
Uważam, że tytuł uprawnia mnie do opowiadania klasy B, a nawet C. I tego się będę trzymać.
Opowiadanie otrzymało wyróżnienie w konkursie “Tytuliki”. Tytuł pochodzi z puli konkursowej.
Uważam, że tytuł uprawnia mnie do opowiadania klasy B, a nawet C. I tego się będę trzymać.
Opowiadanie otrzymało wyróżnienie w konkursie “Tytuliki”. Tytuł pochodzi z puli konkursowej.
Budzik nie zadzwonił, więc Elżbietę obudziło dopiero natarczywe rzężenie uszkodzonej zmywarki, która od kilku godzin wlewała i wylewała wodę. Obok leżała pusta poduszka Henryka – od czasu kiedy zmienił pracę, coś się między nimi psuło, więc spał u siebie. A może u szefowej, tej wyperfumowanej Anety z wybielonymi zębami, kto go tam wie… Klnąc pod nosem, Elżbieta zwlokła się z łóżka i poczłapała do przedpokoju wyłączyć korek – inaczej nie dało się zatrzymać oszalałego cyklu zmywania. Może w przyszłym miesiącu starczy pieniędzy na naprawę, na razie trzeba kombinować z bezpiecznikami. W kuchni śmierdziało, ponieważ w koszu coś się zepsuło. Ekspres do kawy miał sparciałą uszczelkę, więc Elżbieta nastawiła wodę na „zalewajkę”, w garnku. Czajnik elektryczny przestał działać w zeszłym tygodniu, kiedy przez pomyłkę postawiła go na palniku gazowym. Wytarła wodę wyciekającą z uszkodzonej lodówki i otworzyła słoik śledzi. Straszny smród, który buchnął jej w nos oznaczał jedno – były zepsute. Trzymając słoik jak najdalej od siebie, pobiegła do łazienki i wylała zawartość do sedesu.
Zanim pociągnęła spłuczkę, jeden ze śledzi poruszył się i przemówił ludzkim głosem:
– Dziękuję, że mnie wypuszczasz! W zamian za uratowanie życia dam ci prezent!
Machnął ogonem, wyrzucając na podłogę trzy metalowe krążki, na których widniały dziwne znaki.
– To Psuje. Spełnią twoje życzenia zepsucia czegoś. Czegokolwiek. Wystarczy, że obrócisz Psuja rysunkiem węża do góry, po czym powiesz „psuje, muje i dzikie węże, zepsujcie…”. Jeżeli zmienisz zdanie, obróć Psuja z powrotem, wężem do dołu. Do widzenia! – zawołał wesoło i zniknął nurkując w odpływie sedesu. Na powierzchni wody unosiło się już tylko kilka plasterków cebuli.
Elżbieta stała przez chwilę jak wryta, ale poczuła z kuchni swąd palonego garnka, więc szybko pozbierała krążki z podłogi i wybiegła z łazienki.
Położyła Psuje przed sobą na stole kuchennym i, kiedy opanowała już szyderczy, histeryczny śmiech, zaczęła się zastanawiać. Chrupała fusy od kawy zalane zimną wodą i dumała.
Następnie zaczęła eksperymentować. Spróbowała zepsuć do końca zmywarkę, licząc, że po odwróceniu Psuja z powrotem, ta będzie jak nowa. Nic z tego – zmywarka wróciła do swojego zwykłego, rzężącego stanu.
Nie tędy droga. Potem przypomniała sobie, że czytała o bankomacie, który z powodu awarii wydawał podwojone kwoty, nie obciążając konta.
Ubrała się, schowała Psuje do torebki i wyszła z domu.
Podeszła do najbliższego bankomatu i rozejrzała się naokoło. Nikt za nią nie stał, tylko dziesięć metrów dalej, pod murem kamienicy, w której zamontowano bankomat stał jakiś człowiek w wędkarskiej kamizelce i kapelusiku. Na uszach miał słuchawki, nie było szans, żeby usłyszał.
Obróciwszy Psuja w kieszeni, powiedziała szeptem:
– Psuje, muje i dzikie węże, zepsujcie ten bankomat tak, żeby robił podwójne wypłaty, nie obciążając konta!
Po czym spróbowała zrobić wypłatę. Bankomat wyświetlił informację o błędzie i niczego nie wypłacił.
Najwyraźniej nie dało się narzucić szczegółów awarii. Rozejrzała się i obróciła Psuja z powrotem. Bankomat wrócił do normy.
Postanowiła pójść gdzieś na kawę i się zastanowić. Ruszyła w stronę kawiarnianego ogródka po drugiej stronie ulicy i nagle zobaczyła, że przy jednym ze stolików siedzi Henryk z szefową. Łapał ją za kolano, a ona szczerzyła te swoje przeklęte, wybielane kły.
Elżbieta wycofała się w cień drzewa, obróciła Psuja i wypowiedziała formułkę. Stała i obserwowała. Szefowa nagle złapała się za usta, wyjęła z torby lusterko, popatrzyła w nie i zemdlała.
Kiedy karetka odjechała spod kawiarni, Elżbiecie zrobiło się wstyd i szybko obróciła Psuja z powrotem.
„On i tak do mnie nie wróci” – pomyślała, wracając do domu.
Drzwi do jej mieszkania były otwarte na oścież. Weszła, myśląc w pierwszej chwili, że jednak to Henryk wrócił i zapomniał zamknąć, ale przypomniała sobie, że przecież widziała go pięć minut temu na dole, jak wsiadał z szefową do karetki.
Kuchnia wyglądała na splądrowaną. Na podłodze wśród szkła z potłuczonych słoików walało się jedzenie, wywalone z lodówki i pootwieranych szafek. Ktoś wyciągnął nawet kosze ze zmywarki, i wysypał z nich brudne talerze, czekające na mycie. W pozostałych pomieszczeniach też wszystkie meble były pootwierane, rzeczy porozrzucane, ale jej laptop leżał nietknięty na biurku.
Wyjęła komórkę, ale zanim zdążyła wybrać 112, telefon zadzwonił.
– Halo, dzwonię z programu „Ikea Family” i mam dla pani promocję! – odezwał się ochrypły głos – jeżeli zwróci pani produkty rybne, zakupione ostatnio w naszym dziale spożywczym, w zamian otrzyma od nas pani nową kuchnię!
– Ale… – Elżbieta oszołomiona popatrzyła na jedzenie na podłodze.
– Nic nie musi pani przywozić, już wysyłam ekipę! – wszedł jej w słowo konsultant, po czym się rozłączył.
– Dziwne – pomyślała i poszła do łazienki.
W wannie leżał trup w mundurze admirała, przebity harpunem.
Zanim zdążyła krzyknąć, zasłonka prysznica za jej plecami zaszeleściła i ktoś chwycił ją za szyję.
– Gdzie śledzie?! – krzyknął napastnik i zaczął ją wlec do kuchni.
Elżbieta próbowała się wyswobodzić, ale zrobiło jej się ciemno przed oczami.
Ocknęła się na podłodze w kuchni, owinięta żyłką wędkarską, która przy najmniejszym ruchu boleśnie wpijała się w skórę. Nad nią stał typ w bezrękawniku i kapelusiku, którego wcześniej widziała koło bankomatu.
– Gdzie ukryłaś śledzie? – zapytał lodowatym głosem, celując w nią zakrwawionym harpunem.
– Nie wiem o co chodzi, kim pan jest?
– Polski Związek Wędkarski – odpowiedział – dawaj śledzie, bo cię wypatroszę!
Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, za plecami bandziora pojawiła się postać w żółtym kombinezonie Ikei i przystawiając mu wkrętarkę do pleców, powiedziała:
– Rzuć to!
Typ w kamizelce, powoli schylił się, żeby położyć harpun na podłodze.
– Co za szczęście, że pan teraz przyjechał z tą kuchnią, niech mnie pan rozwiąże! – poprosiła Elżbieta montera z Ikei.
Wędkarz nagle mocniej chwycił harpun i gwałtownie się odwrócił, zamachując się na montera. Monter odskoczył do tyłu i wymierzył do niego z wkrętarki. Wcisnął włącznik i zamiast znajomego brzęczenia wirującego imbusa, rozległ się wystrzał. Wędkarz osunął się na podłogę.
Monter kucnął przy nim i zaczął przetrząsać liczne kieszenie jego kamizelki. Nie znalazł nic, prócz rozmokniętej paczki dżdżownic, które z obrzydzeniem strząsnął z dłoni.
– Gdzie śledzie?! – zwrócił się do Elżbiety.
– Nie wiem o co chodzi… – wyszeptała Elżbieta.
Monter podniósł się i zrobił krok w jej stronę, a pod butem chrupnęło szkło. Pochylił się i podniósł fragment słoika z logiem Ikei i napisem „Sill Dill – śledź marynowany z koprem”.
– Gadaj, gdzie śledzie! – powtórzył, celując do niej z wkrętarki.
– W kiblu – odpowiedziała bezbarwnym głosem.
– Aha. Czyli aktywowałaś je! Gdzie psuj-bomba? Dawaj!
Przytknął jej wkrętarkę do brzucha.
– Dawaj, bo cię zdemontuję i sam ją znajdę!
Elżbieta wskazała wzrokiem swoją torebkę, leżącą na kuchennym stole.
Rzucił się do stołu, złapał torebkę za dno i wysypał całą zawartość na blat. Elżbieta słyszała jak krążki uderzają o drewno i przez chwilę obracają się z brzękiem, coraz wolniej.
Monter popatrzył na nie – czy widział wizerunek węża, czy stronę z dziwnymi znakami – tego nie wiedziała. Z zadowoleniem przyklepał je ręką. Wyjął telefon i powiedział:
– Załatwione. Mam to… Dobrze, czekam tu na was… Tak, oczywiście, już się robi.
Schował smartfona.
– No, to by było na tyle. Pani członkostwo w Klubie Ikea dobiegło końca – powiedział, skierowując wkrętarkę w stronę Elżbiety.
– Psuje, muje i dzikie węże, zepsujcie człowieka, który we mnie celuje! – wyrecytowała szybko Elżbieta.
– Cooo… – zdziwił się Monter.
Pociągnął nosem – coś zaczęło cuchnąć zgniłym mięsem. Elżbieta spostrzegła, że skóra na jego twarzy zaczyna zielenieć i się pienić.
Monter upuścił wkrętarkę i z przerażeniem popatrzył na swoje ręce. Wyciągnął je w kierunku Psujów na blacie, ale było za późno – jego dłonie tylko chlupnęły o stół, Monter przeszedł w stan ciekły i zaczął wsiąkać w opadające na podłogę ubranie. Dżdżownice, jak na komendę, ruszyły w stronę tego, co z niego zostało.
Elżbieta walcząc z mdłościami spróbowała wstać. Nic z tego – żyłka, którą była związana boleśnie wpiła się w skórę.
– Psuje muje i dzikie węże, zepsujcie żyłkę, którą jestem związana! – krzyknęła.
Nic się nie stało. Najwyraźniej pozostałe Psuje leżały wężami do dołu.
Zrozpaczona rozejrzała się naokoło – kumple Montera mogą się tu pojawić w każdej chwili!
Siedziała na podłodze, przywiązana plecami do kaloryfera, jednak nogi miała wolne. Na wprost, pomiędzy trupem wędkarza, a tym, co pozostało z Montera, w kałuży zielonkawej mazi, pośród pełzających dżdżownic, dostrzegła coś błyszczącego. Był to kawałek rozbitego słoika z napisem „Sill Dill”. Wyprostowała nogi i ściskając szkło pomiędzy obcasami, zdołała je przyciągnąć do siebie. Dzięki serii dziwacznych wygibasów, udało jej się złapać kawałek szkła i przeciąć żyłkę.
Z klatki schodowej dobiegło narastające tupanie i sapanie.
Wyplątała się z żyłki i brodząc w zielonej galarecie na podłodze, dopadła do stołu. Jednym ruchem zgarnęła Psuje i swoje rzeczy z powrotem do torebki, zarzuciła ją na ramię, po czym, widząc już przez otwarte drzwi cienie na klatce schodowej, wcisnęła się do zmywarki, przymykając drzwiczki. Do kuchni ktoś wszedł, ciężko sapiąc. Wstrzymała oddech.
– Ech… ech, przeklęte schody! I ciągle tylko te nerwy – rozległ się głos starszej kobiety.
– Czego żresz dżdżownice, kretynie? I to na golasa! Ubierz się, Szymon, bo matce nerwy popuszczają! – powiedział starszy mężczyzna – jesteś hańbą Drzazgopolu!
– Mietek, a co się Szymkowi w ucho stało? – spytała matka.
W tym momencie Elżbieta zdała sobie sprawę, że kiedy wrzucała Psuje do torebki, mogły się obrócić, cofając życzenie. Poczuła, że coś miękkiego poruszyło jej się pod butem.
Elżbieta bezszelestnie wymacała podeszwę i mięsisty obiekt pod nią. Przypominał fragment ludzkiego ucha.
– Glurp! Pfu! – powiedział Monter.
– Ten jełop znowu zawalił i jeszcze dżdżownicami pluje! Po coś go tu wysyłała? To myśleć też trochę trzeba, a nie tylko się słuchać mamusi! – zrzędził ojciec.
– Bo powinien naprawić co zawalił! Pomysł ze słoikiem był dobry, tylko niepotrzebnie podrzucił te śledzie w Ikei jeszcze przed aktywacją. Dobrze potem wymyślił, żeby się tam zatrudnić, przynajmniej namierzył tę babę, co nasze śledzie kupiła. Bystry jest, bo rozumie te cholerne instrukcje! Jakbyśmy bez niego te wszystkie meble skopiowali? – odparła matka.
– Instrukcje?! Po tym jak mu powiedziałaś, że ma się pozbyć świadków, a on jakichś Jehowów nam w salonie zakatrupił, to ja bym go już nigdzie nie wysyłał w sprawach firmy!
– Bo Szymuś ma umysł ścisły! Wkrętarkę tak sprytnie przerobił i sprawy techniczne nam w firmie tak ładnie ogarnia!
– Ładnie?! Nie pamiętasz, jak mu kazałem zrobić w naszym salonie meblowym krainę zabaw dla dzieci, z kulkami jak w Ikei, a on tam wsypał dwie tony kulek mięsnych Huvudroll?
– Bo nie musimy tak wszystkiego z tej Ikei kopiować!
– Musimy! Jak już im wszystkie meble popsujemy i zbankrutują, to myślisz, że ich klienci od razu przybiegną do Drzazgopolu, jeżeli nie będziemy mieli imbusów, karty „Drzazgopol Rodzina” i mebli z dziwnymi nazwami?
– Ja rozumiem, z dziwnymi, ale żeby od razu z kaszubskimi…
– Co się stało? – zapytał bełkotliwie Monter.
– To ty nam powiedz co tu się stało! Ogarnij się głąbie! Kombinezon se obróć przodem do przodu! Gdzie ta baba? Gdzie śledzie? – zapytał ojciec.
– Aktywowała je i uciekła z psuj-bombami… – odpowiedział Monter.
– To może chociaż wiesz jak je odpalić, bo ten tutaj już nam nie powie – warknął ojciec – ale przynajmniej przestanie nam deptać po piętach.
– Tak, znam hasło: chuje-muje…
– Nie wyrażaj się przy matce! Babsztyla musisz znaleźć, bo dostaniesz szlaban! Nie po to przez miesiąc wstawałem o czwartej rano i gapiłem się w spławik z tymi nudziarzami, żeby teraz to wszystko poszło na marne! A teraz trzeba tu posprzątać!
– No, tata ma rację! – powiedziała matka – masz kluczyki, przynieś z naszego auta piłę i kanister!
– I ze trzy niebieskie torby z Ikei, te większe. Dobre są, mocne i nieprzemakalne. Też takie będziemy sprzedawać w Drzazgopolu – powiedział ojciec. Po chwili jego głos dobiegł z łazienki:
– Trzy nie wystarczą, przynieś sześć! Jeszcze Marynarki nam tu brakowało! Cholerni wędkarze, mówił, że sam złowił i że wojsko z tym nie ma nic wspólnego!
– Mietek, ja cię od razu ostrzegałam, że coś mi tu śmierdzi, że jak to, śledzie w Wiśle? To weź mnie teraz nie denerwuj! – odezwała się matka.
Po chwili Elżbieta, zesztywniała ze strachu, usłyszała dźwięk piły tarczowej. Coś chrupało i bulgotało, szeleścił brezent, stukały ciężkie kroki. Wydawało jej się, że minęła cała wieczność.
– Dobra, Szymuś, podaj kanister i zapałki! – powiedział w końcu ojciec.
Elżbieta zadrżała.
„Co robić?” – zastanawiała się – „jest ich troje, ja mam w torebce trzy Psuje. Oni mają piłę i strzelającą wkrętarkę. Jak nie zdążę?”
Poczuła zapach benzyny i chwilę później gryzący dym. Drzwi od mieszkania trzasnęły. Szybko pchnęła drzwiczki zmywarki i, widząc przed sobą ścianę ognia, z powrotem je zamknęła, najszczelniej jak się dało.
Po omacku wygrzebała z torebki jednego Psuja i wyczuła palcami stronę z wężem.
„Co robić, co robić?!!!” – myślała gorączkowo – „czy da się zepsuć ogień? A może zepsuję budynek? I spadnę z drugiego piętra… Nie, to bez sensu”.
Obróciła Psuja wężem do góry i powiedziała:
– Psuje, muje i dzikie węże, zepsujcie rury wodociągowe w tym domu!
Usłyszała szum i syk. Uchyliła drzwiczki – ogień dogasał, z sufitu lała się woda, ale kłęby pary niemal ugotowały jej twarz i płuca. Zatrzasnęła się z powrotem w zmywarce i wzięła głęboki wdech powietrza śmierdzącego resztkami jedzenia. Wyskakując ze zmywarki, naciągnęła golf na twarz i wybiegła z mieszkania.
Pod kamienicą już zbierał się tłumek gapiów i przemoczeni mieszkańcy, którzy z telefonami przy uszach dzwonili po wszelkie możliwe służby.
Elżbieta wsiadła do auta. Ubranie miała mokre, we włosach wczorajszy makaron i inne resztki jedzenia ze zmywarki. Za nią właśnie parkowało pogotowie wodociągowe. W ręce nadal ściskała ostatnio użytego Psuja. Obróciła dłoń tak, by krążek ułożył się z powrotem wężem do dołu.
Postanowiła pojechać prosto na policję. Zanim przekręciła kluczyk w stacyjce, zobaczyła w lusterku, że z tylnego siedzenia podnosi się jakaś postać. Poczuła na karku dotyk lodowatej imbusowej końcówki.
– Nie waż się ruszyć, ani odezwać! – powiedział Szymek. Wolną ręką sięgnął na siedzenie pasażera po jej torebkę. Wysypał zawartość i zgarnął dwa Psuje.
– Dawaj trzecią psuj-bombę! – rozkazał, wgniatając jej mocniej wkrętarkę w kark.
Elżbieta zaczęła bardzo powoli podnosić zaciśniętą dłoń, by sięgnąć do tyłu. Kiedy miała ją na wysokości głowy, nagle, gwałtownym ruchem przystawiła ją sobie do twarzy i wcisnęła Psuja do ust. Przełknęła.
– Nie! Wypluj to natychmiast! – wrzasnął wściekły Szymek.
Podrapał się po głowie. Wyjął telefon i powiedział:
– Mam dwie psuj-bomby! Jak nie wystarczy? W żołądku. Jak to czekać? Przecież masz różne narzędzia! Dobra.
– Ruszaj! Jedź! – rozkazał grożąc jej wkrętarką.
Elżbieta pomyślała, że jest szansa, że Psuj w jej żołądku ułożył się wężem do góry.
– Psu…– próbowała powiedzieć, ale Szymon momentalnie zatkał jej usta.
W pobliżu było sporo ludzi, ale wszyscy gapili się na zalaną kamienicę, poza tym było już ciemno.
“Jak wcisnę klakson, ten idiota gotów mnie tu zastrzelić” – pomyślała.
– Jedź!
Ruszyła.
Kiedy przejeżdżali przez most nad Wisłą, postanowiła spróbować podstępu. Cały czas trzymał ją za usta, więc pokazała ręką na swój brzuch.
– Co? – zapytał i zwolnił ucisk.
– Będę rzygać – oświadczyła uchylając okno.
– O nie, nie, masz w brzuchu psuj-bombę, nie za okno!
– Pod twoimi nogami jest wiaderko – skłamała.
Szymon pochylił się tak, że niemal wsadził głowę pod siedzenie, zdekoncentrował się.
Gwałtownie przyhamowała. Wkrętarka wypadła mu z ręki, ale samochód wpadł w poślizg. Szarpali się, kiedy uderzył w barierki mostu i runął do rzeki.
Elżbieta ocknęła się w wielkim akwarium, czy raczej w terrarium, bo wewnątrz nie było wody, za to pełno jej było na zewnątrz – pod dolną szybą, nad górną i naokoło. Wyglądało jak zawieszone w wodzie. Leżała na szklanej podłodze, obok stała doniczka z paprotką. Wstała i rozejrzała się. Z sufitu zwisał gumowy wąż, tłoczący powietrze. Za doniczką leżały bezprzewodowe słuchawki z mikrofonem. W wodzie za szybą, tuż obok, unosiły się jeszcze trzy podobne szklane kubiki z ludźmi.
W najbliższym akwarium zobaczyła Szymona, w pozostałych – dwie starsze osoby.
Słuchawki na podłodze zatrzeszczały. Podniosła je i założyła.
– Halo! Gdzie ja jestem, co to ma być? – zawołała.
– Czekamy na pozostałych – odpowiedział dziwny, bulgocący głos w słuchawkach.
Zauważyła ruch w sąsiednich akwariach i po chwili ze słuchawek dało się słyszeć:
– Szanowni państwo, pozwoliliśmy sobie zgromadzić tu was, dokładając największych starań, by zapewnić wam odpowiednie warunki i mikroklimat na czas trwania naszej rozmowy.
Elżbieta zauważyła, że nad górną szybą jej akwarium, unosi się w wodzie stworzenie podobne do gigantycznej ośmiornicy.
– Wypuśćcie nas! Mietek, zrób coś, dosyć mam tych nerwowych sytuacji! – krzyknęła matka Szymka.
– Wypuścimy, cierpliwości, ale najpierw musimy ustalić pewne sprawy – odpowiedział głos.
– Jak nasza technologia dostała się w ręce tamtego wędkarza – tego się już zapewne nie dowiemy. Obserwowaliśmy go od momentu, kiedy ją przechwycił. Łatwo go było namierzyć z wody dzięki spławikowi, ale musieliśmy wstawać o czwartej rano przez kilka miesięcy, żeby nie tracić go z oczu.
– Kim jesteście? – zapytała Elżbieta.
– Przyjazną organizacją charytatywną. Pozarządową i międzygwiezdną. Pomagamy.
– Nam? – zapytała Elżbieta.
– Och nie, pomagamy zaniedbanym planetom, zasiedlając je naszymi rodakami i robiąc porządek. Jednak pomagamy w granicach prawa, przepisy międzygwiezdne nie pozwalają nam na zasiedlanie planet z cywilizacjami, które używają rozwiniętych technologii. Nie wolno nam niczego niszczyć dla dobra planety, nawet tak zagrożonej jak wasza. Możemy wkroczyć i zasiedlić planetę dopiero w przypadku zniszczeń obejmujących powyżej pięćdziesięciu procent rozwoju technicznego. Nie wolno nam za bardzo ingerować, a jedyne, na co zezwala nam prawo, to udostępnianie wam nowych technologii i wynalazków.
Próbowaliśmy już z bronią i energią atomową, Czernobyl wyglądał obiecująco, ale zniszczenia nie przekroczyły nawet jednego procenta.
Analizując dostępną na Ziemi literaturę dostosowaliśmy nasz nowy wynalazek do ludzkich możliwości percepcyjnych i stworzyliśmy zestaw o roboczej nazwie RybeX-3D. W toku poszukiwań odpowiedniej jednostki, wytypowaliśmy na najodpowiedniejszego użytkownika, pewnego porywczego i ambitnego admirała z uszkodzonymi płatami czołowymi. Tak, dobrze się państwo domyślają, to tamten jegomość w wannie. Szkoda, pokładaliśmy w nim takie nadzieje. W niejasnych okolicznościach, nasz wynalazek przechwycił członek Polskiego Związku Wędkarskiego z Krakowa. Na niego też liczyliśmy, ponieważ wielogodzinne wpatrywanie się w jeden punkt może prowadzić do przedsięwzięć o dużym rozmachu. On jednak, bez polotu, próbował używać RybeXu do produkcji kompostu, a później, również w nieznany sposób, stracił nasz wynalazek. I tak oto ta wspaniała technologia dostała się w państwa żałosne, nieodpowiedzialne ręce!
I co państwo zrobili na rzecz oczyszczenia planety z technologii? Nic, żałosne nic! Zniszczenie Ikei? Drzazgopol? No błagam! Owszem, używacie szkodliwych lakierów i klejów z formaldehydem, ale to za mało, żeby was cofnąć w rozwoju. Awaria rur? To ma być rozmach? Gdzie spektakularne katastrofy, albo chociażby awarie, grożące konfliktem zbrojnym? Państwo są nieodpowiedzialni, zamiast się porządnie wziąć do roboty, mordujecie pojedynczych osobników lub psujecie im zęby! To żałosne.
Dlatego musimy wytypować kolejnych użytkowników, chyba, że ktoś z państwa zobowiąże się do sensownego użycia naszego wynalazku dla dobra planety. Bo nasi rodacy już czekają na walizkach!
– Habitat! – krzyknął Mietek – zniszczymy jeszcze Habitat! I Meble Kalwaria!
Rozmówca zabulgotał zirytowany.
Elżbieta podniosła rękę i powiedziała:
– Ja w ciągu dwóch dni przedstawię biznesplan na piśmie, tylko mnie stąd wypuśćcie!
Godzinę później była już z powrotem w swoim zrujnowanym mieszkaniu. Siadła na rozmokniętym krześle, przy napęczniałym biurku. Komputera nawet nie próbowała uruchamiać. Wyjęła papier i od razu zabrała się do pisania. Zaproponowała wieloetapowy plan, obejmujący naprzemienne wyłączanie i włączanie internetu, pojawiające się i znikające awarie w największych elektrowniach, nawracające usterki w fabrykach broni, niespodziewane defekty wojskowych systemów obrony oraz powtarzające się awarie ekspresów do kawy u przywódców największych potęg militarnych.
Przedłożyła swoją propozycję w umówiony sposób (w butelce) i następnego dnia otrzymała dwa Psuje z powrotem. Trzeciego, z wiadomych przyczyn, odzyskała w toalecie dzień wcześniej.
Nie było czasu do stracenia. Obróciła wszystkie wężem do góry i powiedziała:
– Psuje, muje i dzikie węże, same się zepsujcie!
Wyglądały, jakby nic się w nich nie zmieniło, ale Elżbieta wiedziała, że nawet gdy wpadną w niepowołane ręce, odwrócenie ich z powrotem już nie zadziała. Były przecież zepsute.
Opowiadanie łyknęłam jak młody pelikan – masz lekkie pióro :) Jest komedia, jest absurd i błyskotliwe zakończenie. Trudno wyobrazić sobie kreatywniejsze potraktowanie tytułu.
Trochę tylko pogubiłam się w tym, kto jest kim w scenie, gdzie wszyscy wbijają do mieszkania. Musiałam przeczytać drugi raz ten fragment. Zastanawia mnie też ta pustynia enterów na końcu tekstu :D
...Pan muzyk? Żebym zryżał!
Ghlas cailin, dzięki za docenienie i za cenne uwagi. Z enterami zaraz się rozprawię i spróbuję doprecyzować postacie w scenie w mieszkaniu. :-)
Zakręcone na maksa.
“W wannie leżał trup w mundurze admirała, przebity harpunem.” – to chyba kwintesencja całości.
I pięknie wybrnęłaś, bo już – jak dla mnie – stworzyłaś Węzeł Gordyjski i nie oczekiwałam sensownego wyjścia z tej matni;)
"nie mam jak porównać samopoczucia bez bałaganu..." - Ananke
Ambush, dzięki za przeczytanie i pozytywny komentarz! Faktycznie, trochę się porobiło, ale brnęłam w to dalej, zakładając, że najwyżej na koniec wyczyszczę to jakimś “fabularnym Karcherem”.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Nie wiem, co takiego jest już w pierwszym zdaniu, że wessało mnie i wypluło dopiero przy napisie “KONIEC”. To opowiadanie to po prostu majstersztyk literatury rozrywkowej.
Jak zwykle nie trawię absurdu, to tutaj był on w niewiarygodny sposób oswojony przez rzeczywistość. Sposób realizacji tytułu – przecudny.
Co nie wzbudziło u mnie zachwytu, to motywacja i tłumaczenie obcych. Za to końcówka inteligentnie przewrotna.
Bawiłem się świetnie – niech inni szukają potknięć.
Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.
Fizyk111, dzięki, taki komentarz naprawdę zachęca do dalszego pisania. To pierwsze opowiadanko, jakie wrzuciłam na portal i bałam się, że mnie tu zjedzą w komentarzach. :-)
Przysiadłem do opowiadania z miną skazańca. Tytuł nie zachęcał, początek śmierdział znielubianymi przeze mnie polskimi klimatami i szarzyzną dnia codziennego.
Gdy śledzie przemówiły, wyprostowałem się w krześle, a od momentu akcji z mieszkaniu Elżbiety – wędkarz, admirał w wannie, monter bebli grożący imbusem – śmiałem się jak opętany!
Z gównianego tytułu zrobiłaś świetne opowiadanie i zakończyłaś solidną puentą. Dla mnie 9/10.
0-3 WARSZTAT | 0-3 NARRACJA | 0-3 FABUŁA | 0-3 DIALOGI | 0-3 POSTACI | 0-3 KLIMAT
Folan, dzięki za przeczytanie i pozytywny komentarz! Z tytułem było tak, że od razu mi się spodobał, bo miałam zaczęte opowiadanie pt. “Psuje”. Była tylko pierwsza scena i jeszcze nie wiedziałam co będzie dalej. A tu nagle pojawił się konkurs z tytułem, który zaczynał się od tego dziwnego słowa. Uznałam, że żal by było nie spróbować. Po zaklepaniu tytułu głowiłam się nad tym, co on właściwie znaczy, ale potem stwierdziłam, że skoro oryginał tego przerobionego powiedzonka oznacza “mnóstwo wszystkiego” albo “niestworzone historie”, to tego się należy trzymać, byle było gęsto.
Droga autorko, bardzo nieładnie nas tu oszukujesz! Obiecujesz opowiedanie klasy B a nawet C, a serwujesz nawet nie A, tylko AAA i to z trzema plusikami.
Ten tekst jest kapitalny. Narracja to miód na serce. Skrzy się w niej od dowcipu, jest szalenie inteligentna, serfuje się po tej historyjce niczym po falach błekitnego oceanu gdzieś na błogich wyspach szczęśliwych archipelagów. Wielka czytelnicza radość. Fabuła obłęd. Absurd w najlepszym wydaniu, przesiąknięty inteligentnym humorem (wiem, powtarzam się, ale to są dwa słowa najlepiej podsumowujące to opowiadanie), zero mielizn, wszystko zapięte na ostatni guziol aż do przemyślanego finału. Co jeszcze warto wspomnieć, bohaterka, wkręcona w cały ten bałagan, zarysowana kilkoma kreskami a niemal z miejsca wzbudzająca czytelniczą sympatię. No i musze jeszcze oddać szacunek, nie każda kobieta posługuje się z taką lekkością hasłami typu “Imbus”:)
Słowem lektura tego tekstu była najszczerszą przyjemnością. To, zdaje się, Twój piewrszy tekst na portalu, dlatego zbyt wiele osób tu do tej pory nie zajrzało, ale strata jest wyłącznie po ich stronie. Ja klikam do biblioteki i zachęcam tych, którzy powyżej zgłaszali czytelnicze ukontentowanie o popchnięcie tekstu w tamtym kierunku. Bez dwóch zdań na to zasłguje.
Pozdrawiam!
No i musze jeszcze oddać szacunek, nie każda kobieta posługuje się z taką lekkością hasłami typu “Imbus”:)
Ałć. :( Ale szpila…
A może to już moje przewrażliwienie?
...Pan muzyk? Żebym zryżał!
Ałć. :( Ale szpila…
Skądże! Nie miałem takiego zamiaru. Daleko nie każdy facet wie, co to ta najbardziej oklepana zalotka, a posługiwać się takimi terminami w tekście? Trzeba by najpierw porządny research zrobić:)
Michał Pe, dzięki za tak obszerną i pozytywną recenzję! Po jej przeczytaniu, ręce same rwą się do pisania kolejnych opowiadań.
Co do imbusa, to nie widzę związku z płcią, chyba że są jakieś wyłącznie męskie czynności z jego użyciem, o których nie wiem… ;-)
Bardziej bym się spodziewała dyskusji czy to nie ma być “ampul”, bo w niektórych rejonach Polski tak się go nazywa i użycie słowa “imbus” przy obrońcach “ampula” może doprowadzić do konfliktu zbrojnego.
Ale trudno, ja kocham regionalizmy i zamierzam je pielęgnować w swoich tekstach, choćby to się miało skończyć wojną domową. Mam już nawet tytuł tomiku: “Imbusem pisane”.
Ałć. :( Ale szpila…
A może to już moje przewrażliwienie?
Ghlas cailin, racja, malutka szpileczka, pośród wielu miłych słów. Wygląda na to, że informacja o płci wpływa na odbiór tekstów. Ale cóż poradzić, chyba nie da się założyć profilu “bezpłciowego”.
Bez informacji o płci, trudno też o poprawne gramatycznie komentarze. Chyba że Miodek dopuści gramatykę nijaką (”rozpoznawałom siebie”), jak w “Masce” Lema. Czekam na ten dzień, to by było duże ułatwienie.
Dobrze się bawiłem :) Opowiadanie od pierwszych zdań sugeruje, że szykuje się surrealistyczna jazda bez trzymanki i faktycznie – ze zdumieniem stwierdzam, że poziom absurdu wzrastał z akapitu na akapit. Widać metodę w tym szaleństwie – fabuła, choć pokręcona, jest spójna i ciekawie podana. Coś, co byłoby niedopuszczalne w opowiadaniu ,,na serio" – pełna infodumpów rozmowa postaci w mieszkaniu bohaterki – tutaj nie tylko nie razi, ale i bawi. Swoją drogą Drzazgopol mający czerpać z kaszubskiego, to piękny koncept :) Udany tekst.
Zgłaszam do biblioteki. Pozdrawiam!
Boze, to byla szalona przejazdzka ;) Poczatek przypominal mi kryminaly Chmielewskiej. Podobala mi sie ta nieprzewidywalnosc, sympatyczny element fantastyczny. Lekkie dialogi. Niby nic wielkiego, ale mila rozrywka :) Klikam biblio.
– Dziękuję, że mnie wypuszczasz! W zamian za uratowanie mi życia dam ci prezent!
Czego żresz dżdżownice [+,} kretynie
www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/
Cześć, Sabino.
Kapitalne opko! Definitywnie kupiłaś mnie logicznym zakończeniem, lecz również wewnętrzną logiką historii.
Co by tu jeszcze napisać, bardziej dla Ciebie niż skarżypytowania, choć uczyniłabym to bez wahania, lecz już nie trzeba, gdyż w biblio czeka na zatwierdzenie brakujący klik od adama – sprawdziłam. ;-)
Tekst jest absurdalny w sposób, bardzo lubię, a historia o psujach – niesamowita, dobrze napisana. Jeśli miałabym się do czegoś przyczepiać, może lekko zmniejszyłabym przerysowanie w niektórych fragmentach.
pzd srd
a
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Asylum, adam_c4 i kam_mod, dziękuję Wam za pozytywny odzew!
Oraz adamowi_c4 za zgłoszenie do biblioteki!
kam_mod, dzięki za poprawki, już naniosłam!
Cześć!
Całkiem zabawne opowiadanie, zwłaszcza moment, w którym zepsuty filet śledziowy okazuje się przewrotną złotą rybką. Historia jest sprawnie skonstruowana, a zakończenie wszystko dobrze wyjaśnia i ten plan inwazji jest dość oryginalny. Zastanawiam się, czy na końcu bohaterka zepsuła tylko swoje psuje czy wszystkie.
Polski Związek Wędkarski – odpowiedział – dawaj śledzie, bo cię wypatroszę!
Brakuje myślnika.
Ta wypowiedź jest świetna. xD
– Co robić? – zastanawiała się – jest ich troje, ja mam w torebce trzy Psuje. Oni mają piłę i strzelającą wkrętarkę. Jak nie zdążę?
– Co robić, co robić?!!! – myślała gorączkowo – czy da się zepsuć ogień? A może zepsuję budynek? I spadnę z drugiego piętra… Nie, to bez sensu.
To trzeba zapisać jak myśli, chyba że bohaterka mamrocze do siebie, ale wtedy dobrze byłoby to zaznaczyć.
– Kim jesteście? – zapytała Elżbieta[+.]
Państwo są nieodpowiedzialni, zamiast się porządnie wziąć do roboty, mordujecie pojedynczych osobników
,lub psujecie im zęby!
Zaproponowała wieloetapowy plan
,obejmujący naprzemienne wyłączanie i włączanie internetu, pojawiające się i znikające awarie w największych elektrowniach, nawracające awarie w fabrykach broni, niespodziewane defekty wojskowych systemów obrony,oraz powtarzające się awarie ekspresów do kawy u przywódców największych potęg militarnych.
Cześć, Alicella! Dziękuję za poprawki, już naniosłam.
Zastanawiam się, czy na końcu bohaterka zepsuła tylko swoje psuje czy wszystkie.
Zakładałam, że Psuje były tylko trzy, więc psując tylko swoje, zepsuła wszystkie, które istniały. Ale nie sądzę by miało to fabularne znaczenie, bo nawet jeżeli nie było ich więcej, to Obcy mogą je odtworzyć i zabawa zacznie się na nowo. Mogłabym dodać do wypowiedzi Obcego coś, co by oznaczało, że to jedyne istniejące egzemplarze, a na więcej nie pozwala budżet. Albo, że to był program testowy, a skoro się nie powiódł, to mają na oku jeszcze jakąś inną planetę “do uratowania”, a Ziemię zostawią w spokoju. Jednak nie wiem czy zależy mi na aż takim zamknięciu sprawy.
Drugi “problem”, to fakt, że Elżbieta też nie do końca jest uratowana, bo upiorna rodzinka z Drzazgopolu może nie wiedzieć, że Psuje już nie działają i może nadal ją ścigać, dla Psujów albo, żeby zatrzeć ślady. Pewnie mogłabym jakoś dać do zrozumienia, że członkowie Drzazgopolu już zostali w tych akwariach. Ale nie wiem czy mi zależy na takim całkowitym happy endzie.
Ogólnie, tak jak jest teraz, można założyć, że Ziemia i Elżbieta są uratowane tylko chwilowo i “to be continued”…
Świetne opowiadanie, bardzo zabawne. Realnie zaśmiałem się na głos chyba z kilkanaście razy . Kocham taki absurdalny humor, gdzie od samego początku, każda kolejna scena podbija stawkę absurdu i dziwności o poziom wyżej (zwłaszcza pierwsza scena w domu, uważam że tam świetnie budowałaś narastający absurd i dziwność, aż do otwarcia “żywych śledzi” a potem poszłaś jeszcze dalej. Świetne to było) . W dodatku wszystko to bardzo lekko napisane, przeczytałem w mgnieniu oka.
Świetna robota, może zakończenie troszkę mnie rozczarowało, bo nie wiedzieć czemu liczyłem że bohaterka spełni swój plan zniszczenia świata (który tak nawiasem uważam za naprawdę dobry i nikczemny, zwłaszcza element stopniowego doprowadzania najważniejszych polityków do furii poprzez psujące się ekspresy do kawy .)
Podsumowując, bardzo mi się podobało, uśmiałem się, i jeżeli trafi się kolejny tekst w tym uniwersum to chętnie zajrzę. Powodzonka!
Gerland z Rybli, dzięki za pozytywny komentarz i piąteczkę!
<Detektywa Lowina zapiski z urlopowych sesji czytania „Tytulików”>
Sabina Anto – Psuje, muje i dzikie węże
Jedyne opowiadanie, przy którym nawet taki zgorzkniały maruda jak ja prawdziwie parsknął, a mianowicie w tym fragmencie:
– Gdzie ukryłaś śledzie? – zapytał lodowatym głosem, celując w nią zakrwawionym harpunem.
– Nie wiem o co chodzi, kim pan jest?
Polski Związek Wędkarski – odpowiedział – dawaj śledzie, bo cię wypatroszę!
Coś pięknego. Całe opowiadanie pomimo wysokiego stężenia absurdem traktuje siebie niezwykle poważnie, co zwiększa (przynajmniej dla mnie) poziom humoru.
Jest tu i sensacja, dramat, sci-fi i przede wszystkim komedia. Trochę przypomniało mi „Autostopem przez galaktykę”, a to zdecydowany komplement.
Nie podobała mi się tylko scena rozmowy podczas ukrywania się bohaterki. Trochę się pogubiłem, kto co mówi i dodatkowo dialog brzmiał nieco sztucznie. Ta jedna wada nie przesłania zabawnego całokształtu.
Nie wiem, jakie masz preferencje pisarskie, ale zdecydowanie masz dryg do pisania komedii.
Bardzo udane opowiadanie.
Zanais, dzięki za docenienie i wyróżnienie!
Jazda bez trzymanki :) Takiej dozy absurdu dawno nie widziałam i na dodatek absurd trzymał się kupy. Trochę to Twoje opko przypominało filmy Bareji, a szczególnie pojawiający się w końcówce obcy i ich wyjaśnienia, że nie mogą niszczyć, a jedynie udostępniać nowe technologie.
Nie będę wypisywać fragmentów, które mi się podobały, bo zrobili to już przedpiśćcy. Muszę jednak przyznać, że pomysł na naprawę zmywarki poprzez jej kompletne zepsucie był rewelacyjny. Szkoda, że się nie udało ;)
Tak się zastanawiałam, jak zdołasz wyprostować cały ten bałagan, którego narobiły psuje i spółka, aż mi się już wydawało, że to niemożliwe, ale zdołałaś bardzo elegancko wybrnąć :)
Bardzo dobry tekst :)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Irka_Luz, dzięki za wyróżnienie i pozytywny komentarz!
Tak się zastanawiałam, jak zdołasz wyprostować cały ten bałagan, którego narobiły psuje i spółka
Też się nad tym zastanawiałam, jeszcze o godz. 15 w ostatnim dniu konkursu. Zegar tykał, a ja zamiast prostować, gmatwałam coraz bardziej. W końcu uznałam, że jeżeli mam zdążyć i zmieścić się w limicie, muszę użyć czegoś, co mi hurtowo rozwiąże większość zagadek.
W końcu uznałam, że jeżeli mam zdążyć i zmieścić się w limicie, muszę użyć czegoś, co mi hurtowo rozwiąże większość zagadek.
I wyszło świetnie :)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Irka_Luz, dzięki!
Szalone to opowiadanie, Sabino! Osiągnęłaś szczyty absurdu i zacnego humoru, skutkiem czego historię, która przytrafiła się Elżbiecie, mimo pewnych potknięć, czytało się znakomicie. ;)
Zanim pociągnęła za spłuczkę… → Zanim pociągnęła spłuczkę…
Podeszła do najbliższego bankomatu i rozejrzała naokoło. → …i rozejrzała się naokoło. Lub: …i spojrzała naokoło.
…nie dało się narzucić szczegółów awarii. Rozejrzała się i obróciła Psuja z powrotem. Bankomat wrócił do normy.
Postanowiła pójść gdzieś na kawę i się zastanowić. Skierowała się w stronę… → Lekka siękoza.
Proponuję: …nie dało się narzucić szczegółów awarii. Spojrzała wokół i obróciła Psuja z powrotem. Bankomat wrócił do normy.
Postanowiła pójść gdzieś na kawę i się zastanowić. Ruszyła w stronę…
– On i tak do mnie nie wróci – pomyślała, wracając do domu. → Zbędna półpauza przed „pomyśleniem”.
Proponuję: On i tak do mnie nie wróci – pomyślała, wracając do domu. Lub: „On i tak do mnie nie wróci” – pomyślała, wracając do domu.
Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli bohaterów.
– Ale…– Elżbieta oszołomiona popatrzyła… → Brak spacji po wielokropku.
– Nic nie musi pani przywozić, już wysyłam ekipę! – wszedł jej w słowo konsultant, po czym się rozłączył.
– Dziwne – pomyślała i weszła do łazienki. → Czy to celowe powtórzenie?
Zapis myśli do remontu.
…owinięta żyłką wędkarską, która przy najmniejszym ruchu boleśnie wpijała jej się w skórę. → Zbędny zaimek – wiemy, kto jest owinięty żyłką.
…a pod butem chrupnęło mu szkło. → Zbędny zaimek.
…żyłka, którą była związana boleśnie wpiła jej się w skórę. → Zbędny zaimek.
– Aktywowała je i uciekła z psuj-bombami…– odpowiedział Monter. → Brak spacji po wielokropku.
Nie, to bez sensu.” → Nie, to bez sensu”.
Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.
Za nią właśnie parkowało Pogotowie Wodociągowe. → Dlaczego wielkie litery?
…by sięgnąć nią do tyłu. Kiedy miała ją na wysokości głowy, nagle, gwałtownym ruchem przystawiła ją sobie do… → Czy wszystkie zaimki są konieczne?
…bulgocący głos w słuchawkach. Zauważyła ruch w sąsiednich akwariach i po chwili usłyszała głos w słuchawkach: → Czy to celowe powtórzenie?
…musieliśmy wstawać o 4 rano… → …musieliśmy wstawać o czwartej rano…
Liczebniki zapisujemy słownie, zwłaszcza w dialogach.
– Habitat! – Krzyknął Mietek – zniszczymy jeszcze Habitat! → – Habitat! – krzyknął Mietek – zniszczymy jeszcze Habitat!
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
regulatorzy, dziękuję za wyłapanie tylu błędów, biorę się za poprawki!
Bardzo proszę, Sabino. Miło mi, że mogłam się przydać. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Sympatyczny, wesoły absurdzik. Przyjemnie się czytało.
Brawo Elka! Uratowała Ziemię, niczym bohater amerykańskiego filmu. Przynajmniej na jakiś czas. Chyba powinnam uważniej przypatrywać się konsumowanym śledziom.
Babska logika rządzi!
Finkla,
Chyba powinnam uważniej przypatrywać się konsumowanym śledziom.
“Śledzik na raz” spełnia tylko jedno życzenie, a śledź po japońsku nie mówi po polsku.
Dzięki za przeczytanie i miły komentarz!
A śledzik po żydowsku proponuje interes do ubicia? ;-)
Babska logika rządzi!
Finkla, no tak, RybeX-3D może mieć różne oprogramowanie.
Sympatyczne :)
Przynoszę radość :)
Misia rozbawiło. Zacznie kupować śledzie w słoikach. Tak mu się dobrze czytało, że przeoczył, jakiej były firmy. Z przyjemnością przeczyta jeszcze raz, żeby się dokształcić. Dobrze byłoby czasem coś popsuć.
Anet, Koala75, jak miło “śledzić” komentarze! Dzięki za przeczytanie i pozytywny odzew!
Faktycznie czyta się od deski do deski bez przerwy na… fajkę. Masz talent i sprawiasz nim dużo przyjemności czytelnikom. Podziwiam.
ManeTekelFares Dzięki!