramionami.
– Albo ją wyrzucił – dodał Adaś po namyśle.
– Kto by chciał wyrzucić marzenia?
Adaś wzruszył ramionami. Sam nie pamiętał, kiedy ostatnio marzył.
– Są też inne, bardziej… Musisz zobaczyć. – Dziewczynka zniknęła i zaraz pojawiła się ponownie. – Puść zdjęcie.
Chłopiec spostrzegł, że nadal ściskał w palcach spłowiałą fotografię, która łopotała na wietrze. Zwolnił uścisk i… znów był w tchnącej wilgocią kryjówce.
– Spróbuj – zachęcała go Klara, wskazując na jedną z fotografii. Mała Pyza na jej kolanach wciąż przypatrywała się chłopcu, przypominając mu o Marcelinie.
Dotyk jednego palca wystarczył, by Adaś przeniósł się z domu starszej pani wprost do – rozejrzał się po dobrze znanym miejscu, nie było mowy o pomyłce – własnego pokoju!
Rozpoznawał swoje łóżko i kufer na klocki, i pudła na zabawki, i regał z książkami. Wszystko stało na swoim miejscu. Prawie wszystko. Brakowało łóżka Marceliny. Czyżby…
Wybiegł z pokoju, w trzech krokach pokonał niewielki korytarz i wpadł do sypialni rodziców. Był tam, był tam! Obok mamy, ukochana twarz, której nie widział tak dawno. Miał ochotę skoczyć prosto na tatę, przytulić go i nigdy, ale to nigdy nie puszczać.
Drgnięcie dłoni zerwało połączenie, palec odsunął się od papieru. Chłopiec szklistymi oczami spojrzał na Klarę. Chciał chwycić fotografię, ścisnąć ją i zagarnąć dla siebie, ale dziewczyna mu nie pozwoliła.
– Razem – powiedziała, a on przytaknął. Co za różnica, czy one tam będą, skoro znów zobaczy rodziców?
We troje weszli w marzenie.
Nie był w domu, choć to miejsce również rozpoznawał. Park miejski. Na zielonej trawie rozstawione były drewniane stoły z przekąskami, opodal nich rozłożono kolorowe koce pełne piknikowych koszy i zabawek. Dalej, na polanie, trwała zabawa.
– Adam, nie ociągaj się! – Kiedy usłyszał ten głos, coś ścisnęło go w sercu.
– Tata! – zawołał i pobiegł prosto tam, skąd dobiegało wołanie.
W tłumie dorosłych znalazł swoich rodziców. Ścisnął nogę taty i wtulił się mocno. Zaraz ojcowskie ręce podniosły go i w jednej chwili siedział u taty na barana. Prawie zapomniał, że to tylko marzenie, wszystko było takie prawdziwe!
Rzucił okiem na ludzi wokół. Tam, po prawej, czy to Marcelina?! Widząc ją, nawet trochę się ucieszył, ale zaraz przypomniał sobie, że przecież Pyza jest tu z nimi. Mężczyzna, na którego kolanach siedziała dziewczynka, wcale nie przypominał ojca Marceli.
Dostrzegł też Klarę. Leżała na jednym z koców z dwójką dorosłych i grała w karty. Wszyscy byli tacy radośni – i on też. Każdą częścią swojego ciała odczuwał tę radość. Wypełniała go po brzegi, od palców stóp aż po koniuszek głowy.
Dlaczego więc gdzieś głęboko w środku czuł, że czegoś mu tutaj brakowało?
*
– Nie powinni ci tego pokazywać, synku. – Starsza pani, którą dzieciaki nazywały babcią, zrobiła zatroskaną minę. – Sami też nie powinni się tym bawić. Marzenia są piękne, ale żyć w marzeniu… – Położyła akcent na ostatnie trzy słowa, by dać wyraz tego, że to się jej nie mieści w głowie. – Nie można zapominać, co jest prawdą, a co snem, inaczej pozostanie tylko gorycz w sercu.
Słuchał ze skruszoną miną.
Dowiedział się wcześniej, że przynieśli go tutaj, bo nie chciał puścić zdjęcia. Tak mocno zacisnął na nim palce, że nie mogli go wyciągnąć, a bali się je uszkodzić. Nie wiedzieli przecież, co wtedy może się stać. Jedynym wyjściem było powiedzieć o wszystkim babci. Staruszka zabrała skrzynkę, a większość dzieciaków przyjęła to z żalem, ale bez gniewu. Tylko Mała Stopa patrzył teraz wrogo na sprawcę zamieszania.
Adaś znów trafił do pokoju ze słojami. I znów musiał wypić jakąś dziwną miksturę. Była zielona, ale nie żywo zielona jak ostatnio, miała ciemny odcień.
– Tu zioła już nie pomogą – usprawiedliwiała się staruszka, podsuwając mu kieliszek. – Akceptacja jest mdła, żadne dodatki tego nie zmienią. Wciągnij ją duszkiem. To niewielka dawka, ale powinna wystarczyć. Wolę nie przesadzić, bo zrobisz mi się tutaj zobojętniały i pozbawiony własnego zdania – westchnęła. – Tak się urządzić… Gdyby Żarówkowy Rycerz wcześniej wrócił, to co ja bym mu powiedziała? Uważaj na siebie, synku, są osoby, którym na tobie zależy.
Chłopiec przechylił kieliszek i połknął płyn na raz. Napój był tak mdły, że aż zrobiło mu się niedobrze w żołądku. Ale za to lepiej zrobiło mu się na sercu.
– Pan Żarówka? To on po mnie przyjdzie?
– To jasne, że przyjdzie! – żachnęła się babcia. – Nigdy nie zostawia tych, którym coś obiecał. A tobie coś obiecał, prawda? A nawet jeśli nie, to na pewno obiecał coś samemu sobie, on już taki jest. Kiedy się uprze, to nic go nie pokona.
– Nawet Smutna Pani?
– Zwłaszcza Smutna Pani! Jego jednego nigdy nie będzie miała w swojej mocy.
Adaś zaczynał już się przyzwyczajać do tego, że nie rozumiał nic a nic z odpowiedzi mieszkańców ciemnej krainy.
– Nie przegrałby ze Smutną Panią? To czemu pozwala jej rządzić?
Kobieta roześmiała się w głos.
– Och, synku, on przegrywa z nią raz za razem! Pewnie nawet teraz gdzieś tam przegrywa! Ale to nie znaczy, że został pokonany.
– Przepraszam… mogę wejść? – W uchylonych drzwiach pojawiła się twarz Klary. Nie czekając na odpowiedź, dziewczynka wyślizgnęła się do środka, delikatnie zatrzaskując drzwi.
– Tak, dziecino? – Staruszka starała się brzmieć stanowczo.
– Ja chciałam… To wszystko przeze mnie. To ja kazałam wziąć Adasiowi to zdjęcie…
– Nie! – wtrącił się Adaś. – To ja nie chciałem wrócić z marzenia i w końcu całkiem się zagubiłem!
