- Opowiadanie: Tarnina - Tryptyk terapeutyczny, część III, i, na szczęście, ostatnia: O pocieszeniu, które niesie fantastyka

Tryptyk terapeutyczny, część III, i, na szczęście, ostatnia: O pocieszeniu, które niesie fantastyka

Za­koń­cze­nie te­ra­pii, w któ­rym ro­zum­na część duszy wraca na wła­ści­we sobie miej­sce. Albo: Tar­ni­na robi ommmmmmmmmmmmmmmmmm i bie­rze się w garść, mniej wię­cej. Po­nad­to po­pi­su­je się (ha, ha) swoją… no, zaraz eru­dy­cją. Czymś się po­pi­su­je. Cytat z „Bal­la­dy­ny” spraw­dzi­ła.

 

Po­przed­nie czę­ści:

1 Zły (choć dobry) i tak jakby ostat­ni ty­dzień Fran­cisz­ki Ko­cio­kwik

2 Enso

Oceny

Tryptyk terapeutyczny, część III, i, na szczęście, ostatnia: O pocieszeniu, które niesie fantastyka

Ecce mihi la­ce­rae dic­tant scri­ben­da Ca­me­nae et veris elegi fle­ti­bus ora ri­gant.

Pięk­nie, ale coś od sie­bie, i naj­le­piej po pol­sku, by­ło­by lep­sze. Może tak: Po­zwól, że pi­sząc do cie­bie za­cznę od apo­lo­gu… Nie. Nie, nie, nie.

W pew­nej norze ziem­nej miesz­kał sobie pe­wien hob­bit

Z okrzy­kiem zło­ści rzu­ci­łam ze­szyt.

Czy nic no­we­go nie przyj­dzie mi do głowy? Tylko same kopie? Kalki bez życia i zna­cze­nia?

Myśli kłę­bi­ły się w gło­wie, ale naj­gło­śniej wo­ła­ły o uwagę kło­po­ty i tro­ski, aż ni­cze­go in­ne­go nie dało się usły­szeć. Wsta­łam więc, a wtedy w ciem­no­ści mego po­ko­ju uj­rza­łam ko­bie­tę.

Pięk­na, o oczach peł­nych bla­sku i prze­ni­kli­wym spoj­rze­niu, ani młoda nie była, ani stara. Jej suk­nia mie­ni­ła się bar­wa­mi liści i ga­łę­zi, wody i skał, i wszyst­kich gwiazd na nie­bie, ale mi­go­czą­ce ko­lo­ry tłu­mił szary pył, po­kry­wa­ją­cy tka­ni­nę. We wło­sach damy lśnił srebr­ny dia­dem, u jej paska – ta­jem­ni­cze urzą­dze­nie o czar­nym ekra­nie i trzech po­krę­tłach, zaś w rę­kach trzy­ma­ła książ­ki, które zło­ży­ła na biur­ku, prze­ma­wia­jąc do mnie:

– Wzy­wa­łaś. Oto je­stem.

– Wzy­wa­łam. A tak, wzy­wa­łam. Od mie­się­cy wołam cię, pani, a ty do­pie­ro teraz ra­czysz się zja­wić. Nie wiem, czy nie przy­by­łaś za późno.

– Ja za­wsze przy­by­wam o cza­sie do tych, któ­rzy szcze­rze pra­gną mnie uj­rzeć.

– Czy chcesz po­wie­dzieć – spy­ta­łam, roz­złosz­czo­na – że za mało cię wy­pa­try­wa­łam? Za słabo tę­sk­ni­łam? Ocze­ku­jesz, że tylko o tobie będę my­śleć, ni­czym innym się nie zaj­mo­wać? Mam zdech­nąć z głodu, byle do­stą­pić two­jej łaski?

Zmie­rzy­ła mnie wzro­kiem, zu­peł­nie spo­koj­na.

– Na co cze­ka­łaś? – za­py­ta­ła. – Czyż­by za­bra­kło ci wła­snych myśli?

Zbyt roz­go­ry­czo­na, by od­po­wie­dzieć, po­krę­ci­łam jed­nak głową.

– A może czasu, by je spi­sać?

– Spi­sać? A co z cza­sem i spo­ko­jem, by je roz­wi­nąć? Ale czy to ważne, skoro nawet te, które nie prze­cie­kły przez palce, oka­za­ły się ja­ło­we? Po pro­stu głu­pie. Puste. Ni­ko­mu nie­po­trzeb­ne.

– Jak to?

– Dałaś mi na­dzie­ję, pani, ale na­dzie­ja była płon­na. Nie warto. Nic z tego, co robię, nie ma war­to­ści.

I spoj­rza­łam na stos pa­pie­rów, na całą tę ma­ku­la­tu­rę zaj­mu­ją­cą biur­ko, na ko­lo­ro­we kar­tecz­ki za­ba­zgra­ne no­tat­ka­mi i na­bra­łam chęci, żeby to wszyst­ko uto­pić w morzu.

