- Opowiadanie: dawidiq150 - Koniec świata

Koniec świata

Zapraszam do mojej zwariowanej wizji końca świata :))) 

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Koniec świata

To zaczęło się w piątek, drugiego lipca o pierwszej czternaście w nocy. Po obejrzeniu trzeciej części „Mission Impossible” z genialnym Tomem Cruisem, włączyłem PlayStation 4. Normalnie o tej porze nie gram, ale dwa dni temu kupiłem nowego, świetnego RPGa. Jedną z tych gier, które uzależniają. Posiadacze konsol wiedzą o czym mówię.

Za oknem, nagle zaczął mocno świszczeć wiatr. Wstałem i wyjrzałem na zewnątrz. Kawałek dalej od mojego domu, ciągła się droga oświetlona przez latarnie. Patrzyłem i nie mogłem uwierzyć. Padał gęsty śnieg. Właśnie wtedy spojrzałem na zegarek.

Przyjemne domowe ciepło, powoli zaczęło ustępować chłodowi. Po kilkunastu minutach w moim pokoju zrobiło się tak zimno, że zęby zaczęły mi szczękać, a całe ciało drżeć.

Założyłem dżinsy i flanelową koszulę, następnie powyłączałem wszystko, wskoczyłem do łóżka i przykryłem się kołdrą. Teraz było mi dużo cieplej. Po chwili zasnąłem.

 

&&&

 

W wakacje miałem pełny luz, mogłem rano spać ile tylko chciałem. Przeważnie budziłem się około dziewiątej, potem szedłem na dół do kuchni, gdzie miałem już przygotowane przez mamę śniadanie.

Gdy obudziłem się, na zewnątrz panował mrok. Mój zegarek wskazywał pierwszą siedemnaście. Zrozumiałem, że jest zepsuty, nie mogłem przecież spać trzech minut. Nadal ogarniała mnie senność, a będąc przekonanym, że jest noc zamknąłem oczy. Po chwili znowu zasnąłem.

Kolejny raz tego dnia zbudziłem się ze snu. Teraz wydało mi się dziwne, że nadal trwa noc. Za oknem bowiem było ciemno.

Z przyzwyczajenia podświetliłem tarczę zegarka, by odczytać godzinę, mimo że wiedziałem iż się zepsuł.

Wskazywał pierwszą dziewiętnaście. To było dziwne. Pomyślałem, że może mam jakieś problemy ze snem, i budzę się co parę minut. Po chwili zrozumiałem dlaczego tak się działo. Winne musiały być rozładowane baterie.

Wstałem z łóżka, i włączyłem światło w pokoju. Ruszyłem na parter, który jak ujrzałem był teraz oświetlony. Bardzo dokuczał mi głód, i moim celem była lodówka w kuchni.

Schodząc po schodach, usłyszałem głosy, które należały do moich rodziców i siostry. Siedzieli w salonie. Po chwili ich ujrzałem, byli ubrani w zimowe kurtki.

– Dzień dobry – powiedziałem.

– Dzień dobry – na odpowiedź pokwapiła się tylko mama.

– Która jest godzina?

Tata spojrzał na mnie i oznajmił:

– Nie wiadomo. Z wszystkimi zegarkami dzieje się coś dziwnego. Moim zdaniem powinno być koło dziesiątej w południe.

– To dlaczego jest ciemno?

– Nie mamy pojęcia. Dzieją się przedziwne rzeczy – i zaczął wyliczać. – Popsuły się wszystkie zegarki, w ciągu dnia jest noc, temperatura spadła do minus dwudziestu dwóch stopni w środku lata, radio, telewizor i internet wszystko wysiadło. I jeszcze coś.

– Co? – spytałem bardzo zaciekawiony.

– Zdechł Kulfon.

Zrobiło mi się przykro, bo darzyłem wielką sympatią mojego psa. Faktycznie to, że umarł było tak samo dziwne, jak inne odkryte dzisiaj zjawiska. Nic mu przecież nie dolegało, i miał dopiero trzy i pół roku.

– Szkoda – powiedziałem.

– Ubierz kurtkę – nakazała mi matka.

Zrobiłem to i ponownie usiadłem do stołu, kiedy moja siostra Marzena spytała:

– Co o tym sądzicie? Może jesteśmy w jakimś cholernym reality show. To by wszystko tłumaczyło.

