
Fantasy w realiach postapo. Ponure, dość ciężkie, ale pełne akcji.
Niektóre sceny mogą być zbyt brutalne dla Delikatesów ;].
Betowali: Oidrin, Shanti, FilipWij i Radek. Dzięki :D.
Fantasy w realiach postapo. Ponure, dość ciężkie, ale pełne akcji.
Niektóre sceny mogą być zbyt brutalne dla Delikatesów ;].
Betowali: Oidrin, Shanti, FilipWij i Radek. Dzięki :D.
***
Moja ulubiona pora dnia. Te kilka, kilkanaście leniwych minut, kiedy nic nie muszę. Płomyki z trzaskiem przeskakują między gałązkami chrustu, dym wznosi się ku żebrowanemu sklepieniu wiaduktu, silnik motocykla cichutko cyka stygnącym metalem, a świerszcze wtórują mu z wysokiej trawy porastającej nasyp autostrady. Poza tym cisza. Rozkładam skórzaną kurtkę na betonie, wyciągam nogi w kierunku ogniska, a głowę opieram o szerokie tylne koło mojej maszyny. Jest dobrze. Nawet rozharatane kolana nie bolą już tak bardzo. Trzeba będzie je przelać spirytusem, ale to za chwilę. Teraz nacieszę oczy widokiem zachodzącego słońca. Przez moment. Póki życie znowu się o mnie nie upomni.
***
– Dom ci dwajścia liter bezołowiowyj. W naturze albo na talon. Jak se tam wolisz. – Burmistrz był bardzo konkretny. Zwykle prości despoci kręcą, wiją się jak piskorze, a prawdę powiedzą tylko wtedy, kiedy już nie mają innego wyjścia. Widać sprawa urosła do rangi prawdziwego problemu.
– Nie jestem pierwszy, prawda? – Nie mogłem sobie darować. Negocjacje to najważniejsza część zlecenia.
Aż się skrzywił. Potarł w zamyśleniu podbródek, ale nie miał odwagi skłamać mi w żywe oczy. Zamiast tego wstał zza stołu bilardowego, który służył mu za biurko i podszedł do okna. Poprawił poły wyświechtanej marynarki, założył dłonie za plecy i warknął:
– Nie twoja rzecz, odmieńcu.
Dałem mu chwilę. Niech poczuje, że to on tutaj rozdaje karty. Niech się napatrzy przez tę brudną szybę, na ten zlepek ruin i ruder, który nazywa swoim miasteczkiem. Ponapawa władzą. Człowieka zdesperowanego się nie kopie. No, może nie za mocno.
Zdjąłem nogi ze stołu, wstałem i przeciągnąłem się, jakbym już był po robocie.
– Macie rację, burmistrzu. Nie moja. – Narzuciłem kurtkę na plecy i ruszyłem ku drzwiom. Trzy kroki, dwa, je…
– Czekej!
Miał przynajmniej tyle godności, żeby się nie odwrócić. Dalej stał przy oknie, ale w zakurzonym szkle widziałem jego oblicze. Nastroszone wąsiska nadawały mu specyficzny wygląd. Gdyby nie to, że z postury przypominał niedźwiedzia, to wydawałby mi się pocieszny.
– Czydzieści dom. Więcy nie. – Zacisnął dłonie ze złości.
– Dorzućcie piątkę spirytusu i biorę – zaproponowałem niby od niechcenia. – Ale na weksel. Na gębę nic nie załatwiam.
Prychnął i pokręcił głową, zupełnie jakbym go tym obraził. Dopiero teraz spojrzał mi w oczy. Skinął na zgodę. To właściwie byłoby wszystko, ale zanim chwyciłem klamkę, dobiegł mnie jego cichy głos:
– Przyniś mi dowód.
– Jeśli mała żyje, dostarczę ją całą i zdrową. To część umowy…
– Jo nie o tym – przerwał mi takim głosem, że po prostu nie mogłem na niego nie spojrzeć. – Muszę wiedzieć, słyszysz? Muszę…! Że ta wiedźma zdechła!
Widziałem go, jak cały czas stał w tym samym oknie, na pierwszym piętrze podstawówki pełniącej funkcję ratusza. Czekał, aż wyjdę na dziedziniec, założę kask, odpalę motocykl, i dałbym sobie palec uciąć, że patrzył za mną, gdy odjeżdżałem zarośniętą uliczką między ruderami. Do pełnego romantyzmu brakowało tylko majestatycznie zachodzącego słońca. Cóż, poczucie winy to menda. Wcześniej czy później każdego zeżre od środka.
***
Słońce zaszło, gdy byłem w połowie drogi. Przez chwilę płonęło w lusterkach i czerwonym blaskiem wciskało się pod wizjer kasku. Zwolniłem, ale nie dlatego. Na autostradzie już nie byłem sam. Cienie pojedynczych wraków wyciągały się na asfalcie długimi pasmami. Przerzuciłem przycisk na lewej manetce i zapaliłem reflektor. Owal jasnego światła wyciął z szarówki fragmenty sylwetek osobówek, autobusów, wojskowych ciężarówek. Czterocylindrowy silnik mruczał na obrotach pół kreski powyżej biegu jałowego.
Punkt kontroli epidemicznej – głosiła przechylona, wypłowiała tablica. Przed nią tkwiły w poprzek obu jezdni cztery przysadziste cielska transporterów opancerzonych. Jak tama trzymająca w ryzach rude morze. Dalej na wschód nie było nic oprócz kłębowiska poskręcanego metalu, wciśniętego pomiędzy ściany ekranów dźwiękochłonnych. Wraki, pordzewiałe, pogniecione, leżące jeden na drugim, ciągnęły się tak daleko, jak sięgało światło. Nie przejechałbym. Nawet dla motocykla było za gęsto.
Odbiłem w zatoczkę Miejsca Obsługi Podróżnych. Łuski zachrzęściły pod kołami. A może kości? Trochę zbutwiałych szmat walało się po parkingu. Foliowe torebki między resztkami brezentowych namiotów, ciemne plamy mundurów, jaśniejsze – cywilnych kurtek. Wszystko szare, zgniłe; leżało tu dziesiąty rok. Od czasu, gdy rozpętało się tu piekło. Gdy ludzie gołymi rękami rozdzierali się nawzajem na strzępy.
