Leniwie wykonał ostatnie ruchy miotłą. Spojrzał bez entuzjazmu na wielkie znaki „U384” namalowane na lądowisku, które właśnie zamiótł. Szósty raz w tym tygodniu. Podniósł wzrok. Mimo iż księżyc, na którym znajdowała się jednostka, miał atmosferę składającą się między innymi z tlenu, nie było tu żadnej roślinności ani żadnych zwierząt. Po horyzont rozciągała się kamienista, czerwona pustynia, z której każdego dnia wiatr niósł tumany rdzawego pyłu.
Lądowisko trzeba było zamiatać ręcznie, codziennie. Dlaczego? Bo tak było w regulaminowym planie dnia. Szósta rano – pobudka, szósta dziesięć – zaprawa, według instruktażu na dany dzień, szósta pięćdziesiąt – prysznic, siódma dziesięć – śniadanie. Co dzień tak samo.
Tuż obok miejsca do lądowania statków znajdował się budynek jednostki. Szary, nijaki. Nad bazą wznosiło się ogromne, plazmowe działo – powód jego pobytu tutaj, w układzie 384.
Koniec galaktyki, gdzie nie przecinają się szlaki handlowe, gdzie nie ma cennych minerałów ani inteligentnych ras, które mogłyby o nie walczyć. Zadupie. Tak odległe od cywilizacji, że nie zasłużyło na własną nazwę. Tylko na numer.
Jakiś imperialny strateg stwierdził, że w tym zapomnianym przez wszystkich miejscu należy umieścić działo plazmowe. Najpotężniejszą broń, jaką wynalazło imperium. Zasilane wielkim reaktorem jądrowym umieszczonym pod budynkiem jednostki. Działo zdolne zestrzelić pancernik, bez trudu radzące sobie z systemami obronnymi. I tak ogromna konstrukcja ponuro wznosiła się nad budynkiem stacji. Cicha i nieużywana od wielu, wielu lat.
Ktoś w sztabie, czy to z powodu roztargnienia, czy też z regulaminowej bezmyślności, cały czas wysyłał kolejne rotacje żołnierzy do obsługi działa. Teraz wysłano Kaprala Dawida Wysiada, jednoosobową obsadę jednostki U384.
Początkowo ten układ wydał się Dawidowi bardzo atrakcyjny. Zgłosił się na rotacje na ochotnika. Cisza i spokój. Żołd rósł proporcjonalnie do odległości od macierzystej planety. Kapral wyliczył sobie, że po rocznym pobycie będzie dość majętnym człowiekiem. Starczy na ślub z Darią i na przeprowadzkę do lepszej okolicy. Po dwóch miesiącach zaczął wątpić w słuszność swojej decyzji.
„Tak, jestem zwykłym, ludzkim automatem” – myślał Dawid patrząc jak wiatr wwiewa rudy pył na świeżo uprzątnięte lądowisko. „Automatycznie chodzę, mówię, żyję.” Wbił znudzony wzrok w horyzont i przez chwilę miał ochotę by rzucić wszystko i po prostu, by biec przed siebie. Otrząsnął się szybko, gdy zabrzęczał komputer stacji a z głośnika przed budynkiem rozległ się komunikat:
– Bip. Bip. Bip. Zamiatanie zakończone. Przerwa do godziny szesnastej. Jest pozwolenie na spożycie czterdziestu gramów alkoholu.
***
Jak wszechświat długi i szeroki wszędzie wiadomo, że żołnierz alkohol pić musi. Alkohol zabija nudę, poprawia nastrój, przydaje się w momentach smutnych, jak i radosnych. W zimie grzeje, w lecie pomaga znieść upał, a w krytycznych chwilach, dodaje kurażu. Często na odległych placówkach, ale i na tych bliskich również, jest jedynym przyjacielem żołnierza.
Stąd też imperialne siły zbrojne wzorem wielu armii świata postanowiły nie walczyć z żołnierską naturą, lecz spożywanie alkoholu ująć w regulaminowe ramy. Tak więc przepisowo każdy żołnierz miał dozwolone spożycie czterdziestu gramów czystego alkoholu rano i tyleż samo po południu.
Ale skąd wziąć tak cenne źródło odwagi i dobrego humoru w odległych zakątkach galaktyki. Na zapomnianych rubieżach, wyschniętych planetach i zimnych księżycach, gdzie rozsiane były bazy i jednostki broniące szlaków komunikacyjnych oraz granic imperium. Gdzie transport docierał raz na rotację tylko po to, by przywieźć nową załogę i zabrać starą.
I na to imperialny sztab znalazł sposób. Taniej wszak alkohol wyprodukować niż wozić.
