
Gdy wlecieliśmy w atmosferę, tubylcy wyprawili wielkie święto. Nie był to nasz pierwszy kontakt z obcą cywilizacją, lecz nie spodziewaliśmy się takiego przywitania.
Przez pierwsze kilka godzin statek Orbix-Odkrywca-377 wisiał groźnie nad wiwatującym tłumem. Standardowe procedury skutecznie opóźniały zejście.
Najpierw zrobiliśmy badania powierzchniowe: oceany, ukształtowanie terenu, jeziora i lasy. Potem czas przyszedł na dogłębniejsze zbadanie fauny i flory. Bogactwo roślin i zwierząt zachwycało różnorodnością. Skupiliśmy się jednak na inteligentnej rasie, bo za jej odnalezienie i zbadanie rząd płacił najwięcej. Tubylcy tylko z daleka przypominali homo sapiens. Drony zwiadowcze pokazały istoty o połowę niższe od ludzi, o białej jak kreda skórze i właściwie bez uszu. Mieszkali w górskich jaskiniach. Z uwagi na dziwne zaburzenia odczytów geofizycznych nie potrafiliśmy wykryć jak głęboko sięgały owe górskie kryjówki. Wysłanie drona mogłoby stanowić nietakt i być wrogo odebrane.
Odbyło się kilka szybkich rozmów, ustaliliśmy plan. Nasza delegacja wreszcie mogła zejść na powierzchnię.
Na dole czekał komitet powitalny. Dziwna, niema ceremonia zakończyła się bardzo szybko. Chwilę później rozległa się muzyka, a istoty wróciły do śmiechów i zabaw.
Z jakiegoś powodu nikt nie chciał z nami rozmawiać. Gestami dawali do zrozumienia: “To jeszcze nie czas”. Mieliśmy ze sobą urządzenie tłumaczące, którego nie mogliśmy skonfigurować bez wystarczającej ilości próbek obcej mowy, dlatego skupiliśmy się na cyfrowej dokumentacji spotkania.
Wciąż zachowywaliśmy ostrożność. Tubylcy przynieśli stoły i siedziska z jaskiń. Najwidoczniej szykowali ucztę.
Na mocy dyrektywy 2064-FORK każdy pokarm należało sprawdzić specjalnym próbnikiem. Nie był to tylko wymysł biurokratów. Zbyt wielu naszych zginęło, gdy układ pokarmowy obcych okazywał się inny od naszego. Tym razem urządzenia zaświeciły zgodnie na zielono. Nie musieliśmy odrzucać gościnności gospodarzy.
Minęło wiele godzin, zanim obcy wstali od stołu i zaprowadzili nas do jaskiń. Wesoły nastrój udzielił się wszystkim. Z zachwytem przyglądaliśmy się zacofanej cywilizacji i ich prostym rozwiązaniom technicznym. Tubylcy pokazywali skalne pieczary, w których panował brud i zaduch.
Po chwili przyszedł obcy ubrany w długą, purpurową tunikę. Wyglądał bardziej na kapłana niż osobę sprawującą władzę, lecz tutaj mógł pełnić więcej niż jedną funkcję.
Zaprosił nas gestem.
Szliśmy tunelem, który prowadził coraz niżej i niżej. Pierwsze obawy pojawiły się głęboko pod ziemią. Mała istota uparcie pokazywała, aby iść dalej.
Dotarliśmy do miejsca, w którym tunel przekształcał się w gigantycznych rozmiarów grotę, pokrytą różnymi malunkami.
– Otu – wycharczała istota. To było nasze pierwsze spotkanie z językiem obcych.
Rozmawialiśmy między sobą o tym, cóż to słowo może znaczyć. Może imię przewodnika: “Otu”. Nasz naukowiec włączył urządzenie do zbierania próbek mowy i zaczął gestami namawiać Otu, aby powiedział coś więcej.
– Otu – przemówił znów. – O tu na ścianie. Zobacz!
Spojrzeliśmy na siebie zdziwieni. Obca, prymitywna rasa, na drugim końcu galaktyki, mówiła w naszym języku ojczystym?
– Otu. – Nie dawał za wygraną, ciągle wskazując na ścianę.
– Co jest, kurwa? – Nasz przywódca zabrał głos w typowy dla siebie sposób.
Teraz wszyscy spojrzeliśmy w to miejsce. Malunki przedstawiały najróżniejsze sceny z życia rasy zamieszkującej planetę. Wszystkie te bohomazy zbiegały się w jednej głównej sekcji, gdzie namalowanych było kilka postaci. Nie widzielibyśmy w tym nic dziwnego, gdyby widniały tam sylwetki obcych. Okazało się jednak, że były to nasze podobizny. Ludzi, których obcy nigdy wcześniej nie spotkali. Trochę wyżej namalowane było nasze logo misji, Orbix.
– Skąd znasz nasz język? – zapytał naukowiec. – Dlaczego znajdują się tu nasze wizerunki?
– Wybrańcy! – Obcy uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Wasze zstąpienie. Zapowiadane. Całe życie szykować się do tej chwili. Stare księgi nauczyć mnie mądrości i słowa.
Całkowicie zszokowani, zaczęliśmy mówić jeden przez drugiego. Każdy miał swoją teorię na ten temat. Jedne dotyczyły zakrzywienia czasoprzestrzeni i czarnej dziury, a inne magii.
– Ja wyjaśnić wam, Wybrańcy z nieba.
Powoli oprowadził nas po grocie. Lud Tartthili zamieszkiwał wcześniej tereny przy akwenach wodnych. Przez długie lata ginęli, zabijani przez dzikie zwierzęta. Gdy zamienili zbieractwo na rolnictwo i rybołówstwo, szybko okazało się, że nie mogą tak żyć. Stali się zbyt łatwym celem dla drapieżników. Przez dziesiątki lat kopali tunele w górach oraz pod nimi. Zapewniło im to długo wyczekiwane, względne bezpieczeństwo.
Tartthili uznawali się za wyznawców jedynej prawdziwej religii objawionej. Pradawni kapłani przewidzieli wiele kataklizmów oraz przybycie Wybrańców. Stare święte księgi zostały ukryte przed zwykłymi mieszkańcami. Najważniejsza przepowiednia, która jeszcze się nie wypełniła, została przepisana z kamiennych ksiąg na ściany groty. Miało to stanowić hołd dla Wybrańców. Hołd dla naszej piątki wyrzutków, wysłanych tu przez Unię Międzyplanetarną, tylko dlatego, że w życiu nam nie wyszło. Całe szczęście tego obcy nie mogli wiedzieć.
Podeszliśmy do ostatniego etapu malowanej historii planety.
– Jedno niebezpieczne zostało – kontynuował obcy. – Potwór. Przedostaje się do kamiennych domów. Tyle śmiałków, nikt nie przetrwał. – Obrazki przedstawiały kilka małych postaci z łukami i dzidami, wchodzących do czarnej jaskini. Potem pojawiała się czaszka. – Tylko Wybrańcy władający magią mogą wyswobodzić Tartthili. Oni wlecieć do jaskini na gwiezdnym, metalowym ptaku i pokonać potwór na żółtym piasku.
Kolejne obrazki przedstawiały nasze popiersia, potem coś jakby statek wlatujący do jaskini. Na koniec, cała nasza piątka stała nad zwłokami potwora.
– Wasza magia, pokonać złego potwór!
– Pokażesz nam te święte księgi? – zapytał dowódca. – Chciałbym zobaczyć, co w nich jest. Ciekawią mnie zapiski o naszym języku i o nas samych.
– Dobrze. Największa moja przyjemność – odparł ochoczo. – Za pięć słońc księga przybędzie. Wielkie czytanie!
– Pięć dni? – Naukowiec szybko policzył w głowie. – Na tej planecie to będzie jakieś siedem, osiem dni ziemskich. Dlaczego tak długo?
Obcy podrapał się ze zdziwieniem po głowie.
– Księgi przy najbliższa góra, za czarna jaskinia. Bracia nasi tam żyć. Księga kamień, trzech Tartthili nieść jedna księga. Droga niebezpieczna.
Musieliśmy się przegrupować i zastanowić nad tym, co dalej. Czekała nas narada.
***
– Polecimy ścigaczami – zarządził dowódca. – Zamocujemy działko jonowe na przedzie. Nie ma co ryzykować, nawet jeżeli to jakiś mały potworek.
– Nie powinniśmy ingerować w ekosystem. – Jeden z naukowców wstał i podszedł do głównego ekranu. – Zresztą, zabierając cały personel, narażasz Odkrywcę i całą misję.
– Statek sobie poradzi. – Dowódca machnął ręką lekceważąco. – Odstawisz go na orbitę i poczekasz grzecznie. Przecież te zacofane istoty nie strącą nas z łuku! Nawet gdyby mogły, to tego nie zrobią. Jesteśmy Wybrańcami!
– Dowódca opuszcza statek w celu, który nie jest przewidziany w protokole? – Naukowiec uniósł brwi. – Też widziałem te jaskinie. Więc twierdzisz, że chcesz im jedynie pomóc? A może chodzi ci nie o potwora, a o ten żółty piasek?
Na ekranie wyświetlił się kolejny slajd. Obrazek, który przedstawiał tryumf ludzi nad kreaturą. Ktoś próbował stłumić śmiech. Nawet ślepy dostrzegłby, że tak zwany “żółty piasek” jest po prostu dużym złożem złota.
Wszyscy zdawali sobie sprawę z długów, jakie miał dowódca. W momencie, gdy Unia Międzyplanetarna wprowadziła programy kosmiczne na wielką skalę, rozpoczęło się szukanie naiwniaków, którzy poświęcą życie dla sprawy. Pojawiała się możliwość wzięcia statku w dzierżawę i spłacenia go podczas podróży. Małe załogi w większości stworzone były z osobników, którzy nie radzili sobie na Ziemi. Wylot był dla nich ostatnim aktem desperacji.
Anulowanie długów, statek na własność i marna, bo marna, ale wcześniejsza emerytura, to były siły, które napędzały ludzką ekspansję kosmosu. Wyjątek stanowili oczywiście jajogłowi, którzy ruszali w nieznane skuszeni możliwością odkrycia i przekazania swojego nazwiska kilku kwiatom czy jakiemuś krzakowi.
– Może jest, może nie jest. Nic ci do tego! – Dowódca odprawił naukowca na miejsce. – Ja tu podejmuję decyzje. Jesteśmy małym prywatnym statkiem odkrywczo-badawczym. Rząd płaci nam tyle, co nic. W takim tempie ten statek rozleci się na kawałki, a my wciąż będziemy winni Unii kilka lat pracy. Nikt nie musi o tym wiedzieć. Nie robimy obcym krzywdy, a na dodatek rozwiązujemy ich problem.
– Czy nikogo nie zastanawia, że nasze podobizny ozdabiają ściany jaskini na obcej planecie, setki lat świetlnych od domu?
– Zastanawia – podjął temat dowódca. – Załatwimy tego stwora po drodze i sami polecimy po te ich święte księgi. Wtedy będziemy mogli stwierdzić coś więcej. Po to mamy datowanie radiowęglowe.
Decyzja została podjęta, zanim spotkanie się rozpoczęło. Byliśmy mocno zdeterminowani do pomocy obcym.
PÓŁ ROKU PÓŹNIEJ
– Czcigodny dowódco, wykryliśmy statek.
– Moje szaty. – Postać wstała powoli z bogato zdobionego tronu i zapytała: – Usunęliście poprzednie obrazy? Co z wrakiem?
– Obrazy usunięte – odezwała się inna postać. – Po statku już nie ma śladu.
Pomocnicy podali purpurowe szaty.
– Ustawcie podsłuchy. Program rozpoznawania mowy musi słyszeć nawet najdrobniejszy szmer. Gdzie są rysownicy? Dajcie im dobre zbliżenie na załogę. – Na twarzy niskiej, szarej istoty znów zagościł chytry uśmiech. – Trafili się nam kolejni Wybrańcy!