Zastanawialiśmy się nad odpowiedzią, a ja zacząłem jeść przygotowaną dla mnie jajecznicę i popijać herbatą. I wtedy stało się coś bardzo dziwnego. Mimo że znajdowaliśmy się wewnątrz budynku, zawiał zimny wiatr, tak jakby przepuściły go ściany. Stół, przy którym siedzieliśmy, wraz z jedzeniem, zaczął zamieniać się w pył. Po chwili całkiem zniknął.

– Co się dzieje? – krzyknęła matka. A każdy z nas podzielał jej przerażenie.

Nagle wszystko wokoło nas; podłoga, ściany, meble, kawałek po kawałku rozwiewał wiatr. Trwało to nie dłużej niż pół minuty. Gdy się skończyło, staliśmy na łące obrośniętej sięgającą do kolan trawą. Na niebie nie było gwiazd, ani nie świecił księżyc, mimo tego w jakiś dziwny sposób widzieliśmy siebie i otoczenie.

W oddali, po lewej stronie znajdował się las.

Szalała śnieżyca, strasznie marzłem, tak samo jak moi rodzice i siostra. Nagle z tyłu usłyszeliśmy potworny, przerażający ryk. Odwróciliśmy się i naszym oczom ukazał się potwór jak z horroru, który szedł w naszą stronę. Był olbrzymi, mógł mieć dziesięć metrów wysokości. Miał lśniącą czerwoną skórę i człapał na kopytnych nogach. Jego dłonie zakończone były zakrzywionymi pazurami a głowa posiadała czarcie rogi. Na twarzy gościł dziwny do odczytania, ale bardzo ludzki grymas, jakby surowości.

– Na ziemię! – krzyknął ojciec.

Padliśmy na wznak, by ukryć się w trawie. Patrzyłem z przerażeniem, jak bestia zbliża się do nas. Co gorsza nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że wyraźnie nas widzi.

Zbliżył się na odległość kilku metrów i moje spojrzenie spotkało się z jego. Było tak bardzo rozumne i inteligentne, że oprócz wielkiego strachu, poczułem dreszcz fascynacji. Przez kilka sekund patrzyliśmy sobie w oczy po czym stracił mną zainteresowanie i przeniósł swój wzrok na moją siostrę a potem na rodziców.

Całe zdarzenie nie trwało dłużej niż pół minuty. Potem potwór nas minął i ruszył dalej w tylko sobie znanym celu.

 

&&&

 

Zszokowani wstaliśmy z ziemi i zaczęliśmy się rozglądać, czy nie grozi nam jakieś inne niebezpieczeństwo.

– Teraz już nic mnie nie zdziwi – powiedziała moja siostra i to stwierdzenie miało w sobie wielką mądrość, myślałem dokładnie tak samo.

– Patrzcie na to – powiedziała matka wskazując palcem na niebo.

W górze ujrzeliśmy świecący punkt, leciał on nad nami, by potem rozbić się, bądź wylądować w trudnej do oszacowania od nas odległości.

Z braku lepszych pomysłów zdecydowaliśmy się ruszyć w tamtą stronę.

Zimno było tak przenikliwe, że odczuwałem silny fizyczny ból. Jeszcze nigdy tak nie marzłem. Nagle, po kilku minutach marszu, spotkaliśmy znajomych z osiedla. Panią Magdę Kracek i jej czternastoletnią córkę Zosię.

Po przywitaniu się. Zaczęliśmy rozmawiać o tym, co nam się przytrafiło.

– A gdzie jest mąż? – spytałem panią Magdę.

Ta powiedziała z satysfakcją:

– Tego skurwysyna zabił jakiś ogromny potwór. Najpierw oderwał mu ręce a potem pożarł.

Rozumieliśmy jej reakcję, gdyż wiedzieliśmy, że był to bardzo zły człowiek, nadużywający alkoholu, który maltretował swoją żonę i córkę.

Teraz szliśmy w szóstkę, zmierzając do obiektu, który już widoczny, znajdował się jakieś pół kilometra dalej.

Po chwili spotkaliśmy innych ludzi, podobnie jak się stało z mężem pani Magdy, niektórzy zostali w bardzo brutalny sposób unicestwieni.

W końcu dotarliśmy do miejsca, gdzie znajdowała się liczna grupa ludzi. Zgromadzeni byli wokoło wysokiego, na jakieś trzy metry obiektu. Był on w kształcie graniastosłupa, o podstawie kilkunastokąta, obszernego na tyle, że wszyscy zgromadzeni mogliby się w nim bez problemu zmieścić.

Ci co się znali, przywitali się ze sobą i zaczęto dyskutować o przedziwnych rzeczach, jakie się działy przez ostatnie kilkanaście godzin.

Minęło jakieś pół godziny, w tym czasie doszło jeszcze parę osób. Gdy nagle, niespodziewanie każda ze ścian otwarła się niczym brama. Ze środka trysnęło białe światło. Lecz to nie było wszystko. Z wewnątrz zagadkowego obiektu, wypłynęła jakaś pozytywna energia, która sprawiła, że poczułem wielką chęć, by tam wejść. Ta energia miała w sobie jakąś obietnicę dobrego zakończenia tej całej przygody. Inni musieli odczuwać tak samo, gdyż wszyscy zaczęli wchodzić do środka.

Chwilę później, obiekt, jakby był sterowany przez jakąś inteligencję, na powrót pozamykał wszystkie wejścia.

Wewnątrz nie było nic, oprócz symetrycznie rozstawionych kolumn. Tajemniczy graniastosłup zaczął się unosić. Wiedzieliśmy o tym, ale nie dlatego, że to odczuliśmy, po prostu od środka ściany, podłoga i sufit były przeźroczyste. Ziemia w błyskawicznym tempie oddalała się, by po kilkunastu sekundach stać się małą kropką, a potem całkiem zniknąć.

Od kolumn biło trochę ciepła. Rodzice nakazali dzieciom by się do nich zbliżyły.

Ta zagadkowa podróż trwała na tyle długo, że niektórzy zasnęli. Ja jednak czuwałem.

Byłem świadkiem, jak ten dziwny wehikuł zbliżał się do planety, która miała być naszym nowym domem. Chciało mi się bardzo spać, ale wytrzymałem jeszcze tę parę chwil.

Wylądowaliśmy. Ludzie zaczęli się nawzajem budzić. Ściany otwarły się, a ja jako pierwszy z podróżujących postawiłem stopę na nowym lądzie.

Słońce świeciło na bezchmurnym niebie, i było tu przyjemnie ciepło. Wiał lekki wiatr niosący zapach rosnących tu gdzieniegdzie kwiatów, których odmiany nie znałem.

Zamiast trawy, było tu coś szarego przypominającego gąbkę. Przy każdym kroku z licznych dziurek wydostawały się małe świecące muszki, które na powrót szukały swojego schronienia, w porowatej powłoce, po której przyszło mi stąpać.

Po mojej prawej stronie, w odległości jakichś trzystu metrów, znajdował się dziwny las. Tworzyły go wysokie jedynie na półtora metra drzewa, których gałęzie wyrastały na dwóch trzecich ich wysokości, natomiast pień ciągnął się wyżej, rozdwajał, i tworząc liczne półkola łączył się z innymi drzewami.

Natomiast po lewej stronie, daleko, wydawało mi się, że widzę ludzką osadę. Inni myśleli tak samo, i cała nasza grupa ruszyła w tamtą stronę.

Po chwili marszu, doszliśmy do średniej wielkości polany, zobaczyłem wydrążone w gąbczastej powierzchni dziury, do których chowały się zwierzaki przypominające gigantyczne chomiki. Były na tyle duże, że wydawało się, iż nie zmieszczą się w swoich norkach. A jednak spłoszone wydłużały się zmniejszając o połowę swoją objętość.

W nowym świecie, co rusz natrafialiśmy na jakieś ciekawe organizmy, rośliny i zjawiska.

Gdy podążaliśmy w stronę osady, daleko w powietrzu ujrzałem obiekt, który się do nas zbliżał. Kiedy był w odległości kilkudziesięciu metrów, zrozumiałem, że to wielki powietrzny statek. Miał kształt prostokąta, i był zdolny pomieścić nas wszystkich. Jego napędem nie był żaden silnik, lecz dwadzieścia dwa (jak potem policzyłem) ogromne ptaki, wyglądające jak baśniowe smoki.

Na pokładzie było trzech mężczyzn, którzy przy pomocy lin sterowali ptakami. Gdy wylądowali, jeden krzyknął w jakimś obcym języku, który o dziwo rozumiałem.

– Witajcie! Zapraszamy na pokład!

Wchodząc do wehikułu, od razu wywiązały się rozmowy. Wszyscy byli ciekawi wielu rzeczy. Tak więc, co chwila ktoś rzucał pytanie, a reszta przysłuchiwała się odpowiedziom.

Patrzyłem z wysokości kilkudziesięciu metrów na okolicę. W pewnym momencie zrozumiałem tak samo jak inni, dlaczego po nas przylecieli. Dolinę przecinała szeroka rwąca rzeka, przez którą na pewno nie dalibyśmy rady się przeprawić.

Tu kończę moją historię. Dodam jeszcze, że świat, w którym teraz przyszło mi żyć, jest niezwykle różnorodny i fascynujący. Bardzo różni się, ale w wielu sprawach działa na takich samych zasadach, jak na Ziemi. Jednak dlaczego ten świat jest lepszy? Otóż nie ma tu morderców, złodziei, zboczeńców, wszyscy są dobrzy, kochają swoich bliźnich i troszczą się o nich. Myślę sobie, że zawsze jak coś się kończy, zaczyna się coś nowego.

Koniec

Komentarze

Ciekawe, coraz lepiej piszesz, nie mam dużo uwag, robić łapankę? W kilku miejscach szwankuje interpunkcja.

 

Piesek [*]

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

GreasySmooth

 

Nie rób łapanki i tak dużo zrobiłeś, że przeczytałeś tekst i dałeś komentarz :)

 

Dzięki!

Pozdrawiam :)

Jestem niepełnosprawny...

No więc tak…

Treść jest ciekawa, miałeś dosyć oryginalny pomysł. Choć z początku wydawało mi się, że wszystko jest jakieś wtórne, udało ci się wyprowadzić mnie z błędu i ostatecznie świetnie się bawiłem. Jedynym poważnym minusem jest dla mnie interpunkcja. Wiele przecinków wprowadzone jest w zupełnie niepotrzebnych miejscach, przez co czasami wybijałem się z rytmu. Pod względem treści jednak, oprócz mało angażującego rozpoczęcia, wszystko jest bardzo dobre.

Pozdrawiam.

Joker246

 

Dzięki!!! Dzisiaj postanawiam sobie, że poczytam o zasadach interpunkcji.

 

PS.

Zazdroszczę ci, że jesteś w tak młodym wieku. Ja te lata straciłem przez chorobę.

 

Pozdr.

 

 

Jestem niepełnosprawny...

Cześć!

 

Masz bardzo ciekawe pomysły na opowiadania. Choć tekst dotyczy porwania przez kosmitów, to jednak nie jest to typowa historia. Nie wiem, czy to było zamierzone, ale postaci zachowują się niezwykle spokojnie, biorąc pod uwagę to, co ich spotyka. W trakcie lektury zastanawiałam się więc, czy to wszystko nie będzie jednak snem głównego bohatera. Mankamentów technicznych masz tu niestety sporo.

Będę szczery, trochę zaczerpnąłem pomysł z książki Koontza “Apokalipsa”. I nie jest to porwanie przez kosmitów, tylko taka wizja, gdzie siła wyższa kończy egzystencje ludzi na Ziemi.

 

Na pewno są mankamenty i techniczne i natury logicznej (trafna uwaga z tym zbyt spokojnym zachowaniem bohaterów) ale właśnie uważałem, że ta wizja będzie fajna.

 

Dzięki, dzięki, dzięki Alicella, że czytasz moje teksty spróbuję zrewanżować się tym samym :) (bo pamiętam, że twoje opowiadania są dobre i mi się podobały)

 

Serdeczne pozdrowienia!!! :)

Jestem niepełnosprawny...

Bajka. Może być dla trochę starszych dzieci.

Nie zabijamy piesków nigdy (Krokus)

Miś pozdrawia

Ciekawy pomysł na historię, że nawet zegarki stanęły a słońce przestało świecić. Tworzysz coraz lepiej, a jednocześnie popracowałbym nad emocjami w tekście. Nie mniej widzę progres, a przede wszystkim to, że czerpiesz z pisania dużo frajdy, a to najważniejsze. Pozdrawiam!

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Cześć Sagitt !!!

 

Bardzo mi miło! Cieszę się, że pomysły się spodobały. Naprawdę świetnie się czuję z tym, że wszyscy tu tworzymy grono niezwykłych pasjonatów. Pisanie opowiadań jest uważam bardzo oryginalnym zajęciem.

 

Serdecznie pozdrawiam również.

 

 

Jestem niepełnosprawny...

Hej dawidiq150 :)

Przyjemna lektura, ciekawy pomysł :)

Może zastanów się nad reakcją bohaterów. Rzeczywiście są zbyt spokojni, można by to wytłumaczyć tą tajemniczą energią. Wtedy całość byłaby bardziej wiarygodna.