Jeden promil. Czasem więcej, czasem mniej. Trzydzieści osiem milionów zredukowane do trzydziestu ośmiu tysięcy w ciągu kilku tygodni. Jeden ocalały na tysiąc martwych. Ze wszystkich miast, osiedli, wsi, domów. Z odchyłką statystycznie nieistotną.
Wirus miał zabić wszystkich. Prawie mu się udało. Wśród tych, których oszczędził, są tacy jak ja.
Inni.
Odmienieni.
Zdjąłem kask i wciągnąłem w płuca chłodne wieczorne powietrze. Nic. Przynajmniej nic żywego. Ani jednej nuty zapachu, więc miejsce na bazę wypadową równie dobre, jak każde. Rozłożyłem się obok truchła wojskowej ciężarówki. Motocykl oparłem o burtę, przykryłem gałęziami i kawałkiem plandeki. Mała szansa, żeby ktokolwiek go wypatrzył, ale pod bakiem zostawiłem granat. Zawleczka podpięta linką do łańcucha, poprowadzona pod osłoną zębatki. Jak ktoś nie wiedział, gdzie szukać, to nie znajdzie, a sześćdziesiąt gramów heksogenu detonujące tuż przy jajcach skutecznie nauczy poszanowania cudzej własności. Moja mała, prywatna, pielęgnowana z czułością paranoja. Bo kto niby miałby mi coś stąd ukraść? Ocalali trzymali się od takich miejsc z dala, a wszyscy zainfekowani dawno wykitowali.
Przynajmniej tak sądzono.
Wypakowałem najpotrzebniejsze rzeczy, a plecak ukryłem razem z motocyklem. W miasteczku dostałem mapę. Nie wiem, na ile mogę jej wierzyć. Łowczy szli tropem wiedźmy aż do samego lasu. Jedyny, który ocalał, wracał do miasteczka prawie trzy dni. Złamana ręka, żebra, do tego gorączka i odwodnienie. Ledwie mógł utrzymać ołówek. Szkoda, że nie dali mi z nim pogadać. Burmistrz zatłukł go jeszcze tego samego wieczora. Cóż, nie mógł pozwolić żeby wieść się rozniosła. Rozumiem go.
Koślawe linie, przecinające się pod różnymi kątami, chaotycznie zakreskowane pola, symbole budynków, rowów, maszyn? Raczej ogólne wskazówki. No, przynajmniej z technicznego punktu widzenia. Generalnie gówno warte. Trzeba będzie polegać na zmysłach. Tutaj, na odludziu, z łatwością mogę wywęszyć i usłyszeć wszystko. Reszta to kwestia instynktu.
Przeładowałem strzelbę. Na dno dałem cztery loftki grubego śrutu, na górę dobiłem breneki. Ołowiany, trzydziestogramowy walec potrafi otworzyć czaszkę jak skorupkę jajka. Jeśli chłopak mówił prawdę, to mogłem tego potrzebować. Razem osiem pocisków. Co, jak nie wystarczy? Przy pasie miałem dziewiątkę, ale to jak strzelać z pistoletu na wodę. Jeśli ją zaskoczę, to strzelba wystarczy. A jak nie, to… to nie będzie miało znaczenia. Jeszcze latarka, nóż, butelka wody i apteczka. Resztę zostawiłem. Do roboty trzeba iść na lekko.
***
Nim minąłem pierwsze drzewa, księżyc wyszedł zza chmur. Na gruntowej dróżce, prowadzącej w gęstwinę, wyraźnie odznaczyły się ślady moich poprzedników. Tu szli jeszcze spokojnie. Na obrzeżach błotnistych kałuż buty odcisnęły równe, miarowo rozłożone ślady. Niczego się nie spodziewali.
Zatrzymałem się i zamknąłem oczy. Zapachy napłynęły szeroką, wezbraną falą. Pierwszego trupa znalazłem trochę dalej. Umarł szybko, ale nie bezboleśnie. Plecy rozorane do kości, prawe ramię odgryzione zaraz przy barku. Coś go wlokło po ziemi i chyba cisnęło o drzewo. Leżał zawinięty o pień, na korze bure plamy zakrzepłej krwi.
Zgasiłem latarkę. Trochę dlatego, żeby nie zdradzać swojej pozycji, a trochę, bo twarz nieboszczyka, nadjedzona przez małe trupojady, szczerzyła się do mnie szpetnie. Lisy i dzikie kundle miały na nim używanie przez kilka dni. Też by mi było wesoło.
Z bronią przy ramieniu ruszyłem ostrożnie, trzymając się krawędzi drogi. Chciałem wykorzystać głęboki cień rzucany przez gęste krzewy i choinki. Nie musiałem węszyć. Wszystko widać było jak na dłoni. Srebrna poświata zalewała polanę na stoku małego pagórka. Tu trupów leżało więcej.
Wyglądało na to, że bydlę było wybredne. Żylastych strażników, ubranych w metalowe i skórzane pancerze nawet nie napoczęło. Wolało iść na łatwiznę, a do tego lubiło tłuste. Zastępcę burmistrza poznałem po bogato zdobionej dubeltówce. Widziałem go nieraz, jak przechadzał się z nią po miasteczku, chociaż od ostatniego razu troszkę się zmienił. W miejscu okrągłego kałduna, który kiedyś opadał mu aż na kolana, ziała wyżarta do czysta dziura. Puste oczodoły patrzyły prosto w gwiazdy. Sięgnąłem po jego broń i wyłamałem baskilę. Srebrne punkciki spłonek zalśniły w świetle księżyca. Wyjąłem oba naboje i schowałem do kieszeni. Pociągnąłem nosem nad pustą komorą. Tak, jak myślałem, nie zdążył wystrzelić. Nie to, że grubas był szczególnie dobrym strzelcem, ale nie dał rady nawet walnąć na wiwat w panice. To, co ich dopadło, musiało być naprawdę szybkie.
