- Opowiadanie: Zielonka - Piezoelektryczny Ratunek

Piezoelektryczny Ratunek

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Piezoelektryczny Ratunek

 Ko­lej­ny haust po­wie­trza. Żół­to­brą­zo­we li­ście prze­cho­dzą w płat­ki śnie­gu sma­ga­jąc po ciele ubra­nym je­dy­nie w nie­bie­ski kom­bi­ne­zon. Jest burza. Przy­naj­mniej taki na­strój przy­ję­ło mia­sto. Pory roku na­le­żą już od dawna do prze­żyt­ków, ale miej­skie SI – De­me­tra9 – z ja­kie­goś bli­żej nie­zna­ne­go po­wo­du wy­two­rzy­ła sen­ty­ment do pra­daw­nych cy­klów błę­kit­nej pla­ne­ty, obec­nie zwa­nej Ru­bi­nem. Ruda mknie na po­ży­czo­nej parze wro­tek śli­ski­mi alej­ka­mi z prze­sta­rza­łe­go as­fal­tu przez naj­star­szą część mia­sta. Wrot­ki są ja­skra­wo­ró­żo­we, wręcz neo­no­we, jadąc na nich zo­sta­wia za sobą elek­trycz­ny błysk, ni­czym te, które ma­lu­je burza na nie­bie. Wy­dru­ko­wa­no je na dawno za­po­mnia­nej dru­kar­ce 3D, i ręcz­nie do­da­no napis w nie­uży­wa­nym już an­giel­skim: "Im­mor­tal Speed, Im­mor­tal Joy". Do­stęp do ta­kich skar­bów z daw­nych wie­ków za­pew­nia jej po­sa­da Na­czel­nej Ar­chi­wist­ki oraz Ba­dacz­ki Kap­suł Czasu. Naj­bar­dziej in­te­re­so­wa­ły ją róż­no­rod­ne formy za­pi­su, w tym ulu­bio­ne in­ka­skie kipu.

W Ru­brum takie sza­leń­stwo, jakie ogar­nę­ło dzi­siaj Rudą jest moż­li­we tylko w Sta­rym Mie­ście z po­wo­du wła­śnie as­fal­to­wych chod­ni­ków. Ko­bie­ta zdję­ła nawet z twa­rzy maskę Kon­tak­tu, wy­ma­ga­ną w miej­scach pu­blicz­nych. Jak głosi jedno z pierw­szych zdań prze­ka­zy­wa­nych przez Sieć: "Wśród ob­cych nigdy nie po­ka­zuj swo­jej praw­dzi­wej twa­rzy". Nie wy­pa­da wpa­try­wać się w ob­li­cze dru­gie­go. Au­to­chto­ni mało kiedy na­wią­zu­ją fi­zycz­ne re­la­cje, tak jak i bar­dzo rzad­ko spo­glą­da­ją w niebo. Słoń­ce i gwiaz­dy są za da­le­ko, przez więk­szość dnia i nocy skry­te przez czer­wo­na­we chmu­ry, albo ste­ro­wa­ne przez De­me­trę9 Ekra­ny Po­go­do­we na­da­ją­ce wszyst­kie­mu efekt Won­der­land. Je­dy­ne, co przy­cią­ga uwagę, to kwar­co­drzew­nie, dla kon­tra­stu z czer­wie­nią oto­cze­nia zło­to­brą­zo­we, gdzie­nie­gdzie pul­su­ją­ce bły­skiem zie­lo­nej iskry. Pod­czas za­ciem­nie­nia wy­da­je się, że roz­kwi­ta­ją bia­ły­mi cęt­ko­wa­ny­mi punk­ta­mi, które na­stęp­nie uwal­nia­ją się z wnętrz ży­wych krysz­ta­łów i ula­tu­ją w nie­prze­nik­nio­ną ciem­ność.

„W każ­dym razie już dawno się tak do­brze nie ba­wi­łam." – po­my­śla­ła Ruda. Wła­śnie skoń­czy­ła prze­jażdż­kę i ob­ser­wu­je, co­dzien­nie od dwóch mie­się­cy, płyn­ny język mia­sta. Już w su­chym kom­bi­ne­zo­nie – model CCSJ+ z opcją su­sze­nia ca­łe­go ciała, plus do­dat­ko­we funk­cje do wy­bra­nia zgod­nie z naj­now­szym ka­ta­lo­giem – ko­bie­ta za­ło­ży­ła na po­wrót maskę Kon­tak­tu, sta­tus Życz­li­wość. Tuż przed zmierz­chem za­uwa­ży­ła, że coś się zmie­ni­ło. Wła­ści­wie nie było to nagłe od­kry­cie, a ra­czej coś, co czuła już od ja­kie­goś czasu. Nie cho­dzi­ło wy­łącz­nie o "zmia­nę pory roku", czy ko­niec burzy. Bra­ko­wa­ło cze­goś w po­wie­trzu. Po przej­ściu kilku prze­cznic, mniej przy­ja­znych dziel­nic, ciem­niej­szych za­uł­ków, Ruda już wie­dzia­ła. Mia­sto pu­sto­sza­ło.

„Wła­ści­wie nie mam na co na­rze­kać” – po­my­śla­ła spo­glą­da­jąc me­lan­cho­lij­nie na po­żo­gę za­mknię­tą w szy­bach okien. Jesz­cze tro­chę, a wy­glą­da na to, że za­cho­dzą­ce słoń­ce je stopi.

– Jaką za­dzi­wia­ją­cą moc ma cza­sa­mi ilu­zja – po­wie­dzia­ła na wpół do sie­bie.

Obraz za­cho­dzą­ce­go słoń­ca wy­ge­ne­ro­wa­ny przez De­me­trę9 uj­rza­ła pa­trząc ocza­mi prze­cho­dzą­ce­go męż­czy­zny. Przez dłuż­szą chwi­lę roz­ko­szo­wa­ła się wi­do­kiem "ogni­ste­go'' mia­sta. Jego oczy były by­stre. Mo­gła­by przy­siąc, że spe­cjal­nie uka­zu­je jej jak naj­lep­sze uję­cia.

Pokaz gwał­tow­nie się za­koń­czył. Nie­spo­dzie­wa­nie dla niej męż­czy­zna "wy­rzu­cił" ją poza obręb swo­je­go umy­słu. Przez mo­ment stała w zu­peł­nej ciem­no­ści. Zwy­kle, kiedy "po­ży­cza­ła" oczy, mało kto, jeśli w ogóle, to za­uwa­żał. Szcze­rze mó­wiąc, ten był pierw­szym, który sa­mo­dziel­nie się jej po­zbył. Mimo tego, oraz po­mi­mo roz­pę­dzo­nych wro­tek, ko­bie­cie udało się za­cho­wać po­zo­ry, że nic tak na­praw­dę nie za­szło.

– Dobry wie­czór! – krzyk­nę­ła bar­dziej de­spe­rac­ko, niż za­mie­rza­ła, w kie­run­ku, w któ­rym, jak przy­pusz­cza­ła, znaj­do­wał się prze­cho­dzień. Gdzieś z nie­da­le­kiej ciem­no­ści ktoś od­po­wie­dział:

– Nie­źle wy­ha­mo­wa­łaś. – Głos męż­czy­zny, osa­mot­nio­ny przez brak in­nych fi­zycz­nych oznak, które chwi­lo­wo nie mogły do­trzeć do Rudej, był sta­now­czo bez­ce­re­mo­nial­ny.

– To się na­zy­wa mówić "bez ce­re­gie­li" – cią­gnął "dia­log" wła­ści­ciel głosu – albo "bez cer­to­le­nia". Nie­złe wrot­ki. Wię­cej niż retro. Nie są­dzi­łem, że ich eg­zem­pla­rze są jesz­cze w uży­ciu.

– Nie są­dzi­łam, że w Ru­brum jest nowy te­le­pa­ta.

– Nie te­le­pa­ta – stwier­dził ta­jem­ni­czy męż­czy­zna – je­stem tylko ar­ty­stą. – Nie mia­łem po­ję­cia, że na świe­cie są jesz­cze nie­wi­do­mi. – dodał po chwi­li.

Ruda wo­la­ła na to nie od­po­wia­dać. Za­pew­ne i tak wy­czy­tał sporo z jej ak­tu­al­nych prze­my­śleń. Na szczę­ście wspo­mnie­nia po­tra­fi­ła cał­kiem nie­źle ma­sko­wać. Poza tym nie miała ocho­ty opo­wia­dać o swo­jej śle­po­cie od dzie­sią­te­go roku życia, i o „darze”, który cał­ko­wi­cie blo­ko­wał moż­li­wość po­wro­tu do zdro­wia. Po­cie­sza­ła się tylko tym, że widzi świat z ta­kich per­spek­tyw, któ­rych nie po­wsty­dzi­ła­by się sama De­me­tra9.

Rze­czy­wi­stość wokół Rudej znów po­ja­śnia­ła. Przez cały czas trwa­nia roz­mo­wy jej umysł go­rącz­ko­wo szu­kał no­we­go źró­dła Spoj­rze­nia. W końcu zli­to­wał się nad nią zna­jo­my synte–kot, który usiadł nie­da­le­ko, od nie­chce­nia czysz­cząc łapę. Ko­bie­ta ode­tchnę­ła z ulgą. Syn­te­tycz­ny, czy nie, Fontu Pur sta­no­wił, przy­naj­mniej chwi­lo­wo, re­al­ną prze­wa­gę w kon­tak­cie z obcym hu­ma­no­idem. Byli na te­re­nie mia­sta, cho­ciaż sami. Po­zor­nie roz­ognio­ne szyby okien za­pew­ne skry­wa­ły miesz­kań­ców.

– Wy­jąt­ko­wo nie masz racji. Zwy­kle o tej porze te domy stoją puste – po­wie­dział męż­czy­zna szcze­rząc się przy tym ra­do­śnie.

Synte–kot nawet nie mru­gnął. Ruda wie­dzia­ła już, że, te­le­pa­ta, czy nie, mówi praw­dę. Oglą­da­jąc świat "ocza­mi" synte–ida miała do­stęp nie tyle do wzro­ku, co do Sieci, i wła­śnie teraz to skru­pu­lat­nie wy­ko­rzy­sty­wa­ła. Wszyst­kie synte–idal­ne osoby są "pod­łą­czo­ne" do Sieci na stałe, w od­róż­nie­niu od ewo­lu­ują­cych na­tu­ral­nie. Ci ostat­ni nie czują się jed­nak po­szko­do­wa­ni. Można by rzec, że widzą świat w jego od­mien­nym aspek­cie. Dla osób ta­kich, jak Ruda, sta­no­wi to wręcz wy­ba­wie­nie, moż­li­wość do­wol­nej ma­ni­pu­la­cji za­kre­sem mo­dal­no­ści, jaka aku­rat jest przy­dat­na. Się­ga­jąc umy­słem pierw­szy raz do Sieci miała wręcz po­czu­cie przy­pły­wu mocy, jak choć­by przy "po­ży­cza­niu".

Teraz jed­nak od­czu­wa­ła coraz bar­dziej przy­pływ wzbie­ra­ją­cej iry­ta­cji. Sieć mil­cza­ła – za­pew­ne awa­ria – zaś Fontu był zbyt za­ję­ty czysz­cze­niem łapy, i zda­wa­ło się, że nic in­ne­go nie jest w sta­nie go za­in­te­re­so­wać.