– Nie ma? – zdu­mia­ła się moja roz­mów­czy­ni. – Wi­dzia­łam, że się smu­cisz, lecz nie przy­pusz­cza­łam, że aż tak z tobą źle. Czyż­byś za­po­mnia­ła, kim je­steś?

– Gra­fo­man­ką – od­par­łam z go­ry­czą, a ona spy­ta­ła – Zdaje ci się, że twoje pi­sa­nie ni­ko­mu nie przy­no­si po­żyt­ku?

– Tak.

– Nawet tobie samej?

– Zwłasz­cza.

– A więc za­po­mnia­łaś swo­jej praw­dzi­wej na­tu­ry i nie ro­zu­miesz już, co ro­bisz.

– Masz rację – od­par­łam. – Nie ro­zu­miem. Mam prze­rzu­cać pięk­ne ka­mycz­ki, kiedy świat wokół sypie się w gruzy?

Pani zaj­rza­ła mi w oczy i uśmiech­nę­ła się.

– Przy­zna­jesz więc, że są pięk­ne?

– Cudze tak, ale nie moje.

– I nadal dają ci ra­dość?

Wzru­szy­łam ra­mio­na­mi, ale ona rze­kła – Jest więc na­dzie­ja, że zdo­łam cię ura­to­wać, o ile tylko ze­chcesz słu­chać.

– Pro­szę. Pró­buj.

Usia­dła na krze­śle i przy­gła­dziw­szy spód­ni­ce, tak za­czę­ła.

 

– Dla­cze­go są­dzisz, że nasza praca to prze­rzu­ca­nie ka­mycz­ków?

– Jest ja­ło­wa – od­par­łam. – Ni­cze­mu nie służy.

– Czy musi?

– Wszyst­ko ma jakiś cel.

– A – przy­zna­ła – ow­szem, lecz do tego jesz­cze doj­dzie­my. Na razie przy­po­mnij sobie. Czy lu­dzie w po­ło­że­niu gor­szym od two­je­go nie opo­wia­da­ją hi­sto­rii, nie przy­jaź­nią się, nie dbają o to, bez czego mo­gli­by żyć?

– Tak, ale oni tylko udają, że im się źle nie dzie­je. Albo są głupi. Mar­nu­ją czas i siły.

– Dla­cze­go? Po co mamy czas i siły? Mil­czysz. Skoro jed­nak ktoś je mar­nu­je, to jest zu­ży­wa nie do tego, do czego po­wi­nien, oczy­wi­ste zatem, że do cze­goś służą.

– Są skoń­czo­ne – za­uwa­ży­łam, a ona spoj­rza­ła na mnie po­waż­nie.

– To nie­istot­ne. Co się nie koń­czy, można swo­bod­nie zu­ży­wać, oczy­wi­ście. Ale oszczęd­ność tylko wtedy ma sens, kiedy za­osz­czę­dzo­ne dobro może cze­muś po­słu­żyć.

– Tak, po­ży­tecz­nej pracy.

– Ale do czego po­ży­tecz­nej? Jaki po­ży­tek masz z pracy?

– Pie­nią­dze na życie.

– Więc ży­jesz i pra­cu­jesz tylko po to, żeby żyć?

– Nie, nie – po­spie­szy­łam z od­po­wie­dzią – inni mają z mojej pracy po­ży­tek.

– A kiedy koń­czysz za­da­nia, które ci po­wie­rzo­no – cią­gnę­ła Pani – co ro­bisz? Czy za­sy­piasz od razu? Czy zni­kasz, póki znów nie bę­dziesz po­trzeb­na?

Mil­cza­łam, a ona pod­ję­ła – Widzę tu półki, na któ­rych brak już miej­sca na książ­ki. Widzę pa­pie­ry. Czy mo­żesz żyć samym chle­bem? Czy znasz kogoś, kto to po­tra­fi?

– Wielu nie ceni fan­ta­zji ani wie­dzy.

– To praw­da, ale i oni mają swoje za­ję­cia.

– Głu­pie za­ję­cia – prych­nę­łam.

Ale ona po­wtó­rzy­ła – Mają. A skąd wiesz, że nasza ścież­ka jest lep­sza?

– Jak to?

– Czy nie dyk­tu­je ci tego duma?

– Nie mam do niej po­wo­dów.

– A jed­nak nie chcia­ła­byś wy­peł­niać dni ku­po­wa­niem rze­czy nie­po­trzeb­nych?

– Prze­nig­dy.

– Ani pod­sko­ka­mi w rytm ha­ła­su zwa­ne­go mu­zy­ką?

– Oczy­wi­ście, że nie.

– Ani krzy­ka­mi uda­ją­cy­mi de­ba­ty? Plot­ka­mi, które w tym mają prze­wyż­szać moją sztu­kę, że opi­su­ją zda­rze­nia, które miały miej­sce na­praw­dę, choć ni­cze­go nie zmie­ni­ły?

– Wiesz, że nie.