– Wszyscy zachowaliście się nierozsądnie – odparła staruszka. – Mam nadzieję, że zrozumieliście swój błąd.
Klara zwiesiła głowę, jej policzki oblał rumieniec.
– Czy Adasiowi nic nie będzie?
– Na szczęście powiadomiliście mnie w porę.
W dłoniach dziewczynki pojawiła się złożona na cztery kartka papieru.
– To od Pyzy – wyznała Klara, wręczając ją chłopcu. Kiedy rozłożył papier, zobaczył prosty, trochę niezgrabny rysunek namalowany wszystkimi kolorami tęczy, na którym rozpoznał Żarówkowego Rycerza, staruszkę, dzieciaki i siebie.
– Przypominasz jej brata – wtrąciła zbieraczka kolorów. – Tobie ona też kogoś przypomina.
– Nie jestem jej bratem – odparł chłopiec. Sam nie wiedział, czy mówił o Pyzie, czy o Marcelinie i poczuł się nagle bardzo źle, że to powiedział.
– Ależ ona o tym wie – staruszka uśmiechnęła się ze zrozumieniem, a jej twarz nie zdradzała niczego prócz życzliwości – Straciła go jeszcze przed tym, gdy nadeszła ciemność. Nikt nie zastąpi jej brata. Ale to nie znaczy, że nikt nie może stać się jej bliski jak brat.
Nigdy nie miał rodzeństwa, więc Marcela nie miała kogo Adasiowi zastąpić, ale czy mogła być dla niego jak siostra? A jej ojciec? Adaś nie wyobrażał sobie, by ktoś inny mógł być dla niego kiedyś jak tata…
Coś zadudniło i załomotało.
Dzieci wzdrygnęły się. Klara chwyciła Adasia za rękę.
Odgłos ciężkich kroków dobiegał z korytarza. Drzwi nieopodal pokoju ze słoikami otworzyły się z łoskotem. Potem kolejne. I kolejne.
Staruszka zerwała się pospiesznie i otworzyła drzwi, nim to coś zdążyło nimi trzasnąć i postrącać cenne słoje na podłogę.
– Uważałbyś trochę! – syknęła. – Moje zbiory są delikatne!
W progu stał Żarówkowy Rycerz.
– Ty nadal w łóżku?! Wstawaj, nie ma czasu do stracenia! Zaraz ruszamy.
Adaś zrzucił z siebie pierzynę, jedną nogę wystawił za krawędź łóżka, ale zbyt zaskoczony, by działać zdecydowanie. Cieszył się, że Klara była obok i jeszcze nie puściła jego dłoni.
– Gdzie? – zapytał, bo to pytanie pierwsze wpadło mu do głowy.
Hełm Żarówkowego Rycerza błysnął niczym morska latarnia. Choć nie dało się tego poznać po głosie, szybki ruch klatki piersiowej wskazywał, że rycerz bardzo się spieszył, by tu dotrzeć.
– Nie gdzie, tylko po kogo! Po twoją siostrę, rzecz jasna!
*
Okazało się, że przez cały ten czas, kiedy Adaś dochodził do siebie w domu kolekcjonerki kolorów, Żarówkowy Rycerz pracował nad wypełnieniem złożonej obietnicy. Nie była to obietnica wypowiedziana – nie zdążył tego zrobić, nim chłopiec stracił przytomność przez jad rozpaczaka – ale rycerz już wcześniej obiecał sobie pomóc chłopcu, a słowa dotrzymywał zawsze.
Szybko jak huragan pokonał pustkowie, dotarł do gór na chyba-północy i do oceanu na dajmy-na-to-zachodzie, a wszędzie, gdzie spotkał jakąś dobrą duszę oddaną słusznej sprawie, wypytywał o małą dziewczynkę i pluszowego misia.
Dowiedział się od hodowcy świetlików, że grupa smutasów prowadziła łkającą dziewczynkę do ich siedziby w Miejscu Lamentów. Dziewczynka ta miała nieść pluszową maskotkę i wołać poprzez płacz swojego brata i ojca, chociaż o mamie nie wspominała. Rycerz nie miał wątpliwości, że to musiała być Marcelina, bo zagubione dzieci z pluszowymi misiami rzadko pojawiały się znikąd na pustkowiu. W ogóle na pustkowiu rzadko pojawiało się cokolwiek – dlatego było pustkowiem.
Wrócił więc po chłopca, w nadziei, że ten już wylizał się z ran.
Nie tracili czasu na długie pożegnania, obiecując sobie, że jeszcze tu wrócą, razem, we trójkę.
Mała Pyza ze smutną miną, pociągając nosem, machała im na pożegnanie, ale, rzecz jasna, nie mogli tego zobaczyć.
Pędzili na niewidzialnym, niewydającym dźwięku, niemającym zapachu rumaku, którego Żarówkowy Rycerz zwał Wiarą. Co jakiś czas Rycerz ściągał z pleców łuk i wypuszczał w dal świetlówkową strzałę, by oświetlić drogę i obrać kierunek. Zbroja promieniowała ciepłem. Rozmyte ogniki światełek tańczyły w jednym rytmie, a Wiara kołysała ciałem Adasia miarowo i przyjemnie. Omal nie spadł, kiedy rycerz wstrzymał konia.
– Czas na postój – oznajmił mężczyzna, zeskoczywszy z siodła, i pomógł chłopcu zejść z grzbietu niewidzialnego rumaka.
– Czemu stajeeemyyy? – ziewnął chłopiec i przetarł piąstkami oczy.
– Przyda nam się chwila odpoczynku, inaczej ktoś tu zaraz spadnie z konia – stwierdził Żarówkowy Rycerz, zdejmując rękawicę, i przyjaźnie potargał dziecięcą czuprynę. – A to chyba najlepsze miejsce na postój – stwierdził Rycerz zagadkowo i poszedł głębiej w ciemność, oświetlając kolejne skrawki pustej przestrzeni, aż natrafił na ścianę. Tam, po kilku krokach w prawo, odnalazł mechanizm z wielką dźwignią. Wyciągnął z sakwy dwa białe, walcowate przedmioty, wcisnął je w dziury między kablami i pociągnął rączkę dźwigni w dół.
Coś zabuczało, zazgrzytało i oblepione kurzem lampy rozbłysły. W świetle Adaś zobaczył stare cyrkowe namioty, dawno opuszczone gabinety luster i zardzewiałe karuzele. Na drugim końcu wesołego miasteczka zamigotał na wpół zawalony diabelski młyn.
Adaś, już jedną nogą w krainie snu, rozbudził się, wstał i cieszył oczy widokiem kolorowych świateł, patrzył na figury jednorożców, gryfów i słoni, z wolna obracające się na karuzeli, na tablice zachęcające do obejrzenia tresowanych lwów i uczestnictwa w pokazach magii.
Lunapark był tak duży jak ten, który miał odwiedzić razem z tatą.
– Wybierzmy jeden z namiotów – Rycerz chwycił cugle i skierował się w głąb ruin wesołego miasteczka.