– Ar­ty­sta, czy te­le­pa­ta, w obu przy­pad­kach nie­re­je­stro­wa­ny. Jako przed­sta­wi­ciel­ka władz pro­szę o wy­da­nie Da­nych. Pań­ska god­ność?

– Słu­cham? – Męż­czy­zna wy­trzesz­czył oczy w nie uda­wa­nym za­sko­cze­niu. Zda­wał sobie spra­wę, kim jest Ruda, ale nie są­dził, że od­wa­ży się na coś ta­kie­go.

Jego oczy są ko­lo­ru piw­ne­go, jak zdą­ży­ła za­uwa­żyć Ruda. Dwie plam­ki zie­le­ni w pra­wym. Oprócz tego: sto i sie­dem­dzie­siąt sześć cen­ty­me­trów wzro­stu, sie­dem­dzie­siąt osiem ki­lo­gra­mów i dwie­ście osiem­dzie­siąt pięć gra­mów żywej wagi, kolor wło­sów sza­tyn, dla prze­cięt­ne­go oka żad­nych zna­ków szcze­gól­nych. Dla spe­cja­list­ki, ta­kiej jak ona: ma­sko­wa­nie nie­stan­dar­do­we typu omega plus, z trze­ma krzy­żu­ją­cy­mi się li­nia­mi po nie­na­pra­wio­nym uszko­dze­niu sprzed dwóch go­dzin. Żad­ne­go sys­te­mu re­je­stra­cji, ni­cze­go, o co mo­gło­by sta­no­wić punkt za­cze­pie­nia. Za­wsze mógł­by po­wie­dzieć, że to zwy­kłe ubra­nie, i w każ­dej chwi­li znik­nąć. Naj­bar­dziej in­te­re­su­ją­ca wy­da­wa­ła się Rudej jego twarz. Znała ją aż za do­brze. Na­le­ża­ła do Nie­spiesz­ne­go Ja­cen­ta, za­gi­nio­ne­go dwa mie­sią­ce temu, oraz zna­ne­mu jej wię­cej niż do­brze, i jak można się do­my­ślić, teraz już mar­twe­go. To, co wi­dzia­ła w tym mo­men­cie po­rów­na­ła z da­ny­mi nie­daw­no po­bra­ny­mi z Sieci oraz wła­sny­mi uzy­ska­ny­mi przez lata in­for­ma­cja­mi. Tak, to rze­czy­wi­ście była twarz Nie­spiesz­ne­go, ale tylko twarz. Ko­bie­ta wie­dzia­ła już, z kim roz­ma­wia, zanim zdą­żył się przed­sta­wić. Ruda wła­śnie stała na­prze­ciw­ko swo­je­go ma­rze­nia. Ma­rze­nia o ze­mście.

– Po­ka­żesz mi ją? Jak po­wsta­je? – za­py­ta­ła wska­zu­jąc na „maskę”. Głów­ny ele­ment skła­do­wy jej ma­rze­nia mil­czą­co wpa­try­wał się we wła­sne stopy. Po chwi­li nie­zno­śne­go na­pię­cia prze­czą­co po­krę­cił głową.

– Mu­siał­bym cię zabić – po­wie­dział tylko. Nie od­po­wie­dzia­ła na to.

Nie­wi­do­ma za­im­po­no­wa­ła ob­ce­mu. Nie wie­dział tylko, czy swoim "po­ży­czo­nym" wzro­kiem, jazdą na ar­cha­icz­nych wrot­kach w ulewę, czy nie­wąt­pli­wą in­te­li­gen­cją. Ubra­na w nie­bie­ski uni­form po­dró­żo­wa­ła z małym, ró­żo­wym ple­ca­kiem, wy­glą­da­ją­cym na na­szpi­ko­wa­ny za­bez­pie­cze­nia­mi i elek­tro­ni­ką. Mo­gła­by mieć około trzy­dzie­stu lat. Zna­jąc rze­czy­wi­stość była dużo star­sza. Wy­gląd sta­no­wił tylko ka­prys przy moż­li­wo­ściach, jakie za­pew­ne miała. Twarz była za­sło­nię­ta tra­dy­cyj­ną maską życz­li­we­go miesz­kań­ca, jaką o tej porze no­si­ła więk­szość za­miesz­ka­łych w mie­ście. Życz­li­we­go być może tylko chwi­lo­wo. Nie­wąt­pli­wie na­le­ża­ła do mi­ło­ści Ja­cen­ta, ale o tym, że to wie, męż­czy­zna po­sta­no­wił na wszel­ki wy­pa­dek nie wspo­mi­nać. Za­bra­nie jej ze sobą było wię­cej, niż ku­szą­ce.

Przy­bysz zda­wał sobie rów­nież spra­wę z tego, że nie odej­dzie bez próby za­trzy­ma­nia go przez synte–kota. Fontu był po­dob­ne­go zda­nia. Jego maska tylko czę­ścio­wo od­bi­ja­ła sta­tus życz­li­wo­ści. Synte–kot zaś za­sta­na­wiał się nad sen­sow­no­ścią py­ta­nia, bar­dziej żą­da­nia, niż proś­by, o po­ka­za­nie Rudej tego cze­goś (czym­kol­wiek by to nie było), skoro efek­tem koń­co­wym ma być śmierć. Nie był w sta­nie pojąć toku ro­zu­mo­wa­nia tej sza­lo­nej ko­bie­ty, a znał ją prze­cież od wielu lat. Może czyn­nik dam­sko-mę­ski miał tu coś na rze­czy. Chyba jed­nak nie. Nie wy­czu­wał jakoś wzbie­ra­ją­cej aury fe­ro­mo­nów, czy in­nych oznak wza­jem­ne­go przy­cią­ga­nia…

– Czy mógł­byś prze­stać? – po­pro­sił ła­god­nie obcy. Fontu na mo­ment prze­rwał czysz­cze­nie łapy.

"Cud, że są na niej jesz­cze ja­kieś włosy" – po­my­śla­ła mimo woli Ruda.

– Nie o tym mówię – po­wie­dział męż­czy­zna.

Fontu dobrą chwi­lę ana­li­zo­wał sy­tu­ację. Ko­bie­ta zda­wa­ła sobie spra­wę, że przez ten czas za­wia­do­mił wszyst­kich obec­nych w czyn­nej znów Sieci, w tym jej bli­skich i pra­co­daw­ców, oraz zba­dał współ­czyn­nik po­ten­cjal­ne­go za­gro­że­nia. Efek­tem koń­co­wym było prych­nię­cie, prze­tłu­ma­czo­ne przez bio­nicz­ny syn­te­za­tor wielo – mowy na ko­mu­ni­kat:

"Chrza­nić to. Chcesz być myszą, bądź myszą. Nie po­wstrzy­mam cię. Nie ma, jak ludz­ka głu­po­ta…". Po chwi­li par­sk­nął: "Ale jak wró­cisz, opo­wiesz mi wszyst­ko, dobra? Za­sta­na­wiam się, jak masz za­miar prze­miesz­czać się tym czymś.” – Za­koń­czył swój wywód, wska­zu­jąc pa­zu­rem na wrot­ki.

Zdzi­wio­na Ruda po­sła­ła mu przez Sieć nie­pew­ny uśmiech. Szyb­ko zmie­ni­ła wrot­ki na buty ukry­te w ple­ca­ku. Od­wró­ci­ła się w kie­run­ku męż­czy­zny. Ten wzru­szył tylko ra­mio­na­mi.

No do­brze. W sumie wyj­dzie na to samo. Chodź. Po dro­dze są cał­kiem nie­złe wi­do­ki.

 

*

 

Ku jej za­sko­cze­niu miej­sce do któ­re­go zmie­rza­li znaj­do­wa­ło się w naj­no­wo­cze­śniej­szej czę­ści mia­sta. Ruda wy­raź­nie od­bie­ra­ła szmer oraz brzę­cze­nie Sieci. Po­wie­trze synte – mia­sta wy­peł­nia­ła nie­sa­mo­wi­ta ener­gia. Anty – gra­wi­tan­ty, funk­cjo­nu­ją­ce w opar­ciu o rtę­cio­wy napęd, uno­szą­ce domy, ogro­dy i na­po­wietrz­ne chod­ni­ki, trwa­ją­ce w bez­u­stan­nym tańcu za­leż­no­ści, spra­wia­ły, że Ru­brum wy­da­wa­ło się funk­cjo­no­wać ni­czym żywe, bi­ją­ce, prze­ro­śnię­te serce – raz ob­kur­cza­jąc się – innym razem na­peł­nia­jąc się świe­żym do­pły­wem ener­gii. Ho­lo­gra­ficz­ne Ekra­ny Ciszy tłu­mi­ły od­gło­sy roz­mów, obej­mu­jąc ta­jem­ni­cą róż­ne­go ro­dza­ju od­by­wa­ją­ce się tu: per­trak­ta­cje, za­wie­ra­ne kon­trak­ty, sesje te­ra­peu­tycz­ne, oraz życie pry­wat­ne. Miej­sce to tak tęt­nią­ce ener­gią wy­da­wa­ło się za­ra­zem jakby opusz­czo­ne. Tego wra­że­nia nie­wąt­pli­wie nie spra­wia­ło uko­cha­ne przez Rudą Stare Mia­sto. Poza tym tam ka­mień był zwy­kłym ka­mie­niem, nawet jeśli z wie­lo­ty­sięcz­ną prze­szło­ścią. Tu nie­wąt­pli­wie czuło się bycie ob­ser­wo­wa­nym, co praw­da pod sil­nym płasz­czy­kiem ilu­zji sa­mot­no­ści.

"Jakim spo­so­bem tyle czasu wy­trwa­li w ta­jem­ni­cy?" – roz­my­śla­ła in­ten­syw­nie Ruda. "To wy­da­je się wręcz nie­moż­li­we."

– Mó­wi­łem już, prze­cież, że je­stem ar­ty­stą. – Uśmiech­nął się do niej ob­li­czem Nie­spiesz­ne­go Rat­tus Ater.

– Jeśli tak, to na­praw­dę nie­złym. Ar­ty­stą – od­po­wie­dzia­ła za­sta­na­wia­jąc się jed­no­cze­śnie w my­ślach:

"Py­ta­nie, czy je­steś czło­wie­kiem?"

– Tego py­ta­nia nie za­da­jesz nawet roz­ma­wia­ją­ce­mu z tobą kotu, a za­da­jesz je mnie? – obu­rzył się męż­czy­zna.

– No cóż, krążą o tobie, czy o was, nie tylko miej­skie le­gen­dy.

– Zga­dłaś. O nas. Ja i mój brat, oraz po­zo­sta­li człon­ko­wie na­szej ro­dzi­ny, zda­je­my się być dosyć znani. Przy­naj­mniej tobie. – Mru­gnął do niej za­wa­diac­ko.

– Mnie i całej Wiel­kiej Stra­ży. Zni­ka­ją lu­dzie. Nawet nie po­je­dyn­czo, ale ma­so­wo. Nikt ni­cze­go nie za­uwa­ża. Tylko po­wie­trze jest ja­kieś inne.

– Jakby czyst­sze? To masz na myśli?

– Twoja twarz, to maska, praw­da? Nie syn­te­tycz­na, ale żywa, wciąż żywa, skóra wraz z ry­sa­mi pier­wot­ne­go wła­ści­cie­la. Wciąż pach­nie jego aurą, esen­cją jego bytu. Kiedy mó­wisz, mó­wisz jego gło­sem, uży­wasz jego mi­mi­ki. Pach­niesz jego od­de­chem. Emo­cje i wspo­mnie­nia – za­ło­żę się, że zo­sta­ły zdar­te z jego czasz­ki wraz ze skórą – jak?