Poderwałem głowę, bo wydawało mi się, że słyszę ludzki głos. Po trzech dniach od ataku raczej wszyscy byli już definitywnie martwi, ale zawsze mógł się napatoczyć jakiś szabrownik albo zwykły włóczykij. Zamknąłem oczy. Zapachy znowu uderzyły ze wszystkich stron. Po chwili zawtórowały im dźwięki.
Tak, to musiały być one.
Ruszyłem truchtem w kierunku żwirowni. Wjazd powinien być tuż za zakrętem leśnej dróżki. Gdy tylko podeszwy butów zaszurały o beton placu załadunkowego, stanąłem jak wryty. Podrzuciłem broń do oka.
Ktoś śpiewał.
Słaby, urywany, jakby gasnący głos. Nie mogłem rozróżnić słów, ale dobiegał od strony zakładu. Szpaler gęstych jodeł prowadził prosto do bramy. Wokół nie było nikogo. Ani trupów, ani śladów. Nic. Lekki powiew wiatru niósł woń starego smaru, rdzy i bagnistej wody, ale pomiędzy zapachami wyraźnie czułem metaliczny odór krwi i… czegoś jeszcze.
Śpiew rozległ się znowu od strony sterowni. Prosta buda z blachy falistej, wyniesiona jakieś dziesięć stóp nad ziemię na stalowej kratownicy i wciśnięta między przysadziste cielska kruszarek stożkowych. Ruszyłem ostrożnie między stertami złomu i hałdami żwiru, żeby obejść ją z boku. Głos dochodził z drugiej strony.
Na podeście między przenośnikami zobaczyłem dwie postaci. Skulone pod kawałkiem jakiejś szmaty, większa leżała na kratownicy platformy, a mniejsza siedziała z głową opartą o blachę zsypu. Melodia płynęła cichą, niknącą falą. Złowiłem słowa głupiej, jarmarcznej piosenki. Jednej z tych naprawdę dennych, bo o miłości.
Przycisnąłem broń do ramienia. Fosforyzujący punkcik muszki przykrył głowę leżącej.
Śpiew zamilkł.
– Czego tu szukasz, hyclu?!!! – Głos rozległ się w mojej głowie niczym wystrzał armatni. Strzelba wypadła mi z dłoni. Z bólu zakryłem uszy rękoma. Zwaliłem się na kolana.
– Czego chcesz, przybłędo?!!! – Rezonowała każda cząstka mojego ciała. Nie dość już nas skrzywdziliście?!!!
Czułem, że tracę zmysły. Ta wiedźma ugotuje mi mózg! Skuliłem się na piasku, zacisnąłem powieki najmocniej, jak tylko mogłem, i ukryłem głowę w ramionach. Głos szarpał mną coraz słabiej i słabiej. Powolutku odcinałem się od niego kawałek po kawałku. Walczyłem o oddech.
Potrząsnąłem głową. Jak wyrwany ze snu, spojrzałem w górę. Stała tam, na podeście i wskazywała na mnie wyciągniętym palcem. Mała dziewczynka, może dziesięcioletnia. U jej stóp, okryta zakrwawionymi łachmanami, leżała kobieta. W oczach płonęła nienawiść. Wyciągała ku mnie szczupłą, trupio bladą rękę i zacisnęła zęby z wysiłku. Nie miała już sił na nic więcej. Nagle zacharczała i opadła bezwładnie na platformę.
– Biały miś, biały miś… biały… bia… – mamrotało dziecko.
Wpatrywało się we mnie półprzytomnie. Nagle zacisnęło powieki, wbiło piąstki w uszy i zawyło:
– Czarny miś, czarny miś, czaaarnyyy…!
– Spokojnie mała, już dobrze… – starałem się żeby mój głos jak najmniej przypominał warkot, ale ściśnięte gardło ledwie przepuszczało oddech – …chodź, zabiorę cię do taty, tylko zejdź…
Podniosłem strzelbę i potykając się, ruszyłem ku sterowni, ale dziewczynka osadziła mnie w miejscu, mówiąc zupełnie trzeźwo:
– Stój. On tu idzie.
Popatrzyłem w górę. Złapałem spojrzenie wiedźmy, pocięte kratownicą podestu. W jej rozpalonych gorączką oczach nie było już nienawiści. Tylko satysfakcja.
Ryk rozdarł noc gdzieś za moimi plecami. Zdążyłem się obrócić akurat w chwili, gdy ściana jodełek trzasnęła i padła pod ciosem potężnych łap. Pnie i gałęzie poleciały na drogę niecałe trzydzieści kroków ode mnie. Blask księżyca zatańczył na ułomku metalowej tablicy wbitej w masywny kark, na zwojach drutu kolczastego owiniętego wokół szyi. Niedźwiedź stanął na tylnych łapach i ryknął wściekle.
Mógłbym przysiąc, że w jego ślepiach widziałem tę samą satysfakcję, co w oczach kobiety. Miał mnie dokładnie tam, gdzie chciał. Na otwartym terenie, w połowie drogi między sterownią, a barakami. W którą stronę bym nie pobiegł, tam on będzie pierwszy. Sprytna bestia.
Pochylił łeb i ruszył! Żwir pryskał spod ciężkich łap. Padłem na kolano i podrzuciłem strzelbę do ramienia. Huk. Pierwszy pocisk targnął barkiem stwora i ugrzązł w kłębie. Przeładowałem szarpnięciem. Drugi. Krwawy bryzg tuż przy obojczyku. Trzeci. Ten go zatrzymał. Potknął się i zgubił krok. Przednia łapa ugięła się pod ciężarem cielska. No to czwarty w łeb! Już niemal z przyłożenia. Szarpnąłem za czółno przeładowania i zamarłem. Zacięcie!!! Zdążyłem tylko zasłonić się kolbą.
Uderzenie przyszło z lewej. Świat zawirował. Gwiazdy, drzewa, wściekła bestia. Kamienie drogi walnęły mnie w plecy, w kolana, bark… wreszcie wszystko się zatrzymało. Przytuliłem policzek do czegoś szorstkiego i… odpłynąłem.
***
Głupia piosenka. Słowa tak durne, że aż cierpną zęby. Nawet zdechnąć człowiekowi nie dadzą w spokoju. Chociaż gdy młoda śpiewała to tym delikatnym głosikiem, powolutku przeciągając zgłoski, to nawet dało się tego słuchać.
Podniosłem głowę. Lewej strony twarzy zupełnie nie czułem. Oko zachodziło opuchlizną. Podciągnąłem się na drżących ramionach i nadludzkim wysiłkiem usiadłem na piętach. Obraz rozjechał mi się na boki i o mało znowu nie upadłem. Dopiero po chwili udało mi się zogniskować wzrok na rzeczywistości.
Księżyc. Plac załadunkowy. Koślawa, kanciasta bryła sterowni. Czarny cień poniżej. Nieruchomy. Wpatrzony w drobną sylwetkę, stojącą na krawędzi podestu. Śpiew. Cichy, falujący, urywany.
Piękny.
Wymacałem rękojeść pistoletu przy boku. Drżącymi palcami wyjąłem z kabury i złożyłem w dwie ręce. Lufa latała na wszystkie strony, a mucha za nic nie chciała wpasować się w szczerbinę. Zamknąłem oczy i wziąłem głęboki oddech.
Śpiew zamilkł.
Szarpnąłem spust. Raz. Drugi. Trzeci. Świat zamienił się w czarno-białą animację poklatkową, rozświetloną błyskami wystrzałów. Słałem pocisk za pociskiem prosto w ogromny cień.
Pierwsze uderzyły w grzbiet. Niedźwiedź, jak wyrwany ze snu, obrócił się z wysiłkiem. Kule rwały futro na barku, na szerokiej klacie. Więzły w stalowych mięśniach. Każda kolejna szła coraz wyżej i wyżej. Zwierz spiął się do skoku, chciał rzucić naprzód, ale dostał w krtań. Zarzęził i opuścił łeb. Złożyłem lufę prosto w oko i strzeliłem. Pocisk trafił łuk brwiowy i wszedł w czaszkę krwawym bryzgiem.
Niedźwiedź sapnął i padł.
Ściskałem spust raz za razem, chociaż zamek pistoletu dawno został z tyłu. Wreszcie wybiłem pusty magazynek. Nowy udało mi się załadować już za trzecim razem. Upuściłem broń na ziemię, kulturalnie złożyłem się wpół i zwymiotowałem pod siebie.
***
– Mama umiera – powiedziała cicho.
Miałem to gdzieś. Jak człowieka sponiewiera, to od razu nabiera dystansu do życia. Są rzeczy ważne i ważniejsze, a ja właśnie kończyłem poranną toaletę. Zszywanie rozciętego łuku brwiowego to dość zajmująca czynność. Zwłaszcza jeśli robi się to własnoręcznie, i kontrolując proces tylko przy użyciu kawałka lusterka, próbuje nie wybić sobie oka przy okazji.
Syknąłem z bólu, bo igła weszła trochę za głęboko, a młoda wzięła to chyba za część dialogu.
– Pomóż.
Zbyłem ją wzruszeniem ramion i założyłem pętelkę na szew. Pięknie to nie wyglądało, ale powinno wytrzymać. Standard naprawy polowej, gwarancja do pierwszego deszczu.
Pozbierałem do apteczki manele rozrzucone na metalowym pulpicie sterowni. Po podłodze walały się puszki, słoiki i plastikowe butelki. Widać wiedźma zebrała z trupów wszystko, co mogło się przydać. Złapałem flaszkę z resztką bimbru na dnie. Do picia się to niespecjalnie nadawało, ale jako odkażacz jak najbardziej. Zasłoniłem oko palcami i przemyłem świeżo pofastrygowaną ranę.
Młoda aż się wzdrygnęła i skuliła w kącie. No cóż, ryknąłem pewnie tak głośno, że mnie na drugim końcu lasu usłyszeli. Jak boli, znaczy, że się będzie szybko goić. Tak, czasem sam sobie kłamię . Kiedyś to nazywali optymizm, ale teraz…
– Pomóż!!!
Głos zawibrował pod czaszką tak mocno, że aż opadłem na kolana. Żołądek podskoczył do samego gardła. Z wysiłkiem spojrzałem na małą. Stała w kącie i zaciskała pięści, a wzrok miała taki, że aż przeszedł mnie dreszcz.
– Po co, gówniaro? – mruknąłem. – Jak dla mnie to może się przekręcić. Nie płacą mi za nią, tylko za ciebie.
– Ocaliłam cię – powiedziała cicho. Patrzyła na mnie, a w wielkich niebieskich oczach lśniły łzy. – Mama rozkazała czarnemu misiowi, a ja cię ocaliłam. Ty jesteś inny… taki, jak my.
To był ten moment, w którym powinienem założyć jej worek na łeb, spętać jak cielaka i zawieźć do ojca. Wypełnić zadanie. Skasować zapłatę. Tak, właśnie tak powinienem był wtedy postąpić.
***
Słońce wzeszło nad lasem, zanim kobieta otworzyła oczy. Czubki sosen zalśniły złotą rosą, a strzępy porannej mgły wsunęły palce pomiędzy wysokie trzciny porastające brzegi bagnistego wyrobiska.
Kobieta była słaba. Blada twarz, zapadnięte oczy. A jednak tlił się w niej płomień walki. Gdy tylko rozchyliła powieki, poczułem mrowienie z tyłu czaszki.
– Mamo, już dobrze. – Mała podeszła do blatu i ujęła w paluszki jej białą dłoń. – On nam pomoże. Obiecał. – Odwróciła ku mnie twarzyczkę, a ja po raz pierwszy od nie-pamiętam-kiedy zobaczyłem w czyichś oczach nadzieję. Nadzieję, że to ja sprawię, że jej los będzie lepszy.
– Wyjąłem ci dwie kule – odchrząknąłem, bo coś mnie zadrapało w gardle. – Jedną z uda, a drugą spod obojczyka. Wdało się zakażenie, ale zaaplikowałem antybiotyk. Gorączka powinna zejść w ciągu kilku dni…
– Dziękuję… – Jej głos był tak słaby, że bardziej odczytałem to słowo z ruchu warg.
Kiwnąłem głową i zacząłem pakować swoje manele. Trzeba było się zbierać. Jeśli nie wrócę do miasteczka, to burmistrz przyśle tu następnych, a wtedy…
On nas znajdzie – rozległo się w mojej głowie. Zaskoczony spojrzałem na kobietę. Leżała nieruchomo na blacie sterowni, a mała tuliła się do jej dłoni. Usta nieruchome, jak wykute w kamieniu, ale ja wyraźnie słyszałem słowa.
Znajdzie nas, bo jesteśmy mu potrzebne. Wykorzysta. Użyje. On też jest inny. Odporny, ale potrzebuje nas, żeby kontrolować ludzi, sprawować władzę. Robić te wszystkie rzeczy…
Potrząsnąłem głową. Chciałem uciec od tego uczucia. Uczucia, że ktoś wszedł mi do mózgu. Mieszał mi w zmysłach.
Zrozumiała. Wycofała się, dała odetchnąć, ale nie zniknęła zupełnie. Poczekała, aż się uspokoję, oswoję z jej obecnością.
A potem wróciła i wszystko mi powiedziała.
Gdy skończyła, siedziałem na podłodze sterowni, gdzieś na brzegu bagien, w samym środku lasu… i płakałem. Pierwszy raz od nie-pamiętam-kiedy. Prosta historia, wypisana cieniem na wychudzonej twarzy, bliznami na plecach i drżeniem krzywo zrośniętych palców. Prawie bez słów. Za to pełna obrazów – ludzie doprowadzeni do szaleństwa, odchodzący od zmysłów, rzucający się sobie do gardeł, kontrolowani, sterowani, przymuszani. Do tego, by robili, co On rozkazał. Bez oporu. Bo tego nie wybaczał. Każdy miał być posłuszny. Bezwzględnie. Nawet one.
Wtedy zrozumiałem. Mała podeszła i pogłaskała mnie po szorstkim, mokrym od łez policzku.
– Teraz pomożesz? – zapytała.
***
Zostawiłem je dwa dni drogi na południe od autostrady. Na zupełnym odludziu mieszkała tam para staruszków. Dobrzy ludzie. Odwiedzałem ich od czasu do czasu. Własną rodzinę pochowali w czasie zarazy. Kobietę i jej córkę przyjęli jak swoich. Pomoc w gospodarstwie zawsze się przyda. Spokojne życie. Takie, które podobno leczy rany. Może chociaż te płytsze. Te głębsze hartuje. Zabliźnia i pokrywa zrogowaciałą tkanką. Tworzy pancerz. Taki, który daje odwagę. Pozwala stanąć oko w oko z przeszłością. Wrócić. Zemścić się.
Za wszystko, co im zrobił.
No i to mi się podobało.
Uruchomił się wewnętrzny wzrok i zamiast widzieć literki, chodziłem sobie po krainie postapo. Mam tak tylko przy niektórych tekstach, zazwyczaj uważam je za bardzo dobre. Tym razem też tak jest.
Co tu jeszcze… No, doktoratu nie mam zamiaru pisać – ale po prostu było bardzo “fajne :-)”
Nie mam szczególnych uwag, proszę o więcej :) Jeśli masz zamiar pisać kolejne części historii, to bardzo chętnie przeczytam.
PS. Podpowiem, bo po “sugestii” to może nie być jasne. Mnie osobiście nie przeszkadzają drastyczne opisy zwłok itd. Przeszkadza mi BEZPOŚREDNIA obserwacja ludzkiego cierpienia, pokazana z perspektywy narracji, szczególnie w dużym natężeniu. Mówię to za siebie, inni mogą mieć inne zdanie. Ale przyszło mi do głowy, że dla Ciebie jako autora to może być cenna uwaga.
Polecajka poszła z czystym sumieniem.
Witaj.
Klasycznie, jak zawsze u Ciebie, pokazuje się obraz za obrazem, idealnie opisany, że wyobraźnia nie ma żadnych wątpliwości, co powinna zobaczyć. :)
Piękny opis sumienia głównego bohatera. Takie sumienie zawsze będzie w porzo. :) Komentarze bohatera i jego myśli – genialna sprawa, brawa! :)
Jeszcze jeden Twój tekst, który pokazuje, ile bestii może być w człowieku. Pojąć czasem trudno, jakimi potworami potrafią być ludzie dla innych. Doskonale to potrafisz wydobyć, podkreślić, zasygnalizować, odsłonić i pokazać w jaskrawym świetle, uwydatnić, aby przestrzec innych. :)
Z technicznych:
Cóż, nie nie mógł
To był ten moment, w którym powinien(em?) założyć jej worek na łeb, spętać jak cielaka i zawieźć do ojca.
Pozdrawiam. :)
Pecunia non olet
Cześć!
Bardzo klimatyczne opowiadanie ze świetnymi, plastycznymi opisami.
Najbardziej spodobała mi się (w sensie kreacji) postać burmistrza. Dobrze wyszedł zindywidualizowany sposób mówienia i nakreślenie konkretnego szwarccharakteru.
Zabrakło mi może jedynie finałowej sceny pomiędzy bohaterem i jego zleceniodawcą. Historia wiedźmy i córki została domknięta, a narrator to chyba odjechał w stronę zachodzącego słońca. :P
Jako że nie zdążyłem z finałową łapanką, niżej kilka sugestii.
W naturze(-,) albo na talon.
Cóż, nie
niemógł pozwolić(+,) żeby wieść się rozniosła.
Wyciągała ku mnie szczupłą, trupiobladą rękę i zacisnęła zęby z wysiłku.
– Spokojnie mała, już dobrze… – Starałem się(+,) żeby mój głos jak najmniej przypominał warkot, ale ściśnięte gardło ledwie przepuszczało oddech. –
…Chodź, zabiorę cię do taty, tylko zejdź…
Jak boli, znaczy(+,) że się będzie szybko goić.
Nadzieję, że to ja sprawię, że jej los będzie lepszy.
Pozdrawiam!
"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski
Bardzo dobre. Obrazowe. Przejmujące. Misia ściągnął tytuł :), a potem wciągnęło. Bruce i Silver napisali merytoryczne komentarze pozwalające im polecić tekst do biblio. Miś myśli o tekście podobnie, więc nie będzie tego powtarzał, ale na tej podstawie też zgłosi.
Cześć Silver
Co tu jeszcze… No, doktoratu nie mam zamiaru pisać – ale po prostu było bardzo “fajne :-)”
Czyli zadanie wykonane :D. Właśnie takie miało być. Tym razem bez niepotrzebnego zadęcia.
Nie mam szczególnych uwag, proszę o więcej :) Jeśli masz zamiar pisać kolejne części historii, to bardzo chętnie przeczytam.
Mam:D. Już się dwa opka gotują, ale trochę mi zajmie zanim doprawię fabułę.
Ale przyszło mi do głowy, że dla Ciebie jako autora to może być cenna uwaga.
No jasne, że tak :D. Też zdałem sobie sprawę, że epatowanie takim tematem prowadzi po prostu do niepotrzebnego zmęczenia Czytelnika.
Cześć Karate Mistrz :D
Piękny opis sumienia głównego bohatera. Takie sumienie zawsze będzie w porzo. :) Komentarze bohatera i jego myśli – genialna sprawa, brawa! :)
Narracja pierwszoosobowa jest często postrzegana jako pisarskie discopolo ;]. Ja tam lubię, bo właśnie można pokazać te komentarze i myśli bohatera. Fajnie, że tu zagrało :D.
Jeszcze jeden Twój tekst, który pokazuje, ile bestii może być w człowieku. Pojąć czasem trudno, jakimi potworami potrafią być ludzie dla innych. Doskonale to potrafisz wydobyć, podkreślić, zasygnalizować, odsłonić i pokazać w jaskrawym świetle, uwydatnić, aby przestrzec innych. :)
Tym razem zupełnie się na tym nie skupiałem ;]. Może to prawda, że jak się człowiek nie napina, to od razu wszystko lepiej wychodzi :P. Dzięki za dobre słowo!
Cześć Filipie
Przede wszystkim dziękuję serdecznie za betę i cenne uwagi dot. fabuły. Opowiadanie trochę się różni od pierwotnej wersji.
Łapankę już poprawiłem, tylko tu się nie zgadzam:
– Spokojnie mała, już dobrze… – Starałem się(+,) żeby mój głos jak najmniej przypominał warkot, ale ściśnięte gardło ledwie przepuszczało oddech. –
…Chodź, zabiorę cię do taty, tylko zejdź…
To jest ten sławny “przypadek nr 26” ;]
https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/
Pasowała mi tu właśnie taka pauza w środku wypowiedzi.
Cześć Koalo
Dobry tytuł to podstawa marketingu :D. Cieszę się, że trafiłem w twe gusta i dziękuję za polecajkę.
pozdro
M.
Jestem bandzior! Świr! Sadysta! Niepoprawny optymista!
To ja dziękuję, serdeczne pozdro! :)
Pecunia non olet
Ech, Morderco, umiesz Ty napisać opowieść, która potrafi zdołować czytelnika opisem epizodów, pokazać niedobrych ludzi i ogólną beznadzieję sytuacji, będącej tłem przedstawionych wydarzeń.
Jakkolwiek nie na miejscu to zabrzmi, muszę powiedzieć, że czytałam z przyjemnością i cieszę się z Twojej zapowiedzi, że to nie koniec historii, że tworzysz jej dalszy ciąg.
Mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo chciałabym odwiedzić klikarnię. ;)
Poprawił poły wyświechtanej marynarki… → Czy tu aby nie miało być: Poprawił klapy wyświechtanej marynarki…
Za SJP PWN: poła «dolny fragment jednej z dwóch części ubioru rozpinającego się z przodu»
Cienie pojedynczych wraków wyciągały się po asfalcie długimi pasmami. → Cienie pojedynczych wraków wyciągały się na asfalcie długimi pasmami.
Czego tu szukasz, hyclu?!!! Głos rozległ się w mojej głowie… → – Czego tu szukasz, hyclu?!!! – Głos rozległ się w mojej głowie…
Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać głosy w głowie, telepatię.
Poderwałem głowę. Jak wyrwany ze snu… → Nie brzmi to najlepiej.
Wyciągała ku mnie szczupłą, trupiobladą rękę… → SJP PWN twierdzi: Wyciągała ku mnie szczupłą, trupio bladą rękę…
– Biały miś, biały miś… biały…bia… → Brak spacji po drugim wielokropku.
Ryk rozdał noc gdzieś za moimi plecami. → Literówka.
Świat zamienił się w czarnobiałą animację… → Świat zamienił się w czarno-białą animację…
– Mama umiera – wyszeptała cicho. → Masło maślane – szept jest cichy z definicji.
Wystarczy: – Mama umiera – wyszeptała.
…że się będzie szybko goić. Tak, lubię się czasem pookłamywać. Kiedyś się to… → Lekka siękoza.
Mała podeszła do blatu i ujęła w swoje paluszki jej białą dłoń. → Zbędny zaimek.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Cześć Reg :]
Ech, Morderco, umiesz Ty napisać opowieść, która potrafi zdołować czytelnika opisem epizodów, pokazać niedobrych ludzi i ogólną beznadzieję sytuacji, będącej tłem przedstawionych wydarzeń.
No cóż ja poradzę, że mnie cukierkowe fantasy o wróżkach i jednorożcach usypiają :P. Piszę to, co mnie samemu smakuje, a jak każdy chłop ze wsi, ze słodyczy to najbardziej lubię śledzie!
Poprawił poły wyświechtanej marynarki… → Czy tu aby nie miało być: Poprawił klapy wyświechtanej marynarki…
Za SJP PWN: poła «dolny fragment jednej z dwóch części ubioru rozpinającego się z przodu»
Zdecydowanie chodziło mi o poły. Dokładnie o taki gest:
Tylko już odpuściłem sobie opisywanie zapinania guzików, żeby niepotrzebnie nie rozwlekać.
Reszta rad, jak zwykle – w punkt :D. Dziękuję i biorę się za poprawianie.
pozdro
M.
Jestem bandzior! Świr! Sadysta! Niepoprawny optymista!
No, teraz rozumiem, co robił burmistrz, choć mnie to wygląda raczej na (jakkolwiek to zabrzmi) obciągnięcie marynarki. Ale poprawienie pół też może być.
A skoro masz w planie poprawianie, myślę że już mogę udać się do klikarni. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Podobało mi się. Super wrażenie robią te klimaty postapokaliptyczne w niemal klasycznym fantasy;)
Poruszające, ale też rozrywkowe.
Jedyna uwaga, to brak informacji, w co w ciągnął;)
Zdjąłem kask i wciągnąłem chłodne wieczorne powietrze.
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Cześć Hiacynto :D
Jedyna uwaga, to brak informacji, w co wciągnął;)
Zdjąłem kask i wciągnąłem chłodne wieczorne powietrze.
Tjaa… SKS, sorki już dopisuję.
Super wrażenie robią te klimaty postapokaliptyczne w niemal klasycznym fantasy;)
Chyba rzeczywiście najlepiej się czuję w takiej scenerii. Tak trza pisać ;]. Dzięki za dobre słowo i polecenie do biblioteki.
Pozdro
M.
Jestem bandzior! Świr! Sadysta! Niepoprawny optymista!
Cześć!
Fabuła nie jest rozbudowana, jedno zlecenie z twistem na koniec, ale za to jaki ten tekst ma klimat :D. Jest ciężko, atmosferę można kroić nożem. Bohater jest spójny i interesujący. Pierwsza scena fajnie go definiuje, ale potem ta kreacja się jeszcze pogłębia, dochodzi trochę ironii, a na koniec jednak postępuje słusznie. Może się tego trochę spodziewałam, ale i tak satysfakcja z lektury jest.
Scena z burmistrzem jest świetna pod każdym względem. Piszesz takim mocnym, konkretnym stylem, ale prawie każde zdanie niesie ze sobą coś więcej.
Dałem mu chwilę. Niech poczuje, że to on tutaj rozdaje karty. Niech się napatrzy przez tę brudną szybę, na ten zlepek ruin i ruder, który nazywa swoim miasteczkiem. Ponapawa władzą. Człowieka zdesperowanego się nie kopie. No, może nie za mocno.
W takim jednym krótkim akapicie, przemyciłeś opis miasteczka, charakter burmistrza, odczucia bohatera. To jest już klasa.
Ja z tych czytelników, co nie przepadają za rozbudowanymi opisami, ale tutaj to mnie wciągnęły bez reszty. Każdy szczegół zagrał, to są takie drobnostki, jak na przykład to: Czterocylindrowy silnik mruczał na obrotach pół kreski powyżej biegu jałowego albo to: Na dno dałem cztery loftki grubego śrutu, na górę dobiłem breneki, ale robią klimat.
Trochę mi zabrakło wyjaśnienia skąd w tym świecie wiedźmy i czym właściwie się charakteryzowali odmienieni.
Jeśli chłopak mówił prawdę, to mogę tego potrzebować. Razem osiem pocisków. Co, jak nie wystarczy? Przy pasie miałem dziewiątkę, ale to jak strzelać z pistoletu na wodę. Jeśli ją zaskoczę, to strzelba wystarczy. A jak nie, to… to nie będzie miało znaczenia. Jeszcze latarka, nóż, butelka wody i apteczka. Resztę zostawiam. Do roboty trzeba iść na lekko.
Tu mnie trochę ten czas teraźniejszy zatrzymał.
Wyglądało na to, że bydlę było wybredne. Żylastych strażników, ubranych w metalowe i skórzane pancerze nawet nie napoczął. Wolał iść na łatwiznę, a do tego lubił tłuste.
Ten opis jest makabrycznie piękny ;), ale coś mi się tu rodzaj nie zgadza.
Świat zamienił się w czarno–białą animację poklatkową, rozświetloną błyskami wystrzałów.
Łącznik powinien tu być.
Do biblioteki oczywiście zgłaszam :).
Cześć Alicello ;]
W takim jednym krótkim akapicie, przemyciłeś opis miasteczka, charakter burmistrza, odczucia bohatera. To jest już klasa.
Łoj, bo się rumienię :D. Dzięki, naprawdę doceniam i jeszcze naprawdziej się cieszę. Brzytwa Ockhama, moja prywatna, osobista metoda na nadprzymiotnikozę działa :D. Dokładnie o to mi chodziło –mało słów, dużo treści. Przynajmniej w strategicznych miejscach tekstu.
Trochę mi zabrakło wyjaśnienia skąd w tym świecie wiedźmy i czym właściwie się charakteryzowali odmienieni.
Tak, decyzja podjęta z premedytacją. Wrzucam Czytelnika w sam środek dziwnego świata i nawet nie wyjaśniam o zzzo chozzi :P. Sam nie lubię, jak mi się tłumaczy jak krowie na rowie i dlatego zostawiam to na inną okazję.
Dzięki za łapankę i za polecenie :D.
pozdro.
M.
Jestem bandzior! Świr! Sadysta! Niepoprawny optymista!
Eee… no… tego, patrz sygnaturka ;)
Mroczne to bardzo. Wbrew zakończeniu IMO nie pozostawia nadziei, może gdybyś nie napisał na końcu o zemście… Ale rozumiem, taki świat.
Napisane dobrze, czyta się świetnie, ale wolę jednak teksty, które dodają skrzydeł, a nie podcinają je. Doceniam tekst, kliczka dam, bo literacko jest dobrze, ale to nie moja bajka.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Cześć Irko
Doceniam tekst, kliczka dam, bo literacko jest dobrze, ale to nie moja bajka.
Tym bardziej doceniam :D i dziękuję za obiektywizm. Już tak mam, że najlepiej się czuję w takich słono-gorzkich klimatach.
pozdro
M.
Jestem bandzior! Świr! Sadysta! Niepoprawny optymista!
Kurde, naprawdę dobry tekst, takie post-apo to ja lubię. Opisy wykonane świetnie, trochę poetycko, a zarazem lekko.