– Co w takim razie chcesz robić?

Mil­cza­łam.

– A prze­cież nawet te rze­czy cze­muś służą.

– Ni­cze­mu do­bre­mu – od­par­łam. Pani ski­nę­ła głową.

– Także moja ścież­ka do­kądś pro­wa­dzi, i mam na­dzie­ję, że cię prze­ko­nam o war­to­ści tego celu. Ale po­wiedz mi naj­pierw, czy sam cel sta­no­wi o do­bro­ci ścież­ki?

– Nie – po­wie­dzia­łam.

– Oczy­wi­ście, że nie. Gdyby tak było, z nie­skoń­czo­ne­go mnó­stwa dróg mo­gli­by­śmy wy­brać te pro­wa­dzą­ce do na­sze­go celu przez lotne pia­ski, w któ­rych uto­nę­li­by­śmy, za­miast go osią­gnąć.

– To jasne.

– Czy więc ko­chasz moją ścież­kę tylko ze wzglę­du na cel, do któ­re­go wie­dzie?

– Nie, Pani – wy­zna­łam. – Ale jak mam wę­dro­wać bez kie­run­ku?

– Widzę, że za­czy­nasz pa­trzeć by­strzej. Od­naj­dzie­my kie­ru­nek. Po­wiedz mi naj­pierw, dla­cze­go lu­dzie opo­wia­da­ją sobie hi­sto­rie?

– Nie­któ­rzy twier­dzą, że chcą tak wy­ja­śnić różne rze­czy w świe­cie.

– Ale ty w to nie wie­rzysz?

– Nie. Hi­sto­ria może być ob­ra­zem, ana­lo­gią, ale wy­ja­śnie­niem? Na to jest zbyt kon­kret­na.

– Zga­dzam się – rze­kła Pani z uśmie­chem.

– Inni po­wia­da­ją, że hi­sto­rie są po to, żeby uczyć, ale zdaje mi się, że nie wszyst­kie, jeśli w ogóle.

– Czy były czasy – spy­ta­ła Pani – kiedy nie opo­wia­da­no?

– Skąd mogę to wie­dzieć?

– Po­myśl. Mowa nie musi prze­cież opi­sy­wać tego, co tu i teraz.

– Nie, bo rze­czy mo­gły­by być inne.

– Kiedy mó­wisz o czymś, czego nie wi­dzisz, to już fan­ta­zja.

– Albo pa­mięć – za­opo­no­wa­łam.

– Albo pa­mięć – zgo­dzi­ła się Pani – ale to, o czym pa­mię­tasz, może już nie ist­nieć. A jed­nak opo­wia­dasz o tym.

– To jesz­cze nie fan­ta­zja.

– Nie, ale wy­star­czy, że po­my­ślisz o czymś, co tylko mo­gło­by być, i pro­szę. A jak to jest, że mo­żesz o tym po­my­śleć?

– Nie wiem.

– Nikt tego nie wie. A jed­nak nie za­prze­czysz, że je­steś isto­tą my­ślą­cą, nie tą su­ro­wą ma­te­rią. I ro­zu­miesz chyba, jak bli­sko jest od myśli do opo­wia­da­nia?

– Nie­zu­peł­nie – przy­zna­łam.

– Po­myśl o koniu. A teraz dodaj mu skrzy­dła. Kto umie po­my­śleć skrzy­dla­te­go konia, ten po­tra­fi go umie­ścić na li­lio­wej łące i przy­wo­łać śmiał­ka, który go okieł­zna…

– Ale co to zna­czy? – wy­krzyk­nę­łam. – Co z tego wy­ni­ka? Jaki stąd po­ży­tek?

– Nie słu­chasz mnie – rze­kła Pani. – Jaki po­ży­tek? Po­ży­tek dla kogo i w jakim aspek­cie? Czy ty sama wszyst­ko ro­bisz dla po­żyt­ku? A z po­żyt­ku, jaki jest po­ży­tek?

Mil­cza­łam, a ona cią­gnę­ła – Nie wszyst­ko jest po coś, pewne rze­czy po pro­stu są. Jak świat, opo­wieść i ty. Ale wiesz o tym, skoro wstą­pi­łaś na moją ścież­kę. Czy się wy­stra­szy­łaś, czy może cie­bie za­stra­szo­no, żebyś za­po­mnia­ła, że masz wła­sne miej­sce w świe­cie? Nie mu­sisz uspra­wie­dli­wiać bycia sobą.

– Opo­wia­da­jąc, je­stem sobą?

– To wła­śnie ci mówię?

– Więc czemu to takie trud­ne?

– A czy wi­dzia­łaś kie­dyś stwo­rze­nie, któ­re­mu po­zo­sta­nie sobą nie spra­wia­ło­by trud­no­ści? Drze­wem szar­pią wi­chry, ugina się i jęczy. Może ulec, zła­mać się, prze­stać być żywym drze­wem. Po­zo­sta­je nim, póki się prze­ciw­sta­wia.

– A jeśli błą­dzę? Jeśli to nie droga dla mnie?

– I to jest moż­li­we – rze­kła Pani – ale temu, kto miota się i roz­pa­cza wszyst­kie drogi wy­da­ją się złe. A kto sobie upodo­bał ten oszu­kań­czy wy­si­łek, po­zor­ny ruch, któ­rym do­wo­dzi przed sobą wła­snej waż­no­ści, ten za­wsze bę­dzie szu­kał po­wo­dów do roz­pa­czy.

Spu­ści­łam wzrok, a ona po­cie­szy­ła mnie tymi słowy – Tak źle jesz­cze z tobą nie jest, co widać po tym, że słu­chasz moich słów i ro­zu­miesz je. Czy nie od­ga­dłaś wła­śnie, a ra­czej, czy nie przy­po­mnia­łaś sobie swo­jej praw­dzi­wej na­tu­ry?

– Ro­zum­nej, więc opo­wia­da­ją­cej? – upew­ni­łam się, a Pani przy­tak­nę­ła.

 

– Nie ro­zu­miem jed­nak – pod­ję­łam – dla­cze­go to ja mam opo­wia­dać o świe­cie tym, któ­rzy go le­piej znają? Opo­wia­dać sobie o tym, co widzę, to po­zna­wać, ale czy inni nie widzą tego sa­me­go? Może oni le­piej to po­zna­ją?

– Widzą i nie widzą – rze­kła Pani. – Kiedy sto­isz na szczy­cie wy­so­kiej wieży, czy wi­dzisz jej pod­nó­że?

– Nie – od­par­łam.

– Ale ten, kto sta­nie u stóp wieży, nie zo­ba­czy morza w od­da­li?

– Bez wąt­pie­nia.

– I tak samo ty ze swego punk­tu do­strze­gasz pewne rze­czy, a in­nych nie. I o tych, któ­rych nie wi­dzisz, inni muszą ci opo­wie­dzieć. Oni zaś nie widzą tego, co ty wi­dzisz jasno.

– To, co mó­wisz, wy­da­je się oczy­wi­ste – po­wie­dzia­łam – jed­nak dwa py­ta­nia nie dają mi spo­ko­ju. Pierw­sze, co, jeśli opo­wia­da się źle? I dru­gie, czy opo­wia­da­nie jest naj­waż­niej­sze?

– Od dru­gie­go za­cznę, bo jest wy­krę­tem. Nie py­tasz wcale, jak mo­gło­by się zda­wać, czy masz prawo wy­brać moją sztu­kę kosz­tem za­nie­dba­nia obo­wiąz­ków. Bo w czym ona prze­szka­dza? Czy tyle masz innej pracy, by na tę za­bra­kło ci czasu? Nie obo­wiąz­ków masz zbyt wiele, lecz zde­cy­do­wa­nia za mało. Wie­dza i książ­ka nie prze­gry­wa­ją z nimi, a ze śmiesz­ny­mi ko­ta­mi.

Spło­nę­łam ru­mień­cem, a ona mó­wi­ła dalej – I stąd też pierw­sze twoje py­ta­nie. Bo czy uni­kasz pi­sa­nia z braku czasu, czy też z lęku, że czas mar­nu­jesz, pi­sząc nie tak, jak byś chcia­ła? To chcesz, bym uspra­wie­dli­wi­ła.

– A jed­nak czy­tel­ni­ka trze­ba sza­no­wać.

– Ja też nie twier­dzę ina­czej. Ale by go ucie­szyć i zbu­do­wać, nie wy­star­czy ma­rzyć o pięk­nej hi­sto­rii, którą kie­dyś, gdy się gwiaz­dy od­mie­nią, opo­wiesz. Nie do­trzesz do ide­ału, za­pew­ne, ale nie do­trzesz do­ni­kąd, nie wy­ru­szyw­szy.

– A kiedy nie mam nic do po­wie­dze­nia?

– A skąd wiesz, że nie masz? – za­py­ta­ła Pani i ro­ze­śmia­ła się, wi­dząc moją minę.

– Marna to hi­sto­ria, z któ­rej można wy­czy­tać tylko to, co tam autor umie­ścił.

– Jak to?

– Czy może ra­czej – po­pra­wi­ła się – tylko rze­czy takie, ja­ki­mi je tam umie­ścił. Po­myśl – uprze­dzi­ła moje py­ta­nie – kiedy po­ka­zu­jesz komuś widok z wieży, co on zo­ba­czy?

– To, co widać.

– A czy wszyst­ko rów­nie wy­raź­nie? Kogo ob­cho­dzą lasy, ten zo­ba­czy pusz­czę, a kto woli góry, ten na nie bę­dzie pa­trzył. A po­ka­zu­jesz prze­cież jedne i dru­gie, choć chcesz po­ka­zać je­zio­ro po­śród wzgórz. Czy któ­raś z tych rze­czy ist­nie­je w próż­ni?

– Poj­mu­ję teraz.

– A po­wiem jesz­cze jedno. Mo­żesz, oczy­wi­ście, wska­zać je­zio­ro pal­cem, a jeśli do­brze to zro­bisz, to­wa­rzysz zo­ba­czy je, przez mo­ment, two­imi ocza­mi. Wróci potem do sie­bie mą­drzej­szy, zdrow­szy i od­świe­żo­ny. Każdy po­trze­bu­je cza­sem od sie­bie od­po­cząć, zo­ba­czyć rze­czy znane cu­dzym okiem i zro­zu­mieć, że nie zna ich w pełni. I dla cie­bie – cią­gnę­ła Pani – takie wy­ciecz­ki są zdro­we. Trwa­ją krót­ko, ale orzeź­wia­ją rozum, po­ma­ga­ją ina­czej po­dejść do spraw, które zda­wa­ły ci się nie­roz­wią­zy­wal­ne, uczci­wiej i trzeź­wiej spoj­rzeć na oto­cze­nie i na samą sie­bie. Bo, żeby o czymś opo­wia­dać, trze­ba to zro­zu­mieć. I jesz­cze po­wiem. Kto opo­wia­da hi­sto­rie, ten za­wsze znaj­dzie dusze po­dob­ne, i w przy­jaź­ni znaj­dzie wy­po­czy­nek, radę i pomoc.

Koniec

Komentarze

Na mnie te­ra­pia po­dzia­ła­ła.

 

– Albo pa­mięć – zgo­dzi­ła się Pani – ale to, o czym pa­mię­tasz, może już nie ist­nieć. A jed­nak opo­wia­dasz o tym.

– To jesz­cze nie fan­ta­zja.

– Nie, ale wy­star­czy, że po­my­ślisz o czymś, co tylko mo­gło­by być, i pro­szę. A jak to jest, że mo­żesz o tym po­my­śleć?

– Nie wiem.

– Nikt tego nie wie. A jed­nak nie za­prze­czysz, że je­steś isto­tą my­ślą­cą, nie tą su­ro­wą ma­te­rią. I ro­zu­miesz chyba, jak bli­sko jest od myśli do opo­wia­da­nia?

– Nie­zu­peł­nie – przy­zna­łam.

– Po­myśl o koniu. A teraz dodaj mu skrzy­dła. Kto umie po­my­śleć skrzy­dla­te­go konia, ten po­tra­fi go umie­ścić na li­lio­wej łące i przy­wo­łać śmiał­ka, który go okieł­zna…

– Ale co to zna­czy? – wy­krzyk­nę­łam. – Co z tego wy­ni­ka? Jaki stąd po­ży­tek?

– Nie słu­chasz mnie – rze­kła Pani. – Jaki po­ży­tek? Po­ży­tek dla kogo i w jakim aspek­cie? Czy ty sama wszyst­ko ro­bisz dla po­żyt­ku? A z po­żyt­ku, jaki jest po­ży­tek?

 

Po pierw­szym czy­ta­niu, po­ry­cza­łam się. Jakaś nad­wraż­li­wa je­stem.devil

 

Tekst w/g mnie obo­wiąz­ko­wy dla no­wi­cju­szy (ta­kich jak ja) na NF. Ma wiele wię­cej od wszyst­kich po­rad­ni­ków po­praw­ne­go pi­sa­nia, bo pro­wa­dzi psy­cho­lo­gicz­nie i fi­lo­zo­ficz­nie do celu, czyli pi­sa­nia dla in­nych – dzie­le­nia się wy­obraź­nią. Wy­obraź­nia – to dla mnie część in­tym­na, skry­ta, którą wbrew po­zo­rom nie jest łatwo otwo­rzyć. Strach przed ośmie­sze­niem i nie­zro­zu­mie­niem czę­sto bywa sil­niej­szy. 

 

A to chyba spe­cjal­nie zo­sta­wi­łaś. :)))

 

Bo, żeby o czymś opo­wia­dać, trze­ba to zro­zu­mieć. I jesz­cze po­wiem. Kto opo­wia­da hi­sto­rie, tez za­wsze znaj­dzie dusze po­dob­ne, i w przy­jaź­ni znaj­dzie wy­po­czy­nek, radę i pomoc. – bra­ku­je kro­pecz­ki, jak widać i ro­pu­cha może po­pra­wić Tar­nin­kę (to odzew po na­szych kar­ko­łom­nych be­tach u mnie).devil

 

Ca­łu­sy – tryp­tyk pięk­nie się do­my­ka.

 

Za­ro­zu­mia­łość, brak weny, po­szu­ki­wa­nie sensu.

"bądź do­brej myśli, bo po co być złej" Lem

Cie­ka­we do­mknię­cie i po­chy­le­nie się nad sen­sem pi­sa­nia, a może nawet sen­sem życia. Kto nie chciał tego pi­sa­nia rzu­cić choć raz, niech pierw­szy rzuci pió­rem. No ale pisać trze­ba. Tak myślę. Po pro­stu nie­któ­rzy nie mają wy­bo­ru :).

A z weną wia­do­mo jak jest. Już dawno prze­sta­łem na nią cze­kać :)

Dzię­ki za tekst i po­zdra­wiam!

bra­ku­je kro­pecz­ki, jak widać i ro­pu­cha może po­pra­wić Tar­nin­kę (to odzew po na­szych kar­ko­łom­nych be­tach u mnie).

Ło­jo­joj, prze­oczy­łam blush

A z weną wia­do­mo jak jest. Już dawno prze­sta­łem na nią cze­kać :)

Trze­ba zła­pać siat­kę na mo­ty­le i gonić :)

Dzię­ki! heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nie czy­ta­łem po­przed­nich czę­ści (nie bij), ale ta mnie wcią­gnę­ła od po­cząt­ku i trzy­ma­ła do końca. Czu­łem się, jak­byś czy­ta­ła mi w my­ślach. Po co to wszyst­ko? Po co pisać, czy­tać, mę­czyć się, skoro w necie jest tyle pro­kra­sty­na­cyj­nych pier­dół (oraz śmiesz­nych kotów)?

Ład­nie roz­bi­jasz na czyn­ni­ki pierw­sze cały sens pi­sa­nia :)

Mam na­dzie­ję, że te­ra­pia po­mo­gła!

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

A, więc to mnie czeka w ostat­niej czę­ści…

Oszust­ka! :P

Oświad­czam wszem i wobec, iż jest to frag­ment opo­wia­da­nia podły, wstręt­ny i nie­uczci­wy. Zbu­do­wa­ny na do­brze zna­nych dy­le­ma­tach zmu­sza nas, by po raz enty za­da­wać sobie te same py­ta­nia, które nie tylko nie mają sensu, ale które nawet nie po­zwa­la­ją zna­leźć na sie­bie od­po­wie­dzi. Które po raz enty wcią­ga­ją jak cho­le­ra, obie­cu­jąc nam złud­ną i cał­ko­wi­cie fał­szy­wą na­dzie­ję, że tym razem ogar­nie­my temat i doj­dzie­my do ładu z naszą ba­zgra­ni­ną, któ­rej cel od tej pory bę­dzie jasny jak słoń­ce i któ­rej two­rze­nie przy­nie­sie nam wresz­cie ra­dość obie­cy­wa­ną od pierw­sze­go na­gry­zmo­lo­ne­go tek­stu.

Ów frag­ment jest ni­czym innym jak per­fid­ną próbą wy­cią­gnię­cia z nas wszyst­kich roz­te­rek i dy­le­ma­tów, na które tak usil­nie pró­bu­je­my po­zo­stać głusi. Od pierw­sze­go zda­nia chwy­ta nas za szma­ty i bez­względ­nie cią­gnie przez dziu­ra­wą, pełną re­flek­syj­ne­go żwiru drogę, którą prze­mie­rza­li­śmy już tyle razy.

Jed­no­cze­śnie frag­ment ten, bez wąt­pie­nia ce­lo­wo i zło­śli­wie, zo­sta­je na­zwa­ny te­ra­pią, cho­ciaż ni cho­le­ry nie chce mnie z ni­cze­go wy­le­czyć…

No, może poza opty­mi­stycz­nym po­dej­ściem do dal­szych prób gra­fo­mań­stwa. ;-)

Żar­tu­ję sobie, ale Ty do­sko­na­le wiesz, co czuje czy­tel­nik przy lek­tu­rze ta­kie­go tek­stu. A naj­bar­dziej mnie wku­rza, że to na­praw­dę wcią­ga, małpo bez­dusz­na! :P

A teraz chciał­bym po­ru­szyć spra­wę naj­waż­niej­szą: czy to, co zro­bi­łaś w tym te­ra­peu­tycz­nym tryp­ty­ku, na­praw­dę dzia­ła? Czy czu­jesz się pi­sar­sko le­piej, pew­niej, bar­dziej zmo­ty­wo­wa­na, a przede wszyst­kim, uwol­nio­na od wstręt­nej nad­gor­li­wo­ści myśli, która uprzy­krza nam pi­sa­nie? Od­po­wie­dzi ocze­ku­ję gdzie­kol­wiek, może być i na pri­vie. ;-) A jeśli ta te­ra­pia dzia­ła, to naj­le­piej do­rzuć cen­nik. :D

Sa­mo­zwań­czy Lotny Dy­żur­ny-Par­ty­zant; Nie­ofi­cjal­ny czło­nek sto­wa­rzy­sze­nia Mal­kon­ten­tów i Hi­po­chon­dry­ków

I cią­gle nikt nie zgadł, na czym się wzo­ro­wa­łam… no, foch nor­mal­nie XD

czy to, co zro­bi­łaś w tym te­ra­peu­tycz­nym tryp­ty­ku, na­praw­dę dzia­ła?