W każdej jednostce zainstalowano automat do produkcji alkoholu zwany potocznie źródełkiem. Wraz z nową obsadą transporter przywoził odpowiednią ilość cukru i drożdży. Wodę brano z okolicy. Było to ważne kryterium doboru miejsca na bazę. Energii do produkcji trunków dostarczał, nieużywany zwykle nadmiernie przez działo, reaktor jądrowy.
Tajemnicą poliszynela był fakt, którego rekruci uczyli się jeszcze podczas unitarki, że w źródełku warto odkręcić z pokrywy trzy śruby i zablokować bolec. W ten sposób żołnierz miał dostęp do wewnętrznego magazynku źródełka i nie przejmował się dziennym ograniczeniem do marnych czterdziestu gramów rano i po południu. Magazynek był w trybie ciągłym uzupełniany przez automat.
Gdy zabrzmiał komunikat komputera Dawid chwycił miotłę i ruszył raźno do bazy. Miotłę odstawił do komórki na narzędzia. Zdjął kurtkę i szybkim krokiem przeszedł korytarz. Przy źródełku, nie wahając się ani chwili… minął drzwi i poszedł do sterówki.
Kapral Dawid Wysiad nie pił. Odkąd przyleciał nie wziął do ust grama alkoholu. Ani przydziałowego, ani nieprzydziałowego.
***
Dawid zachłannie wpatrywał się w ekran. Chciwie przesuwał wzrok po drobnych ustach. Rozkoszował się rudymi, błyszczącymi włosami. Podziwiał mały, lekko zadarty nosek. Zachwycał się szmaragdowymi oczami. Po raz kolejny liczył pomarańczowe piegi, odrywając za każdym razem, że układają się w charakterystyczny wzór. Uśmiechał się delikatnie, gdy sobie to uświadamiał. Za każdym razem.
Daria wyglądała tak, jak wtedy, gdy go żegnała osiem miesięcy wcześniej. Taką ją pamiętał. Z jednej strony zwykła dziewczyna, ale pełna naturalnego piękna. Uśmiechała się teraz do niego z ekranu w sterówce. Czarowała zielonymi oczami. Uwodziła głosem.
– Ciężko tu wytrzymać mi samej. W sumie bez ciebie niewiele się dzieje. W pracy bez zmian. Cisną, aby wypracowywać normę. Mam już jej dość, ale nie ma innej roboty w okolicy. Zresztą chcę już doczekać końca roku. Może się załapię na premię. Mam nadzieję, że dużo się zmieni po nowym roku. Nie mogę się doczekać aż wrócisz. Ciężko mi tu samej żołnierzu. – Daria jakby lekko posmutniała. – Wracaj szybko. Proszę.
Ale Dawid nie słuchał. Nagranie znał już na pamięć. Po prostu patrzył. I tęsknił.
Bardzo. Do końca służby zostały mu cztery miesiące.
***
Parę dni później przyszła kolejna wiadomość, tym razem zła.
Błysnęła żółta syrena, głośnik zapiszczał trzykrotnie. Dawid udał się do sterówki. Gdy tylko tam wszedł komputer przemówił.
– Masz oficjalną wiadomość. Bip. Bip. Bip. Masz oficjalną wiadomość.
Wszystkie ekrany zapaliły się. Pojawiła się postać grubszego jegomościa, w szarym mundurze z generalskim sznurem przewieszonym przez pierś. Druga pierś była pokryta medalami, które ginęły gdzieś w dole ekranu.
Dawid słuchał oniemiały. Cesarz rzadko zabierał głos publicznie. Było powszechnie wiadomo, iż władca namiętnie zajmował się organizacją balów a rządzenie państwem zostawiał swoim urzędnikom. Tym bardziej ogłoszenie było niespodziewane. Imperator kontynuował:
– Obywatele i obywatelki! – zagrzmiał. – Zło zalęgło się w naszym kraju! Zło, które sami wpuściliśmy do siebie! Wpuściliśmy je do nas, bo miało zwykłą twarz. Zło bardzo dbało o to, aby nas oszukać. Przyjechali do nas, handlowali z nami, podawali się za przyjaciół, mamili nas! Ale w rzeczywistości nas szpiegowali, oszukiwali, podburzali, skłócali i ostatecznie nas zdradzili! To zło, to Zalesjanie!
Władca aż się trząsł.
– Obywatele i obywatelki, ja, Cesarz Maksymilyan Mortencyusz VI, nie pozwolę, aby zło panoszyło się w naszym kraju. Nie pozwolę na oszustwo i podburzanie. Nie pozwolę na gwałt i zdradę. Nie pozwolę, aby nasze dzieci, nasze żony i matki cierpiały przez okrutnego, złego do szpiku kości sąsiada.
Cesarz ukradkiem spojrzał na kartkę z tekstem przemówienia.