– Wiesz, le­piej dla nas na razie bę­dzie, jeśli sku­pisz się na po­dzi­wia­niu wi­do­ków.

– Za dużo pytań?

– Dla mojej, cze­ka­ją­cej w drzwiach, wi­docz­nej już stąd ro­dzi­ny, sta­now­czo tak. Dodam, że jeśli chcesz prze­żyć to spo­tka­nie, nie chwal się Spoj­rze­niem.

– Nie za­bi­jesz mnie? – za­py­ta­ła ledwo do­sły­szal­nym szep­tem, ga­niąc sie­bie samą w my­ślach za głu­pie py­ta­nie. Rat­tus nawet nie od­po­wie­dział na to, a je­dy­nie skie­ro­wał swoje nie­od­gad­nio­ne spoj­rze­nie na Rudą. Przez idio­tycz­ną, krót­ką chwi­lę po­czu­ła ulgę. Idio­tycz­ną, gdyż do­brze zda­wa­ła sobie spra­wę, że ist­nie­ją gor­sze rze­czy od śmier­ci. Do­wo­dem była cho­ciaż­by twarz idą­ce­go obok niej męż­czy­zny.

„Ta moja cho­ler­na cie­ka­wość”. – po­my­śla­ła.

Wpierw nie­zau­wa­żal­nie, potem gwał­tow­nie coś nią szarp­nę­ło. Wła­ści­wie szarp­nę­ło wszyst­kim do­oko­ła spra­wia­jąc, że za­rów­no bu­dyn­ki, ogro­dy i chod­ni­ki, jak i zie­mia w dole roz­pry­sły się, i za­mie­ni­ły w sztucz­ne ognie. Rze­czy­wi­stość za­la­ła nie­skoń­czo­na, ja­skra­wa biel.

 

*

Nie wie­dzia­ła do końca, czego może się spo­dzie­wać. Na pewno nie drin­ka o na­zwie "Zom­bie", który jej po­da­no. Nie zo­rien­to­wa­ła się, nawet kiedy. Do tego gdzieś po­dział się jej nie­bie­ski kom­bi­ne­zon: teraz miała na sobie su­kien­kę kok­taj­lo­wą, a za­miast sta­rych butów na sto­pach tkwi­ły krysz­ta­ło­we pan­to­fel­ki. Wy­glą­dem spra­wia­ły, że czło­wiek nie miał wcale ocho­ty spraw­dzać, czy można w nich cho­dzić. Ple­cak też gdzieś prze­padł. Wy­god­na ka­na­pa, na któ­rej sie­dzia­ła ko­bie­ta, była ko­lo­ru chmur, które zda­wa­ły się prze­pły­wać przez po­ko­je, za nic mając za­sa­dy ar­chi­tek­to­nicz­ne, w tym skoń­czo­ność po­miesz­czeń i sta­łość su­fi­tów. Go­spo­da­rze przy­ję­cia rów­nież nie wy­glą­da­li ty­po­wo. Rat­tus Ater – ma­larz, i jego brat, Rat­tus Nubes – rzeź­biarz, wy­da­wa­li się być bliź­nia­ka­mi.

„Jeśli nie klo­na­mi” – po­my­śla­ła Ruda.

Ich ciała nie róż­ni­ły się od sie­bie ni­czym. Je­dy­nie „twa­rze” miały od­mien­ny wy­gląd. Ater wciąż był w po­sia­da­niu ob­li­cza Ja­cen­ta Nie­spiesz­ne­go, zaś Nubes…

„Czy on nie ma twa­rzy?” – Za­fa­scy­no­wa­na ko­bie­ta wpa­try­wa­ła się mimo woli w pra­cu­ją­ce­go wła­śnie nad nową rzeź­bą ar­ty­stę. Nie­wąt­pli­wie męż­czy­zna nie po­sia­dał ani rysów twa­rzy, ani żad­nych in­nych cech upo­dab­nia­ją­cych jego głowę do ludz­kiej za wy­jąt­kiem sa­me­go kształ­tu łysej czasz­ki. Jego skóra była mo­men­ta­mi biała, jak mleko, mo­men­ta­mi ciem­na, w chwi­li rzeź­bie­nia sta­wa­ła się coraz bar­dziej prze­zro­czy­sta. Im wię­cej od­da­wał sie­bie swo­je­mu dzie­łu, tym bar­dziej za­ni­kał.

Pracy ar­ty­sty przy­glą­dał się rów­nież tłu­mek ga­piów, skła­da­ją­cych się z gości. Wśród nich do­strzec było można jesz­cze kilka osób bez twa­rzy, za­pew­ne bli­skich ar­ty­sty. Ruda roz­po­zna­ła wśród obec­nych kilku bo­gat­szych miesz­kań­ców mia­sta, w tym miej­sco­wych no­ta­bli i człon­ków Wiel­kiej Stra­ży. Nie to jed­nak sta­no­wi­ło dla niej za­sko­cze­nie. Znaj­do­wa­li się tutaj rów­nież „za­gi­nie­ni” prze­stęp­cy. Mię­dzy in­ny­mi, znany z ob­dzie­ra­nia ze skóry ży­wych ludzi Mau­ry­cy Krwa­wój, czy zło­dziej­ka dzieł sztu­ki, które na­stęp­nie pa­li­ła, Zu­zan­na Ala­tus. Co cie­ka­we, uwaga ze­bra­nych była sku­pio­na nie na tam­tych, ale na zna­nym z hoj­no­ści i do­bro­czyn­no­ści w sto­sun­ku do dzie­ci Ar­chi­bal­dzie San­tym, o przy­dom­ku nada­nym przez in­nych bo­ga­czy „Świę­ty”.

„Co tu jest grane?” – po­my­śla­ła Ruda.

 

– Po­wiedz mi, jakie słowa naj­do­kład­niej cię okre­śla­ją – po­pro­sił ści­szo­nym gło­sem Rat­tus wpa­tru­jąc się w Ar­chi­bal­da San­tym. – Słowa, które – gdy­byś miał sie­bie na­zwać – przy­le­ga­ły­by do two­jej skóry in­ten­syw­niej niż ja­kie­kol­wiek imię, czy na­zwi­sko. Jak woń wy­dzie­la­na przez esen­cję jaźni.

Męż­czy­zna zbladł. Jego wzrok przez chwi­lę błą­dził po twa­rzach ze­bra­nych gości, na­stęp­nie za­trzy­mał się na dło­niach Rat­tu­sa, trzy­ma­ją­cych dłuto i mło­tek. Z tru­dem ob­li­zał za­su­szo­ne wargi.

– Czy… czy muszę wy­po­wie­dzieć je na głos? – wy­ją­kał.

– Hm. Nie, twoja świa­do­mość wy­star­czy. A teraz wy­ry­ję tu twoje imię i na­zwi­sko. Zga­dzasz się?

– Imię i na­zwi­sko? – męż­czy­zna ode­tchnął z ulgą. – Do­brze, zga­dzam się. Rat­tus Nubes za­czął rzeź­bić. Gdy skoń­czył, efek­tow­ny napis wy­ko­na­ny ka­pi­ta­łą rzym­ską, przy­cią­gał wzrok nawet naj­bar­dziej znu­dzo­nych. San­tym wpa­try­wał się osłu­pia­ły w po­mnik.

– Prze­cież to miało być moje imię i na­zwi­sko – krzyk­nął.

– Ależ jest.

– Nie­praw­da! Pisze: „uro­dzo­ny mor­der­ca”, a teraz „mor­der­ca dzie­ci”, i … – męż­czy­zna nagle zła­pał się za klat­kę pier­sio­wą upa­da­jąc. Blady jak pa­pier, leżał na pod­ło­dze z za­mknię­ty­mi ocza­mi. Rat­tus ob­szedł go kil­ka­krot­nie. Mimo braku oczu było oczy­wi­ste, że przy­glą­da mu się przy tym, aż wresz­cie za­trzy­mał się czymś ukon­ten­to­wa­ny. Do­tknął prawą dło­nią czoła męż­czy­zny, na­stęp­nie uci­skał skórę jego twa­rzy, jakby rzeź­bił i chciał tą twarz stwo­rzyć od nowa. Spod jego pal­ców za­czę­ły wy­pły­wać li­te­ry, na­stęp­nie słowa. Skóra Ar­chi­bal­da zo­sta­ła po­kry­ta w ca­ło­ści li­te­ra­mi. Rat­tus od­su­nął się od niego. Nagle, ude­rza­jąc dło­nią w twarz męż­czy­zny, spra­wił, że ten po­szy­bo­wał ni­czym mar­twa kukła w naj­bliż­szy prze­pły­wa­ją­cy kłąb chmu­ry.

– Znik­nął! – krzyk­nął ktoś ze środ­ka tłumu.

Chmu­ra po­ciem­nia­ła. Z jej kłę­bia­ste­go ciała za­czął padać zło­ci­sto­czer­wo­ny deszcz, któ­re­go fos­fo­ry­zu­ją­ce kro­ple sunąc po ścian­kach nie­wi­dzial­ne­go lejka za­peł­ni­ły sto­ją­cy na po­sadz­ce nie­wiel­kich roz­mia­rów ka­ła­marz. Chmu­ra znik­nę­ła. Ruda miała wra­że­nie, że jest tak, jakby nic nie za­szło. Po­zo­sta­li go­ście rów­nież stali onie­mia­li. Po chwi­li roz­legł się gło­śny aplauz.

Teraz Rat­tus Ater roz­sta­wił szta­lu­gi, w mię­dzy­cza­sie pod­no­sząc ka­ła­marz z atra­men­tem. Za­czął ma­lo­wać po­le­wa­jąc dło­nie za­war­to­ścią ka­ła­ma­rza. Kre­ślił na płót­nie wpierw pro­ste, póź­niej bar­dziej skom­pli­ko­wa­ne sym­bo­le.

„Więc to jest jego praw­dzi­wy język” – po­my­śla­ła Ruda.

Gdy Ater skoń­czył za­peł­niać płót­no, jeden je­dy­ny raz użył pióra, aby pod­pi­sać swoje dzie­ło. Ku za­sko­cze­niu pod­pis brzmiał: „Ar­chi­bald San­tym”. Po zło­że­niu pod­pi­su płót­no za­drża­ło, słowa za­czę­ły się topić i spły­wać w dół tłu­sty­mi kro­pla­mi z ob­ra­zu. Teraz na płót­nie wi­docz­ny był sam Ar­chi­bald. Oto­czo­ny wia­nusz­kiem mar­twych dzie­ci, stał, uśmie­cha­jąc się, trzy­ma­jąc w dło­niach swoje serce. Na ob­ra­zie wy­szcze­gól­nio­no ele­men­ty jego ana­to­mii. Każdy na­rząd miał swoją cenę: „życie sze­ścior­ga dzie­ci”, „życie dzie­się­cior­ga dzie­ci”, et ce­te­ra.

Gdzieś z tyłu dru­giej sali roz­ra­do­wa­ny Rat­tus Nubes za­wo­łał roz­ra­do­wa­ny do ze­bra­nych:

– Voila! Go­to­we!

Na twa­rzy rzeź­by, którą stwo­rzył, wid­nia­ła maska. Do złu­dze­nia przy­po­mi­na­ła żywą twarz Ar­chi­bal­da.