Siodło i uprząż płynęły za nim w powietrzu. Adaś zarzucił plecak na ramiona, wcisnął pod pachę zwinięty pled i ruszył za nimi. Najmniej zniszczony okazał się namiot wróżki. W centrum pomieszczenia stały dwa krzesła i okrągły stół, którego blat przykrywała wybrzuszona na środku płachta materiału.
– Tu będzie dobrze. Możesz rozłożyć się na poduszkach. – Wskazał kąt, w którym leżał stos zakurzonych poduch.
– A ty? – zapytał Adaś.
– Nie martw się o mnie. Wezmę pierwszą wartę.
Chłopiec położył się z poczuciem winy. Zacisnął powieki i okrył się pledem. Leżał, kręcił się w miejscu, szukając dogodnej pozycji, kilka razy myślał nawet, że ją znalazł, ale nie mógł zasnąć. Próbował liczyć barany, ale bezskutecznie – cały czas nachodziły go myśli.
Myślał o tym, że tęskni do mamy, że chciałby być już z powrotem w domu, że niepotrzebnie dokuczał Marcelinie, że mógł pozwolić jej ten jeden raz spać z jego misiem, chociaż był jego, a ona miała własne zabawki. Myślał o tym, co teraz się z nimi, to znaczy z misiem i Marceliną, dzieje i trochę się o nich martwił, a im dłużej się martwił, tym więcej myślał o Marceli. Jemu się poszczęściło, spotkał Pana Żarówkę i dzieciaki, i ich babcię zastępczą, a Marcelina? Co jej się przytrafiło? Nadal miała misia? Nie zgubiła go?
Rozmyślał i coraz bardziej się zamartwiał, aż miał wrażenie, że stał się bardzo mały, że zmniejszył się do rozmiaru pyłku i zdany jest na los, a sam nic, ale to nic nie może zrobić, nie może nawet zasnąć, chociaż przed chwilą był taki zmęczony – i dręczyłby się tak dalej, gdyby nie światło.
– Moja kolej? – zapytał, podnosząc się z poduch, szary od kurzu tak jak one, ale w namiocie nie było Żarówkowego Rycerza. Adaś podszedł do stolika, wszedł na krzesło i stanął na nim. Pociągnął materiał i odsłonił szklaną kulę.
Szklana kula powinna pokazywać przyszłość, więc Adaś przymknął powieki, zbliżył twarz do kuli, postukał palcem w szklaną powierzchnię, ale nic się nie…
Stracił równowagę, krzesełko zachwiało się i przewróciło, a chłopiec upadł na dywan, ściągając ze sobą nakrycie stołu. Kula sturlała się z blatu, potoczyła do wyjścia z namiotu i zniknęła. Z zewnątrz dobiegała muzyka i szmer głosów. Adaś wstał, pomasował obolałe ramię i ostrożnie wyszedł z namiotu, by się rozejrzeć.
Wesołe miasteczko tętniło życiem.
Ludzie znikali i zaraz pojawiali się w innych miejscach, to stawali się przezroczyści, to znów całkiem prawdziwi. Wokół wszystkich unosiła się żółtopomarańczowa poświata.
Żarówkowy Rycerz zatrzymał butem kulę i z jedną ręką na rękojeści miecza, a drugą w pobliżu rewolweru, w skupieniu obserwował zjawy.
– Co się dzieje? – zapytał Adaś, stanąwszy bardzo blisko rycerza, rozglądając się wokół szeroko otwartymi oczami. – Czy to…
– To nie duchy – odparł rycerz. – Kiedy ktoś odchodzi, nie może już wrócić, nawet jako duch. To kawałki wspomnień. Nasza wizyta musiała je obudzić.
Chłopiec przyjrzał się zjawom dokładniej. Rzeczywiście, każda z nich pojawiała się, robiła za każdym razem to samo, a potem znikała i znów pojawiała się tam, gdzie na początku.
– Wspomnienia? Czyli nic nam nie grozi?
– Wspomnienia potrafią być niebezpieczne. Mogą cię wciągnąć, a czasem nawet zranić. Lepiej bądźmy ostrożni… Pojawia się ich coraz więcej. To fragmenty radosnych chwil, więc moja broń nie zda się na nic.
Postaci było coraz więcej, jedne szły ku nim, inne pojawiały się obok całkiem bez ostrzeżenia. Rycerz chwycił rękę Adasia. Twarze i ciała ludzi-zjaw, dorosłych i dzieci, pojawiały się tuż przed jego oczami, tak, że nie mógł nawet odgadnąć, kogo, kobietę, mężczyznę, nastolatka, czy staruszka, właściwie widzi. Całkiem przysłaniały mu Żarówkowego Rycerza i tylko uścisk dłoni przypominał o tym, że nadal są razem.
– Trzymaj się mocno! – krzyk rycerza przebił się przez plątaninę rozmów. – Przetrzymamy uderzenie fali, a potem znajdziemy Wiarę i…
Więcej Adaś nie usłyszał, słowa zlały się z gwarem tłumu, który natarł na nich z całą swoją siłą, a im bardziej wspomnienia były wyraźne, tym mocniej chłopiec odczuwał ich napór, ale Żarówkowy Rycerz trzymał go mocno. Fala wspomnień przykryła namiot wróżki, dotarła do granic wesołego miasteczka, a potem zaczęła się cofać, aż wreszcie rycerz i chłopiec mogli się zobaczyć. Mogli ruszyć tam, gdzie przywiązali konia, o ile pochód duchów przeszłości nie spłoszył Wiary i nie uciekła w ciemność, gdzie trudno byłoby ją odnaleźć.
Wtedy nadal spoczywająca u ich stóp szklana kula wybuchła, uwalniając światło, błyszczący pył i wicher, który uniósł Adasia i porwał w nieznane.
*
Wysoko nad głową chłopca wisiały chmury, nieruchome na błękitnym tle, przypominające rozrzucone kłębki waty. Przebijało między nimi światło słońca, które zatrzymało się w połowie drogi po niebie. Stęchłe powietrze drażniło nos.
– Auu – pisnął, dotknąwszy głowy. Spadając, nabił sobie guza.
Tylko gdzie on trafił?
Nad głową miał niebo, ale to niebo wydawało mu się dziwne, choć nie potrafił powiedzieć dlaczego. Leżał pośród trawy, ale ta też nie była zwyczajna. Twarde źdźbła drażniły skórę, zamiast układać się pod nim jak miękkie posłanie. Zaraz jednak przestał się nad tym zastanawiać, bo do jego nosa dotarł smakowity, dobrze znany zapach. Naleśniki z syropem klonowym. Na samą myśl oblizał wargi.
Stanął chwiejnie i rozejrzał się za źródłem apetycznej woni. Nieopodal, tuż obok strumyka, stała drewniana chatka. Chłopiec podkradł się tam ostrożnie, zerknął do środka, ale zaraz czmychnął pod wąski parapet i przywarł plecami do ściany,
– Spokojnie, nie musisz się bać. – Postać, która wychyliła się z okna, od razu go dostrzegła. Kiedy Adaś spojrzał w górę, przywitał go przyjazny uśmiech.