– W tym jakże ciężkim czasie, w tych jakże trudnych okolicznościach mogłem podjąć tylko jedną decyzję! – Imperator zrobił pauzę. – Ja, Cesarz Maksymilyan Mortencyusz VI, ogłaszam wojnę.
***
Kolejna wiadomość przyszła kilka tygodni później. Była gorsza…
Rozkaz numer 16879/13 podpisany przez głównodowodzącego sił zbrojnych generała Paulusa:
Wszystkie przydziały do jednostek polowych, bojowych, zabezpieczenia, jak i administracyjnych, zostają przedłużone na czas nieokreślony, to jest do czasu zakończenia konfliktu zbrojnego z Republiką Zalesjan. Wszystkie przepustki oraz urlopy zostają anulowane. Wszystkie planowane zmiany rotacji oraz załóg zostają anulowane.
Rozkaz wchodzi w życie z dniem publikacji.
Kolejna wiadomość przyszła kilka tygodni później. Była jeszcze gorsza…
***
Po piegowatym policzku stoczyła się łza. Daria otarła ją szybkim ruchem ręki. Pociągnęła krótko nosem. Po sztywnym i niezbyt radosnym powitaniu milczała przez dłuższą chwilę przygryzając dolną wargę.
– Nie dam rady w kilku słowach, wiesz… – Odwróciła wzrok. – Już myślałam, że za chwilę się spotkamy. A teraz ta wojna… i ty tam… Nie wiadomo kiedy wrócisz. Czuję… czuję jakbym znowu została sama. Wiem. Nikt nie mówił, że to będzie proste.
Otarła kolejną łzę. Ale już następne napływały do szmaragdowych oczu.
– Nie oceniaj mnie, proszę. Wiem, że ty mnie… i musisz wiedzieć, że ja ciebie też… bardzo… Ale ja… zrozum, ja już nie mam siły… czekać…
***
Dawid siedział wbity w fotel. Przez dłuższą chwilę gapił się bez ruchu w czarny ekran. W końcu powoli wstał z fotela. Zrobił kilka kroków i osunął się na podłogę.
Był przytomny. Ale jakby nieobecny. Leżał patrząc tępo w sufit mesy. Nie wstawał. Nie miał ochoty wstać. Nie czuł potrzeby, aby jeść ani pić. Nie czuł nic. Jakby uszło z niego powietrze… Leżał tak godzinę.
…
Potem kolejną.
…
I kolejną.
…
Po jedenastu godzinach wstał. Poszedł do źródełka. I zaczął pić.
Pił chętnie i systematycznie. Bez przerwy i na umór. Gdy kończyła się jedna butelka otwierał następną. Gdy odzyskiwał przytomność rozpoczynał kolejną. Nie ustawał. Pił, aby nie bolało. Pił, aby zapomnieć. Pił, aby się zapić.
***
Kapral Wysiad ignorował syreny i wezwania głosowe wysyłane przez komputer informujące o konieczności wypełnienia obowiązków. Ignorował plan dnia, zamiatanie lądowiska, sprzątanie kajuty i kibla, przeglądy okresowe i naprawy. Ignorował migające światełka kontrolne i groźby kar płynące z głośników. Wóda, to był jego świat… Cały wszechświat.
Przeniósł sobie materac tuż pod źródełko, aby nie spać na gołej podłodze. Przestał mierzyć czas zegarem ze sterówki. Zaczął mierzyć kolejnymi butelkami. Rzeczy wydarzały się na początku, w połowie lub pod koniec flaszki.
Już pod koniec dziewiątej połówki syreny, miganie lampek i ogłoszenia z głośników zniknęły. Komputer uznał, że stracił kontakt z obsługą jednostki i wysłał raport do centrali.
Kapral Wysiad ignorował brak syren i migających lampek. Kapral Wysiad pił. Chętnie i systematycznie. Bez przerwy i na umór. Pił, aby nie bolało. Pił, aby zapomnieć. Pił, aby się zapić.
***
Gabinet dowódcy „Walca Zwycięstwa” był niezbyt obszerny, urządzony skromnie i schludnie, po żołniersku. Brak wyszukanych ozdób czy zdjęć rodzinnych, które generał Paulus trzymał w prywatnej kajucie. Gabinet służył wyłącznie do pracy i jego właściciel nie chciał, aby cokolwiek go w nim rozpraszało.
Głównodowodzący od wielu godzin ślęczał nad spływającymi meldunkami. Udało mu się udrożnić kanały informacyjne. Odzyskał kontrolę nad flotą a teraz planował kolejne ruchy. Nie wyglądało to dobrze. Ale, mimo iż był zmęczony i niewyspany, nie mógł sobie pozwolić na odpoczynek.
Na biurku zamigotała lampka.
– Co tam?