– Kto chce wy­pró­bo­wać?

 

*

Przy­ję­cie trwa­ło, zda­wać by się mogło, bez końca. Z nie­wi­docz­nych gło­śni­ków dud­ni­ła mu­zy­ka przy­po­mi­na­ją­ca rytm serca, jed­nak nikt do niej nie tań­czył. Zmę­czo­na Ruda ukry­ta mię­dzy po­są­ga­mi sta­ra­ła się im bli­żej przyj­rzeć. Rzeź­by przed­sta­wia­ły wszel­kie­go ro­dza­ju po­sta­cie, po­czy­na­jąc od mi­to­lo­gii i re­li­gii, koń­cząc na wy­glą­da­ją­cych bar­dzo re­ali­stycz­nie rad­nych mia­sta. Ko­bie­ta krą­ży­ła po sali od­czy­tu­jąc na­pi­sy wy­ry­te na po­stu­men­tach po­są­gów i wy­pa­tru­jąc masek. Wła­śnie mi­ja­ła ko­lej­ną rzeź­bę przed­sta­wia­ją­cą sta­rusz­kę z ko­szy­kiem ja­błek, gdy in­stynkt kazał jej cof­nąć się o dwa rzędy. Wresz­cie zna­la­zła to, czego szu­ka­ła. Tym razem napis był wy­ry­ty an­giel­ską kur­sy­wą. Od­czy­ta­ła imię i na­zwi­sko: Ja­cen­ty Nie­spiesz­ny. Sta­ra­ła się nie zer­kać na Rat­tu­sa Atera. Mimo woli za­czę­ła się pocić, z na­dzie­ją, że nie ze­mdle­je. Z samym na­pi­sem dzia­ło się coś dziw­ne­go. Od­czy­tu­jąc go miało się wra­że­nie, że wzrok prze­ni­ka przez niego na wskroś uka­zu­jąc głę­bię, któ­rej prze­cież nie po­win­no tam być. Nagle zdała sobie spra­wę, że ktoś jej się przy­glą­da. Tuż obok Rudej stał Ater.

– Zdaje się, że twier­dzi­łaś, że to, co po­tra­fię, jest twoim ma­rze­niem – po­wie­dział cicho Ater. Za­pra­sza­ją­cym ge­stem wska­zał nie­da­le­ko sto­ją­ce szta­lu­gi. Gdy roz­sia­dał się wy­god­nie przed ko­lej­nym pod­obra­ziem do za­peł­nie­nia, po­bla­dła Ruda mo­dli­ła się wła­śnie do swo­jej pa­tron­ki, świę­tej Rity.

– Ma­rzy­łam tak na­praw­dę o spo­tka­niu z Ja­cen­tym. A wła­ści­wie z kimś, kto go za­mor­do­wał. – od­po­wie­dzia­ła. Dla­te­go wła­śnie tak in­ten­syw­nie ob­ser­wo­wa­ła mia­sto, nie ufa­jąc nawet przy tym De­me­trze9.

– Hm, muszę przy­znać, że nie­źle się ma­sku­jesz. Swo­imi my­śla­mi przy­po­mi­na­łaś mi nie­mal za­ko­cha­ne­go w swoim idolu pod­lot­ka. Nie­wąt­pli­wie wiesz bar­dzo dużo na temat wszel­kich ję­zy­ków. Część two­ich myśli nawet nie zro­zu­mia­łem, cho­ciaż bez pro­ble­mu roz­po­zna­łem wy­peł­nia­ją­ce cię emo­cje.

– Dla­cze­go za­bi­łeś Ja­cen­te­go, i dla­cze­go nie za­bi­łeś…

– Cie­bie? Może dla­te­go, że nie­któ­re maski – po­wiedz­my – mają pewne prze­cie­ki. Na­zwał­bym to bar­wa­mi wspo­mnień i po­wią­za­nych z nimi uczuć. To uza­leż­nia. Jak za­pew­ne się orien­tu­jesz, je­steś rów­nież jed­nym ze wspo­mnień Ja­cen­te­go. A ja, no cóż, uwiel­biam po­zy­tyw­ne wra­że­nia. Może się zdzi­wisz, ale ta­kich, jak u Nie­spiesz­ne­go Ja­cen­ta, nie ma zbyt wiele na tym świe­cie.

– My­śla­łam wpierw, że ści­ga­cie prze­stęp­ców, a Ja­cen­ty i jemu po­dob­ni to przy­pa­dek przy pracy. Teraz ro­zu­miem, dla­cze­go mia­sto pu­sto­sze­je. To, co ro­bi­cie… – Ko­bie­ta urwa­ła w pół zda­nia. Czuła, że zaraz wy­buch­nie pła­czem.

„Nie, to jest bez sensu. Nie wiem, w jaki spo­sób ten po­twór ma­ni­pu­lu­je rze­czy­wi­sto­ścią, czy… Chcę już tylko stąd się wy­do­stać.” – po­my­śla­ła.

– Tak, wiem. Chcesz stąd się wy­do­stać – po­wie­dział do niej męż­czy­zna. – Od­po­wiem jed­nak wpierw na twoje nie­wy­po­wie­dzia­ne py­ta­nie. Nie ma­ni­pu­lu­ję rze­czy­wi­sto­ścią. Ma­ni­pu­lu­ję po pro­stu tobą. W za­sa­dzie wszyst­ko to dzie­je się w moim umy­śle. Tak na­praw­dę – na­praw­dę dla nie­za­pro­szo­nych na nasz „per­for­man­ce”, że tak nazwę to przy­ję­cie – sie­dzę wy­god­nie na ławce w Sło­necz­nym Lasku i wpa­tru­ję się w taflę je­zio­ra. Po­nie­waż je­stem prze­zro­czy­sty nikt mnie nie za­cze­pia – uśmiech­nął się smut­no Rat­tus do Rudej.

– Wiesz, rzad­ko kto tutaj się modli. Lu­dzie zwy­kle nie pa­mię­ta­ją za wiele, kiedy już tu się znaj­dą. Wy­obraź sobie ich za­sko­cze­nie, kiedy od­naj­du­ją praw­dzi­we słowa. – Kon­ty­nu­ował.

– Chyba nie muszę. A dla­cze­go ja pa­mię­tam?

– Gdyż dla cie­bie naj­waż­niej­sze zna­cze­nie ma wła­śnie „pa­mięć”.

– Czy to ozna­cza, że tak na­praw­dę je­steś tu sam… i ja…

– Nie. Jest z nami w tej chwi­li dwu­stu pięć­dzie­się­ciu gości, nie li­cząc ro­dzi­ny i ob­słu­gi.

– Jak?

– Jakoś – Rat­tus Ater wzru­szył ra­mio­na­mi, i za­brał się do ma­lo­wa­nia.

 

Tłum raz gęst­niał, raz rzed­niał. Co parę chwil ko­lej­ny gość lą­do­wał we wnę­trzu pęcz­nie­ją­cej chmu­ry. Mimo tego, że hi­sto­ria ta cią­gle się po­wta­rza­ła, go­ście, za­miast drżeć ze stra­chu, coraz gło­śniej wi­wa­to­wa­li. Wy­da­wać by się mogło, że jest to im­pre­za ich życia, i na pe­wien spo­sób nią była. Ruda nie mogła już na to dłu­żej pa­trzeć.

Ani Rat­tus Ater, ani jego brat Nubes, nie chciał jej uwol­nić.

*

Czas mijał, i mijał. Jed­nak, jak chmu­ry, nie re­spek­to­wał w tym miej­scu zasad. Ruda upar­cie się mo­dli­ła. I rze­czy­wi­ście zda­rzył się cud. W ciem­nym kącie sali po­są­gów, w któ­rym się skry­ła, coś nie­spo­dzie­wa­nie za­iskrzy­ło. Trwa­ło to tylko uła­mek se­kun­dy, ale wy­star­czy­ło, aby przy­kuć wzrok ko­bie­ty. Na dłoni jed­ne­go z po­bli­skich po­są­gów spo­czy­wa­ła sta­ro­mod­na za­pal­nicz­ka. Ktoś przy­cze­pił do niej kar­tecz­kę z na­pi­sem:

„Od św. Rity – wiesz, co masz robić”.

Ruda w pierw­szym mo­men­cie miała ocho­tę wy­buch­nąć śmie­chem. Spo­dzie­wa­ła się prze­róż­nych od­mian ra­tun­ku, ale nie są­dzi­ła, że przyj­dzie w po­sta­ci za­pal­nicz­ki – a prze­cież nawet nie pa­li­ła, więc ostat­ni pa­pie­ros od­pa­dał – i, że przyj­dzie do­słow­nie od świę­tej.

„Skąd ja mam wie­dzieć, co ja mam zro­bić? Tu nie ma nic, co mo­gła­bym pod­pa­lić. Mało przy­dat­ny ten pre­zent z nieba” – my­śląc to jed­no­cze­śnie za­pa­trzy­ła się na prze­pły­wa­ją­cą nie­da­le­ko chmu­rę. Nie zwle­ka­jąc dłu­żej, pod wpły­wem im­pul­su, pstryk­nę­ła za­pal­nicz­ką.

Szcze­rze mó­wiąc Ruda spo­dzie­wa­ła się po­je­dyn­czej bla­dej iskry, i na tym za­koń­cze­nia.

 

Kto by po­my­ślał, że chmu­ra wpierw za­cznie się ża­rzyć, na­stęp­nie wy­peł­ni prze­strzeń desz­czem z lawy.

Do tego

wszyst­ko po­to­czy­ło się

dalej

ni­czym

 

kloc­ki Do­mi­na…

 

Wy­glą­da­ło to tak, jakby mię­dzy chmu­ra­mi prze­ska­ki­wa­ły małe blade iskry, wpierw wpra­wia­jąc je w ruch, na­stęp­nie prze­mie­nia­jąc w szy­bu­ją­cy ocean ognia. Jakby two­rzą­cy je gaz łak­nął gwał­tow­nej prze­mia­ny. To­wa­rzy­szy­ła temu upior­na cisza. Prze­rwał ją tylko zbio­ro­wy śmiech, gdy lawa z chmur opa­da­ła na ze­bra­ny tłum. Lu­dzie kla­ska­li i wy­da­wa­li ra­do­sne okrzy­ki, cho­ciaż ich włosy, skórę i odzież objął w po­sia­da­nie ogień. Pa­li­li się żyw­cem, wi­ją­ce się z bólu ciała zda­wa­ły się topić ni­czym wosk. Prze­ra­żo­na Ruda stra­ci­ła przy­tom­ność. Gdy się ock­nę­ła, nie było ni­ko­go. Wszyst­ko, co znaj­do­wa­ło się we­wnątrz sal roz­to­pi­ło się. W tym lu­dzie. Osta­ła się je­dy­nie po­sadz­ka, Ruda, oraz ota­cza­ją­ca Rudą ciem­ność.

„Żyję”. – po­my­śla­ła za­sko­czo­na Ruda.

Jed­nak to nie ozna­cza­ło uwol­nie­nia. Ana­li­zu­jąc sy­tu­ację od­kry­ła, że z po­wro­tem ma na sobie nie­bie­ski kom­bi­ne­zon, buty i ple­cak, a w nim, za­miast zwy­kłe­go na co dzień no­szo­ne­go sprzę­tu, za­pal­nicz­kę od Świę­tej Rity. Wo­la­ła jed­nak­że jej już nie uży­wać.