– Jak ci na imię? – zapytała kobieta. Dźwięk jej głosu był jak grzanki posmarowane miodem.
Zamiast chłopca odezwał się jego brzuch.
– Nie rozmawiasz z nieznajomymi? To bardzo mądrze… ale słyszę, że jesteś głodny. – Kobieta zniknęła w środku, by po chwili pojawić się z talerzem naleśników. Położyła go na parapecie.
Adaś nie namyślał się długo, zaraz pochłonął pierwszego naleśnika. Smakował wybornie. Dokładnie takie robiła jego mama. Czy ktoś, kto smażył tak dobre naleśniki, mógłby mieć złe zamiary? Na pewno nie.
– Gdzie ja jestem? – zapytał, oblizując palce z syropu. – Muszę odnaleźć Pana Żarówkę.
– Zgubiłeś się?
Pokiwał głową, a kobieta znów zniknęła na moment, a kiedy ponownie stanęła w oknie, miała ze sobą spodek z kawałkiem babki cytrynowej i szklankę kakao. Nie postawiła ich jednak na parapecie.
– Może wejdziesz? Kiedy ktoś cię szuka, najlepiej zostać w jednym miejscu. W innym wypadku będziecie obydwaj próbowali się nawzajem odnaleźć i tylko się miniecie.
To musiała być prawda, mama powiedziała mu kiedyś coś podobnego. Ale Adaś czuł, że musi stąd ruszać… tylko za bardzo nie wiedział dokąd.
– To jak, poczekamy razem na Pana Żarówkę? – dopytywała kobieta, przewracając na patelni kolejnego naleśnika.
*
– To potworne! – Błękitne oczy kobiety zaszkliły się. – Taki młody chłopczyk, a przeżył już tak wiele!
Adaś kończył właśnie babkę i popijał kakao. Opowiedział już o wszystkim, co go spotkało. W wielkim skrócie, oczywiście. Ale za to zaczął od samego początku.
– Przecież minęły dopiero dwa lata! Masz prawo tęsknić za tatą. – Mieszkanka chatki stanęła za krzesłem, na którym siedział, i przytuliła jego głowę do piersi. – To normalne, że nadal odczuwasz smutek. Twój miś jest dla ciebie bardzo ważny. – Adaś przytaknął, a kobieta pogładziła jego włosy. – Mama nie powinna pozwalać na to, żeby obca dziewczynka robiła ci na złość.
– Marcela… ona… chyba nie chciała nic złego… Jej brakuje mamy, a mój miś… widziała, że pomagał mi zasnąć… Teraz muszę ich uratować.
– Jesteś bardzo dzielny, ale na małym chłopcu nie powinna spoczywać tak wielka odpowiedzialność. Ten cały Żarówka…
– Tak naprawdę to rycerz. Żarówkowy Rycerz. Pomaga mi.
– Nie poradziłby sobie sam? – powątpiewała kobieta.
– Nie rozumie pani! Jesteśmy drużyną, razem pokonamy ciemną krainę… Dlaczego tu tak jest? – zapytał chłopiec, ponieważ wątpliwości wróciły. – Dlaczego tu jest jasno?
Kobieta puściła go i podeszła do kuchenki.
– Wiem, jak jest wszędzie indziej – powiedziała odwrócona plecami do Adasia. – To miejsce może być ostatnim, nad którym nie panuje Smutna Pani… ale nie myśl o tym teraz. Na pewno wszystko się ułoży. – W jednej chwili przeszła od zadumy do beztroskiej radości. – A wiesz, co jest najlepsze, by przestać choć na chwilę myśleć o problemach? Ciepłe kakao.
Nalała kolejną szklankę i postawiła przed Adasiem. Parujący napój zachęcał obietnicą słodyczy.
– Chyba jedna szklaneczka więcej nie zaszkodzi? Hmm?
Chłopiec uznał, że faktycznie nie zaszkodzi, jeśli wypije jeszcze jedną porcję. Opróżnił szklankę za jednym razem, a kiedy ją odstawił, ziewnął przeciągle i przypomniało mu się, że przecież nie zdążył się wyspać.
– Przygotuję ci łóżko – oznajmiła kobieta. – Przecież czekając na swojego rycerza, możesz się chwilkę zdrzemnąć, prawda?
*
Kiedy wstał, było ciemno. Spojrzał przez okno na rozsiane po niebie konstelacje gwiazd. Czuł, że powinien się spieszyć. Zmienił piżamę na swoje dzienne ubranie, leżące na komodzie nieopodal łóżka, i na palcach przemknął przez przedpokój. Wzuł tenisówki i otworzył frontowe drzwi.
– Adaś, co się dzieje? – zapytała go, kiedy stanął w progu. Odwrócił się i zobaczył jej sylwetkę w nikłym nocnym świetle.
– Ja… – „muszę się spieszyć”, chciał powiedzieć, ale nie wiedział, dlaczego.
– Wracaj do łóżka.
Powietrze było nieruchome i pachniało stęchlizną. Jedna z gwiazd zamigotała i zgasła. Czuł, że powinien się spieszyć, ale wślizgnął się pod kołdrę i zapadł w sen.
*
Wysoko na niebie, niemal bezpośrednio nad chatką, niczym gigantyczna żarówka świeciło białe słońce. Wyglądało tak, jakby już było południe, a Adaś dopiero zabierał się do śniadania. Dziś były naleśniki z syropem klonowym i kakao. W mig opróżnił talerz i wstał od stołu.
Odkąd się obudził, nie mógł się uspokoić. Śnił o wietrze w ciemności, o choinkowych lampkach, o słojach wypełnionych kolorami tęczy, o pogoni za czymś i ten sen pozostawił go z poczuciem niedokończonych spraw, ale chłopiec za nic nie mógł przypomnieć sobie, co to były za sprawy.
*
Słońce zgasło nagle, oznajmiając tym samym koniec dnia wypełnionego przyjemnościami. Dziś nie było szkoły i do wieczora grali w warcaby. Udało mu się wygrać za każdym razem.
Noc była ciepła i bezwietrzna. Umył zęby i, ponieważ dziś nie musiał się kąpać, leżał już pod kołdrą, wpatrując w rozgwieżdżone niebo. Szukał gwiazdozbiorów, ale szło mu kiepsko.
Ziewnął.
To był świetny dzień, pomyślał, taki, który mógłby trwać w nieskończoność.
Zasnął, gdy na niebie zgasła kolejna gwiazda.
*
– Idę na dwór! – zawołał Adaś, kiedy tylko przełknął ostatni kęs naleśnika i dopił kakao. „Tylko się nie oddalaj i nie podchodź do strumienia” usłyszał jeszcze, nim wypadł na zewnątrz i w parę kroków dobiegł do huśtawki.