– Panie generale. – Z głośnika rozległ się głos adiutanta. – Kapitan Schwartz do pana.
– Czego chce?
– Mówi, że to bardzo ważne, tylko do pańskich uszu.
– Cholera, oby to było ważne. Wpuść go.
Do gabinetu wszedł wysoki, szpakowaty mężczyzna w nienagannie wyprasowanym mundurze. Wyprostowany jak struna strzelił obcasami i zasalutował przyciskając pięść do piersi.
– Schwartz, krótko, nie mam czasu na pierdoły – rozdrażnionym głosem zakomunikował generał.
– Panie generale, to bardzo ważne…
– Nie wątpię – przerwał dowódca. – Macie dwie minuty.
– Otóż chciałem zameldować, że w naszych frontowych jednostkach wzrosło spożycie alkoholu. Trzydzieści siedem jednostek przekroczyło dzienne normy o sześćdziesiąt osiem procent. Największa dynamika spożycia alkoholu jest w jednostkach U281, U384, U3 oraz U79. Z tymi jednostkami straciliśmy kontakt…
– Dość Schwartz! Jest wojna! Co dzień tracimy po kilka jednostek! A że chłopcy piją… piją! Muszą jakoś odreagować!
– Za pozwoleniem panie generale – odparł wzburzony kapitan. – Wojna nie zwalnia z przestrzegania regulaminu, a regulamin został przekroczony.
– Schwartz, wy natomiast przekroczyliście mój czas! Napiszcie raport.
Wzburzenie na twarzy kapitana zastąpił uśmiech, lubił pisać raporty.
– Tak jest panie generale. Panie generale, mogę jeszcze zapytać?
– Możecie, tylko szybko.
– Czy przeczytał pan moje raporty z poprzedniego miesiąca? Wysłałem trzynaście. Wszystkie bardzo, bardzo ważne naruszenia regulaminu.
– W stosownym czasie Schwartz! – zagrzmiał generał. – Odmaszerować!
Gdyby mógł kapitan wyprostowałby się bardziej. Przepisowo strzelił obcasami, uniósł zaciśniętą dłoń do piersi i wyszedł z pokoju.
Całe dowództwo wiedziało, że mózg Schwartza rejestrował całą masę nieistotnych szczegółów, głównie odstępstw od regulaminu, które następnie, kapitan rozpowszechniał, głównie w postaci raportów. Generał sam sobie dziwił się, że jeszcze nie wysłał Schwartza na jakąś odległą placówkę. Podświadomie liczył, że jego wiedza kiedyś się przyda.
– Tylko czy tego doczekam? – mruknął do siebie generał.
***
W połowie dwunastej butelki źródełko uległo awarii. Kapral Wysiad zorientował się w sytuacji przy końcu trzynastej flaszki. Na początku piętnastej, gdy widmo abstynencji zajrzało mu w oczy, postanowił coś z tym zrobić.
– Zostaw to!
– Potrzebuję części zamiennych, padł regulator temperatury. – Twarz Wysiada była czerwona z przepicia i ze złości.
– Weź z kuchni. Działo się może przydać!
– Nie rozkazuj mi!
– To ty mi nie rozkazuj!
– Mogę ci rozkazywać! Wymyśliłem ciebie.
– Wymyśliłeś mnie, żebyś nie pił sam. A nie po to by mi rozkazywać.
– Racja – wymamrotał żołnierz. – Ale i tak na nic się zdałeś – westchnął smutno.
– Mówię ci zostaw regulator z działa! Weź z kuchni!
– Zamknij się!
– Bo co?! Co mi zrobisz?
– Bo… Bo… – kapral Wysiad zachwiał się niepewnie. – Odmyślę cię.
– Przestań chrzanić. Pić mi się chce.
– To przestań mnie zagadywać. Zresztą… i tak nie masz kieliszka. A z mojego pić nie będziesz.
– Ty patrz, na tym czerwonym przycisku, ta plastikowa osłonka.
– O widzisz – uśmiechnął się kapral. – Ty masz oko. Naparsteczek w sam raz.
– Na oko, z pięćdziesiąt mililitrów.
– Podaj śrubokręt. Na coś się może przydasz.
Kapral pomajstrował przy pulpicie sterowania ogniem i po chwili schował plastikową osłonkę do kieszeni. Następnie chwiejnym krokiem skierował się do mesy.
– Mądry wybór, armata się może przydać.
– Nie schlebiaj sobie, nie przekonałeś mnie – wyniośle odparł kapral. – W kuchni są dwie śruby do wykręcenia, a tu cztery. Nie chce mi się męczyć.
Ocierając się o ściany Wysiad, po dłuższej wędrówce, dotarł do kuchni. Dwie butelki później źródełko znów działało. W samą porę, to były ostatnie dwie butelki.
Kapral Wysiad mógł znów bezkarnie pić. I pił. Chętnie i systematycznie. Bez przerwy i na umór. Pił, aby nie bolało. Pił, aby zapomnieć. Pił, aby się zapić.
***
Pod koniec trzeciej flaszki od awarii źródełka czas zwolnił nieco. Między kolejnymi butelkami rosła przerwa a same flaszki kapral opróżniał wolniej i bez pierwotnego entuzjazmu. Zapas w destylarni powoli się odbudowywał i w końcu komputer stwierdziwszy, że zapas jest wystarczający, wstrzymał produkcję. Wysiad ruszył się ze swojego legowiska przy źródełku i z butelką w garści snuł się po jednostce. Nie zauważył zbyt wielu zmian. Na podłodze nadal walały się części jego munduru, w kuchni znalazł rozebraną na części mikrofalówkę oraz porozrzucane wszędzie opakowania po racjach żywnościowych. Przez okno dojrzał grubą warstwę rudego pyłu na lądowisku.
Ale tym, co go przybiło, był widok jego odbicia w szybie. Nie poznał siebie samego. Schudł, wyrosła mu broda. Włosy miał przetłuszczone, twarz zaczerwienioną z przepicia, oczy puste, jakby zamglone a pod nimi zrobiły się wyraźne worki. Przyglądając się swojemu odbiciu stracił rachubę czasu. Sięgnął po butelkę. Był w połowie. Gdy ciepły płyn rozlewał się po przełyku w sterówce odezwała się syrena.
Uszkodzony nie wiadomo kiedy głośnik komputera skrzeczał coś nieskładnie. Wyrzucał z siebie kolejne, niezrozumiałe komendy. Zimne, białe światło zastąpiła krwista czerwień.
Kapral rozejrzał się dookoła nie wiedząc co ma robić.
– Musisz iść – szepnął do ucha znajomy głos.
– Po co? – skrzywił się Wysiad.
– Potrzebują cię.
– Eee tam.
– Potrzebują cię, idź! – Głos był stanowczy.
Niechętnie, zataczając się, kapral Wysiad pomaszerował do sterówki. Podszedł do pulpitu i opadł na fotel czknąwszy głośno. Przesuwał mętnym wzrokiem po kolejnych ekranach.
– Maszyneria jest gotowa.
– Kiedy… – Kapral pomacał szyję w poszukiwaniu klucza. Nie znalazł go. Klucz tkwił w zamku pośrodku pulpitu. Był przekręcony w pozycję „ogień”. – Kiedy mi go zabrałeś?
– Jak spałeś. Musiałem wszystko przygotować.
– Zaraz się zrzygam.
– Wytrzymaj jeszcze kapralu. Popatrz na ekran.
– Co?
– Popatrz na ekran, co widzisz?
– Niebieskie i pomarańczowe kropki.
– Ok, wyłącz wyświetlanie niebieskich, tym przyciskiem. To nasi. Algorytm celowania wie i tak gdzie są. O tak. Patrz jeszcze raz. Co widzisz?
Kapral Wysiad wbił wzrok w monitor. Na białym tle pojawiły się pomarańczowe, małe światełka. Przypominały mu… piegi. Kogoś, kogo kiedyś znał. Piegi na ekranie poruszały się wolno, migając i pulsując. Nieuchronnie układając się w znany wzór.
Gniew i żal ścisnęły mu gardło. Przez łzy widział już tylko piegi i rozmytą twarz. Twarz, którą chciał zapomnieć. Chwycił joystick, najechał na pierwszą pomarańczową kropkę i cały drżąc nacisnął spust. Ziemia zatrzęsła się a kapral Wysiad poczuł delikatną ulgę. Nacelował na kolejne pomarańczowe światełko. Szepnął:
– I ciebie też, bardzo. – Nacisnął spust.
Znów ulga. Chwycił joystick pewniej, dwoma rękoma. Z wrażenia nie zauważył, że upuścił butelkę, która z hukiem rozbiła się o podłogę. Nacelował i strzelił. Potem następny raz. I kolejny. Strzelał wyrzucając przy każdym strzale przez zaciśnięte zęby:
– I ciebie też, bardzo!
Strzelał zaciekle nie przejmując się drżeniem budynku w posadach. Strzelał, aż prawie wszystkie piegi zniknęły z ekranu i przestały mu przypominać twarz. Jej twarz.
Wtedy wyczerpany Dawid zwalił się na podłogę sterówki ciężko dysząc. Łzy ciekły mu strugami po twarzy. Zdrowe łzy. W końcu, czuł ulgę. Coś w nim pękło. Coś uleciało.