W pew­nym mo­men­cie na­oko­ło niej za­pa­no­wa­ła po­ra­ża­ją­ca ja­sność. Znaj­do­wa­ła się w współ­dzie­lo­nym przez braci umy­śle nie­przy­tom­ne­go obec­nie Atera, oraz Nu­be­sa, który, ku za­sko­cze­niu Rudej, nisz­czył za­wzię­cie dalej to, co się osta­ło. Wy­brał je­dy­nie dla sie­bie kilka naj­lep­szych masek, które uszły z po­ża­ru. Wy­glą­da­ło to tak, jakby Nubes chciał uciec, i to jak naj­da­lej od swo­je­go brata. Wresz­cie nada­rzy­ła mu się oka­zja. Po­czuł za­pach wol­no­ści. Nagle do­strzegł Rudą.

– Nie­zła za­gryw­ka, muszę przy­znać. Skąd wie­dzia­łaś, że nasze chmu­ry są ła­two­pal­ne? Przy­rzą­dzi­łaś nas, jak głów­ne danie na obiad. – po­wie­dział, jak gdyby nigdy nic.

– Na szczę­ście wszy­scy żyją, jak ro­zu­miem.

– Po­wiedz­my, że nie. A ty za­pew­ne chcesz się wresz­cie stąd wy­do­stać.

– Tak, szcze­rze mó­wiąc by­ła­bym bar­dzo… – Ruda już nie zwa­ża­ła na to, co mówi. Przed ocza­mi wi­dzia­ła pa­lą­cych się ludzi. Cze­ka­ła już tylko na po­wrót, a może po pro­stu na śmierć.

– Pod­po­wiem ci: oni tak na­praw­dę już dawno umar­li. Wy­zwo­li­łaś ich wresz­cie. Tak samo jak i mnie. – rzekł Nubes – Cho­ciaż ostrze­gam, że wy­do­sta­nie się stąd po­trwa jesz­cze dłuż­szą chwi­lę.

 

Tym razem obyło się bez fa­jer­wer­ków. Czuła się ra­czej tak, jakby je­cha­ła windą. Cie­ka­we, co czeka ją po dru­giej stro­nie. Miała na­dzie­ję, że gdzieś bli­sko za­sta­nie Fontu Pur. Obie­ca­ła mu prze­cież wszyst­ko opo­wie­dzieć. Cie­ka­we co powie na pie­zo­elek­trycz­ny ra­tu­nek od sta­ro­żyt­nej świę­tej… przy­naj­mniej tak go na­zwa­ła. Za­pew­ne wy­buch­nie śmie­chem. A może i nie… Tak roz­my­śla­ła pła­cząc, a może jej twarz po pro­stu zmo­czył coraz bar­dziej wy­czu­wal­ny, cho­ciaż jesz­cze nie­wi­docz­ny w po­wie­trzu, śnieg.

 

„Winda” za­trzy­ma­ła się. Coś szep­ta­ło do Rudej raz gro­żąc, innym razem bła­ga­jąc. Wie­dzia­ła skądś, że je­że­li nie po­słu­cha tego szep­tu nie opu­ści tego miej­sca. Umysł Rat­tu­sa był jasny i czy­sty. Za jasny. Kiedy udało jej się prze­nik­nąć przez mlecz­ną świe­tli­stą mgłę, uj­rza­ła, że znowu znaj­du­je się w ko­ry­ta­rzu domu Rat­tu­sa Atera i jego brata, Rat­tu­sa Nu­be­sa. Czar­no-bia­ła ka­fel­ko­wa pod­ło­ga zda­wa­ła się wy­peł­niać prze­strzeń aż po da­le­ki, ledwo ma­ja­czą­cy ho­ry­zont, ni­czym ka­łu­ża, która zmie­ni­ła się w ocean.

"Weź się w garść" po­wie­dzia­ła sobie. "To tylko przed­po­kój". Tuż za nią i przed nią po­ja­wi­ły się ścia­ny i drzwi. Za drzwia­mi tkwi­ły dwie ol­brzy­mie sale ba­lo­we. Sala Atera i sala Nu­be­sa. W sali Atera opa­dłe na pod­ło­gę ob­ra­zy two­rzy­ły stada na wzór ciem o prze­trą­co­nych skrzy­dłach wa­la­ją­cych się pod ścia­na­mi. Część z nich spa­lo­no. Zo­stał tylko jeden obraz nie­tknię­ty, le­żą­cy ma­lo­wi­dłem do po­sadz­ki. W po­ko­ju Nu­be­sa zaś po­są­gi strza­ska­no. Zo­sta­ła je­dy­nie Maska na twa­rzy rzeź­by od­wró­co­nej do wej­ścia tyłem.

Ruda wy­czu­wa­ła obec­ność Rat­tu­sa Atera. Po chwi­li na­my­słu od­wró­ci­ła nie­tknię­ty obraz. Szept za­marł. Na ob­ra­zie był uwiecz­nio­ny Ater. Ota­cza­ło go wy­łącz­nie białe tło. Jego po­wrót do życia był kwe­stią tylko kilku chwil. Ruda po­sta­no­wi­ła, że nie bę­dzie cze­kać. Tym razem sa­mo­dziel­nie od­na­la­zła ścież­kę do praw­dzi­we­go, czyli jej, świa­ta.

 

Co się stało z Rat­tu­sem Ate­rem?

Po wy­do­sta­niu się z ob­ra­zu ra­tun­ko­we­go, po­czuł, jak ogar­nia go wście­kłość. Spoj­rzał na ogo­ło­co­ny z masek pokój. Jego brat po­zo­sta­wił je­dy­nie maskę klau­na, a on utra­cił w po­ża­rze twarz Ja­cen­te­go Nie­spiesz­ne­go. No cóż, Rat­tus nie mógł prze­cież po­zwo­lić sobie na wyj­ście bez twa­rzy. Za­ło­żył więc w akcie de­spe­ra­cji ostat­nią po­zo­sta­łą mu maskę. Jego gład­ki, po­zba­wio­ny wszel­kich rysów cze­rep wszedł w nową twarz bez oporu. Od­cze­kał kilka se­kund. W jego umy­śle po­ja­wi­ły się wspo­mnie­nia i emo­cje po­przed­nie­go wła­ści­cie­la twa­rzy. Parę do­brych chwil mi­nę­ło, zanim Rat­tus znów był sobą. Zroz­pa­czo­nym, sa­mot­nym, sta­rze­ją­cym się ćpu­nem i al­ko­ho­li­kiem.

"Nie, to prze­cież nie tak" zdą­żył jesz­cze po­my­śleć. Stopy męż­czy­zny mimo woli za­czę­ły po­ru­szać się – na wpół tań­cząc – w stro­nę naj­bliż­sze­go okna, które miało go za­pro­wa­dzić do rze­czy­wi­sto­ści. Kiedy sko­czył, nie pa­mię­tał już, kim jest. W stro­nę czar­nej jezd­ni zmie­rzał z wy­so­ka smut­ny klaun. Znowu za­czął padać śnieg. De­me­tra9 za­po­wie­dzia­ła mroź­ną zimę. Pa­tron­ką mia­sta zaś po re­fe­ren­dum zo­sta­je Świę­ta Rita. 

Koniec

Komentarze

Witaj.

Nie­ba­nal­ny po­mysł na opo­wia­da­nie pod tak trud­nym ty­tu­łem. Fan­ta­stycz­ny świat, w jakim żyje Ruda, jest nie­zwy­kle re­ali­stycz­ne opi­sa­ny, brawa. :)

 

 

Z tech­nicz­nych:

Oglą­da­jąc świat "ocza­mi" synte – ida miała do­stęp nie tyle do wzro­ku (czy to miał być jeden wyraz, czy inny znak niż myśl­nik mię­dzy tymi wy­ra­za­mi? czy nie cho­dzi­ło o zapis, jak we frag­men­cie: czyn­nik dam­sko-mę­ski?)

Męż­czy­zna wy­trzesz­czył oczy w wcale nie uda­wa­nym za­sko­cze­niu

Na­le­ża­ła do Nie­spiesz­ne­go Ja­cen­ta, za­gi­nio­ne­go dwa mie­sią­ce temu, oraz zna­ne­mu jej wię­cej niż do­brze – i jak można się do­my­ślić – teraz już mar­twe­go.

 

W za­pi­sie dia­lo­gów czę­sto nie­po­trzeb­nie są wsta­wio­ne krop­ki, np.:

– Nie mia­łem po­ję­cia, że na świe­cie są jesz­cze nie­wi­do­mi. – dodał po chwi­li.

 

Inne przy­kła­dy do po­pra­wy przy dia­lo­gach:

(brak wska­za­nia, że to wy­po­wiedź)Wy­jąt­ko­wo nie masz racji. Zwy­kle o tej porze te domy stoją puste – po­wie­dział męż­czy­zna szcze­rząc się przy tym ra­do­śnie.

No do­brze. W sumie wyj­dzie na to samo. Chodź. Po dro­dze są cał­kiem nie­złe wi­do­ki. – (to samo)

ale jak wró­cisz, opo­wiesz mi wszyst­ko, dobra?. (bez krop­ki) I za­sta­na­wiam się, jak

 

 

Warto pod tym kątem na spo­koj­nie przej­rzeć i po­pra­wić cały tekst. 

 

Po­zdra­wiam, po­wo­dze­nia. :)

Pe­cu­nia non olet

Witaj! 

Tro­chę Ci moje opo­wia­da­nie za­wi­ro­wa­ło, wręcz prze­ni­co­wa­ło. Szko­da, że w zbit­kę bez lo­gi­ki i kon­tek­stu. Za kom­ple­ment dzię­ku­ję. Co do tech­nicz­nych: synte – id jest dla mnie nazwą pro­ble­ma­tycz­ną, za­sta­na­wiam się, czy nie po­rzu­cić myśl­ni­ka.

Po­zdra­wiam.

Nigdy się nie pod­da­wać

 

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Na­resz­cie udało mi się do Cie­bie do­trzeć :).

Po­do­ba mi się po­mysł na Twój świat np. z De­me­trą9 i ma­ska­mi ze sta­tu­sa­mi.

Po­mysł na roz­wią­za­nie pro­ble­mu jej śle­po­ty jest z jed­nej stro­ny cie­ka­wy (oglą­da­nie świa­ta z róż­nych per­spek­tyw), z dru­giej stro­ny nie do końca prze­my­śla­ny. Kto jej uży­czał wzro­ku, kiedy jeź­dzi­ła na wrot­kach? Czy u braci wi­dzia­ła swo­imi ocza­mi? Albo co robi, kiedy ni­ko­go nie ma w po­bli­żu? Przy cho­dze­niu nasz mózg ana­li­zu­je np. od­le­gło­ści, itp. Ewen­tu­al­nie mo­gła­by mieć zwie­rzę/ro­bo­ta prze­wod­ni­ka, który za­wsze jest z nią i od niego po­ży­cza wzrok. A może już to za­sto­so­wa­łaś, tylko trud­no to wy­chwy­cić w tek­ście?

I nic nie zro­zu­mia­łam co tak na­praw­dę łączy Rudą z tym męż­czy­zną. Czemu nie pró­bo­wał ucie­kać (np. jak zmie­nia­ła wrot­ki na buty), tylko sobie stał. Dużo tu nie­lo­gicz­no­ści. Na­to­miast po­do­ba mi się po­mysł czę­ści nie­re­ali­stycz­nej, choć nie­ste­ty pra­wie nic z niej nie zro­zu­mia­łam. Tek­sto­wi przy­da­ła­by się beta. Masz bar­dzo fajne po­my­sły, ale jesz­cze nie po­tra­fisz ich od­po­wied­nio ubrać w słowa. Ale to wła­śnie dzię­ki pi­sa­niu ko­lej­nych opo­wia­dań i po­pra­wia­niu ich, wpra­wia­my się w pi­sa­niu :).