Był ciepły, bezwietrzny dzień, a w powietrzu utrzymywał się zapach stęchlizny. Słońce wisiało już wysoko nad chatką, choć dopiero co jedli śniadanie.
Fragment obłoku oderwał się i opadał leniwie w stronę polany, przykuwając uwagę chłopca. Ten najpierw zerknął w stronę chatki, a potem zeskoczył z huśtawki i pobiegł w tamtym kierunku. Ostre źdźbła drapały jego łydki. Czy trawa nie powinna być miękka i miła w dotyku?
Gdy był u celu, włożył rękę w środek chmury. Była w dotyku jak wata, a po dokładniejszych oględzinach okazało się, że to jest wata. Najzwyklejsza wata pod słońcem. Czy chmury powinny być z waty?
Zauważył coś w trawie kilkanaście kroków od niego. Coś brązowego, o nieregularnym kształcie, może zwierzę, albo worek… albo mały plecak. Podszedł bliżej, by lepiej przyjrzeć się znalezisku. Tak, to był plecak. Niezbyt duży. Pasowałby na niego. Ktoś musiał go zgubić. Tylko kto? Nie widział tu nikogo od… od… od… nie pamiętał.
Z plecaka wystawał róg złożonej na cztery kartki. Adaś wyciągnął ją ostrożnie, jakby plecak miał naraz zmienić się w psa i go ugryźć. Kiedy rozłożył papier, okazało się, że to rysunek. Osiem postaci nakreślonych dłonią dziecka – to znaczy dziecka młodszego od Adasia. Wszyscy trzymali się za ręce.
Schował kartkę do kieszeni, podniósł plecak i zarzucił go na ramiona.
– Chodź do domu, kochany. Za chwilę się ściemni. – Kobieta przyszła za nim, stanęła w połowie drogi do chatki.
Słońce nadal było w tym samym miejscu, ale zaraz mogło zgasnąć.
Tylko, że słońce powinno wschodzić i zachodzić, nie zapalać się i gasnąć jak żarówka. Tak samo jak trawa nie powinna być szorstka i twarda, chmury nie powinny być z waty, okolica w oddali nie powinna wyglądać jak rozmyty akwarelowy obrazek, powietrze nie powinno zawsze mieć stęchłego zapachu, a na śniadanie nie powinien co dzień jeść naleśników z syropem klonowym.
– To wszystko jest sztuczne!
– Nie miej mi za złe. Ja tylko chciałam ulżyć ci w cierpieniach – próbowała się wytłumaczyć kobieta z chatki, widząc jego minę. – Jesteś odważnym i dobrym chłopcem, ale przecież tylko dzieckiem, a dzieci powinny mieć czas na beztroskę i zabawę, na odrobinę zapomnienia. Wyprawa ratunkowa to sprawa dla dorosłych.
– Nie chciałam cię skrzywdzić – kontynuowała kobieta, a w jej głosie przebijał ton prawdziwego smutku. – Jedynie ulżyć i… Po prostu razem nie byliśmy samotni. Czy to źle? Sam powiedz, czy źle nam było? Wróć ze mną. Schowamy plecak, szybko o wszystkim zapomnisz i będzie jak dawniej.
Adaś wyciągnął z kieszeni rysunek, by przyjrzeć się postaciom. Pyza, Tadzio, Mała Stopa, Klara, Chyży, staruszka i Pan Żarówka. Jeszcze raz spojrzał na chatkę nad strumykiem i na kobietę.
– To jak będzie? Wrócimy razem? Zapomnimy o sprawie? – Jej głos wpadał do głowy Adasia, rozlewał się w środku jak gorąca czekolada, zachęcał, by wyrzucił plecak i został tu już na zawsze.
Chłopiec potrząsnął głową.
To z pewnością były czary.
Ale Adaś wiedział już, że szczęście to nie naleśniki codziennie na śniadanie, to nie brak szkoły i zabawa do wieczora, ani ulubione kreskówki bez ograniczeń, a na pewno szczęściem nie było to, że nie pamiętał o Żarówkowym Rycerzu, o dzieciakach, o ich babci, ani o mamie i tacie – zwłaszcza o tacie – a nawet o Marcelinie i tacie Marceliny.
Szczęście to… nie wiedział tego jeszcze, ale na pewno coś innego.
– Przestań! – krzyknął, a kobieta zamilkła i odwróciła wzrok od chłopca. Sekundy mijały, a oni siedzieli we fragmencie uszkodzonej atrapy chmury, nie wiedząc, co począć.
Kiedy słoneczna żarówka zgasła, a w jej miejsce zapaliły się setki mniejszych, białych światełek imitujących gwiazdy, kobieta podniosła się z puchu i otrzepała sukienkę ze strzępków waty.
– Sam nie dasz rady. Pomogę ci – zadeklarowała, a Adaś spojrzał na nią zza przymrużonych powiek.
Błyszczący pył poderwał chłopca z ziemi i rzucił w górę, jakby to była szmaciana lalka. Otoczył go ze wszystkich stron, zamknął w sobie i wirując z siłą trąby powietrznej pchał wyżej i wyżej, szarpiąc drobnym ośmiolatkiem na boki.
Adaś wyleciał na powierzchnię, zatoczył krąg w powietrzu, a pył poniósł go w bezpieczne miejsce między masywnymi szprychami i wzmocnieniami diabelskiego młyna.
– Do zobaczenia – usłyszał cichy szept. – W snach mnie spotkasz, jeśli zechcesz…
Pył go otulił i chłopiec zasnął, skulony między pordzewiałymi fragmentami wielkiego koła. Śnił o zielonej polanie, o smaku naleśników z syropem klonowym, o chatce nad strumykiem i uśmiechał się przez sen.
Wtedy znalazł go Żarówkowy Rycerz.
*
– To Piaskowa Wróżka.
Tym razem mroku wszechobecnej nocy nie rozświetlała ogromna żarówka ani tęcza zamknięta w słoikach, ani gromady lampek u szczytu jaskini czy neony lunaparkowych atrakcji, ale najzwyklejsze ognisko.
– Musiała już wcześniej zwrócić na ciebie uwagę, może kiedy byłeś wewnątrz marzenia o rodzinie – kontynuował Żarówkowy Rycerz. – Marzenia to też jej domena. Tak samo chwile, do których często wracamy myślami. Mogłem wpaść na to wcześniej.
– Myślałem, że jest Piaskowy Dziadek, nie Wróżka. Mama czytała mi o nim.
– To jedna z postaci tej samej istoty – odparł rycerz, ale chłopiec nie zrozumiał z tego zbyt wiele. – Niektóre rzeczy mogą mieć wiele nazw i kształtów, a pozostawać tym samym.
– Jak woda?
– Tak, jak woda.
– Albo sen? Sny też mogą być różne – dodał Adaś, przeżuwając pierwszy, nadal gorący kęs.
– Tak, masz rację. Podobnie jest z uczuciami. Twój tata odszedł, ale nadal go kochasz, prawda? – Chłopiec kiwnął głową. – Ale kochasz też mamę i możesz kochać więcej osób, każdą inaczej. Nie zabraknie dla nich miejsca.
