- Opowiadanie: kam_mod - Lady Łazarz

Lady Łazarz

Opo­wia­da­nie opu­bli­ko­wa­ne w Nowej Fan­ta­sty­ce 02/21

 

Pier­wot­nie na­pi­sa­ne w 2018, więc nie­po­dob­ne do moich ostat­nich wrzu­tek na por­tal (Ostat­nia, Sie­dem dni...)

 

Za wszyst­kie uwagi i ko­men­ta­rze będę ty­siąc­krot­nie wdzięcz­na, może po­mo­gą mi prze­rwać dzie­się­cio­mie­sięcz­ną blo­ka­dę twór­czą <3

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Lady Łazarz

Dying

Is an art, like eve­ry­thing else.

I do it excep­tio­nal­ly well.

 

Sy­lvia Plath, Lady La­za­rus

 

 

Sy­lvia za­miast wy­wia­du upra­wia ze mną seks, po czym wy­cho­dzi na scenę sta­rej hali bok­ser­sko-szkol­nej na Mo­ko­to­wie i umie­ra w prze­cią­gu kwa­dran­sa, tylko po to, by odżyć przed koń­cem wie­czo­ru. Bilet od na­czel­ne­go Zie­liń­skie­go gdzieś zgu­bi­łem, ale Sy­lvia wpusz­cza mnie przez gar­de­ro­bę. Sia­dam w pierw­szym rzę­dzie. Je­stem w trak­cie pi­sa­nia ar­ty­ku­łu, który przy­nie­sie mi chwa­łę lub… wła­ści­wie co­kol­wiek. Na stażu się nie wy­bie­ra. Ar­ty­kuł ma iść do ostat­nie­go nu­me­ru w tym ty­siąc­le­ciu, big deal i muszę po­ka­zać Zie­liń­skie­mu, że się nie mylił, dając mi taką szan­sę.

Blon­dyn­ka kła­dzie się na ka­ta­fal­ku i roz­po­czy­na show. Sza­mo­cze się i za­wo­dzi po pol­sku, nie­miec­ku i w ji­dysz, tak by jej ból ro­zu­miał każdy z gości. Krzy­czy. Trzę­sie się. Je­stem pod wra­że­niem.

– Na co umie­ra tym razem? – pyta moja są­siad­ka, w któ­rej roz­po­zna­ję ko­chan­kę pre­mie­ra. Było o niej gło­śno w ga­ze­tach. Ma bo­toks w ustach i złote pier­ścion­ki na pal­cach.

– Po­dob­no na zła­ma­ne serce.

Znów pa­trzę na Sy­lvię. Jej nagie ciało po­kry­te jest bli­zna­mi. Męż­czy­zna sto­ją­cy obok, dwu­me­tro­wy drab o ła­pach jak ta­le­rze, wbija jej coś w serce, nie widzę do­kład­nie co. Skóra Kró­lew­ny Śnież­ki za­le­wa się czer­wie­nią.

Mru­gam jak cielę, bo na nic wię­cej mnie nie stać.

Lu­dzie krzy­czą.

Drab dalej gmera w jej pier­si, sły­szę trzask ła­ma­nych kości. Wszy­scy wokół mnie wpa­tru­ją się w nią jak za­cza­ro­wa­ni. Nikt nie mdle­je, nikt nie wzywa po­li­cji. Bar­dzo doj­rza­ła po­sta­wa wobec śmier­ci.

Na­czel­ny Zie­liń­ski bę­dzie za­chwy­co­ny. Nie dość że mam tu mor­der­stwo, to jesz­cze wy­jąt­ko­we za­cho­wa­nie war­sza­wia­ków. Te te­ma­ty się łatwo sprze­da­ją. Szko­da, że nie wzią­łem mo­je­go ko­da­ka. Zdję­cia nie wy­szły­by zbyt do­brze – w hali pa­no­wał pół­mrok – ale za­wsze by­ło­by co do­rzu­cić do ar­ty­ku­łu. Tego ar­ty­ku­łu, który ma mi przy­nieść sławę i pie­nią­dze, jak tylko go wy­my­ślę.

A póki co sie­dzę obok ko­chan­ki pre­mie­ra, pa­trzę, jak krew spły­wa z ka­ta­fal­ku, i kręcę głową z nie­do­wie­rza­niem.

Jakaś czar­nul­ka rzuca się do sceny i pró­bu­je do­tknąć bla­de­go uda Sy­lvii, ale po­wstrzy­mu­je ją ochro­niarz.

– Cud, praw­dzi­wy cud! – jęczy, dła­wiąc się swo­imi wło­sa­mi.

Wy­chy­lam się do przo­du. Obok draba po­ja­wia się trój­ka męż­czyzn w bia­łych far­tu­chach. Spo­koj­nie po­zwa­la­ją mu wy­cią­gnąć nie­ru­cho­me serce z otwar­tej klat­ki pier­sio­wej. Na scenę z brzdę­kiem spada me­ta­lo­wy roz­wie­rak, chi­rur­gicz­ny in­stru­ment, któ­re­go wcze­śniej użył, by prze­bić się przez kraty żeber Sy­lvii.

Serce blon­dyn­ki jest nie­zbyt wiel­kie i wy­glą­da, jakby już od dawna nic nie pom­po­wa­ło, choć prze­cież jesz­cze go­dzi­nę temu trzy­ma­łem na jej pier­si głowę i sły­sza­łem wy­raź­nie, jak biło. Tup, tup, tup. Biło szyb­ko – moja za­słu­ga.

– Słu­cha­nie serca jest do­dat­ko­wo płat­ne – mówi jeden z le­ka­rzy, pod­no­sząc ste­to­skop.

No, na­czel­ny to mi w życiu nie uwie­rzy, jak mu po­wiem. Chwi­la, po­wi­nie­nem za­dzwo­nić na po­li­cję?

Ko­chan­ka pre­mie­ra pod­ry­wa się gwał­tow­nie i pod­cho­dzi do sceny z ko­le­żan­ką. Płacą i bawią się przez chwi­lę w le­kar­ki. Za nimi staje jesz­cze kilka osób.

A może to jakaś sekta?

Robię no­tat­ki, nim ab­sur­dal­ne ob­ra­zy znik­ną z pa­mię­ci. Może uda się przy oka­zji ustrze­lić jakiś mniej­szy ar­ty­ku­lik o tym, co robi ko­chan­ka pre­mie­ra w cza­sie wol­nym.

Le­karz od­ga­nia ogo­nek ko­lej­ki.

– Cisza! – Jego głos prze­ci­na szmer.

Serce Sy­lvii jest pa­ko­wa­ne do jej pier­si, skóra za­su­nię­ta i przy­kle­pa­na. Umie­ram z cie­ka­wo­ści, co zro­bią z jej cia­łem. Znów się wy­chy­lam. Per­fu­my ko­chan­ki pre­mie­ra draż­nią mi nos.

Drab od­stę­pu­je, ob­rzu­ca­jąc przy tym wi­dow­nię ba­daw­czym spoj­rze­niem. Jego wzrok na chwi­lę krzy­żu­je się z moim. Nie za­uwa­żam pierw­sze­go od­de­chu Sy­lvii.

– Ona jest jak Ła­zarz – mówi ktoś za moimi ple­ca­mi.

Gdy ko­bie­ta otwie­ra oczy, pod­ry­wam się na nogi. Wszy­scy wokół mnie też stają. Sy­lvia siada na ka­ta­fal­ku i uśmie­cha się pro­mien­nie. Jej pierś prze­ci­na ja­sno­ró­żo­wa bli­zna.

No, w to na­czel­ny Zie­liń­ski na pewno nie uwie­rzy.

 

***

 

Po przed­sta­wie­niu po­dą­żam za Sy­lvią do gar­de­ro­by, to jest – szat­ni bok­se­rów. Ude­rzam pię­ścią kil­ku­krot­nie i wcho­dzę, nim za­pro­si mnie do środ­ka.

Na ob­la­złej z farby ławce sie­dzi zło­to­wło­sa wa­riat­ka i na­cią­ga na nogi raj­sto­py. Weł­nia­ny ma­te­riał roz­płasz­cza ciem­ne locz­ki na łyd­kach.

– Nie mam dla cie­bie czasu, idź sobie. – Palce prze­bie­ra­ją zwin­nie jak małe pa­ją­ki. – Zmie­ni­łam zda­nie. Nie udzie­lę ci wy­wia­du. Chcia­łam cię tylko prze­le­cieć. Za mie­siąc mam na­stęp­ny wy­stęp, wpad­nij wtedy.

Sia­dam na ławce na­prze­ciw­ko, zrzu­ca­jąc nie­chcą­cy kilka szla­fro­ków bok­ser­skich, i gapię się na nią. Jasne włosy ma roz­trze­pa­ne po po­ka­zie, szmin­kę roz­ma­za­ną i tusz do rzęs na po­licz­kach, a jed­nak wy­glą­da tak, że ża­łu­ję, że zo­sta­wi­łem ko­da­ka w domu. Unio­sła wzrok i spoj­rza­ła na mnie, jak­by­śmy się znali od dawna. Jej skóra jest jasna jak po­grze­bo­we płót­no.

– Za­po­mnia­łam już, kim ty w końcu je­steś? – ubie­ga mnie.

Wzru­szam ra­mio­na­mi.

– Ład­nie umie­ra­łaś – kom­ple­men­tu­ję ją.

Od­rzu­ca jasne loki na plecy. Pod­no­si się i za­sła­nia spód­ni­cą wsty­dli­wie, jakby le­d­wie kilka minut temu nie le­ża­ła naga przed całą war­szaw­ską śmie­tan­ką.

– Ja wszyst­ko robię ład­nie. – Prze­wra­ca ocza­mi. – Za to mi płacą. Wy­cho­dzisz już?

Wy­cią­ga z to­reb­ki chu­s­tecz­ki i wy­cie­ra twarz. Tusz roz­ma­zu­je się i roz­jeż­dża po po­licz­kach, wpada w bruz­dy pod ocza­mi. Po chwi­li do tuszu do­łą­cza czer­wo­na szmin­ka. Jej uda ład­nie od­zna­cza­ją się pod spód­ni­cą.

Ktoś puka.

– Na li­tość boską… – za­czy­na Sy­lvia, ale milk­nie, gdy otwie­ra­ją się drzwi.

Męż­czy­zna w drzwiach pręży się jak żubr z czar­ną po­tar­ga­ną brodą i żelem we wło­sach. Jego brwi stro­szą się jak pió­ro­pu­sze wo­jow­ni­ków.

Dziw­ny typ.

Sy­lvia mil­czy. Typ mil­czy.

– Dzień dobry.

To ja mówię. Moje słowa za­pa­da­ją się w gęstą ciszę. W gę­stych ci­szach dźwięk się nie roz­cho­dzi. Nikt mnie nie sły­szy.

– Czego chcesz, Ta­de­usz? – pyta Sy­lvia i z jej głosu ucho­dzi prze­kor­na, lek­ce­wa­żą­ca nuta. Sy­lvia prze­gra­ła. – Wra­caj do swo­jej flamy, wy­no­cha stąd!

Męż­czy­zna za­dzie­ra nos.

– Chcia­łem spy­tać, jak się czu­jesz?

– Wynoś się.

Sie­dzę sobie na tej ławce i nie wiem. Nie kręcą mnie kłót­nie ko­chan­ków i dra­ma­ty z te­le­no­we­li, naj­chęt­niej po­szedł­bym sobie precz, tylko ten na­czel­ny Zie­liń­ski…

– Lu­dzie ga­da­ją – cią­gnie na­tar­czy­wy typ. – To praw­da, co ga­da­ją? Sy­lvia, ja muszę wie­dzieć.

Nie je­stem szcze­gól­nym znaw­cą ko­biet i nie prze­pa­dam za wcho­dze­niem lu­dziom w psy­chi­kę, ale teraz widzę, pro­szę bar­dzo: Sy­lvia opusz­cza głowę, ucie­ka ocza­mi, obej­mu­je się ra­mio­na­mi. Sy­lvia jest małym, wy­stra­szo­nym zwie­rząt­kiem i pró­bu­je uciec do swo­jej nory.

– Wy­no­cha – mówi sła­bym, mało bo­jo­wym gło­sem.

Pod­no­szę się, bo szko­da mi jej.

– Masz jakiś pro­blem do mojej dziew­czy­ny?

Staję na­prze­ciw­ko Ta­de­usza. Się­gam mu do ra­mie­nia, ale sta­ram się spra­wiać wra­że­nie więk­sze­go niż w rze­czy­wi­sto­ści. Mi­ja­ją jesz­cze czte­ry se­kun­dy, a gdy typ za­trza­sku­je za sobą drzwi, od­wra­cam się do Sy­lvii i coś już ro­zu­miem.

– To on zła­mał ci serce – od­kry­wam. – Obie­ca­łaś mi wy­wiad, pa­mię­tasz? Mogę o tym na­pi­sać?

– Kim ty wła­ści­wie je­steś?

No to jej mówię. Nazwę ga­ze­ty, na­zwi­sko Zie­liń­skie­go i jak wiel­ką dał mi szan­sę na świę­ta, gdy klep­nął mój temat. I mój tyłek, bo to szło w pa­kie­cie.

– To był twój były facet? Mąż, na­rze­czo­ny? – cią­gnę temat.

Sy­lvia pa­ku­je resz­tę ubrań do to­rby i pod­cho­dzi do drzwi. Ko­niec przed­sta­wie­nia, pro­szę się ro­zejść.

– Moja śmierć nie miała z nim nic wspól­ne­go. Ani z żad­nym innym męż­czy­zną. Ja umie­ram wy­łącz­nie dla sie­bie, i uwa­żam to za bar­dzo po­ży­tecz­ny pro­ces.

– No weź, nie bądź taka – sta­ram się ją prze­ko­nać. Nie ob­cho­dzi mnie tak na­praw­dę, czy Sy­lvia umar­ła, czy to tylko pięk­ny show. Nie chcę po pro­stu za­wieść Zie­liń­skie­go. – Świę­ta idą. Pre­zen­ty muszę dzie­ciom kupić.

– Masz dzie­ci?

– Nie.

– Ja mam. – Sy­lvia rzuca nie­chęt­ne spoj­rze­nie ku drzwiom. – Mój syn kocha go bar­dziej, wiesz?

Mam w gło­wie mi­lion ar­gu­men­tów. O sła­wie, o dar­mo­wej re­kla­mie, o pie­nią­dzach. Pa­trzę na jej usta, jesz­cze przed chwi­lą czer­wo­ne, a teraz zu­peł­nie zwy­kłe, szare. Nie mam ar­gu­men­tu, który by ją kupił.

– Czy mogę cię za­pro­sić na kawę? – pytam, nim ugry­zę się w język.

Widzę wa­ha­nie w jej oczach. Do­brze. Na­czel­ny Zie­liń­ski się ucie­szy.

 

***

 

W re­dak­cji ni­ko­go nie ob­cho­dzi, że umó­wi­łem się na kawę ze zło­to­wło­są wa­riat­ką. Na­czel­ny miga mi gdzieś w od­da­li, ale cały dzień nie za­mie­nia­my ani słowa. Mar­ce­li­na, moja opie­kun­ka stażu, prosi o coś krót­kie­go i raz-dwa piszę o ko­chan­ce pre­mie­ra i o tym, czy pre­mier aby za dużo nie za­ra­bia.

Mar­ce­li­na od­rzu­ca tekst. Nie pa­su­je jej do dłu­go­ści ko­lum­ny.

– Na­stęp­nym razem – mówi. – Je­steś tylko sta­ży­stą. Ucz się.

Przed wyj­ściem z re­dak­cji idę do Zie­liń­skie­go, ale nie ma go w ga­bi­ne­cie.

Sy­lvia otwie­ra mi drzwi w mo­men­cie, gdy moja pięść z pierw­szym stuk­nię­ciem opada na drew­no. Po­ka­zu­ję dwa pa­pie­ro­we kubki z ka­wiar­ni na dole.

– Nie mam cukru – mówi i otwie­ra sze­rzej drzwi.

W miesz­ka­niu pa­nu­je pół­mrok. Pro­wa­dzi mnie do po­ko­ju. Rzu­cam kurt­kę na fotel i sta­ram się nie gapić na książ­ki za­wa­la­ją­ce me­blo­ścian­kę.

– Prze­pra­szam za ba­ła­gan – mówi. – Mój syn spę­dził tu ostat­ni ty­dzień.

W po­ko­ju nie ma ani jed­nej za­baw­ki.

Sy­lvia zbie­ra drob­no za­pi­sa­ne kart­ki pa­pie­ru z ławy, po czym opada na ka­na­pę.

– Je­steś pi­sar­ką? – Pa­trzę na no­tat­ki.

Kręci głową i unika mo­je­go wzro­ku. Nie jest już nimfą, która za­chwy­ci­ła mnie w hali na Mo­ko­to­wie. Ma na sobie po­pla­mio­ną kawą, za­pi­na­ną na gu­zi­ki ko­szu­lę i włosy zwią­za­ne w koń­ski ogon.

– Gotów? – Sy­lvia sięga po kubek i wy­pi­ja pół kawy na raz. – To pisz. Pierw­szy raz umar­łam w wieku dzie­wię­ciu lat, uto­pi­łam się nad mo­rzem. Wy­pa­dek, zda­rza się.

Za­krztu­si­łem się kawą. Czar­ne kro­pel­ki po­szły mi nosem i wy­lą­do­wa­ły na spodniach.

– Drugi raz po­peł­ni­łam sa­mo­bój­stwo. Przedaw­ko­wa­łam. Mia­łam wtedy dwa­dzie­ścia jeden lat. Wczo­raj to był trze­ci raz. Mój mąż – mój były mąż – ma zna­jo­mo­ści. Szep­nął komu co trze­ba, i oto po raz pierw­szy mia­łam całą pu­bli­kę dla sie­bie. Po­trze­bo­wa­łam kasy.

Nie za­pi­su­ję ani słowa. Jesz­cze nawet nie zdą­ży­łem wy­cią­gnąć no­tat­ni­ka.

– Ale… czemu?

– Po­trze­bu­ję cukru. – Sy­lvia wy­cho­dzi z po­ko­ju. Widzę ją, jak krzą­ta się po kuch­ni. Trza­ska szaf­ka­mi, prze­szu­ku­je szu­fla­dy, roz­sy­pu­je re­kla­mów­ki. Gdy staję w progu, sie­dzi na ich sto­sie jak kró­lew­na na tro­nie i beczy.

– Co to zna­czy, że umie­rasz? To jakaś me­ta­fo­ra? – do­py­tu­ję, bo od pła­czą­cej ko­bie­ty bar­dziej za­le­ży mi na uzna­niu Zie­liń­skie­go.

Wy­cią­gam rękę i po­ma­gam jej wstać.

– Je­stem prze­klę­ta. On mnie wy­brał – mówi Sy­lvia i wtula się we mnie, i dalej beczy.

Moja ma­ry­nar­ka robi się mokra.

Nie bar­dzo umiem po­cie­szać ko­bie­ty, więc koń­czy­my w łóżku. Małe, wy­stra­szo­ne zwie­rząt­ko wtula się we mnie. Co ja po­wiem Zie­liń­skie­mu?

– Jak­bym ci teraz wbił nóż ku­chen­ny w serce, to bym cię zabił? – drążę temat.

– Wąt­pię, czy prze­bił­byś się przez żebra, chu­dzi­no.

Obu­rzam się, ale tylko tro­chę, bo Sy­lvia ma rację. Wy­cią­ga pacz­kę pa­pie­ro­sów i od­pa­la jed­ne­go, nie py­ta­jąc, czy bę­dzie mi to prze­szka­dzać. Gdy znów się od­zy­wa, jej od­dech śmier­dzi roz­kła­dem.

– Za mie­siąc znów umrę. Może tym razem na­praw­dę? – Bucha mi w nos dymem. – Będę tę­sk­nić za moim syn­kiem. To dobre dziec­ko, choć stuk­nię­te jak jego matka.

– To jakaś me­ta­fo­ra? – pytam znów, za­gu­bio­ny.

– Skąd ci to przy­szło do głowy? – dziwi się blon­dyn­ka. – Ja nie uży­wam me­ta­for. Nie znam się na tym zu­peł­nie, je­stem tylko pro­stą ko­bie­tą.

 

***

 

Ko­lej­ną osobą, którą za­mie­rzam prze­py­tać, jest krza­cza­sty gbur. Nie bar­dzo chce się spo­tkać. Do­pie­ro gdy mówię, że mar­twię się o moją dziew­czy­nę, udaje mi się wy­rwać go z biura.

Spo­ty­ka­my się po pracy w jego fia­cie. Par­ku­je nie­da­le­ko dwor­ca za­chod­nie­go. Przed ocza­mi mamy sznur sa­mo­cho­dów peł­nych smut­nych, zmę­czo­nych war­sza­wia­ków, nie­cier­pli­wie wra­ca­ją­cych do domu, jakby mieli do czego wra­cać.

– Nigdy nie wi­dzia­łem, jak umie­ra­ła, aż do tego wi­do­wi­ska na Mo­ko­to­wie – mówi Ta­de­usz.

– Więc skąd wie­dzia­łeś, że umrze? Zna­czy, skąd wie­dzia­łeś, że wróci do ży­wych, po tym jak tam­ten facet wsa­dził jej rękę mię­dzy żebra?

Wzru­sza ra­mio­na­mi.

– Sy­lvia jest wy­jąt­ko­wa – mówi po chwi­li ciszy. – Nie­któ­rzy lu­dzie już tak roz­wią­zu­ją swoje pro­ble­my. Czy wspo­mi­na­ła coś o mnie?

– Co to zna­czy, roz­wią­zu­ją swoje pro­ble­my? Dla­te­go ona umie­ra?

Ta­de­usz gapi się przed sie­bie. Po­lo­ne­zy, fiaty i volks­wa­ge­ny toczą się przed na­szy­mi ocza­mi w bia­ło-czer­wo­nym od ich lamp or­sza­ku.

– Ja nie je­stem złym czło­wie­kiem – wy­ja­śnia. – Ale nie każdy może umrzeć, by skoń­czyć ze swo­imi pro­ble­ma­mi, ro­zu­miesz? I nie każdy po­tra­fi żyć z Sy­lvią. Sy­lvia jest trud­na.

Wy­wiad na temat Sy­lvii za­mie­nia się w kam­pa­nię przed­wy­bor­czą Ta­de­usza. Na zmia­nę chwa­li się i tłu­ma­czy, aż mam ocho­tę od­ciąć sobie uszy albo rzu­cić się do Wisły.

Nudy. Nic z tego nie bę­dzie pa­so­wa­ło do ar­ty­ku­łu, który po­wsta­je w mojej gło­wie. Gdy Ta­de­uszo­wi skoń­czy­ły się wy­mów­ki, otwie­ram drzwi fiata.

– Dbaj o nią, do­brze? Ona nie po­tra­fi żyć jak zwy­kli lu­dzie. Jest ar­tyst­ką.

Pier­do­le­nie. Jak­by­śmy mieli ar­ty­stom dawać fory, to by zaraz po­ło­wa spo­łe­czeń­stwa od­kry­ła w sobie po­wo­ła­nie do wyż­szych spraw.

 

***

 

– Słu­chaj, ja i tak nie mogę na­pi­sać praw­dy – mówię Sy­lvii od progu, po­da­jąc jej kawę w pa­pie­ro­wym kubku i ki­lo­gram cukru. – Po­trze­bu­ję tylko do­brej hi­sto­rii, wiesz? Do­brej hi­sto­rii o ko­bie­cie, któ­rej serce zła­mał mąż. Może być? Mu­sisz mi je­dy­nie po­dyk­to­wać parę cy­ta­tów o tym, jaka je­steś wkur­wio­na, żeby się gład­ko czy­ta­ło.

– Nie mam mleka – mówi, wpusz­cza­jąc mnie do środ­ka.

Wy­kła­da­my kawę na stół. Mię­dzy kub­ka­mi staje pacz­ka cukru.

– Po­trze­bu­ję ły­że­czek – mam­ro­cze i znika w kuch­ni. Nie ma jej znów zbyt długo. Idę do niej.

Sy­lvia stoi na wprost otwar­tej szu­fla­dy i gapi się w ot­chłań. Po­dą­żam za jej wzro­kiem. Szu­fla­da jak szu­fla­da, pełna smu­kłych wi­del­ców, noży skłę­bio­nych w gniaz­do węży i łyżek otwar­tych jak sło­necz­ni­ki. Ko­mo­ra na małe ły­żecz­ki jest brzyd­ko pusta, aż się wzdry­gam.

– To nic, weź­mie­my zwy­kłe łyżki. – Wcią­gam ją do po­ko­ju i sa­dzam na ka­na­pie, a mnie ciar­ki prze­cho­dzą, gdy widzę jej puste spoj­rze­nie. Blon­dyn­ka chwy­ta łyżkę do zupy i wbija ją w bia­łe krysz­ta­ły.

– Co dzi­siaj ro­bi­łaś, Sy­lvia? – pytam. Krążę po po­ko­ju. Nie wiem, co ze sobą zro­bić. Wresz­cie jak wam­pir staję w progu, czu­jąc opory przed zbyt­nim zbli­że­niem. Roz­glą­dam się nie­pew­nie. – Był u cie­bie twój syn?

Plusk, pierw­sza łyżka cukru lą­du­je w kawie.

– Spo­tka­łem się z twoim mężem – cią­gnę, gdy mi nie od­po­wia­da. – Wy­łącz­nie pro­fe­sjo­nal­nie. Chcia­łem go spy­tać o or­ga­ni­za­cję show.

