
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Statek był ogromnym cylindrem o średnicy 5 i długości 10 kilometrów. Wirował on wokół swojej osi wytwarzając dzięki temu na zewnętrznej ścianie siłę odśrodkową, która symulowała grawitację. Był bardzo stary i zużyty. Jego lot trwał tak długo, że wśród wielotysięcznej załogi nie pozostał nikt, kto by pamiętał świat z którego pochodzili. A była nim Ziemia.
Jakiś czas temu statek się odwrócił rufą do kierunku lotu. Jego silniki termojądrowe znów zaczęły działać. Co chwila w ognisku wielkiego zwierciadła wybuchały bomby termojądrowe. Strumienie plazmy uderzały w zwierciadło wyhamowując stopniowo statek. Był to znak, że pomału zbliżali się do celu swej długiej podróży. Istotnie w oddali coraz wyraźniej było widać małą żółtą gwiazdę, do której zmierzali.
Załoga statku nie kryła podniecenia. Będą niedługo pierwszymi Ziemianami stawiającymi stopę na obcej – naprawdę obcej ziemi.. Ziemi należącej do planety krążącej wokół innego niż ich macierzyste Słońce.
Upłynęło jeszcze kilka lat. Statek pomału wchodził na orbitę planety. Podniecenie wśród załogi było niesłychane. Sondy wysłane w celu zbadania nowego świata dostarczyły wspaniałych wiadomości. Planeta była drugą Ziemią. Morza, oceany, lądy, roślinność, a nawet zwierzęta przypominały to co widzieli na zdjęciach i filmach przedstawiających ich świat pochodzenia.
Statek wszedł na orbitę planety. Nazwali ją tymczasowo Terrą II, na cześć Ziemi.
Dowódca statku był starszym mężczyzną. Przejął tą funkcję po swoim ojcu, a on po swoim. Była to typowa sytuacja w ich świecie. Obowiązki i funkcje przechodziły z pokolenia na pokolenie. Miał podjąć, chyba najtrudniejszą decyzję odkąd przejął stery na pokładzie. Jego obowiązkiem było wyznaczenie Tych Pierwszych z Pierwszych, którzy odcisną ślad swoich stóp na powierzchni planety. Powinność soją z ciężkim sercem – wielu było godnych tego zaszczytu – wypełnił. Jednej osoby wybierać nie musiał – z tego się bardzo cieszył – z racji urzędu automatycznie do grupy wybranych się zaliczał.
Wybrano po długotrwałej naradzie miejsce lądowania. Była nim rozległa równina w okolicach zwrotnika planety – obszar jak uznano najbezpieczniejszy. Technicy przygotowali sondę, która miała poprzedzić lądowanie. Jej celem było filmowanie momentu lądowania i pierwszego wyjścia na powierzchnię.
Sonda wystartowała. Niedługo potem lądownik z niewielką załogą wynurzył się z hangaru statku i poleciał w kierunku planety.
Sonda jak zakładano wylądował pierwsza. Jej kamery po chwili uchwyciły ciemny punkt na tle jasno – błękitnego nieba. Był nim zbliżający się do powierzchni lądownik. Sekunda po sekundzie rosły jego rozmiary. Można już było zobaczyć szczegóły jego konstrukcji. Prędkość lądownika zmniejszyła się na tyle że odrzucił on zestaw spadochronów hamujących. Wyrównał lot i włączył silniki hamujące. Strumień gazów z dyszy uderzył w piaszczystą powierzchnię planety i lądownik osiadł na ziemi w tumanach kurzu. Gdy już wszystko się uspokoiło, kamery sondy zarejestrowały otwarty właz i trójkę kosmicznych tułaczy. Stanęli na platformie, która powoli opuściła ich na powierzchnię. Bardzo się starali i udało im się (obserwacja wzrokowa, bez fotokomórki), Zagłębili jednocześnie swoje stopy w piaszczystym gruncie Terry II.
Lądownik miał na wyposażeniu łazik planetarny. Skorzystali więc z niego i wybrali się na wycieczkę po terenie. Jechali przez pewien czas po piaskach kierując się w stronę wzgórz widniejących na horyzoncie. Kierunek ten wybrali losowo. Czas na metodyczne badanie planety jeszcze nadejdzie. Kapitan rozglądał się po terenie za pomocą wzmacniaczy optycznych – odpowiednika starożytnej lornetki. Nagle szarpnął Kierowcę za ramię i krzyknął:
– Skręć w prawo! Coś widzę! Jakby ludzkie postaci.
Dojechali na miejsce i zobaczyli pojazd przypominający ich własny, ale jednak różny. Obok pojazdu stała dwójka ziemskich astronautów – kapitan poznał po oznaczeniach na pojeździe i kombinezonach – Machali im na powitanie. Dowódca ekspedycji był wściekły. Zawołał:
– Niesubordynacja! Kto wam zezwolił lądować?
– Jaka niesubordynacja? Co pan wygaduje? Przyjechaliśmy was powitać na tej planecie. Wiedzieliśmy, że niedługo wylądujecie. Jesteśmy tu już od miesiąca…
– Doceniamy wasz trud. Lecieliście tak długo. Gdyby nie pech, bylibyście pierwsi. Wyprzedziliśmy was tuż przed wejściem do tego układu planetarnego. Wasze sensory nas nie wykryły? To dziwne.
– Ale… Ale jak to możliwe? Kapitan zebrał się w garść i podjął rozmowę z ziemskimi astronautami.
– To proste. Technika idzie do przodu. Lecieliście na napędzie termojądrowym. Osiągnęliście najwyżej 10% prędkości światła. My za źródło energii mieliśmy antymaterię. Lecieliśmy prawie z prędkością światła. Do tego ze względu na dylatację czasu odczuliśmy tylko upływ dwudziestu lat, a wy biedacy. Ile pokoleń trwał wasz lot?
– I co to ma być? Jakiś blok skalny? Czym wy mi głowę zawracacie?
– Proszę podejść bliżej. Sam pan zobaczy w czym rzecz.
– Jasna choooo…ra nawet drudzy nie byliśmy! – Zaklął. Nic więcej nie powiedział tylko poszedł prosto przed siebie i upadł na ziemię.
Zauważył jeszcze metalową tabliczkę z napisem
Naukowcy zbadali później pojemnik i stwierdzili, że leżał w piasku od co najmniej roku… Psia mać i po co to gnać przez przestworza, skoro i tak znajdą się szybsi…
Tekst został napisany na szybko dla zabawy. Przepraszam z błędy.
No to ja zostaję w domu.
Ukłon za chwile rozbawienia.
Jeśli był to tekst pisany na szybko, to i tak całkiem nieźle został skomponowany. Podobało mi się, w szczególności doza twojego humoru, ale i styl. Nie ma sie raczej do czego przyczepić. Dobra robota ;)
Zgadzam się! Pozatym sam pomysł był ciekawy... Podziwiam intelekt! :)
Dziękuję za opinie
Proszę bardzo! :)