– Długo tu jesteśmy? – przerwał mu chłopiec i wstał od ogniska, próbując ukryć blask oczu, które zwilgotniały od łez.
– Nie straciliśmy wiele czasu – uspokoił go Żarówkowy Rycerz, ale wstał razem z nim i zasypał ognisko piaskiem. Teraz jego hełm i zbroja pozostały jedynymi źródłami światła, a Adaś przypomniał sobie o ukrywających się w ciemnościach stworzeniach i zadrżał.
– Byłem tam kilka dni – odparł, z trudem przełknąwszy ogromną porcję.
– To moc Piaskowej Wróżki. Są sny, które zdają się trwać ledwie kilka minut, a kiedy otwierasz oczy, zegarek pokazuje, że minęło już osiem godzin i pora wstać. Są też takie, w których spędzasz dni i tygodnie, a okazują się być krótką drzemką. – Rycerz poprawił siodło na grzbiecie Wiary. – Wskakuj.
Podał chłopcu dłoń, a ten z jego pomocą wdrapał się na siodło. Rycerz jednym płynnym ruchem zajął swoje miejsce. Siodło zafalowało – to znaczy poruszył się niedostrzegalny zmysłami koń.
– Ona… nie była złą wiedźmą – stwierdził Adaś. – Była tylko samotna i nieszczęśliwa.
– Nie myliła się co do ciebie – dodał rycerz.
– Nie?
– Jesteś wyjątkowo odważnym dzieciakiem. A twoje uczucia… pamiętaj, że są twoje i to najważniejsze. Nie musisz się ich wstydzić ani udawać, że ich nie na. Ani zmieniać, nawet jeśli mówią ci to dorośli. Zwłaszcza jeśli mówią to dorośli. Oni czasem już nie pamiętają, jak to jest mieć osiem lat. Obiecujesz? – poważnym tonem zapytał Żarówkowy Rycerz.
– Obiecuję.
– Dobrze. A teraz się trzymaj – polecił rycerz i popuścił lejce, a Wiara poniosła ich w ciemność, szybka jak jesienny wicher.
*
Kolejny postój zrobili przed miejscem zwanym Wielką Rozpadliną. Rycerz koniecznie chciał mu coś pokazać, jednak Adaś widział tylko czerń, czerń przed nimi i za nimi, i po bokach.
– Chodź, podejdź do krawędzi – namawiał go Żarówkowy Rycerz, a sam usiadł na ziemi i zwiesił nogi w przepaść, co chłopiec poznał po tym, że nagle zniknęły w ciemności.
Chociaż trochę obawiał się wysokości, a zwłaszcza przepaści, której nie widać, Adaś ufał rycerzowi. Stanął za jego plecami i ostrożnie wychylił się do przodu.
Daleko w dole tańczyły gwiazdy.
Były inne, niż te, które chłopiec znał z nocnego nieba, oczywiście poza tym, że się poruszały – nie świeciły chłodną bielą, tylko różnymi odcieniami złota i zieleni. Urządzały gonitwy. Spiętrzały się jak fale podczas sztormu i opadały w harmonijnym tańcu. Tworzyły gromady, rozpraszały się i znów zbijały w zwartą masę.
Adaś wiedział już, że nawet w tym ciemnym świecie można było znaleźć coś pięknego, jak tęcza zamknięta w słoikach albo marzenia o lataniu, ale to nie umniejszało jego zachwytu.
Usiadł obok rycerza, obejmując jego ramię dla asekuracji, i też zwiesił nogi w głąb przepaści.
– To świetliki – wyjaśnił Żarówkowy Rycerz. – Nie przeszkadza im życie w ciemności. Noszą światło w sobie.
– Tak jak ty – odpowiedział chłopiec, a rycerz przytulił go do siebie.
– Wiesz, czemu świecą? – zapytał, a Adaś pokręcił głową. – Bo nie chcą być same. W taki sposób się znajdują. Pojedynczy świetlik jest prawie niezauważalny, ale razem potrafią świecić tak jasno, jak gwiazdy. Rozumiesz, co mam na myśli?
Tym razem chłopiec kiwnął na tak.
– Niebawem będziemy na miejscu – oznajmił rycerz. – Tam nie będzie bezpiecznie. Wiele może się wydarzyć, ale zrobimy wszystko, by uratować twoją siostrę. Jeśli się nie poddamy, musi nam się udać. – Kiedy skończył mówić, odpowiedziała mu tylko cisza.
Siedzieli tam jeszcze przed kilka chwil, patrząc w milczeniu, jak tysiące małych światełek tworzą żywe mozaiki złota i zieleni, a potem ruszyli w dalszą drogę.
*
– Jesteśmy w pobliżu – wyszeptał Żarówkowy Rycerz, kiedy wjechali na wzgórze i zsiedli z konia. Lampki na zbroi i hełm przygasły. – Zachowaj ciszę. To teren smutasów. Spróbujemy się podkraść, ale w ciemności jestem widoczny jak choinka… Zwykle nie zaprzątam sobie głowy atakiem z zaskoczenia.
Adaś przypomniał sobie, że staruszka, którą sam już nazywał w myślach babcią, dała mu plecak, do którego spakowała wszystko, co jej zdaniem mogłoby się przydać. Babcia była mądrą i przewidującą kobietą.
– Mam coś dla ciebie! – oznajmił, ściągając plecak. Gmerał w nim po omacku przez chwilę, aż wyciągnął czarny płaszcz.
– Czarna rozpacz – powiedział rycerz, macając materiał. – Smutna Pani ma takie samo odzienie. Szczwana staruszka, dała ci to w sekrecie, bym nie miał okazji zapytać, skąd to wzięła.
– Kazała powiedzieć, że zbiera wszystkie kolory, nie tylko te wesołe.
Rycerz pokiwał głową i mruknął.
– Dalej idziemy pieszo. – Chwycił chłopca za rękę i ostrożnie poprowadził do tunelu na dole wzniesienia.
Przejście było ciasne, musieli kulić się, czasem nawet czołgać, aż chłopiec miał wrażenie, że znów jest pod łóżkiem Marceliny i jeszcze kawałek, a wyjdzie spod niego i będzie we własnym pokoju… a bardzo nie chciał, by akurat teraz tak się stało. Tunel skończył się nagle. Pierwszy wyszedł rycerz i kazał chłopcu zaczekać, aż sprawdzi, czy jest bezpiecznie.
Nie było.
Nim mężczyzna zdążył się rozejrzeć, zaatakowała go grupa smutasów.
Rycerz sięgnął po żarówkowy miecz. Wymachiwał nim, jakby to była zabawka, kręcił młynki, ciął z góry, z dołu, z boku i trafiał za każdym razem. Tam, gdzie trafiał miecz, pozostawała jasna smuga, przez którą po ciele rozchodziło się światło. Dotknięci ostrzem wyli, jęczeli i uciekali w popłochu, bo nic bardziej nie przerażało smutasów, niż myśl, że mogą odzyskać radość życia. Ale w miejsce każdego ranionego przybywało dwóch nowych, a na zbroi pękały kolejne lampki. Żarówkowy Rycerz przygasał i przygasał też jego miecz.