 

Tu kilka przy­kła­dów:

W każ­dym razie już dawno się tak do­brze nie bawiłam." – po­my­śla­ła Ruda. – wy­da­aje mi się, że bez krop­ki

 

– Nie te­le­pa­ta – stwier­dził ta­jem­ni­czy męż­czy­zna – je­stem tylko ar­ty­stą. – z dużej

 

– Nie te­le­pa­ta – stwier­dził ta­jem­ni­czy męż­czy­zna – je­stem tylko ar­ty­stą.

– Nie mia­łem po­ję­cia, że na świe­cie są jesz­cze nie­wi­do­mi. – dodał po chwi­li.

Po­łą­czy­ła­bym to, bo w końcu to nadal on mówi

 

Wyjąt­ko­wo nie masz racji. Zwy­kle o tej porze te domy stoją puste – po­wie­dział męż­czy­zna szcze­rząc się przy tym ra­do­śnie. – brak pół­pau­zy na po­cząt­ku

 

 

Synte – kot nawet nie mru­gnął. Ruda wie­dzia­ła już, że – te­le­pa­ta, czy nie – mówi praw­dę. Oglą­da­jąc świat "ocza­mi" synte – ida miała do­stęp nie tyle do wzro­ku, co do Sieci, i wła­śnie teraz to skru­pu­lat­nie wy­ko­rzy­sty­wa­ła. Wszyst­kie synte – idal­ne osoby są "pod­łą­czo­ne" do Sieci na stałe, w od­róż­nie­niu od ewo­lu­ują­cych na­tu­ral­nie. Ci ostat­ni nie czują się jed­nak po­szko­do­wa­ni. Można by rzec, że widzą świat w jego od­mien­nym aspek­cie. Dla osób ta­kich, jak Ruda, sta­no­wi to wręcz wy­ba­wie­nie, moż­li­wość do­wol­nej ma­ni­pu­la­cji za­kre­sem mo­dal­no­ści, jaka aku­rat jest przy­dat­na. Się­ga­jąc umy­słem pierw­szy raz do Sieci miała wręcz po­czu­cie przy­pły­wu mocy, jak choć­by przy "po­ży­cza­niu". – niby tłu­ma­czysz, ale przez zapis nie­wie­le mo­głam zro­zu­mieć

 

Scena po­cząt­ko­wa z męż­czy­zną zbyt roz­wle­czo­na, za wiele do­po­wia­da­łaś po­mię­dzy, przez co czy­tel­nik może się gubić o czym tak na­praw­dę roz­ma­wia­ją.

Cześć, Zie­lon­ka!

 

Rze­czy, które wy­ła­pa­łem:

 

Żół­to­brą­zo­we li­ście prze­cho­dzą w płat­ki śnie­gu(+,) sma­ga­jąc po ciele ubra­nym je­dy­nie w nie­bie­ski kom­bi­ne­zon.

jadąc na nich zo­sta­wia się za sobą elek­trycz­ny błysk,

Z się można zre­zy­gno­wać.

Wy­dru­ko­wa­no je na dawno za­po­mnia­nej dru­kar­ce 3D(-,) i ręcz­nie do­da­no napis w nie­uży­wa­nym już an­giel­skim

Nie­po­trzeb­ny prze­ci­nek

Wy­dru­ko­wa­no je na dawno za­po­mnia­nej dru­kar­ce 3D, i ręcz­nie do­da­no napis w nie­uży­wa­nym już an­giel­skim: "Im­mor­tal Speed, Im­mor­tal Joy". Do­stęp do ta­kich skar­bów z daw­nych wie­ków za­pew­nia jej po­sa­da Na­czel­nej Ar­chi­wist­ki oraz Ba­dacz­ki Kap­suł Czasu. Naj­bar­dziej in­te­re­so­wa­ły róż­no­rod­ne formy za­pi­su, w tym jej ulu­bio­ne in­ka­skie kipu.

Dużo tego

„W każ­dym razie już dawno się tak do­brze nie ba­wi­łam." – po­my­śla­ła Ruda. Wła­śnie skoń­czy­ła prze­jażdż­kę i ob­ser­wu­je, co­dzien­nie od dwóch mie­się­cy, płyn­ny język mia­sta.

Roz­jeż­dża się czas – wcze­śniej był czas te­raź­niej­szy, teraz prze­szły, póź­niej rów­nież – musi być jakaś kon­se­kwen­cja

Po przej­ściu kilku prze­cznic(-,) mniej przy­ja­znych dziel­nic

Prze­ci­nek zbęd­ny, do tego rym

Pokaz gwał­tow­nie za­koń­czył się.

Sta­ra­my się nie koń­czyć zda­nia na “się”. Mo­gło­by być “Pokaz gwał­tow­nie się za­koń­czył.”

– Nie te­le­pa­ta – stwier­dził ta­jem­ni­czy męż­czy­zna – je­stem tylko ar­ty­stą.

– Nie mia­łem po­ję­cia, że na świe­cie są jesz­cze nie­wi­do­mi. – dodał po chwi­li.

Tro­chę to za­szwan­ko­wa­ło, bo w pierw­szym od­ru­chu my­śla­łem, że drugą kwe­stię mówi Ruda.

Wy­jąt­ko­wo nie masz racji. Zwy­kle o tej porze te domy stoją puste – po­wie­dział męż­czy­zna szcze­rząc się przy tym ra­do­śnie.

Przy­da­ła­by się pół­pau­za na po­cząt­ku. To jed­nak dia­log. I skąd w ogóle ta kwe­stia? Ostat­nim, który mówił był wła­śnie męż­czy­zna, chwi­lę potem znów się od­zy­wa – kiedy Ruda miała nie mieć racji?

Teraz jed­nak od­czu­wa­ła coraz bar­dziej przy­pływ wzbie­ra­ją­cej iry­ta­cji.

Może le­piej: Teraz jed­nak coraz bar­dziej od­czu­wa­ła przy­pływ wzbie­ra­ją­cej iry­ta­cji. No i czy “przy­pływ” i “wzbie­ra­ją­ca” to nie to samo – jedno można wy­kre­ślić.

 Męż­czy­zna wy­trzesz­czył oczy w wcale nie uda­wa­nym za­sko­cze­niu.

we wcale – choć nadal całe zda­nie brzmi śred­nio – można prze­re­da­go­wać.

Jego oczy są ko­lo­ru piw­ne­go

Znów czas się sypie – ca­łość jest chyba jed­nak pi­sa­na w prze­szłym.

sto i sie­dem­dzie­siąt sześć cen­ty­me­trów

To “i” takie an­giel­skie – u nas nie­uży­wa­ne

żywej wagi,

To ra­czej po­tocz­ne stwier­dze­nie, a tu wy­li­czasz dane – to się ra­czej robi w spo­sób hmm… bez­oso­bo­wy.

kolor wło­sów sza­tyn

Może “kolor wło­sów: sza­tyn”, albo wręcz “kolor wło­sów: sza­ty­no­wy”

Naj­bar­dziej in­te­re­su­ją­ca wy­da­wa­ła się Rudej jego twarz. Znała aż za do­brze. Na­le­ża­ła do Nie­spiesz­ne­go Ja­cen­ta, za­gi­nio­ne­go dwa mie­sią­ce temu, oraz zna­ne­mu jej wię­cej niż do­brze – i jak można się do­my­ślić – teraz już mar­twe­go.

Dużo masz za­im­ków w ogóle.

Ruda wła­śnie stała na­prze­ciw­ko swo­je­go ma­rze­nia. Ma­rze­nia o ze­mście.

– Po­ka­żesz mi ją? Jak po­wsta­je? – za­py­ta­ła wska­zu­jąc na „maskę”. Głów­ny ele­ment skła­do­wy jej ma­rze­nia mil­czą­co wpa­try­wał się we wła­sne stopy.

Po­wtó­rze­nia

Nie od­po­wie­dzia­ła na to.

I zaraz bę­dzie ład­niej

o po­ka­za­nie Rudej tego cze­goś (czym­kol­wiek by to nie było),

Ech… ale że czego? Gubię się.

wielo – mowy

Ra­czej wie­lo-mo­wy, albo wie­lo­mo­wy

Wcze­śniej na­to­miast sko­ło­wał mnie zu­peł­nie Synte – kot. Jeśli chcesz łą­czyć słowa, to na­le­ża­ło­by użyć dy­wi­zu bez spa­cji: Syn­te-kot.

Zwróć uwagę jak my­lą­cy jest zapis:

Oglą­da­jąc świat "ocza­mi" synte – ida miała do­stęp nie tyle do wzro­ku, 

Ta pół­pau­za dzia­ła jak prze­ci­nek, a po niej po­ja­wia się nowa bo­ha­ter­ka: Ida na­pi­sa­na małą li­te­rą.

 

Ok, do­tar­łem do końca pierw­sze­go roz­dzia­łu, wrócę i do­koń­czę póź­niej, ale nie chcę, żeby to co za­no­to­wa­łem przy­pad­kiem nie zgi­nę­ło – róż­nie z por­ta­lem bywa.

Ogól­nie je­stem po­gu­bio­ny. Cały roz­dział jest strasz­nie prze­ga­da­ny. Miała je­chać na rol­kach, spo­tkać fa­ce­ta, miało się oka­zać, że jest nie­wi­do­ma, po­ga­dać sobie z nim, nagle po­ja­wia się kot, w do­dat­ku chyba jest ważny. Po­win­na być roz­mo­wa, która zu­peł­nie nie trzy­ma­ła na­pię­cia, bo roz­my­ło się wśród na­tło­ku in­for­ma­cji i opi­sów. Zo­ba­czy­my co z tego wyj­dzie – po­sta­ram się do­koń­czyć dzi­siaj.

 

Po­zdra­wiam!

Nie za­bi­ja­my pie­sków w opo­wia­da­niach. Nigdy.

Ciąg dal­szy, prze­czy­ta­łem jesz­cze raz część pierw­szą.

Po przej­ściu kilku prze­cznic, mniej przy­ja­znych dziel­nic, ciem­niej­szych za­uł­ków, Ruda już wie­dzia­ła.

Dobra, ten prze­ci­nek jest ok, my bad.

 

– Dobry wie­czór! – krzyk­nę­ła bar­dziej de­spe­rac­ko, niż po­wie­dzia­ła, w kie­run­ku, w któ­rym, jak przy­pusz­cza­ła, znaj­do­wał się prze­cho­dzień.

to zda­nie jest nie­lo­gicz­ne. Mu­sia­ła­by naj­pierw po­wie­dzieć, a potem krzyk­nąć, żeby ten krzyk był bar­dziej de­spe­rac­ki niż wy­po­wiedź.

Za­wsze mógł­by po­wie­dzieć, że to zwy­kłe ubra­nie(-,) i w każ­dej chwi­li znik­nąć.

po­dró­żo­wa­ła z małym, ró­żo­wym ple­ca­kiem, wy­glą­da­ją­cym na na­szpi­ko­wa­ne­go za­bez­pie­cze­nia­mi i elek­tro­ni­ką.

na­szpi­ko­wa­ny

Fontu był po­dob­ne­go zda­nia. Jego maska tylko czę­ścio­wo od­bi­ja­ła sta­tus życz­li­wo­ści.