Nie wiem czy to tylko ja, ale twój styl pisania bardzo przypomina mi Michała Gołkowskiego. Serio, czytając myśli bohatera i opis świata, miałem chwilami wrażenie że czytam coś pomiędzy Komornikiem a Stalkerem. Nie żeby twój styl był odtwórczy czy coś i nie żeby to była wada, uwielbiam jego książki, po prostu macie jakiś wspólny mianownik w pisaniu. Może to ta surowość w kreowaniu świata? Przedstawianie tego co jest brutalne jako brutalne? Nie wiem, ale takie jakieś skojarzenie miałem od początku. (Co bardzo mi się podoba )
Historia prosta, ale spełniająca zadanie, dobrze poprowadzona i mimo wszystko jak dla mnie dość świeża. Bardzo dobre tempo narracji.
Urzekł mnie również wykreowany świat który trochę wymyka się klasycznym kliszom post-apo i bohater. Twardy, surowy, a mimo to ludzki i z całą pewnością śmiertelny co było widać w finałowej potyczce. (Zwłaszcza przy tym gdy zacięła mu się broń, i gdy po całym zajściu zwymiotował ze stresu. No co jak co, ale to jest akurat reakcja jak najbardziej na miejscu. Właśnie w takich małych szczegółach tkwi realność przedstawionego świata, mimo że to fantazy-post-apo)
No po prostu świetne, bardzo, ale to bardzo mi się podobało. Czekam na ciąg dalszy!
Cześć,
Z reguły unikam postapo, bo rzadko IMO zdarzają się ciekawe i intrygujące pomysły. Tutaj jest kompletnie inaczej, bardzo świeżo, choć oczywiście standardy zostały zachowane. Największą zaletą jest jednak poziom literacki… no, jest wysoko. Nie dałbym rady wyrzucić żadnego słowa; doskonałe i bardzo plastyczne opisy świata i narracja w 1OS, która podkreśla nie tylko beznadzieję, ale również znieczulicę jaka pewnie dotknęła większość ludzi. No i mógłbym spokojnie uczyć się z tego tekstu prowadzenia wartkiej akcji; trudno było zmrużyć oko ;p
Cóż, pozdrawiam! To był satysfakcjonujący tekst.
Zawsze coś da się poprawić
Cześć Pany :]
Urzekł mnie również wykreowany świat który trochę wymyka się klasycznym kliszom post-apo i bohater.
Z reguły unikam postapo, bo rzadko IMO zdarzają się ciekawe i intrygujące pomysły. Tutaj jest kompletnie inaczej, bardzo świeżo, choć oczywiście standardy zostały zachowane.
Musze się szczerze przyznać, że się nie spodziewałem takiego odbioru ;]. Cieszę się, że wyszło świeżo i nie do końca sztampowo. Kiedy pisałem ten tekst to właśnie to miałem gdzieś z tyłu głowy – wykreować świat wiarygodny, znany, ale odrobinę inny niż w tzw. “kanonie”. Jeszcze tydzień temu myślałem, że mi się rzeczywiści udało i jaki ja to nie jestem kreatywny :P. Od poniedziałku słucham audiobooka Pawła Majki “Berserker” [polecam, bo naprawdę fajnie napisane!]. Słucham, słucham i, jak to powiedział klasyk: “cały misterny plan w…” :P. Naprawdę, z ręką na sercu, nie znałem jego książki, nie czytałem streszczenia, ani recenzji, a moje opko wygląda po prostu jak plagiat :D.
Tak na marginesie, to robi nam się niezłą brygada postapo – ostatnio wpadło do poczekalni kilka naprawdę niezłych opków np:
Może pasowałoby zrobić jakiś konkursik? Jest kim robić :D
pozdro
M.
Jestem bandzior! Świr! Sadysta! Niepoprawny optymista!
No, jak napisałeś w przedmowie – postapo w wersji fantasy, co nadaje mu ciekawego sznytu. Nie znam “Bersekera”, więc dla mnie wyszło oryginalnie.
Ładnie budujesz klimat. Szkoda, że padło na klimat beznadziei, ale jak się nie ma, co się lubi…
Nie jestem pewna, jak działały czary dwóch kobiet – trzeba było śpiewać, żeby kontrolować misia, a może robiły to telepatycznie. Dlaczego mała może odwołać rozkazy matki? Taka dwuwładza na ogół nie kończy się dobrze. Czemu niedźwiedź taki odporny na kule?
Babska logika rządzi!
Cześć Finklo :]
Cieszę się, że można to przeczytać bez bólu :D. Chyba powolutku dojrzewam do tego, żeby uderzyć do wydawnictw z dłuższym tekstem. Rok z Wami zdziałał cuda :P.
Nie jestem pewna, jak działały czary dwóch kobiet – trzeba było śpiewać, żeby kontrolować misia, a może robiły to telepatycznie.
Tak, zdecydowanie telepatia. A mała śpiewała po prostu żeby dodać sobie otuchy. Ładnie się tu mi pasował szlagier pt. “Biały miś”. Jedna z tych piosenek, która ma szansę przetrwać apokalipsę :P.
Czemu niedźwiedź taki odporny na kule?
Standard – dorosłe samce niedźwiedzia są generalnie bardzo odporne, a bohater strzelał śrutem. To stara kłusownicza technika – najpierw się osłabia dużego zwierza i powoduje upływ krwi, potem dopiero się go strzela breneką, czyli dużym, pojedynczym pociskiem, który jest bardzo niecelny na dalszym dystansie. Nie udało się przez zacięcie strzelby. Scena z dobiciem zwierza strzałem z 9mm pistoletu to już element fantastyczny :D. Możliwe, ale niezbyt realistyczne.
pozdro
M.
Jestem bandzior! Świr! Sadysta! Niepoprawny optymista!
Podobało mi się :)
Przynoszę radość :)
Na profilu tujubowym mareksen pojawiło się audio z tego tekstu.
Link do nagrania: https://youtu.be/sO_grLqwpxU
Jak zawsze polecam, szczególnie z uwagi na niezwykle barwną interpretację :D.
pozdro
M.
Jestem bandzior! Świr! Sadysta! Niepoprawny optymista!