- Opowiadanie: maciekzolnowski - Okno

Okno

Wzorowane na “Oknie” Hłaski, mało fantastyki, więcej życia.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

Użytkownicy

Oceny

Okno

Promyki słońca przechodziły przez uchylone okno i padały na podłogę. Pulsowały, drżały. Wcześniej przebiły się przez nieszczelną koronę wielkiego dębu, rosnącego tuż za iluminatorem mego pijanego statku, i przeleciały przez firanki. Nie wiedzieć czemu, przypominały mi o samotności i wszelkich troskach. Przypomniały, choć mogły wysłać mnie w kosmos, w inne światy (tak bardzo chciałbym być Marsjaninem), lecz NIE! Pisałem, czytałem, tkwiłem za biurkiem.

Na dumanie nie miałem ostatnio zbyt wiele czasu. Harowałem w jednej z tych firm zagranicznych, które jak macki ośmiornicy oplotły Ziemię i zmieniły na zawsze jej oblicze, zniewoliły mieszkańców, uczyniły z nich pojedyncze, nic nieznaczące atomy. Korporacja Ama, której się zwyczajnie nie ama (ama jak amore mio). Jak to dumnie brzmi to korpo coś tam. Ta nazwa stała się moim życiem i nie sądziłem, by mi kiedykolwiek zobojętniała, by mi odpuściła.

Otworzyłem lodówkę, a tam flaszki. Przywitałem się z flaszkami. Powiedziałem do nich „cześć”, a one odpowiedziały „cześć”. I kiedy już skończyłem, zostały jeszcze dwie. Ale ja nie o tym…

Ulica, przy której mieszkam, jest ruchliwa. Biegną tu aż trzy linie autobusowe i w południe nie daje się otworzyć okna: raz – z uwagi na kurz, dwa – z uwagi na panujący wkoło hałas.

Przed budynkiem, na jednej, jedynej ławeczce przesiadują zakochani, czule się obściskując. Nie cierpię, gdy to robią. Ta bliskość splecionych ciał przypominała mi o samotności, jako że od wielu już lat mieszkam z matką jako kawaler, bezdzietny. Nie wiem, dlaczego tak potoczyły się koleje życia. Swe położenie tłumaczę nieraz tym, że nie każdy nadaje się do żeniaczki, nie każdego pokocha dziewczyna. W istocie chodzi też i o to, że nie jestem w stanie w nikim się zakochać, a obcy (element, jak ja to mówię) to obcy i basta! No bo niby jak zakochać się tak na zawołanie i na zawsze?

Niedawno wyrabiałem nowy paszport. I to mnie bardzo przygnębiło. Każdy taki dokumencik traci ważność po dziesięciu latach. Dekada to dużo. Nie wiem, czy dożyję następnej (ja i mój pies), czy matka dożyje, choć strasznie bym chciał, by tak było, bo samotność to rzecz straszna i niepojęta. Czy to miłość? Czy tylko przyzwyczajenie? A może to strach przed pustką? Myślę, że każda matka zasługuje tak w ogóle na miłość ze strony dziecka.

Po lewej przed blokiem rośnie dzika wiśnia. W tym roku zakwitła tylko jedna jej gałąź, natomiast pozostała część drzewka uschła i spróchniała i już nie widzę dla niego żadnej nadziei, a brak nadziei jest najgorszy, najstraszliwszy. Może i ja jestem takim nic nie znaczącym drzewkiem do wycięcia?

Widok z okna mam zresztą bardzo monotonny i szary: autobusy, samochody i ściana przeciwległego budynku, położona tak blisko, że można by podglądać sąsiadów, co niekiedy zdarza mi się bezwiednie czynić.

W oknie jednego z tych mieszkań znajdujących się po drugiej stronie ulicy siedzi wredny, bo rude to wredne, wiadomo, o czym przekonuje mnie matka… siedzi wredny, rudy pies. Siedzi i się gapi na głupio wyglądających, wiecznie gdzieś pędzących ludzi, na motłoch tam w dole. Niestraszna mu ni grudniowa słota, ni lipcowy żar. Jest niewzruszony, milczący jak sfinks.

Widuję też dwie staruszki wracające o stałej porze z zakupami. Jedna z nich jest niepełnosprawna i te zakupy przewozi w rydwanie inwalidki. Druga jej w tym dopomaga. Aż żal serce ściska, ale co zrobić? Na starość i kalectwo nie ma rady. Starość – nie radość!

Zresztą niepełnosprawnych jest na Brochowie więcej. Kiedyś jeszcze, w dni takie jak ten, obserwowałem sparaliżowanego chłopca, jak przemieszcza się ze swoim podstarzałym ojcem, ale potem dowiedziałem się, że malec umarł, a jego ojciec się załamał i straciłem ochotę do przyglądania się tej – że tak powiem – gorszej stronie ludzkiej egzystencji.

Tymczasem otworzyłem znów lodówkę, a tam jak zwykle flaszki, flaszeczki. Kulturalnie się z nimi przywitałem i one przywitały się ze mną, mówiąc „cześć”. A kiedy co nieco sobie chlapnąłem, została tylko jedna. Ale ja nie o tym chciałem…

Od czasu do czasu na Birmańskiej zniszczone swe twarze pokazują palacze, co jak te ryby łakną tlenu. Ich tlenem jest zdaje się nikotyna. Siedzą w milczeniu i tępo spoglądają w stronę mego okna. Nie widzą mnie jednak. Pewnie parka, bo nieszczęścia chodzą parami, a ich nieszczęściem jest nałóg, i to paskudny, gorszy od mojego.

Z kolei w poniedziałkowe ranki tłuką się śmieciarze. Tylko tłuką, bo pożytek z nich prawie żaden. Śpieszą się i nie mają nawet czasu po sobie posprzątać. Wiem, bo mieszkam bezpośrednio nad zsypem. Kierowcy na nich trąbią, autobusy warczą, a stacjonujące nieopodal lokomotywy sapią, co wzmaga tylko ogólny harmider. Towarzyszy temu smród wprost nie do opisania. A oni się śpieszą, bo śpieszyć się muszą.

Na domiar złego tydzień temu rozkopano przed blokiem jezdnię. Jezdnię rozkopano, ale drogi dla ruchu ogólnego nie zamknięto! Gaz – ważna sprawa! Gazem trzeba robić. Bez gazu ani rusz! Tak więc na Birmańskiej zrobiło się od razu brudniutko i czarniutko. Pył! Matka zgarnia zawsze pełną szufelkę po przejechaniu autobusu linii sto dwadzieścia pięć. Może sobie zamiatać i zamiatać. I tak nic to nie daje.

Otwieram ponownie lodówkę, a tam… pustka! Witam więc pustkę i ona mnie wita, bo wszystko się kiedyś kończy i zostaje mniej niż zero, jak w tej piosence.

I nagle zrobiło się czysto, a gwar ucichł. Umarłem? Przepracowałem się i odleciałem i już mnie nie ma więcej? Siedzę i podziwiam snopki światła, jak zstępują z nieba i przez okno padają na szklące się efektownie kafle. Pulsują, drżą, grają rytmicznie. Wcześniej przebiły się przez nieszczelną koronę starego dębu i przypominały o samotności i wyalienowaniu. Przypomniały, choć mogły wysłać aż na Jowisza. Boże, tak bardzo chciałbym być ufoludkiem – wolnym od trosk mieszkańcem wszechświata! I to już chyba wszystko na dziś, no więc pa, pa, ciao, ciao!

Koniec

Komentarze

Istotnie, Maćku, fantastyki niewiele, za to sporo fajnie opisanego życia. Jednakowoż nie mogę pozbyć się żalu, że okno z widokiem na góry zamieniłeś na to opisane.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Muszę przyznać, że mi się podobało. Choć dziwnie tak mówić o tekście opisującym naprawdę szarą stronę życia. Nastrój dość depresyjny, ale masz ciekawy pomysł i dobrze go prowadzisz do samego końca. ;))

Jednakowoż nie mogę pozbyć się żalu, że okno z widokiem na góry zamieniłeś na to opisane.

Dzięki, Droga Reg. Na szczęście to nie ja jestem bohaterem szorciaka, ale widok z okna mam istotnie dość ograniczony. Pozdrawiam serdecznie! :))

 

 

Miło mi słyszeć, Ocmel, że z pomysłem. I że do końca konsekwentne. Dzięki. 

Polecam ze swej strony “Okno” Hłaski, jeśli jeszcze nie znasz. Jest zdecydowanie bardziej depresyjne i jakby mocnej wybrzmiewające, bardziej dojrzałe, choć autor (w czasie, gdy je pisał) miał zaledwie jakieś dwadzieścia dwa, dwadzieścia trzy lata, z tego, co się orientuję. Niesamowite, nie?

Maćku, wiem, że to nie autobiograficzny szorcik. Ale widoku na góry i tak żal… ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Oj, żal. Chociaż wiesz co? Ostatnio trasy beskidzkie zamieniłem na bardziej jeszcze słoneczne ścieżki, dróżki, te podgórskie i te mniej pagórkowate, na tereny wiejskie oraz małomiasteczkowe. Słowem: podziwiam i chłonę spuściznę po dawnych Niemcach, bo jak widać można kochać cały ten Dolny Śląsk, a jednocześnie też być skromnym, powtarzam, skromnym mieszkańcem Wrocławia. Nie zadzierać nosa, bo przecież Wrocek jest taki cool. Nie popadać w samozachwyt i euforię, lecz być otwartym na nowe wrażenia i spostrzeżenia, na nowe miejsca i zabytki, i ludzi, itd. ;) 

I to jest słuszne podejście do sprawy. Bo skoro Okno Na Góry pozostało wspomnieniem, należy cieszyć się nowymi widokami, dostępnymi w innych miejscach, a tych z pewnością jeszcze długo nie zabraknie.

Maćku, życzę Ci samych dobrych wrażeń na nowych szlakach. Niech zaowocują pięknymi opowiadaniami. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej

 

z jednej strony przygnebiający z drugiej strony intrygujący koniec. Szkoda że tak mało fantystyki

 

Pozdrawiam

Pisz to co chciałbyś czytać, czytaj to o czym chcesz pisać

Na szczęście to tylko szort, ale to fakt, że fantastyki winno być więcej. Pracuję nad tym, ale już w innym opowiadanku. Dzięki i pozdrawiam również, aKubo139. 

 

Maćku, życzę Ci samych dobrych wrażeń na nowych szlakach.

Nie byłbym sobą, gdybym nie podziękował, bo to piękne, szczere i chyba dość realistyczne życzenia. I czego chcieć więcej od życia, które przecież samo jest drogą, choćby donikąd, ale jednak drogą? ;)

I czego chcieć więcej od życia, które przecież samo jest drogą, choćby donikąd, ale jednak drogą? ;)

A może zdarzyć się i tak, że idąc drogą donikąd, znajdziesz się miejscu zachwycającym.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dobre, ale nie zagrało tak jak Okno Hłaski. Zabrakło mi głębszej relacji z matką i czegoś, co spuentuje opowieść, nadając jej emocjonalno-egzystencjalny wydźwięk, jak u Hłaski pałasz, który zarazem nabiera symbolicznego znaczenia.

Widzę próbę uczynienia takiego symbolu z lodówki, ale to nie działa (w moich oczach), bo brak czynnika ludzkiego, znaczy brak jakieś relacji, która byłaby związana z owym symbolem. A u Hłaski chłopak zostawił bohaterowi swoją broń, która dla dziecka mogła mieć wielkie znaczenie, a co z nią zrobi bohater? Na ścianie sobie powiesi?

Tekst jest dobry, moim zdaniem nawet ciekawiej napisany niż opowiadanie Hłaski, ale nie wybrzmiewa należycie.

Dziękuję bardzo i cieszę się, że uważasz, iż:

Tekst jest dobry, moim zdaniem nawet ciekawiej napisany niż opowiadanie Hłaski…

Bijąc się w pierś, dopowiem tylko, że wg mnie:

– klamra spinająca początek z zakończeniem jest zbyt słodka, a przez to może w ogóle niepotrzebna,

– fragment o flaszkach jest jak się zdaje zbędny, bo tekst nic nie zyskuje na tego typu bizarnych efektach,

– brakuje historyjek, choćby i krótkich, ale jednak historyjek (u Hłasko znajdują się trzy szorty: jedna traktuje o chłopcu, druga – o zmarłym dziecku, trzecia – o nudnym sąsiedzie; i mimo, że są to tylko szorty, to jednak całkiem sporo w nich się kryje; mnie zabrakło pomysłu na przynajmniej jedną prawdziwie fabularną miniaturę, tak myślę).

Cześć

 

Bardzo spodobał mi się styl. Zapowiadała to przedmowa (poprzez nawiązanie do Hłaski), ale wyszło świetnie.

Poza tym zawarłeś w tekście obserwacje, którym trudno odmówić słuszności. Najbardziej spodobał mi się opis palaczy i śmieciarzy.  

 

Drobnostki interpunkcyjne poniżej.

 

Ulica(+,) przy której mieszkam(+,) jest ruchliwa.

Ta bliskość splecionych ciał przypominała mi o samotności, jako (-,) że od wielu już lat mieszkam z matką jako kawaler i bezdzietny.

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Ano, takie mamy niekiedy widoki i „okna”. Boli. Choć jak czytam o butelkach, to mam nadzieję że bohater dojdzie do dna i zobaczy inne okno.

Fajny szort i mało fantastyki, prawda, lecz czasem nasza rzeczywistość zdaje mi się tak kosmicznie nieprawdopodobna, że czuję się ufoludkiem. ;-)

Z Hłaską mam kłopot (podobny zresztą jak z Bukowskim), piękne pisanie, mocne momentami, życiowe i nie do końca.

 

Z drobiazgów:

,Pulsowały, drżały

Raczej nie mogły tego robić, chyba że w oknie była firanka, wiatr na zewnątrz itd.itp.

,Przed budynkiem, na jednej, jedynej ławeczce przysiadują zakochani,

Tu chyba coś nie gra: albo przesiadują, albo przysiadają, lecz resztę trzeba byłoby wtedy dopasować.

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Tekst napisany bardzo ładnym językiem. Zazwyczaj preferuję mocniejsze puenty w shortach, ale tutaj o dziwo ta zwiewność nie razi.

Wielkie dzięki za miłe słowa i cenne uwagi. Nanoszę poprawki. 

 

 

O, miło cię tu “widzieć”, Asylum. :) Ciekawe, czy będziemy się wszyscy kiedyś spotykali na tym forum w sposób bardziej namacalny i w 3D? Pewno ucierpi na tym pisemna forma naszego dyskursu, ale nie ma tego złego, co nie? 

 

 

I jeszcze jedna uwaga: 

Z Hłaską mam kłopot (podobny zresztą jak z Bukowskim); piękne pisanie, mocne momentami, życiowe i… nie do końca.

Temat stosunku literatury do opisywanej rzeczywistości jest wg mnie bardzo zajmujący. Można opisywać rzeczywistość w sposób udziwniony, można też snuć rozważania o sprawach zupełnie przyziemnych, ale w taki sposób, że aż głowa boli, a mózg się lasuje. Tak ja to widzę. A na Bukowskiego… na Bukowskiego to muszę mieć fazę (na Hłasko fazę zaś mam zawsze). :) 

Ja to z tych, co „żadnego macania w 3D”. Żyjemy wrażeniami zmysłowymi i ich przetwarzaniem, jako rodzajem zasilania. Długo jeszcze takiego sposobu doświadczania nie zafunduje nam wirtual, poza tym po co? Jesteśmy silnie cieleśni i od fizyczności (nie w sensie fizyki) zależni.

 

Temat stosunku literatury do opisywanej rzeczywistości jest wg mnie bardzo zajmujący.

O, bardzo zajmujący! ;-) Polecam czasami różne książki i się dziwię, rozmawiam i odnajduję rzeczy wspólne i osobne. Podobnie jest w filmami, dlatego uwielbiam oglądać je wspólnie, aby potem wymienić choć kilka zdań, reakcji. Z  Hłaski największe wrażenie na mnie zrobiły, bo pamiętam do dzisiaj filmy zrobione na podstawie jego utworów: Ósmy dzień tygodnia, Pętla, Baza umarłych. Był młodzieńcem swoich czasów, jak każdy z nas, lecz mocno czuł/ widział i talent. A gdybyś miał coś podrzucić do przeczytania, to co? Przeczytam i napiszę, co dzisiaj myślę. 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Ładnie napisane, dołujące. Barkuje mi fantastyki, ale też interakcji, kogoś jeszcze. Jest matka, ale gdzieś w tle. Hłaskę czytałam dawno temu, ale mam wrażenie, że on był właśnie bardziej na interakcje nastawiony.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Hmmm. Dla mnie za mało fantastyki (toż wcale jej nie ma) i fabuły (główne zwroty akcji to liczba butelek w lodówce).

o czym przekonuje mnie matka. Siedzi i się gapi na głupio wyglądających,

Co jest podmiotem w drugim zdaniu i dlaczego matka?

Babska logika rządzi!

Asylum, temat filmowości (czy jak to nazwać) utworu literackiego wyjątkowo mocno mnie interesuje. Dlaczego Lovecraft jawi się jako kompletnie niefilmowy? A już np. King jak tak, jak najbardziej tak? I jak to u licha jest, że filmy szkoły polskiej, będące ekranizacjami klasyków (Himilsbach, Hłasko, Andrzejewski, Lem), uchodzą za udane… udają się i nadają zwyczajnie do sfilmowania? 

 

Tak, mogę Ci coś polecić, ale pewnie już to znasz, więc… maciekzolnowski@wp.pl :)

 

 

 

Dzięki Irka, z interakcją to ja mam zawsze problem, nie ma interakcji… nie ma protagonisty – nie ma opowiadania, i to, właśnie to jest najbardziej tutaj dołujące. :(

Już poprawiłem… poprawiłem nieudane zdanie, nie – poprawiłem się (z brakiem fabuły i fantastyki). Ale pracuję nad tym, by była akcja, roboty i obce planety, i ukryte wymiary, itd. Dzięki, Finkla. ;)

Witaj.

Wiele w tym tekście nostalgii, smutku, przygnębienia, żalu… Bardzo trudno rzeczywiście podejść optymistycznie do takiego życia, do takiego losu. 

 

Ulica, przy której mieszkam, jest ruchliwa. Biegną tu aż trzy linie autobusowe i w południe nie daje się otworzyć okna: raz – z uwagi na kurz, dwa – z uwagi na panujący wkoło hałas. Matka zgarnia zawsze pełną szufelkę po przejechaniu autobusu linii sto dwadzieścia pięć. Może sobie zamiatać i zamiatać. I tak nic to nie daje.

Powyższy fragment uświadomił mi, że chyba mieszkamy przy tej samej ulicy. laugh

 

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

No tak, Bruce, i jeszcze życie w wiecznym smogu. 

smog nad europą i polską – Szukaj w Google

 

Trzeba być… starać się być optymistą. Zawsze można się wyciszyć, usiąść i coś sobie poczytać albo napisać. Pomaga! Dzięki za Twój komentarz! :)

I ja bardzo dziękuję. Optymizm w lepsze jutro to w sumie jedyne, co nam pozostaje. :)

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Nowa Fantastyka