Plusssssssssk, druga łyżka cukru z lek­kim drże­niem lą­du­je w kawie.

– Po­wiem ci, jaką tezę pod ar­ty­kuł wy­my­śli­łem. – Ze zdzi­wie­niem za­uwa­żam, że mówię szyb­ko i z za­dysz­ką. Ręce mi się pocą. Dziw­ne, prze­cież się nie de­ner­wu­ję. – Na­pi­szę samą praw­dę. O tym, że je­steś ar­tyst­ką. Jak umie­ra­łaś wcze­śniej. Wszyst­ko co do słowa, jak mi opo­wie­dzia­łaś. Może być?

Plusk, trze­cia łyżka wpada do kawy, a ta za­czy­na się prze­le­wać.

– Tylko mu­sisz mi wy­ja­śnić, jak to się dzie­je. Tam­ten facet wy­cią­gnął twoje serce, a teraz zo­sta­ła ci po tym jakaś blada bli­zna. Jeden cytat, słowo daję, coś ta­kie­go, żeby wszyst­kim szczę­ki opa­dły. Żeby uwie­rzy­li w to, co wi­dzia­łem.

Plusk, czwar­ta łyżka wpada do kawy.

– Sy­lvia, co ja mam zro­bić?

Plusk.

Sia­dam obok i pró­bu­ję wy­rwać ją z za­wie­sze­nia. Od­su­wam pacz­kę cukru i wyj­mu­ję jej łyżkę z dłoni. Pa­trzy nadal przed sie­bie.

– Wiesz co, może i je­steś ar­tyst­ką, nie mówię, że nie. I może je­steś cza­row­ni­cą, która śmier­cią nisz­czy każdą de­ka­dę. No, czy­ta­łem ten twój wiersz. Po­wiem ci z ręką na sercu, że może to głu­pie, ale wie­rzę w to, co zo­ba­czy­łem na tej hali. I może je­steś ode mnie star­sza, i to ty po­win­naś wie­dzieć le­piej, co robić, ale chyba nie wiesz, a ja nie będę ry­zy­ko­wać, że cał­kiem ci od­bi­je. Ubie­raj się, idzie­my do szpi­ta­la.

Sy­lvia nie re­agu­je na moje słowa. Do­pie­ro gdy sły­szy „szpi­tal”, jej ręka za­ma­szy­stym ru­chem strą­ca pacz­kę cukru z ławy. Białe krysz­ta­ły za­pa­da­ją się mięk­ko w dywan i sztur­mu­ją pa­ne­le.

– Idzie­my – po­wta­rzam.

 

***

 

Gdy Sy­lvia zo­sta­je przy­ję­ta na od­dział psy­chia­trycz­ny, czuję się pusty. Wra­cam do miesz­ka­nia. Pod­cho­dzę do sta­cjo­nar­ne­go i wy­bie­ram numer Ta­de­usza.

– Wy­cią­gną­łem ją już stam­tąd – mówi krza­cza­sty typ. – Też wy­my­śli­łeś, ar­tyst­kę od­da­wać do szpi­ta­la.

Od­kła­dam słu­chaw­kę.

W miesz­ka­niu pa­nu­je cisza. Jest jesz­cze zu­peł­nie puste. Prze­pro­wa­dzi­li­śmy się tutaj dwa ty­go­dnie temu, chwi­lę przed po­zna­niem Sy­lvii. Przy­tło­cze­ni pracą, nie zna­leź­li­śmy czasu na po­szu­ki­wa­nie mebli i garn­ków. Ścią­gam buty i rzu­cam ple­cak w kąt, i idę pro­sto do sy­pial­ni, gdzie na ma­te­ra­cu na ziemi sie­dzi Zie­liń­ski. Wzrok ma utkwio­ny w pa­pie­rach na ko­la­nach i le­d­wie mnie do­strze­ga.

Padam na ma­te­rac obok i wtu­lam się w jego bok, jak­bym nie wi­dział go od lat. Na­czel­ny tar­mo­si mi włosy.

– Wy­glą­dasz, jak­byś miał długi dzień – mówi, choć prze­cież nawet na mnie nie spoj­rzał.

– Znów byłem u Sy­lvii.

– Och?

Czuję pod uchem bicie jego serca. Puk, puk, puk. Żwawo pom­pu­je krew. Jak Sy­lvia mogła to zro­bić? Wąt­pi­łem w sztucz­ki. Ani ona, ani Ta­de­usz nie wy­glą­da­ją na ma­gi­ków z cyrku, któ­rzy two­rzy­li­by bajki pod pu­blicz­kę. Ta­de­usz był zresz­tą tak za­afe­ro­wa­ny Sy­lvią, że nie mógł­by wpaść na taki po­mysł.

– Mam do wy­bo­ru na­pi­sać o niej praw­dę albo ar­ty­kuł dla smut­nych ko­biet ze zła­ma­nym ser­cem – mówię. – Nie wiem, co mam robić.

Na­czel­ny od­kła­da dłu­go­pis. Jego dłoń cięż­ko opada na moje ramię. Nie tylko ja byłem zmę­czo­ny.

– Cały dzień prze­py­cha­łem się z wła­ści­cie­lem o ar­ty­kuł o ko­chan­ce pre­mie­ra – mówi, dra­piąc się po bro­dzie. – Nie prze­szedł. Mam dość tej ga­ze­ty. Mia­łem jej dość już wcze­śniej, ale dzi­siaj to ko­niec. Muszę zna­leźć inną pracę, bo osza­le­ję.

– Oczy­wi­ście, że wo­lał­bym na­pi­sać praw­dę, ale Mar­ce­li­na mi w życiu tego nie przy­kle­pie – cią­gnę.

– Może w te­le­wi­zji – do­da­je Zie­liń­ski. – Gdzieś, gdzie do­sta­nę więk­szą swo­bo­dę.

Okry­wa nas kocem. Koc draż­ni moje bose stopy. Mam ocho­tę za­snąć i za­po­mnieć o Sy­lvii i całym tym ar­ty­ku­le, przez który za­czą­łem się za­przy­jaź­niać z tą zło­to­wło­są wa­riat­ką.

– Jeśli tylko uda mi się nie umrzeć z głodu, po­wi­nie­nem wy­wal­czyć sobie tro­chę wol­no­ści – do­da­je rów­nie sen­nym gło­sem Zie­liń­ski.

Pod­ry­wam głowę.

– Co się stało? – pyta.

Pa­trzę na niego z za­chwy­tem. Gdy po­wta­rza swoje py­ta­nie, cmo­kam go szyb­ko w ucho i wsta­ję. Pora za­cząć pisać.

 

***

 

Ar­ty­kuł wy­cho­dzi w przed­dzień ko­lej­ne­go po­ka­zu Sy­lvii. Po­do­ba się Zie­liń­skie­mu. Po­do­ba się Mar­ce­li­nie.

Po­do­ba się mnie.

Od­wie­dzam Sy­lvię w hali na Mo­ko­to­wie na go­dzi­nę przed po­ka­zem. Wi­dzi­my się po raz pierw­szy od dawna. Przy­no­szę dwa kubki kawy.

– Nie mam… – za­czy­na, ale urywa, gdy wy­cią­gam z ple­ca­ka ki­lo­gram cukru, litr mleka i pla­sti­ko­we ły­żecz­ki.

Chciał­bym po­wie­dzieć, że uni­ka­ła mnie ostat­nio, ale to nie­praw­da. W oczach Sy­lvii wciąż widzę tę samą apa­tię, która ka­za­ła mi szu­kać dla niej po­mo­cy dwa ty­go­dnie temu. Sy­lvia po pro­stu już nie chce się wy­si­lać.

– Gdzie jest Ta­de­usz? Zajął się tobą po wy­pi­sa­niu ze szpi­ta­la?

Blon­dyn­ka pa­trzy na mnie chwi­lę, jakby nie była pewna, o kim mówię.

– Tak, tak, oczy­wi­ście – mówi bez­na­mięt­nie.

Pije kawę w mil­cze­niu, a po dru­gim łyku za­czy­na się prze­bie­rać. Ko­szu­la za­pi­na­na na gu­zi­ki spada na zie­mię razem ze sztruk­sa­mi. Jej na­gość mnie onie­śmie­la. Od­wra­cam wzrok od drob­nych pier­si za­kry­tych bia­łym, ko­ron­ko­wym sta­ni­kiem i roz­stę­pów na brzu­chu. Wstyd mi.

Do­pie­ro gdy za­kła­da jasną, roz­klo­szo­wa­ną su­kien­kę, znów na nią pa­trzę.

– Bę­dzie do­brze wy­glą­dać z krwią – mówi z lek­kim pod­eks­cy­to­wa­niem. Bie­rze ko­lej­ny łyk kawy. – Choć tym razem nikt nie bę­dzie kroić mo­je­go serca. Moje serce tym razem, przy­zna­ję nie bez dumy, jest w bar­dzo do­brym sta­nie.

Nagle znów jest tą samą Sy­lvią, do któ­rej wpa­dłem na pierw­szą kawę. Mil­czę z ławki, ze stosu szla­fro­ków bok­ser­skich, i sta­ram się zro­zu­mieć to ma­gicz­ne stwo­rze­nie, które sie­dzi przede mną.

– Po­do­ba mi się twój ar­ty­kuł. – Wy­cią­ga ko­sme­ty­ki. Pa­trzy na sie­bie w lu­ster­ku, oglą­da swoją twarz ze wszyst­kich stron. Oglę­dzi­ny prze­ry­wa ły­kiem kawy. – Prze­czy­ta­łam go dziś rano. Nie po­dej­rze­wa­łam cię o takie spo­łecz­ne za­cię­cie.

– Dzię­ki.

– Myślę, że nic on nie zmie­ni. Ale to nie szko­dzi. Nie zmie­nił­by nawet, gdyby był czy­ta­ny co­dzien­nie w Wia­do­mo­ściach. Nie tylko ar­ty­stom jest cięż­ko w życiu.

– Ale o tym wła­śnie jest mój ar­ty­kuł!

– A nie o tym, że ar­ty­stom trze­ba po­ma­gać?

Sy­lvia wy­cią­ga czer­wo­ną szmin­kę i prze­jeż­dża nią po ustach. Jest go­to­wa.

Już chcę się obu­rzyć, już wcią­gam po­wie­trze, by za­ata­ko­wać ją mo­no­lo­giem pu­stych słów o tym, że trze­ba po­ma­gać wszyst­kim, że świę­ta, że utra­fi­łem z tym cha­ry­ta­tyw­nym wąt­kiem na Gwiazd­kę jak ślepa kura w ziar­no, i że cały sens mo­je­go ar­ty­ku­łu za­my­kał się w tym, że…

– Muszę już iść. – Sy­lvia uśmie­cha się lekko. – Na­praw­dę mi cię szko­da, wiesz? Cie­bie jed­ne­go z całej hali ludzi.

…za­my­kał się w tym, że nie można za­sła­niać się ar­ty­zmem, gdy pró­bu­jesz się zabić.

 

***

 

Na pod­wyż­sze­niu stoi coś na kształt cho­in­ki, ale przy­kry­te bre­zen­tem. Do­my­ślam się, że to cho­in­ka, no bo świę­ta. Ko­piec jest dwa razy wyż­szy niż Sy­lvia i łypie na mnie zło­wro­go.

Znów mam miej­sce w pierw­szym rzę­dzie. Tym razem hala jest wy­pcha­na ludź­mi jak lo­dów­ka na Boże Na­ro­dze­nie. Lo­dów­ka w domu, w któ­rym miesz­ka czter­na­ście osób.

Oprócz try­bun usta­wio­no jesz­cze kil­ka­na­ście rzę­dów ławek szkol­nych po bo­kach, o które wszy­scy się po­ty­ka­ją. War­sza­wia­cy stoją, nie­cier­pli­wie wy­pa­tru­jąc zło­to­wło­sej wa­riat­ki. Dys­ku­tu­ją. Kłócą się. Pod­ska­ku­ją, by zo­ba­czyć le­piej scenę. Wzdy­cha­ją z za­chwy­tem.

Jest tak gło­śno, że zaraz roz­sa­dzi mi uszy.

Prze­py­cham się mię­dzy nimi. Ze wszyst­kich stron ata­ku­ją mnie ko­ści­ste ło­pat­ki, wy­pię­te po­ślad­ki i brzu­chy tak ster­czą­ce, że mógł­bym się pod nimi prze­ci­skać. Nie pa­trzę na twa­rze.

Wresz­cie znaj­du­ję swoje miej­sce. Znów tra­fiam na ko­chan­kę pre­mie­ra, która uśmie­cha się do mnie sze­ro­ko usta­mi glo­no­ja­da z akwa­rium. Lu­dzie lubią zna­jo­me twa­rze.

Każdy na swój spo­sób łata pust­kę w duszy.

Sy­lvia stoi już na sce­nie. Wy­glą­da jak nimfa w bia­łej su­kien­ce. Włosy za­krę­co­ne lo­ków­ką otu­la­ją jej drob­ną, dzie­cię­cą twarz jak au­re­ola. Jak ba­ro­ko­wa świę­ta.

A za nią stoi cho­in­ka pod bre­zen­tem. Cie­ka­wy do­da­tek, nic mi o nim nie mó­wi­ła.

– Czy­ta­łam o niej wczo­raj – re­la­cjo­nu­je przy­ja­ciół­ce ko­chan­ka pre­mie­ra. – Ona jest praw­dzi­wą ar­tyst­ką, wiesz? Pisze. I two­rzy po­ezje. I nie ma na nic czasu, bo zaj­mu­je się dziec­kiem. Bied­na ko­bie­ta.

Ko­chan­ka pre­mie­ra spo­glą­da na ze­ga­rek. Ładny ze­ga­rek, złoty i z krysz­tał­ka­mi. Ze­ga­rek, na który praw­do­po­dob­nie nigdy nie bę­dzie mnie stać.

Ten ze­ga­rek to pew­nie naj­bar­dziej war­to­ścio­we, co ko­chan­ka pre­mie­ra ma w życiu. Bied­na ko­bie­ta.

Od­naj­du­ję wzro­kiem Ta­de­usza. Jest jesz­cze bli­żej sceny niż ja. Obej­mu­je ra­mie­niem jakąś dziew­czy­nę. Nie ma z nimi żad­ne­go dziec­ka. Cie­ka­we, gdzie jest syn Sy­lvii.

– Pierw­szy raz umar­ła, jak miała… nie wiem, z dzie­sięć lat. Drugi raz, jak była na stu­diach. A parę mie­się­cy temu ob­cho­dzi­ła trzy­dzie­ste uro­dzi­ny. Trzy­dzie­ści lat i już trzy śmier­ci za sobą, nie­zła jest, nie? – papla ko­chan­ka pre­mie­ra.

– Dzię­ku­ję wszyst­kim za przy­by­cie – z gło­śni­ków roz­le­ga się głos Sy­lvii, która na sce­nie przy­tu­la mi­kro­fon. – Wiele już pew­nie o mnie wie­cie. Mój przy­ja­ciel na­pi­sał o mnie pięk­nie we wczo­raj­szej ga­ze­cie.

Chwi­la, co? Mam to na końcu ję­zy­ka, no dalej!

– Wzru­sza mnie za­an­ga­żo­wa­nie war­sza­wia­ków – mówi tę­sk­nie. – Przy każ­dej tra­ge­dii po­ka­zu­je­cie, że za­wsze po­tra­fi­cie spaść na czte­ry łapy.

Trzy­dzie­ści lat i trzy śmier­ci, liczę jak przed­szko­lak. Muszę mieć pew­ność.

– Ale ja mam już dość. Nie chce mi się! Nie chce mi się nic. Nie je­stem w sta­nie wstać rano z łóżka. Bycie ar­tyst­ką jest mę­czą­ce.

Wy­cho­dzi­ło­by na to, że jej ko­lej­na śmierć po­win­na zda­rzyć się za de­ka­dę. Nie dzi­siaj. Roz­glą­da­jąc się z nie­po­ko­jem, na­po­ty­kam wzrok Ta­de­usza. Strach ma wiel­kie oczy, Ta­de­usz też.

– Mam dla was wszyst­kich pre­zent. Przez chwi­lę bę­dzie­cie mogli po­czuć się tak jak ja. Bę­dzie­cie ar­ty­sta­mi!

Ko­chan­ka pre­mie­ra po mojej lewej wzdy­cha z za­chwy­tem. Tak, tak, mówią jej oczy. Pro­szę.

Sy­lvia po­cią­ga za skraj bre­zen­to­wej po­wło­ki. Szata opada, uka­zu­jąc stos be­czek. Me­ta­lo­wych be­czek. W za­wo­rze każ­dej z nich tkwi jakaś szma­ta, a pi­ra­mi­da ba­ry­łek jest ople­cio­na ja­kimś ba­weł­nia­nym splo­tem. Jak cho­in­ka.

Zło­to­wło­sa wa­riat­ka uśmie­cha się sze­ro­ko. Oczy jej błysz­czą. Znów jest dawną sobą.

Pod­ry­wam się ze swo­je­go miej­sca w mo­men­cie, gdy jej kciuk opada na zawór za­pal­nicz­ki. W dłoni ma ogień.

– Trud­no jest umie­rać w sa­mot­no­ści – wzdy­cha dra­ma­tycz­nie.

Oce­niam, jak da­le­ko mam do sceny, a ile do naj­bliż­sze­go wyj­ścia. Wy­bie­ram wyj­ście. Prze­py­cham się mię­dzy ludź­mi.

– Ale nie za­wsze trze­ba – sły­szę jesz­cze za moimi ple­ca­mi. – Pora za­cząć za­ba­wę!

Koniec

Komentarze

Publika wybuchła i chce więcej. Motyw prestidigitatorstwa (musiałem skopiować, strasznie lubię to słowo, ale nie potrafię go nigdy napisać) świetny, erotyzm świetny, motyw skomplikowanej bohaterki, której nikt, łącznie ze stażystą, w pełni nie rozumie, też świetny.

 

Mam pytanie, które mogłaby zadać kochanka premiera – czemu, skoro stażysta siedzi w pierwszym rzędzie, to a) Tadeusz jest bliżej sceny b) stażysta ma bliżej do wyjścia?

 

PS. Czy tylko mi przy ostatniej scenie przyszedł na myśl Fireclown, z zaznaczeniem, że Sylvia jest od niego dużo ciekawsza?

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

W większości zgadzam się z powyższym, tyle że nie podoba mi się zakończenie. Takie trochę “nie wiem co dać, to dam coś z przytupem”.

GreasySmooth,

Dzięki za odwiedziny i komentarz!

Prestidigitatorstwo to szalenie fajne słowo, dodaję do słownika :D

Niestety, w orientacji w terenie byłam zawsze tragiczna, i bardzo możliwe, że jakieś niemożliwe akrobacje się wkradły w tekst :<

 

 

Leniwy,

Szczerze powiem ci na uszko, że mnie też się już nie podoba. Inaczej bym to teraz napisała, ale chciałam wstawić tutaj w oryginalnej formie.

Dzięki, że wpadłeś :)

www.facebook.com/mika.modrzynska

Wklejam na razie swój komentarz z wątku o debiucie w papierowym NF. 

Przeczytałem i bardzo mi się podobało. Świetnie napisane warsztatowo, czyta się niezwykle płynnie. To już ten poziom pisania, że autor robi ze słowami co chce. Podobał mi się też styl w jaki bohater opisuje świat, a mimo to tu i ówdzie wrzucana jest jakaś mocniejsza refleksja.

Szczególnie uwiodły mnie te zwroty:

Bardzo dojrzała postawa wobec śmierci.

– Ładnie umierałaś – komplementuję ją.

Każdy na swój sposób łata pustkę w duszy.

Z pewnością przeczytam jeszcze raz i jak będę miał nową refleksję to się podzielę :)

Edwardzie, dziękuję <3 

www.facebook.com/mika.modrzynska

Cześć, Kam! 

Ja tak dziś na szybko, ale postaram się wypowiedź wkrótce uzupełnić.

Czytałem ten tekst na papierze, teraz odświeżyłem sobie na ekranie. I co tu dużo gadać. Bardzo lubię Twoje pisanie, i to opowiadanie jest jednym z powodów tego faktu. Są emocje, jest lekkość, jest to coś. Nic, tylko czytać.

Tak przy okazji mały offtop: co z Nocą Złej? Z chęcią przytuliłbym papierową wersję tej książki ;)

Hej hej, Realucu!

Awww, dziękuję Ci ślicznie za odwiedziny i jakże miły komentarz <3

 

Noc ma 50% zielone światło (redaktor prowadząca była zachwycona), ale na potwierdzenie przyjdzie jeszcze trochę poczekać, prawdopodobnie do publikacji nowozelandzkiego romansu. I sprawiedliwie, bo duże wydawnictwo nie będzie chciało inwestować w debiutanta, który źle rokuje :)

www.facebook.com/mika.modrzynska

Witaj.

Wspaniałe, niesamowite opowiadanie, trzymające w napięciu i doskonale pokazujące psychikę bohaterów, ich zmagania wewnętrzne, tajemnice ich życia prywatnego, pojawiające się na każdym kroku niedopowiedzenia.

Mnie najmocniej wrył się w pamięć cytat:

Każdy na swój sposób łata pustkę w duszy.

Jest w moim odczuciu bardzo gorzki i przygnębiający, jak wymowa całego opowiadania. 

 

Pozdrawiam serdecznie i gratuluję. :)

Pecunia non olet

Hej bruce!

O rety, ależ się rumienię :)

Dziękuję ślicznie za tyle miłych słów i za wizytę <3

www.facebook.com/mika.modrzynska

A myślałem, że będzie o Poznaniu. :P

 

Robi wrażenie. Ale też pozostawia mnie z pytaniami.

 

Główną siłą tego tekstu jest oczywiście jego warstwa emocjonalna. I tu jest naprawdę dobrze. To jedna z rzadkich okazji, kiedy czytany tekst naprawdę dał radę wzbudzić we mnie smutek, nie posługując się przy tym tanimi chwytami.

Wielka w tym zasługa języka, z którym wyczyniasz wspaniałe rzeczy. To pięknie napisany tekst, bez dwóch zdań.

Najlepszy moment w opowiadaniu w mojej opinii? Scena z naczelnym w mieszkaniu bohatera. Niemal minimalistyczna jeżeli chodzi o emocje, ale właśnie przez to uderzająca.

Absolutnie uwielbiam też przemianę Sylvii scenicznej w Sylvie normalną i vice versa. Bardzo dobrze odmalowana.

 

Ale ja jestem marudnym człowiekiem, więc muszę też pomarudzić.

Moim głównym problemem z tym tekstem jest fakt, że jest w nim kilka elementów, które mi “nie pasują” do reszty. Nie potrafię orzec, czy to błędy, czy czegoś nie zrozumiałem, to pozostawiam do decyzji autorce.

Nie rozumiem motywu dziecka. Kilkukrotnie o nim wspominasz, ale ostatecznie nie pojawia się ono. Może o to chodzi, może nie ma dziecka, a bohaterka ma urojenia? Nie wiem. Na ile mogę ocenić, ten element nie wnosi nic interesującego do tekstu.

Nie rozumiem finałowej przemiany bohaterki. Rozumiem jej pogardę dla zebranego, rządnego sensacji tłumu. Rozumiem (powiedzmy) jej pragnienie śmierci. Ale zbiorowe morderstwo… To wydaje się dziwne, nie na miejscu.

Nie wiem, czemu na początku pada pytanie:

– Na co umiera tym razem? – pyta moja sąsiadka, w której rozpoznaję kochankę premiera.

Skoro to pierwsza publiczna śmierć bohaterki. Czy coś przegapiłem?

Absolutnie nie rozumiem, jak udało jej się ustawić piramidkę beczek na scenie tak, by Tadeusz, jeśli dobrze zrozumiałem organizator imprezy, nie pokapował się, co jest na rzeczy.

Emocje zagrały, bez dwóch zdań. Ale moja racjonalna część widzi tu dziury, których nie potrafi wyjaśnić i to przeszkadza mi całkiem zanurzyć się w tekście.

 

Do tego dochodzi twój styl prowadzenia opowieści. Opowiadasz tą historię jak coś niemal z krainy snów, ledwie zwracając uwagę na wydarzenia, bardziej skupiając się na wytworzeniu odpowiedniego nastroju. I to oczywiście działa. Ale brak mi tu jakiejś przeciwwagi, momentów mocniej zakorzenionych w rzeczywistości, które pozwoliłyby lepiej zaakcentować resztę. Krótszych zdań, narracja trochę dalej od stylu strumienia świadomości. Masz tu nawet odpowiedniego bohatera, przytomnego, skupionego na rzeczywistości, na karierze – a jednak ta opowieść wydaje się snuta niemal z perspektywy Sylvii, z perspektywy kogoś, kto ledwie zauważa świat dookoła. Bez dwóch zdań wiele osób uzna to za główną zaletę opowiadania – ale ja czułem się momentami zmęczony tym zawieszeniem w limbo.

 

Podsumowując, to bardzo dobry tekst. Świetnie napisany, emocjonalnie bogaty. Ale nie “kupił” mnie tak do końca, bo nie całkiem go rozumiem. Nie jestem nawet pewien, czy jest tam co rozumieć.

 

Ale zarekomenduję cię do biblioteki, zasłużyłaś. ;)

Szczerze powiem ci na uszko, że mnie też się już nie podoba. Inaczej bym to teraz napisała, ale chciałam wstawić tutaj w oryginalnej formie.

Z przymrużeniem oka i nie śmiem sugerować fabuły komuś, kogo teksty wyszły drukiem. Najpierw wybuchają kanistry obok Sylvii, zabijając ją jak zawsze, ludzie panikują, z reszty kanistrów wybucha konfetti :)

 

Nie rozumiem motywu dziecka. Kilkukrotnie o nim wspominasz, ale ostatecznie nie pojawia się ono.

Nie znam się, ale dla mnie na ten przykład to wlaśnie istotny motyw, pokazuje trudność w nawiązywaniu zwykłych relacji, i także w pewnym sensie ofiarę wybujałego, bogatego życia wewnętrznego bohaterki. Tak nawet historycznie to jest ciekawy motyw, jak stawiani na piedestale artyści zaniedbywali albo wykorzystywali bliskich.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Cześć kam_mod :)

Co tu dużo mówić, świetny tekst. Bardzo fajnie oddana motywacja głównego bohatera i szaleństwo Sylvii. Mnóstwo kompulsywnych i niewytłumaczalnych zachowań nadaje tej postaci klimatu. Dobrze oddany warszawski klimat, choć momentami był przytłaczający w swojej szarości i beznadziejności.

Na moją uwagę jednak zasługuje magia szczegółu.

Szuflada bez łyżeczek czy słodzenie kawy nigdy nie będzie dla mnie takie samo. Z pozoru zwyczajne czynności służyły akcji i bardzo mi to imponuje.

Z niesnasków, to nie przyczepię się do finałowej sceny, bo bohaterka była na tyle nieobliczalna, że dla mnie takie rozwiązanie wydawało się naturalną koleją rzeczy. Nie rozumiem natomiast motywu syna. Pada kilka myśli o nim, o tym, że Sylvia jest samotną matką aczkolwiek trudno mi przypisać jakąś większą rolę. Gdyby było go mniej, to dobra, element uzupełniający, lecz w moim odczuciu występował na tyle często, że finalnie go zabrakło jakoś.

Poza tym kwestia naczelnika Zielińskiego była lekkim zaskoczeniem. Jeden fragment mówi co prawda, że naczelnik klepnął bohatera w tyłek, lecz uważałem to za element wyższości, a tu niespodzianka. :P

Podsumowując, miałem bardzo przyjemny czas z Twoim tekstem.

Pozdrawiam!

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Hej, None!

Dziękuję za obszerny komentarz, dał mi dużo do myślenia. I tyle miłych słów <3

 

Pourywane elementy i “zawieszenie w limbo” to charakterystyczne cechy gatunku weird fiction, których w tamtym czasie nie potrafiłam wyegzekwować z żelazną dyscypliną, idąc po pożądany efekt (prawdopodobnie też przez to, że pisząc ten tekst, nie wiedziałam, dokąd idę – to jedno z ostatnich opowiadań, jakie napisałam bez planu) – wydaje mi się, że teraz wychodzi mi to lepiej.

 

Na scenie Sylvia umarła raz, masz rację, ale Tadeusz wypromował wydarzenie, opowiadając o jej poprzednich śmierciach. Wszyscy wiedzieli, że to tylko “kolejna” śmierć. Ale i tu masz rację, że powinnam w tekście porządniej to zaznaczyć.

 

Istnienie syna było pozostawione w interpretacji czytelnika: w mojej głowie syn istniał, choć Sylvia udawała, że nie wie, że mieszka z Tadeuszem, bo tak jej było łatwiej. A musiał być, by pokazać wszystkie twarze Sylvii – bycie matką było dla niej ważne i poza pisaniem stanowiło największy sens jej istnienia.

 

Dzięki, że wpadłeś! <3

 

 

Najpierw wybuchają kanistry obok Sylvii, zabijając ją jak zawsze, ludzie panikują, z reszty kanistrów wybucha konfetti :)

Genialne :D Bardzo mi się ten pomysł podoba i fajnie by współgrał z Sylviową pogardą do show :)

 

 

Hej, Sagitt!

Dziękuję za wizytę i obszerny komentarz.

Wciąż jestem dumna z tych scenek robienia kawy :)

 

Chyba rzeczywiście z tym synem potrzeba by było jakiejś końcowej konkluzji, bo nie ty pierwszy to wspominasz… Ale ja osobiście lubię niedopowiedzenia. Może tylko nie zawsze potrafię je wystarczająco dobrze wyegzekwować ;)

Poza tym kwestia naczelnika Zielińskiego była lekkim zaskoczeniem.

Hi hi :>

Lubię, gdy w opowiadaniach seksualność nie jest cechą definiującą charakteru – to pułapka, w którą wpada wiele poprawnych politycznie tekstów. Przez to literatura zamiast być bardziej inclusive jeszcze bardziej podkreśla różnice.

 

Bardzo ci dziękuję za miłe słowa :)

www.facebook.com/mika.modrzynska

Wciąż jestem dumna z tych scenek robienia kawy :)

Jakbyś zrobiła literacką instrukcję gotowania makaronu, to też bym czytał. :D

Chyba rzeczywiście z tym synem potrzeba by było jakiejś końcowej konkluzji, bo nie ty pierwszy to wspominasz… Ale ja osobiście lubię niedopowiedzenia. Może tylko nie zawsze potrafię je wystarczająco dobrze wyegzekwować ;)

Może. Każdy ma inne poczucie niedopowiedzeń i o ile ktoś na podstawie, powiedzmy, dwóch poszlak dokomponuje całą resztę, tak innemu brakuje dwóch elementów do czegokolwiek.

Poza tym kwestia naczelnika Zielińskiego była lekkim zaskoczeniem.

Hi hi :>

Lubię, gdy w opowiadaniach seksualność nie jest cechą definiującą charakteru – to pułapka, w którą wpada wiele poprawnych politycznie tekstów. Przez to literatura zamiast być bardziej inclusive jeszcze bardziej podkreśla różnice.

O, bardzo się zgadzam. Tutaj wyszło naturalnie i o ile mnie to zaskoczyło na początku, to relacja tak naprawdę motywowała wcześniejsze wstawki o tym, że zależy mu na pozytywnej opinii naczelnika. Bez tego pewnie byłaby to kwestia pracowa, norma, także w sumie spoko, że nie poszłaś po oczywistych motywach. 

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Jakbyś zrobiła literacką instrukcję gotowania makaronu, to też bym czytał. :D

O rany, no już weź, bo się zarumienię ;)

Ale dzięki, sprawiłeś mi dzień :D

 

I bardzo się cieszę, że z Zielińskim wyszło naturalnie <3

www.facebook.com/mika.modrzynska

Cześć!

 

Bardzo ciekawe i dobrze napisane opowiadanie. Lubię takie ciężkie i surowe pokazanie emocji. Główny bohater zdecydowanie się miota i ma dużo wątpliwości, przez co wydaje się bardziej wiarygodny, ale na szczęście nie ma tu wewnętrznego monologu i użalania się nad sobą, więc ta kreacja jest bardzo ciekawa. Początek przykuwa uwagę czytelnika natychmiast, a scena śmierci Sylvii jest napisana genialnie. Potem napięcie nieco spada i historia się trochę rozmywa. Zakończenie mnie nie przekonało, ale ucieczka głównego bohatera podkreśliła mocno jego charakter.

Hej, Alicella!

 

Bardzo mi miło, że znalazłaś tyle pozytywów w tym opowiadaniu.

Szkoda, że zakończenie nie przekonało, ale rozumiem dlaczego.

 

Dzięki, że wpadłaś i zostawiłaś po sobie ślad :))

www.facebook.com/mika.modrzynska

Strasznie podobają mi się w tym tekście dialogi. Wyszły bardzo naturalnie i widać, że nie potrzebują dodatkowych ozdobników w postaci: powiedział/a, zrobił/a coś, zareagował/a. Zawsze doceniam, jak ktoś bez tych ozdobników potrafi stworzyć tekst. Dodatkowo sama atmosfera testu jest niesamowita czytałam jednym tchem. Bardzo podobał mi się lekki absurd, który wydziera z tekstu. Trochę zgadzam się z Leniwym, co do zakończenia, ale ogólnie podobało mi się.:)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Czytałem na papierze i pamiętam, że właśnie ten tekst najbardziej podobał mi się ze wszystkich z tego numeru.

Perfekcyjne pierwsze zdanie, wiemy już wszystko, kto, gdzie, jaki jest klimat i co w tym tekście jest fantastycznego.

Ciekawy klimat Warszawy lat 90., w moim odczuciu wiernie oddany, przynajmniej na potrzeby krótkiego tekstu. Umiejscowienie (uczasowienie?) opka w określnym czasie też wyszło dobrze i nie jest wyłącznie dekoracją dla czytelnika.

– Na co umiera tym razem? – pyta moja sąsiadka

To sugeruje to, że to któryś pokaz z kolei, a potem dowiadujemy się, że właściwie to ostatni raz umierała dekadę temu. Przy pierwszym czytaniu raczej trudno to wychwycić, ale przy drugim już zapala się czerwona lampka, że albo coś tu nie gra, albo autorka specjalnie wodzi czytelnika za nos.

Podchodzę do stacjonarnego i wybieram numer Tadeusza.

– Wyciągnąłem ją już stamtąd – mówi krzaczasty typ. – Też wymyśliłeś, artystkę oddawać do szpitala.

Odkładam słuchawkę.

Wiemy, że Tadeusz jest krzaczasty, bo bohater go widział. Ale tutaj mamy rozmowę telefoniczną, więc słyszymy tylko jego głos i pewnie lepiej byłoby go określić jakąś cechą głosu. (Chyba, że głos też jest krzaczasty, cokolwiek miałoby to znaczyć ;p)

Bardzo dobre dialogi, czuć, że bohater jest uczącym się dziennikarzem. Szczególnie z dialogami podobało mi się, co zrobiłaś w dwóch scenach:

Słuchaj, ja i tak nie mogę napisać prawdy

W scenie rozpoczynającej się od tej wypowiedzi to milczenie Sylvii jest bardzo prawdziwie. I szanuję bardzo za poprowadzenie sceny, w której mówi tylko jedna osoba, a wygląda to na dialog, a nie monolog.

I na odwrót – scena z “dialogiem” z Zielińskim, w której tak naprawdę obydwie postacie prowadzą monolog.

Z rzeczy fajnych działa też kilkukrotne przypominanie motywacji bohatera.

Z rzeczy niezrozumiałych, to może mi coś umknęło, ale ten związek stażysty i naczelnego jakiś taki wydawał mi się wyciągnięty z kapelusza.

Tekst podobał mi się bardzo, gratuluję zasłużonej publikacji w NF :)

W wątku o numerze 2/21 pisałem tylko jednym zdaniem, ale i tak przytoczę:

“Lady Łazarz” – dobre opowiadanie z solidnym przekazem. W sumie nawet zastanawiam się ilu czytelnikom rzuci się w oczy, że Sylvia nie jest tematem tekstu, a jego główną bohaterką.

I dodam to, co swego czasu pisałem Ci na priv – na portalu się ścieramy, trochę złośliwości sobie wzajemnie posłaliśmy, ale to opowiadanie to kawał dobrej roboty.

Ogólnie ten tekst, podobnie jak “Maska Żmii”, ma tę smutną warstwę, dużo mówiącą o tym, jak kulturowo traktowane są kobiety i jak łatwo to przeoczyć, skupiając uwagę na innych elementach historii (czy tez realnego życia, bo jednak jest tu jasne nawiązanie do kultury) nawet jeśli sytuacja jest tuż przed nosem.

 

Morgiano,

 

Ojej, kopę lat :D Miło cię znowu widzieć.

Dziękuję ci ślicznie za miłe słowa, bardzo się cieszę, że dopatrzyłaś się tylu pozytywów :)

Uściski!

 

PanDomingo,

Czytałem na papierze i pamiętam, że właśnie ten tekst najbardziej podobał mi się ze wszystkich z tego numeru.

Ojejujej heart

 

Ten klimat Warszawy ‘90, jeśli dobrze oddany, to chyba głównie fartem :D

 

Przy pierwszym czytaniu raczej trudno to wychwycić, ale przy drugim już zapala się czerwona lampka, że albo coś tu nie gra, albo autorka specjalnie wodzi czytelnika za nos.

Można też ten tekst przeczytać trzydzieści razy i tego nie zauważyć, ale może do tego trzeba być mną ;)

 

I na odwrót – scena z “dialogiem” z Zielińskim, w której tak naprawdę obydwie postacie prowadzą monolog.

Scena sponsorowana przez pierwsze sezony Grey’s Anatomy ;)

 

Bardzo lubię bawić się formą i dialogami – cieszy mnie, że zwróciłeś uwagę na te szczegóły <3

 

Dziękuję ci bardzo za cały komentarz, panie Domingo <3

 

wilku,

Aww, dziękuję! Fajnie, że ci się spodobało.

Kto się czubi… ;)

I tak, Sylvia w tym tekście jest jak Wielki Gatsby. Czasem trzeba cudzej pary oczu.