Coś musnęło ramię chłopca. Odwrócił głowę i zobaczył rozpaczaka, gotującego się do ugryzienia. Do tego cienista macka owinęła się wokół jego kostki i wspinała po nodze.
– Łap! – Żarówkowy Rycerz odpiął pas z rewolwerem i rzucił go młodemu kompanowi. – Strzelałeś kiedyś? – zapytał, odpierając atak smutasów, którzy przejęli inicjatywę, bo jeden cios już nie wystarczał, by ich wystraszyć.
– Tylko na niby, kiedy bawiłem się w Indian i kowbojów. – „Z tatą”, dopowiedział Adaś w myślach, ale zaraz odsunął od siebie wspomnienia, ponieważ to nie był czas na melancholię.
– To wystarczy.
Adaś odciągnął kurek. Zauważył, że bębenek jest pusty, ale nie miał innego wyjścia, niż zaufać Żarówkowemu Rycerzowi. Wycelował w ciemność i nacisnął spust.
Strumień światła wystrzelił z lufy, rozpędzając mrok tunelu. Mackocienie zniknęły, czający się przy ścianie rozpaczak uciekł w głąb podziemnego przejścia, a chłopiec wyskoczył na otwartą przestrzeń.
Smutasów wciąż przybywało.
– Biegnij do środka! – rozkazał rycerz, wskazując wolną ręką na budynek w oddali. – Znajdź siostrę!
– A co z tobą?
– Nie martw się o mnie! Poradzę sobie! – krzyknął rycerz, chyba bardziej po to, by utwierdzić się w przekonaniu. – Biegnij!
Adaś przemknął między smutasami, których uwagę przyciągał blask rycerza, tańczącego między nimi, wywijającego mieczem i robiącego przy tym wiele hałasu.
Budynek znajdował się na granicy zasięgu światła, które roztaczał rycerz, jaśniejący teraz ze wszystkich sił. Chłopcu wydawało się, że słyszy dźwięk pękających lampek, w miarę jak coraz liczniejsza gromada smutasów napierała na wojownika. Chciał wrócić, pobiec z pomocą, ale wtedy wszystko poszłoby na marne. Rycerz obiecał, że zrobi wszystko i nawet teraz, nawet w takiej chwili, starał się pomóc chłopcu.
Adaś biegł, odegnał wzruszenie, bo ono nic by teraz mu nie pomogło i pędził dalej – aż stanął przed bocznym wejściem Miejsca Lamentów.
Widział już podobne budowle. Wysokie, strzeliste dachy, wieże, kopuły, zdobienia ścian – wszystko było mu znane. To znaczy: prawie znane. Tutaj, pośród cieni, każdy kamień, każdy załom i gzyms, każdy witraż w długich oknach i każde zdobienie wyglądało dziwacznie i obco.
Znajome, a jednocześnie obce – takie było to miejsce.
Zdjął plecak. W środku, poza sucharkami, konfiturą, ziołową pastą na rany i dużą ilością bandaży, miał dwie fiolki, starannie zabezpieczone w drewnianych pudełkach. Jedna zawierała żywozielony płyn, druga – jaskrawożółty. Nadzieja i szczęście, najcenniejsza substancja na tym świecie. Na każdym świecie.
Wybrał jedną, wypił zawartość i otworzył drzwi.
*
Na początku starał się skradać, niewykorzystaną fiolkę używając jako źródło światła, do jego uszu dotarło kwilenie. Znał ten dźwięk. Wstyd było mu przyznać, ale nieraz sam stanowił jego powód.
Wybiegł z korytarza i wpadł do przepastnej sali z rzędami ławek ustawionych frontem w jednym kierunku. Spojrzał tam, gdzie powinien być ołtarz, ale zamiast niego, wśród niepokojących, powykręcanych rzeźb, które symbolizowały spaczenie tego miejsca, znajdowało się przejście. Wysoki, zakończony łukiem portal, w którym widoczne były – tak! to musiało być to! – gwiazdy i księżyc.
Płacz dochodził z innej strony.
Pod jedną z ławek, skulona, tuląca brązowego misia, ukrywała się mała dziewczynka.
– Marcelina! – krzyknął i pobiegł do niej. Rewolwer i fiolkę rzucił na siedzenie, obiema dłońmi podniósł twarz dziewczynki, by się upewnić, że to ona.
Wyraz zrozumienia nie zdążył zagościć na opuchniętej od płaczu twarzyczce, kiedy Adaś objął ją mocno i przycisnął do swojej drobnej piersi.
– Braciszku… – wyszeptała Marcelina i wybuchnęła głośnym szlochem, jakby naraz pękła tama w jej sercu i wszystkie emocje wylały się na wierzch. – Przepraszam… To twój miś… od taty… nie powinnam… go zabierać.
– Już dobrze, już dobrze… – pocieszał ją Adaś, głaszcząc po główce. Zaraz przypomniał sobie o czymś i sięgnął po fiolkę. – Masz, wypij to, od tego będzie ci lepiej. To szczęście, wiesz? Czyste szczęście. Nie ma nic cenniejszego. Zachowałem je dla ciebie, żeby… no wiesz…
Dziewczynka wzięła naczynie i bez pytań połknęła zawartość.
Jej twarz rozpromieniła się, uśmiech starł smutek, a rękaw otarł łzy i już nie wyglądała na zrozpaczoną ani przestraszoną. Wyglądała tak, jakby to był najlepszy dzień jej krótkiego życia, a przynajmniej najlepszy dzień tego roku, lepszy nawet niż urodziny.
– Przyszedłeś po mnie! – zawołała radośnie. – Chociaż byłam okropna.
– Nie mogłem cię przecież zostawić. Nie jesteś taka zła – zmierzwił jej włosy. – To ja powinienem cię przeprosić…
I nie tylko ciebie, pomyślał.
Dla jej taty też nie był miły – teraz wiedział, że całkiem bez powodu. Przecież dzięki niemu mama wyglądała na szczęśliwą… a przynajmniej od kilku miesięcy znów uśmiechała się jak dawniej. Adaś myślał… właściwie nie wiedział już, co wtedy myślał. Że gdyby zachowywał się inaczej, to jakby zdradził tatę? Że ktoś próbuje zająć jego miejsce? Że w innym wypadku zapomni o tacie, a tego bardzo, bardzo nie chciał?
– Czemu tak na mnie patrzysz? – zapytała Marcela, wyrywając go z zamyślenia.
– Co? Nie, nic… Teraz chodźmy – Adaś wskazał na portal – tam chyba jest wyjście.
Pociągnął ją za rękę, ale Marcelina opierała się.
