Rozdział 1. Powidoki
Z oddali wyłaniały się tajemnicze zarysy budynków, w tym jeden wysoki na piętnaście pięter. Bardziej przypominał konstrukcje z Dubaju niż hotel kraju środkowo-wschodniej części Europy. Od kilku lat obiekt "Perła Bałtyku" cieszył się renomą w kraju i za granicą, zaś miasto Białe Morwy stanowiło popularny kurort wypoczynkowy na Mazurach, któremu bliższa stawała się Afryka niż Polska. Egzotyki dodawały palmy sprowadzone ze Stanów Zjednoczonych. Nie brakowało również kamer i ochrony. Tego dnia częściej niż zwykle słyszano dźwięk syren karetek pogotowia, spieszących się do szpitala św. Mateusza na Gdańskiej 30. Ciepło letniego słońca sprawiało, że miało się chęć na kąpiel w morzu. Powietrze wypełniał zapach grillowanych potraw, sugerujących nadejście oczekiwanego weekendu, dodatkowo zakrapianego piwem lub wódką po całym tygodniu harówki.
Dziewczyna czekała na przejściu dla pieszych, aż wszystkie auta przejadą. Kierowcy zjechali na bok, słysząc pędzący ambulans. Po chwili, gdy światło zmieniło się na zielone, ludzie mogli bezpiecznie przejść na drugą stronę drogi, po której znajdowało się wejście na plażę. Część szła w zupełnie innym kierunku, lecz spora większość kierowała się ku wodzie. Zauważyła, że na parkingu stało dużo samochodów, więc była zadowolona, że nie wybrali się tutaj inaczej jak pieszo. Podeszła do wejścia ze szlabanem, które obsługiwał ratownik. Z oddali usłyszała głosy dzieci, bawiących się na piasku i śmiejących. Fale szumiały łagodnie. Zeszła po drewnianych stopniach, dotykając gołymi stopami najpierw wilgotnego, potem gorącego piasku.
Plaża była wypełniona po brzegi ludźmi, wypoczywającymi za parawanami, którymi osłonili się oni jak średniowiecznymi fortecami, których trzeba było za wszelką cenę bronić. Kyrie przypomniała sobie o sprzątanych przez ratowników resztkach.
Razem z rodziną znalazła idealne miejsce pod skarpą. Rozłożyła dywan niedaleko rodziców i młodszego rodzeństwa, po czym wbiła w piasek parasol, który miał ją chronić przed słońcem. Od dzieciństwa chorowała albinizm – rzadką chorobę skóry, która powodowała bardzo jasny kolor cery, a po wystawieniu na działanie promieni słonecznych skóra rogowaciała albo przechodziła później przez stan zapalny. Dlatego tak ważna stała się jej ochrona, co Kyrie bardzo dobrze rozumiała.
Eksperci nie byli zgodni, co spowodowało taką wadę przy narodzinach, lecz posiadali stuprocentową pewność, że to rzadki fenomen na kontynencie europejskim.
Usłyszała jak ktoś zawołał "duch". Jeden z przedstawicieli ultranacjonalistów zaczął wykrzykiwać w jej kierunku obelżywe inwektywy. Przypomniała sobie, że to nie pierwszy raz, kiedy zetknęła się z czymś podobnym. Otrząsnęła się po chwili, tylko po to, żeby zobaczyć, że mężczyzny już nie było.
"A może to tylko mi się przywidziało?", pomyślała.
Wyciągnęła z torebki, którą przyniosła ze sobą białą tubkę nieoznaczonego żadną firmą specjalnego logo. Jej ojciec, Włodzimierz, właściciel i dyrektor hotelu ryzykował swoją głową i karierą, wykorzystując koneksje w Ministerstwie Zdrowia. Szybko pobiegła w stronę morza, w kierunki lazurowej morskiej toni, która zdawała się do niej wołać z oddali. Czuła na sobie świeży powiew powietrza wypełnionego jodem, który dmuchał w dwuczęściowy kostium kąpielowy.
– Kyrie, dokąd to?! – zawołała Danuta Kraft, matka Kyrie.
Dziewczyna odwróciła się na chwilę, uśmiechając się radośnie na myśl o wodzie.