 

Plusy są takie, że wresz­cie COŚ na­pi­sa­łam i wrzu­ci­łam, i nawet się spodo­ba­ło. Zmo­ty­wo­wa­na je­stem mniej wię­cej tak, jak od około roku, czyli słabo. Ale o to, mię­dzy in­ny­mi, cho­dzi. Nie mogę się wy­rę­czyć C.S.Lewisem, bo gdzieś scho­wa­łam tę książ­kę, kur­czę. Wiesz, o co mi cho­dzi.

heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

heartheartheart, cze­kam na Twoje na­stęp­ne opo­wia­da­nie!!!

 

Uwiel­biam Cię czy­tać!

 

 

angel

 

"bądź do­brej myśli, bo po co być złej" Lem

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Czyli już wia­do­mo, po co skro­bie­my na pa­pie­rze tu­dzież mo­ni­to­rze…

Mam na­dzie­ję, że te­ra­pia Ci po­mo­gła.

Tro­chę słabo mi ta forma le­ża­ła – takie gołe dia­lo­gi, di­da­ska­lia­mi ledwo kap­nię­te. No, ale w sumie treść wy­po­wie­dzi naj­waż­niej­sza, więc nie ma co się zbyt­nio cze­piać.

Usia­dła na krze­śle i przy­gła­dziw­szy spód­ni­ce, tak za­czę­ła.

To taka tra­dy­cjo­na­list­ka, że miała wię­cej niż jedną?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

To aku­rat miała być imi­ta­cja dia­lo­gu fi­lo­zo­ficz­ne­go, hint, hint, nudge, nudge :) I tak, “spód­ni­ce” w licz­bie mno­giej. Tak ma być. Jak tu: https://sjp.pwn.pl/korpus/zrodlo/spodnic;48,1;9311.html

Mam na­dzie­ję, że te­ra­pia Ci po­mo­gła.

Tro­chę po­mo­gła. Nie obie­cu­ję, że tek­stów od­stre­so­wu­ją­cych wię­cej nie bę­dzie ;)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dia­lo­gi fi­lo­zo­ficz­ne ko­ja­rzą mi się z Pla­to­nem, ale chyba nie on jeden tej formy uży­wał… A i Pla­to­na czy­ta­łam ledwo garst­kę…

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Nie on jeden, acz­kol­wiek więk­szość chyba na nim się wzo­ro­wa­ła. Zwłasz­cza to, co mnie naj­bar­dziej w dia­lo­gach cie­szy, czyli po­ta­ki­wa­nie prze­ma­wia­ją­ce­mu, jest pla­toń­skie. Te wszyst­kie: Tak, So­kra­te­sie, masz rację, jest tak, jak mó­wisz, na Atenę :) Ale aku­rat bez­po­śred­nim wzor­cem dla mo­je­go dia­lo­gu było dzie­ło nie Pla­to­na, a jed­ne­go z pla­to­ni­ków. W sumie nawet neo­pla­to­ni­ków. Pod­po­wia­dam jak w Jed­nym z dzie­się­ciu :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Czyli wzo­ro­wa­łaś się na ja­kimś przy­pi­sie do Pla­to­na. ;-)

A póki co, po­ta­ki­wa­nie naj­bar­dziej mnie gry­zło w “Po­li­ty­ku”.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

A czym­że jest fi­lo­zo­fia? XD Po­ta­ki­wa­nie jest we wszyst­kich dia­lo­gach, które czy­ta­łam, Pla­to­na, Ber­ke­leya, róż­nych.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Do­brze czy­ta­ło się ostat­nia część tryp­ty­ku i teraz mam na­dzie­ję, że te­ra­pia była sku­tecz­na, po­zwo­li­ła bo­ha­ter­ce od­blo­ko­wać się, wró­cić do peł­nej rów­no­wa­gi i pi­sa­nia. :)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Merci heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Pro­szę o wy­ba­cze­nie, że od­ko­pu­ję stary tekst, ale uzna­łem, że – ze wzglę­du na swoje licz­ne i wie­lo­ra­kie za­le­ty – jest on naj­lep­szym miej­scem na zo­sta­wie­nie mo­je­go pierw­sze­go ko­men­ta­rza na forum.

Tar­ni­no, przede wszyst­kim gra­tu­lu­ję po­my­słu na na­śla­do­wa­nie Bo­ecju­sza! Tekst wy­szedł pod wie­lo­ma wzglę­da­mi zna­ko­mi­ty. Styl, spo­sób wy­ra­ża­nia się po­sta­ci w dia­lo­gach i sama treść ich wy­po­wie­dzi po­zwa­la­ją po­czuć ducha mi­nio­nych epok, a jed­no­cze­śnie są na tyle współ­cze­sne, że prze­ma­wia­ją do dzi­siej­sze­go czy­tel­ni­ka (a przy­naj­mniej do mnie) bez ja­kichś więk­szych pro­ble­mów.