– Nie możemy tam iść – odparła. – Tam jest… Ona tam jest, ukrywa się i czeka na mnie… Boję się…
– Nie martw się, mam to – wyszeptał Adaś, próbując ukryć przerażenie i pokazał rewolwer, by dodać Marcelinie otuchy, chociaż sam nie był pewien, czy broń zda się na cokolwiek. – Zaufaj mi.
Smutna Pani pojawiła się, kiedy minęli ostatni rząd ławek i zagrodziła im drogę.
Miała czarny płaszcz, blade ręce i kościste dłonie. Twarz ukrywała pod maską w kształcie czaszki, z dwojgiem białych oczu skierowanych prosto na nich.
– Odsuń się! – wrzasnął Adaś, bo nauczył się od Żarówkowego Rycerza, że krzyk dodaje odwagi.
Smutna Pani nawet nie drgnęła, więc chłopiec podniósł broń.
Promień światła uderzył prosto w ciemną sylwetkę Smutnej Pani. Tam, gdzie trafił, pojawił się jasny ślad, ale zaraz zniknął przykryty czernią. Adaś strzelił jeszcze raz. I jeszcze. I jeszcze. Strzelał, aż zabrakło mu sił i opadł na kolana.
Nic to nie dało.
Kiedy spojrzał na ściskającą misia Marcelinę, łzy zakręciły się w kącikach jego oczu, popłynęły po policzkach i skapnęły na mozaikę. Każda z nich niosła w sobie odrobinę purpurowego światła, jakby ktoś obsypał je brokatem. To nie były łzy smutku – to były łzy złości.
– Nie zgadzam się! – krzyknął, ale nie mógł nic zrobić.
Tak samo jak przed dwu laty, kiedy tata odszedł, a szczęśliwy świat przestał istnieć i zastąpił go inny, przepełniony żalem, tęsknotą i smutkiem. Pozbawiony kolorów i światła. Ciemny. Żył w takim miejscu na długo przed tym, nim wczołgał się pod łóżko Marceliny.
I miał tego dość.
Przegrać to nie oznacza być pokonanym, powiedziałby mu Żarówkowy Rycerz, gdyby tu był. Być pokonanym to poddać się.
– Może nie tym razem, może nie dziś, ale wrócimy do domu! – krzyknął. – I będę szczęśliwy! Będę się śmiał i bawił, czasem może płakał i smucił, ale nigdy, nigdy nie przestanę próbować! Nie dam ci znowu wygrać, tak samo, jak Pan Żarówka!
Białe oczy wpatrywały się w nich, pozbawione wyrazu, nie dające poznać, czy Smutna Pani w ogóle go zrozumiała. Jednak po chwili zeszła im z drogi.
Adaś i Marcelina spojrzeli po sobie i z wahaniem ruszyli do przejścia. Krok za krokiem nabierali pewności, że im się uda, że Smutna Pani postanowiła ich wypuścić, choć nie wiedzieli, dlaczego… ale gdy już byli o krok od celu, wyciągnęła rękę w ich kierunku. Nie wypowiedziała ani słowa. Adaś wątpił, czy w ogóle miała usta. Za to w jego głowie rozległ się głos.
Musisz wybrać, mówił do chłopca, a dłoń Smutnej Pani uniosła się, by wskazać na misia. I na Marcelinę.

*
Wszystko przez pluszowego misia.
Dla tego misia Adaś był gotów wejść w zalegającą pod łóżkiem ciemność, bo ten miś to ostatnia rzecz, jaką dostał od taty.
Będzie tęsknić, ale tylko trochę.
– Chłodno tu – poskarżyła się Marcelina, wtulając się w Adasia. Ten odłożył zabawkowy pistolet ze światełkiem u wylotu lufy, objął ją ramieniem i jeszcze przez chwilę patrzyli w rozgwieżdżone niebo. Mnóstwo było na nim czerni i granatu, ale były też jasne, błyszczące gwiazdy i księżyc.
Okazało się, że wyjście z Miejsca Lamentów prowadziło na balkon ich mieszkania. Na szczęście balkonowe drzwi były uchylone.
Za to misia nie było nigdzie. Adaś zawsze będzie pamiętał o tacie, nikt nigdy mu go nie zastąpi, ale miś… choć wyjątkowy, pozostawał tylko zabawką. Za to Marcelina – ona stała się częścią rodziny. Koniec końców są teraz wszyscy razem. Już nigdy nie będzie jak dawniej, ale Adaś postanowił dać jej szansę. Zawsze będzie miał tatę głęboko w sercu, ale już nie obawiał się wpuścić tam kogoś nowego. Miejsca nie zabraknie.
Przecież, nawet po najdłuższej nocy, w końcu zawsze wstaje słońce.
Będzie jeszcze musiał obmyślić z Marceliną jakąś wymówkę, kiedy mama zapyta, gdzie podział się miś, nie mogli przecież wyznać jej prawdy.
To była tajemnica.
Między bratem a siostrą.
*
Żarówkowy Rycerz przysiadł w trawie na wzniesieniu, tuż poza granicą cienia, jaki rzucała wielka, stara grusza, która musiała tu rosnąć chyba od początku świata. Wreszcie mógł odetchnąć i ściągnąć swój hełm.
Gdyby Adaś zobaczył go teraz, przypominałby mu utraconego ojca ze szczęśliwych czasów, kiedy razem kopali w piasku, kiedy grali w chowanego, kiedy uczył go jeździć na rowerze. Ale Adasia tutaj nie było, wrócił tam, gdzie powinien i był nie mniej szczęśliwy niż kiedyś, a Żarówkowy Rycerz wcale nie miał mu za złe, że coraz rzadziej wracał wspomnieniami do starych czasów.
– Nie sądzisz, że tak właśnie powinno być, przyjaciółko? – zapytał kobietę, która siedziała nieopodal, skryta w głębokim cieniu rzucanym przez gęste listowie, chroniące ją przez żarem i światłem letniego słońca, górującego nad zieloną doliną niegdyś będącą pustkowiem.
Otulał ją czarny płaszcz, którego postrzępione fragmenty unosiły się i opadały, jakby smagane powiewami wiatru. W dłoniach trzymała pluszowego misia.
– Nic nie powiesz? – Rycerz sięgnął po gruszkę, która właśnie spadła z gałęzi i wgryzł się w słodki owoc. – Dobrze zrobiłaś, wypuszczając go. I tak zawsze będziemy razem, w końcu jesteśmy częścią tego samego wspomnienia, jak dwie strony monety.
W oddali, na polanie, piątka dzieci witała się właśnie z dawno niewidzianymi rodzicami. Łzom szczęścia i radosnym wołaniom nie było końca. Za nimi, tuż na granicy widnokręgu, ledwie dostrzegalna postać malowała na niebie pierwszą od dawna tęczę.
Smutna Pani nic nie powiedziała. Nie należała do gadatliwych.
Zdjęła tylko podobną do czaszki maskę i ukazała swoją bladą, lecz piękną twarz.
Wcale nie była taka smutna.