– Zostaw ją – rzekł spokojnie Włodzimierz.
– Wiesz dobrze, skarbie, że nasza córka nie może przebywać zbyt długo na słońcu, prawda?
– Smarowała się?
– Co to ma do rzeczy?
– Ten lek, moja droga, działa przez dwadzieścia cztery godziny, więc nie sądzę, żebyśmy mieli tutaj tak długo siedzieć. Nie po to ryzykuje swoją karierą i głową, żeby miało się to zwrócić przeciwko mnie.
– W wodzie zmyje z siebie wszystko! – zaoponowała głośno.
– Ma prawie OSIEMNAŚCIE lat! – przypomniał ojciec Kyrie. – Niech też ma coś od życia – dodał.
Kyrie pływała od czwartej klasy, wodę traktowała jak swoistą terapię od codziennego gnębienia w szkole przez złośliwe koleżanki. Nagle coś zamigotało na horyzoncie, więc popłynęła to sprawdzić jak najszybciej. Delikatne fale obmywały jej twarz i długie włosy sięgające do ramion. W pewnym momencie wszystko ucichło, nawet mewy latające po niebie przestały wydawać jakiekolwiek odgłosy. Zrozumiała, że oddaliła się od mocno od bezpiecznej strefy.
Skupiała się na tym, żeby nie utonąć. Woda w miejscu, w którym się aktualnie znajdowała była głębsza. Po dotarciu na miejsce nie zauważyła niczego podejrzanego. Postanowiła zanurzyć twarz w wodzie i zajrzała w dno. Chłód dotknął twarzy Kyrie, a w ustach miała gorzki smak słodkiej toni. Nigdy nie nurkowała, ale to był ten raz, kiedy musiała spróbować, choć doskonale wiedziała, że to trochę nieodpowiedzialne.
Oceniła na oko, że tutejsze dno miało jakieś może dwa metry głębokości. Po jakimś czasie zauważyła obiekt, który przypominał ludzkie ciało. Nie chcąc marnować powietrza, zanurzyła sie głębiej, żeby odkryć, iż był to mężczyzna, którego ciemna karnacja na tej głębokości przypominała czerń.
"To pewnie jakiś cudzoziemiec…", zastanowiła się.
Na biodrze nosił lamparcią przepaskę, która całkiem zbiła ją z tropu, lecz nie zastanawiając się długo, postanowiła go wyciągnąć, jeśli sama nie chciała skończyć podobnie.
Tajemniczy osobnik ważył całkiem sporo, hamując dziewczynę, ale wkrótce po wynurzeniu się na powierzchnię, udało się go utrzymać nad wodą. Kyrie zerknęła na niego i dotarło do niej, że sama nie odholuje go na plażę, aby udzielić mu pomocy. Do brzegu było parę metrów. Z daleka słyszała głosy ludzi, którzy kąpali się w morzu, jednak nikt kompletnie nie zwrócił na nią uwagi.
"To dosyć dziwne…", przeanalizowała. "Rodzice na pewno zauważyli, że już długo mnie nie ma".
Spojrzała w kierunku wieży ratownika i zaczęła wymachiwać energicznie prawą ręką, drugą przytrzymując nieporadnie topielca, który próbował ją ściągnąć z powrotem na dno. Krótko po tym dostrzegła postać ubraną na czerwono, która biegnąc z daleka, wskoczyła do wody, płynąc w jej kierunku. Chlupot wody stawał się coraz bliższy.
– Nic ci nie jest? – zapytał młody mężczyzna w stroju ratownika.
– Nie.
– To dobrze. – Uśmiechnął się, odsłaniając szereg zębów. – Pomogę ci go odstawić na plażę.
– Okej.
Dotarcie na plażę zajęło im jakiś czas. Kyrie wykonywała instrukcje ratownika do momentu, gdy upadła twarzą na piasek z wycieńczenia, z trudem usiłując złapać oddech.
Usłyszała odgłosy liczenia, idące w takt kolejnych uciśnięć klatki piersiowej, Mężczyzna próbował ratować nieszczęśnika. Wyłowiła także głosy gapiów, którzy wyraźnie zainteresowali się obcokrajowcem.
– Pewnie jest z Afryki albo Bliskiego Wschodu – rzucił ktoś.
– Kto nosi takie gacie? – dodał inny.
– Czy ktoś wezwał karetkę?
– I policję!
– To pewnie jakiś uciekinier z parady w Berlinie.
Ratownik dotknął dłoni poszkodowanego, odliczając sekundy. Niestety uratowany z morza topielec nie miał oznak pulsu, co jasno wskazywało, że nie żył. Mężczyzna pokręcił głową i wstał od tamtego, otrzepując kolana z piasku.
Odwróciła się na plecy, wciąż oddychając spazmatycznie. Patrzyła prosto w słońce, które ją oślepiało. Po chwili uspokoiła oddech, powoli się podnosząc z ziemi. Mieszkańcy, plażowicze i turyści w tym tłumie zaczęli jej bić brawo, w odróżnieniu od ratownika, który choć był wdzięczny, to zgromił ją za to, żeby samodzielnie wypłynęła w zakazane miejsce.
– Dobrze zrobiłaś, że powiadomiłaś mnie o tym zdarzeniu, ale… to było trochę brawurowe. Zbyt jak na mój gust.
– Przepraszam.
– Dziewczyno, co ty sobie myślałaś? – zapytał spokojnie, lecz czuć było w jego głosie narastający gniew. – Jeśli uważasz, że coś jest nie tak, to zgłoś to najpierw.
– O-oczywiście.
– Ale muszę jedno przyznać: Jesteś twarda. Rzadko się zdarza, żeby inni ludzie byli chętni do niesienia pomocy innym. Gdybyś tylko bardziej myślała, nadawałabyś się na ratownika.
– Dziękuję.
– Proszę. O, idą twoi rodzice – stwierdził, widząc z daleka parę ludzi. – Zaniepokoili się twoim zniknięciem.
Rodzice Kyrie byli wstrząśnięci widząc martwe ciało i ich córkę, stojącą obok ratownika.
– Masz szlaban! – wrzasnęła panicznie Danuta Kraft. W kącikach oczu miała widoczne łzy.
– Mamo!
– Danuta, uspokój się i nie rób scen – odezwał się Włodzimierz, zwracając się do żony, po czym przeniósł wzrok na córkę. – To było dzielne, Kyrie, ale matka ma rację.
– Ja… Nie o to mi chodziło – odparła przybita dziewczyna.
– Żadnej wody przez najbliższe dwa miesiące! – zawołała matka.
– Tak, mamo.
– Kyrie, to dla twojego dobra. Mogłaś sobie zrobić krzywdę.
– Przecież żyję!
– Wiem – próbował łagodnie wytłumaczyć ojciec, jednocześnie będąc stanowczy. – A co jeśli utopiłabyś się razem z nim? – Kiwnął głową w kierunku ciała nieopodal.
– To… To był ostatni raz.
– Słyszałaś, Danuta? – Włodzimierz zerknął przez ramię. – Ostatni raz.
– Mam nadzieję.
***
Kyrie siedziała na kocu, w oczekiwaniu na policję, która musiała sporządzić protokół ze zdarzenia. Z tęsknym wzrokiem patrzyła na morze, w którym nadal kąpali się inni ludzie. Matka Kyrie siedziała na leżaku, czytając jeden ze skandynawskich kryminałów, których była ogromną fanką, natomiast Włodzimierz Kraft wypatrywał funkcjonariuszy. Chciał być obecny przy przesłuchaniu.
Do jej uszu dotarły dźwięki syren, ale nie potrafiła ich rozróżnić. Wiedziała, że minęła godzina od incydentu. Na horyzoncie nadal nikogo nie było widać. Wówczas ręka zaczęła ją dziwnie swędzieć. Spojrzała na nadgarstek, na prawej dłoni. Miejsce wyglądało jak zaczerwienione, ale pamiętała, że się smarowała, więc może po prostu coś ją ugryzło. Nie była pewna.
– Wszystko w porządku, córciu? – spytał Włodzimierz.
– Tak, tato. To nic takiego.
– Na pewno?… Chodzą słuchy, że jakaś zaraza wybuchła w mieście, jeśli czymś się zaraziłaś…
– Wszystko gra.
– To dobrze.