Bar­dzo cenię rów­nież na­wią­za­nia do na­szej wspól­nej, ogól­no­no­eu­ro­pej­skiej tra­dy­cji, w tym wy­pad­ku ze szcze­gól­nym uwzględ­nie­niem fi­lo­zo­fii. Na­da­ją one tek­sto­wi we­wnętrz­ne bo­gac­two, które trud­no by mu było uzy­skać bez od­nie­sień wy­kra­cza­ją­cych poza sam tekst.

Poza tym uwa­żam, że po pro­stu warto dbać o wła­sne ko­rze­nie i brać wzór z ży­ją­ce­go na gra­ni­cy cza­sów Bo­ecju­sza, który za cel po­sta­wił sobie prze­nie­sie­nie dzie­dzic­twa daw­nych mi­strzów w świ­ta­ją­cą do­pie­ro na ho­ry­zon­cie, i tym samym nie­pew­ną, nową epokę. Myślę, że to cie­ka­wy spo­sób na zin­ter­pre­to­wa­nie Two­je­go tek­stu, po­przez wy­ko­rzy­sta­nie alu­zji z ty­tu­łu i z samej kom­po­zy­cji utwo­ru – każdy autor czer­pie ob­fi­cie z do­rob­ku tych, któ­rzy byli przed nim, ale też prze­ka­zu­je coś tym, co będą po nim. Bo w końcu każdy żyje po­mię­dzy dwoma cza­sa­mi – prze­szło­ścią i przy­szło­ścią. A Ty, jak widzę, po­trak­to­wa­łaś to za­da­nie po­waż­nie!

I nie muszę chyba do­da­wać, że tekst, w swoim in­ter­tek­stu­al­nym bo­gac­twie, jest bar­dzo udany, skoro budzi tyle sko­ja­rzeń i prze­my­śleń. Do sa­me­go me­ri­tum dia­lo­gu z Fan­ta­sty­ką już się nie od­nio­sę, bo w tym celu mu­siał­bym chyba na­pi­sać cały esej, a nie i tak już zbyt długi ko­men­tarz.

Mam na­dzie­ję, że tekst ode­grał swoją rolę dla Au­tor­ki, a i dla czy­tel­ni­ków, jak mnie­mam, może wy­świad­czyć wiele do­bre­go.

Po­zdra­wiam na ko­niec wszyst­kich i jesz­cze raz gra­tu­lu­ję Au­tor­ce!

Ależ ni­ko­mu nie prze­szka­dza od­ko­py­wa­nie sta­rych tek­stów, a naj­mniej au­to­rom! Od­ko­puj śmia­ło i za­sy­puj nas kom­ple­men­ta­mi laugh Tak ich tu dużo, że nawet nie wiem, jak głę­bo­ko pod zie­mię się za­paść.

Bar­dzo dzię­ku­ję i cie­szę się z przy­go­to­wa­ne­go czy­tel­ni­ka heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tar­ni­no, taką te­ra­pię trze­ba umie­ścić w Bi­blio­te­ce w ca­ło­ści. Nie wiem, czy Loża ma wła­dzę po­łą­cze­nia frag­men­tów w ca­łość (Ty pew­nie tego nie ze­chcesz zro­bić), a może mo­de­ra­to­rzy mogą? Ja gło­su­ję za. Nie do­łą­czam uśmie­chu, bo uwa­żam spra­wę za po­waż­ną.

 

Tekst był wart na­pi­sa­nia po­chleb­ne­go ko­men­ta­rza, a poza tym nie chcia­łem za­czy­nać ko­men­to­wa­nia na forum od wy­ty­ka­nia innym ich po­tknięć i sła­bo­ści (w końcu u każ­de­go ja­kieś się znaj­dą), więc wy­bra­łem utwór, pod któ­rym mo­głem ogra­ni­czyć się do kom­ple­men­tów.

Spry­ciarz blush

Misiu, nie – moje wa­riac­twa nie są Bi­blio­te­ki godne. heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tar­ni­no, mu­sisz po­pra­co­wać nad sa­mo­oce­ną. Howgh!

Mam bar­dzo ade­kwat­ną sa­mo­oce­nę. cool

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tar­ni­no, w takim razie źle oce­niasz swoje ‘wa­riac­twa’. Przy­go­dę z NF za­czą­łem od Bi­blio­te­ki i dzi­siaj mogę po­wie­dzieć, że sporo miej­sca tam zaj­mu­ją po­zy­cje na pewno mniej warte. Nie pod­li­zu­ję się, żeby było jasne. :)

 

Misiu… heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tar­ni­no, już nic nie mówię, ale swoje myślę. :)

My­śle­nie ma przy­szłość ^^

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tar­ni­no, ko­lo­sal­ną. ;)

A nie każdy o tym wie.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tar­ni­no, daj się na­mó­wić i przy­naj­mniej dla tego tek­stu zmień kwa­li­fi­ka­cję z frag­men­tu na opo­wia­da­nie. Zrób to dla fan­ta­sty­ki, nie dla sie­bie. I nie gnie­waj się, że je­stem upar­ty, jak to koala.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka