
Trafił się konkurs, to pomyślałem, że poczynię to małe dzieło, bawiąc się przy tym odrobinę wszystkim dobrze znaną, klasyczną konwencją. Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu.
Trafił się konkurs, to pomyślałem, że poczynię to małe dzieło, bawiąc się przy tym odrobinę wszystkim dobrze znaną, klasyczną konwencją. Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu.
Sjęgniewa siedziała przy stoliku i wyczekiwała, spokojnie popijając piwo.
Miała poważny problem – od jakiegoś czasu trapiło ją pewne uczucie. Wielce namolne, co i rusz kąsało ją w umysł, niczym ten komar w ciepły, letni wieczór i ilekroć starała się o nim nie myśleć tudzież owo paskudztwo ignorować, tylekroć ustępowało, by po dniu czy dwóch powracać ze zdwojoną siłą.
Sjęgniewa nie miała w zwyczaju odczuwać rzeczy. Oczywiście to nie tak, że była bezduszna albo tym bardziej uczuć pozbawiona. Brało się to raczej z tego, iż otaczający ją świat na co dzień niepomiernie ją wręcz nudził.
Odkąd tylko pamiętała, niemal wszyscy dookoła mówili jej co ma robić. Jej tato, Oleg, właściciel karczmy w dzielnicy portowej, co i rusz narzekał, że nie chce zostać kelnerką w jego spelunce, gdzie czekały na nią takie atrakcje jak noszenie trunków, smród oraz znoszenie obleśnych spojrzeń i unikanie lepkich łapsk spoconych, w większości do tego mocno podstarzałych bywalców. Matka natomiast często na nią utyskiwała, biadoląc coś o tym, że „źle się prowadzi”. A to się za dużo garbi, że w sukienkach chodzić nie lubi jeno ciągle tylko te spodnie i ubłocone buty, no typowe starcze pierdolenie kogoś kto nie podąża za modą i tym no… postępem społecznym.
Mimo tego, że starzy niemożebnie ją czasem wkurwiali, Sjęgniewa raz na czas lubiła wpadać do „Bezgłowego Raka”, nazwa równie urocza co sam przybytek, a czasem zdarzało jej się nawet pomagać na zapleczu albo sprzątać, gdy wszyscy już wyszli.
No, prawie wszyscy. Trzeba wam bowiem wiedzieć, że Sjęgniewa nie zjawiała się w „Raku” bynajmniej po to, by pomagać rozkręcać lokalny biznes. Jedyną rzeczą, a raczej osobą, która skłaniała ją do zaglądania do jedynej knajpy w porcie Hamtonu był On.
Pewnego dnia dosłyszała imię. Seven. Dziwne, egzotyczne, zupełnie nie pasowało do Biełgorowczyka, w przeciwieństwie do tego należącego do niej, odziedziczonego chyba po prababce czy innej, rodowej matronie. Przez te parę miesięcy od kiedy po raz pierwszy go ujrzała, zamienili może ze dwa zdania i poza tym, że praktykował u lokalnej mistrzyni kowalskiej, zbyt wiele się nie dowiedziała.
A jednak było w nim coś, co kusiło i przyciągało. Podobały jej się jego długie, kruczoczarne włosy, lekko kwadratowa szczęka, spalona słońcem twarz, ale przede wszystkim oczy. Wielkie, brązowe i wiecznie nieobecne, tak jakby od zawsze za czymś tęskniły albo wyglądały przybycia jakiejś osoby, zbawcy czy zbawczyni, które wyrwałyby je wraz z całą resztą Sevena z tej szarej, mdłej codzienności.
Sjęgniewa zarówno w swej własnej opinii, jak i jej rodziny, sąsiadów i ogólnie całej okolicy należała do niebrzydkich i niegłupich istot, toteż co i rusz jakiś adorator zabiegał o jej względy. Większość z nich niestety zapewne nie potrafiłaby przeliterować słowa „romans”, a niektóre przypadki nawet „flirt”, toteż żaden z nich nigdy nie przykuł jej uwagi, nie mówiąc już o zainteresowaniu. W tym małomównym, odrobinę zdziwaczałym terminatorze skrywała się jednak jakaś tajemnica, która intrygowała ją odkąd po raz pierwszy go ujrzała tamtego pamiętnego wieczoru w tawernie. W końcu, po wielu tygodniach zebrała się do odwagę, aby do niego zagadać i może zaprosić na jakiś wspólny spacer albo inną, przyjemną aktywność.
Jednak Sjęgniewie nie było to dane. Bowiem dzień po tym jak powzięła swe postanowienie, Seven nie pojawił się w karczmie o swojej stałej porze. Nie zjawił się też następnego ani nawet kolejnego wieczoru. Sjęgniewa pytała o niego tatę, a także ojca samego Sevena, który nadal regularnie pojawiał się w przybytku. Od tego ostatniego dowiedziała się, że jego syn po prostu pewnego dnia zniknął, zostawiając po sobie jedynie pożegnalny list, w którym wytłumaczył, że rusza w świat, aby przeżyć przygodę życia i od tamtego czasu słuch po nim zaginął.
Dziewczyna z początku bardzo się zasmuciła, ale kupiła tę historię. Marzycielski wzrok tajemniczego chłopaka wyglądający zawsze czegoś daleko na horyzoncie wydawał jej się pasujący do kogoś, kto pewnego dnia wyjeżdża bez uprzedzenia. Później jednak cała sprawa zaczęła jej śmierdzieć. Po pierwsze – skąd miałby wziąć pieniądze na podróż, skoro jak twierdził jego rodziciel, nie zabrał z domu nic poza paroma ubraniami i jednym mieczem wykutym z pomocą mistrzyni Ashy? Po drugie – czemu miałby zdecydować się na ten krok akurat teraz? Ojciec wspominał coś, że dzień przed zniknięciem Sevena w lokalu pojawił się jakiś siwy jegomość, który bredził coś o szukaniu śmiałków i wielkich skarbach, ale Sjęgniewa nie sądziła, żeby młody i sprawiający wrażenie rozsądnego chłopak dał się omamić bajaniom jakiegoś obłąkanego starca i rzucił z dnia na dzień wszystko, by wyruszyć w podróż z kimś, kogo nawet nie znał.
Istniało jednak wytłumaczenie, które perfekcyjnie pasowało dziewczynie do wszystkiego i im dłużej nad nim myślała, tym bardziej sensowne jej się wydawało – Seven został porwany.
W całej historii pojawił się jeszcze jeden wątek, który z pozoru wydawać mógł się nieistotny i z niczym nie związany, jednak intuicja podpowiadała Sjęgniewie, że coś jest na rzeczy. Ta natomiast rzadko jak zawodziła, toteż dziewczyna zawierzyła swemu kobiecemu instynktowi i w tej sprawie. Zdarzyło się bowiem, iż dzień po zniknięciu Sevena "Pod Bezgłowym Rakiem" zaczął pojawiać się kot.
Nigdy nie zajrzała mu pod ogon, prawda, jednak dałaby sobie rękę uciąć, że był to kocur. W jego ruchach było coś królewskiego, ale w taki trudny do opisania, choć niemożliwy do pomylenia, męski sposób. Jego futro, czarne jak węgiel, było piękne, czyste i lśniło w blasku oliwnych lamp, zupełnie nie pasując do wizerunku brudnych, wygłodniałych lokalnych bezdomniaków i innych podobnych przybłęd, które czasem kręciły się po dzielnicy.
Zwierzak wślizgiwał się do środka mniej więcej w okolicach zmierzchu, dziwnym trafem w podobnych godzinach, kiedy mistrzyni Asha i jej uczeń kończyli akurat godziny pracy. Futrzak czasem łaził od stołu do stołu, w większości przypadków ignorowany przez bywalców, z rzadka karmiony resztkami ryby albo innego mięsiwa od niektórych, bardziej szczodrych i najedzonych Hamtonek i Hamtonczyków, które to podarki zawsze przyjmował z wdzięcznością. Raz tylko się zdarzyło, że jakiś lokalny gbur spróbował wymierzyć czterołapowi kopniaka, ale po otrzymaniu srogiej bury od Olega, zaniechał podobnych wyskoków.
Sam kot sprawiał jednak wrażenie, że nieszczególnie przejął się całym zajściem. Sjęgniewa dostrzegła nawet, iż zwierzę posiadało swoją ściśle określoną rutynę, którą wykonywało z pieczołowitością i co ważniejsze, regularnością, która nie pasowała normalnie do małych łowców myszy. Nie byłoby nawet nadużyciem określić ją mianem „typowo ludzkiej”.
Czarny kot wkraczał do tawerny w okolicach zmierzchu, z dokładnością do powiedzmy kwadransa czy dwóch. Następnie stawał na parapecie i gapił się w okno, tak jakby wypatrywał stałych klientów, marynarzy, handlarzy i innych mieszkańców Hamtonu zmierzających w kierunku tawerny na nadchodzące godziny szczytu. Później, kiedy karczma trochę się zapełniała, rozpoczynał swoją tradycyjną przechadzkę po lokalu. Ocierał się, miauczał, generalnie zwracał na siebie uwagę wszystkich, którzy raczyli spojrzeć kto to ich tam zaczepia pod stołem. Sjęgniewa z początku myślała, że małemu głodnemu dachowcowi chodziło wyłącznie o jedzenie. Szybko jednak przekonała się, że tak nie jest. Ciągłe zaczepianie i miauczenie musiało mieć swoją przyczynę gdzieś indziej, gdyż towarzyszyło wizycie małego futrzaka niezależnie czy akurat obok niego leżało jedzenie czy nie. Dziewczyna nie miała wątpliwości – mały wąsacz wyraźnie szukał uwagi.
Tylko po co?
Wizyta czarnego psotnika kończyła się w zasadzie zawsze tak samo – około północy, gdy Rak zdążył już trochę opustoszeć, kiciuś wychodził przez drzwi z opuszczoną głową, jakby zrezygnowany. I tak dzień w dzień i noc w noc, przynajmniej w trakcie tych, kiedy Sjęgniewa akurat pomagała w karczmie. Nie potrafiła tego wytłumaczyć i pewnie uznaliby ją za wariatkę, gdyby podzieliła się tymi rewelacjami, ale czuła, po prostu przeczuwała, że zniknięcie Sevena i pojawienie się czarnego kota były jakoś ze sobą powiązane.
Tej nocy po wstaniu od stołu powiedziała więc ojcu, że bardzo się zmęczyła i chciałaby wrócić wcześniej do domu. Oleg, nie przewidując niczego, naturalnie się zgodził, a jego córka kiedy tylko ujrzała, jak futrzak wymyka się z lokalu, podążyła za nim.
Dojrzał ją momentalnie, w zasadzie zaraz po tym jak opuściła Raka. Najpierw przyjrzał jej się uważnie, a potem zamiauczał i podszedł do niej.
– Skąd się tu wziąłeś, co? – zapytała dziewczyna, miziając malucha za uchem. Nie ulegało wątpliwości, że nie był dziki, inaczej za żadne skarby nie dałby się dotknąć.
Usłyszawszy pytanie, kiciuś zastrzygł uszkami i zamiauczał, jakby naprawdę próbował odpowiedzieć. Następnie odszedł w kierunku jednej z bocznych uliczek, po to tylko, by zaraz obrócić główkę i zamiauczeć ponownie.
– O co chodzi? – Sjęgniewa podeszła do dziwacznego futrzaka. – Mam za tobą iść?
Dachowiec wydał z siebie cichy, słodki odgłos przypominający odrobinę gruchanie i podreptał przed siebie. Biorąc to za zaproszenie, dziewczyna ruszyła za nim. Nie wiedziała czy naprawdę miała rację w kwestii sprawy Sevena, ale cieszyła się, że przeczucie jej nie myliło. Ten kot zdecydowanie nie zachowywał się jak normalny dachowiec i skrywał jakąś tajemnicę.
Futrzak przemykał bocznymi uliczkami, aż zaprowadził dziewczynę do części portu, w której Sjęgniewa nigdy wcześniej nie była, ba – nawet nie wiedziała, że istnieje. Z dala od chat i ludzkich oczu, dookoła znajdowały się jedynie pomost, przycumowanych do niego kilka rybackich łodzi oraz plaża i bezkresne, wyjątkowo tej nocy spokojne morze.
Kiciak natomiast, ku ogromnemu zaskoczeniu dziewczyny, właśnie w jego kierunku skierował kroki. Jakby nigdy nic podreptał na molo, po czym ponownie obrócił łepek, jakby sprawdzał czy Sjęgniewa dalej za nim idzie… By następnie wskoczyć w morskie fale z głośnym pluśnięciem.
– Nie! – krzyknęła dziewczyna, biegnąc co sił w kierunku desek, na których jeszcze chwilę wcześniej stał jej osobliwy przewodnik. Zanim jednak dotarła na miejsce stanęła jak wryta, gdyż to co wydarzyło się w wodzie przeszło jej najśmielsze oczekiwania.
Z granatowej toni błysnęło bowiem dziwne, żółtawe światło, a następnie pojawiła się w niej istota, która kota w zasadzie nie przypominała. No, może poza wielkimi, czarnymi jak smoła uszami i smukłym, mokrym ogonem, który mlasnął smutno o taflę wody, kiedy się wynurzyła. Gdy otrzepała się niczym mokry pies i otworzyła oczy, Sjęgniewa ujrzała dwie wielkie źrenice otoczone pięknymi, złotymi tęczówkami wpatrujące się w nią.
– Cześć – rzuciła istota jakby nigdy nic. Gdy stanęła już na pełnych nogach na mieliźnie, ogon zanurzył się jej ponownie, a woda sięgała mniej więcej do pasa. Dopiero wtedy, z niemałym zawstydzeniem, Sjęgniewa zorientowała się, że postać była kompletnie naga. Drobne piersi zakończone jasnobrązowymi sutkami wyraźnie też sugerowały, że dziewczyna jednak pomyliła się co do płci swojego przewodnika.
Czyli nie jesteś kocurem ani tym bardziej Sevenem. Intuicja tym razem kompletnie zawiodła.
– Potrzebuję twojej pomocy, człowiek.
– Pomocy? – zapytała Sjęgniewa, pośpiesznie obracając się plecami do mówiącej osoby, uprzednio spłonąwszy szkarłatnym rumieńcem.
– Tak właśnie. Przepraszam, mówię śmiesznie, trochę odzwyczajona. Mam na sobie klątwa. Zła wiedźma rzuciła, bo ukradłam jaja z kurnika. Paskudna baba. Teraz wiecznie kot i nie móc swobodnie wracać do ludzka forma. Jeden sposób by złamać klątwa i potrzebuje człowiek. Dlatego chodzim do karczma co i rusz, żeby zaczepić i jakiś sprowadzić. Tyś pierwsza, co w końcu przyszła. Wielkie to szczęście.
– Jak mogłabym ci pomóc? – Sjęgniewa miała niejasne przeczucie, że nie spodoba jej się odpowiedź.
– Krew. Ludzka krew potrzebna, by odczynić urok. Ja potrzebować się napić, jak wampierz.
– Jak dużo? – zapytała dziewczyna, pod wrażeniem własnej śmiałości, że w ogóle rozważała pomoc stworowi.
– Nie wiem, tego mi nie powiedziała. Czemu stoisz tyłem?
– Ja, em… – To pytanie jakimś cudem sprawiło, że Sjęgniewa zarumieniła się jeszcze bardziej. – To znaczy, ta sytuacja jest dla mnie trochę krępująca. Ty i twój, no wiesz – brak ubrań.
– Też możesz ściągnąć jak chcesz – odparła rezolutnie istota. – Będzie lepiej?
– Chyba nie.
– Jak chcesz. To jak, pomożesz?
W ostatnim słowie nie było w sumie prośby ani pretensji, jedynie nadzieja. Sjęgniewa w końcu przemogła się i ponownie odwróciła w kierunku bezczelnie nieskrępowanej swą nagością istoty. Była w sumie bardzo ładna, ba – śmiało można by rzec, że piękna. Wpatrywała się w Sjęgniewę tymi pięknymi, złotymi oczami. Dziewczyna czuła, że mogłaby w nich utonąć, jeśli tylko zbyt długo odwzajemniałaby spojrzenie. Poczuła, jak robi jej się gorąco.
Na Boginię, co się ze mną dzieje? Czy to przez okres? A może zbyt długą abstynencję – ile to już, rok? Dwa lata? Do diaska, ale ten czas leci…
Zawieszona między nimi cisza powoli zaczynała się robić niezręczna. Sjęgniewa czuła, że musi ją w końcu przerwać. I kiedy już to miała zrobić, do głowy wpadła jej myśl. Tak bezczelna, tak perwersyjna, a jednocześnie tak podniecająca, że młoda Hamtonka nie miała pojęcia jakim cudem w ogóle się tam pojawiła. Kiedy to już jednak zrobiła, nie zamierzała zniknąć, o nie! Co więcej, Sjęgniewa czuła, że prędzej czy później jej ulegnie.
– Więc? – Magiczna istota ponagliła ją grzecznym, acz asertywnym pytaniem.
– W zasadzie to… – Na Boginię, nie wierzę. Czy ja naprawdę to zrobię? – to trochę krwawię w tym momencie. Może wystarczy.
– Naprawdę? – Osoba, która jeszcze przed chwilą była czarnym kotem wyglądała na bardzo szczęśliwą po usłyszeniu tych wieści. Zaraz jednak przyjęła zdziwioną minę. – A gdzie?
– No… – Daj spokój, dziewucho, teraz się nie wycofasz. Powiedziałaś a, to trzeba i b.– Z dołu.
Kotołaczka przez okres paru skrępowanych i przerażonych uderzeń serca sprawiała wrażenie skonsternowanej. Sjęgniewa całym swoim jestestwem starała się nie spalić buraka ani czym prędzej nie uciec z miejsca zdarzenia, pozostawiając biedną przeklętą sierotkę samej sobie. W końcu na twarzy pięknego stworzenia pojawił się wyraz olśnienia.
– Aaaaaaaaaa, że w ten sposób. No dobra, kładź się.
– Co? Tak tutaj, teraz? – zapytała głupio Sjęgniewa, poniewczasie orientując się, że tego się mogła w sumie spodziewać.
– No przecie nie wyjdę z wody, co nie? Kładź się na piachu i nie marudź.
Pełna myśli różnorakich i onieśmielona nagłą pewnością siebie swej przewodniczki, dziewczyna usłuchała rozkazu.
– W sumie o co chodzi z tą wodą? – zapytała, powoli ściągając spodnie. – To znaczy, dlaczego musisz w niej stać, by móc przyjąć ludzką formę?
Kotołaczka wzruszyła ramionami.
– A ja wiem. Może ta zatoka jaka magiczna czy cuś. Nie tak, żeby mi wiedźma wskazówki dawała. Raz przypadkiem wpadłom i odkryłom, że tak to działa, toć potem plan wymyśliłom.
– Wpadłom? – powtórzyła niepewnie Sjęgniewa, przyswajając tę rzadko spotykaną formę i jednocześnie pozbywając się majtek.
– Ano. Fido mam na imię, miło poznać. A teraz leż spokojnie – obiecuje, że będzie fajno.
Sjęgniewa nie miała pojęcia jaką magią posłużyła się stara magiczka, aby przekląć Fido. Kiedy jednak delikatne, miękkie usta i giętki, troszkę chropowaty język dotknęły jej dolnych warg poczuła, że w żaden sposób nie mogłaby się równać z tą, której właśnie zaczęła doświadczać.
***
Rytuał okazał się skuteczny, a Fido zaczęło ją odwiedzać regularnie. Sjęgniewa szybko nauczyła się mówić na nie tak, jak sobie tego życzyło, a zasiane tamtej nocy ziarenko uczucia w końcu wykiełkowało, by przerodzić się w piękny, dojrzały kwiat miłości. Matka jako pierwsza zaakceptowała ich związek – jak sama określiła, jej córka „zawsze była trochę dziwna”, toteż rewelacje o tym, że chodzi z kotołaczką, do tego bezpłciową przyjęła zaskakująco dobrze. Oleg miał z tym trochę większy problem i początkowo zakazywał parze spotykać się w Raku, co by się „nie obnosiły”. Po odbyciu ze swoją córką bardzo poważnej rozmowy w końcu jednak machnął ręką, a z czasem nawet polubił swoją odrobinę nietypową osobę córkową. Sjęgniewa szybko zaś zapomniała o tajemniczym chłopaku oraz powodzie, dla którego w ogóle wybrała się tamtego dnia za tajemniczym, czarnym kotem. Była szczęśliwa i ostatecznie tylko to się dla niej liczyło.
Hej, gnoomie!
Widzę, że dużo nawpadało tekstów jednocześnie, więc pomyślałam, że odwdzięczę się za komentarz u mnie ;)
Podobała mi się narratorka. Uniknąłeś Mary Sue, co zawsze się chwali, jednocześnie tworząc normalną, ciekawą bohaterkę. Przyjemny rytm opowiadania, zjadłam całe na raz. Wątki LGBT zawsze miło mi widzieć ;)
Mam wrażenie, że rozkręcałeś się z opowiadaniem powoli, by nagle krzyknąć “do diabła, zaraz limit”, czego skutkiem jest nadmiernie rozwleczony akt pierwszy (zdecydowanie za dużo wychwalania Sevena w kontekście późniejszych wydarzeń, opis wyglądu można było spokojnie ograniczyć do oczu, obiektu zachwytów bohaterki), pozbawiony napięcia finał (– jestem potworem i chcę twojej krwi, okej? OKEJ? – noo okej) i napisana na kolanie końcówka (żyły długo i szczęśliwie i wszyscy w porcie ich kochali, koniec).
Stylizacja lekka, nienachalna, chwilami rozchwiana (kwadranse, obsydiany vs karczma itd), wypowiedzi likantropki wystarczyłyby do obdarowania cechami charakterystycznymi trzech różnych bohaterów.
Językowo parę wpadek, ale ogólnie płynnie i solidnie. Kilka zgubionych przecinków, ale nie miałam czasu ich wypisywać.
siedziała
wprzy stoliku
narzekał, że nie chcę zostać
nie chce
tym no… Postępem
postępem – to jedno zdanie
z dwa zdania
ze dwa
czarne niczym obsydian
czy aby na pewno to jest słowo, którego w opisie użyłaby prosta, portowa dziewczyna, córka karczmarza?
po otrzymaniu srogiej bury od Olega
niby karczmarz, niby quasi-średniowiecze, a bohaterowie zupełnie współcześni
z dokładnością do powiedzmy kwadransa czy dwóch
kwadranse w karczmie? moje zawieszenie niewiary zaczyna kuśtykać
Oleg, nie przewidując niczego, naturalnie się zgodził
Taki pracodawca to już nawet nie współczesność, a czysta futurystyka ;)
Kiciak natomiast, ku ogromnemu zaskoczeniu dziewczyny, właśnie w jego kierunku skierował swoje kroki
Zastanowiłabym się, czy koty mogą kroczyć.
Poza tym cudzych kroków nie mógł skierować, zbędny zaimek.
która kota w zasadzie wcale nie przypominała
to w zasadzie czy wcale?
zawiodła mnie na manowce.
Mieszasz frazeologizm – albo ją zawiodła, albo zwiodła na manowce.
odparła rezolutnie likantropka
Skąd Sjęgniewa znałaby takie słowo? Patrz, masz karczmę jako miejsce akcji, wystarczyłoby na początku dać jakiemuś pijaczkowi powiedzieć “na północy likantropy ogranizują festiwal” i zaraz czytelnik by się połapał, że ok, to fantastyka, likantropy normalne, spoko, czytamy dalej. A ty to wyciągasz w ostatniej chwili, a potem czytelnik ma uwierzyć, że rodzice Sjęgniewy są bardziej open-minded niż większość Polaków w dwudziestym pierwszym wieku.
A ja wiem. Może ta zatoka jaka magiczna czy cuś. Nie tak, żeby mi wiedźma wskazówki dawała. Raz przypadkiem wpadłom i odkryłom, że tak to działa, toć potem plan wymyśliłom.
Ta stylizacja likantropki jakaś rozchwiana.
Uwaga zupełnie na marginesie, bo absolutnie nie chcę ingerować w twoją fabułę, ale zabawnie (moim zdaniem) by było, gdybyś w zakończeniu zasugerował czytelnikom, że likantropka załatwiła Sevena. To by ładnie powiązało wątki, bo mnóstwo miejsca poświęciłeś na wprowadzenie i rozwinięcie jego postaci i poszło to donikąd.
Dobra, podsumowując, nic nie urwało, ale przyjemnie się czytało. Popraw błędy, to kliknę bibliotekę :)
www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/
Błędy poprawione. Poza kroczeniem, bo nie wiem specjalnie co mogłoby innego pasować, a z doświadczenia z mą trójką (piątką w zasadzie licząc te tymczasowe) kotów zapewniam, że choć większość czasu raczej radośnie “kopytkują” w tę i z powrotem, to dumnie kroczyć jak najbardziej potrafią.
Sevena niestety nie mogłem uśmiercić, gdyż jest częścią zdecydowanie szerszej narracji gdzie indziej i mi by się zwyczajnie moje personalne universum nie spinało. Niemniej dziękuję za cenną sugestię, jak również odwiedziny i komentarz. Co się zaś tyczy postępowości rodziców, cóż – może to naiwne z mojej strony, ale chciałbym wierzyć, że nawet w quasi-średniowiecznym fantasy miłość (czy to romantyczna czy rodzicielska) czasem zwycięża nad uprzedzeniami. Takiego świata bym chciał, przyznam szczerze, a beletrystyka daje mi tę cudowną możliwość, iż sam mogę decydować co w danej rzeczywistości alternatywnej by przeszło, a co już nie. Jeśli ucierpi na tym zawieszenie niewiary odbiorców, odbiorczyń i ewentualnych osób odbierających – cóż, mam nadzieję, że nie zniechęci ich to do konsumpcji innych tworów mego pióra, którymi tutaj i pewnie gdzieś indziej planuję się jeszcze podzielić.
"Nie wierz we wszystko, co myślisz."
W literaturze wszystko sie da, czasem wystarczy jedno dodatkowe zdanie na poczatku opowiadania, zeby czytelnik uwierzyl w twoja wersje bez zastrzezen :)
Skoro poprawione, to klikam z radoscia :)
www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/
Hmmm, dobra porada. Dziękuję – będę to miał w przyszłości na uwadze. Konkurs dojrzałem dosłownie w ostatniej chwili (trzeciego bodajże), toteż faktycznie szorcik powstawał na ostatnią chwilę, na czym z pewnością ucierpiało tempo akcji i parę innych rzeczy. Nie jest to może literatura wysokich lotów, ale ogólnie jestem raczej zadowolony z końcowego efektu, a po Twoich miłych słowach – tym bardziej. Także jeszcze raz dzięki :)
"Nie wierz we wszystko, co myślisz."
Nie przestanę zastanawiać się co z Sevenem, ale mi się podobało.
Oczywiście to nie tak, że była bezduszna albo też ich pozbawiona.
Nie wiadomo czego pozbawiona.
Przez te parę miesięcy od kiedy po raz pierwszy go ujrzała, wymienili może ze dwa zdania i poza tym, że praktykował u lokalnej mistrzyni kowalskiej, zbyt wiele się nie dowiedziała.
Dałabym zamienili zamiast wymienili.
toteż żaden z nich nigdy nie przykuł jej uwagi, nie mówiąc już o zainteresowaniu.
Wygląda na to, że nie przykuł również zainteresowania;)
– Wpadłom? – powtórzyła niepewnie Sjęgniewa, przyswajając tę rzadko spotykaną formę i jednocześnie pozbywając się majtek.
Cudowne!;)
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Tekst edytowany, usterki poprawione. Bardzo dziękuję, że wpadłaś i cieszę się, że spodobał Ci się szorcik. O Sevenie powstaje tymczasem książka, także jak mi się ją w końcu uda ukończyć to na pewno dam znać ;)
"Nie wierz we wszystko, co myślisz."
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Hm.
Wątek Sevena był i umarł. Nie to, że mi go szkoda, ale skoro był, powinien być rozwiązany w jakiś sposób. Mam wrażenie, że w trakcie opowiadania koncept uległ nagłej zmianie. Seven miał być kotem, ale coś sprawiło, że jego wątek poszedł w odstawkę, a na jego miejsce wskoczył Fido.
Jestem w stanie kupić, że nasza bohaterka dała kotołakowi strzelić sobie minetkę “na ładne oczy”. Gdzieś w opku pobrzmiewa jej niepokorny charakter i wyraźne oderwanie od standardów społeczeństwa. Jest inna, trzyma się tego, i bardzo dobrze. Sęk w tym, że potem mamy dwa akapity o wielkiej miłości, w co można uwierzyć, ale mnie jako czytelnika nie przekonuje. Jeżeli idziemy w stronę relacji międzyludzkich (czy tam ludzko-łakowych), to chciałbym zobaczyć jak taki związek rozkwita i z jakimi problemami się wiąże. Caaaały ten wstęp o Sevenie trzeba było wyrzucić, poświęcając uwagę Fido.
Uważam, że zanim Sjęgniewa oddała się Fido na plaży, powinna go lepiej poznać – zbudować relację i zaufanie – i może po dwóch, trzech wizytach na plaży i rozmowie z Fido nasz kotołak mógłby wreszcie zdradzić, czego potrzebuje do odczynienia klątwy.
Dysproporcja motywów przedstawionych w opowiadaniu jest znacznie zaburzona, przez co zwyczajnie mi nie podeszło.
0-3 WARSZTAT | 0-3 NARRACJA | 0-3 FABUŁA | 0-3 DIALOGI | 0-3 POSTACI | 0-3 KLIMAT
Cześć! Przeczytałam, choć im bliżej końca, tym bardziej miałam minę, jak Kermit Zanaisa. :D
Zwalczyłam jednak miesiączkowy niesmak i summa summarum, podobało mi się. Chwała też za humorystyczny wydźwięk. Miła odmiana od tego mroku i powagi w pozostałych zgłoszonych tekstach (of kors, włącznie z moim) ;)
Cieszę się nawet, że marzyciel Seven poszedł w odstawkę i pojawiło się Fido, ale zgodzę się z kam_mod – można by jakoś powiązać jego zniknięcie z tym, że zeżarł go ten spragniony krwi rybolud, bo jego wątek wsiąknął jak budżet państwowy Rzeczpospolitej.
– To znaczy, ta sytuacja jest dla mnie trochę krępująca. Ty i twój, no wiesz – brak ubrań.
– Też możesz ściągnąć jak chcesz – odparła rezolutnie istota. – Będzie lepiej?
– Chyba nie.
– Jak chcesz. To jak, pomożesz?
Hehłam!
Techniczności:
A to się za dużo garbi, że w sukienkach chodzić nie lubi jeno ciągle tylko te spodnie i ubłocone buty, no typowe starcze pierdolenie kogoś kto nie podąża za modą i tym no… postępem społecznym.
Mimo tego, że starzy niemożebnie ją czasem wkurwiali, Sjęgniewa raz na czas lubiła wpadać do „Bezgłowego Raka”, nazwa równie urocza co sam przybytek, a czasem zdarzało jej się nawet pomagać na zapleczu albo sprzątać, gdy wszyscy już wyszli.
Całość piszesz w niewulgarnej, jeśli chodzi o słownictwo, konwencji, więc te dwa przekleństwa z samego początku jakoś mi odstają. To nie błąd, raczej uwaga dot. konstrukcji słownej.
Ciągłe zaczepianie i miauczenie musiało mieć swoją przyczynę gdzieś indziej, gdyż towarzyszyło wizycie małego pchlarza niezależnie czy akurat obok niego leżało jedzenie czy nie.
Wcześniej piszesz, że kot sprawiał raczej szlachetne wrażenie, miał lśniącą sierść, wyróżniał się na tle bezdomnych dachowców. Tu określasz go jako pchlarza – to jaki był?
– No przecie nie wyjdę z wody, co nie? Kładź się na piachu i nie marudź.
Na początku Fido rzuca hasłami, nie odmienia czasowników – Kali jeść, Kali pić. A później, jak w przytoczonym fragmencie, nie dość, że konstruuje bezbłędne zdania, to jeszcze strzela archaizmem. Trzeba by trochę ujednolicić jego/onego styl wypowiedzi.
...Pan muzyk? Żebym zryżał!
Witaj.
Opowiadanie mocno zaskakujące. Całkiem inaczej wyobrażałam sobie zakończenie. Brawa za pomysł przy realizacji tego tytułu.
Z technicznych:
Jakby nigdy nic podreptał na molo, po czym ponownie obrócił łepek, jakby sprawdzał czy Sjęgniewa dalej za nim idzie… Po czym skoczył w morskie fale z głośnym pluśnięciem. – powtórzenie
z czasem nawet polubił swoją odrobinę nietypową osobę synową. – czy tu celowo taka składnia?
W paru miejscach wstawiłabym jeszcze przecinki:
A jednak było w nim coś (np. tutaj) co kusiło i przyciągało.
właściciel karczmy w dzielnicy portowej (tu też) co i rusz narzekał, że nie chce zostać kelnerką
Pozdrawiam i życzę powodzenia w konkursie.:)
Pecunia non olet
@Folan – Na początku mała uwaga. Powinna “je”, nie “go” bliżej poznać. Fido używało rodzaju nijakiego jako stworzenie niebinarne. Po drodze również sugerowałem, że ciało ma raczej typowe dla kotołaczki, aniżeli kotołaka, toteż przyznam, że ta maskulinizacja tym bardziej mnie dziwi.
Niemniej, dziękuję za odwiedziny i ciekawy, krytyczny komentarz. Twoja hipoteza nie ma jednak bynajmniej nic wspólnego z rzeczywistością – Seven odegrał dokładnie taką rolę, jaką miał. Zgaduję, że zawsze to może zgrzytać, niemniej faktem jest, że w życiu niektóre wątki czasami pozostają niedokończone. Ludzie znikają z naszych żyć, czasem bez słowa wyjaśnienia i cóż, nie zawsze to musi mieć jakieś głębsze znaczenie, puentę ani nawet narracyjny sens. Zgaduję jednak, że wchodzimy tutaj w dyskusję “Czy beletrystyka powinna starać się emulować rzeczywistość, a jeśli tak to na ile?”. Ja wychodzę z założenia, że tak, jak najbardziej może i powinna, przynajmniej na tyle, na ile jest w stanie. A Seven był ważną częścią opowiadania, gdyż bez niego Sjęgniewa nigdy nie udałaby się na swoją małą przygodę.
A potem przestał nią być. Cała jego funkcja była dokładnie taka, jaka być powinna ni mniej ni więcej. Przykro mi, że Ci to nie podeszło, ale cóż – niczego w tej kwestii zmienić nie mogę, gdyż inaczej Seven przestałby mieć tę funkcję, jaką otrzymał, a bez niego nie byłoby reszty historii. Nawet jeśli ostatecznie okazał się w niej nieistotny. Chociaż czy na pewno?
Co do wątku Fido, cóż – tak jak napisałem, ono również miało być dziwne, niecodzienne, trochę autystyczne, co w pewien sposób mogło też pociągać Sjęgniewę. Także i w tej kwestii oraz tego jak się poznały nic bym nie zmienił raczej, nawet gdybym mógł.
@Ghlas cailin – Hej. Dzięki za odwiedzenie.
Nie wiem o jakim “ryboludzie” mowa (Fido było wszak kotołakiem czy może raczej osobą kotołaczą), ale tak jak napisałem kam_mod – Sevena uśmiercić nie mogę, oj nie. Ta postać ma jeszcze wielką rolę do odegrania, niemniej w trochę innym miejscu. Więc choć w samym opku dużej roli nie odegrał, nie oznacza to bynajmniej, iż w szerszym obrazku, cóż – wszystkiego, nie będzie istotny.
Pchlarza poprawiłem, bo faktycznie trochę zgrzyta. Resztę, cóż – dziękuję za cenne uwagi, ale chyba jednak pozostawię taką jaka jest. Wulgarność Sjęgniewy mimo wszystko pasuje mi do reszty jej charakteru, a zdania wypowiedziane przez Fido choć co prawda pewnie można by trochę ujednolicić, to mimo wszystko nie wydają mi się aż tak wysublimowane, aby zaburzać spójność całej postaci.
@bruce – Również dziękuję za odwiedziny oraz życzenia. Technikalia zostały poprawione.
"Nie wierz we wszystko, co myślisz."
Cała przyjemność po mojej stronie, pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Cześć!
A więc dziewczyna idzie za zaczarowanym kotem do przystani i pozwala kotołaczce zlizywać krew menstruacyjną z “dolnych warg”, żeby odczynić klątwę, a potem wielka miłość i żyli długo i szczęśliwie. No powiem Ci, nie zachwyciło, jest to rodzaj humoru, który nie trafia w mój gust.
Początek jest bardzo rozwleczony i właściwie podawane w nim informacje nie mają zbyt wielkiego znaczenia dla fabuły. Tekst jest nieco przegadany, czytelnik dostaje w pigułce charakterystykę i życiorys bohaterki. I do tego przedstawiasz ją jako buntowniczkę, ale potem jej zachowanie nie pasuje do tej kreacji. Nie widzę też powodu, aby narrator wszechwiedzący przeklinał.
<Detektywa Lowina zapiski z urlopowych sesji czytania „Tytulików”>
Gnoom – Sjęgniewa i czarny kot
Zapowiadało się dość zwyczajnie. Mamy dziewczynę, pojawia się Steven, coś tam zaczyna iskrzyć. W końcu jest i tajemnicze zniknięcie i tajemniczy czarny kocur. Standardowo.
A potem łup w brzuch!
No, tego się nie spodziewałem. Scenę z „zejściem ku czerwieni” musiałem przepić drinkiem, ale nie ma sprawy – trzeba się bawić. Trochę szybko ta miłość rozkwitła i trochę za łatwo doszło do happy endu, wolałbym nieco bardziej rozbudowaną końcówkę kosztem przeciągniętego początku. Mimo to nie zamierzam narzekać, bo dobrze czasem poczytać jak się komuś udaje znaleźć miłość. A że z kotoosobą? Sam spotykam się z ryjówką, więc nie będę krytykować!
Było trochę dziwnie, trochę słodko i trochę tajemniczo. A ogólnie – uroczo.
Wszystkiego najlepszego Sjęgniewie i Fido!
Ech, no… Pierwsza sprawa: ciekawa jestem dokąd mnie w ogóle zabrałeś, bo świat wygląda na mało współczesny, a jednocześnie panuje w nim zadziwiające równouprawnienie. A w to trudno uwierzyć. Dałabym się przekonać, gdybyś stworzył matriarchat i przykręcił śrubę facetom, ale tutaj jest ni tak, ni siak. Nawet we współczesnym świecie nie ma równouprawnienia. Na dodatek związek Sjęgniewy z kotołaczką jest właściwie bez problemu zaakceptowany i koczy się jak w bajce: żyli długo i szczęśliwie. Naprrawdę trudno wyobrazić sobie świat, w którym takie dziwy się zdarzają.
Druga sprawa: zaczynasz od Svena, poświęcasz mu sporo czasu, a potem nagle okazuje się, że z punktu widzenia fabuły jest on kompletnie nieważny. A przecież jego zniknięcie, a także reakcja rodziny na owo zniknicie jest nieco tajemnicza. Tatuś w ogóle się tym faktem nie przejął.
Spotkanie z kotołaczką… No niby należy się cieszyć, kiedy pisarze łamią tabu, a Ty załatwiłeś od razu dwa: wątek LGTB i menstruacja, ale skonstruowałeś świat tak nierealistyczny i wyidealizowany, poprowadziłeś fabułę w taki a nie inny sposób. I teraz trudno dociec, czy Ty tak na poważnie, czy sobie jaja robisz.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Alicello, dziękuję za odwiedziny. Co do humoru – no de gustibus itd. Do Ciebie nie przemawia, komuś innemu się spodoba. Raczej celowałem w tych drugich, co pewnie zauważyłaś. Nie wszystko jest dla wszystkich, czyż nie?
Co do przegadanego początku, to z perspektywy czasu trochę się zgadzam, można to było inaczej zrobić. Absolutnie jednak nie widzę w jaki sposób biseksualna córka karczmarza, chodząca z niebinarną osobą kotołaczą nie wpisuje się w archetyp buntowniczki, także w tej kwestii pełna niezgoda ;) Nie wiem też skąd wzięłaś tego narratora wszechwiedzącego, gdyż wydało mi się dość oczywiste, że narracja jest prowadzona z Sjęgniewy. Cóż, nie dla wszystkich najwyraźniej. Z drugiej strony – dlaczego? Że wszechwiedzący to już przeklinać nie może? :D
Zanais – bardzo dziękuję i za odwiedziny i za budujący komentarz. Generalna idea stojąca za czymkolwiek, co kiedykolwiek z siebie wypluwam jest taka, żeby zapewnić odbiorcom rozrywkę i przyjemny czas, a z tego co rozumiem bawiłeś się przynajmniej nieźle, także cieszę się, że tak wyszło. Aha – Seven, jak angielska siódemka, nie “Steven”.
Irka_Luz – No to już nie musisz sobie wyobrażać, bo taki stworzyłem :D A tak serio to przyznam, że trudno by mi było odpowiedzieć na to pytanie, gdyż forma bądź co bądź była naprawdę krótka i takie rzeczy jak budowanie świata moim skromnym zdaniem trudno zaaplikować do tak zdawkowego opowiadanka.
Co drugiej rzeczy – cóż, Seven (nie Sven, ale nie chowam urazy, bo podejrzewam, że sporo przekopaliście z Zanaisem opowiadań, a mylić się rzeczą ludzką, czyż nie?) tak jak napisałem, był istotny dla fabuły, a potem przestał być. Czy to, że ostatecznie nie okazał się istotny oznacza, że na początku nie był? Cóż, dyskutowałbym, ale rozumiem Twoje odczucia. Co do taty to nigdzie nie napisałem, że się nie przejął, to jedynie Twoja intepretacja, do której masz zresztą pełne prawo. Tatuś akurat faktycznie nigdy nie należał do istotnych, także nad nim z wiadomych przyczyn się nie rozwodziłem.
Tertio – czy na poważnie czy sobie robię jaja, pytasz. Odpowiem: tak. Jak pewnie zauważyłaś, forma nie należy do szczególnie poważnych, ale tylko dlatego, że przez większość czasu poważna nie jest ani być nie próbuje, nie oznacza to wszak, że nie może mieć czegoś poważnego ani ciekawego do powiedzenia, prawda? No i generalnie w taki efekt celowałem. “Nierealistyczny i wyidealizowany” – być może, być może, ale czy to od razu źle? Wszak w opisie profilu sama masz, że chciałabyś w końcu przeczytać coś optymistycznego. To i dostałaś oto piękny optymizm, może trochę zbyt cukierkowy, może zbyt naiwny jak na polskie realia (zauważyłem zresztą już dawno naszą taką narodową przywarę – wszystko zawsze musi być na ponuro i poważnie, inaczej to nie jest “prawdziwe kino/literatura/niepotrzebne skreśl”), ale bezdyskusyjnie optymistyczny. A Ty mi tutaj, że to nie jest realistyczne, a jak oboje wiemy, realizm i optymizm przeważnie niewiele mają ze sobą wspólnego. Ech jejej, no nie dogodzisz no… :D
Niemniej bardzo dziękuję za obszerny i wyczerpujący komentarz, a porady z pewnością wezmę sobie do serca.
"Nie wierz we wszystko, co myślisz."
Gnoom,
Co do humoru – no de gustibus itd. Do Ciebie nie przemawia, komuś innemu się spodoba. Raczej celowałem w tych drugich, co pewnie zauważyłaś. Nie wszystko jest dla wszystkich, czyż nie?
To oczywiste, dlatego napisałam o moim zdaniu.
Absolutnie jednak nie widzę w jaki sposób biseksualna córka karczmarza, chodząca z niebinarną osobą kotołaczą nie wpisuje się w archetyp buntowniczki, także w tej kwestii pełna niezgoda ;)
I zgoda na niezgodę ;). Dla mnie wypowiedzi bohaterki nie współgrają po prostu z tym, jak ją opisuje narrator.
Nie wiem też skąd wzięłaś tego narratora wszechwiedzącego, gdyż wydało mi się dość oczywiste, że narracja jest prowadzona z Sjęgniewy. Cóż, nie dla wszystkich najwyraźniej. Z drugiej strony – dlaczego? Że wszechwiedzący to już przeklinać nie może? :D
Narracja personalna to nadal narracja trzecioosobowa, a narrator nie odczuwa emocji bohatera, a jedynie jest ograniczony przez jego perspektywę i światopogląd, dlatego mnie przeklinający narrator razi. Tak jak napisałam, ja nie widzę uzasadnienia dla tych przekleństw, bo nic moim zdaniem nie wnoszą, są bo są i tyle. Uważam, że do posługiwania się wulgaryzmami w tekście należy podchodzić z rozwagą, ale to już moja nadwrażliwość, bo zbyt wiele wiedziałam tekstów (nie mam na myśli Twojego, tylko wyjaśniam swój punkt widzenia), w które wpakowano wulgaryzmy chyba tylko z chęci zrobienia wrażenia, że tekst jest kontrowersyjny.
Zgodzę się z przedpiścami w wielu kwestiach. Jak na koniec końców nieważną osobę, to Seven dostaje dziwnie dużo znaków. Tempo na początku znacznie wolniejsze niż w finale, ale nie robi to wrażenia finiszującego biegacza, tylko rozpaczliwej gonitwy na skróty, aby tylko zdążyć przed terminem/limitem. Miałam zamieszanie z czasem akcji – najpierw Sjęgniewa wydaje się współczesną nastolatką. A tu w komentarzach piszesz, że quasi-średniowiecze. Hmmm, mówimy o tym okresie, kiedy Joannę D’arc spalono na stosie między innymi za noszenie męskich ubrań, co uchodziło za herezję? Sodomitów też wówczas nikt po główce nie głaskał.
Ale czytało się nieźle.
z czasem nawet polubił swoją odrobinę nietypową osobę synową.
Ale dlaczego synową? Toć syn w tej bajce nie występował…
Babska logika rządzi!
Sympatyczne :)
Przynoszę radość :)
Cóż, Alicello, dla mnie wulgaryzmy stanowią w pełni naturalną część języka, którą sam na co dzień się posługuję, toteż nie widziałem jakiejkolwiek zdrożności w tym aby moja, jak już zresztą wspomniałem a wcześniej też opisałem, buntownicza bohaterka miałaby się nimi nie posługiwać. Toteż efekt taniej sensacji definitywnie nie był moim celem, zwłaszcza w tekście, który wg mnie idzie zdecydowanie dalej i porusza wiele innych tematów, które jeszcze nie tak dawno temu były niemal kompletnym tabu, jak niebinarność płci czy choćby seks miesiączkowy, który nie ukrywam – poza istotną funkcją fabularną miał owe kontrowersje jak najbardziej wzbudzać.
Finklo – cóż, średniowiecze rzeczywiście nie należało do szczególnie postępowych. Jak już jednak wspominałem, wywodzę się ze szkoły Pana Panżeja, toteż osobiście nie wierzę w żadne “podówczas” ani “wtedy”, a to, że świat jest mniej lub bardziej inspirowany jakąś historyczną epoką nie oznacza, że musi ją całą przyjmować z dobrodziejstwem (albo wręcz przeciwnie) inwentarza. Ja tam sobie zawsze lubiłem brać to co mi się najbardziej podobało i tak już mi pewnie zostanie. Niemniej cieszę się, że pomimo zgrzytów dostarczyłem Ci rozrywki, bo jak już nie raz wspominałem – taki zawsze jest główny cel mych tworów.
Anet – Ty zaś jak zwykle stanowisz balsam dla duszy, a Twoje komentarze nieskończoną motywację do dalszego działania. Dzięki, że wpadłaś :)
"Nie wierz we wszystko, co myślisz."
Majtki jeszcze nie naruszają fundamentów epoki, ale swoboda, jaką opisujesz, już chyba tak.
Babska logika rządzi!
Ja tam myślę, że wiedźmy rzucające klątwy i ludzie potrafiący zmieniać się w zwierzęta (albo w drugą stronę) mimo wszystko znacznie bardziej je zaburzają, ale widzę, że zawieszenie niewiary jest rzeczą bardzo arbitralną i wysoce subiektywną. No cóż poradzę – taki sobie świat stworzyłem i takim już pozostanie. A, że nie od podstaw? Cóż, architekt ze mnie żaden, bóstwo tym bardziej, prawo własności też nigdy wysoko na mej liście rzeczy istotnych się nie znajdowało, toteż wyrzutów sumienia, iż podbieram cudze fundamenty mieć nie będę. A jak zgrzyta? No cóż, niech zgrzyta. Najważniejsze, że wzbudza emocje, nie ma bowiem nic gorszego, niż mdła literatura pozbawiona wyrazu, o której istnieniu zapomina się dzień po przeczytaniu. Takie jest w każdym razie moje zdanie.
"Nie wierz we wszystko, co myślisz."
Ja tam myślę, że wiedźmy rzucające klątwy i ludzie potrafiący zmieniać się w zwierzęta (albo w drugą stronę) mimo wszystko znacznie bardziej je zaburzają,
Tyż prowda.
Babska logika rządzi!