Pogotowie zabrało ciało do kostnicy, Sanitariusze umieścili je w nieprzeźroczystym worku, tymczasem policjanci postanowili się dowiedzieć czegoś więcej. Z naocznych świadków nikt nie widział ani nie słyszał o tym mężczyźnie wcześniej.
Jeden z funkcjonariuszy postanowił zadać parę dodatkowych pytań ratownikowi, podczas gdy drugi skierował się do dziewczyny, która wyłowiła martwego topielca z wody.
– Dzień dobry, pani aspirancie – powiedział na powitanie ojciec dziewczyny.
– Dobry… – mruknął gburowato tamten, wyciągając notes. – Czy mam przyjemność z… ee… Kyrie Danutą Kraft? – wyrecytował, bazując na informacjach po sprawdzeniu danych w komputerze.
– To ja. – Wstała i podeszła bliżej.
– Musimy zadać parę pytań, to rutynowe czynności przy tego typu sprawach. Pan natomiast – zwrócił się do Włodzimierza. – jako prawny opiekun musi zostać, jako że córka jest jeszcze niepełnoletnia.
– Oczywiście – przytaknął.
– Zaczynajmy więc… Pierwsze pytanie: Kojarzy pani, bądź znała tego mężczyznę?
– Nie.
– Czy w trakcie trwania incydentu zdarzyło się coś… hm… niezwykłego?
– Nie sądzę, że coś takiego miało miejsce…
– Dziwne te pytania – wypalił ojciec.
– Czy mógłby pan nie komentować śledztwa? – upomniał go młodszy aspirant.
– Proszę wybaczyć.
– Wracając… Czy mężczyzna oddychał, gdy wyciągnęła go pani z wody?
– Jestem przekonana, że nie.
– Nie ma pani pewności?
– Mam… To znaczy… Przepraszam, jestem cały czas w szoku. Nie, na pewno nie oddychał.
– Dobrze, to na razie wszystko.
– Panie aspirancie, czy moja córka jest o coś oskarżona?
– Niestety nie mogę udzielić takich informacji. Póki co jest tylko świadkiem.
– Rozumiem.
– Mimo wszystko. – Aspirant podszedł i uścisnął dłoń dyrektora hotelu. – ma pan odważną córkę.
Policjanci odjechali w swoją stronę, a rodzina Kraftów mogła wrócić do swojego apartamentu w hotelu.
***
Karetka na sygnale pędziła prosto do szpitala. W jej wnętrzu znajdował się jeden z pacjentów, trzydziestoletni mieszkaniec kamienicy, gdzie doszło do powstania epicentrum nieznanej zarazy. Agencja Bezpieczeństwa Epidemiologicznego i pozostałe jednostki mundurowe pilnowały zabezpieczeń budynku, w celu zapobiegnięcia wycieku niebezpiecznego patogenu z jego środka.
Miał założony skafander ochronny, aby ustrzec się przed możliwym zarażeniem. Obserwował on mężczyznę leżącego na noszach z dziwnymi wypryskami na ciele, które nie pasowały im do przedstawionego wcześniej opisu choroby. Przeniósł wzrok na monitor, gdzie wyświetlało się tętno i puls. Maszyny wydawały z siebie naprzemiennie piski i czasami długi wizg, dostosowując się do stale zmieniających parametrów.
– Saturacja poniżej siedemdziesięciu procent – powiedział jeden z ratowników medycznych.
– Kurwa… A ciśnienie?
W gumowych rękawicach bardzo trudno było mu złapać cokolwiek, więc parę razy zdarzyło mu się upuścić rękaw. Ostatecznie młody założył opaskę na lewe ramię, gdzie znajdowała się tętnica, biegnąca bezpośrednio od serca.
Krótki dźwięk podobny do bzyczenia oznaczał początek pomiaru, po czym uspokoił się .
– Sto pięćdziesiąt dziewięć na siedemdziesiąt.
– Podwyższone… Leki na zmniejszenie ciśnienia. Źrenice?
– Rozszerzone.
– Ech… To podaj mi jeszcze temperaturę.
Ratownik wyciągnął urządzenie podobne do skanera, przykładając je do skroni pacjenta. Po krótkim piknięciu odpowiedź pojawiła się na ekranie.