***
„Historya Wielkyey Woyny z Zalesyany”
Taurencyusz Witos Misznikowsky, profesor historii Cesarskyego Uniwersytetu Galaktycznego
Nieprawdą yest, yakoby Cesarz Maksymilyan Mortencyusz VI, pradziad, naszego umiłowanego Cesarza Maksymilyana Mortencyusza IX, w początkowey fazie Wielkyey Woyny z Zalesyany, swawolił i igraszkom się był oddawał, miast woyskiem na pierwszey linii frontu dowodzić i ducha w narodzie podtrzymywać. Kłamstwem wierutnym yest, iż bez umiaru bawił się i bale dla swej uciechy wyprawiayąc, za nic miał dobrostan i samopoczucie wiernych mu poddanych. Okrutne to łgarstwa rozpowszechniane przez trollyan, element antysystemowy, wiecznie niezadowolony, sieyący zamęt i narzekayący na wszystko, i wszystkich, wszędy i zawżdy.
Prawdą natenczas yest, że gdy nasze woyska dzielnie dawały odpór wrażym siłom, nasz miłościwy Imperator Maksymilian VI organizował bale. Bale te były yednakowóż dla pokazu pospolitego ludu organizowane, by nie tracił ducha i woli walki, w tak trudnym dla naszey państwowości czasie. Co, pytam się, pomyślałby ciężko pracuyący, dobrotliwy obywatel naszego imperium widząc, że nasz władca wszelkiey rozrywki zaprzestał? Czy nie pomyślałby zrazu, iż woyna z gruntu przegrana, czy nie pomyślałby, iż w niewolę iść trzeba? Czy nie popadłby w marazm i apatię? Czy nie zwątpiłby w ostateczne zwycięstwo dobra nad złem?
Ymperator nasz wszem i wobec pokazał, iż wroga bać się nie należy. W kuluarach zaś, w utajnieniu strategię pokonania wroga opracowywał.
Prawdą też yest, iż muzykantów kazał sprowadzać z różnych stron ymperium. Jednakowóż nie dla swey uciechy to czynił. Nie dla, yak twierdzą trollyanie złośliwi, szukania nowych, alternatywnych dźwięków, znudzony yakoby znaną mu melodyją, lecz aby pokazać wszechświatu, że wróg linii naszych transportowych nie przeciął i nigdy nie przetnie. Bo jeśli muzyk z basetlą, lirą czy dudami, z najdalszych zakątków galaktyki yest w stanie dotrzeć na ymperatorsky bal, to również i transport żywności, karawela, czy woyska eszelon, yest w stanie dotrzeć na bitwę.
Taki to dowód niepodważalny przedstawiłem wszem i wobec, iż ymperatorskie bale niebagatelny i nie do przecenienia wpływ miały, na morale ludu oraz woyska naszego. Co też z całą pewnością było przyczynkiem naszego zwycięstwa w walnej bitwie z wrogiem. Którą to sam cesarz zaplanował i w czasie której osobiście woyskiem dowodzić raczył z mostku swego flagowego okrętu.
Naonczas, wróg rzeczywiście miał nad nami lekką przewagę, ale nasz waleczny Maksymilian VI, w swey nieprzeniknionej mądrości, postanowił wydać mu bitwę ostateczną i decyduyącą. Sam za przynętę się czyniąc, odciągnął siły wroga od centrum państwa. By w razie porażki, którą choć mało prawdopodobną będącą, każdy wszak strateg pod rozwagę brać musiał, dać cywilom czas na ucieczkę. Przynętą będąc stał się zarazem dla okrutnych najeźdzców pułapką i katem w jednej osobie. Ukazując ostatecznie bezmiar swej za lud ofiarności, waleczności, mądrości oraz boskiego iście, wojennego geniuszu.
***
Z pamiętników generała Paulusa, weterana Wielkiej Wojny z Zalesjanami. Wersja niecenzurowana.
Zalesjanie bili nas wszędzie. Mieli przewagę na każdym poziomie: ilościowym, technologicznym, informacyjnym. Wszyscy w sztabie zdawali sobie sprawę, że ostateczna przegrana jest kwestią czasu.
Imperator, gdy to zrozumiał między kolejnymi balami, podjął decyzję o ucieczce do Republiki Boiyonne, gdzie, jak sądził, Zalesjanie nie będą go ścigać.
Na podstawie aktualnej mapy taktycznej opracowaliśmy trasę, która wiodła przez układ 384. To był mało ważny układ z mało ważnym posterunkiem, o którym, trzeba przyznać szczerze, zapomnieliśmy. Straciliśmy kontakt z jego załogą wiele, wiele dni wcześniej. Ktoś nawet z tego właśnie powodu usunął go z rejestru aktywnych jednostek wojskowych.