Koty też noszą maski?

 

Dru­gie czy­ta­nie ma to do sie­bie, że już le­piej się czy­tel­nik orien­tu­je w sy­tu­acji. Ok. Zro­zu­mia­łem wię­cej, ale jed­no­cze­śnie po­ja­wi­ły się wąt­pli­wo­ści.

Jakim cudem nie­wi­do­ma jeź­dzi­ła na wrot­kach?

Ja­kie­go masz wła­ści­wie nar­ra­to­ra? Jest wszyst­ko­wie­dzą­cy, czy jed­nak ma per­spek­ty­wę ja­kiejś po­sta­ci? Tu po­świę­cę kilka słów wy­ja­śnie­nia. Na po­cząt­ku w sumie nie ob­cho­dzi­ło mnie to, ale w mo­men­cie, gdy:

– Nie­źle wy­ha­mo­wa­łaś. – Głos męż­czy­zny, osa­mot­nio­ny przez brak in­nych fi­zycz­nych oznak, które chwi­lo­wo nie mogły do­trzeć do Rudej, był sta­now­czo bez­ce­re­mo­nial­ny.

– To się na­zy­wa mówić "bez ce­re­gie­li" – cią­gnął "dia­log" wła­ści­ciel głosu – albo "bez cer­to­le­nia". Nie­złe wrot­ki. Wię­cej niż retro. Nie są­dzi­łem, że ich eg­zem­pla­rze są jesz­cze w uży­ciu.

Nie na­pi­sa­łaś, że Ruda tak po­my­śla­ła, a facet się do tego od­no­si – czyli jest to ty­po­wo z per­spek­ty­wy Rudej (acz­kol­wiek nadal od­po­wiedź męż­czy­zny mnie sko­ło­wa­ła – to nie jest takie jasne).

A gdzieś potem do­sta­je­my to:

Tak, to rze­czy­wi­ście była twarz Nie­spiesz­ne­go, ale tylko twarz. Ko­bie­ta wie­dzia­ła już, z kim roz­ma­wia, zanim zdą­żył się przed­sta­wić. Ruda wła­śnie stała na­prze­ciw­ko swo­je­go ma­rze­nia. Ma­rze­nia o ze­mście.

No to facet chyba już zdą­żył się we wszyst­kim po­ła­pać – już wie, że jest “ma­rze­niem o ze­mście”. I nic z tym nie robi, nie ma słowa jego re­ak­cji na tą wia­do­mość.

To oczy­wi­ście też uroki wpla­ta­nia osób czy­ta­ją­cych myśli w tekst – nie może być tak, że czyta w my­ślach tylko wtedy, gdy autor tego chce.

Potem fak­tycz­nie per­spek­ty­wa się zmie­nia, bo raz jest z punk­tu wi­dze­nia męż­czy­zny, raz z per­spek­ty­wy kota. Pro­ble­mem są przej­ścia, bo po­win­ny być wy­raź­ne, a nie są.

 

Co do dal­szej czę­ści te­sk­tu – nie ro­bi­łem już ta­kiej ła­pan­ki, ale wy­pi­sa­łem sobie rze­czy, na które warto zwró­cić uwagę:

się­ko­zy – w paru miej­scach “się” wy­stę­po­wa­ło zbyt gęsto

in­ter­punk­cja – ku­le­je, mu­sisz nad nią po­pra­co­wać.

pół­pau­zy jako wtrą­ce­nia w dia­lo­gach – to już moje oso­bi­ste od­czu­cie. Wy­po­wia­da­ne kwe­stie od di­da­ska­liów od­dzie­la­my pół­pau­zą. Ty na­to­miast bar­dzo czę­sto uży­wasz pół­pau­zy jako wtrą­ce­nia za­miast prze­cin­ka – w tek­ście to nie razi, ale w dia­lo­gu cza­sa­mi rzu­tu­je na jego czy­tel­ność. Nie jest to błąd, ale coś co wg. mnie utrud­nia czy­ta­nie

bar­dzo dużo słów w cu­dzy­sło­wie – nie za­wsze, wg. mnie, uza­sad­nio­nym

aste­ry­ski – to znów moje “zbo­cze­nie” – masz bar­dzo dziw­nie po­dzie­lo­ny tekst – nie wie­dzia­łem gdzie koń­czy się nowy roz­dział, a gdzie nie, bo cza­sem da­wa­łaś * , cza­sa­mi nie, cza­sem była przed nią pusta li­nij­ka, cza­sem była pusta li­nij­ka rów­nież po niej, cza­sem były puste li­nij­ki bez gwiazd­ki. Bra­ku­je kon­se­kwen­cji, ale to już taki mój “bzik”

Bo­ha­ter­ka za­cho­wu­je się jakby jed­nak wi­dzia­ła – osta­tecz­nie do­my­ślam się, że cho­dzi o to, że była w wizji/śnie braci.

bar­dzo dużo słowa “wpierw”

zapis dia­lo­gów miej­sca­mi ku­le­je, warto to do­pra­co­wać.

 

Co do samej hi­sto­rii, to bar­dzo trud­no mi co­kol­wiek po­wie­dzieć, bo nawał błę­dów mocno rzu­tu­je na od­biór. Mam wra­że­nie, że mia­łaś dużo po­my­słów, zbu­do­wa­łaś swój świat, wpro­wa­dzi­łaś kilka roz­wią­zań, ale nie wszyst­kie do­sta­tecz­nie opi­sa­łaś, uto­nę­łaś w opi­sach. Może trze­ba bar­dziej na chłod­no spoj­rzeć na tekst, za­sta­no­wić się co jest po­trzeb­ne, a co nie?

Np. czy syn­te-kot od­gry­wa jakąś rolę oprócz tego, że służy Rudej ocza­mi? To może wy­star­czy­ło­by , żeby jakiś zwy­kły, dziki kot się w sce­nie na­pa­to­czył i uży­czył jej swych oczu.

 

Mnó­stwo pracy przed Tobą, Zie­lon­ko, ale taki już żywot pi­sa­rza ;)

 

Po­zdra­wiam!

 

Nie za­bi­ja­my pie­sków w opo­wia­da­niach. Nigdy.

Cześć!

 

In­try­gu­ją­ce. Po­czą­tek opo­wia­da­nia su­ge­ro­wał sci-fi, a potem kli­mat się zmie­nia i akcja prze­no­si się do wizji. Z jed­nej stro­ny to jest fajne i nie mogę po­wie­dzieć, że opo­wia­da­nie mi się nie po­do­ba, ale tro­chę za dużo tu nie­do­mó­wień i moim zda­niem urwa­nych wąt­ków, jak na przy­kład wrot­ki, po­świę­casz im dużo uwagi, ale potem one chyba nie mają żad­ne­go zna­cze­nia. Za­sta­na­wiam się nad mo­ty­wa­cją bo­ha­ter­ki, bo ona pra­gnę­ła ze­msty, ale potem po pro­stu od­cho­dzi i myśli tylko o zda­niu re­la­cji kotu. Bar­dzo mi się po­do­bał po­mysł na przej­mo­wa­nie oczu, ale był wy­raź­ny tylko na po­cząt­ku, a potem ta kwe­stia znik­nę­ła. 

Pod­su­mo­wu­jąc cał­kiem fajny po­mysł, ale jest dużo man­ka­men­tów tech­nicz­nych i to bar­dzo utrud­nia­ło lek­tu­rę. 

Przy­kro mi to pisać, Zie­lon­ko, ale czas po­świę­co­ny na lek­tu­rę Pie­zo­elek­trycz­ne­go ra­tun­ku uwa­żam za stra­co­ny, al­bo­wiem, mimo że się sta­ra­łam, nie udało mi się zro­zu­mieć opo­wia­da­nia.

Wy­ko­na­nie po­zo­sta­wia bar­dzo wiele do ży­cze­nia.

 

Ruda mknie śli­ski­mi alej­ka­mi z prze­sta­rza­łe­go as­fal­tu po­ży­czo­ną parą wro­tek przez naj­star­szą część mia­sta. → Jeź­dzi się na wrot­kach, nie wrot­ka­mi.

Czy do­brze ro­zu­miem, że naj­star­sza część mia­sta po­ży­czy­ła parę wro­tek?

A może miało być: Ruda, na po­ży­czo­nej parze wro­tek, mknie śli­ski­mi alej­ka­mi z prze­sta­rza­łe­go as­fal­tu przez naj­star­szą część mia­sta.

 

Wrot­ki są ja­skra­wo ró­żo­we→ Wrot­ki są ja­skra­woró­żo­we

 

„W każ­dym razie już dawno się tak do­brze nie ba­wi­łam." – po­my­śla­ła Ruda. → „W każ­dym razie już dawno się tak do­brze nie ba­wi­łam" – po­my­śla­ła Ruda.

Krop­kę sta­wia­my po za­mknię­ciu cu­dzy­sło­wu.

Tu znaj­dziesz wska­zów­ki, jak za­pi­sy­wać myśli bo­ha­te­rów.

 

zli­to­wał się nad nią zna­jo­my synte – kot… → …zli­to­wał się nad nią zna­jo­my syn­te-kot

W tego typu po­łą­cze­niach uży­wa­my dy­wi­zu, nie pół­pau­zy, bez spa­cji. Ten błąd po­ja­wia się w tek­ście wie­lo­krot­nie.

 

Wy­jąt­ko­wo nie masz racji. Zwy­kle o tej porze te domy stoją puste – po­wie­dział męż­czy­zna szcze­rząc się przy tym ra­do­śnie. → – Wy­jąt­ko­wo nie masz racji. Zwy­kle o tej porze te domy stoją puste – po­wie­dział męż­czy­zna, szcze­rząc się przy tym ra­do­śnie.

Wy­po­wiedź dia­lo­go­wą roz­po­czy­na pół­pau­za. Tu znaj­dziesz wska­zów­ki, jak za­pi­sy­wać dia­lo­gi.

 

po­czu­cie przy­pły­wu mocy, jak choć­by przy „po­ży­cza­niu”.

Teraz jed­nak od­czu­wa­ła coraz bar­dziej przy­pływ wzbie­ra­ją­cej… → Czy to ce­lo­we po­wtó­rze­nie?

 

Męż­czy­zna wy­trzesz­czył oczy w wcale nie uda­wa­nym za­sko­cze­niu. → Ra­czej: Męż­czy­zna wy­trzesz­czył oczy, wcale nie uda­jąc za­sko­cze­nia.

 

ni­cze­go, o co można by zna­leźć punkt za­cze­pie­nia. → …ni­cze­go, co mo­gło­by sta­no­wić punkt za­cze­pie­nia.

 

z małym, ró­żo­wym ple­ca­kiem, wy­glą­da­ją­cym na na­szpi­ko­wa­ne­go za­bez­pie­cze­nia­mi i elek­tro­ni­ką. → …z małym, ró­żo­wym ple­ca­kiem, wy­glą­da­ją­cym na na­szpi­ko­wa­ny za­bez­pie­cze­nia­mi i elek­tro­ni­ką.

