Możliwe, że zsabotażowałam [poprawnie: zsabotowałam] swój utwór nie wiedząc, że jest to jakieś nawiązanie do Lady Makbet (bo o to chodzi, prawda?).
Sabotaż to trochę mocne słowo, ale tak – moim zdaniem, posłużyłaś się chybioną metaforą. Najlepszym się zdarza. Istotnie, ważną postacią w Makbecie była lady Makbet, która zabiła króla Duncana i bodaj jeszcze parę osób, i oszalała. Zwidywało jej się ustawicznie, że ma niedomytą krew na rękach. Trochę się to wszyło w kulturę europejską.
Krew na rękach – chodzi mi o utratę czystości, niewinności. Krew brudzi.
Jak wyżej: właściwą konotacją symboliczną krwi na rękach, przynajmniej w kulturze europejskiej, jest dokonana przez okrwawionego przemoc fizyczna, najczęściej morderstwo. Jest to nawet starsze od Szekspira – przypomnij sobie, czemu Piłat umywał ręce po wydaniu wyroku. Symbol utraty czystości, niewinności? Może ta krew miała być na prześcieradle? Nie możemy słowom i obrazom dowolnie nadawać znaczeń, bo jakże nas nieszczęsny odbiorca zrozumie?
Kiełki pod butami to piękno, które niszczy mężczyzna
Kiełki – jak wspomniałem – z początku przywodzą na myśl głównie składnik sałatki, po chwili namysłu może coś kiełkującego, ale dlaczego piękno? Ty masz dane wyobrażenie przed oczami, ale trudno liczyć na to, że skojarzenie samo przyjdzie do czytelnika.
Oczy są zielone, bohaterka oddaje je, żeby naprawić to, co zniszczył mężczyzna.
Ja przecież nie wiem, że oczy są zielone. A gdyby nawet? Czy wszystko, co zielone, można poświęcać za inne zielone? W jaki sposób oczy miałyby komuś przyjść na myśl jako ekwiwalent kiełków? I wreszcie – jak już pisałem – w mojej przynajmniej opinii doprowadzenie się do trwałego kalectwa (ślepoty) wykracza poza zwykłą miarę poświęcenia, nie nadając się z tego powodu na ogólną jego metaforę. Nawet gdy król Edyp (czytałaś?) wyłupuje sobie oczy, współczesnemu czytelnikowi ta jego reakcja wydaje się przesadna i niezrozumiała, a przecież tam była dużo lepiej umocowana w kontekście.
Miejsce dla takich jak my – nie jest to psychiatryk ani szkoła, ani nic z tych rzeczy.
Nie nalegam, napomknąłem tylko, jakie mogę mieć luźne skojarzenia.
Ach, ta interpunkcja. Chyba jestem po prostu za młoda i za głupia, żeby się nią przejmować.
Młodość nie jest tutaj usprawiedliwieniem; skoro piszesz, pisz poprawnie. Boleśnie niskie (chyba przecież bez powodu) masz też mniemanie o swojej inteligencji, skoro sądzisz, że nie zdołasz opanować podstawowych zasad interpunkcji, których zazwyczaj nauczają w połowie podstawówki. Prawdopodobnie miałaś na myśli raczej to, że nie rozumiesz, dlaczego warto się nią przejmować – ale przecież to także nie kwestia głupoty, tylko nietrafienia dotychczas na nikogo, kto by Ci to odpowiednio objaśnił. Otóż pokazałem Ci już, nawet w tak krótkim i przesyconym metaforami tekście, miejsce, w którym poprawna interpunkcja bardzo pomogłaby czytelnikowi w zrozumieniu właściwego sensu zdania dzięki odpowiedniemu wyodrębnieniu części składowych. Zobacz ponadto, jak interpunkcja potrafi wpłynąć na nastrój tekstu, udzielający się przecież odbiorcy (na przykładzie z Czechowicza):
wersja minimalistycznie poprawna
Monotonnie koń głowę unosi,
grzywa spływa raz po raz rytmem.
Koła, koła.
Zioła.
Wietrze popielny, czyś po to wiał,
by imię moje zetrzeć ze skał?
wersja refleksyjna
Monotonnie – koń głowę unosi;
grzywa spływa, raz po raz, rytmem.
Koła… koła…
zioła…
Wietrze popielny? Czyś po to wiał,
by imię moje zetrzeć ze skał?
wersja afektowana (nie polecam)
Monotonnie koń głowę unosi –
grzywa spływa raz po raz rytmem.
Koła! Koła!!
Zioła!…
Wietrze popielny! Czyś po to wiał?
By imię (moje!) zetrzeć ze skał?!
Zwróć przy okazji uwagę na konieczność zamknięcia po rytmem zdania, nie stoją za tym żadne wymogi formalne, lecz w przeciwnym razie czytelnik mógłby odnieść wrażenie, że grzywa spływa rytmem koła, co nie miałoby sensu.
Dla nawiązania wstępnej znajomości z interpunkcją polecam tutejszy poradnik https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842850. I czytać, czytać porządną literaturę, zwracać uwagę, wzorce powinny się wytworzyć.
Zchlebia [poprawnie: schlebia] mi to, że ludzie faktycznie interpretują moje wiersze.
Chwileczkę, nie ma to nic wspólnego z pochlebstwem. Takie miejsce, że w miarę możliwości staramy się nawzajem uczyć i motywować. Na krótką metę to pewnie dla wielu nawet mniej przyjemne, za to w dalszej perspektywie nieźle wpływa na rozwój literacki.