– Czterdzieści i jeden.
– Nie pierdol… – Starszy wiekiem ratownik obdarzył swojego młodszego kolegę przerażonym spojrzeniem. – Daj mi to.
Cyfrowy ekran nie kłamał, jednak starszy chciał upewnić się, że urządzenie działało poprawnie. Ponownie przyłożył urządzenie, które znów piknęło dając ten sam wynik. Mężczyzna długo pracował już w ratownictwie, ale nigdy nie widział czegoś podobnego.
– Zapisz, że nie żyje – polecił spokojnie.
– A-ale puls… Tętno…
– RÓB, CO MÓWIĘ! – wydarł się, po czym zrozumiał swój błąd: – Wybacz, młody, ale taka gorączka oznacza zazwyczaj śmierć na miejscu. Białko ścina się w takich sytuacjach, nie ma szans, żeby mógł żyć.
– A co z aktywnością mózgową?
– Dobry pomysł, acz nie mamy tomografu.
– Wiesz, co?… Pierdol to. Nic nie wpisuj.
– Co to może być? – rzucił na głos młody.
– Sam jestem ciekaw. A najbardziej, z którego laboratorium to wyszło.
– Znów epidemia i lockdown, jak w dwutysięcznym dziewiątym?
– Nie wiem, ale coś takiego nie powstało naturalnie.
– Wschód?
– Oszalałeś. – Obrzucił go wymownym spojrzeniem. – Ejbowcy zatkali parę potencjalnych plag z tamtej części świata, więc niemożliwe, żeby to pochodziło stamtąd. Obstawiam Afrykę.
– Afrykę? – Młody niedowierzał.
– Może mutacja Eboli albo innego dziadostwa dostosowała się do naszego klimatu…
– Kto wie…
– Panowie! – krzyknął kierowca z przodu. – Za parę minut będziemy na miejscu, więc lepiej się przygotujcie.
Młody pokazał podniesiony kciuk do góry razem ze starszym.
Przywitał ich widok budynku, w którym mieścił się kompleks szpitalny, który w tym momencie przypominał bardziej więzienie o zaostrzonym rygorze, pilnowane przez psy i zasieki. Uzbrojeni wartownicy nosili maski pe-gaz i karabiny szturmowe.
Kierowca podjechał pod szlaban, trzymając obie ręce na kierownicy. Nacisnął przycisk, który automatycznie obniżył szybę od jego strony. Był nieco zdenerwowany. Praktycznie każdy był poddawany rutynowej kontroli, jeśli przyjeżdżał z podobnymi przypadkami zakażonych nową chorobą, z wyjątkiem osób nie wymagających takowej hospitalizacji.
W końcu przejechali przez szlaban na teren placówki. Z karetki pomogli odwieźć chorego do środka.
– To wygląda jak z jakiegoś filmu wojennego – zauważył.
– Tyś wojny na oczy nie widział, młody. Ojciec opowiadał mi jak kiedyś to wyglądało.
– Jak?
– Brakowało nam jedzenia, wody… Wszystkich towarów deficytowych. Ruszyłeś się w czasie godziny policyjnej, to mogłeś liczyć na przychylność "pałkarzy".
– To był stan wojenny! – zaprotestował głośno.
– Owszem, ale do wojny niewiele brakowało.
***
Po powrocie z plaży nie czekała na nią przerwa. Jak się okazało później jedna z pokojówek poinformowała dyrektora o chorobie innej pracownicy, stąd trzeba było ją kimś zastąpić. Tego samego dnia do hotelu przyleciał znany na świecie raper z Francji, Skowyt, który miał rozpocząć od Polski swoją trasę koncertową. W związku z jego przybyciem wszyscy mieli ręce pełne roboty. Włodzimierz poprosił Kyrie, aby zastąpiła chorą. Ta zgodziła się, bo bardzo lubiła tutejszą pracę.
Przemierzała jedno z pięter, od czasu do czasu sprzątając w niektórych pokojach. Czasami zdarzyło się, że kazano jej przyjść po prostu później. Na korytarzu panowała okropna cisza, mimo że zdarzały się wyjątki. Mozolnie jechała wózkiem, który dotykał dłoni przyjemnym chłodem. Nagle znikąd poczuła charakterystyczny zapach mocnych papierosów. Smród pochodził z pokoju, który należał do małżeństwa Bhrouglie, również z Francji, w którym tymczasowo przebywał doktor z WHO.
Kyrie zapukała delikatnie do drzwi. Po jakimś czasie niezwykle piękna kobieta, przypominająca rzeźbę z brązu otworzyła jej.
– Dzień dobry, pani Ayu – powiedziała. – Sprzątanie – dodała krótko.
– Przepraszam, ale nie jestem w nastroju.
– Wszystko w porządku?
– Tak… Ja…
Kobiecie zrobiło się słabo. Dziewczyna nie przejmując się wózkiem, chwyciła ją i pomogła usiąść na brzegu łóżka.
– Blada jak ściana – zażartowała. – To twoja naturalna karnacja?
– Czemu pani pyta?
– Mów mi Aya.
– Czemu pytasz… Ayu?
– Po prostu uznałam, że świetnie pasowałabyś do jakiejś reklamy kosmetyków.
Kyrie zarumieniła się.
– Widzisz? – Supermodelka uśmiechnęła się. – W czerwonym ci do twarzy.
Na ekranie włączonego telewizora było wyświetlone logo PASTRY i reporter relacjonujący wydarzenie w postaci kolejnych przypadków nieznanej zarazy. Podawano kolejne liczby, a jedną z dzielnic odcięto od reszty miasta.
– Nie powinnaś tego oglądać – wypaliła Kyrie.
– Wiem, ale mój mąż pojechał do waszego miejscowego szpitala. Bardzo się o niego boję.
– Pan Adewale jest ekspertem od chorób egzotycznych. Na pewno sobie poradzi.
– Myślisz?
– Jeśli jest tak dobry, jak mówią o nim w połowie, to na pewno wróci cały i zdrowy.
– Mam nadzieję, że wiesz, co mówisz.
– O nie!
– Coś się stało? – zainteresowała się żona doktora.
– Zostawiłam wózek na korytarzu!
– Odciągnęłam cię od obowiązków. – Aya ponownie obdarzyła Kyrie uśmiechem. – Wybacz.
– To nic takiego. Miło sobie czasem porozmawiać.
***
Ogień skwierczał bardzo głośno na zewnątrz, trawiąc wnętrze karetki. Pojazd uderzył w drzewo, tuż po zauważeniu przez kierującego przechodnia, który wcale na takowego nie wyglądał. Przy próbie ominięcia go, doktor Adewale zbyt mocno skręcił na pobocze, rozbijając się. Oprócz niego było jeszcze dwóch innych medyków ze szpitala, którzy uciekli, gdy zrobiło się zbyt gorąco, aby przeprowadzać dalsze badania nad patogenem.
Z oddali rozległy się głośne strzały, przechodząc w kawalkadę elkaemów. Wyczołgał się z wraku pojazdu na trawę. Obraz w jego oczach rozmywał się coraz bardziej, jakby wizja świata uciekała. Coraz bardziej nasilał się ból głowy, mogąc wskazywać na poważne wstrząśnienie mózgu. Nie był tego w stu procentach pewien, ale nie wykluczał niczego. Pod palcami miał resztki ziemi wymieszane z krwią. W ustach pojawił się posmak żelaza. Dym zaczął intensywnie docierać do jego nozdrzy, jeszcze bardziej podrażniając nasilający się ból.
Najgorsze przyszło potem.
Nie słyszał, że ktoś nadchodził, a jednak na chwilę odwrócił się za siebie, na tyle, na ile pozwalały mu jego własne możliwości. Ujrzał on osobnika w czarnym stroju, dzierżący karabin snajperski albo coś podobnego. Obraz wciąż nie był stabilny. Nie miał żadnych naszywek ani czegokolwiek podobnego, co mogłoby go umieścić w konkretnej armii, bądź organizacji. Kimkolwiek był, jego zamiary pozostawały nieznane. Adewale zaczął się czołgać coraz intensywniej w stronę jednego z drzew. Gdy to zrobił, tajemnicza postać zniknęła.
piątek
<>
 (1).png)