 

Dzięki, że zajrzałeś!

www.facebook.com/mika.modrzynska

Rzadko niestety ostatnio zaglądam, bo cierpię na chroniczny brak czasu na wszystko albo po prostu jestem źle zorganizowana, ale staram się to zmienić. Mój brak czasu ma trzy lata, więc liczę, że będzie w końcu nieco lepiej i nadrobię co ciekawsze opowiadania. ;)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Mocne, dojrzałe literacko opowiadanie. Otoczka weird fiction, więc bohaterowie myślą nieco inaczej niż my i podczas czytania wpada się w ten ich nieco nielogiczny stan umysłu, a jednak w pewnym momencie uderzyło mnie, że przecież “tak jest naprawdę”, że te z pozoru absurdalne zdania i sceny są metaforą prawdziwego świata. Doskonale rozegrałaś tę metaforę, która naprawdę daje do myślenia. 

Każdy na swój sposób łata pustkę w duszy.

Mnie też uderzył ten cytat, jest gorzki, ale prawdziwy.

Opowiadanie napisane jest bardzo umiejętnie, tylko dwie kwestie mi zgrzytnęły, ale nie wpłynęło to na odbiór całości – pierwsze co, to trochę za często na początku jest wspominane o Zielińskim, moim zdaniem za dużo tych wtrąceń o nim, co sobie pomyśli itp. 

Drugie: 

– Masz jakiś problem do mojej dziewczyny? 

Tu długo się zastanawiałam, kto wypowiedział tę kwestię, Tadeusz czy główny bohater, bo na początku tekstu (i zresztą dalej też) dziennikarz i Sylvia wcale nie zachowywali się jak para, a raczej jak obce dla siebie osoby, zresztą okazało się potem, że on mieszka razem z Zielińskim, to dlaczego w takim razie tutaj i dalej w tekście nazywał ją swoją dziewczyną?

Morgiano,

 

Mój brak czasu ma trzy lata

Czekaj, co?! Ale przeciez… przeciez dopiero co… Zaraz sie dowiem, ze brak czasu Iluzji juz chodzi do szkoly :O

No to gratulacje, teraz bedzie juz tylko z gorki :)

 

 

Aww Sonato :3

 

No wez, jakie metafory, zaraz znowu mi sie oberwie, ze w tekscie nie ma fantastyki tylko przenosnia XD

 

Bardzo mozliwe, ze przedobrzylam, ostatnio w tym opku na dom horroru zrobilam to samo. Jak juz mam w glowie twiscik to nie moge pohamowac entuzjazmu. Jak dziecko, przychodzace do rodzicow przed swietami mowiac ze ma sekret :>

 

Kwestie wypowiedzial narrator (na co wskazuje zdanie przed i po, choc rzeczywiscie nie jest to pokazane palcem) – sciemnial przed Tadeuszem, zeby byly maz zostawil ja w spokoju :)

 

Dzieki, ze wpadlas, Sonatanie! <3

www.facebook.com/mika.modrzynska

Zobaczyłem złote piórko no i aż musiałem wyjść na chwilę ze swej pieczary i przeczytać.

Opowiadanie ze wszech miar dobre. Jeden błąd znalazłem (napisałaś raz Warszawiaków z małej, tam gdzieś pod koniec) jednak w żaden sposób przyjemności czytania to nie zmąciło. Pomimo krótkiej formy, główna bohaterka jest zaskakująco ciekawą postacią, zaś zmęczony życiem, odrobinę cyniczny narrator – cóż, powiedzmy, że łatwo się było z nim utożsamiać.

Ogólnie, kawał dobrej roboty, Nowa Fantastyka słusznie doceniła utwór. Pozdrawiam :)

"Nie wierz we wszystko, co myślisz."

Podziwiam. laugh Naprawdę. Czytało mi się bardzo szybko, a bohater, mimo iż nie przyciąga od razu do siebie i nie wzbudza jakiejś wielkiej sympatii (przynajmniej u mnie), to jednak ma w sobie coś takiego co sprawia, że obserwuje się jego narrację z ciekawością. Chyba, a nawet na pewno, jest to prosty język, krótkie obrazowe zdania i treściwe opisy. Nie wiemy co się stanie dalej i bohater tego też nie wie.

Końcówka mnie zaskoczyła. Wprawiła w mętlik. I wzbudziła sprzeczne emocje. Tak z kryminologicznego punktu widzenia można byłoby bohaterkę nazwać masowym zabójcą. A mnie ten motyw kupi zawsze. :D

Jedyne czego mi brakowało, to wspomnienie może w paru zdaniach jeszcze bardziej o otoczeniu. Niby wiedziałam, że to Warszawa i narrator zdradził nam, gdzie przebywa, występowały krótkie opisowe zdania (dostrzegam ich zalety), ale czegoś mi tu jeszcze brakowało.

Tak na koniec – graty. :D

Kam, sporo masz już ocen pozytywnych, więc może pora na lekki zimny prysznic.

Mój komentarz będzie raczej niepozytywny, choć konstrukcja opka ok, prowadzenie też, zakończenie so-so; choć z potknięciami. Merytorycznie odrzucam je z jednego powodu, o którym napiszę za chwilę do Wilka, gdyż podniósł tę kwestię.

 

Wilku– zimowy, tak byli tacy czytelnicy, którzy zauważyli Sylvię Plath i też napisałam o tym w recenzji do opowiadań z numeru 2/2021. Niepodobieństwo do Sylwi, i niezrozumienie jej sytuacji było jedną z przyczyn, dla których ten tekst naprawdę mocno mnie zabolał i się nie spodobał. Przez nieznajomość tej poetki, jej życia i zastosowania cytatu jako klucza – sama nie wiem dlaczego, jako wytrychu wyobrażeń rozpowszechnianych przez jej męża bądź zgenaralizowanej opinii i wepchnięcie ją w sidła reklamy plus przemocy. Rozumiem, tak myślę, różne są metafory, ale dlaczego właśnie padło na nią? Czy nie można napisać opka bez tego, bez wpychania tej właśnie poetki, jej listów, poezji, Hughsa itd itp. Zaprawdę, niewiele znam poetek/poetów, na jednej ręce mogłabym wyliczyć tych, którzy mnie poruszają, lecz niestety trafiła kosa na kamień. I co mam teraz zrobić z tą swoją wiedzą – zmilczeć, stulić uszy po sobie? Nie, nie  będę tego robiła. 

Kam, nie posługuj się cytatami powierzchownie, a jeśli już, to konsekwentnie mów/pisz, że były tylko odległą inspiracją. Nie buduj na tym związku. Zaraz pewnie rozlegnie się krzyk, że robię aferę. Nie chcę wywoływać burzy, lecz jedynie zauważyć, że Sylwia była inna i nieuprawnione jest cytowanie jej w kontekście Twojego opka. Tyle i aż tyle. Gatsby’ego zresztą też. Tyle.

Poprzedzające i następne wersy brzmią:

As a seashell.

They had to call and call

And pick the worms off me like sticky pearls.

 

Dying

Is an art, like everything else.

I do it exceptionally well.

 

I do it so it feels like hell.

I do it so it feels real.

I guess you could say I've a call.

Jasne, szokować można, czemu nie, im więcej tym lepiej, lecz wstrzymałabym się z tym, ponieważ w człowieku jest dobro i zło, wrażliwość i jej brak, trupy i zaangażowanie. Co więcej warte i buduje? Czym jest prawda? Czy można ją  zredukować  do narracji, narracji osobistych, gdzie jest granica względności?

Rozważmy, dlaczego Sylvia wsadziła głowę do piekarnika? Była wątła w marketingowo-kulturowe klocki i nie była w tym czasie poetą-mężczyzną, bo nim być nie mogła, dlaczego – ot zagadka? U Ciebie wysadza "świat", a ona nie podjęłaby się nigdy takiego rodzaju protestu, tak by się nie zachowała. To jest kłopot z odwołaniami się do rzeczywistych postaci, spróbuj je zrozumieć, nie przerabiać. Zresztą podobna rzecz była kiedyś w opku u Gekiego, gdy posługiwał się cytatami w innym kontekście. Autor kiedyś swoje i jego myśl swoje, a wykorzystano słowa zgoła inaczej. Może lepiej nic nie mówić – straszna myśl, że wszystkim może posłużyć na odwyrtkę. Taki life?

 

Styl, Kam,  jest bardzo dobry, konstrukcja opowieści też. Tylko Tylko Sylvia wszystko mi zmiotła z pola widzenia, zostawiając pustkę. I choć generalnie ją lubię to, nie taką. 

pozdrawiam,

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Gnoom,

Dziękuję za miłe słowa, cieszę się ogromnie, że się podobało :)

I dobre oko! Już poprawiam literówkę :)

Dzięki za wizytę :)

 

 

Mirriel,

Dziękuję :) Serduszko rośnie po takich komentarzach, że ojej. Bardzo lubię krótkie zdania i proste słowa, tak mnie najłatwiej kupić :D Szkoda, że Warszawy było za mało – następnym razem będę to miała na uwadze :)

Dzięki, że wpadłaś :)

 

 

Asylum,

Przejdę od razu do rzeczy. Nie pisałam faktograficznej biografii Sylvii Plath, a potraktowałam jej utwór jako luźną inspirację dla tekstu fantastycznego dziejącego się w Warszawie. Ufam, że czytelnik ma wystarczająco rozumu, by to zauważyć.

 

Ufam, że utwór stanowi całość bez komentarzy autora i nie trzeba go opatrywać "konsekwentnym zaznaczaniem", że wiersz to tylko inspiracja, ani żadnym innym zaznaczaniem w ogóle.

 

Kam, nie posługuj się cytatami

Nie wydaje mi się, żebyś była w pozycji – żeby ktokolwiek był w pozycji – by cokolwiek komukolwiek nakazywać. Nikt nie jest. Autor może wszystko – a czytelnicy mogą to tylko osądzać. Większość czytelników nie miała problemu ze zrozumieniem tego opowiadania, MC się spodobało, więc uważam, że moje intencje zostały prawidłowo przelane na papier.

 

Raczej dziwi mnie, że przychodzisz tu jako dwudziesta z kolei i próbujesz mi nakazywać robienie rzeczy na twoją i wyłącznie twoją modłę. To nie jest problem czytelników tego opowiadania, to jest twój problem.

 

Nie chcę wywoływać burzy, lecz jedynie zauważyć, że Sylwia była inna

Jest to oczywiste, że piszę o fikcyjnej bohaterce, a nie spisuję biografię Sylvii. Wiesz, że ta prawdziwa Sylvia nie żyła w Warszawie? Wiesz, że nikt nie otwierał jej klatki piersiowej na scenie?

 

nieuprawnione jest cytowanie jej w kontekście Twojego opka. Tyle i aż tyle. Gatsby’ego zresztą też.

Autorzy mogą cytować, kogo chcą i ponownie, czytelnicy będą decydować, czy im się to podoba.

 

Nieuprawnione? Jakie prawo zakazuje cytowania czy wspominania innych utworów?

 

Zresztą podobna rzecz była kiedyś w opku u Gekiego, gdy posługiwał się cytatami w innym kontekście. Autor kiedyś swoje i jego myśl swoje, a wykorzystano słowa zgoła inaczej.

Mein Kampf Hitlera cytuje się obecnie jako przykład podejścia do życia, które jest raczej nieakceptowalne społecznie w XXI wieku ;) Biedny Hitler?

 

Otóż tak właśnie działa literatura: jako niekończący się dialog martwych z żywymi. I to jest w niej najpiękniejsze. heart

 

Dziękuję za wizytę i czas poświęcony na pozostawienie komentarza.

Pozdrawiam!

www.facebook.com/mika.modrzynska

Nie chcę „osądzać”, ani Ci czegoś zabraniać. Podzieliłam się czytelniczą refleksją, bo mogą przydarzyć się tacy czytelnicy jak ja i uznałam, że przy tylu pozytywnych komentarzach jeden odmienny nie będzie stanowił kłopotu.

Chciałam tylko wystąpić w obronie Sylwi Plath, tyle i aż tyle.

Otóż tak właśnie działa literatura: jako niekończący się dialog martwych z żywymi.

Hmm, stwierdzenie prawdziwe, choć nie użyłabym słowa martwych, gdyż wiecznie żyją w pamięci obecnych; czyli jest Twoim z nią dialogiem w XXI wieku. Nawet ciekawe, choć nie podzielam.

 

pzd srd i bez urazy.

a

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Cześć, Kam!

 

Trochę przymierzałam się do komentarza, ale już jestem.

Powiem, że zastosowałaś tu sporo fajnych zabiegów, dzięki którym przy minimum środków mamy żywe i ciekawe postaci, interesujący system relacji międzyludzkich i nietuznikową historię. Co prawda nie tego się spodziewałam po cytacie, ale ujęcie jest bardzo Twoje, przez co mamy powiew świeżości, może też inną perspektywę… Ogólnie to dzięki temu chyba coś, co można zapamiętać na trochę dłużej. 