Byłem wtedy dowódcą flagowego okrętu naszej floty „Walc Zwycięstwa”. To był dobry statek z kretyńską nazwą wymyśloną przez naszego imperatora. Cesarz zwykł chrzcić absolutnie każdy statek naszej wojennej floty nazwami związanymi z muzyką. Sunęliśmy więc przez galaktykę „Walc Zwycięstwa”, „Śpiewające fortepiany”, „Jaka to melodia?”, „Nutka”, „Oberek”, „Taniec z gwiazdami”, „Wodzirej” oraz kilka pomniejszych jednostek, których nazwy nie pamiętam.
Gdy tylko wlecieliśmy w układ 384 otoczyły nas statki Zalesjan. Czy to była zdrada, czy pułapka, do dziś nie wiem. Ale wtedy miałem pewność, że to już koniec. Było ich ze cztery razy więcej niż nas! Mieli masę niszczycieli oraz kilka ciężkich krążowników. Rzucili na nas wszystko co mieli.
Zaczęliśmy strzelać do siebie nawzajem. Boże, co to była za kanonada. W życiu nie widziałem tyle ognia. Pierwszą salwę jak zwykle wzięły na siebie tarcze. Jak również drugą i trzecią. Nasze osłony mogły wytrzymać jeszcze jedno, góra dwa trafienia. Wtedy się to stało. Ten chłopak zaczął strzelać. Strzelać, ha, i to jak!
W pierwszej chwili nie zauważyliśmy nawet, co się wydarzyło. Ot, jeden ze statków wroga zapalił się. W ferworze walki nie zwróciliśmy na to uwagi. Ale już po chwili drugi statek Zalesjan stanął w płomieniach. Za moment kolejny eksplodował na drobniutkie kawałeczki tuż koło nas. Potem dostał ich okręt flagowy. Ogromny, ciężki krążownik oberwał dwa strzały w lewą burtę. Coś w nim eksplodowało i rozpadł się na pół. Wszyscy wstrzymali ogień próbując zorientować się co się dzieje.
Pamiętam, że stałem na mostku jak zamurowany i obserwowałem całe zajście.
– Kto to strzela? – wyrwało mi się na głos.
***
Do stojącego na mostku „Walca Zwycięstwa” generała Paulusa podszedł wyprostowany jak struna kapitan. Strzelił obcasami i głosem służbisty zaraportował:
– To nasza jednostka, U384. Mają tam problem z alkoholem, panie generale. – I natychmiast dodał. – Pisałem o tym w moim raporcie.
Paulus nie usłyszał drugiej części odpowiedzi. Patrzył zafascynowany jak ekran wypełniał się kolejnymi eksplozjami. Statek po statku Zalesjanie tracili przewagę.
– Wyciągnijcie imperatora z szafy. – Na twarzy generała pojawił się uśmiech. Nie odrywał wzroku od błyskającego ekranu. – Chyba wygrywamy tę bitwę.
***
Prom z imperatorem wylądował przy jednostce U384 niedługo po oficjalnej kapitulacji floty Zalesjan.
Kapral Wysiad już lekko przetrzeźwiały zaczynał rozumieć co się wydarzyło. Stał teraz niedaleko lądowiska w niedopiętym mundurze, próbując utrzymać pion. Wschodzące słońce niemiłosiernie raziło oczy.
Rampa statku uchyliła się i w otworze pojawił się mały orszak ludzi. Dawid od razu poznał cesarza. Szedł tanecznym krokiem na przedzie, w szarym, paradnym mundurze opiętym na wielkim brzuchu. Mundur był przepasany złotą szarfą a na piersi wisiał admiralski sznur. Na drugiej piersi znajdowały się medale. Zajmowały znaczną część piersi i opasłego brzucha.
Obok cesarza, a także za nim kręcili się doradcy i służący. Robili zdjęcia, podtykali coś monarsze, przepychali się między sobą i cały czas coś podpowiadali.
– Proszę podejść, ale nic nie robić, dopóki nie uruchomimy kamery – sapał jeden z nich. Niższy od cesarza, lecz równie gruby z trudem próbował dotrzymać kroku energicznemu imperatorowi.
– Jakie mu przyznamy odznaczenie? – spytał cesarz.
– Złotą Gwiazdę Galaktyki. – Wysoki chudzielec wepchnął się między pozostałych dostojników.
– Najwyższe odznaczenie, hoho – zdziwił się władca. – Co takiego zrobił nasz zuch?
– Pomógł nam wygrać bitwę i prawdopodobnie uratował wam życie – pośpieszył jegomość w generalskim mundurze.
– Żołnierz może być brudny i spocony – zapiszczał mały człowieczek o szczurzej twarzy. – Mimo to, proszę podać mu rękę bez ociągania i szybko.
– Podam rękę szybko, podam – niedbale skomentował cesarz.