 

" ale jak wró­cisz, opo­wiesz mi wszyst­ko, dobra?. I za­sta­na­wiam się, jak masz za­miar prze­miesz­czać się tym czymś.” Za­koń­czył swój wywód wska­zu­jąc pa­zu­rem na wrot­ki. → Zbęd­na spa­cja po wie­lo­krop­ku. Zbęd­na krop­ka po py­taj­ni­ku. Di­da­ska­lia mała li­te­rą. Winno być:

"ale jak wró­cisz, opo­wiesz mi wszyst­ko, dobra? I za­sta­na­wiam się, jak masz za­miar prze­miesz­czać się tym czymś”.za­koń­czył swój wywód, wska­zu­jąc pa­zu­rem na wrot­ki.

 

"Jakim spo­so­bem tyle czasu wy­trwa­li w ta­jem­ni­cy?" – roz­my­śla­ła in­ten­syw­nie Ruda. "To wy­da­je się wręcz nie­moż­li­we." → "Jakim spo­so­bem tyle czasu wy­trwa­li w ta­jem­ni­cy?" – roz­my­śla­ła in­ten­syw­nie Ruda. "To wy­da­je się wręcz nie­moż­li­we”.

 

– No cóż, krążą o tobie – czy o was – nie tylko miej­skie le­gen­dy. → Uni­kaj w dia­lo­gach do­dat­ko­wych pół­pauz. Spra­wia­ją że zapis staje się mało czy­tel­ny.

 

– Twoja twarz, to maska, praw­da? Nie syn­te­tycz­na, ale żywa – wciąż żywa – skóra wraz z ry­sa­mi pier­wot­ne­go wła­ści­cie­la. → Jak wyżej.

 

„Ta moja cho­ler­na cie­ka­wość. – po­my­śla­ła. → Zbęd­na krop­ka po „my­śle­niu”.

 

za­miast butów na sto­pach tkwi­ły krysz­ta­ło­we pan­to­fel­ki.Pan­to­fel­ki to też buty.

 

przy­glą­dał się rów­nież tłu­mek ga­piów, skła­da­ją­cych się z gości. → …przy­glą­dał się rów­nież tłu­mek ga­piów, skła­da­ją­cy się z gości.

 

kilku bo­gat­szych miesz­kań­ców mia­sta, w tym miej­skich no­ta­bli… → Nie brzmi to naj­le­piej.

 

teraz „mor­der­ca dzie­ci”, i … → Zbęd­ny prze­ci­nek, zbęd­na spa­cja przed wie­lo­krop­kiem.

 

Po­zo­sta­li go­ście rów­nież stali onie­mie­li. → Po­zo­sta­li go­ście rów­nież stali onie­mia­li.

 

Na ob­ra­zie wy­szcze­gól­nio­no po­szcze­gól­ne ele­men­ty… → Brzmi to fa­tal­nie.

 

Gdzieś z tyłu dru­giej sali za­wo­łał roz­ra­do­wa­ny Rat­tus Nubes do ze­bra­nych: → Gdzieś z tyłu dru­giej sali roz­ra­do­wa­ny Rat­tus Nubes za­wo­łał do ze­bra­nych:

 

A wła­ści­wie z kimś, kto go za­mor­do­wał. – od­po­wie­dzia­ła. → Zbęd­na krop­ka po wy­po­wie­dzi.

 

Część two­ich myśli nawet nie zro­zu­mia­łem→ Czę­ści two­ich myśli nawet nie zro­zu­mia­łem

 

To uza­leż­nia. I, Jak za­pew­ne się orien­tu­jesz… → Dla­cze­go wiel­ka li­te­ra?

 

Chcę już tylko stąd się wy­do­stać.”Chcę już tylko stąd się wy­do­stać”.

 

Rat­tus Ater wzru­szył ra­mio­na­mi,wziął się za ma­lo­wa­nie. → Rat­tus Ater wzru­szył ra­mio­na­mi i za­brał się do ma­lo­wa­nia.

 

„Od Św. Rity – wiesz, co masz robić”. „Od św. Rity – wiesz, co masz robić”.

 

„Skąd ja mam wie­dzieć, co ja mam zro­bić? → Czy to ce­lo­we po­wtó­rze­nie?

 

wy­peł­ni prze­strzeń desz­czem z lawy. → …wy­peł­ni prze­strzeń desz­czem lawy.

 

Do tego

wszyst­ko po­to­czy­ło się

dalej

ni­czym

 

kloc­ki Do­mi­na… → Czemu służy taki oso­bli­wy zapis? Dla­cze­go wiel­ka li­te­ra?

 

„Żyję.”„Żyję”.

 

Znaj­do­wa­ła się w współ­dzie­lo­nym… → Znaj­do­wa­ła się we współ­dzie­lo­nym

 

wy­do­sta­nie się stąd jesz­cze dłuż­szą chwi­lę po­trwa. → …wy­do­sta­nie się stąd po­trwa jesz­cze dłuż­szą chwi­lę.

 

Zo­sta­ła je­dy­nie jedna Maska… → Nie brzmi to naj­le­piej. Dla­cze­go wiel­ka li­te­ra?

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

 

<De­tek­ty­wa Lo­wi­na za­pi­ski z urlo­po­wych sesji czy­ta­nia „Ty­tu­li­ków”>

Zie­lon­ka – Pie­zo­elek­trycz­ny ra­tu­nek

Taaak. Może za­cznij­my od tego, że pie­zo­elek­try­ka to coś zu­peł­nie in­ne­go… Ale nie ma spra­wy, każdy może pod­jąć złą de­cy­zję. Sam kie­dyś wsze­dłem po zmro­ku do dziel­ni­cy bor­su­ków. Do­brze, że nie mam zębów, bo bym się u den­ty­sty nie wy­pła­cił. Tak więc tytuł nie za bar­dzo zwią­za­ny z tek­stem.

Po­czą­tek jest le­ni­wy jak dzień pracy śli­ma­ka – dużo opi­sów i wiele dłu­gich zdań. Masz czę­sto jakiś dziw­ny szyk zda­nia, który wy­trą­cał mnie z lek­tu­ry i spra­wiał, że mu­sia­łem czy­tać zda­nie jesz­cze raz. Zda­rza­ły się też uster­ki tech­nicz­ne, źle za­pi­sa­ne dia­lo­gi, a nawet dziw­ny skok nar­ra­cji z jed­nej osoby na drugą. Nar­ra­cja to nie ja, tak sobie ska­kać nie po­win­na!

Ale wy­obraź­nia? Uuu! Na ostro. Bar­dzo po­do­ba­ła mi się nie­wi­do­ma dziew­czy­na, która widzi cu­dzy­mi ocza­mi, pło­ną­ce chmu­ry też ni­cze­go sobie. Myślę, że Twoje wizje le­piej pa­su­ją do dłuż­szej formy, bo nie spie­szysz się z ich po­ka­zy­wa­niem, ale jak siądą, to sie­dzą le­piej niż kura na grzę­dzie.

Fa­bu­lar­nie jest cał­kiem do­brze, choć nie dam płetw, że wszyst­ko zro­zu­mia­łem. Za­krę­ci­łaś ostro mo­ty­wa­cja­mi, świa­tem i bo­ha­te­ra­mi. Ko­niec koń­ców ba­wi­łem się do­brze, ale do­pie­ro, kiedy wpły­ną­łem w Twój kli­mat.

 

Witam :)

bruce, Mo­ni­que.M, Ali­cel­la, re­gu­la­to­rzy, Za­na­is oraz Kro­kus: dzię­ki za kon­struk­tyw­ną kry­ty­kę, jak i za­zna­cze­nie moc­nych stron opo­wia­da­nia. 

Mo­ni­que.M – zbyt późno prze­czy­ta­łam za­py­ta­nie o betę – może za­in­te­re­su­jesz się innym opo­wia­da­niem w przy­szło­ści. 

Błędy po­pra­wio­ne. 

Opo­wia­da­nie jest o spo­tka­niu żąd­nej ze­msty ko­bie­ty z mor­der­cą jej part­ne­ra oraz wielu in­nych ludzi. Być może pro­blem z dia­lo­ga­mi po­le­ga na tym, że w ja­kiejść czę­ści słowa nie są wy­po­wia­da­ne. Po ko­men­ta­rzach wnio­sku­ję, że bra­ku­je mocy w za­koń­cze­niu, a wła­ści­wie w za­gad­ko­wym wy­do­sta­niu się bo­ha­ter­ki z kło­po­tów. 

Co do Wzro­ku – widzi ocza­mi każ­dej isto­ty, która jest w po­zbli­żu.

Z po­zdro­wie­nia­mi

Z.

 

Nigdy się nie pod­da­wać

No, kur­czę, prze­bi­ja­łam się przez tekst bez cie­nia zro­zu­mie­nia, bez prze­rwy ła­pa­łam się na tym, że nie pa­mię­tam po­przed­nie­go aka­pi­tu. Masz mocno ga­wę­dziar­ski styl, pełen pełen wtrę­tów, dy­wa­ga­cji. I nic w tym złego, ale taki styl wy­ma­ga per­fek­cyj­ne­go opa­no­wa­nia in­ter­punk­cji i gra­ma­ty­ki ję­zy­ka pol­skie­go, a z tym masz pewne pro­ble­my. Do­dat­ko­wo mam wra­że­nie, że zbyt dużo zo­sta­je w Two­jej gło­wie. Uni­wer­sum, które stwo­rzy­łaś jest Ci do­sko­na­le znane, ale nie jest znane czy­tel­ni­ko­wi i da­jesz za mało in­for­ma­cji, by można się było zo­rien­to­wać, jak ono funk­cjo­nu­je i o co cho­dzi w hi­sto­rii.

O co cho­dzi z tymi ma­ska­mi? Kto i po co po­ry­wał ludzi? Czemu zdej­mo­wa­no im twa­rze? Czemu na przy­ję­ciu były szy­chy? Czemu lu­dzie po­zwa­la­li zdej­mo­wać sobie twa­rze? Jaki ukry­ty ta­lent miała bo­ha­ter­ka? Kim wła­ści­wie była? Py­ta­nia mo­gła­bym mno­żyć w nie­skoń­czo­ność.

Nie­ste­ty lek­tu­ry nie mogę za­li­czyć do za­da­wa­la­ją­cych. Na po­cie­sze­nie dodam, że par­snę­łam śmie­chem przy za­pal­nicz­ce, bo po­my­śla­łam, że kom­plet­nie nie tego spo­dzie­wał się Za­na­is. I przy­znam, że mnie się to za­gra­nie spodo­ba­ło.

Chcia­ła­bym w końcu prze­czy­tać coś opty­mi­stycz­ne­go!

Hmmm. Fajne po­my­sły, dzika wy­obraź­nia. Ale po­gu­bi­łam się. Chyba za­bra­kło mi lo­gi­ki wy­da­rzeń, cią­gło­ści, sama nie wiem, czego wła­ści­wie… Nie ro­zu­miem tego świa­ta ani bo­ha­te­rów. Kot za­wia­do­mił sieć o zna­le­zie­niu mor­der­cy, ale osta­tecz­nie do jego klę­ski przy­czy­nia się świę­ta? Z de­fi­ni­cji nie­ży­ją­ca…

Dla­cze­go imio­na (względ­nie na­zwi­ska) są na r?

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Przy­jem­nie się czy­ta­ło :)

Przy­no­szę ra­dość :)

Dzię­ki za ko­men­ta­rze :) Rze­czy­wi­ście muszę wpro­wa­dzić kilka zmian. 

Cie­szę się, że “przy­jem­nie się czy­ta­ło” Anet.

Po­zdra­wiam

Nigdy się nie pod­da­wać

Nowa Fantastyka