 

Dołączę jednak do grona nieusatysfakcjonowanych zakończeniem. O ile fakt, że bohaterka była nieprzewidywalna nie był tylko ironiczny z jej strony (wiesz, taka przewrotność w przewrotności do kwadratu XD), to wszystko szło tam zbyt po sznurku. I niby na jakimś poziomie daje to satysfakcję, bo publiczność-sępy i te sprawy, ale zgrzyta mi Twoją kreacją Sylvii. 

 

Niemniej powiem, że to będzie jeden z tych tekstów, których długo nie zapomnę. Dzięki za danie mi możliwości lektury, bo trudno mi dostać NFa, tu gdzie stacjonuję. XD

Pozdrawiam

Asylum,

Niepodobieństwo do Sylwi, i niezrozumienie jej sytuacji było jedną z przyczyn, dla których ten tekst naprawdę mocno mnie zabolał i się nie spodobał. Przez nieznajomość tej poetki, jej życia i zastosowania cytatu jako klucza

A widzisz, ja z postacią “z życia” nie skojarzyłem, ale mocno to odebrałem jako zobrazowanie sytuacji, które w życiu realnym zdarzają się często. Gdy odnoszą się do postaci zajmujących się “czymś wielkim” (np. nauką) czasem po latach powie się o syndromie Matyldy. Ale gdy mowa o kobietach żyjących “blok obok” nawet i tyle uwagi nie jest poświęcane…

 

 

kam_mod – jejku, jejku, jak to fajnie, że wstawiłaś tekst w mój dyżur :) Tak jak Morgiana – na portalu bywam rzadko, w zasadzie tylko, żeby wyrobić dyżury.

Czekaj, co?! Ale przeciez… przeciez dopiero co… Zaraz sie dowiem, ze brak czasu Iluzji juz chodzi do szkoly :O

Hahaha, no właśnie :D Mój brak czasu ma na to jeszcze dwa lata (pod koniec lipca skończył 5) :D Więc w sumie już bliżej niż dalej :D

Anyway – do meritum.

 

Bardzo podobał mi się klimat, który stworzyłaś w opowiadaniu. I tak jak nie przepadam za narracją pierwszoosobową i sama też raczej nie stosuję, tak u Ciebie była to bardzo świadomie wybrana forma. I trafiona w dziesiątkę. Dzięki temu o wiele “bardziej” można było poczuć tekst, wkraść się niemal w umysł nieszczęsnego dziennikarza, obserwować jego emocje jak pod mikroskopem.

Właśnie warstwa emocjonalna tekstu, jak już wielu poprzedników wspomniało, jest jego najmocniejszą stroną. Poza tym fajnie zbudowane dialogi oraz milczenie dokładnie tam, gdzie być powinno. No i fenomenalna postać Sylvii.

Może ja z tych bardziej “dramatycznych” jestem, ale końcówka przypadła mi do gustu. Jakoś nie wyobrażam sobie (już po przeczytaniu całości ofkors), że mogłoby tam być cokolwiek innego (nawet jeśli sama twierdzisz, że napisałabyś to inaczej, IMO – nie trzeba, bo jest tak, jak być powinno).

Z oczywistych względów brakowało mi trochę pogłębienia wątku dziecka, bo wspomniałaś o nim na tyle często, że zapada w pamięć, a potem tak naprawdę nie wiadomo w tej kwestii nic więcej. Podobnie relacja z Tadeuszem – też bym chętnie przeczytała ze dwa – trzy zdania, które jakby “dopełniłyby” całości, bo czegoś mi zabrakło.

 

Warsztatowo bez zarzutu, czytało mi się bardzo przyjemnie, chociaż tekst raczej do wesołych nie należy ;) 

 

P.S. Czytałam na wykładach i tak się wciągnęłam, że w ogóle przestałam słyszeć, co mówi babeczka i musiałam się zmuszać, żeby od czasu do czasu skontrolować, czy nie trzeba czasem czegoś zanotować :D

Hej!

Niewiele więcej przychodzi mi do głowy, poza: dobre to.

Wiarygodnie i przejmująco oddałaś Sylvię, jej skoki nastrojów. W tych momentach, gdzie odpływała i wydawała się pusta, miałam ochotę nią potrząsnąć (ale to też dobre oddanie tego, jak widział ją narrator). 

 

Będę też kolejną z tych, którzy nie są zadowoleni z zakończenia. Nie przekonuje mnie niestety, może to moja interpretacja, ale odebrałam bohaterkę jako tą, która jednak umrze w ciszy. Zaskoczy tym, że umarła, choć wszyscy przyszli oglądać jej zmartwychwstanie. 

Trochę zaskoczyła też mnie relacja stażysty z Zielińskim – dobrą chwilę się zastanawiałam, czy czegoś nie przeoczyłam, bo zupełnie się tego nie spodziewałam i było to w sumie też dość nagłe.

 

Pozdrawiam!

Hej, oidrin!

Dzieki za wizyte. Fajnie, ze docenilas zabiegi, bardzo lubie robic sztuczki w pisaniu ;)

Trzeba bylo pisac po swojemu, bo w porownaniu z Plath zostalyby ze mnie tylko okruszki ;) Ta kobieta miala leb jak stodola.

Rozumiem klopot z zakonczeniem. W “Ostatniej” i “Ewie” odebralam te lekcje i nauczylam sie odchodzic cichutko, tu jeszcze tej zdolnosci nie mialam. Mlodosc ;)

Niemniej powiem, że to będzie jeden z tych tekstów, których długo nie zapomnę.

Awwww heart

Dzięki za danie mi możliwości lektury, bo trudno mi dostać NFa, tu gdzie stacjonuję. XD

Absolutnie rozumiem te rozterke i lacze sie w bolu :D

 

 

 

Iluzja!!!

jejku, jejku, jak to fajnie, że wstawiłaś tekst w mój dyżur :)

Jejku, jak fajnie, ze zajrzalas <3

 

Dziekuje ci za tyle milych slow :) I ciesze sie bardzo, ze opowiadanie ci sie podobalo, nawet ta nielubiana pierwszoosobowka <3

Tez zaluje, ze nie domknelam watku dzieci wyrazniej.

 

P.S. Czytałam na wykładach i tak się wciągnęłam, że w ogóle przestałam słyszeć, co mówi babeczka i musiałam się zmuszać, żeby od czasu do czasu skontrolować, czy nie trzeba czasem czegoś zanotować :D

Uslyszec cos takiego to jest spelnienie marzen dla kazdego aspirujacego pisarzyny, dziekuje! <3

 

 

Shanti,

dobre to.

Aww <3

Narrator z pewnoscia podzielal twoja chec potrzasniecia Sylvia ;)

Moze Sylvia miala dosc umierania w ciszy? Niespecjalnie jej sie to sprawdzalo… Zarty na bok, rozumiem. Ale co sie napisalo i wydalo, to juz sie nie odpisze i nie odwyda.

Zaskoczenie relacja stazysty bylo zaplanowane z premedytacja rowna samobojstwu Sylvii ;)

 

Dzieki, ze wpadlas!

www.facebook.com/mika.modrzynska

Hej, ja tak króciutko, bo nie chcę się powtarzać po innych.

Bardzo dobre opowiadanie. Subtelne. Podoba mi się połączenie lekkiego stylu z niekoniecznie lekkim tematem. Doskonale zarysowani bohaterowie, w których najzwyklejsze współczucie umarło, zastąpione próżnością i egoizmem. Aż głupio, że dobrze się czuję, po przeczytaniu tego… 

No i co, tyle. Pozdrawiam! 

Zawsze coś da się poprawić

Hej hej, Kulosławie!

 

Serduszko mi urosło po twoim komentarzu, wypadło na podłogę i dalej rośnie. Okropecznie mi miło heart To dobrze, że się dobrze czujesz po lekturze :D Miło jest być miłym człowiekiem!

 

Dziękuję ci bardzo za wizytę :)

www.facebook.com/mika.modrzynska

Bardzo fajny pomysł na bohaterkę.

Zakończenie może skłaniać do refleksji. Dostrzegam pewną sprawiedliwość dziejową w tym, że publiczność przyszła obcować ze śmiercią, a artystka dała im o wiele bliższy kontakt ze swoją sztuką, niż oczekiwali.

Jeśli to ma być Warszawa lat dziewięćdziesiątych, to czy wtedy już były w Polsce panele? I to rozpowszechnione?

Ale ogólnie czytało się z przyjemnością. Dobrze napisany tekst.

Babska logika rządzi!

Finkli się podoba moje pisanko? Oho, święto :D

 

Dostrzegam pewną sprawiedliwość dziejową w tym, że publiczność przyszła obcować ze śmiercią, a artystka dała im o wiele bliższy kontakt ze swoją sztuką, niż oczekiwali.

:>>>>

No a jak, dostali, czego chcieli :D

 

Panele :o U mnie na wiosce kładli w 2000, a moja wioska raczej nie jest przodownikiem światowych trendów, więc zakładam, że Warszawa mogła nas o parę lat ubiec. Być może.

 

Dziękuję ślicznie za wizytę i komentarz, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że ci się podobało :)

www.facebook.com/mika.modrzynska

Miś przeczytał ‘jednym tchem’, znaczy bez odrywania się. Całość niezwykła.

Każdy na swój sposób łata pustkę w duszy.

k_m, pisz, prosi miś.

Ojeeeeej ❤️❤️

 

Obiecuję, że będę ❤️ Dziękuję!

www.facebook.com/mika.modrzynska

Cześć, Kam!

 

A ja nie czytałem na papierze, więc to mój pierwszy raz z tym opkiem :P

Podziwiam za lekkość pióra, w dodatku w pierwszej osobie i czasie teraźniejszym – to zazwyczaj rodzaj narracji, która męczy, albo przynajmniej trzeba do niej przywyknąć. A tutaj wyszła bardzo naturalnie i lekko.

Podoba mi się bohater i jego relacja z Sylvią. Jest wiele niedopowiedzeń, zawieszonego napięcia. Do tego relacja z Zielińskim przedstawiona krótko, ale bardzo dosadnie.

Bardzo fajny tekst. Dzięki za wrzucenie go tutaj!

 

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Hej, Krokusie! Fajnie, że wpadłeś :)

 

Z tą narracją to jest chyba tak, że trzeba ją dobrać do tekstu – jak będzie źle dopasowana, to wymęczy – a jak jest dobrze dobrana, to tekst płynie sam, a autor musi tylko użyczyć palców.

 

Cieszę się bardzo, że spodobał ci się ten tekst. Dzięki za komentarz! :)

www.facebook.com/mika.modrzynska

O, kurde… nie cierpię narracji pierwszoosobowej, ale ograłaś ją fenomenalnie! I unikając zbędnych ozdobników udało ci się stworzyć naprawdę świetny klimat. Nie wiem do końca czemu, ale kojarzy mi się z amerykańskimi filmami z epoki czarno-białej. To niezwykłe, gdy tak oszczędnymi opisami prowadzisz wyobraźnię czytelnika ku bogatej scenografii.

Sam motyw śmierci i powrotu do życia bardzo mi się podobał, lubię te klimaty i też mi się kiedyś zdarzyło popełnić tekst zbudowany wokół tej kwestii. Choć u ciebie metaforyka tego cyklu pełni największą rolę, a element fantastyczny służy za wykładnię smutnego spostrzeżenia: wewnętrznie potrafimy umierać wielokrotnie i choć nasze ciała żyją dalej, to duch jest martwy.

Trafiło ci się co najmniej kilka świetnych przenośni. Z czego moja ulubiona to ta: “Białe kryształy zapadają się miękko w dywan i szturmują panele.” Niby nic, a cieszy.

Ale, żeby nie było, że tylko chwalę i się zachwycam, to przyznam, że nie rozumiem zakończenia. A dokładniej, motywu, który pchnął Sylvię do zamordowania tych wszystkich ludzi. Rozumiem, że chciała skończyć ze sobą, ale czemu skazywać na śmierć innych? Nawet jeśli to wynik szaleństwa, nadal zastanawia mnie jaka pokręcona logika się za tym kryła.

I to tyle, “zazdraszczam” lekkości stylu, kłaniam się i pozdrawiam.

Ojeeej, jaki miły komentarz! Dziękuję, Nessekantosie, ogromnie mi miło, że opowiadanie ci się spodobało heart Bardzo ciekawe uwagi, szczególnie ta z czarno-białym filmem.

No właśnie – czy ktokolwiek rozumiał Sylvię? Osobiście myślę, że miała już serdecznie dość. Dość wszystkiego. A ludzie zwykle są wkurzający ;) 

www.facebook.com/mika.modrzynska

Trafiłem na tę stronę i pierwsze opowiadanie, które dane mi było przeczytać to “Lady Łazarz”. Powiem jedno – jeśli jest tu więcej tego typu historii, podanych w sposób angażujący czytelnika, z niebanalną historią, zmuszającą do zatrzymania się i przemyślenia – zostanę na dłużej :)

 

Wzruszam ramionami.

– Ładnie umierałaś – komplementuję ją.

Ale mnie to urzekło.

 

Na pewno sprawdzę inne opowiadania!

Witaj na stronie DuD! Cieszę się, że twój pierwszy kontakt z opowiadaniami był satysfakcjonujący :D Na forum świetnych opowiadań jest mnóstwo, na start polecam zajrzenie w piórka.

Dziękuję ci za miłe słowa o Lady Łazarz :)

 

I jakbyś miał jakieś problemy z ogarnianiem portalu – śmiało pisz na pw, wszystko wyjaśnię :)

www.facebook.com/mika.modrzynska

Uniosła wzrok i spojrzała na mnie, jakbyśmy się znali od dawna.

Unosi wzrok i spogląda na mnie, (…).

 

Wychodziłoby na to, że jej kolejna śmierć powinna zdarzyć się za dekadę.

Kompletnie nie rozumiem, czemu bohater zakłada, że może być jedna śmierć na 10 lat. 

 

Opowiadanie w porządku, przypomniał mi się nieśmiertelny Bezimienny z Planescape: Torment. Też mógł dać się zabić kobiecie (chyba w gmachu Czuciowców), bo była ciekawa, jak to jest zabić człowieka. 

 

 

O cię, jedno zdanie w czasie przeszłym :O Ładnie odstawiłam.

 

Bohater usłyszał, że Sylvia umarła gdy miała 10, 20 i 30 lat. Może po dziennikarsku się zagalopował, ale miał solidne podstawy w swojej matematyce.

 

Dzięki za wizytę i miłe słowa, Dawidzie :)

www.facebook.com/mika.modrzynska

Hej kam_mod!

 

Świetnie się czytało, głownie przez twój styl, prosty i miły dla oka ;) Początkowo oczarowałaś mnie tajemniczą sceną, nie mogłam przestać czytać. Potem to trochę spadło, chociaż wciąż było dobrze. Sama fabuła nie zachwyciła (i to znaczy, że nie zachwyciła, nie że była słaba, bo uważam że była dobra), ale możliwe że po prostu wszystkiego nie pojęłam ;)

 

Pierwszy raz umarłam w wieku dziewięciu lat, utopiłam się nad morzem. Wypadek, zdarza się.

Pisze że dziewięciu, potem że dwudziestu jeden ;V Trzeba zaokrąglić? Tylko po co? Nie lepiej podać to okrągłe liczy, skoro to ma znaczenie? Też właśnie nie rozumiem skąd dziennikarz wie że teraz to już na poważnie.

 

No i jeszcze raz, twój styl wymiata!

 

Dziękuję za lekturę!

Hej hej, Gruszel!

 

Dziekuje za tyle milych slow :) 

 

Noo, zamysl byl taki, ze dziennikarz dodaje dwa do dwoch dopiero, gdy slyszy na sali plotke, ktora podaje zaokraglone liczby. Bo czy to 9 czy 11 lat roznicy nie bylo istotne, grunt ze Sylvia nie moglaby zmartwychstac po miesiacu. No, ale to w mojej glowie. Masz racje, ze uwaznemu czytelnikowi to tylko zakreci w wyliczeniach. Wciaz jeszcze sie ucze, jak porzadnie transferowac swoje wizje na jezyk czytelnika i mam nadzieje, ze wychodzi mi to troche lepiej niz cztery lata temu, gdy pisalam to opowiadanie :D

 

Szalenie mi milo, ze styl przypadl ci do gustu :D

 

Dziekuje za wizyte i komentarz! heart

www.facebook.com/mika.modrzynska

Kam, chyba tłumok jakiś ze mnie, albo może i całkiem dupa, bo przeczytałam opowiadanie i nic z niego nie zrozumiałam. Nie wiem kim jest Sylvia i o co chodzi z jej wielokrotnym umieraniem. Przejrzałam komentarze zachwyconych czytelników i w niczym mi to nie pomogło – nadal nie wiem, co miałaś nadzieję opowiedzieć. :(

Opowiadanie czyta się nieźle, ale wykonanie mogłoby być lepsze.

 

Blondynka kładzie się na katafalku i rozpoczyna show. → Fatalnie brzmi, moim zdaniem, nazywanie bohaterki blondynką, podczas gdy ona ma imię i można określić ją na wiele sposobów.

 

– Cisza! – Jego głos prze­ci­na szmer. → Czy jego głos przecina szmer, czy szmer przecina jego głos?

 

– Wra­caj do swo­jej flary, wy­no­cha stąd! → Czy na pewno każe mu wracać do flary? A może miało być: – Wra­caj do swo­jej flamy, wy­no­cha stąd!

 

– Masz jakiś pro­blem do mojej dziew­czy­ny? → Można mieć problem z dziewczyną, ale nie wydaje mi się, by można mieć problem do dziewczyny.

Może: Masz jakąś sprawę do mojej dziewczyny?

 

Sy­lvia pa­ku­je resz­tę ubrań do to­reb­ki i pod­cho­dzi do drzwi. → Czy torebka nie jest zbyt mała, aby pakować do niej ubrania, czy torba nie byłaby do tego lepsza?

 

Wy­cią­gam do niej rękę i po­ma­gam jej wstać. → Czy oba zaimki są konieczne?

 

Kła­dzie­my kawy na stół. → Stawiamy kawy na stole.

Z położonych kubków kawa może się wylać.

 

Blondynka chwyta łyżkę do zupy i wbija ją w kopiec białych kryształów. → Cukier w torebce nie jest kopcem. Gdyby wysypać go z torby na stół, wtedy utworzyłby kopczyk.

 

idę pro­sto do sy­pial­ni, gdzie na ma­te­ra­cu na ziemi sie­dzi Zie­liń­ski. → Rzecz dzieje się w mieszkaniu, więc: …idę pro­sto do sy­pial­ni, gdzie na ma­te­ra­cu, na podłodze, siedzi Zie­liń­ski.

 

Bie­rze ko­lej­ny łyk kawy. → Wypija ko­lej­ny łyk kawy.

Łyków się nie bierze.

 

Od wszyst­kich stron ata­ku­ją mnie ko­ści­ste ło­pat­ki… → Ze wszyst­kich stron ata­ku­ją mnie ko­ści­ste ło­pat­ki

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, nic się nie martw, z tobą wszystko w porządku, to tylko ten weird nie ma sensu ;) W założenie gatunku wpisuje się istnienie rzeczy nadprzyrodzonych, które pozostają niewyjaśnione – a bohaterowie przyjmują je jako część ich świata. Mnie osobiście pomaga to w skupieniu się na bohaterach i ich życiu wewnętrznym (na Sylvię można patrzeć jako po prostu osobę z problemami psychicznymi). No, ale to już moje własne weirdowe rozkminy. Jeśli pamiętasz konkurs organizowany przez Wiktora Orłowskiego i Żongler (włącznie ze zwycięzcą, nagrodzonym na forum brązowym piórkiem), tam też większość opowiadań pozornie nie miała sensu. Ot, taka literacka zabawa.

 

U mnie dochodzi jeszcze ta sprawa, że pisanie fantastyki wychodzi mi raczej licho, z wyjątkiem weirdu – bo właśnie tu mogę skupić się na ludziach i użyć fantastycznej otoczki, by postawić ich w ciekawej sytuacji. No, ale to już inna rozmowa na inny dzień ;)

 

Dziękuję za błędy, poprawione :)

www.facebook.com/mika.modrzynska

Ech, Kam, jednak dupa ze mnie. Dopiero teraz zauważyłam tag, a to wyjaśnia sprawę, przynajmniej w kwestii mojej odporności na podobną twórczość, bo jest to ten jej kącik, w którym powstają teksty wymykające się mojej zdolności pojmowania. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć!

 

Zacne weird fiction. Początek wspaniały, szalony i nieco rozerotyzowany. Show, podczas którego kobieta dosłownie zmartwychwstaj. Do rozmowy w szatni jest super, powóz pędzi jak szalony. Później jakoś zgubiłem się w tekście, nie rozumiem położenia Sylvi i jej bliżej nieokreślonego problemu, nie rozumiem zainteresowania bohatera, który chce tylko napisać artykuł, wchodzi w relacje z dziewczyną, ale nie za bardzo wie jak z ludźmi rozmawiać. Wstawki z kawą, kochanką premiera i warszawiakami robią swoje, ale jak dla mnie tekst mocno siada w nieokreśloność w środkowej części. Nie wiem, co chciałaś tu przekazać (pewnie zwyczajnie nie złapałem)

Im bliżej końca, tym znowu nieco lepiej. Delikatne sugestie, w końcu kawa na ławę, bohaterka chce się zabić, ale nie może, więc tym razem stawia na wybuch. Intrygujące, nawet trochę komiczne a zarazem dramatyczne. Jednym słowem zacny weird, zwłaszcza początek robi tu robotę.

Tu chyba czegoś brakuje:

Blondynka chwyta łyżkę do zupy i wbija ją w białe kryształ.

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Przegryzłem się wreszcie wink

Znakomity styl. Albo masz taki naturalny dar, albo bardzo dużo pracowałaś. Tak, czy owak gratuluję i “zazdraszczam”.

Polubiłem bohaterów – to ważne dla mnie. Zobaczyłem miejsca, poczułem zapachy – to też dla mnie ważne.

Jeszcze raz gratuluję.

Mocno nie mój gatunek. Ale co tam.

Usterki kompletnie pomijalne.

Niepokój – check. Weird – check. Tekst dopracowany, sugestywny i okraszony smaczkami. Płynność najwyższej próby. Finał – o dziwo, może wolałbym, gdyby widzowie bardziej “zasłużyli”. Czyli przedwczesny, ale to kwestia gustu, oczywiście. W tej sytuacji kibicuję ofiarom.

Nie narzekam, bo miło mi się czytało, dziękuję i pozdrawiam :)

A, no i oficjalne gratulacje się należą!

O rety, a co to za wskrzeszanie trupów tutaj :)

 

krar – dzięki za soczysty komentarz! MC też mówił, że napięcie siada w połowie tekstu i obawiam się, że nie udało mi się tej wady ostatecznie wystarczająco dobrze poprawić. Ale cieszę się, że mimo tego czytało się nieźle :)

 

ManeTekelFares – czytać takie komentarze to sama przyjemność! Zrobiłeś mi dzień :) Cieszę się, że warto było trzymać mnie w otwartej zakładce przez pół roku :D

 

varg – ano, weird to specyficzne dziecko, nie na każde kubki smakowe ;) Tłum – byłoby dobrze, gdyby obiektywnie zasłużyli bardziej, ale myślę, że w oczach Sylwii zasłużyli wystarczająco samym swoim istnieniem. Cieszę się bardzo, że miło ci się czytało. I dzięki za gratulacje :D

www.facebook.com/mika.modrzynska

Cieszę się, że warto było trzymać mnie w otwartej zakładce przez pół roku :D

Parę razy w tym czasie windows update zamknął, ale uporczywie otwierałem na nowo.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Po przeczytaniu opowiadania o Coco zaskoczył mnie klimat tego tekstu. Nie spodziewałem się aż takiej zmiany, co w sumie możesz uznać za komplement. Dodam, że ten tekst uważam za lepszy, tamten był nieco zbyt bajkowy. Tutaj jest pogmatwana bohaterka, a raczej obie postaci są dość skomplikowane. Pokazałaś ludzi zaślepionych widowiskiem tak bardzo, że nie wyczuwają zagrożenia. Bohater nie wzbudza sympatii, robi wrażenie cwaniaczka, który próbuje ugrać jak najwięcej. Zacząłem się zastanawiać na ile taka zdolność zmartwychwstania niszczyłaby ludzką psychikę. Dodam też, że tekst napisany bardzo plastycznie, działa na wyobraźnię.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Hej! Ciekawy tekst napisany bardzo ładnym językiem. Klimatyczny, wręcz erotyczny. Niestety troszkę jak dla mnie za dużo pytań, za mało odpowiedzi. Może po prostu nie zrozumiałam tekstu. Początek świetny, zakończenie średnie. Pozdrawiam!

I jeszcze jedna kolejka cudownych czytelników, z zapałem wskrzeszających trupy. Przepraszam, że odpowiadam dopiero teraz.

 

Anet – cieszę się i bardzo dziękuję :)

 

Osvald – ogromnie mi miło, że Lady bardziej ci przypadła do gustu! I fajnie, że dałeś mi jeszcze jedną szansę (i jeszcze fajniej, że jej nie spartaczyłam). Chciałbyś zobaczyć psychikę Sylvii od środka? Ja chyba nie :> Dziękuję za wizytę!

 

avei – bardzo się cieszę, że opowiadanie zaciekawiło. A brak odpowiedzi – rozumiem. Wciąż uczę się, ile kawy wyłożyć na ławę, a ile zachować dla siebie, ku własnej uciesze i torturze czytelnika. Trudno mi znależć złoty środek – ale mam nadzieję, że w kolejnym opowiadaniu będzie lepiej. Dzięki, że wpadłaś!

www.facebook.com/mika.modrzynska

Nowa Fantastyka