– I broń Boże nie wycierać ręki, przynajmniej póki kamera… – zaskrzeczał kolejny doradca.
– Dobra, już dobra.
Cesarz zbliżył się do kaprala Wysiada. Gdy był na wyciągnięcie ręki zatrzymał się a wraz z nim cały orszak. Na moment zapadła cisza, którą przerwał ktoś ze świty:
– Kamera poszła.
Ogromny uśmiech wyskoczył nagle na twarzy imperatora, gdy ten wyciągnął rękę do kaprala Wysiada.
– Podaj rękę szybko, podaj! – zapiszczał do żołnierza człowieczek o szczurzej twarzy.
Dawid niemrawo podniósł dłoń, którą imperator chwycił i gwałtownie potrząsnął.
– Żołnierzu! Daliście dziś pokaz męstwa i odwagi jakich całe imperium ba… cała galaktyka dawno nie widziała. Dzięki waszej wzorowej postawie i regulaminowemu zachowaniu nasza dzielna flota pokonała dziś siły wroga. A wy, być może, uratowaliście me życie. Za co jestem wam dozgonnie wdzięczny. Za spełnienie tego żołnierskiego obowiązku przyznaję ci order Złotej Gwiazdy Galaktyki.
Kapral Dawid Wysiad odruchowo przycisnął pięść do piersi. Czuł, że to jest właściwy moment na taki gest. Imperator przypiął mu order tuż nad zaciśniętą pięścią. Następnie monarcha zrobił krok w tył, zasalutował przycisnąwszy pięść do orderów i znieruchomiał.
– Mamy to – rzucił ktoś z orszaku.
Imperator natychmiast opuścił dłoń a z jego twarzy zniknął uśmiech. Odwrócił się na pięcie i tanecznym krokiem ruszył w stronę statku wycierając dłoń podsuniętą przez kogoś chusteczką. Orszak bezzwłocznie podążył za nim ignorując odznaczonego i wznawiając przerwaną dyskusję:
– Wasza Miłość był wspaniały.
– Cudowny, cudowny.
– Nikt tak nie wręcza medali jak Wasza Miłość.
– Czy mogę spytać do jakiej muzyki chce jaśnie pan tańczyć dzisiaj na balu z okazji uczczenia wygranej bitwy?
– Nie wiem, nie wiem – odparł zniesmaczony Cesarz. – Chcę coś nowego. Nie chcę tańczyć do melodii, którą znam. Już się mi osłuchały te wszystkie kawałki. Wymyślcie coś.
Nie cały orszak podążył za monarchą. Do kaprala zbliżył się wysoki, szpakowaty kapitan w nienagannie wyprasowanym mundurze i groźnie patrząc w oczy wysyczał:
– Wy tu macie problem z alkoholem żołnierzu! Śmierdzi od was wódą! Jesteście nieumyci, nieogoleni i nieprzepisowo ubrani! Lądowisko nie zamiecione. Nie trzymacie się tu regulaminu! Zapnijcie guzik i wyprostujcie się!
Kapral, kołysząc się delikatnie, powoli wyprostował… środkowy palec dłoni, którą nadal trzymał przy piersi, wskazując nim Złotą Gwiazdę Galaktyki.
– Dostałem to – powoli wysapał Wysiad. – Dzięki mojej wzorowej postawie i regulaminowemu zachowaniu.
– Ja was… – Kapitan Schwartz poczerwieniał z wściekłości. – Ja was do raportu podam! – Wzburzony ruszył biegiem za cesarską świtą.
***
– Tato! Tato!
Starszy mężczyzna, śpiący w fotelu, ocknął się raptownie.
– Mówiłeś przez sen. Znowu coś ci się śniło – stwierdziła młoda, rudowłosa kobieta.
Mężczyzna przetarł oczy dłonią, ziewnął potężnie i odparł:
– Dawne czasy dziecinko, stare czasy.
– Od paru miesięcy zdarza ci się to częściej niż zwykle.
– Od paru miesięcy nic już nie jest takie samo.
Jego zmęczony wzrok powędrował na zdjęcie stojące na kominku. Była na nim uchwycona para. Mężczyzna i kobieta. Czarnowłosy, przystojny mężczyzna ubrany w szary, galowy mundur, z przypiętym do piersi orderem. Rudowłosa, piegowata kobieta ubrana w suknię ślubną. Oboje uśmiechali się radośnie.
Młoda kobieta westchnęła lekko.
– Też bym chciała, aby mama tu była.
Mężczyzna pokiwał siwą głową i również westchnął.
– Chyba pójdę się przejść – stwierdził wstając z fotela.
– Znów idziesz na cmentarz?
Ojciec uśmiechnął się tylko w odpowiedzi. Kobieta odpowiedziała mu tym samym. Bardzo, bardzo przypominała mu żonę…