 

Z wewnątrz zagadkowego obiektu, wypłynęła jakaś pozytywna energia, która sprawiła, że poczułem wielką chęć, by tam wejść. Ta energia miała w sobie jakąś obietnicę dobrego zakończenia tej całej przygody. Inni musieli odczuwać tak samo, gdyż wszyscy zaczęli wchodzić do środka.

 

Całość czytało się szybko i przyjemnie. Choć brakuje kilku odpowiedzi: dlaczego? Jak? Kim jesteście?

Pozdrawiam :)

 

Dzięki Ramshiri

 

Dobry pomysł :) Nie pomyślałem o tym. Faktycznie byłoby lepiej. Ale nie będę zmieniał może kiedyś na razie pisze inne opowiadanie…

 

Dziękuję za przeczytanie i komentarz!!

Jestem niepełnosprawny...

Fajna historia, niezwykła. Mankamentów technicznych nieco jest, ale nie ma co się za bardzo czepiać.

 

Troszkę urwana fabuła, to mnie nieco rozczarowało, przydałoby się rozbudować tę historię – może porwać siostrę przez smoka, czy coś… ;)

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Dzięki BasementKey !!!

 

Będzie coraz lepiej a w końcu się UDA! :))) UDA się… Mam! Nadzieję! :)))

 

Naprawdę jestem wdzięczny, że czytasz i komentujesz moje teksty. Dzięki.

Jestem niepełnosprawny...

Już sięm udało wink Jest bardzo dobrze.

 

Trzymaj się w zdrowiu, Dawidiqu!

Che mi sento di morir

Mimo usterek czytało się całkiem nieźle i tylko żałuję, że nie dowiedziałam się, jak wyglądało nowe życie ludzi zabranych na inną planetę. Szkoda, Dawidzie, że tak nagle uciąłeś tę historię.

 

cią­gła się droga oświe­tlo­na przez la­tar­nie. → …cią­gnęła się droga oświe­tlo­na przez la­tar­nie.

 

na od­po­wiedź po­kwa­pi­ła się tylko mama. → …na od­po­wiedź zdobyła się tylko mama.

Za SJP PWN: pokwapić się «zrobić coś szybko, z ochotą»

 

Moim zda­niem po­win­no być koło dzie­sią­tej w po­łu­dnie. → Koło dziesiątej to jeszcze grubo przedpołudniem.

Proponuję: Moim zda­niem po­win­no być koło dzie­sią­tej przed południem.

 

Ubierz kurt­kę – na­ka­za­ła mi matka. → W co miałby ubrać kurtkę?

A miałam nadzieję, że już zapamiętałeś, że odzieży się nie ubiera. :(

Winno być: Włóż kurt­kę – na­ka­za­ła mi matka.

 

 Nagle wszyst­ko wo­ko­ło nas; pod­ło­ga… → Zamiast średnika powinien być dwukropek.

 

sta­li­śmy na łące ob­ro­śnię­tej się­ga­ją­cą do kolan trawą. → …sta­li­śmy na łące poro­śnię­tej/ pokrytej się­ga­ją­cą do kolan trawą.

 

po­wie­dzia­ła matka wska­zu­jąc pal­cem na niebo. → …po­wie­dzia­ła matka, wska­zu­jąc pal­cem niebo.

 

Po przy­wi­ta­niu się. Za­czę­li­śmy roz­ma­wiać→ Po przy­wi­ta­niu się za­czę­li­śmy roz­ma­wiać

 

Po chwi­li spo­tka­li­śmy in­nych ludzi, po­dob­nie jak się stało z mężem pani Magdy, nie­któ­rzy zo­sta­li w bar­dzo bru­tal­ny spo­sób uni­ce­stwie­ni. → To chyba nie jest ostateczna postać zdania, bo nie wydaje mi się, że mogli spotkać ludzi, którzy zostali unicestwieni.

 

Wcho­dząc do we­hi­ku­łu, od razu wy­wią­za­ły się roz­mo­wy. → Ze zdania wynika, że do wehikułu wchodziły wywiązujące się rozmowy.

Proponuję: Wcho­dząc do we­hi­ku­łu, ludzie od razu nawiązywali rozmowy.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej regulatorzy !!! :)

 

Nie wierzę, że taka ocena :))) Fajowo.

 

Pozdrawiam!!!

Jestem niepełnosprawny...

Dawidzie, czyżbyś tracił wiarę? ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka