- Opowiadanie: Gekikara - Dzieci Wody

Dzieci Wody

Pu­bli­ka­cję pla­no­wa­łem na gru­dzień, ale pro­ces po­wsta­wa­nia i ob­rób­ki tego tek­stu oka­zał się szyb­szy niż się spo­dzie­wa­łem, a opi­nie be­tu­ją­cych (któ­rym bar­dzo w tym miej­scu dzię­ku­ję) za­ska­ku­ją­co po­zy­tyw­ne, więc... na co cze­kać?

Tym bar­dziej, że po któ­rejś turze po­pra­wek sam już nie widzę błę­dów w tech­ni­ka­liach.

 

Opo­wia­da­nie jest kon­ty­nu­acją tek­stu Pla­ne­ta Woda z czerw­ca tego roku, który miał oka­zję zdo­być piór­ko. Jako że pi­sa­łem kon­ty­nu­ację, chcia­łem, by na po­zio­mie kon­struk­cji i spo­so­bu nar­ra­cji oraz bu­do­wy hi­sto­rii oby­dwa tek­sty były do sie­bie po­dob­ne. Przy czym każdy sta­no­wi za­mknię­tą ca­łość i może być czy­ta­ny od­dziel­nie. 

Oczy­wi­ście jed­nak przed lek­tu­rą tego opo­wia­da­nia po­le­cam za­po­zna­nie się z po­przed­nim, po­nie­waż wtedy wra­że­nia będą pełne, wpro­wa­dze­nie bar­dziej kom­plek­so­we, a poza tym wcze­śniej­sze opo­wia­da­nie wielu oso­bom się spodo­ba­ło.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Dzieci Wody

Głos Ośmior­ni­cy

– Ar­cy­ad­mi­ra­le, jest pan pe­wien?

Szpa­ko­wa­ty męż­czy­zna w mun­du­rze Wojsk Obro­ny Ko­smicz­nej zgro­mił spoj­rze­niem do­rad­cę sto­ją­ce­go na bacz­ność po dru­giej stro­nie biur­ka.

Na twa­rzy pod­ko­mend­ne­go, czę­ścio­wo za­sło­nię­tej przez pół­prze­zro­czy­sty ho­lo­gram ob­ra­zu­ją­cy moż­li­we wer­sje prze­bie­gu misji, ma­lo­wał się wyraz zwąt­pie­nia. 

– Sie­dem koma dwa­dzie­ścia dwa to…

– Wy­star­cza­ją­co – prze­rwał mu ar­cy­ad­mi­rał. – Kwe­stio­nu­je pan moją de­cy­zję, ko­man­do­rze? – dodał jesz­cze wład­czym tonem.

Cza­sem sam wie­rzył w to, że de­cy­zja na­le­ża­ła do niego, choć gdy przy­glą­dał się sy­mu­la­cjom, które przed­sta­wia­ły dzie­siąt­ki moż­li­wo­ści i ście­żek po­ste­po­wa­nia, wąt­pił, czy ludz­ki umysł byłby w sta­nie nad tym za­pa­no­wać.

OCTO­PUS – me­ga­ska­lo­wy kom­pu­ter po­wsta­ły z po­łą­cze­nia ośmiu naj­bar­dziej za­awan­so­wa­nych kwan­to­wych ma­szyn li­czą­cych na Ziemi – osza­co­wał praw­do­po­do­bień­stwo re­ali­za­cji sce­na­riu­sza 118B na sie­dem i dwa­dzie­ścia dwie setne pro­cen­ta.

Czyli ponad dzie­więć­dzie­siąt dwa pro­cent, że misja bę­dzie bez­owoc­na.

Ale szan­se, że – jeśli nie po­dej­mą ry­zy­ka – uda im się zna­leźć inne roz­wią­za­nie w ciągu naj­bliż­szych dwu­dzie­stu lat ten sam kom­pu­ter okre­ślił na trzy setne pro­cen­ta.

Tym samym de­cy­zja za­pa­dła, a ar­cy­ad­mi­rał Stern był tylko gło­sem, który miał ją wy­po­wie­dzieć.

– Nigdy, panie ar­cy­ad­mi­ra­le! – za­krzyk­nął ko­man­dor. – Po pro­stu wcze­śniej­sze wy­pra­wy na Eu­ro­pę nie przy­nio­sły nam szczę­ścia.

Stern mu­siał przy­znać mu rację.

Eks­pe­dy­cje Aste­rio­na I i Aste­rio­na II dzie­li­ło dwa­na­ście lat, ale ich los był po­dob­ny. Oby­dwie miały na celu zba­da­nie pod­po­wierzch­nio­we­go oce­anu Eu­ro­py. Oby­dwie były mi­sja­mi za­ło­go­wy­mi. Oby­dwie do­tar­ły do celu.

I oby­dwie za­koń­czy­ły się ka­ta­stro­fą.

Po­raż­ka dru­giej wy­pra­wy sta­no­wi­ła ogrom­ny cios wi­ze­run­ko­wy dla Mię­dzy­na­ro­do­wej Agen­cji Ko­smicz­nej, po­ja­wi­ły się za­rzu­ty de­frau­da­cji pie­nię­dzy, ne­po­ty­zmu i sze­re­gu błęd­nych de­cy­zji ad­mi­ra­ła Da­qu­ina.

Ko­zioł ofiar­ny zo­stał po­świę­co­ny w imię lep­szej spra­wy. Dy­mi­sja oraz sym­bo­licz­ny wyrok to i tak był łut szczę­ścia. Gdyby media do­tar­ły do akt wska­zu­ją­cych na moż­li­wość, że drugi me­cha­nik Aste­rio­na II, Oleg Isa­jev, wy­sa­dził sta­tek zgod­nie z taj­nym roz­ka­zem ad­mi­ra­ła, Da­qu­in nie po­żył­by długo. 

De­ka­dę póź­niej, po uda­nej wy­pra­wie na Ga­ni­me­de­sa, agen­cja zo­sta­ła for­mal­nie roz­wią­za­na i za­stą­pi­ła ją Mię­dzy­pla­ne­tar­na Agen­cja Ko­smicz­na – or­ga­ni­za­cja po­dob­na z nazwy, ale cał­ko­wi­cie pod­po­rząd­ko­wa­na woj­sku. 

Ar­cy­ad­mi­rał Stern do­sko­na­le zda­wał sobie spra­wę, że był nie tylko gło­sem, ale też ręką, która miała pod­pi­sać roz­kaz. Ręką, która bez wa­ha­nia zo­sta­nie od­cię­ta, jeśli misja okaże się fia­skiem. 

– To hi­sto­rie sprzed nie­mal wieku. Tym razem bę­dzie ina­czej – od­parł z uda­wa­ną pew­no­ścią. 

– W takim razie, o ile mogę coś za­su­ge­ro­wać, mam ide­al­ne­go kan­dy­da­ta na ka­pi­ta­na. Jeśli zo­sta­nie wta­jem­ni­czo­ny… – roz­po­czął ko­man­dor, po­więk­sza­jąc ho­lo­gra­mo­we okno z da­ny­mi oso­bo­wy­mi swo­je­go fa­wo­ry­ta.

– Tylko, gdy to bę­dzie ko­niecz­ne – ar­cy­ad­mi­rał po­now­nie wszedł w słowo ko­man­do­ro­wi i dał znak, że chce już zo­stać sam.

 

 

Dziec­ko w oce­anie

Cie­pły prąd wszech­oce­anu ob­my­wał szczyt wieży ko­ra­lo­ko­stu, a pod­eks­cy­to­wa­na Dako pły­wa­ła wokół igli­cy, nie mogąc usie­dzieć w miej­scu. Co i raz zer­ka­ła na ojca, wy­cze­ku­ją­ce­go przed wej­ściem do ko­mo­ry, z nie­mym py­ta­niem „czy to już” wy­pi­sa­nym na twa­rzy.

Kar­ma­zy­no­wa smuga ro­ze­szła się w wo­dzie. Oj­ciec wstał, a Dako – zwin­na ni­czym wę­żo­śmior­ni­ca – w jed­nej chwi­li zna­la­zła się tuż przy nim.

– Tato, co się dzie­je? Czy z mamą wszyst­ko do­brze?

Oj­ciec wy­glą­dał na zmar­twio­ne­go. Z całej siły sta­rał się to ukryć, ale Dako na­le­ża­ła do czwar­te­go po­ko­le­nia i była moc­niej zwią­za­na z wodą, a ta mó­wi­ła jej o wielu rze­czach. Nie za­wsze o tym, o czym dziew­czyn­ka chcia­ła wie­dzieć.

– Zwy­kle przy po­ro­dzie jest sporo krwi – od­po­wie­dział, obej­mu­jąc ją ra­mie­niem. – Mama jest w do­brych rę­kach, pod opie­ką naj­mą­drzej­szych ko­biet. I je­steś jesz­cze ty. – Po­gła­dził fa­lu­ją­ce w wo­dzie loki córki. – Nasza linia jest czy­sta, nie mu­si­my oba­wiać się o mamę – za­pew­niał, choć sam nie brzmiał na prze­ko­na­ne­go.

Czy­sta linia. Dobra krew. Nie­zde­ge­ne­ro­wa­ny ma­te­riał ge­ne­tycz­ny. Dako sły­sza­ła te hasła, odkąd się­ga­ła pa­mię­cią. Wie­dzia­ła tyle, że wszy­scy do­ro­śli po­kła­da­ją w niej i po­dob­nych dzie­ciach wiel­kie na­dzie­je.

To miało zwią­zek z legenda­mi, które opo­wia­da­ła jej pra­bab­ka, zaj­mu­ją­ca jedną z naj­niż­szych komór cen­tral­nej wieży ko­ra­lo­ko­stu, głę­bo­ko, tuż przed gra­ni­cą z głę­bią. Dako wy­my­ka­ła się tam, kiedy tylko mogła, by przy ni­kłym świe­tle nie­licz­nych pąkli przy­słu­chi­wać się hi­sto­riom o pierw­szych lu­dziach, któ­rzy przy­by­li tu z pu­ste­go oce­anu po dru­giej stro­nie lodu.

Dziew­czyn­ka uwiel­bia­ła te opo­wie­ści, choć wiele z nich trudno było sobie wy­obra­zić. Świat wy­peł­nio­ny sub­stan­cją rzad­szą od wody, którą przod­ko­wie od­dy­cha­li, ale w któ­rej nie mogli się uno­sić. Roz­cią­ga­ją­cy się nad nim bez­kres pu­ste­go oce­anu, roz­świe­tlo­ny bla­skiem pąkli, które wcale nie były pą­kla­mi, tylko gwiaz­da­mi. Co­kol­wiek to zna­czy­ło.

Lu­dzie po­dró­żu­ją­cy w ko­szach zro­bio­nych z ma­te­ria­łu tward­sze­go niż ko­ral­kost, nie po­trze­bu­ją­cych ża­glo­płe­tw­ców, by pły­nąć. Babka twier­dzi­ła, że prze­bi­li się przez lód i do­tar­li do wszech­oce­anu, a woda prze­mó­wi­ła do nich i odmie­ni­ła, by mogli w niej żyć.

Pra­bab­ka na­zy­wa­ła ich po­ko­le­niem zero.

– O czym my­ślisz? – za­py­tał oj­ciec, przy­tu­la­jąc głowę Dako do swo­je­go ciała.

– O babci.

– Kie­dyś zaj­miesz jej miej­sce – po­wie­dział z uśmie­chem.

Wtedy z ko­mo­ry wy­pły­nę­ła jedna z aku­sze­rek, trzy­ma­jąc w dło­niach no­wo­rod­ka. Nic nie po­wie­dzia­ła. Nie mu­sia­ła. Wy­star­czy­ło spoj­rzeć na dziec­ko i na wyraz jej twa­rzy. Nawet Dako ro­zu­mia­ła, co to ozna­cza.

Chcia­ła się wy­rwać, od­pły­nąć gdzieś da­le­ko, poza ko­lo­nię, tam, gdzie żyły szczę­ko­ry­by. Biła pię­ścia­mi, ale oj­ciec trzy­mał ją mocno.

– To za­bi­ło mamę! Za­bi­ło mamę! – krzy­cza­ła, a jej głos roz­cho­dził się w wo­dzie, pło­sząc ze­bra­ne w szcze­li­nach ko­ra­lo­ko­stu płe­two­pa­ję­cza­ki. Zwie­rzę­ta roz­pierz­chły się we wszyst­kie stro­ny, pę­dząc na pa­ty­ko­wa­tych od­nó­żach i po­ły­sku­jąc ba­lo­nia­sty­mi od­wło­ka­mi.

– To dziew­czyn­ka – oznaj­mi­ła aku­szer­ka. – Na­le­ży do głębi. Chce­cie się po­że­gnać, nim ją wy­pusz­czę?

Dako nie chcia­ła. Nie mogła nawet pa­trzeć na to, co miało być jej młod­szą sio­strą, ale oj­ciec kazał jej spoj­rzeć.

Ogon za­miast nóg. Becz­ko­wa­te ciało. Ob­ro­śnię­ty błoną grze­bień wy­ra­sta­ją­cy z ple­ców. Płe­twy w miej­scu rąk. Długa szyja a na jej końcu twarz. Ludz­ka twarz. I oczy. Takie jak u mamy.

Sio­stra Dako była sy­re­ną. A gdy sy­re­na ro­dzi­ła się z ko­bie­ty, ta druga za­wsze gi­nę­ła.

– Nie nada­my jej imie­nia, bo głę­bia we­zwa­ła ją do sie­bie, by żyła po­śród syren – oj­ciec roz­po­czął ce­re­mo­nial­ną for­mu­łę. – Nie po­że­gna­my jej z gnie­wem w ser­cach, po­nie­waż nie jej winą jest śmierć, z któ­rej po­wsta­ło nowe życie. Woda two­rzy głę­bię pod na­szy­mi sto­pa­mi. Woda two­rzy lód nad na­szy­mi gło­wa­mi. Woda jest tam, gdzie mrok i tam, gdzie ja­sność. Woda daje i woda za­bie­ra.

– Na wieki wie­ków, Amen – za­koń­czy­ła aku­szer­ka i roz­luź­ni­ła uścisk, a sy­re­na ude­rzy­ła kilka razy nie­pew­nie ogo­nem i po­mknę­ła w dół, tam, skąd sły­sza­ła zew sobie po­dob­nych.

Potem Dako dowie się, że to kwe­stia po­dat­no­ści. Lu­dzie mieli po­wstać z ryb – i zda­rza­ło się, że dzie­ci już w łonie matki sły­sza­ły głos wody, który bu­dził duchy zwie­rzę­cych przod­ków. 

Jesz­cze póź­niej Dako dowie się o ge­nach i ewo­lu­cji wstecz­nej, która ponoć w in­nych wa­run­kach nie mo­gła­by za­ist­nieć.

Na razie jed­nak mu­sia­ła po­że­gnać matkę, nim ko­ral­kost ją wchło­nie, by się po­ży­wić.

 

 

Pierw­szy ope­ra­tor

Rowan Eisen­berg roz­pro­sto­wał się na krze­śle i prze­tarł zmę­czo­ne oczy. Ma­newr zajął pół­to­rej go­dzi­ny, nim moduł usta­wił się na ści­śle wy­li­czo­nej or­bi­cie, gdzie nie gro­ził mu kurs ko­li­zyj­ny z żadną ko­smicz­ną skałą, któ­rych było tu pełno.

– Po­dróż krót­sza niż par­ko­wa­nie – wes­tchnął męż­czy­zna, od­pi­na­jąc pasy. Jego ciało unio­sło się w po­wie­trze pod wpły­wem nie­waż­ko­ści. Rowan wy­glą­dał na zmę­czo­ne­go, a prze­cież całą ro­bo­tę od­wa­lił au­to­mat. On tylko ob­ser­wo­wał, czy wszyst­ko idzie zgod­nie z pla­nem.

Jeśli przy­szło­by co do czego i tak wiele by nie zdzia­łał. Wpływ gra­wi­ta­cji Jo­wi­sza wy­ma­gał nie­ustan­nych i pre­cy­zyj­nie wy­li­czo­nych ko­rekt kursu, by utrzy­mać sta­cję w wy­zna­czo­nym miej­scu. Czło­wiek mu­siał po­go­dzić się z tym, że w pew­nych kwe­stiach nie do­rów­na ma­szy­nie.

Prom, który przy­wlókł Eisen­ber­ga w oko­li­ce Eu­ro­py, pew­nie za jakiś kwa­drans roz­pocz­nie pro­ce­du­rę do­ko­wa­nia w ga­ni­me­dej­skim ko­smo­por­cie, a wróci do­pie­ro za dwa mie­sią­ce, z ko­lej­nym mo­du­łem sta­cji, którą Mię­dzy­pla­ne­tar­na Agen­cja Ko­smicz­na po­sta­no­wi­ła umie­ścić wła­śnie tutaj.

W sumie mo­du­ły miały być czte­ry – trze­ci znaj­do­wał się wła­śnie gdzieś w dro­dze z Marsa, a czwar­ty do­pie­ro po­wsta­wał w ziem­skich me­ga­fa­bry­kach, któ­rych za­da­niem było wy­ko­rzy­stać wszyst­kie do­stęp­ne su­row­ce, nim lu­dzie na dobre opusz­czą swoją ko­leb­kę, po­zo­sta­wia­jąc ją zde­wa­sto­wa­ną i mar­twą – ale Rowan nie za­grze­je tu miej­sca na tyle długo, by je wszyst­kie zo­ba­czyć. Za dzie­więć ziem­skich ty­go­dni wsią­dzie na po­kład promu, by wró­cić na Ga­ni­me­de­sa, do ukry­tej pod lodem Troi.

Tym­cza­sem jego misja była pro­sta: zająć miej­sce na or­bi­cie (to miał już od­ha­czo­ne), od­cze­kać, aż wska­za­ny ob­szar badań znaj­dzie się pod sta­cją (to zrobi się samo), zrów­nać pręd­kość z ru­chem ob­ro­to­wym księ­ży­ca (to też wy­ko­na au­to­mat), wy­słać sondy na po­wierzch­nię Eu­ro­py, ze­brać dane do ana­liz i od­na­leźć czar­ne skrzyn­ki Aste­rio­na I i II (to je­dy­ne miej­sce, gdzie bę­dzie miał coś do zro­bie­nia). Potem zo­sta­nie mu tylko cze­kać. Dłu­gie ty­go­dnie w sa­mot­no­ści.

Nie żeby mu w czymś prze­szka­dza­ła – przy­wykł do niej, tak samo jak wszy­scy. De­ka­dy roz­wo­ju tech­no­lo­gii Vir­tu­al Re­ali­ty z po­wo­dze­niem wbiły gwóźdź do trum­ny z po­ko­le­nia na po­ko­le­nie ga­sną­cej po­trze­bie na­wią­zy­wa­nia więzi spo­łecz­nych. 

– Mel­du­ję za­koń­cze­nie etapu pierw­sze­go. Re­ali­za­cja na po­zio­mie dzie­więć­dzie­siąt dzie­więć koma dzie­więć pro­cent, zi­den­ty­fi­ko­wa­ne nie­wiel­kie od­chy­le­nie ką­to­we w kie­run­ku Jo­wi­sza. Za­koń­cze­nie etapu dru­gie­go prze­wi­dy­wa­ne za trzy go­dzi­ny i czter­dzie­ści czte­ry mi­nu­ty.

No tak, był jesz­cze on.

Andy. Hu­ma­no­idal­na ma­szy­na, którą twar­do­gło­wi z MAK wpa­ko­wa­li na po­kład promu, chyba w oba­wie, że pierw­sza od nie­speł­na wieku wy­pra­wa na Eu­ro­pę może skoń­czyć się tak, jak po­przed­nie. Ofi­cjal­nie Andy miał ra­por­to­wać, po­ma­gać w co­dzien­nych za­da­niach i awa­ryj­nie za­stą­pić Ro­wa­na w przy­pad­ku nie­dy­spo­zy­cji, ale ten wie­dział, co to ozna­cza: je­steś pod nad­zo­rem.

Był pe­wien, że gdyby nie po­ło­że­nie Eu­ro­py w pasie ra­dia­cyj­nym po­wo­du­ją­ce trud­ne do prze­wi­dze­nia pro­ble­my z ko­mu­ni­ka­cją i uster­ki elek­tro­ni­ki, w ogóle nie wy­sła­li­by tu czło­wie­ka. Kil­ka­na­ście sa­te­li­tów krą­żą­cych w stre­fie przy­cią­ga­nia Jo­wi­sza nie wy­star­cza­ło za za­pew­nie­nie.

Mi­nę­ło pra­wie sto lat, ludz­kość ponoć stała u progu do­ro­sło­ści, opusz­cza­ła ro­dzin­ny dom i go­to­wa była przejść do etapu cy­wi­li­za­cji ko­smicz­nej, a no­si­ła ze sobą cię­żar prze­są­dów. Zły omen wi­szą­cy nad Eu­ro­pą! Rowan prych­nął z lek­ce­wa­że­niem.

– Ope­ra­to­rze Eisen­berg, pro­szę o po­twier­dze­nie przy­ję­cia mel­dun­ku – po­na­gli­ł go robot.

– Przyj­mu­ję, mo­żesz odejść do swo­ich obo­wiąz­ków.

– Nie mam zle­co­nych zadań aż do końca etapu dru­gie­go.

Niby po­zba­wio­na życia ma­szy­na, a po­tra­fi­ła wy­wo­łać w Ro­wa­nie au­ten­tycz­ną iry­ta­cję.

– W takim razie do­ko­naj prze­glą­du stanu sil­ni­ków.

– Za­da­nie za­koń­czo­ne trzy mi­nu­ty i dwa­dzie­ścia se­kund temu – oświad­czył robot.

– To… – Rowan mu­siał coś wy­my­śleć. Wie­dział, że ina­czej bla­szak się nie od­cze­pi. – Nie wiem… Nasłu­chuj.

– Czego? Po­trze­ba do­pre­cy­zo­wa­nia.

– Wszyst­kie­go – rzu­cił męż­czy­zna, prze­miesz­cza­jąc się do wyj­ścia, w stro­nę mesy.

Andy za­stygł w bez­ru­chu. Czer­wo­na dioda nad gło­śni­kiem to za­pa­la­ła się, to gasła, co ozna­cza­ło, że robot się za­sta­na­wia. W końcu od­po­wie­dział:

– Przy­ją­łem.

Rowan Ode­tchnął z ulgą, że bę­dzie mógł ko­lej­ne trzy go­dzi­ny i czter­dzie­ści minut spę­dzić je­dy­nie w to­wa­rzy­stwie kawy z tubki.

A robot na­słu­chi­wał.

 

*

 

Rowan Eisen­berg, ab­sol­went Ge­ni­me­dej­skiej Aka­de­mii Ko­smicz­nej – naj­lep­szy na roku – oraz pierw­szy ope­ra­tor sta­cji bu­do­wa­nej w ra­mach pro­jek­tu Głę­bo­kie­go Roz­po­zna­nia Ukła­du Sło­necz­ne­go, który na­brał roz­pę­du po od­kry­ciu za­awan­so­wa­nych form życia na Ty­ta­nie.

Po praw­dzie za­sta­na­wiał się, dla­cze­go ścią­gnę­li tu wła­śnie jego. Cho­ciaż misja miała wiel­kie zna­cze­nie me­dial­ne, nie była ani szcze­gól­nie ry­zy­kow­na, ani wy­ma­ga­ją­ca. Bo co wła­ści­wie mogło pójść nie tak?

 

*

 

Po­zo­sta­ły dwie go­dzi­ny i pięt­na­ście minut do za­koń­cze­nia etapu dru­gie­go, kiedy właz do mesy otwo­rzył się i do środ­ka wpa­ro­wał Andy. Po­je­dyn­czym ra­mie­niem, które słu­ży­ło mu do prze­miesz­cza­nia się po sta­cji, zła­pał wy­sta­ją­cy ze ścia­ny uchwyt i za­wisł kilka me­trów od Eisen­ber­ga za­ję­te­go wła­śnie po­ły­ka­niem uno­szą­cych się w po­wie­trzu bąbli czar­nej kawy wy­ci­śnię­tej z tubki.

– Ope­ra­to­rze, wbrew jed­no­znacz­ne­mu roz­ka­zo­wi, zde­cy­do­wa­łem się prze­rwać na­słuch…

Rowan nie­mal się za­krztu­sił, co w sta­nie nie­waż­ko­ści mogło być pro­ble­ma­tycz­ne. Czy pro­jek­tan­ci sztucz­nej in­te­li­gen­cji nie mogli ogra­ni­czyć jej in­wen­cji?

– Czemu… khy, khy… u licha, prze­rwa­łeś?!

– Od­no­to­wa­łem spe­cy­ficz­ną ak­tyw­ność ra­dio­wą w pa­smie ELF. Pod­da­łem ją wstęp­nej ana­li­zie ma­te­ma­tycz­nej, która wy­ka­za­ła cy­klicz­ne na­stęp­stwo okre­ślo­nych sy­gna­łów w cza­sie, a także współ­wy­stę­po­wa­nie da­nych kon­fi­gu­ra­cji w ra­mach jed­ne­go cyklu – oznaj­mił robot, po czym uznał, że stre­ści wywód do jed­ne­go zda­nia: – To in­for­ma­cja.

Rowan w jed­nej chwi­li spo­waż­niał. Za­krę­cił tubkę i igno­ru­jąc ostat­nie le­wi­tu­ją­ce kro­ple kawy, zbli­żył się do ro­bo­ta.

– Usta­li­łeś jaka?

– Zgod­nie z pro­ce­du­rą numer czter­dzie­ści sie­dem w wy­pad­ku po­dej­rze­nia na­wią­za­nia kon­tak­tu pią­te­go stop­nia, wszel­kie dzia­ła­nia za­twier­dza i ko­or­dy­nu­je naj­wyż­szy stop­niem czło­nek za­ło­gi.

Pro­ce­du­ra czter­dzie­ści sie­dem: kon­takt z obcą cy­wi­li­za­cją. Nie­wie­le osób prze­szło od­po­wied­nie szko­le­nie na wy­pa­dek ta­kiej sy­tu­acji. Rowan Eisen­berg był jedną z nich. Do tej pory za­sta­na­wiał się, czemu wła­śnie jego wy­bra­li do tej misji. Czyż­by MAK wie­dzia­ła na temat Eu­ro­py wię­cej, niż było w do­ku­men­ta­cji?

– Pro­wadź – wydał roz­kaz i po­dą­żył za Andym do ka­bi­ny, w któ­rej znaj­do­wa­ła się apa­ra­tu­ra nadaw­czo-od­bior­cza.

Robot zajął miej­sce przy kon­so­le­cie, pod­piął się do urzą­dze­nia i do­tych­czas czar­ny ekran roz­bły­snął siat­ka­mi wy­kre­sów fal. Na­stęp­na ko­men­da An­dy­ego i zapis sy­gna­łu za­czął mie­nić się wie­lo­ma ko­lo­ra­mi, każdy przy­pi­sa­ny był do jed­nej po­wta­rza­ją­cej się se­kwen­cji.

– To wy­glą­da jak język – po­wie­dział Rowan, bar­dziej do sie­bie niż do ro­bo­ta. Sche­mat coś mu przy­po­mi­nał.

– Po­twier­dzam. Struk­tu­ry lo­gicz­no-skła­dnio­we po­zwa­la­ją na po­rów­na­nie in­for­ma­cji do za­pi­su w ję­zy­kach in­do­eu­ro­pej­skich.

– Zgru­puj se­kwen­cje po­wta­rza­ją­ce się naj­czę­ściej i zo­staw tylko war­to­ści skraj­ne – po­le­cił Rowan, a krzy­wa zmie­ni­ła się w sku­pi­sko ko­lo­ro­wych punk­tów roz­sia­nych po ekra­nie.

– Uru­cha­miam pro­gram po­rów­naw­czo-de­kryp­tu­ją­cy. 

– To nie bę­dzie ko­niecz­ne – stwier­dził męż­czy­zna, kiedy sze­re­gi krót­kich i dłu­gich sy­gna­łów wy­do­by­ły na wierzch jego świa­do­mo­ści wspo­mnie­nie sprzed lat, jesz­cze z cza­sów stu­diów, kiedy tru­dził się nad za­li­cze­niem hi­sto­rycz­nych metod ko­mu­ni­ka­cji, po­wąt­pie­wa­jąc w sens pro­gra­mu na­ucza­nia. Czy kie­dy­kol­wiek wy­ko­rzy­sta tę wie­dzę?

Oka­za­ło się, że tak.

– W bazie da­nych nie zna­la­złem tego sys­te­mu za­pi­su – po­in­for­mo­wał robot, a Rowan po­zwo­lił sobie na łech­ta­ją­ce ego po­czu­cie wyż­szo­ści.

Czyli bla­szak nie był wszech­wie­dzą­cy.

– Wiem, co to jest – stwier­dził ope­ra­tor z sa­tys­fak­cją. – Stary pa­tent, z cza­sów te­le­gra­fu, od dawna nie wy­ko­rzy­sty­wa­ny. Ktoś na­da­je stam­tąd al­fa­be­tem Morse’a.

 

*

 

Wi­zu­ali­za­cja prze­strzen­na fal od­bie­ra­nych przez sen­so­ry sta­cji po­zwo­li­ła w znacz­nym przy­bli­że­niu okre­ślić ob­szar po­cho­dze­nia sy­gna­łu. Gdy kom­pu­ter spa­ro­wał je z ob­ra­zem prze­sy­ła­nym z sondy, którą Rowan po­sta­no­wił wy­strze­lić, udało się stwo­rzyć trój­wy­mia­ro­wą mapę to­po­gra­ficzną frag­men­tu Eu­ro­py.

Ho­lo­gram wy­świe­tla­ny w mesie, gdzie było naj­wię­cej miej­sca, zaj­mo­wał całe po­miesz­cze­nie. Gład­ką, nie­mal pła­ską po­wierzch­nię księ­ży­ca szpe­cił kra­ter, jed­nak było z nim coś nie tak, jakby po­wstał nie przez ude­rze­nie me­te­ory­tu, tylko na sku­tek eks­plo­zji we wnę­trzu Eu­ro­py. Na obrze­żach ma­ja­czy­ły z grub­sza geo­me­trycz­ne kształ­ty, które nie mogły po­wstać w na­tu­ral­ny spo­sób. Andy roz­po­znał w nich szcząt­ki jed­ne­go z Aste­rio­nów.

Ale to nie im po­świę­cał uwagę Rowan. Wpa­try­wał się w śro­dek ho­lo­gra­ficz­nej mapy, ob­ra­ca­jąc w my­ślach od­szy­fro­wa­ną treść sy­gna­łu.

– Ku­li­sta for­ma­cja w cen­trum mu­sia­ła ufor­mo­wać się póź­niej niż sam kra­ter. Przy­pusz­czal­nie po­cho­dze­nia na­tu­ral­ne­go, naj­praw­do­po­dob­niej po­wsta­ła w wy­ni­ku pęk­nię­cia lo­do­wej sko­ru­py. To stam­tąd do­cho­dzi sy­gnał… – Andy zda­wał ra­port pod­su­mo­wu­ją­cy wszyst­ko, co do­tych­czas udało im się usta­lić, ale elek­tro­nicz­ny głos ma­szy­ny po­zo­sta­wał gdzieś na gra­ni­cy za­in­te­re­so­wa­nia ope­ra­to­ra sta­cji. Sam prze­cież wie­dział to wszyst­ko. Nie prze­szka­dzał jed­nak, bo spie­ra­nie się z ro­bo­tem sta­no­wi­ło próż­ny trud.

Do za­koń­cze­nia etapu dru­gie­go zo­sta­ło czter­dzie­ści minut, póź­niej przyj­dzie czas na de­cy­zje.

– …ka­pi­ta­nie, pro­szę o po­twier­dze­nie klau­zu­li po­uf­no­ści przed udo­stęp­nie­niem akt utaj­nio­nych – kon­ty­nu­ował robot.

– Zaraz, co? – Kiedy zo­stał mia­no­wa­ny na ka­pi­ta­na? Miał spę­dzić tu tylko kilka ty­go­dni! 

– Pro­szę o po­twier­dze­nie klau­zu­li po­uf­no­ści przed udo­stęp­nie­niem akt utaj­nio­nych – po­wtó­rzył Andy bez­na­mięt­nym tonem ma­szy­ny.

No jasne. Ci z MAK o wszyst­kim wie­dzie­li. A przy­naj­mniej coś po­dej­rze­wa­li. Nie byli na tyle pewni, by wta­jem­ni­czyć Ro­wa­na przed misją, ale mieli dość mocne prze­słan­ki, by wy­słać z nim my­ślą­cą ma­szy­nę, która prze­ka­że mu nie­zbęd­ne – i tylko takie – in­for­ma­cje w od­po­wied­nim cza­sie i wła­ści­wych oko­licz­no­ściach.

Po­wi­nien wpaść na to wcze­śniej.

– Po­twier­dzam – od­po­wie­dział z na­dzie­ją, że w ukry­wa­nych przez agen­cję do­ku­men­tach znaj­dzie od­po­wiedź na któ­re­kol­wiek z pytań, które drę­czy­ły go, odkąd od­czy­tał wia­do­mość z Eu­ro­py.

Bo jak to, u licha, moż­li­we, że lu­dzie tam prze­trwa­li? Co to zna­czy, że chcą roz­ma­wiać z su­chy­mi ludź­mi? I w czym, do cho­ler­ny, mo­gli­by im pomóc?

Wy­glą­da­ło na to, że za­ba­wi tu dłu­żej niż prze­wi­dy­wał.

 

 

Dziew­czyn­ka nad głę­bią

Kiedy pa­trzy­ła w głę­bię, czuła strach jak i spo­kój. Nie­skoń­czo­na ciem­ność, w któ­rej zni­ka­ły wieże ko­ra­lo­ko­stu, zda­wa­ła się po­zba­wio­na życia – Dako wie­dzia­ła jed­nak, że to tylko po­zo­ry. Nie­kie­dy można było do­strzec zie­lo­ne, wę­dru­ją­ce świa­tła, któ­ry­mi pasz­czo­chłoń­ce wa­bi­ły swoje ofia­ry, a gdy prąd był wy­jąt­ko­wo spo­koj­ny, roz­brzmie­wa­ło za­wo­dze­nie ogrom­nych kre­we­nów, które szu­ka­ły samic do ko­pu­la­cji. Ale to nie ich dziew­czy­na wy­pa­try­wa­ła w mrocz­nej toni, sie­dząc na skra­ju ko­lo­nii.

Plo­tła wian­ki z rur­ko­wa­tych lo­do­ro­stów i po­zwa­la­ła im od­pły­nąć, a te po­wo­li, acz nie­ubła­ga­nie, zmie­rza­ły w głę­bię. Małe świa­teł­ka zie­le­ni zni­ka­ją­ce w bez­kre­sie. Za­no­si­ła przy tym pieśń bez słów, któ­rej na­uczy­ła ją sio­stra.

Miała na­dzie­ję, że ta jest dość bli­sko, by ją usły­szeć.

Po kilku chwi­lach do­strze­gła w ciem­no­ści do­brze znany kształt. Długi ogon za­koń­czo­ny po­zio­mą ple­twą, pę­ka­te, obłe ciało, wiel­ki grze­bień na grzbie­cie, płe­twy za­miast rąk, wy­smu­kła szyja i cał­kiem ludz­ka głowa – je­dy­ny atry­but czło­wie­czeń­stwa. Twarz sio­stry była tak po­dob­na do mat­czy­nej… Za to Dako była po­dob­na ra­czej do ojca.

Do dziś pa­mię­ta, jak, będąc jesz­cze dziec­kiem, wy­mknę­ła się i zna­la­zła to miej­sce, by roz­pa­czać po śmier­ci matki. W pew­nej chwi­li po­czu­ła cie­pły dotyk w oko­li­cy łydek, unoszących się swobodnie za krawędzią przepaści. Gdy wy­chy­li­ła się, by spraw­dzić co to, zo­ba­czy­ła nie­mow­lę, które oj­ciec wedle zwy­cza­ju oddał głębi.

– Da­ko­oo – za­wo­ła­ła sy­re­na, wy­ry­wa­jąc dziew­czy­nę z roz­my­ślań.

Po chwi­li była już obok Dako i nad­sta­wi­ła twarz, by ta mogła zło­żyć dłoń na jej po­licz­ku.

– Sio­strzycz­ko – po­wie­dzia­ła czule Dako, głasz­cząc dwu­krot­nie więk­szą od niej sy­re­nę po gło­wie.

– Jest pora rui. Ry­zy­ku­jesz, wzy­wa­jąc mnie teraz. Jeśli za mną przy­pły­ną… – Choć młod­sza, sy­re­na zda­wa­ła się doj­rzal­sza. – Wolą wody jest by lu­dzie oraz sy­re­ny żyli od­dziel­nie i się nie krzy­żo­wa­li.

– Za tobą nie przy­pły­ną – od­par­ła Dako, uśmie­cha­jąc się.

Za­wsze wie­dzia­ła o po­dob­nych spra­wach, tak jak po­zo­sta­li z jej po­ko­le­nia. Woda szep­ta­ła do nich, opo­wia­da­ła o tym, co myślą i czują inne isto­ty.

– Kiedy dzie­ci przyj­dą na świat, nie będę mogła cię już od­wie­dzać – wy­zna­ła sy­re­na, pa­trząc ludz­ki­mi ocza­mi, w któ­rych od­bi­jał się smu­tek.

– Na­de­szła dla mnie pora złą­cze­nia – wy­zna­ła Dako.

Sy­re­na wy­rwa­ła się do przo­du i za­to­czy­ła nad nią koło. 

– Jesz­cze mo­żesz od­mó­wić.

– Nie od­mó­wię.

Ogon sio­stry za­ło­po­tał tuż przy twa­rzy dziew­czy­ny. Sy­re­na za­nur­ko­wa­ła i nie było jej długo, bar­dzo długo, ale Dako czuła, że sio­stra wróci. I wró­ci­ła. Pod­pły­nę­ła bli­sko. Ich ciała pra­wie się do­ty­ka­ły.

– Obej­mij mnie za szyję i nie pusz­czaj. Chcę ci coś po­ka­zać.

– Sama mó­wi­łaś, że głę­bia to nie miej­sce dla ta­kich jak ja – od­par­ła star­sza z sióstr.

– To mu­sisz zo­ba­czyć – sy­re­na ob­sta­wa­ła przy swoim, więc Dako po­sta­no­wi­ła jej za­ufać, bo komu in­ne­mu mia­ła­by? Oj­ciec nie żył, a babka… Babka była przy­wód­czy­nią ko­lo­nii i to ona po­pro­wa­dzi Dako przez ry­tu­ał. Już pew­nie na nią cze­ka­ła.

Dziew­czy­na za­rzu­ci­ła sy­re­nie ręce na szyję, a ta po­mknę­ła w dół i w mrok.

Dako wy­da­wa­ło się, że świet­nie pływa. Była naj­lep­sza spo­śród wszyst­kich ludzi, woda nie­mal sama nio­sła ją tam, gdzie Dako chcia­ła się zna­leźć – ale nijak miało się to do pręd­ko­ści, z jaką sy­re­na mknę­ła przez czar­ny bez­miar głębi.

Wkrót­ce ci­śnie­nie za­czę­ło dawać się dziew­czy­nie we znaki. Z każ­dym wy­de­chem trud­niej na­bie­ra­ła wody w płu­co­skrze­la i nie wie­dzia­ła już, czy ciem­ność wy­ni­ka z braku świa­tła, czy zmy­sły od­ma­wia­ją jej po­słu­szeń­stwa, kiedy – nie­wie­le niżej – za­uwa­ży­ła nikłą bla­do­zie­lo­ną łunę. To tam pły­nę­ły.

Kilka ude­rzeń mo­car­ne­go ogona póź­niej były już w po­bli­żu i Dako mogła zna­czyć to, co sio­stra chcia­ła jej po­ka­zać.

Na szczy­cie ko­ral­ko­sto­we­go wznie­sie­nia roz­cią­gał się cmen­tarz. Roz­rzu­co­ne bez­ład­nie szkie­le­ty ja­śnia­ły świa­tem w róż­nych od­cie­niach zie­le­ni. Wszyst­kie były zde­for­mo­wa­ne, z roz­sz­cze­pio­ny­mi ko­ść­mi, czasz­ka­mi za­pa­da­ją­cy­mi się do we­wnątrz, po­wy­krę­ca­ny­mi koń­czy­na­mi, roz­cho­dzą­cy­mi się na boki że­bra­mi, które jakby coś roz­sa­dzi­ło od środ­ka. Wszyst­kie na­le­ża­ły do mło­dych ludzi.

Sy­re­na nic nie mó­wi­ła, nie w ję­zy­ku ludzi. Wy­da­wa­ła z sie­bie inne dźwię­ki, przy­po­mi­na­ją­ce kli­ka­nie – ale Dako wie­dzia­ła, co sio­stra chce jej po­wie­dzieć.

Tak skoń­czy­li wszy­scy ci, któ­rzy prze­szli przez ry­tu­ał złą­cze­nia.

 

*

 

– Spóź­ni­łaś się.

– Nam, czwar­to­po­ko­le­niow­com, obce są miary upły­wu czasu.

– Do­brze wie­dzia­łaś, że cze­kam. Pod żar­tem nie ukry­jesz stra­chu.

– Nie boję się.

– Boisz. – Sta­rusz­ka wy­cią­gnę­ła ku niej czar­ną, ko­ści­stą rękę, któ­rej więk­szą część po­kry­wa­ły świe­cą­ce nie­bie­sko­zie­lo­nym świa­tłem bąble wy­glą­da­ją­ce jak ba­lo­ny od­wło­ko­we płe­two­pa­ję­cza­ków. – Chodź, usiądź przy mnie. Pa­mię­tasz, jak opo­wia­da­łam ci hi­sto­rie, kiedy byłaś mała?

– Pa­mię­tam – od­po­wie­dzia­ła Dako i pod­pły­nę­ła do babki.

– Więc nie wiś tak i usiądź! Opo­wiem ci jesz­cze jedną. – Bab­cia, a w za­sa­dzie pra­bab­ka, którą Dako tak na­zy­wa­ła, była okrop­nie stara. Dziew­czy­na le­d­wie sły­sza­ła jej głos, a i to tylko dla­te­go, że woda wle­wa­ła słowa sta­rusz­ki wprost do umy­słu dziew­czy­ny. – Pew­nie za­sta­na­wiasz się, jak to moż­li­we, że prze­ży­łam tak długo, kiedy moje dzie­ci i dzie­ci moich dzie­ci zo­sta­ły już po­ży­wie­niem dla ko­ra­lo­ko­stu…

To nie było py­ta­nie. Dako ner­wo­wo za­ci­snę­ła zęby. Kie­dyś wi­zy­ty u pra­bab­ki były dla niej przy­jem­no­ścią, ale prze­sta­ła być dziec­kiem i zro­zu­mia­ła, jak ważną osobą dla całej ko­lo­nii jest jej bab­cia. Wi­dzia­ła, jak ta ska­zu­je na znie­ru­cho­mie­nie ła­mią­cych za­sa­dy. Zwią­za­ne ręce i nogi unie­moż­li­wia­ły pły­wa­nie. Czło­wiek tonął w głębi, aż nie za­bi­ło go ci­śnie­nie. To jed­nak zda­rza­ło się rzad­ko. Zwy­kle roz­cho­dzą­cy się w wo­dzie za­pach krwi oznaj­miał, że ska­zań­ca spo­tkał inny los.

– Wedle ziem­skiej miary żyję już bli­sko wiek – snuła opo­wieść sta­ro­wi­na – ale lata, mie­sią­ce i dni tobie nic nie mówią… Bar­dzo zmie­ni­li się lu­dzie przez te czte­ry po­ko­le­nia… Ale chyba wła­śnie tego chcie­li­śmy. – Przy­mknę­ła za­bar­wio­ne na zie­lo­no­nie­bie­ski kolor oczy. – Nie opo­wia­da­łam ci nigdy tej hi­sto­rii, bo cze­ka­łam, aż przyj­dzie czas, gdy ją na­le­ży­cie zro­zu­miesz, więc słu­chaj uważ­nie. Kiedy byłam dziec­kiem, spo­tka­łam przy­by­szów z Ziemi. Su­chych ludzi. Po­tra­fisz w ogóle wy­obra­zić sobie co ozna­cza być su­chym? To jedna z niepo­zna­wal­nych dla nas ta­jem­nic… Mój oj­ciec wie­dział, jak to jest, on przy­le­ciał pierw­szym stat­kiem… Na czym ja to? Tak, wi­dzia­łam Zie­mian. Wi­dzia­łam ich po­jaz­dy stwo­rzo­ne z tego, co na­zy­wa­ją stalą. Wi­dzia­łam, jak zła­pa­li płe­two­pa­ję­cza­ka i za­bra­li go do tu­ne­lu, jak… jak…. od­dzie­li­li go od wody. – W tym miej­scu babka za­drża­ła. – A potem mój oj­ciec po­szedł do nich. Miał skórę i oczy jak ty. Bar­dzo go przy­po­mi­nasz. – Ko­bie­ta unio­sła po­wie­ki i spoj­rza­ła pro­sto w oczy pra­wnucz­ki. – Pa­mię­tasz hi­sto­rie, które ci opo­wia­da­łam?

– Te o su­chych lu­dziach? Tak, pa­mię­tam.

– Na­zy­wa­ją nasz świat Eu­ro­pą. Przy­by­li tu, bo szu­ka­ją no­we­go domu. Dwa razy prze­mie­rzy­li morze pust­ki. I zro­bią to po raz trze­ci. – Ści­snę­ła Dako za nad­garst­ki. Mocno. Ja­skra­wo­zie­lo­ne dro­bi­ny w po­kry­wa­ją­cych ciało sta­rusz­ki pę­cher­zach wi­ro­wa­ły nie­spo­koj­nie. Część bąbli pękła, wy­pusz­cza­jąc świę­te mi­kro­oogra­ni­zmy. – Może już są w dro­dze. I tak do­sta­li­śmy wię­cej czasu, niż mo­gli­śmy są­dzić. Woda po­zwo­li­ła nam się przy­go­to­wać.

– Nie ro­zu­miem – dziew­czy­na pró­bo­wa­ła oswo­bo­dzić ręce, ale babka była za­ska­ku­ją­co silna.

– Zro­zu­miesz, zro­zu­miesz – od­po­wie­dzia­ła sta­rusz­ka, ki­wa­jąc głową. – Do­wiesz się, kiedy bę­dzie po wszyst­kim.

Pu­ści­ła Dako i po­pły­nę­ła w głąb groty, z rzad­ka oświe­tla­nej przez pąkle ob­ra­sta­ją­ce ko­ral­kost. Dziew­czy­na ru­szy­ła za nią, nie cze­ka­jąc na za­pro­sze­nie.

Droga pro­wa­dzi­ła do we­wnątrz i w dół – a im niżej, tym wię­cej było świe­cą­cych pąkli. Nie ze­szły do po­zio­mu cmen­ta­rzy­ska od­rzu­co­nych, ale bez wąt­pie­nia były bli­sko. Ja­skra­wa zie­leń bio­lu­mi­ne­scen­cyj­nych stwo­rzeń po­kry­wa­ła już pra­wie całe ścia­ny, aż dziew­czy­na mru­ży­ła oczy. Babka za to na­bie­ra­ła sił, po­ru­sza­ła się zwin­niej, a nawet wy­glą­da­ła mło­dziej.

Za na­stęp­nym za­krę­tem Dako za­czę­ła sły­szeć coś jak stłu­mio­ne dud­nie­nie. Nie, nie sły­szeć. Czuła to całym cia­łem, jakby gdzieś w niej za­czę­ło bić dru­gie serce. Za­uwa­ży­ła, że woda też się zmie­ni­ła. Pełna była świe­tli­stych dro­bin, ta­kich sa­mych, jak te ży­ją­ce w ciele babki. Wy­peł­nia­ły skrze­lo­płu­ca dziew­czy­ny, wpły­wa­ły do uszu, draż­ni­ły ślu­zów­ki, krą­ży­ły we krwi…

Dako na­le­ża­ła do czwar­te­go po­ko­le­nia dzie­ci zro­dzo­nych na Eu­ro­pie, co ozna­cza­ło rów­nież, że nie po­trze­bo­wa­ła snu. Od chwi­li na­ro­dzin po­zo­sta­wa­ła nie­prze­rwa­nie świa­do­ma – a gdy jej zmę­czo­ny umysł po­trze­bo­wał od­po­czyn­ku, wy­ci­sza­ła myśli i wczu­wa­ła się w rytm wszech­oce­anu. Jed­nak, kiedy w ślad za babką po­ko­na­ła ko­lej­ny za­kręt i ude­rzy­ła ją ja­śnie­ją­ca fala mi­kro­sko­pij­nych stwo­rzeń po­ru­sza­ją­cych się w rytm pul­su­ją­ce­go wnę­trza ko­ra­lo­ko­stu, dziew­czy­na stra­ci­ła przy­tom­ność.

 

 

Epi­ko­ino­log z Ty­ta­na

Choć Jo­wisz i Sa­turn zaj­mo­wa­ły są­sied­nie miej­sca w ko­ro­wo­dzie pla­net Ukła­du Sło­necz­ne­go, a na fla­dze MAK dzie­li­ło je tylko kilka cen­ty­me­trów, w rze­czy­wi­sto­ści po­dró­że mię­dzy nimi zaj­mo­wa­ły szmat czasu. W naj­do­god­niej­szym ku temu mo­men­cie dy­stans dzie­lą­cy oby­dwa ciała nie­bie­skie można było po­ko­nać w trzy mie­sią­ce.

Elon Spa­ce­craft nie miał tyle szczę­ścia. Roz­kaz minął się w ko­niunk­cją Jo­wi­sza i Sa­tur­na o ja­kieś pięt­na­ście lat. Mimo pro­te­stów ze stro­ny pro­fe­so­ra – znaj­do­wał się prze­cież w środ­ku badań i miał świet­ne wy­ni­ki! – de­cy­zja o prze­nie­sie­niu była nie­odwo­łal­na oraz nie­moż­li­wa do od­ro­cze­nia. Spa­ko­wał więc dwie nie­wiel­kie wa­liz­ki i wsiadł na po­kład mi­ni­wa­ha­dłow­ca, zo­sta­wia­jąc do­ro­bek życia pod opie­ką za­stęp­cy, z na­dzie­ją, że wkrót­ce tu wróci.

Pół roku spę­dził w ko­smicz­nej próż­ni, nim do­tarł na miej­sce. Pół roku! Czy przy­strzy­żo­ne w kwa­drat woj­sko­we ćwierć­mó­zgi zda­wa­ły sobie spra­wę, jakie po­stę­py mógł­by uczy­nić w tym cza­sie? Był u progu prze­ło­mu, kiedy ka­za­li mu zbie­rać ma­nat­ki.

Do tego przez całe sześć mie­się­cy nikt nie ra­czył wta­jem­ni­czyć go w cel nowej misji. Zatem nic dziw­ne­go, że gdy wa­ha­dło­wiec za­koń­czył pro­ces do­ko­wa­nia, Spa­ce­craft był bliż­szy iry­ta­cji niż za­do­wo­le­nia.

– Pro­fe­sor Spa­ce­craft. W samą porę! – przy­wi­ta­ła go ko­bie­ta, którą już gdzieś wi­dział, choć dobrą chwi­lę za­ję­ło mu przy­po­mnie­nie sobie, gdzie kon­kret­nie.

Robot, który po­ja­wił się tuż po niej, za­brał wa­liz­ki i po­cią­gnął je w sobie zna­nym kie­run­ku.

– Ro­zu­miem pana na­sta­wie­nie – ode­zwa­ła się ko­bie­ta, od­bie­ra­jąc brak od­po­wie­dzi na przy­wi­ta­nie jako ozna­kę złego hu­mo­ru. – Jed­nak, gdy tylko pan zo­ba­czy, z czym mamy tu do czy­nie­nia… Je­ste­śmy świad­ka­mi two­rze­nia się hi­sto­rii!

No tak! Teraz ją roz­po­znał. Te­re­sa Stan­ko­vitz, pierw­sza w hi­sto­rii lau­re­at­ka na­gro­dy Nobla w dzie­dzi­nie astro­bio­lo­gii. To ona ba­da­ła jed­no­ko­mór­kow­ce w ob­ło­kach ga­zo­wych Wenus. Nawet ją tu ścią­gnę­li?

– Pani Stan­ko­vitz! – za­wo­łał jak to­tal­ny głu­pek, kiedy prze­miesz­cza­li się tu­ne­lem w kie­run­ku czę­ści miesz­kal­ne­j. – To za­szczyt spo­tkać panią. Pani praca o…

Ko­bie­ta lek­ce­wa­żą­co mach­nę­ła ręką.

– Prze­sta­nie mieć ja­kie­kol­wiek zna­cze­nie, kiedy opu­bli­ku­je­my in­for­ma­cję o tym, co ba­da­my tutaj.

W tym mo­men­cie brak ja­kich­kol­wiek in­for­ma­cji na temat misji ba­daw­czej na Eu­ro­pę za­czy­nał go fru­stro­wać i in­try­go­wać za­ra­zem. Nie ścią­ga się dwóch naj­lep­szych spe­cja­li­stów od życia po­za­ziem­skie­go w Ukła­dzie Sło­necz­nym, tylko po to, by wy­mie­ni­li uścisk dłoni.

– Co zna­leź­li­ście pod lodem?

Ko­bie­ta, która zdą­ży­ła go już wy­prze­dzić o kilka me­trów, od­wró­ci­ła się i uśmiech­nę­ła tak, jakby ce­le­bro­wa­ła grzesz­ną ta­jem­ni­cę.

– Naj­lep­sze jest to, że wcale nie mu­sie­li­śmy szu­kać.

 

*

 

Kiedy Eisen­berg wpro­wa­dził go w szcze­gó­ły misji, Spa­ce­craft wziął ka­pi­ta­na za sza­leń­ca. Jed­nak, gdy póź­niej ten za­pro­wa­dził go do po­miesz­cze­nia, które za­adap­to­wa­no spe­cjal­nie na po­trze­by zna­le­zi­ska, jeden z naj­tęż­szych umy­słów w Ukła­dzie Sło­necz­nym za­wie­sił się jak stary ośmior­dze­nio­wy pro­ce­sor i wy­ma­gał re­star­tu.

– Wy­do­by­li­śmy ją czte­ry mie­sią­ce temu. Za­mknię­ta była w czymś, co Te­re­sa okre­śli­ła jako sztucz­ną ma­ci­cę… tyle, że po­cho­dze­nia na­tu­ral­ne­go.

– Sztucz­na ale na­tu­ral­na – po­wtó­rzył beł­ko­tli­wie Spa­ce­craft.

– Le­piej przy­wyk­nij do ta­kich sfor­mu­ło­wań, jeśli nie chcesz tu zwa­rio­wać – od­parł Eisen­berg i przy­ło­żył dłoń do szyby krio­ko­mo­ry wy­peł­nio­nej zie­lon­ka­wą cie­czą. – Ten płyn jest pełen mi­kro­or­ga­ni­zmów, które po­chła­nia­ły pro­mie­nio­wa­nie i od­ży­wia­ły ją w jakiś spo­sób. Nie do końca wiemy jak. Po­dob­ne mi­kro­or­ga­ni­zmy zna­leź­li­śmy w jej ko­mór­kach, we­szły z nimi w sym­bio­zę. Te­re­sa po­dej­rze­wa, że mię­dzy pły­nem a sym­bio­ta­mi w ko­mór­kach na­stę­pu­je mo­le­ku­lar­ny trans­fer ener­gii. I że dzię­ki nim ko­bie­ta nie do­świad­czy­ła do tej pory atro­fii mię­śni.

– Cud bio­lo­gii mo­le­ku­lar­nej. I wy­stę­pu­je na­tu­ral­nie, oczy­wi­ście.

– Tak. Po­twier­dza to in­for­ma­cje za­war­te w utaj­nio­nych do­ku­men­tach zwią­za­nych z wy­pra­wą dru­gie­go Aste­rio­na.

Spa­ce­craft wes­tchnął cięż­ko. Za­czy­na­ła go boleć głowa.

Zda­wa­ło mu się, że do­brze ro­zu­mie bez­lik moż­li­wo­ści ko­smo­su. Wy­cho­wał się w mar­sjań­skiej ko­lo­nii. Jako po­to­mek pierw­szej mię­dzy­pla­ne­tar­nej emi­gra­cji z dumą nosił na­zwi­sko, które przy­ję­li wtedy jego przod­ko­wie. Jako jeden z pierw­szych po­le­ciał na Ga­ni­me­de­sa by prze­pro­wa­dzić szcze­gó­ło­we ba­da­nia tam­tej­szego eko­sys­te­mu. Był pio­nie­rem na Ty­ta­nie. Jako pierw­szy i jak dotąd je­dy­ny od­krył zło­żo­ne życie nieba­zu­ją­ce na węglu i wo­dzie. Na­wią­zał kon­takt z in­te­li­gent­ny­mi akry­lo­ni­try­low­ca­mi w je­zio­rach me­ta­nu.

Jak nikt inny zda­wał sobie spra­wę z bo­gac­twa życia, jakie kryło się w Ukła­dzie Sło­necz­nym, a któ­re­go jesz­cze przed wie­kiem lu­dzie się nie spo­dzie­wa­li.

Ale to – to było coś z cał­kiem innej półki.

Gdyby nie in­for­ma­cje w ak­tach MAK, które Eisen­berg mu przeka­zał, nie uwie­rzył­by nawet wła­snym oczom.

Na­chy­lił się nad ko­mo­rą i wpa­try­wał w spo­koj­ne ob­li­cze ko­bie­ty po­grą­żo­nej w sta­nie po­dob­nym do snu. Czy to był w ogóle czło­wiek? Eisen­berg po­ka­zał mu wy­ni­ki badań. W sen­sie ge­ne­rycz­nym na­le­ża­ła do ludzi, choć jej bu­do­wa we­wnętrz­na wy­ka­zy­wa­ła istot­ne róż­ni­ce. Nie­któ­rych tka­nek nawet nie po­tra­fi­li na­zwać.

– Dla­cze­go ja? – za­py­tał wresz­cie. – To epo­ko­we od­kry­cie, ale je­stem spe­cja­li­stą od ko­mu­ni­ka­cji mię­dzy­ga­tun­ko­wej i mię­dzy­kul­tu­rowej. Nie będę przy­dat­ny w ba­da­niach pro­ce­sów bio­fi­zycz­nych.

– MAK wszyst­ko prze­wi­dzie­li. Skur­czy­by­ki, mają plan na każdą ewen­tu­al­ność – od­po­wie­dział Eisen­berg. – A przy­dasz się pręd­ko. Ostat­nie od­czy­ty ak­tyw­no­ści jej mózgu, o ile w ogóle mo­że­my po­słu­żyć się ja­kim­kol­wiek po­rów­na­niem z nami, wska­zu­ją, że za­czy­na się wy­bu­dzać. I ktoś bę­dzie mu­siał z nią po­ga­dać.

 

*

 

Jeśli tajny ra­port prze­sła­ny z Aste­rio­na II za­wie­rał praw­dzi­we in­for­ma­cje i na Eu­ro­pie prze­trwa­li lu­dzie, to mu­sie­li być roz­bit­ka­mi z pierw­szej misji i ich dzieć­mi. Zo­stali za­in­fe­ko­wa­ni tu­tej­szą formą pa­so­ży­ta, który ata­ko­wał każdą formę życia i po­tra­fił zmie­niać jej mor­fo­lo­gię.

To było naj­bar­dziej praw­do­po­dob­ne wy­tłu­ma­cze­nie, jak­kol­wiek nie­do­rzecz­nie brzmia­ło życie ludzi pod wodą. Hi­po­te­zę o pa­ra­lel­nej ewo­lu­cji Spa­ce­craft od­rzu­cił na wstę­pie, po­nie­waż nie było żad­ne­go po­wo­du, dla­ którego tu­tej­sze or­ga­ni­zmy mia­ły­by wy­ka­zy­wać po­do­bień­stwo do ziem­skich lą­do­wych form życia. Ewen­tu­al­ność, że tu­tej­sze in­te­li­gent­ne isto­ty przy­bra­ły ludz­ką formę, dla re­ali­za­cji nie­zna­nych celów… to było zbyt sza­lo­ne. Nawet jak na Eu­ro­pę.

A więc lu­dzie… To przy­naj­mniej po­zwa­la­ło okre­ślić spo­sób ko­mu­ni­ka­cji. Sto lat to nie­zbyt długi okres dla ewo­lu­cji ję­zy­ka, dziew­czy­na naj­pew­niej po­słu­giwała się jakąś zde­gra­do­wa­ną formą an­giel­skie­go, przy­naj­mniej w mowie. Cho­ciaż czy aby na pewno? Ludz­kie na­rzą­dy gło­so­we nie są przy­sto­so­wa­ne do wy­da­wa­nia dźwię­ków pod wodą. Dźwięk roz­cho­dzi się tam szyb­ciej niż w po­wie­trzu, ale musi być wy­wo­ła­ny ru­chem ciała sta­łe­go, nie drga­nia­mi gazu. Trud­no okre­ślić, na ile to, co przy­po­mi­na­ło stru­ny gło­so­we ko­bie­ty, było po­zo­sta­ło­ścią po lą­do­wym try­bie życia jej przod­ków, a na ile rze­czy­wi­ście słu­ży­ło do ar­ty­ku­la­cji dźwię­ków.

Rów­nie do­brze lu­dzie mogli wy­kształ­cić tam cał­kiem nowe me­to­dy pry­mi­tyw­nej ko­mu­ni­ka­cji, jak sygnały dź­wię­ko­we del­fi­nów. Albo język gestu – opar­ty na mi­go­wym, lub stwo­rzo­ny od pod­staw.

Cho­le­ra jasna!

Cze­ka­nie i nie­wie­dza do­bi­ja­ły Spa­ce­cra­fta, który roz­trzą­sał wszel­kie moż­li­wo­ści.

– W po­rząd­ku, sta­rusz­ku? – za­gad­nął go dwu­dzie­sto­pa­ro­la­tek, od­po­wie­dzial­ny za ob­słu­gę au­to­ma­tów wiert­ni­czych. Rzecz jasna, jego rola ule­gła znacz­nej zmia­nie, kiedy już tra­fił na po­kład sta­cji. To on (jego ma­szy­ny) wy­do­był ko­bie­tę z lo­do­wo-skal­nej kuli. Ze sztucz­nej ma­ci­cy, po­pra­wił się w my­ślach Spa­ce­craft.

Jak tam­ten się na­zy­wał?

Ado­nis Amos, przy­po­mniał sobie pro­fe­sor po kilku se­kun­dach in­ten­syw­ne­go wy­tę­ża­nia pa­mię­ci. Za­wsze miał pro­blem z za­pa­mię­ty­wa­niem ludzi. Do tego chło­pak nosił ab­sur­dal­ne imię, jak więk­szość dzie­cia­ków, które uro­dzi­ły się w ga­ni­me­diań­skiej Troi.

Spa­ce­craft już miał go zbesz­tać, że prze­ry­wa mu jakże ważną pracę umy­sło­wą, kiedy uświa­do­mił sobie, że unosi się wła­śnie nie w swo­jej ka­ju­cie, ale w mesie, obok po­daj­ni­ka tubek z na­po­ja­mi.

– To, czym się teraz zaj­mu­ję, sta­rusz­ko­wie tacy jak ja na­zy­wa­ją pracą umy­sło­wą. Uczą tego w bu­dyn­kach zwa­nych uni­wer­sy­te­ta­mi… Bo chyba macie szko­ły tam, pod lodem? – od­ciął się Spa­ce­craft.

Nadal był draż­li­wy, choć nie z po­wo­du lotu. Teraz iry­to­wa­ła go pust­ka w gło­wie.

– Je­stem in­ży­nie­rem – od­parł chło­pak. – To ja za­pro­gra­mo­wa­łem sa­mo­or­ga­ni­zu­ją­ce się ro­bo­ty, by wy­cią­gnę­ły babkę z lo­do­we­go bąbla. Nawet nie kiw­ną­łem pal­cem – ostat­nie zda­nie wy­po­wie­dział z nie­skry­wa­ną dumą. 

– To nie­wąt­pli­wie osią­gnię­cie – prych­nął Spa­ce­craft lek­ce­wa­żą­co i ode­pchnąw­szy się od dys­try­bu­to­ra, po­dą­żył w stro­nę mo­du­łu, w któ­rym znaj­do­wał się sy­mu­la­tor cią­że­nia: wiel­ki ob­ra­ca­ją­cy się cy­lin­der, za­pro­jek­to­wa­ny tak, by pod­dać ludz­kie ciało dzia­ła­niu siły od­środ­ko­wej, która miała wy­wie­rać wpływ mak­sy­mal­nie po­dob­ny gra­wi­ta­cji.

Ale naj­gor­sze były elek­tro­neu­ro­sty­mu­la­to­ry wcze­pia­ją­ce się w ciało przy po­mo­cy na­no­igieł i po­wo­du­ją­ce in­ten­syw­ne skur­cze mięśni. Wszyst­ko po to, by zmi­ni­ma­li­zo­wać atro­fię pod­czas dłu­go­trwa­łe­go po­by­tu w ko­smo­sie. Re­zul­ta­ty były bez­dy­sku­syj­ne – dzie­więć­dzie­siąt dwa pro­cent sku­tecz­no­ści.

Spa­ce­craft pół życia spę­dził w sta­nie nie­waż­ko­ści, mimo to nadal nie przy­wykł do ko­rzy­sta­nia z tej ma­szy­ny i szcze­rze jej nie­na­wi­dził, choć ko­rzy­stał z sy­mu­la­to­ra trzy razy na dobę.

Za każ­dym razem chcia­ło mu się rzy­gać.

– Pro­fe­so­rze… – Usły­szał za ple­ca­mi głos ka­pi­ta­na i nie po­trze­bo­wał wię­cej, by się do­my­śleć, co tam­ten miał do prze­ka­za­nia.

 

*

 

Stało się.

Kiedy do­tar­li do po­miesz­cze­nia, w któ­rym prze­trzy­my­wa­na była ko­bie­ta, ta miała już otwar­te oczy. Przy­tknę­ła dłoń do szyby wy­peł­nio­nej wodą krio­ko­mo­ry i wpa­try­wa­ła się w świa­tła na prze­ciw­le­głej ścia­nie. Nie wy­ko­ny­wa­ła żad­nych ru­chów.

– Duża ak­tyw­ność mózgu w czę­sto­tli­wo­ściach fal alfa i theta – po­in­for­mo­wa­ła ich Te­re­sa, od­wra­ca­jąc się od apa­ra­tu­ry mo­ni­to­ru­ją­cej.

– Co to ozna­cza? – za­py­tał Eisen­berg.

– Tylko to, że myśli – od­po­wie­dział Spa­ce­craft. – Przy­po­mi­na sobie coś i za­pa­mię­tu­je. Tyle mo­że­my stwier­dzić.

– Nie­wie­le – od­parł ka­pi­tan, wpa­trzo­ny w ekran wy­świe­tla­ją­cy twarz ko­bie­ty.

– Ma­po­wa­nie mózgu nie ma za­sto­so­wa­nia w tym przy­pad­ku. Zmia­ny struk­tu­ral­ne są zbyt duże, by efekt ba­da­nia można po­rów­nać z próbą po­pu­la­cji – wy­ja­śnił robot, ucze­pio­ny ha­kiem w po­bli­żu kon­so­li ste­ro­wa­nia krio­ko­mo­rą.

– Po­zo­sta­je nam sta­ro­mod­na ob­ser­wa­cja oraz me­to­da prób i błę­dów – pod­su­mo­wał Spa­ce­craft, dra­piąc się za uchem. Się­gnął tam, by po­pra­wić opraw­ki oku­la­rów, ale nie nosił ich już od dwóch lat, gdy zde­cy­do­wał się na prze­szczep siat­ków­ki. Nawyk jed­nak po­zo­stał.

– Dla­te­go cię tu spro­wa­dzi­li, sta­rusz­ku – wtrą­cił chło­pak, który wła­śnie wszedł do po­miesz­cze­nia. – Bę­dzie­my tak stać, czy po­ka­że­my się jej?

– Po pierw­sze: nie po­ka­że­my, tylko po­ka­żę. Po dru­gie: wtedy, gdy uznam to za sto­sow­ne – od­parł Spa­ce­craft wład­czo, wcho­dząc w rolę kie­row­ni­ka ze­spo­łu ba­daw­cze­go, którą peł­nił na Ty­ta­nie. – Jak po­wie­dzia­łeś, po to mnie spro­wa­dzi­li. A teraz daj­cie mi po­my­śleć.

 

*

 

Mi­nę­ła go­dzi­na, ale ko­bie­ta nie zmie­ni­ła po­zy­cji. Nawet nie mru­gnę­ła. Gdyby nie od­czy­ty fal, Spa­ce­craft byłby pe­wien, że ma przed sobą mar­twe ciało za­nu­rzo­ne w zie­lon­ka­wym pły­nie, który po­wo­li tra­cił swój uni­kal­ny kolor – mi­kro­biom umie­rał. Czy miało to jakiś zwią­zek z za­cho­wa­niem ko­bie­ty? Jeśli tak, pro­fe­sor nie po­tra­fił na razie go do­strzec.

Sie­dząc przed mo­ni­to­ra­mi, pa­trząc na od­czy­ty stanu psy­cho­fi­zycz­ne­go badanej, za­sta­na­wiał się, co po­wi­nien zro­bić.

Naj­lep­szym spo­so­bem na na­wią­za­nie pierw­sze­go kon­tak­tu była ob­ser­wa­cja obiek­tu w śro­do­wi­sku na­tu­ral­nym, roz­po­zna­nie wzor­ców za­cho­wań w kon­tak­cie z bodź­ca­mi zmy­sło­wy­mi róż­ne­go typu, by w ostat­nim eta­pie wkro­czyć w obręb per­cep­cji obiek­tu, za­ko­mu­ni­ko­wać swoją obec­ność i cze­kać, lub stop­nio­wo zmniej­szać dy­stans. W tym przy­pad­ku nie było mowy o żad­nej z tych rze­czy, tym bar­dziej, że ko­mu­ni­kat, który ode­bra­li z Troi stwier­dzał jasno: mają mie­siąc.

Potem zna­le­zi­sko przej­mą siły obro­ny pla­ne­tar­nej.

Spa­ce­craft miał ocho­tę wal­nąć pię­ścią w stół, ale raz, że żad­ne­go tu nie było, a dwa, że od­pły­nął­by w kie­run­ku od­wrot­nym do wek­to­ra ude­rze­nia.

Po co MAK ba­wi­ła się w ogóle w te kon­we­nan­se?

Jesz­cze raz przej­rzał wszyst­kie do­stęp­ne in­for­ma­cje o obiek­cie: ra­port Isa­je­va z Aste­rio­na II; dane z czar­nych skrzy­nek oby­dwu wy­praw sprzed wieku, które ka­pi­tan Eisen­berg zlo­ka­li­zo­wał, gdy był jesz­cze sa­mot­nym ope­ra­to­rem sta­cji; zapis pierw­szych dni ich misji, kiedy obiekt wszedł w kon­takt ra­dio­wy ze sta­cją…

Spa­ce­craft wy­prę­żył się rap­tow­nie, co poskut­ko­wa­ło tym, że za­czął się ob­ra­cać w pio­nie. Fuk­sem zła­pał jeden ze szcze­bli, które słu­ży­ły do prze­miesz­cza­nia się po mo­du­łach sta­cji, i wy­tra­cił impet.

– Ty stary głup­cze – wy­rzu­cał sobie, bo od­po­wiedź le­ża­ła tuż pod nosem.

Bez­ruch ko­bie­ty. Jej dłoń przy­ci­śnię­ta do szyby. Spoj­rze­nie skie­ro­wa­ne w świa­tło nad nią. Ona cze­ka­ła na sy­gnał.

Spa­ce­craft do­padł do kon­so­li i po­czął szu­kać opro­gra­mo­wa­nia ste­ru­ją­ce­go świa­tłem. Mógł, co praw­da, ma­nu­al­nie włą­czać je i wy­łą­czać w krót­kich i dłu­gich se­riach, ale takie roz­wią­za­nie było wy­so­ce nie­efek­tyw­ne. Wy­star­czy­ło­by kilka li­ni­jek kodu, by zauto­ma­ty­zo­wać pro­ces… ale za­da­nie oka­za­ło się trud­niej­sze niż przy­pusz­czał. Jego wie­dza w tym za­kre­sie mocno za­rdze­wia­ła. Był epi­ko­ino­lo­giem, eks­per­tem od bio­fi­zycz­nych aspek­tów ko­mu­ni­ka­cji – jed­nym z pierw­szych i w do­dat­ku cho­ler­nie do­brym – ale w in­nych dzie­dzi­nach nie miał szans na­dą­żyć.

Taka była cena stale ro­sną­ce­go do­rob­ku ludz­kiej myśli. Za­so­by zgro­ma­dzo­nej przez czło­wie­ka wie­dzy po­dwa­ja­ły się co dwa­na­ście lat. A to wy­mu­szało coraz węż­sze spe­cja­li­za­cje.

Nie­dłu­go bez tech­ni­ka Spa­ce­craft nie ob­słu­ży nawet eks­pre­su do kawy.

– Jak ci idzie, sta­rusz­ku? – W wej­ściu po­ja­wił się młody in­ży­nier. – Chyba źle za­czę­li­śmy. Może uto­pi­my topór wo­jen­ny? – dodał, nim pro­fe­sor zdą­żył od­po­wie­dzieć.

– Chyba za­ko­pie­my.

– Co?

– Nie­waż­ne. – Pro­fe­sor po­krę­cił głową. – Może je­steś w sta­nie mi pomóc? Pró­bu­ję zsyn­chro­ni­zo­wać pracę lamp nad krio­ko­mo­rą z pro­gra­mem, który bę­dzie do­ko­ny­wał trans­kryp­cji in­for­ma­cji na al­fa­bet Morse’a.

– Żar­tu­jesz – za­śmiał się chło­pak. – Nie mam po­ję­cia, jak to zro­bić. Ale wiem, kto wie.

 

*

 

– Cał­kiem nie­zła, co nie? – po­wie­dział Ado­nis, oglą­da­jąc obraz z kamer nad krio­ko­mo­rą. – My­śla­łem, że przez wodę bę­dzie zde­for­mo­wa­na, po­marsz­czo­na czy coś, ale kiedy ją wy­do­by­li­śmy, oka­za­ło się, że jest na co po­pa­trzeć.

– To obiekt badań. Nie trak­tu­ję jej w ten spo­sób – od­parł Spa­ce­craft i miał na­dzie­ję, że jest szcze­ry ze sobą.

Oka­za­ło się, że Ado­nis nie był takim skoń­czo­nym dur­niem. Wy­ja­wił, że Eisen­berg go tu przy­słał, po­le­ciw­szy do­ga­dać się z pro­fe­so­rem. W po­rząd­ku, przy­naj­mniej chło­pak walił pro­sto z mostu.

– Test zgod­no­ści opro­gra­mo­wa­nia za­koń­czo­ny po­myśl­nie. Test bez­pie­czeń­stwa za­koń­czo­ny po­myśl­nie. Mo­dy­fi­ka­cja go­to­wa do użyt­ku. – Andy odłą­czył się od kon­so­li ste­ro­wa­nia i ro­bo­tycz­ne ramię prze­su­nę­ło się le­ni­wie w stro­nę ko­lej­ne­go uchwy­tu, by ustą­pić miej­sca Spa­ce­cra­fto­wi. – Może pan za­czy­nać.

Ca­łość za­ję­ła An­dy­emu czter­dzie­ści osiem se­kund. Pro­fe­sor wolał się nie za­sta­na­wiać nad zna­cze­niem tego faktu w kon­tek­ście ludz­kich ogra­ni­czeń i zajął miej­sce przed kla­wia­tu­rą.

– O co naj­pierw za­py­ta­my? – Ado­nis, który jesz­cze tu był, zer­kał mu przez ramię.

– Nie za­py­ta­my. Naj­pierw okre­śli­my to, kim je­ste­śmy i jakie są nasze in­ten­cje – wy­ja­śnił pro­fe­sor. – Andy, wy­wo­łaj ka­pi­ta­na i Te­re­sę.

– Ka­pi­tan Eisen­berg oglą­da nas ze swo­jej ka­ju­ty. Pro­fe­sor Stan­ko­vitz od­by­wa wła­śnie obo­wiąz­ko­we ćwi­cze­nia – oznaj­mi­ła ma­szy­na. – Ka­pi­tan daje zie­lo­ne świa­tło na roz­po­czę­cie pierw­szej próby kon­tak­tu.

Sam nie po­ku­sił się przyjść, dodał w my­ślach stary pro­fe­sor. Zdą­żył za­uwa­żyć, że Eisen­berg po­ja­wiał się tylko wtedy, gdy to było ko­niecz­ne. Może to jeden z tych mło­dych tak przy­wy­kłych do sa­mot­no­ści, że prze­by­wa­nie w to­wa­rzy­stwie ludzi przy­spa­rza­ło im cier­pień. Albo powód był inny, mniej oczy­wi­sty, a bar­dziej zwią­za­ny z tym, czego ka­pi­tan im nie mówił.

Spa­ce­craft wcze­śniej kie­ro­wał ze­spo­łem na­uko­wym na Ty­ta­nie i wtedy za­wsze wie­dział wię­cej niż inni. 

– Pa­no­wie, je­ste­śmy świad­ka­mi hi­sto­rii – stwier­dził, ode­gnaw­szy bez­pro­duk­tyw­ne roz­wa­ża­nia, a potem roz­cią­gnął palce ni­czym pia­ni­sta przed kon­cer­tem i wpi­sał treść pierw­sze­go ko­mu­ni­ka­tu:

PRZY­BY­LI­ŚMY.NA.WEZWANIE.

Pro­gram za­dzia­łał wzo­ro­wo i tuż po za­twier­dze­niu wia­do­mo­ści lampy za­czę­ły mi­go­tać zgod­nie z sys­te­mem krót­kich i dłu­gich sy­gna­łów opra­co­wa­nym przed nie­mal czte­ry­stu laty.

A potem na­stą­pił czas wy­cze­ki­wa­nia.

– To mogła być po­chop­na teza. Sy­gna­ły, które Andy ode­brał z Eu­ro­py, mogły być nada­wa­ne przez… nie wiem, przez coś in­ne­go, coś pod sko­ru­pą lodu. A miej­sce w któ­rym ją zna­leź­li­ście mogło być tylko czymś w ro­dza­ju an­te­ny… To wszyst­ko nie trzy­ma się kupy – dy­wa­go­wał Spa­ce­craft. – Ona wcale nie musi nam od­po­wie­dzieć.

Wszy­scy spo­dzie­wa­li się, że ko­bie­ta za­cznie pukać w szybę, by w ten spo­sób spró­bo­wać się po­ro­zu­mieć. Nic ta­kie­go się nie stało. Za to wy­peł­nia­ją­ca krio­ko­mo­rę woda rów­nież za­czę­ła to przy­ga­sać, to ja­śnieć zie­lon­ka­wym świa­tłem.

Ko­bie­ta tym ste­ro­wa­ła! Mi­kro­or­ga­ni­zmy dzia­ła­ły wedle jej woli! Spa­ce­craft nie uwie­rzył­by, gdyby nie wi­dział tego na wła­sne oczy.

– Andy, re­je­stru­jesz? – rzu­cił po­spiesz­nie, sta­ra­jąc się prze­ka­li­bro­wać pro­gram tak, by tłu­ma­czył nie z sy­gna­łów dźwię­ko­wych, a świetl­nych. Ręce mu drża­ły.

– Wszyst­ko w bazie da­nych – za­pew­nił robot. – Nie musi się pan kło­po­tać, pro­fe­so­rze, już prze­pusz­czam obraz przez trans­kryp­cję.

Na te słowa jeden z ekra­nów wy­świe­tlił od­szy­fro­wa­ną wia­do­mość:

CZY.JESTEŚCIE.SUCHYMI.LUDŹMI.

– Su­chy­mi ludź­mi? Czyli kim? – za­py­tał Ado­nis, marsz­cząc czoło.

– To okre­śle­nie po­ja­wi­ło się już wcze­śniej. Musi ozna­czać ludzi spoza Eu­ro­py – wy­ja­śnił Spa­ce­craft. – Dziwi mnie, że okre­śle­nie „suchy” w ogóle osta­ło się w ich ję­zy­ku, skoro nie mają moż­li­wo­ści em­pi­rycz­ne­go do­świad­cze­nia stanu opi­sy­wa­ne­go… – tłu­ma­czył, wpi­su­jąc ko­lej­ną od­po­wiedź:

TAK.

– Nie po­pi­sa­łeś się in­wen­cją – za­kpił in­ży­nier. – Nawet moje ro­bo­ci­ki by na to wpa­dły. 

Był tro­chę iry­tu­ją­cy, ale Spa­ce­craft za­czy­nał się do tego przy­zwy­cza­jać.

– Po­zwa­lam jej prze­jąć ini­cja­ty­wę. Jeśli się nie ode­zwie…

Pro­fe­sor nie miał oka­zji do­koń­czyć. Ko­mo­ra po­now­nie za­czę­ła mi­go­tać, a pro­gram do trans­kryp­cji prze­ło­żył świa­tło na słowa:

CZY.ZA.CIEPŁYM.LODEM.JEST.

[tu na­stą­pi­ła wy­raź­na prze­rwa]

TO.CO.RZADSZE.OD.WODY.TO.CZYM.ODDYCHA­CIE.

– Cie­pły lód… Ona pyta o po­wie­trze! Po­wie­trze za szybą! – wy­krzyk­nął chło­pak, cie­sząc się z roz­wią­za­nej za­gad­ki.

Spa­ce­craft już wcze­śniej się tego do­my­ślił, ale po­sta­no­wił nie psuć mu tej chwi­li. Za­miast tego wpi­sał od­po­wiedź:

POWIETRZE.TAK.ODDYCHAMY.

CZEGO.POTRZE­BU­JESZ.

Kiedy pro­fe­sor wci­snął enter i lampy prze­mó­wi­ły swoim tań­cem świa­teł, prze­peł­nia­ła go eks­cy­ta­cja. Co praw­da nie mógł za­li­czyć roz­mo­wy jako kon­tak­tu z obcą formą życia, a nawet jeśli tak by po­trak­to­wać ko­bie­tę, to i tak była re­pre­zen­tant­ką cy­wi­li­za­cji o ziem­skim ro­do­wo­dzie – nawet po­ro­zu­mie­wa­li się po an­giel­sku – ale jed­nak… to był prze­łom.

Teraz po­wi­nien po­znać ocze­ki­wa­nia dru­giej stro­ny. To bę­dzie pod­sta­wa ich dia­lo­gu. Ale ko­bie­ta za­mil­kła. Za­sta­na­wia­ła się? Oce­nia­ła, na ile może im za­ufać?

– Pokaż się jej – po­wie­dział Spa­ce­craft, gdy mi­nę­ło ko­lej­ne dwa­dzie­ścia se­kund. Nie pa­trzył w stro­nę Ado­ni­sa, ale jasne było, do kogo kie­ro­wał te słowa.

– Co?

– Pokaż się jej. Już wie o nas, ale nie wi­dzia­ła żad­ne­go z nas. Nie ma do­wo­du na to, czy je­ste­śmy ludź­mi, ani czy od­dy­cha­my w śro­do­wi­sku innym niż jej. Dla niej to zu­peł­nie nowa sy­tu­acja, nie poj­mo­wal­na ogra­ni­czo­nym do­świad­cze­niem życia pod wodą. Jest w jesz­cze trud­niej­szym po­ło­że­niu niż my.

Chło­pak mruk­nął i zbli­żył się do krio­ko­mo­ry. Nad­le­ciał od prze­ciw­le­głej ścia­ny i za­sło­nił świa­tła, uka­zu­jąc się w ca­ło­ści oczom ko­bie­ty. Potem ża­ło­wał, że nie miał oka­zji zo­ba­czyć miny Spa­ce­cra­fta, gdy ten zo­ba­czył od­po­wiedź.

Mi­kro­or­ga­ni­zmy sku­pio­ne na szy­bie krio­ko­mo­ry po raz ko­lej­ny prze­sła­ły świetl­ny sy­gnał, a sys­tem prze­ło­żył go na li­te­ry al­fa­be­tu:

W.TAKIM.RAZIE.WYPUŚĆCIE.MNIE.

I.POROZMAWIAJMY.JAK.LUDZIE.

 

 

Ko­bie­ta spod lodu

Gdy ciało pra­bab­ki – przy­wód­czy­ni i prze­wod­nicz­ki ludzi – skon­su­mo­wał ko­ral­kost, a jej dusza złą­czy­ła się z wodą, dla wszyst­kich na­stał czas bez­brzeż­ne­go smut­ku.

Dla wszyst­kich poza Dako.

Ona wciąż sły­sza­ła głos sta­ro­wi­ny, którą na­zy­wa­ła bab­cią. Od­bi­jał się echem w oce­anicz­nych prą­dach, wzno­sił w słu­pach cie­płej wody na­pły­wa­ją­cej z głębi wszę­dzie tam, gdzie żył ko­ral­kost, szep­tał w szu­mie fal ob­my­wa­ją­cych ciało wy­bran­ki.

Sły­sza­ła go – tak jak bez­lik in­nych gło­sów, na­le­żą­cych do wszel­kich ist­nień, jakie kie­dy­kol­wiek złą­czy­ły się z wodą. A w każ­dym z nich po­brzmie­wał dźwięk jesz­cze star­szy i jesz­cze święt­szy: głos wody.

Woda mó­wi­ła do niej. Prze­ka­zy­wa­ła wie­dzę. Ob­ja­śnia­ła swą wolę.

Im wię­cej czasu mi­ja­ło od dnia złą­cze­nia, tym Dako trud­niej było wska­zać, gdzie koń­czą się myśli wody, a za­czy­na­ją jej wła­sne.

– Naj­święt­sza…

Głos ko­bie­ty, która odgar­nę­ła za­sło­nę z lo­do­ro­stów i wpły­nę­ła do ko­mo­ry zaj­mo­wa­nej przez wy­bran­kę, wy­rwał ją z roz­my­ślań. Dako roz­po­zna­ła przy­by­łą. To Isa. Jedna z aku­sze­rek.

– Mia­ły­śmy zgło­sić ko­lej­ne sy­re­no­ródz­two. – Ko­bie­ta wy­cią­gnę­ła w kie­run­ku wy­bran­ki ręce, w któ­rych trzy­ma­ła no­wo­na­ro­dzo­ną isto­tę.

– Co z matką?

Aku­szer­ka spu­ści­ła wzrok.

– Mo­żesz od­pły­nąć – po­wie­dzia­ła Dako. – Dziec­ko zo­staw.

Wy­pusz­czo­na sy­re­na nie po­stą­pi­ła tak, jak można było się po niej spo­dzie­wać. Za­miast wy­pły­nąć z ko­mo­ry na otwar­te wody i za­nur­ko­wać w głę­bię, zbli­ży­ła się do Dako i za­czę­ła krą­żyć w po­bli­żu jej dłoni.

– Naj­święt­sza, czy oba­wiasz się… Syren jest coraz wię­cej…

– Woda nie­sie nas, żywi nas i chro­ni nas. – Spo­so­bu za­koń­cze­nia każ­dej dys­ku­sji Dako na­uczy­ła się od babki.

– Amen – od­po­wie­dzia­ła aku­szer­ka i znik­nę­ła za za­sło­ną.

Dako unio­sła dłoń, a mała sy­re­na przy­tknę­ła do niej bok, ufna, jakby od­na­la­zła wła­śnie matkę. Tym bliż­szą, bo sa­mo­dziel­nie wy­bra­ną, tak, jak to robią wszyst­kie sy­re­ny zro­dzo­ne z czło­wie­ka.

Ko­bie­ta uśmiech­nę­ła się i po­gła­dzi­ła de­li­kat­ną skórę dziec­ka. W jej sercu nie było jed­nak ra­do­ści. Ludzi prze­sta­ło przy­by­wać na długo przed śmier­cią babki, naj­wyż­sza wieża ko­ra­lo­ko­stu uro­sła od tam­tej pory o pięć cen­ty­me­trów. Teraz jed­nak, gdy coraz mniej było ko­biet zdol­nych ro­dzić, po­pu­la­cja ko­lo­nii za­czę­ła się kur­czyć.

W pią­tym po­ko­le­niu na świat przy­cho­dzi­ło wię­cej syren niż ludzi.

– Po­pły­niesz ze mną. Mam jesz­cze coś do za­ła­twie­nia – prze­mó­wi­ła do sy­re­nie­go nie­mow­lę­cia, a to, choć nie po­tra­fi­ło mówić, od­po­wie­dzia­ło uczu­ciem bez­gra­nicz­ne­go za­ufa­nia.

Ko­niec koń­ców były jed­nym. Wszyst­kie isto­ty ży­ją­ce w wo­dzie.

Dako opu­ści­ła ko­mo­rę i sta­nę­ła na kra­wę­dzi wieży. Pod nią, kilka me­trów dalej, roz­cią­ga­ła się głę­bia. Ob­szar, w który lu­dzie nie po­win­ni się za­pusz­czać, gdzie rzą­dzi­ła ciem­ność i prawo dra­pież­ni­ka. Za­sta­na­wia­ła się, czy babka kie­dy­kol­wiek ze­szła w głę­bię. Była prze­cież po­przed­nią wy­bra­ną, nawet jeśli w jej przy­pad­ku sym­bio­za nie po­wio­dła się w pełni. Jeśli tak, to co tam zna­la­zła?

Głos babki mil­czał, a Dako po­go­dzi­ła się z tym, że nie otrzy­mu­je od­po­wie­dzi, tylko słu­cha tego, co duchy mają ocho­tę ujaw­nić.

Pew­nie po­stą­pi­ła krok do przo­du i za­czę­ła opa­dać w ciem­ność. Tuż za nią pły­nę­ła mała sy­re­na, a wokół nich zgro­ma­dzi­ły się świe­cą­ce zie­le­nią dro­bi­ny – świę­te mi­kro­or­ga­ni­zmy, dzie­ci wody, pierw­szy i ostat­ni ele­ment łań­cu­cha po­kar­mo­we­go, który ist­niał na długo przed tym, nim pierw­si lu­dzie po­ja­wi­li się we wszech­oce­anie.

Oto­czo­na świa­tłem, Dako spły­wa­ła coraz niżej, a sy­re­nie nie­mow­lę wska­zy­wa­ło jej drogę do in­nych ze swego ro­dza­ju, wie­dzio­ne tym samym gło­sem, który sły­sza­ła wy­bran­ka, choć nawet ona nie po­tra­fi­ła zlo­ka­li­zo­wać jego źró­dła.

Pły­nę­ły w dół i na ze­wnątrz ko­lo­nii, mi­ja­jąc coraz chud­sze i rza­dziej wy­stę­pu­ją­ce ko­ral­ko­sto­we wieże. W końcu opu­ści­ły gra­ni­ce ludz­kich sie­dlisk, ale pły­nę­ły dalej. Coś wiel­kie­go, o wielu płe­twach i pan­cer­nych od­nó­żach prze­mknę­ło nie­opo­dal nich, na gra­ni­cy świa­tła. Dako czuła głód i żą­dzę krwi tej isto­ty. Czuła też, że nie skrzyw­dzi wy­bran­ki.

Nie­mow­lę za to przy­lgnę­ło do jej boku i już nie od­pły­wa­ło dalej, niż na wy­cią­gnię­cie ręki. Nie udało im się od­szu­kać syren – to sy­re­ny je od­na­la­zły.

Stado, które na­po­tka­ły, można było li­czyć w set­kach osob­ni­ków.

– Przy­by­ły tu na żer – wy­szep­ta­ła woda gło­sem babki wprost do uszu Dako, a potem wlała ob­ra­zy w jej myśli.

Wy­so­ko, ponad ciem­no­ścią, ponad głę­bią, przy samej po­wierzch­ni lodu, gdzie pły­wa­nie spra­wia­ło trud­ność i gdzie wiel­kie sy­re­ny nigdy nie do­cie­ra­ły, roz­po­czę­ło się tarło ża­glo­płe­tw­ców.

Zwie­rzę­ta fa­lo­wa­ły w kręgu, tuż pod po­wierzch­nią lodu, utrzy­mu­jąc się w górze le­ni­wy­mi ru­cha­mi roz­ło­ży­stych ciał nie grub­szych na krań­cach od pa­znok­cia. Wy­su­wa­ły otwo­ry gę­bo­we i zja­da­ły lód pełen ja­śnie­ją­cych tur­ku­sem dro­bin, wy­ci­na­jąc w nim okrąg, aż wiel­ka połać za­mar­z­nię­tej wody ode­rwa­ła się od sko­ru­py ota­cza­ją­cej wszech­oce­an.

Lód z wolna opa­dał ku głębi, gdy ża­glo­płe­tw­ce, na­je­dzo­ne i pełne sił, za­le­ga­ły na jego po­wierzch­ni, by odbyć tarło. Wy­su­nię­te z jam ciała na­rzą­dy płcio­we łą­czy­ły się, by do­ko­nać wza­jem­nej wy­mia­ny na­sie­nia – wśród tych istot nie było płci, każdy był sam­cem i sa­mi­cą.

Więk­szość za­koń­czy­ła akt pro­kre­acji, nim lód do­tarł do głębi, i wzno­si­ła się z wy­sił­kiem, wy­czer­pa­na po sto­sun­ku i nie­na­wy­kła do pły­wa­nia na ta­kiej głę­bo­ko­ści.

Te, które były zbyt wolne, pa­da­ły ofia­rą szczę­ko­ryb, które pod­gry­za­ły ża­glo­płe­tw­ce i od­pły­wa­ły czym prę­dzej, nim tamte zdą­ży­ły je po­ra­zić. Woda przy­bra­ła barwę ciem­ne­go tur­ku­su – kolor krwi wielu tu­tej­szych istot – i nie­mal go­to­wa­ła się od na­gro­ma­dze­nia elek­trycz­nych wy­ła­do­wań.

Nie­któ­re z ża­glo­płe­tw­ców zo­sta­wa­ły jed­nak na lo­dzie. Za stare i słabe, by się wznieść, lub zbyt nie­uważ­ne, aby od­pły­nąć w porę, nim ci­śnie­nie unie­moż­li­wi im uciecz­kę, spa­da­ły w głę­bię. Tu już cze­ka­ły sy­re­ny.

Choć ota­cza­ła ją ciem­ność, roz­pra­sza­na przez świe­cą­ce dro­bi­ny życia tylko na od­le­głość wy­cią­gnię­tej ręki, Dako wi­dzia­ła, jak sy­re­ny rzu­ca­ją się na bez­bron­ne ża­glo­płe­tw­ce zbyt słabe nawet na to, by wy­ko­rzy­stać je­dy­ny me­cha­nizm obron­ny po­sia­da­ny przez ich zwiew­ne i de­li­kat­ne ciała. Ludz­kie szczę­ki wgry­za­ły się w mięk­ką tkan­kę, ludz­kie twa­rze za­głę­bia­ły we wnętrz­no­ściach, ludz­kie głowy na dłu­gich szy­jach łą­czą­cych je z sy­re­ni­mi ciel­ska­mi szar­pa­ły to na lewo, to na prawo, od­ry­wa­jąc ko­lej­ne kęsy.

Gdyby do głębi do­cie­ra­ło świa­tło, mia­ła­by teraz kolor tur­ku­su.

Jed­nak Dako ten widok nie spra­wiał przy­kro­ści. Słabi gi­nę­li, a silni prze­ka­zy­wa­li swoje na­sie­nie. Jedni sta­wa­li się po­sił­kiem, by dru­dzy mogli się po­ży­wić. Śmierć ro­dzi­ła życie. Taka była wola wody i w taki spo­sób mogła prze­trwać.

Nie bez po­wo­du Dako otrzy­ma­ła moż­li­wość prze­ży­wa­nia tej sceny mocą zmy­słów ty­się­cy ist­nień – woda przy­po­mi­na­ła swo­jej wy­bran­ce o misji, która ją cze­ka­ła.

– Czego tu szu­kasz, ludz­ka isto­to?

Z ciem­no­ści wy­ło­ni­ła się twarz męż­czy­zny, ni­by-ludz­ka, ale wiel­ko­ści tu­ło­wia Dako. Jesz­cze nigdy nie wi­dzia­ła sy­re­ny ta­kich roz­mia­rów. I ten głos. Nie do­bie­gał z ust isto­ty – Dako sły­sza­ła go w gło­wie, tak, jak mowę wody.

– Młode samo by do nas tra­fi­ło – kon­ty­nu­ował sa­miec. – Odejdź i umrzyj w spo­ko­ju i z god­no­ścią, tak jak wszyst­ko, co stare i słabe, by zro­bić miej­sce tym, któ­rzy za­słu­gu­ją na to, aby prze­trwać.

Czyż­by on sły­szał jej wcze­śniej­sze myśli?

– Za­wsze mogę ci w tym pomóc!

Czy on w ogóle wie­dział, że Dako go sły­szy?

Szczę­ki klap­nę­ły tuż przy wy­su­nię­tej ręce Dako, ta nie cof­nę­ła się jed­nak. Po­ło­ży­ła dłoń mię­dzy ocza­mi sy­re­nie­go samca i za­sty­gła w bez­ru­chu. Nie­mow­lę, które przy­pro­wa­dzi­ła, pły­wa­ło wokół ogrom­nej twa­rzy.

Sa­miec po­ka­zał zęby, ale za­nie­mó­wił. To zna­czy jego myśli stały się inne. Bar­dziej zwie­rzę­ce, a jed­no­cze­śnie spo­koj­niej­sze i wy­ci­szo­ne.

Czy to za­słu­ga Dako, czy wody?

– Zo­staw ją! – Ko­lej­ny głos roz­brzmiał w gło­wie ko­bie­ty. Ten był zna­jo­my. Wła­śnie tego głosu szu­ka­ła.

Jego wła­ści­ciel­ka zbli­ży­ła się i krą­ży­ła w mroku. Nie­mow­lę, wy­czuw­szy woń po­ten­cjal­nej matki, po­pły­nę­ło ku niej, na­wo­łu­jąc bła­gal­nie.

– Nie po­win­no cię tu być – prze­mó­wi­ła sy­re­na, tym razem w taki spo­sób, jak zwy­kły się po­ro­zu­mie­wać.

– Po­wie­dzia­łaś, że to ty nie mo­żesz przy­pły­nąć do mnie. Nie było mowy o mnie od­wie­dza­ją­cej cie­bie – od­par­ła Dako, gła­dząc sio­strę po po­licz­ku, gdy ta po­ja­wi­ła się przy niej.

Sy­re­na ode­pchnę­ła jej dłoń i wy­strze­li­ła w górę, ma­cha­jąc ogo­nem tuż przy gło­wie ko­bie­ty.

– Kiedy pierw­sze sy­re­ny przy­szły na świat, lu­dzie rzu­ci­li je w głę­bię – po­wie­dzia­ła sio­stra Dako. – Po­rzu­ci­li swoje dzie­ci, krew z krwi, nie dając im opie­ki ni po­mo­cy, by mogły prze­trwać. Ska­za­li je na śmierć w ciem­no­ściach! Wiele z nich zgi­nę­ło, na­po­ty­ka­jąc zęby, szpo­ny, dzio­by i szczyp­ce, które skry­wa­ją się w głębi. Ale dwie prze­ży­ły i gdy osią­gnę­ły doj­rza­łość, wró­ci­ły do ludzi. Ci jed­nak nie wi­dzie­li w nich swo­je­go ro­dza­ju, nie przy­ję­li ich do sie­bie, nie na­uczy­li mowy. Ska­za­li na życie zwie­rząt.

Sy­re­na za­pi­ko­wa­ła i zrów­na­ła się spoj­rze­niem z sio­strą.

– Kiedy ty wró­ci­łaś do mnie, nie od­rzu­ci­łam cię – od­par­ła Dako. – Na­uczy­łam cię mówić, opo­wie­dzia­łam o wszyst­kim, co sama wiem o lu­dziach.

– I przez to uczy­ni­łaś mnie inną! Obcą nawet wśród swego ro­dza­ju! A teraz przy­cho­dzisz do mnie. Po co, sio­stro? Czego ode mnie chcesz? Czy nie po­że­gna­ły­śmy się ostat­nim razem?

Świę­te mi­kro­or­ga­ni­zmy, dro­bi­ny życia ota­cza­ją­ce ko­bie­tę za­mi­go­ta­ły tur­ku­sem i ob­le­pi­ły jej ciało.

– Prze­szłam przez ry­tu­ał – oznaj­mi­ła Dako – i po­wiódł się. Prze­ży­łam. A nie­ba­wem odej­dę, by zre­ali­zo­wać swoje prze­zna­cze­nie. Woda za­bie­rze mnie stąd, bym na­ro­dzi­ła się po­now­nie w lo­do­wym łonie. Po­zo­sta­wię ludzi. Ich jest coraz mniej, pod­czas, gdy was przy­by­wa. Ty jedna mo­żesz po­go­dzić oba świa­ty. Wiem, że i wśród was mogą przyjść na świat ludz­kie dzie­ci…

– Dzie­ci! – żach­nę­ła się sy­re­na. – Wi­dzia­łaś mo­je­go syna. Tak wy­glą­da­ją sy­re­ny zro­dzo­ne z syren w pierw­szym po­ko­le­niu! To są nasze dzie­ci. Nie inne. Zbyt wiele ode mnie żą­dasz.

– Wolą wody… – roz­po­czę­ła Dako, pró­bu­jąc prze­ko­nać sio­strę, która była jej ostat­nią na­dzie­ją.

– …jest pły­nąć na­przód i prze­trwać. Nie cofać się i zgi­nąć – ta we­szła jej w słowo. – Dla­te­go my­lisz się, sio­stro. Ry­tu­ał się po­wiódł, ale to ozna­cza, że umrzesz. Już umie­rasz. Czuję zmia­nę w tobie, więc i ty mu­sisz ją wi­dzieć. I nie od­ro­dzisz się na nowo, tylko nowe uro­dzi się w twoim ciele – oznaj­mi­ła sy­re­na, koń­cząc już nie przy uży­ciu mowy, którą po­słu­gi­wa­li się lu­dzie, ale w my­ślach.

Potem okrą­ży­ła sio­strę, ostat­ni raz otar­ła się cia­łem o jej ciało i po­pły­nę­ła do in­nych, aby się po­ży­wić, zo­sta­wiw­szy Dako sam na sam z wodą.

 

 

We­nu­sjań­ska no­blist­ka

– To już ko­niec dziś, mo­żesz iść – rzu­ci­ła oschle pro­fe­sor Stan­ko­vitz, koń­cząc obo­wiąz­ko­we co­dzien­ne ba­da­nia.

– Wszyst­ko do­brze?

– Za wcze­śnie bym mogła zde­fi­nio­wać, co w tym przy­pad­ku ozna­cza do­brze.

– Py­ta­łam, czy wszyst­ko do­brze z tobą?

– Nie ma po­wo­du do nie­po­ko­ju.

Ko­bie­ta, która opu­ści­ła ka­bi­nę bio­ska­ne­ra, po­ki­wa­ła głową i od­pły­nę­ła w kie­run­ku wyj­ścia. Po­ru­sza­ła się w po­wie­trzu jak ryba w wo­dzie, czy ra­czej – będąc bar­dziej do­kład­nym – jak przed­sta­wi­ciel rzędu wa­le­ni, uży­wa­jąc nóg jakby były po­zio­mo zo­rien­to­wa­ną płe­twą ogo­no­wą.

Tuż za nią – jak za­wsze mil­czą­cy, ale nie­odmien­nie obec­ny – po­dą­żył Andy.

Te­re­sa od­pro­wa­dzi­ła ich wzro­kiem, a potem pró­bo­wa­ła sku­pić się na wy­ni­kach badań.

Mi­nę­ły trzy ty­go­dnie, odkąd ko­bie­ta wy­do­by­ta z lodu się ock­nę­ła, pięć dni temu do­sta­ła zgodę na po­ru­sza­nie się po sta­cji w to­wa­rzy­stwie ro­bo­ta, ale pro­fe­sor wciąż nie mogła po­go­dzić się z de­cy­zją ka­pi­ta­na Eisen­ber­ga.

Oczy­wi­ście, wcze­śniej Te­re­sa wy­ko­na­ła wszel­kie ba­da­nia, by wy­klu­czyć praw­do­po­do­bień­stwo prze­do­sta­nia się ob­cych pa­to­ge­nów do mi­kro­at­mos­fe­ry stat­ku. Po­bra­ła kil­ka­na­ście pró­bek krwi, na­skór­ka, wy­da­lin i wy­dzie­lin, a nawet wy­dy­cha­ne­go po­wie­trza.

Tak samo od Spa­ce­cra­fta, który przez ponad ty­dzień jako je­dy­ny wcho­dził do na­pręd­ce przy­go­to­wa­nej izo­lat­ki, utrzy­mu­jąc, że nie­zbęd­nym kro­kiem w na­wią­za­niu po­ro­zu­mie­nia jest bu­do­wa za­ufa­nia, a od­gra­dza­ją­ca ich szyba z pię­cio­cen­ty­me­tro­wej gru­bo­ści plek­si­gla­su sta­no­wi prze­szko­dę w jego zbu­do­wa­niu.

Co dzień po­wta­rza­ła kom­plek­so­wy skan ich or­ga­ni­zmów.

Nie wy­kry­ła u Spa­ce­cra­fta nie­pra­wi­dło­wo­ści i dla­te­go udało mu się na­mó­wić ka­pi­ta­na, żeby po­zwo­lić ko­bie­cie na spa­ce­ry po sta­cji przy za­cho­wa­niu wszel­kich środ­ków ostroż­no­ści. O kon­tak­cie fi­zycz­nym czy wspól­nym spo­ży­wa­niu po­sił­ków nie było mowy, a czas poza izo­lat­ką ogra­ni­czał się do trzech go­dzin na dobę – tyle przy­niósł pro­test Te­re­sy.

Pięć dni i nic się nie wy­da­rzy­ło. Mimo to, kiedy pro­fe­sor pa­trzy­ła na wy­ni­ki badań ko­bie­ty, nie mogła wy­zbyć się uczu­cia nie­po­ko­ju. Coś tu było nie tak i wcale nie dla­te­go, że z dnia na dzień na­rzą­dy we­wnętrz­ne ba­da­nej upo­dab­nia­ły się do tych, które Te­re­sa znała z pod­ręcz­ni­ków ana­to­mii, a skrze­lo­po­dob­ne struk­tu­ry – naj­pew­niej po­bie­ra­ją­ce po­trzeb­ne związ­ki ze świe­cą­cych mi­kro­or­ga­ni­zmów – prze­trans­for­mo­wa­ły się w coś o funk­cji płuc nie­mal na oczach pro­fe­sor Stan­ko­vitz.

Na po­zio­mie ko­mór­ko­wym i ge­ne­tycz­nym za­uwa­ża­ła pewną pra­wi­dło­wość, po­rzą­dek zmian, lo­gi­kę przy­po­mi­na­ją­cą bar­dziej bio­in­ży­nie­ryj­ny kod źró­dło­wy niż dzie­ło na­tu­ry.

Ale nie­po­kój miał jesz­cze inne źró­dło.

Gdy Spa­ce­cra­fto­wi udało się po­roz­ma­wiać z ko­bie­tą, Andy – zgod­nie z pro­ce­du­rą do­ty­czą­cą kon­tak­tu z po­za­ziem­ską in­te­li­gen­cją wyż­sze­go rzędu – prze­słał zapis roz­mo­wy pro­sto na Zie­mię, gdzie znaj­do­wał się głów­ny organ do­wo­dze­nia Wojsk Obro­ny Ko­smicz­nej, więc także i MAK. Od­po­wiedź przy­szła po go­dzi­nie i czter­dzie­stu dwóch mi­nu­tach.

I nawet nie to nie­po­ko­iło Te­re­sę, że agen­cja zgo­dzi­ła się przy­stać na proś­bę ko­bie­ty z lodu, ale, że od­po­wiedź przy­szła tak szyb­ko. Sy­gnał miał do po­ko­na­nia ja­kieś osiem­set mi­lio­nów ki­lo­me­trów w jedną stro­nę – co da­wa­ło około pięć­dzie­siąt minut opóź­nie­nia mię­dzy nada­niem a od­bio­rem wia­do­mo­ści.

Szyb­kie ob­li­cze­nia wska­zy­wa­ły, że przed od­po­wie­dzią Zie­mia nie po­trze­bo­wa­ła w ogóle czasu na pod­ję­cie de­cy­zji. A to ozna­cza­ło, że byli już na to przy­go­to­wa­ni. Nie, nie tylko to. Oni tego chcie­li.

W ten spo­sób umysł, który nie zno­sił nie­wie­dzy, za­drę­czał się w kółko jed­nym, pod­sta­wowym py­ta­niem: dla­cze­go?

Do przy­by­cia ga­ni­me­diań­skie­go wa­ha­dłow­ca, który miał za­brać ko­bie­tę na Zie­mię, po­zo­sta­ło osiem dni, a pro­fe­sor Te­re­sa Stan­ko­vitz miała coraz gor­sze prze­czu­cia, jakby wokół pierw­szej sta­cji ba­daw­czej na or­bi­cie Eu­ro­py zbie­ra­ły się bu­rzo­we chmu­ry, któ­rych nigdy nie po­win­no tu być.

 

*

 

Te­re­sa Stan­ko­vitz nie miała do­brych wspo­mnień zwią­za­nych ze współ­pra­cą z MAK i z pew­no­ścią nie po­ja­wi­ła­by się na li­ście kan­dy­da­tów do ja­kie­go­kol­wiek pro­jek­tu w da­le­kiej prze­strze­ni, gdyby nie jej po­zy­cja i me­dial­ność. Nie bez zna­cze­nia był fakt, że stwo­rzono cał­kiem nową ka­te­go­rię Nobla, by przy­znać jej wy­róż­nie­nie… no, może to była opi­nia nieco na wy­rost, ale otrzy­ma­ła je jako pierw­sza. To było coś.

Tak istot­na misja, jak ko­lej­na wy­pra­wa na Eu­ro­pę, nie mogła się nie po­wieść. A je­śli­by tak się stało, to MAK mu­sia­ło­by udo­wod­nić, że wszyst­ko, od za­ło­żeń do re­ali­za­cji za­da­nia, było per­fek­cyj­ne. W takim wy­pad­ku brak Stan­ko­vitz w za­ło­dze byłby spo­rym zna­kiem za­py­ta­nia… a przy­naj­mniej tak pro­fe­sor tłu­ma­czy­ła sobie otrzy­ma­ne po­wo­ła­nie.

Teraz jed­nak wi­dzia­ła to ina­czej. Wy­sła­li ją, po­nie­waż oba­wia­li się, co mogą tu za­stać a życie pro­spo­łecz­nej ak­ty­wist­ki można było po­świę­cić. Na Wenus, kiedy w siar­ko­wych chmu­rach od­na­la­zła pro­ka­rio­ta zdol­ne neu­tra­li­zo­wać dzia­ła­nie kwasu, nie zdo­ła­li jej prze­ku­pić ani w inny spo­sób po­wstrzy­mać przed pu­bli­ka­cją szcze­gó­łów badań. Po­zba­wi­ła ich mi­liar­dów, jakie za­ro­bi­li­by na mocy praw pa­ten­to­wych.

To był dobry powód do ze­msty.

– Ode­gnaj te myśli, Te­re­sa. To pierw­sze ozna­ki pa­ra­noi – po­wie­dzia­ła do sie­bie, gdy ko­lej­ny raz za­ry­wa­ła noc, pró­bu­jąc zro­zu­mieć, czym wła­ści­wie była ta hy­bry­da czło­wie­ka i or­ga­ni­zmów z Eu­ro­py.

– Bez­sen­ność? – Eisen­berg z tubką kawy stał tuż za jej ple­ca­mi.

– Nie… Po pro­stu chcę to w końcu roz­gryźć – od­po­wie­dzia­ła, po­więk­sza­jąc ho­lo­gra­ficz­ny model bu­do­wy we­wnętrz­nej ko­bie­ty wy­do­by­tej z lodu.

– Dako nie jest już na­szym pro­ble­mem – od­parł ka­pi­tan. – Przy­szły nowe wy­tycz­ne. Zo­sta­je­my na sta­cji jesz­cze mie­siąc. W tym cza­sie mamy wró­cić do etapu szó­ste­go i siód­me­go. Ado­nis już szy­ku­je ła­dun­ki ter­mo­jądro­we, jutro do­ko­na zrzu­tu a potem wyśle wiert­ni­cę. Za kilka dni bę­dziesz badać prób­ki z pod­po­wierzch­nio­we­go oce­anu. Póź­niej sta­cję przej­mu­je inna ekipa, a my mamy czas na za­słu­żo­ny od­po­czy­nek.

Do­brze szło mu wy­da­wa­nie po­le­ceń. Cho­ciaż był o pra­wie dwie de­ka­dy młod­szy od Te­re­sy, co było róż­ni­cą na tyle dużą, by miała go ra­czej za chłop­ca a nie męż­czy­znę, wzbu­dzał w niej ja­kie­goś ro­dza­ju służ­bo­wy sza­cu­nek. Kiw­nę­ła głową na znak, że przyj­mu­je roz­kaz.

– A jak prób­ki wody wy­do­by­tej razem z Dako? – cią­gnął Eisen­berg.

Widać nie miał za­mia­ru po­zo­sta­wić Te­re­sy samej z my­śla­mi.

– Tu­tej­sze or­ga­ni­zmy po­sia­da­ją zdol­ność ab­sorb­cji pro­mie­nio­wa­nia. Jed­no­cze­nie same wy­twa­rza­ją ra­dio­ak­tyw­ny tryt, przy­pusz­czal­nie pod­czas roz­pa­du czą­stecz­ki wody, ale nie udało mi się wy­wo­łać ta­kie­go pro­ce­su w wa­run­kach la­bo­ra­to­ryj­nych. Nadal nie ro­zu­miem, jak to moż­li­we, by w wa­run­kach na­tu­ral­nych, drogą ewo­lu­cji, po­wstał or­ga­nizm, który łamie za­sa­dę eko­no­mii ener­ge­tycz­nej. Ale mam już pewne po­dej­rze­nia…

– To już wie­dzie­li­śmy wcze­śniej – za­uwa­żył Eisen­berg. – Ra­port Isa­je­va mówił o ma­kro­or­ga­ni­zmie, który zajął cały ocean i ma­ni­pu­lu­je roz­wo­jem wszyst­kie­go, co w nim żyje. Isa­jev okre­ślał go jako nie­bez­piecz­ny dla ro­dza­ju ludz­kie­go. Po­in­for­mo­wa­łem cię o ry­zy­ku, nim przy­stą­pi­łaś do badań.

Za­wsze taki był. Nie lubił tra­cić czasu na wstęp, jak każdy żoł­nierz.

I tak jak żoł­nierz, uwa­żał, że wszyst­ko jest w po­rząd­ku. Otrzy­mał roz­kaz. Nie za­sta­na­wia­ło go, czemu do­ku­men­ty utaj­nio­no. Nie wi­dział nic złego w tym, że praw­dzi­wy cel misji po­zna­li do­pie­ro na sta­cji. Nie do­cie­kał, jak to w ogóle moż­li­we, że w pod­po­wierzch­nio­wym oce­anie ist­nie­je tak zło­żo­na forma życia? Jak ona w ogóle funk­cjo­nu­je?

Czy on w ogóle ro­zu­miał zna­cze­nie tego faktu?

– Tak, oczy­wi­ście. – Pro­fe­sor spoj­rza­ła w oczy ka­pi­ta­na i przez chwi­lę za­sta­na­wia­ła się, jak dużo może po­wie­dzieć. – Do po­dob­nych wnio­sków do­szłam ba­da­jąc krew hy­bry­dy. Jej ko­mór­ki za­wie­ra­ją po­dob­ne mi­kro­or­ga­ni­zmy, choć te nie świe­cą i wy­da­ją się po­zo­sta­wać jakby w sta­nie uśpie­nia. Jed­nak robią coś jesz­cze. Pro­ces przy­po­mi­na ho­ry­zon­tal­ny trans­fer genów, który wy­stę­puje na Ziemi, ale to coś wię­cej. Wy­da­je mi się, że ma­te­riał ge­ne­tycz­ny ludz­kich ko­mó­rek zo­stał nad­pi­sa­ny przez sym­bio­ty z Eu­ro­py. Mię­dzy jed­ny­mi a dru­gi­mi po­wsta­ło coś w ro­dza­ju po­mo­stu… I to po­wo­du­je tak szyb­kie zmia­ny w ciele obiek­tu. Te stwo­rze­nia ma­ni­pu­lu­ją kodem ge­ne­tycz­nym i wy­mu­sza­ją re­pli­ka­cję ko­mó­rek. Do tego muszą to robić w spo­sób zor­ga­ni­zo­wa­ny. To…

– …już nie nasza spra­wa – do­koń­czył Eisen­berg, prze­ry­wa­jąc sło­wo­tok roz­e­mo­cjo­no­wa­nej pro­fe­sor. – Wszyst­ko, co bez­po­śred­nio zwią­za­ne z Dako, jest teraz przed­mio­tem za­in­te­re­so­wa­nia kwa­te­ry głów­nej, a ona sama otrzy­ma­ła sta­tus am­ba­sa­do­ra. Mamy tylko mo­ni­to­ro­wać jej stan. Pani obec­nym za­da­niem jest ana­li­za pró­bek wody. Pro­szę się na tym sku­pić.

Nigdy wcze­śniej wy­po­wie­dzi Eisen­ber­ga nie przy­bie­ra­ły tak ofi­cjal­ne­go tonu. Coś się zmie­ni­ło. Czyż­by… Skończ z tym, głu­pia – pro­fe­sor Stan­ko­vitz zga­ni­ła się w my­ślach – znów do­strze­gasz spi­ski w każ­dym kącie.

– Pro­blem w tym, że już nie mam czego badać. Gdy tylko… am­ba­sa­dor Dako – te słowa z bólem prze­szły Te­re­sie przez gar­dło – opu­ści­ła krio­ko­mo­rę, w po­bra­nym z geo­ma­ci­cy pły­nie roz­po­czął się in­ten­syw­ny pro­ces wy­mie­ra­nia. Teraz to po pro­stu za­nie­szysz­czo­ne H2O.

Ka­pi­tan sap­nął, a potem uśmiech­nął się tak, jak kie­dyś.

– Nie ma po­wo­du do zmar­twień, in­ży­nier Amos nie­dłu­go do­star­czy nowe prób­ki. A gdy tylko się prze­wier­ci­my, za­cznie­my ba­da­nia eko­sys­te­mu. Do tego czasu za­fun­duj sobie kilka dni od­po­czyn­ku. Chyba jesz­cze nie ko­rzy­sta­łaś z na­sze­go sprzę­tu Vir­tu­al Re­ali­ty, praw­da? In­ży­nier Amos oku­pu­je kon­so­lę i przy­da­ła­by mu się odro­bi­na prze­rwy. 

 

*

 

– Wszyst­ko do­brze? – Po każ­dym ba­da­niu hy­bry­da… to jest am­ba­sa­dor Dako za­da­wa­ła to samo py­ta­nie.

– Tak, w naj­lep­szym po­rząd­ku – od­po­wie­dzia­ła pro­fe­sor Stan­ko­vitz, cho­ciaż bio­skan, który miała przed ocza­mi, wy­glą­dał jak na­le­żą­cy do czło­wie­ka, któ­re­go każdy organ jest tra­wio­ny przez no­wo­twór w ter­mi­nal­nym sta­dium.

W po­rów­na­niu do wczo­raj zmia­na była ogrom­na. Teraz przy­naj­mniej na­rzą­dy ba­da­nej wy­glą­da­ły na ludz­kie.

– Zmie­niasz się w czło­wie­ka – do­da­ła, chcąc wcią­gnąć hy­bry­dę w roz­mo­wę. Do­pie­ro, gdy usły­sza­ła dźwięk słów, uzmy­sło­wi­ła sobie jak nie­for­tun­ny był ich dobór.

– W su­che­go czło­wie­ka – po­pra­wi­ła ją pani am­ba­sa­dor. – Taka była wola wody, bym mogła was zro­zu­mieć, prze­trwać wśród was. I pomóc wam.

Te­re­sa z tru­dem po­wstrzy­ma­ła się od wes­tchnie­nia, sły­sząc ten na­tchnio­ny beł­kot. Że też na prze­strze­ni wieku lu­dzie, nawet od­mie­nie­ni, pod lodem stwo­rzy­li nowy sys­tem re­li­gij­ny, przy oka­zji ro­biąc kilka kro­ków wstecz wzglę­dem wspól­ne­go dla ludz­kiej kul­tu­ry do­rob­ku in­te­lek­tu­al­ne­go.

Po­wstrzy­ma­ła się od py­ta­nia, w czym to jedna ko­bie­ta z ży­ją­cej w izo­la­cji pod lo­do­wą sko­ru­pą księ­ży­ca na pe­ry­fe­riach za­sie­dlo­ne­go ko­smo­su mia­ła­by pomóc ludz­ko­ści. Spa­ce­craft już kie­dyś o to pytał i otrzy­mał w za­mian garść ogól­ni­ków, o tym, jak to lu­dzie muszą zro­zu­mieć wodę i na­uczyć się żyć z oce­anem.

– Nie je­stem tu już nie­zbęd­ny – żalił się jej stary na­uko­wiec przy jed­nej z ich wie­czor­nych roz­mów o po­stę­pach badań. – Ado­nis ma rację, pew­nie i beze mnie uda­ło­by się wam w końcu z nią po­ro­zu­mieć. Na­wią­za­łem kon­takt, to praw­da, ale na tym eta­pie bar­dziej przy­dał­by się ktoś bar­dziej wy­spe­cja­li­zo­wa­ny w kon­tak­cie z ludź­mi, niż isto­ta­mi in­nych ga­tun­ków.

Te­re­sa wie­dzia­ła jed­nak, że za nic nie wró­cił­by na Ty­ta­na. Za bar­dzo eks­cy­to­wa­ła go wizja tego, co może skry­wać się w my­ślach hy­bry­dy.

– Wiem tyle, że Dako od­czu­wa jed­ność z in­ny­mi for­ma­mi tam­tej­sze­go życia. Jej po­strze­ga­nie świa­ta zbli­żo­ne jest do wspól­not ple­mien­nych, ale bar­dziej… kom­plek­so­we. To musi rzu­to­wać na jej cele.

Pro­fe­sor Stan­ko­vitz za to po­dej­rze­wa­ła, że ko­bie­ta spod lodu po pro­stu za­mie­rza prze­ko­nać Zie­mian do za­miesz­ka­nia w wo­dach oce­anu pod lo­do­wą sko­ru­pą Eu­ro­py.

Hy­bry­da była jak ten dziki z daw­nych po­wie­ści, który, wy­cią­gnię­ty z dżun­gli, był prze­ko­na­ny o wyż­szo­ści swo­je­go stylu życia i je­dy­ne czego pra­gnął, to wró­cić do lasu. Czemu chcia­ła na Zie­mię, a nie na bliż­sze­go Ga­ni­me­de­sa? To aku­rat pro­ste – jej przod­ko­wie od­dzie­li­li się od cy­wi­li­za­cji, gdy ko­lo­ni­za­cja Ukła­du Sło­necz­ne­go do­pie­ro racz­ko­wa­ła. Bar­dziej za­sta­na­wia­ją­ce było, czemu w ogóle opu­ści­ła swoją dzicz.

Cie­kaw­sze nawet od tego, jak udało jej się to zro­bić.

Coś się tu nie zga­dza­ło. Jasne, ostat­nio Te­re­sa wszę­dzie wie­trzy­ła pod­stęp, ale w tym przy­pad­ku odór kłam­stwa był tak silny, że aż marsz­czy­ła nos.

– Jak wielu ludzi żyje pod lodem? – za­py­ta­ła po ba­da­niu, gdy hy­bry­da już zmie­rza­ła do wyj­ścia.

– Wielu, jak dla nas. Nie­wie­lu, jak dla was – od­par­ła tamta, jak zwy­kle wy­mi­ja­ją­co. – Ży­je­my bli­sko sie­bie. Two­rzy­my jedną ro­dzi­nę.

– Mu­sisz więc od­li­czać go­dzi­ny, aż wró­cisz do domu – stwier­dzi­ła pro­fe­sor, li­cząc na to, że od­po­wiedź hy­bry­dy coś przed nią od­kry­je.

Cień smut­ku prze­mknął po twa­rzy tej, która no­si­ła tytuł pani am­ba­sa­dor, ale zaraz wró­cił na nią sto­ic­ki wyraz.

– Mój dom jest tam, gdzie woda.

 

*

 

Przez na­stęp­ne sześć nocy pro­fe­sor Stan­ko­vitz pra­wie nie spała. Od­po­wiedź, którą otrzy­ma­ła od hy­bry­dy, wszyst­ko to, co wie­dzia­ła o niej i świe­cie pod lodem – opo­wie­ści o wod­nym raju zbyt pięk­ne, by były praw­dzi­we – nie da­wa­ło jej spo­ko­ju.

Czuła, że jest bli­sko roz­wią­za­nia, że ma przed sobą wszyst­kie puz­zle i wy­star­czy do­pa­so­wać do sie­bie pierw­sze kilka ele­men­tów, by uło­żyć cały obraz.

Pod­po­wiedź przy­szła z naj­mniej ocze­ki­wa­ne­go źró­dła.

Zo­sta­ły trzy go­dzi­ny do przy­by­cia wa­ha­dłow­ca, który miał za­brać panią am­ba­sa­dor pro­sto na Zie­mię, kiedy do la­bo­ra­to­rium wpadł in­ży­nier Ado­nis ze sta­lo­wą tubą pod pachą.

– Dro­idy za­czę­ły od­wiert – oznaj­mił z ra­do­ścią. – Pierw­sza prób­ka lodu do rąk pani pro­fe­sor! – Zbli­żył się do Te­re­sy i wci­snął tubę w jej dło­nie. – Wszyst­ko za­dzia­ła­ło per­fek­cyj­nie, jak ide­al­nie ska­li­bro­wa­na ma­szy­na. Ak­ce­le­ra­tor sub­or­bi­tal­ny wy­strze­lił ła­du­nek pro­sto w stre­fę prze­chwy­tu.

– Dzię­ku­ję – po­wie­dzia­ła Te­re­sa. – Dobre i to, żeby zająć myśli. 

– Pani star­sza za­mie­rza tak sama teraz w tym grze­bać?

– Ba­da­nia robi au­to­mat, ale ktoś musi prze­ana­li­zo­wać wy­ni­ki – wy­ja­śni­ła pro­fe­sor. – Zma­ga­my się tu z nie­zna­nym, nie mo­że­my od­no­sić się tylko do tego, co już wiemy, cza­sem po­trzeb­na jest… – Wła­śnie, co? Czemu nie za­stą­pią nas su­per­kom­pu­te­ra­mi z Ziemi, za­sta­na­wia­ła się ko­bie­ta. – …in­tu­icja. 

Chło­pak za­gwiz­dał. 

– Kiep­sko. Ja na­mę­czy­łem się przy kon­fi­gu­ra­cji sprzę­tu, ale teraz wszyst­ko robi się samo. Dro­idy po­dej­mu­ją sa­mo­dziel­ne de­cy­zje na pod­sta­wie da­nych wej­ścio­wych, a ko­or­dy­na­cja ich dzia­łań wy­no­si dzie­więć­dzie­siąt dzie­więć koma osiem pro­cent. Pra­wie nie muszą się ko­mu­ni­ko­wać, po pro­stu widzą, co robią dro­idy w po­bli­żu i na tej pod­sta­wie po­dej­mu­ją dzia­ła­nia, by zre­ali­zo­wać wspól­ny cel. Nie­źle, co? – Ado­nis nie krył za­do­wo­le­nia. – Sztucz­na in­te­li­gen­cja w końcu wszyst­kich nas za­stą­pi.

Pro­fe­sor Stan­ko­vitz, za­nie­mó­wi­ła, jak za­wsze, kiedy przy­cho­dzi­ło do niej olśnie­nie.

Mu­sia­ła dzia­łać – tylko co miała robić? Nie mogła iść do Eisen­ber­ga. Nawet je­śli­by ją zro­zu­miał i jej uwie­rzył, nie zdo­był­by się na zła­ma­nie roz­ka­zu. Spa­ce­craft był ocza­ro­wa­ny hy­bry­dą, nawet nie chciał­by wy­słu­chać Te­re­sy. Ado­nis – gdzie on znik­nął? – to jesz­cze dzie­ciak. Była w tym sama.

Po pierw­sze – opóź­nić lot.

Po dru­gie – prze­pro­wa­dzić eks­pe­ry­ment. A niech­by całą izo­lat­kę miała wy­peł­nić wodą! Musi to spraw­dzić.

W jej gło­wie za­czął ukła­dać się plan. La­bo­ra­to­rium znaj­do­wa­ło się obok izo­lat­ki z krio­ko­mo­rą, za­adap­to­wa­ne­j teraz na prze­strzeń miesz­kal­ną ja­śnie pani am­ba­sa­dor. Może ręcz­nie za­mknąć przej­ście. Co do hy­bry­dy – po­win­na mieć na po­do­rę­dziu coś, co ją uśpi.

Prze­szu­ka­ła pod­ręcz­ny zapas me­dy­ka­men­tów i zna­la­zła strzy­kaw­kę z na­no­tok­sy­ną, która po­zba­wia­ła przy­tom­no­ści w ciągu kilku se­kund, wci­snę­ła ją do za­su­wa­nej kie­sze­ni, ode­pchnę­ła się w kie­run­ku gro­dzi i ma­nu­al­nie za­mknę­ła śluzę. Kom­pu­ter sta­cji jej nie otwo­rzy.

Hy­bry­da po­win­na teraz prze­by­wać w izo­lat­ce. Pół go­dzi­ny temu skoń­czy­ła roz­ma­wiać ze Spa­ce­cra­ftem, za dwa­dzie­ścia minut bę­dzie miała czas na ru­ty­no­wy spa­cer, a potem czeka ją wi­zy­ta w sy­mu­la­to­rze cią­że­nia, bo wraz z ludz­ką ana­to­mią na­by­wa­ła też ludz­kich ułom­no­ści.

Pro­fe­sor Stan­ko­vitz zła­pa­ła się po­rę­czy i ru­szy­ła w stro­nę dru­gie­go wyj­ścia, kiedy w świe­tle otwo­ru po­ja­wi­ło się sta­lo­we ramię, a potem cała cy­lin­drycz­na syl­wet­ka ro­bo­ta.

– Wy­kry­łem nie­au­to­ry­zo­wa­ne za­mknię­cie śluzy.

Niech to szlag! Andy! Po­wi­nien być razem z Eisen­ber­giem i… robić to, co­kol­wiek ro­bi­li za­wsze o tej porze.

– Ry­zy­ko ska­że­nia – pro­fe­sor po­sta­no­wi­ła ble­fo­wać. – Muszę na­tych­miast pod­dać panią am­ba­sa­dor do­dat­ko­wym ba­da­niom.

Ru­szy­ła w kie­run­ku ro­bo­ta, ale ten prze­kro­czył próg, a kom­pu­ter za­mknął śluzę za nim.

– Oba­wiam się, że nie­ste­ty nie mogę na to po­zwo­lić – od­parł Andy.

– To bar­dzo ważne! – krzyk­nę­ła Te­re­sa w akcie de­spe­ra­cji. – Mowa o za­gro­że­niu wobec całej ludz­ko­ści! Po­łącz mnie z ka­pi­ta­nem!

– To nie bę­dzie ko­niecz­ne – od­po­wie­dział robot i prze­mie­ścił się do prze­ciw­le­głej śluzy. Kom­pu­ter po­kła­do­wy nie mógł jej otwo­rzyć, ale ro­bo­tycz­ne ramię już tak.

Po dru­giej stro­nie cze­kał Eisen­berg. Wy­da­wał się spo­koj­ny.

– Po­słu­chaj, roz­gry­złam to! – za­czę­ła pro­fe­sor. – Teraz wszyst­ko do sie­bie pa­su­je. Ca­łość może brzmieć ab­sur­dal­nie, ale w końcu jeśli od­rzu­ci­my to, co nie­moż­li­we, wszyst­ko po­zo­sta­łe, choć­by naj­bar­dziej nie­praw­do­po­dob­ne, musi być praw­dą!

– Mów – roz­ka­zał ka­pi­tan. Znów nie brzmiał tak, jak to zwy­kle on, ale Te­re­sa nie miała wyj­ścia, mu­sia­ła po­sta­wić wszyst­ko na jedną kartę.

– Nie­na­tu­ral­ny prze­bieg ewo­lu­cji. Mi­kro­or­ga­ni­zmy, które umie­ra­ją, kiedy wy­peł­ni­ły swoje za­da­nie. Spo­sób, w jaki hy­bry­da na­wią­za­ła kon­takt ze Spa­ce­cra­ftem, uży­wa­jąc sy­gna­łów świetl­nych emi­to­wa­nych przez po­zor­nie nie­zwią­za­ne z nią isto­ty. To, w jaki spo­sób sym­bio­ty zmie­nia­ją jej ciało. In­for­ma­cje w ra­por­cie Isa­je­va o my­ślą­cym oce­anie… Wy­tłu­ma­cze­nie jest jedno, a przy­naj­mniej jedno przy­cho­dzi mindo głowy. Pod lodem Eu­ro­py znaj­du­je się bio­lo­gicz­ny kom­pu­ter zbu­do­wa­ny z mi­ster­nie za­pro­jek­to­wa­nych bio­pro­ce­so­rów, wy­po­sa­żo­nych w uni­wer­sal­ne porty ko­mu­ni­ka­cji. W ten spo­sób wcie­la w swoje struk­tu­ry inne or­ga­ni­zmy i zwięk­sza moc ob­li­cze­nio­wą…

Li­czy­ła na śmiech albo nie­do­wie­rza­nie, ale Eisen­berg mil­czał, więc kon­ty­nu­owa­ła:

– Za to ko­bie­ta, którą wy­do­by­li­śmy z geo­ma­ci­cy, to jego ze­wnętrz­na kopia ze zdol­no­ścią do po­wie­la­nia. Jej dom jest tam, gdzie woda, no jasne! Ona nie ma na celu spro­wa­dze­nia ko­lo­ni­stów na Eu­ro­pę. Nie in­te­re­su­je jej współ­pra­ca z naszą cy­wi­li­za­cją, ani pomoc swo­jej spo­łecz­no­ści. To by były ty­po­wo ludz­kie po­bud­ki. Ona chce wchło­nąć ziem­ski eko­sys­tem! To in­wa­zja! Je­stem prze­ko­na­na, że zmia­ny w jej ciele nie mają na celu wy­łącz­nie upodob­nie­nia jej do ludzi. Kiedy wej­dzie do wody, utopi się, a wtedy… nie mam do­wo­du, ale je­stem tego pewna, że sym­bio­ty za­czną się na­mna­żać, naj­pierw wy­ko­rzy­stu­jąc ma­te­riał z ludz­kich ko­mó­rek! To or­ga­ni­zmy o nie­wy­obra­żal­nych moż­li­wo­ściach ad­ap­ta­cyj­nych. Ba­da­łam jej krew i za­ob­ser­wo­wa­łam wzrost ich licz­by w kilka go­dzin po po­bra­niu…

– Wła­śnie na to li­czy­my.

– Nie wiem kto i w jakim celu stwo­rzył ten bio­kom­pu­ter, ale… Mo­żesz po­wtó­rzyć? – Pro­fe­sor Stan­ko­vitz była bli­ska omdle­nia.

– Wła­śnie na to li­czy­my – po­wtó­rzył ka­pi­tan Eisen­berg.

– Nie ro­zu­miem… Po­wie­dzia­łam przed chwi­lą, że ona chce zająć Zie­mię…

– Andy, wpro­wadź ją – wes­tchnął męż­czy­zna.

– To in­for­ma­cje za­re­zer­wo­wa­ne dla ka­pi­ta­na wy­pra­wy – opo­wie­dział robot. – Do udo­stęp­nie­nia w przy­pad­ku re­ali­za­cji sce­na­riu­sza z grupy sto osiem­na­ście.

– Wy­świetl ma­te­riał albo sam jej wszyst­ko po­wtó­rzę. Wy­ko­na­li­śmy za­da­nie, ona i tak więk­szo­ści się do­my­śla, a ja dość mam już ta­jem­nic. Chyba nie mu­si­my cze­kać na de­cy­zję OCTO­PU­S-a?

 

*

 

Sce­na­riusz 118B, spo­rzą­dzo­ny w ciągu osiem­dzie­się­ciu lat po otrzy­ma­niu sy­gna­łu z Aste­rio­na II, prze­wi­dy­wał, że pod po­wierzch­nią Eu­ro­py może znaj­do­wać się ko­lo­nia or­ga­ni­zmów dzie­lą­ca ze sobą pa­mięć o mocy ob­li­cze­nio­wej na tyle dużej, by ste­ro­wać me­cha­ni­zma­mi ewo­lu­cji i je przy­spie­szać.

W przy­pad­ku urze­czy­wist­nie­nia się wy­mie­nio­ne­go sce­na­riu­sza, muszą zo­stać pod­ję­te wszel­kie dzia­ła­nia umoż­li­wia­ją­ce im­ple­men­ta­cję or­ga­ni­zmu na Zie­mię, gdzie w wa­run­kach kon­tro­lo­wa­nych ma po­słu­żyć do roz­wią­zy­wa­nia pro­ble­mów ma­te­ma­tycz­nych wy­kra­cza­ją­cych poza moż­li­wo­ści obec­nie uży­wa­nej in­fra­struk­tu­ry.

Cała pla­ne­ta – obec­nie wy­lud­nia­nia i w znacz­nej mie­rze wy­eks­plo­ato­wa­na z su­row­ców – miała stać się me­ga­kom­pu­te­rem zsyn­chro­ni­zo­wa­nym z OCTO­PU­S-em.

 

*

 

– Ale dla­cze­go? Czemu ro­bi­my coś ta­kie­go? – Pro­fe­sor Stan­ko­vitz, pierw­sza w hi­sto­rii lau­re­at­ka na­gro­dy Nobla z dzie­dzi­ny astro­bio­lo­gii miała pust­kę w gło­wie i czuła się jak idiot­ka.

– By prze­trwać – wy­ja­śnił Eisen­berg. – Udaje nam się eks­plo­ro­wać Układ Sło­necz­ny, ale to nie jest naj­lep­sze miej­sce do życia. Księ­życ zaj­mu­ją pra­wie wy­łącz­nie fa­bry­ki. Mars nie po­ra­dzi sobie bez wspar­cia z Ziemi. Ga­ni­me­des… Troja jest prze­pięk­na, lu­dzie prze­ży­ją tam jakiś czas, ale nie jest to miej­sce dla czło­wie­ka. Nie w dłu­gim ho­ry­zon­cie cza­so­wym. Nie, jeśli ma być nas wię­cej. Dla­te­go po­trze­bu­je­my tech­no­lo­gii, która roz­wią­że ten pro­blem.

– Chce­cie zna­leźć spo­sób na omi­nię­cie praw fi­zy­ki? – za­py­ta­ła Te­re­sa, ale py­ta­nie nie wy­ma­ga­ło od­po­wie­dzi. – To sza­leń­stwo! Co ci obie­ca­li za udział w tej misji? 

– Mu­sie­li coś obie­cy­wać? – Eisen­berg uśmiech­nął się w spo­sób, który su­ge­ro­wał wy­mier­ne ko­rzy­ści. – Może uda się prze­kro­czyć pręd­kość świa­tła, zaj­rzeć za ho­ry­zont zda­rzeń, stwo­rzyć por­tal do Ni­by­lan­dii… Co­kol­wiek, aby prze­trwać. To nasza ostat­nia szan­sa. Pro­gno­zy geo­lo­gów są jasne, Yel­low­sto­ne wy­buch­nie za około ćwierć wieku. Nie póź­niej.

– Praw­do­po­do­bień­stwo póź­niej­szej eks­plo­zji wy­no­si trzy dzie­sią­te pro­cen­ta – uści­ślił Andy.

– Czy teraz od­dasz mi strzy­kaw­kę? – za­py­tał ka­pitan, wy­cią­ga­jąc rękę w stro­nę Te­re­sy.

Ta roz­su­nę­ła kie­szeń i po­zwo­li­ła strzy­kaw­ce od­le­cieć.

– Wiem, że kon­tro­le w ostat­nim ćwierć­wie­czu są szcze­gól­nie wni­kli­we, ale może udało ci się prze­my­cić na po­kład tro­chę al­ko­ho­lu, panie ka­pi­ta­nie? Muszę się cze­goś napić.

Eisen­berg uśmiech­nął się i znów wy­glą­dał nie­win­nie i przy­ja­ciel­sko. Nie była prze­ko­na­na, która z jego twa­rzy jest praw­dzi­wa.

– Już my­śla­łem, że nie za­py­tasz.

 

 

Wy­bran­ka wody

Wiele, wiele, wiele czasu upły­nę­ło, odkąd Dako opu­ści­ła swój świat, od­dzie­li­ła się od wody, ska­za­na na sa­mot­ność i ciszę. Nie znała słów, które umia­ły­by opi­sać, jak długo trwa­ła jej po­dróż, co w trak­cie niej zo­ba­czy­ła i czego do­świad­czy­ła, tak samo jak nie po­tra­fi­ła wy­ra­zić uczuć, które bu­dzi­ły się w niej na myśl o tym, co zo­sta­wi­ła za sobą, oraz co ją czeka.

Zie­mia­nie oka­za­li się po­moc­ni i nader prze­ni­kli­wi. Sami zro­zu­mie­li, że jej po­wo­ła­niem było złą­czyć się z wodą, choć Dako mó­wi­ła im tylko tyle, ile mu­sie­li wie­dzieć. Kiedy wy­ja­wi­ła praw­dę, nie uda­wa­li za­sko­czo­nych.

Za­bra­li ją w po­dróż przez morze pust­ki, w któ­rym, jak opo­wia­da­ła babka, gwiaz­dy świe­ci­ły ni­czym pąkle – choć to nie była praw­da, bo gwiaz­dy oka­za­ły się znacz­nie pięk­niej­sze. Pięk­niej­sze od wszyst­kie­go, co Dako wi­dzia­ła do­tych­czas we wła­snym jak i w obcym świe­cie.

Gdy do­tar­ła na Zie­mię, le­d­wie uda­wa­ło jej się od­dy­chać. Po­wie­trze wy­peł­niał dym, który wgry­zał się w jej młode, do­pie­ro co ufor­mo­wa­ne płuca. Za­bra­li ją nad ocean – tak jak chcia­ła – ale woda miała tu nie­zdro­wy kolor i była pełna brudu, cho­ciaż pró­bo­wa­li się go po­zbyć przy­naj­mniej w tym miej­scu. Mó­wi­li, uśmie­cha­jąc się, że tutaj nie ma ska­że­nia. Dla nich ozna­cza­ło to chyba, że jest wy­star­cza­ją­co do­brze.

Co oni zro­bi­li z tym świa­tem?

Po raz pierw­szy odkąd zo­sta­ła roz­dzie­lo­na z wszech­oce­anem per­spek­ty­wa za­nu­rze­nia w wo­dzie wzbu­dza­ła w Dako obrzy­dze­nie – taka była jed­nak wola wody a ona do­tar­ła aż tutaj, by ją wy­peł­nić.

We­szła więc po­wo­li w zimną, fa­lu­ją­cą toń i zmie­rza­ła dalej, kiedy ocean przy­krył jej uda, pier­si, twarz… Za­czę­ła pły­nąć. Jak naj­szyb­ciej i jak naj­głę­biej, gdzie, miała na­dzie­ję, tu­tej­sza woda prze­mó­wi do niej.

Ta jed­nak mil­cza­ła. Była mar­twa.

Dako czuła, jak ota­cza ją odór śmier­ci. Gniew wez­brał w niej ni­czym wzno­szą­cy się z głębi słup go­rą­cej wody. Wy­peł­nił ją, zalał roz­go­rącz­ko­wa­ne zmy­sły, wsiąk­nął w każdą ko­mór­kę ciała.

A potem za­bra­kło jej po­wie­trza.

Koniec

Komentarze

Okej, czas na małe podsumowanie.

Zawsze staram się patrzeć na opowiadanie jako całość, raczej wolę szerszą perspektywę niż detal. Jako taki, tekst jawi mi się wręcz lepszym niż poprzednia część. Nie skupiłeś się aż tak bardzo na technicznych detalach, mamy więcej fabuły opisującej zdarzenia społeczne, więcej interakcji między bohaterami, aż dwa główne konflikty (Mokrzy ludzie / Syreny + Mokrzy Ludzie / Susi Ludzie – i nie chodzi o azjatyckie danie…). Uważam, że głównie dlatego czytamy rozmaite historie, więc w tym wypadku musiało pójść na plus i poszło.

Końcowy twist z gatunku tych zabijających ;) Człowiek się kompletnie nie spodziewa, a potem dostaje klasycznego plaskacza w twarz. Pozostaje siedzieć i zastanawiać się, patrząc w ekran jak, nie przymierzając, ogłuszony szpak. Dobre to było, co tu dużo gadać. Nawet gdyby opowiadanie nie zrobiło roboty (chociaż tak nie było), to ten twist by ją zrobił. Zupełnie się nie spodziewałem takiego zakończenia.

 Ale żeby aż tak nie słodzić:

Jest dużo tego dobrego. Bardzo dużo. Jak pisałem w becie – zastanawiam się, czy wręcz nie za dużo. Postaci jest sporo, brakowało mi trochę narracji z jednego punktu, ewentualnie w parach – Dako + któryś z suchych ludzi, ale widać chęć utrzymania konwencji pierwszej części – i w pełni to rozumiem. To jednak kontynuacja, wędrówka na azymut, wiele spraw zostało ustalonych w pierwszej “wodzie” i byłoby dziwnym, gdybyś z nich zrezygnował i zszedł fabularnie na inne tory.

Podsumowując:

Matko Boska, 80k znaków! Nie sposób o tym nie wspomnieć. Masa pracy włożona, widać efekty, historia jest, twist jest, wyrazista bohaterka w postaci Dako – jest. Nie ma co się czepiać.

Czyta się szybko i bardzo dobrze, podobnie jak w przypadku pierwszej części nie potrzebowałem przerw na herbatkę. 

 

Ludzie, jak ludzie – znajdą na pewno jakieś sprawy, które im przeszkadzają. Dla mnie wiele tego nie było, dlatego nominacja i tu i tam. 

 

Wincej takich, Panie! ;D

 

Czołem silverze! 

Dzięki za pierwszy publiczny komentarz i nie mogę powiedzieć, że twoja opinia mnie zaskoczyła, bo znałem ją już wcześniej, ale jeszcze raz chciałbym podziękować przede wszystkim za przeczytanie takiej kobyly i uwagi co do rozbicia pewnych treści, które zaowocowały sceną spinającą całe opowiadanie. :) 

Jako taki, tekst jawi mi się wręcz lepszym niż poprzednia część.

Cel był taki, by było nie gorsze. :) 

Nie skupiłeś się aż tak bardzo na technicznych detalach

One są, tylko jest ich trochę mniej, zważywszy na to, że pół tekstu napisane jest z perspektywy Dako. No i znaczna część skupia się wokół wymyślonej na potrzeby opowiadania dziedziny nauki, która jest raczej mniej ścisła a bardziej społeczna, tylko dotyczy kontaktów z kosmitami. 

Końcowy twist z gatunku tych zabijających ;) Człowiek się kompletnie nie spodziewa, a potem dostaje klasycznego plaskacza w twarz. Pozostaje siedzieć i zastanawiać się, patrząc w ekran jak, nie przymierzając, ogłuszony szpak. Dobre to było, co tu dużo gadać

No i co ja mam tu odpowiedzieć? Dziękować mogę. :) 

Końcowa scena w zamierzeniu miała spiąć obydwa wątki (Dako i Ziemian), a że to spięcie skończyło się tak a nie inaczej… 

Jest dużo tego dobrego. Bardzo dużo. Jak pisałem w becie – zastanawiam się, czy wręcz nie za dużo. Postaci jest sporo, brakowało mi trochę narracji z jednego punktu, ewentualnie w parach – Dako + któryś z suchych ludzi, ale widać chęć utrzymania konwencji pierwszej części – i w pełni to rozumiem. To jednak kontynuacja, wędrówka na azymut, wiele spraw zostało ustalonych w pierwszej “wodzie” i byłoby dziwnym, gdybyś z nich zrezygnował i zszedł fabularnie na inne tory

Tak, w rzeczy samej, to jest powodem, ale też używając różnych głosów można więcej opowiedzieć o świecie lub właśnie o innych szczegółach niby-naukowych. 

Matko Boska, 80k znaków! Nie sposób o tym nie wspomnieć. Masa pracy włożona, widać efekty, historia jest, twist jest, wyrazista bohaterka w postaci Dako – jest. Nie ma co się czepiać.

Jeśli porównać do powieści, to te 80tys. znaków to takie nic. :P

Ludzie, jak ludzie – znajdą na pewno jakieś sprawy, które im przeszkadzają. Dla mnie wiele tego nie było, dlatego nominacja i tu i tam. 

Bez wątpienia tak będzie, choć do wielu uwag się ustosunkowałem, do kilku nawet nawiązałem otwarcie w tekście. Konstrukcyjnie opowiadania są podobne i jeśli przy poprzednim coś się nie spodobało w tym względzie, tak samo będzie i teraz. 

Za nominację dziękuję… znów. :) 

Wincej takich, Panie! ;D

Jeśli odbiór będzie podobny co poprzedniego tekstu, to niczego nie mogę wykluczyć. ;) 

 

Jeszcze raz dzięki za poświęcony czas, bo opowiadania na 80tys. znaków zdarzają się rzadko, a jeszcze rzadziej ktoś je czyta. :P

 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Miś czytał tekst Planeta Woda w czerwcu. Skomentował go wtedy jednym zdaniem, bo go zatkało z wrażenia. Z tym większym zaciekawieniem przeczytał to opowiadanie. Nie zawiódł się. To jest lepsze od poprzedniego. Problemy obu światów, wodnego i suchego. Zakończenie zaskakujące prawdopodobieństwem realizacji. Tekst zasługuje na bibliotekę i na pewno na piórko. Może ten komentarz dostanie moc sprawczą. Klik!

 

Mała łapanka:

czuła za strach jak i spokój – niepotrzebne za

Pamiętasz, jak opowiadałem ci historie, kiedy byłaś mała? – literówka a

– Babcia, a w zasadzie prababka, którą Dako tak nazywała, była okropnie stara. – może: Prababka, którą Dako nazywała babcią, była okropnie stara.

Spacecraft – jest ok, zabawny pomysł na nazwisko

Spakował się więc dwie niewielkie walizki – bez się i w będzie lepiej

jakkolwiek niedorzecznie nie brzmiało życie ludzi pod wodą. – bez nie

 

 

 

Misiu Koalo, przede wszystkim muszę pogratulować spostrzegawczości. :)

Poza tym, twoja opinia jest dla mnie budująca, ponieważ jako trzecia na cztery (jak dotąd) osoby, uważasz to opowiadanie za lepsze od poprzedniego. To cieszy, ponieważ po raz pierwszy napisałem kontynuacje jakiegokolwiek tekstu i właśnie tylko dlatego ja pisałem, bo czułem, że pomysł jest dobry.

Co do zasług i mocy sprawczej – każdy komentarz ma taką moc o ile zostanie poparty wypowiedzią w przeznaczonym do tego wątku.

Dzięki jeszcze raz za opinię i przeczytanie tych 80tys znaków!

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Pozwolę sobie wrzucić fragment z bety:

Nie, tu nie chodzi o wrażenie przyspieszania akcji, ta szła moim zdaniem ok. Raczej jest tak, że czytam, czytam i nagle “O, to już koniec?”. Fakt, że może trochę mało się dzieje i stąd trochę ten efekt może się brać… Moim zdaniem to byłby materiał na powieść :P

Co poza tym… Twist na pewno fajny, pomysłowy i w zasadzie to nieźle osadzony w tekście. Technicznie nie mam uwag. Ktoś może przyczepić się do fabuły, że znowu mało się dzieje, zajmujące dużo miejsca fragmenty Dako dałoby się częściowo przyciąć… Mi się to bardzo fajnie czyta, ale czuję, że nie wszystko jest niezbędne. Pod tym względem Planeta Woda była o tyle lepsza, że opowiadałeś jedną historię i wszystko było spójne i “potrzebne”. Przez to zresztą (chyba) trochę słabiej wczułem się w bohaterów niż tam.

Czyli podsumowując i wracając do początku – trochę niedosyt jest na końcu. Ale to co jest, jest super :D

No i druga kwestia to początek, z trzema pod rząd różnymi bohaterami i względnie niepowiązanymi historiami – ale to lepiej ocenią i ewentualnie wytkną Ci już regularnie czytający :P

 

A może brakuje mi tu tego elementu zagadki i tajemnicy z Planety Wody? Sam nie wiem.

 

Teraz zaś czas na tą część komentarza, której jeszcze nie widziałeś, czyli komentarz nominacyjno-nienominacyjny.

Bo widzisz, to już czwarty raz w ostatnim czasie, gdy staję przed jednakowym problemem: betuję Twój tekst, podoba mi się i myślę – o, może to jest materiał na nominację. Potem zaczynam się zastanawiać, szukam wad, zalet etc. I problem jest taki, że o ile przy innych tekstach często łatwo mi decydować czy iść do Wątku czy nie, tak u Ciebie zawsze staję w rozkroku. Bo gdybyś był autorem nieznanym i wrzucił taki tekst, to pewnie szybko bym popędził. Bo, zresztą, czasem te teksty uważam za lepsze niż niektóre nominowane (niekoniecznie przeze mnie). Ponieważ jednak trochę głupio mi nominować każdy Twój tekst, to wstrzymuję się i wstrzymuję…

I widzisz, dla mnie Dzieci Wody są gorsze od Planety Wody. Z względów wymienionych wyżej, a także dlatego, że nie tworzysz tu nowego świata, a korzystasz w pewnej sporej mierze z pracy sprzed paru miesięcy (rzecz jasna dodajesz tu trochę nowej treści, ale jest jej relatywnie mniej). Bo ogólnie – mam wrażenie, że ostatnio ten poziom pisania ustabilizowałeś na niezłym poziomie i teraz czekam na coś, co wyskoczy jeszcze ponad ten poziom i mnie zwali z nóg; a na razie Dzieci Wody tym czymś nie są. I dlatego, o ile mi się to nie odmieni, do Nominowalni nie pójdę (ale ważniejszym przekazem z tego komentarza chciałbym, żeby było wyznanie moich problemów z nominacjami, niż sam fakt nie-nominowania :P).

Слава Україні!

No i druga kwestia to początek, z trzema pod rząd różnymi bohaterami i względnie niepowiązanymi historiami – ale to lepiej ocenią i ewentualnie wytkną Ci już regularnie czytający :P

Wszystkie historie w końcu się wiążą, a między zakończeniem pierwszej i osobą w trzeciej jest powiązanie. ;) 

 

A może brakuje mi tu tego elementu zagadki i tajemnicy z Planety Wody? Sam nie wiem.

Tak, fabularnie to całkiem inne opowiadanie pod tym względem. Już nie ma tego wyjścia naprzeciw nieznanego a przynajmniej nie tak, jak w części pierwszej – tutaj nieznane powoli staje się znane. 

 

że znowu mało się dzieje, zajmujące dużo miejsca fragmenty Dako dałoby się częściowo przyciąć 

O widzisz, a ja miałem wątpliwości ale związane z innymi fragmentami. Te, w których poznajemy Dako, wydają mi się zawierać jak najmniej dodatkowych informacji, za to zmierzają w określonym kierunku. 

 

Bo widzisz, to już czwarty raz w ostatnim czasie, gdy staję przed jednakowym problemem: betuję Twój tekst, podoba mi się i myślę – o, może to jest materiał na nominację. Potem zaczynam się zastanawiać, szukam wad, zalet etc. I problem jest taki, że o ile przy innych tekstach często łatwo mi decydować czy iść do Wątku czy nie, tak u Ciebie zawsze staję w rozkroku. Bo gdybyś był autorem nieznanym i wrzucił taki tekst, to pewnie szybko bym popędził

Muszę zmienić betującą ekipę. :P

Fakt faktem, że dogodzić każdemu nie sposób, a żeby być w pisaniu autentycznym, ciężko byłoby mi pisać pod gust czyjś inny, niż mój, więc i do bet często wybieram osoby, które mają zbliżony pogląd na to, czego z lekturze szukają. 

 

I widzisz, dla mnie Dzieci Wody są gorsze od Planety Wody. Z względów wymienionych wyżej, a także dlatego, że nie tworzysz tu nowego świata, a korzystasz w pewnej sporej mierze z pracy sprzed paru miesięcy (rzecz jasna dodajesz tu trochę nowej treści, ale jest jej relatywnie mniej). 

To jest chyba ta owiana złą sławą zmora kontynuacji, że zawsze są tymi drugimi. Oczywiście, że nie tworzę nowego świata i może w pewnym wypadku – a tak rozumiem to co napisałeś – zostać wytracony przez to element poczucia "czegoś nowego" u odbiorcy. Świat raczej rozbudowuję niż odbudowuje lub burzę i stawiam na nowo, bo tak właśnie wyobrażam sobie kontynuację. Można to też odebrać tak, jak napisałeś. 

Bo ogólnie – mam wrażenie, że ostatnio ten poziom pisania ustabilizowałeś na niezłym poziomie i teraz czekam na coś, co wyskoczy jeszcze ponad ten poziom i mnie zwali z nóg;

To nie wiem, czy się doczekasz. Każdy ma jakieś granice. :) 

Ogólnie to rozumiem, bo wchodzi tutaj w grę efekt oczekiwań i uczucia "tego się spodziewałem", a z drugiej nie do końca, bo sam napisałeś, że gdyby to opowiadanie było kogoś innego, to byś pewne działania podjął bez wahania i odczytuję to tak, że poziom opowiadania to jedno w twojej ocenie, a drugie to poziom oczekiwań względem autora, który na tę ocenę rzutuje, a w takim razie pojawiają się tutaj jakieś podwójne standardy. :P

 

Dzięki Golodhu za opinię, tą i poprzednie, no i za przeczytanie tak długiego tekstu! 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

No, kontynuacja solidna pod wieloma względami. Przede wszystkim długości, ale również rozwinięcia starych wątków. Nowe też wprowadzasz. Sporo czasu minęło, więc pierwotni bohaterowie prawie nie żyją, ale ich potomkowie ciągną wózek dalej. I jeszcze forma ze zmiennym POV nawiązuje do pierwszej części.

Zostawiasz też sporo otwartych furtek dla następnej. Czytało się przyjemnie, więc chętnie dowiem się, jak to woda na Ziemi podporządkowała sobie Octopusa (w sumie, same nazwy wskazują, że nie mogło być inaczej). Z rozwinięciem wątku syren też się chętnie zapoznam.

Niezłe opisy, budujesz bajkowy świat na Europie. Acz zastanawia mnie, dlaczego wycięty kawałek lodu (podczas kopulacji tych płaskich i elektrycznych) opada w głębię.

Emocje były – wkurza mnie wojskowy stosunek do świata. No, aż się nóż w kieszenie otwiera.

Bohaterowie w porządku. Czemu właściwie kapitan tak się zmienia? A może to tylko odbiór Teresy.

przemówiła do syreniego niemowlęcia, a te, choć nie potrafiło mówić,

Te niemowlęta, to niemowlę.

Dako czuła głód i rządzę krwi tej istoty.

Ojjj, paskudny ortograf. Wstydź się.

Babska logika rządzi!

No, kontynuacja solidna pod wieloma względami. Przede wszystkim długości, ale również rozwinięcia starych wątków. Nowe też wprowadzasz. Sporo czasu minęło, więc pierwotni bohaterowie prawie nie żyją, ale ich potomkowie ciągną wózek dalej

W sumie jest jedną postać, która wystąpiła w pierwszej części.na imię głównej bohaterki też nawiązuje do jej odległej krewnej z tamtego opowiadania. :) 

 

jeszcze forma ze zmiennym POV nawiązuje do pierwszej części.

Właśnie temu miało to służyć i fajnie, że zauważyłaś. 

 

Zostawiasz też sporo otwartych furtek dla następnej. Czytało się przyjemnie, więc chętnie dowiem się, jak to woda na Ziemi podporządkowała sobie Octopusa (w sumie, same nazwy wskazują, że nie mogło być inaczej). Z rozwinięciem wątku syren też się chętnie zapoznam

 

Jestem zwolennikiem reguły trójek, więc pewnie kiedyś trzecia część powstanie, o ile ta zaskarbi sobie zainteresowanych czytelników. Wiem już nawet o czym będzie. ;) 

 

Niezłe opisy, budujesz bajkowy świat na Europie. Acz zastanawia mnie, dlaczego wycięty kawałek lodu (podczas kopulacji tych płaskich i elektrycznych) opada w głębię

Przede wszystkimi dlatego, że się na nim kładą. :P

No i to nie sam lód. Jest tam mnóstwo jednokomórkowcow, które też swoje ważą. 

 

Emocje były – wkurza mnie wojskowy stosunek do świata. No, aż się nóż w kieszenie otwiera

Dla mnie to nawet nie wojskowy, tylko ludzki, niestety. 

 

Czemu właściwie kapitan tak się zmienia? A może to tylko odbiór Teresy.

Teresa to strasznie podejrzliwa kobieta, to fakt, ale kapitan też musi ukrywać informacje, które posiada. Widać trochę go to męczy, bo na koniec wtajemnicza panią profesor. 

 

Ojjj, paskudny ortograf. Wstydź się.

Nie ma go. To prowokacja! 

(już poprawiłem, dzięki ;)) 

 

I tradycyjnie dziękuję za przeczytanie opowiadania o tak skandalicznej długości. 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Przede wszystkimi dlatego, że się na nim kładą. :P

Nie, to nic nie wyjaśnia. Czy ludzie opalający się na pokładzie jachtu go zatopią? Nawet gdyby zaczęli intensywnie gzić się w kabinie, wyporność się zbytnio nie zmieni. Żyjątka mieszkające w wodzie powinny mieć gęstość zbliżoną do otoczenia, bo inaczej zużywają w cholerę energii, żeby się utrzymać na upatrzonym poziomie. Zakładam więc, że i te płaskie nie są (znacząco) cięższe od wody. No to co zatapia lód?

Babska logika rządzi!

Tafla lodu też ma swoją ograniczoną wyporność, podobnie jak statek, który dałaś za przykład – choć może lepszym przykładem byłaby łódka, bo łatwiej sobie wyobrazić, że po umieszczeniu w niej określonego ciężaru – w końcu dojdzie do granicy swoich możliwość wyporu i zacznie schodzić na dno. 

Co do żaglopłetwców, sytuacja ma się podobnie, a tu też można porównać je do płaszczek albo nawet do ptaków (o tym zaraz). Ptaki cięższe są od gazu, który zajmuje podobną co one powierzchnię – ale utrzymują się w powietrzu, ze względu na siłę nośna będącą wynikiem różnicy ciśnienia powietrza nad i pod skrzydłem. I tutaj przychodzi nam jeszcze inna zmienna, a mianowicie – lód na Europie może przyjmować inną konsystencję niż ten ziemski (półpłynny lód), oraz, że ciśnienie wody (tak zakładam) z powodu mniejszej grawitacji może być niższe pod lodową skorupą niż te na Ziemi przy powierzchni wody, co też powoduje, że wygląda ono inaczej niż na Ziemi (stąd informacja o tym, że syreny nie pływają przy powierzchni lodu oraz kłopoty sondy w części pierwszej; dlatego też żaglopłetwce wyglądają tak a nie inaczej). 

Co do mikroorganizmów, wyobrażam to sobie podobnie tj utrzymują się w lodzie ale do momentu, kiedy ich ilość nie przekracza granicznej wartości – potem opadają/odrywają się.

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Czy aby nie zapominasz, że ciało zanurzone w cieczy traci na wadze tyle, ile waży wyparta przez nie ciecz? Jeśli żaglopłetwce mają gęstość taką samą jak woda, to nie ma znaczenia, ile ich wlezie na kawał lodu.

Spróbujmy tak: wyobraź sobie wagę na dnie akwarium/stawu/morza. Przypłynęła do niej ośmiorniczka i ogląda. Czy waga coś pokaże? Nie. A jeśli ośmiorniczka dotknie wagi jedną macką? Gdybyś Ty stanął na lądowej wadze na jednej nodze, to pokaże cały Twój ciężar, ale co zrobi z macką ośmiorniczki? Ano pokaże siłę dotknięcia. Jeśli ośmiorniczka tylko muśnie wagę, to prawie nic się nie zmieni, jeśli walnie macką z całej siły, to pewnie waga pokaże więcej niż pokazałaby na lądzie, gdyby położyć na niej ośmiorniczkę. A jeśli ośmiorniczka “położy się” na wodnej wadze? Nadal nic nie wiemy o jej ciężarze, tylko o sile dotknięcia. Jeśli ośmiorniczka owinie się dookoła wagi i przyciśnie ją do łona, to waga pokaże mnóstwo (nawet gdyby w trakcie tej zabawy waga znalazła się na górze), a jeśli ośmiorniczka będzie sobie spokojnie tkwić – niewiele.

Konsystencja lodu na Europie. To też nie ma wielkiego znaczenia – jeśli jest na powierzchni oceanu, a nie na dnie, to znaczy, że ma mniejszą gęstość od wody i nie utopisz go bez obciążenia.

Babska logika rządzi!

Finklo, a skąd założenie, że żaglopłetwce mają gęstość równą wodzie? Ryby manipulują tym przy użyciu pęcherza pławnego a i to nie wszystkie (np. rekiny go nie posiadają i muszą pływać, by nie zatonąć). 

Nie jestem fizykiem – ubolewam – więc nie przedstawię ci wyliczeń i szczegółowych założeń uzasadniających takie a nie inne zachowanie danego ciała w wodzie… przeprowadziłem jednak w warunkach domowych pewien eksperyment. Wziąłem dwa spodki, które się unoszą na wodzie oddzielnie, a potem włożyłem jeden w drugi – zatonęły od razu. Przykro mi, na lepsze wyjaśnienie mnie nie stać i pewnie przydałby się jakiś ekspert od tego tematu z uwzględnieniem możliwych różnic wynikających z innych warunków na Ziemi a innych na Europie. :) 

 

…a z tym lodem sprawa też nie jest taka oczywista, bo lód VI tonie w wodzie. I od razu mówię, że nie twierdzę, że takie warunki panują w opisanym w opowiadaniu obszarze, tylko, że różne czynniki mogą wpływać na właściwości fizyczne i – kto wie (może przyda się zrobić w kontynuacji wyjaśnienie?) – jakie zmienne poza żaglopłetwcami i mikroorganizmami (które też mogą wywoływać jakieś reakcje) wpływają na to zjawisko. 

 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Bardzo smutna historia.

Każda opcja jest kiepska i dość szybko uświadomiłam sobie, że nie będzie happyendu.

Ani troszeczkę;(

Pięknie napisana opowieść, zwłaszcza część podwodna wciąga, jak… woda;)

Lożanka bezprenumeratowa

Bardzo smutna historia.

Każda opcja jest kiepska i dość szybko uświadomiłam sobie, że nie będzie happyendu

Już wyczerpałem zapas happy endów na ten rok. :P

Mam nadzieję jednak, że zakończenie przewidywalne nie było. 

 

Pięknie napisana opowieść, zwłaszcza część podwodna wciąga, jak… woda;)

Bardzo mnie to cieszy, bo utrzymanie zainteresowania jest dość ważne przy takiej długości tekstu. Tym niemniej dzięki za przeczytanie i komentarz! 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

No i kawał dobrego opowiadania. Obawiałem się, czy nie będzie powiązane zbyt mocno z częścią pierwszą, ale nie – można czytać i razem i oddzielnie i choćby i w odwrotnej kolejności. Niby jest parę rzeczy, których gdyby ktoś nie czytał pierwszej części, musiałby się domyślać, ale nie w sposób kolidujący z lekturą (choć np. “Raport Isajeva” wjeżdża w pewnym momencie w sposób, który można było z trzema-czterema słowami uzupełnić). To dobrze, bo nie zawsze jest to łatwe do zrealizowania.

Fajne są też różne smaczki, typu potrzeba korekt przy stacji krążącej wokół Jowisza (sama mnogość księżyców zapewne robi tam swoje).

Z drugiej strony są i elementy, które zastanawiają. Dlaczego na przykład ludzkość planuje wycisnąć Ziemię do końca i ją opuścić, a nie pozostawić tam jakąś infrastrukturę i fabryki ze stacjami wojskowymi pilnującymi dobytku? Oprócz megakomputera, o czym jest na końcu, ale o tym ludzkość jako ogół nie wie i nadal może się to nie udać w momencie, gdy dzieje się akcja. A przecież nadal jest to ogromny areał do wykorzystania na wiele sposobów, gdy w miejscach kolonii dla odmiany może być problem z przestrzenią

Nie pamiętam czy z Tobą, czy z Outta rozmawiałem ostatnio na KrzykPudle o Rootsystem RPG, ale fajnie widać, jak podobny mechanizm do tam opisanego (forma życia o szybkiej adaptacji i możliwości infekowania oraz komunikacji) może prowadzić do zupełnie innych konsekwencji, z innymi wydarzeniami w tle.

Jeszcze wracając do “kontynuacji niezależnej” – ten tekst w sumie jest nawet lepszy od pierwszej części, choć pewnie najlepiej by się czytało ciągiem, jako książkę złożoną z dwóch części. Albo dwie broszury, w formatach takich, jak kiedyś były wydawane.

Co jednak na minus… Bo tak, jest minus. Duży. Nadal pozostawiający lekturę bardzo dobrą, ale ucinającą jej potencjał. Mam bardzo poważne wrażenie, ze pod koniec ucięto jedną scenę lub jej połowę. Chodzi mi o moment rozmowy badaczki z kapitanem. Czy bardzo się mylę, widząc, ze tam w zamyśle mogło coś krążyć (być może już z gotowymi rozwiązaniami, a być może z chęcią ich wprowadzenia) jako ciąg dalszy rozmowy lub scena tuż po niej?

Bo tam aż się prosi o rozwinięcie, skalowanie, coś nagłego lub wyciszającego, ale bardzo wyrazistego. A nie ma, za to jest zejście tuż poniżej limitu dyżurno-piórowego. Z jednej strony daje to więcej czytelników, co jest wartością oczywistą. Z drugiej – jeśli (podkreslmy: jeśli) faktycznie coś tam ścięło, co być może mogło dodać pod koniec pazura, czy czasem nie warto pójść w drugą stronę? Markę masz wyrobioną, czytelników i tak byś przyciągnął.

Było tu jakiś czas temu na portalu opowiadanie Varga, Sen gąsienicy. 90K długości, co w oczywisty sposób ograniczyło liczbę czytelników. A jednak tekst bardzo dobry, bardzo wart polecenia, z długością w pełni uzasadnialną. Ja, wielki maruda, że większość teksów można ciąć, wskazuję Sen gąsienicy jako tekst, który polecam. I cieszę się bardzo, że autor nie przyciął tego pod dyżurnych i nominacje, bo… w tamtym przypadku tekst by na tym stracił. Ot, są rzeczy ważniejsze niż pióro i tłumy. Tylko właśnie – czy faktycznie “coś tam majaczyło” w tej części tekstu, czy tylko mnie tu intuicja zwodzi ;-)

Co jeszcze? Ano zastanawiam się nad końcowym zamysłem. Pasuje do konwencji, dobrze się czyta w takim rozwiązaniu, więc to, co napiszę, nie jest zarzutem, raczej rozdzieleniem “SF rozrywkowego” od pewnego realizmu (który nie jest bezwzględnie wymagany). Otóż zastanawiające jest, jak łatwo zaakceptowano wrzucenie obcej formy “na żywioł”, w warunkach niekontrolowanych. Po prostu założono synchronizację z Ostopusem i możliwość wyciągania korzyści. Szanse skuteczności? A jakie mogą być szanse na na przykład to, że dojdzie do przekierowania interesów maszyny w innym kierunku? Albo przejęcia Octopusa i używania go w innym celu? Albo wymknięcia się wszystkiego spod kontroli i przekształcenia ludzi? Sterowania nimi – co powinno być hipotezą już na podstawie raportu drugiej misji. To jest zresztą pole do wykorzystania w owej domniemanej brakującej (pół)scenie.

I skoro o tym mowa – ryzyko ewentualnej infekcji powinno być przez kapitana rozpatrywane już na etapie wpuszczenia Dako na cały statek, poza izolatkę. W końcu miał informacje, których reszta załogi nie miała. Później zresztą też obserwowano zmiany biologiczne w tempie takim, że pierwszą hipotezą powinny być mechanizmy podobne do pracy nanobotów, a to też powinno naukowców od razu uczulić na kwestie bezpieczeństwa.

Choć jak mówię – konwencja swoje prawa ma, to nie są rzeczy, które “kłują w oczy”, pasuje do opowiadania, nie przeszkadza w odbiorze, jako SF rozrywkowe bardzo dobre. Acz moje obiekcje zdają się mieć potwierdzenie i w tym, ze nikt nie zainteresował się tym, jak się rozwijają ludzie zmienieni przez lokalny byt. Za to syreny zdają się widzieć, ze coś tam się dzieje (i być na swój sposób mniej kontrolowane, więc i pewnie mniej potrzebne w danej chwili dla tego bytu). Więc jeśli jako autor to zauważasz… Czemu pomijasz to w “ludzkiej” części opowieści? Jeśli Octopus jest bez SI – powinien zauważyć ryzyko. Jeśli jest z SI – może mieć swój plan, ale widzieć potencjalne zagrożenie i dla siebie? No.

Ale lektura zacna!

 

"Nie, żeby mu w czymś przeszkadzała"

– zbędny przecinek.

 

"jedna z nie poznawalnych"

– niepoznawalnych.

 

"a na fladze MAK dzieliło ich tylko kilka centymetrów"

– wydaje mi się, że dzieliło je [planety], nawet jeśli w mitologii byłoby ich [bogów]

 

"złożone życie nie bazujące na węglu i wodzie"

– niebazujące

 

"jestem specjalistą od komunikacji międzygatunkowej i międzykulturalnej"

– pierwsza myśl: i jako taki zasłynął z odkrycia życia innego, niż oparte na węglu? Druga: a, chodzi o kultury np. bakterii, a nie o “międzykulturalną”. Tak czy inaczej słowo, nawet jeśli zamysł jest prawidłowy, nieco wybija i wprowadza odrobinę zamieszania, gdy nie ma bezpośredniego naprowadzenia na 

 

"nie było żadnego powodu, dlaczego tutejsze organizmy miałyby wykazywać podobieństwo do jakichkolwiek ziemskich lądowych form życia".

– z "jakąkolwiek” nie przesadzajmy.

 

"pomieszczenia, w którym przetrzymywana była kobieta”

– to sformułowanie jest prawdziwe, ale pytanie czy tak właśnie postrzegały to postacie (w sensie czy widziały ją jako więźnia, czy jako obiekt badań), w szczególności postać z tej części tekstu.

 

" TO.CO.RZADSZE.OD.WODY"

– nadmiarowa spacja przed akapitem.

 

"Nie bez znaczenia był fakt, że stworzyli całkiem nową kategorię Nobla"

– to nie MAK stworzył tę kategorię, więc lepiej by brzmiało "stworzono".

 

"Dobrze szło mu wydawanie poleceń. Chociaż był o prawie dwie dekady młodszy od Teresy, co było różnicą na tyle dużą, by miała go raczej za chłopca a nie mężczyznę, wzbudzał w niej jakiegoś rodzaju służbowy szacunek. Kiwnęła głową na znak, że przyjmuje rozkaz."

– ledwo co była wzmianka, że to aktywistka prospołeczna, a tu obojętnie przyjmuje informację o planowanym zrzucie bomb.

 

Czołem, wilku! 

Dzięki za przeczytanie, bo – mimo twoich sugestii – 80tys to kawał tekstu do przeczytania jak na forumowe standardy. 

No i kawał dobrego opowiadania

Bardzo mnie to cieszy! 

Obawiałem się, czy nie będzie powiązane zbyt mocno z częścią pierwszą, ale nie – można czytać i razem i oddzielnie i choćby i w odwrotnej kolejności

To było moim zamiarem. 

Z drugiej strony są i elementy, które zastanawiają

I dobrze, powinny zastanawiać! To jest opowiadanie, to ma opowiedzieć pewną historię (najlepiej, jakby niosła też jakiś sens) a nie opisać w szczegółach plan hipotetycznej kolonizacji Układu Słonecznego. I do tego zaraz wrócę. 

Dlaczego na przykład ludzkość planuje wycisnąć Ziemię do końca i ją opuścić, a nie pozostawić tam jakąś infrastrukturę i fabryki ze stacjami wojskowymi pilnującymi dobytku?

Ludzkość przenosi się z Ziemi (ale nie jest powiedziane, że całkowicie – napewno część musi zostać choćbyś do konserwacji superkomputerów), przy okazji na potrzeby kolonii Ziemia jest opróżniana z zasobów i docelowo ludzkość nie będzie na niej mieszkać – ale to jest proces długotrwały i na pewno nie zakończy się szybko, póki Ziemia będzie miała coś do zaoferowania.

Nie pamiętam czy z Tobą, czy z Outta

To z Outta. :) 

Jeszcze wracając do “kontynuacji niezależnej” – ten tekst w sumie jest nawet lepszy od pierwszej części, choć pewnie najlepiej by się czytało ciągiem, jako książkę złożoną z dwóch części. Albo dwie broszury, w formatach takich, jak kiedyś były wydawane

Fajnie by było, gdyby ktoś przeczytał razem jedno i drugie i zdał relacje. :) 

 

Bo tam aż się prosi o rozwinięcie, skalowanie, coś nagłego lub wyciszającego, ale bardzo wyrazistego. A nie ma, za to jest zejście tuż poniżej limitu dyżurno-piórowego. Z jednej strony daje to więcej czytelników, co jest wartością oczywistą. Z drugiej – jeśli (podkreslmy: jeśli) faktycznie coś tam ścięło, co być może mogło dodać pod koniec pazura, czy czasem nie warto pójść w drugą stronę? Markę masz wyrobioną, czytelników i tak byś przyciągnął.

To opowiadanie mógłbym śmiało ciągnąć jeszcze przez 20-30 tysięcy znaków, wtedy wszelkie informacje mogłyby zostać podane… ale szczerze nie jestem pewien, czy to by było lepiej i czy to jest rzeczywiście minus, co zaraz postaram się uzasadnić. 

Początek tego uzasadnienia dałem już wyżej, a teraz odniosę się pośrednio do twoich pytań.

Opowiadanie ma przedstawić historię i pewne zamknięcie ich wątków – i są tu dwie szkoły. Jedna, by opisać każdy najmniejszy detal, druga, by zostawić pewną otwartość. Zauważam w wieku komentarzach i rozmowach pod opowiadaniami na forum nacisk, by wyjaśnić każdy najmniejszy element świata – dobrze, jeśli jest to podszyte ciekawością czytelnika i po prostu jego pragnieniem, by o świecie dowiedzieć się więcej, kiedy wiemy o nim naprawdę mało; gorzej, jeśli skupia się na wyszukiwaniu wszelkich potencjalnych luk w konstrukcji opowiadania. Dlaczego gorzej? Bo od pewnego poziomu to już nie motywuje światotwórczo, tylko ogranicza. Powoduje, że zaczynamy asekurować się w swojej kreacji, albo wtrącać do niej obszerne fragmenty, które nie służą niczemu, tylko rozwianiu potencjalnych wątpliwości a w zasadzie nawet nie temu, tylko pozbawieniu przyszłych komentatorów tak zwanych haków. 

A przecież nie o to powinno chodzić! Świat opisywany powinien być wiarygodny w przyjętych ramach, a niedopowiedzenia nie oznaczają braków. I tak właśnie zdecydowałem się, tak jak wiele razy, nie tłumaczyć wszystkiego poza tym, co wynika z fabuły i co w danym momencie mogłoby być tłumaczone. 

I oczywiście, twoje pytania to znaki zapytania, na które bezpośrednio odpowiedź nie pada w tekście, jednakże wiemy, że: przez prawie sto lat superkomputery przygotowywały plany działania. Powstało ich ponad sto w co najmniej dwóch wersjach. To dotyczy wszelkich aspektów misji i można założyć, że superkomouter przygotowany jest do jej realizacji na poziomie przez człowieka niepojmowalnym. 

Do tego ciągle zbiera dane, jeszcze między przedostania i ostatnią sceną ma miejsce kilkumiesięczna podróż kosmiczna (którą zamierzalem opisac, ale teraz uważam, że zaszkodziłbym temu uderzeniu jakie ma zakończenie, na które uwagę zwróciło część czytelników). I ostatnią scenę celowo widzimy z perspektywy Dako – ona nie wie wszystkiego, co wiedzą ludzie. Oni ja prowadzą nad ocean, są dla niej bardzo pomocni… i niewątpliwie mają plan. 

Nie wiemy tak naprawdę, jak też cała przygoda się kończy – Dako umiera. Ale czy i tak nie miała umrzeć? Sugerują to i syreny i profesor Stankovitz. 

Za to Eisenberg, co też jest napomknięte w tekście, najpierw sprawdza, czy Dako nie zaraża. I taką podejmuje decyzje. Czy przy konsultacji z OCTOPUSem? Nie wiemy, ale końcowe sceny sugerują, że podczas kluczowych decyzji on i ANDY zwykli się z nim kontaktować 

ledwo co była wzmianka, że to aktywistka prospołeczna, a tu obojętnie przyjmuje informację o planowanym zrzucie bomb.

A co ma jedno do drugiego? Bomby to sposób na zniszczenie części lodowej skorupy, na tyle grubej, by nic się nie stało organizmom z Europy, które zresztą żywią się promieniowaniem. ;) 

 

Dzięki jeszcze raz za przeczytanie! 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Cześć!

 

Przeczytałem i mam nieco mieszane uczucia. Z jednej strony pękałem z ciekawości co tam wymyśliłeś i ta ciekawość została zaspokojona, z drugiej zaś, jak dojechałem do fragmentu o syrenach, to musiałem zrobić przerwę, bo jakoś tak dziwnie się zrobiło, zgubiłem klimat. Dobry pomysł i bardzo dużo ciekawego światotwórstwa, którego jednak do końca nie wykorzystałeś. Pokazałeś wiele detali odnośnie dokonań naukowych bohaterów, ale nie miało to przełożenia na wydarzenia, nie posłużyło do wywnioskowania czegokolwiek. Momentami miałem wrażenie, że są to klocki, z których planujesz skorzystać ale jeszcze nie w tym tekście.

Wykonanie niezłe, choć mam wrażenie, że czytałem już kilka lepiej napisanych tekstów twojego autorstwa. Momentami miałem problem z rozróżnieniem bohaterów, bo poza Dako i Adonisem robili wrażenie mocno podobnych do siebie.

Sama fabuła i klimat opowiadania bardzo mi się spodobały (poza syrenami). Nie wiem, jak odbierają tekst osoby nieznające części pierwszej, ale dla mnie jest to dobre uzupełnienie i ciekawe rozwinięcie (zakończenie), a zarazem ciekawa historia spotkania ludzi z różnych światów. Po kilkudziesięciu latach ziemianie wracają i tym razem wreszcie mają jakiś plan. Każda strona chce coś uzyskać od drugiej, przyjemnie prowadzisz czytelnika przez kolejne aspekty. Jak na tak długi tekst zabrakło mi jednak większej ilości akcji, bo ta występuje w zasadzie głównie w końcówce, reszta to wprowadzenie i rozważania.

Logicznie zgrzytało mi trochę utrzymywanie bohaterów w tej niewiedzy jak najdłużej. Od tej misji – jak rozumiem – sporo zależy (choć nadzieje są raczej nikłe, jak sugeruje początek), a odkrywanie kart w trakcie gry bardzo pasuje do opowiadania a słabo do akcji, która ma się udać. Jak rozumiem, organizatorom zależy na maksymalizacji szans na sukces. Ograniczanie wiedzy uczestników raczej tych szans nie podnosi.

Wielki plus za zakończenie, bo spodziewałem się wybuchu, a poszedłeś w coś zupełnie innego i znacznie ciekawszego. Zaskakujące, mroczne i smutne (i potencjalnie dające ciekawe pole do kontynuacji)

 

Poniżej kilka fragmentów, które jakoś rzuciły mi się w oczy:

Jako że pisałem kontynuację, chciałem, by na poziomie konstrukcji i sposobu narracji oraz budowy historii obydwa teksty były do siebie podobne.

To imho wyszło, konstrukcja tekstu i sposób narracji są podobne, choć nie do końca rozumiem, dlaczego zdecydowałeś się na taką formę w tej historii.

– Na wieki wieków, Amen

Pojechałeś! ;-)

Lód z wolna opadał ku głębi, gdy żaglopłetwce, najedzone i pełne sił, zalegały na jego powierzchni, by odbyć tarło.

Lód cięższy od wody w stanie ciekłym? Możliwe, że któryś z rodzajów lodu ma taka właściwość, ale nigdy o niczym taki nie słyszałem. Sprawdziłeś to gdzieś?

nim ciśnienie uniemożliwi im ucieczkę, spadały w głębię.

oraz

Wysoko, ponad ciemnością, ponad głębią, przy samej powierzchni lodu, gdzie woda była tak rzadka, że pływanie w niej sprawiało trudność

O co chodzi z tym ciśnieniem? Jak ciśnienie ma uniemożliwiać ucieczkę i dlaczego pod lodem woda ma być rzadka? Tam, pod lodem ogólnie jest spore ciśnienie hydrostatyczne (40km lodu nad głową, jak pamiętam, więc przy g = 1.3m/s2 to będzie jakieś 500 ziemskich atmosfer), a że g jest stosunkowo małe, to te zmiany ciśnienia będą niewielkie (kolejna atmosfera co kilkadziesiąt metrów). Ten ocean robi też wrażenie bardzo spokojnego miejsca, w sensie wody, jest taki statyczny. Tymczasem ocean na Europie jest – jak rozumiem – stale gimnastykowany przez potężne siły pływowe – grawitacja Jowisza. Jakoś mi tego zabrakło (albo może zwyczajne nastawiłem się na hard s-f)

Prognozy geologów są jasne, Yellowstone wybuchnie za około ćwierć wieku.

Coś już kiedyś o tym pisałeś. Chyba lubisz tą wizję „apokalypsy”

 

Oraz krótka łapanka:

– Wystarczająco – przerwał mu arcydmirał.

Literówka

Wystarczyło spojrzeć na dziecko i na wyraz jej twarzy.

Z tym powtórzenie to brzmi nieco dziwnie

jeden z najtęższych umysłów w Układzie Słonecznym zawiesił się jak stary ośmiordzeniowy komputer i wymagał restartu.

Chodzi o ośmiordzeniowy procesor jak rozumiem, bo ośmiordzeniowy komputer brzmi nieco dziwnie.

Mawet moje robociki by na to wpadły.

Literówka.

Pod nią, kilka metrów niżej, rozciągała się głębia.

Może: kilka metrów dalej? Bo głębia kilka metrów niżej jest nieco osobliwe.

– Dako jest już naszym problemem – odparł kapitan. – Przyszły nowe wytyczne. → – Dako nie jest już naszym problemem – odparł kapitan. – Przyszły nowe wytyczne.

Tak miało być, jak rozumiem.

Jek postrzeganie świata zbliżone jest do wspólnot plemiennych → Jej postrzeganie świata zbliżone jest do wspólnot plemiennych

Literówka.

 

Tyle póki co. 2P dla Ciebie: Pozdrawiam i Polecam do biblioteki!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Jakkolwiek tez mam różne wątpliwości, to odnośnie tego:

jak dojechałem do fragmentu o syrenach, to musiałem zrobić przerwę, bo jakoś tak dziwnie się zrobiło, zgubiłem klimat

sprawa jest do obronienia. Swego czasu Watts wskazał na to, ze pewne nazwy typu “wampir”, “zombie” itp. mogą nie pasować do klimatu tylko do momentu, do którego się zastanowimy jak takie istoty zostałyby nazwane przez ogół społeczeństwa. A nazwy pewnie by przyszły z pierwszych skojarzeń.

 

Cześć, krarze!

 

Z jednej strony pękałem z ciekawości co tam wymyśliłeś i ta ciekawość została zaspokojona, z drugiej zaś, jak dojechałem do fragmentu o syrenach, to musiałem zrobić przerwę, bo jakoś tak dziwnie się zrobiło, zgubiłem klimat

Ale chodzi o słowo “syreny”? Wilk chyba dobrze to wyjaśnił. Do tego opisuje ich wygląd i wiele z syrenim wspólnego nie ma. Rozumiem jednak, że dobrana terminologia wybiła cię z tekstu.

 

Pokazałeś wiele detali odnośnie dokonań naukowych bohaterów, ale nie miało to przełożenia na wydarzenia, nie posłużyło do wywnioskowania czegokolwiek

Hmm… Wydaje mi się, że w przedostatnim fragmencie profesor Stankovitz właśnie łączy wątki – nawet wymienia elementy, które połączyła w całość. Może te elementy pojawiają się w zbytnim rozproszeniu, bo chciałem jednak, by rozwiązanie było zaskoczeniem i dopiero znając je, pozostałe puzzle wydawały się do siebie pasujące. Zdawało mi się to dobrym podejściem i też obrazującym inny efekt ludzkiej pracy umysłowiej niż w poprzednim opowiadaniu. Tam punkt po punkcie, kroczek po kroczku odkrywali naturę wody na Europie i każdy element zazębiał się z poprzednim. Tutaj jest rozsypanka, a odkrycie przychodzi na zasadzie archimedesowskiego eureka.

 

Wykonanie niezłe, choć mam wrażenie, że czytałem już kilka lepiej napisanych tekstów twojego autorstwa. Momentami miałem problem z rozróżnieniem bohaterów, bo poza Dako i Adonisem robili wrażenie mocno podobnych

 

Rozumiem i przyjmuję, bo cechy charakterystyczne pozostałych nie są tak mocno zarysowane jak tej dwójki, choć wydaje mi się, że każde z nich opisane jest trochę inaczej i zachowuje się trochę inaczej (ot, choćby ciągła paranoiczność profesor Stankovitz, pragmatyzm Eisenberga i poczucie wyższości Spacecrafta).

 

Sama fabuła i klimat opowiadania bardzo mi się spodobały (poza syrenami).

Poświęciłem im połowę opowiadania, bo właśnie tak sobie to wyobrażałem i ten wątek wydawał mi się intrygujący, więc rozumiem twoje mieszane uczucia, skoro syreny nie przypadły twoim gustom. :)

 

Jak na tak długi tekst zabrakło mi jednak większej ilości akcji, bo ta występuje w zasadzie głównie w końcówce, reszta to wprowadzenie i rozważania.

Dokładnie jak w części pierwszej. :P

Ogółem akcja nie jest dla mnie czymś kluczowym, jeśli chodzi o opowiadania. Równie dobrze bohater może pół tekstu siedzieć i rozmyślać – i to, nie ukrywam, jest opowiadanie spod tego znaku.

 

Logicznie zgrzytało mi trochę utrzymywanie bohaterów w tej niewiedzy jak najdłużej. Od tej misji – jak rozumiem – sporo zależy (choć nadzieje są raczej nikłe, jak sugeruje początek), a odkrywanie kart w trakcie gry bardzo pasuje do opowiadania a słabo do akcji, która ma się udać. Jak rozumiem, organizatorom zależy na maksymalizacji szans na sukces. Ograniczanie wiedzy uczestników raczej tych szans nie podnosi.

Myślisz, że żołnierze walczący w polu znają plany strategiczne sztabu?

Sądzę, że nie. I sądzę, że w wielu misjach wojskowych i wywiadowczych ludzie wiedzą dokładnie tyle, ile mają wiedzieć i dowiadują się tego dokładnie wtedy, kiedy to jest konieczne.

Bo co np. takiemu Spacecraftowi da wiedza odnośnie tego, co ma nadzieję potwierdzić Admirał i co chce zrobić z Dako? Czy pomoże mu w realizacji zadania polegającego na nawiązaniu kontaktu z nią? Czy może spowoduje, że – przez przypadek – zdradzi on jakąś cenną informacje, trop, który niekoniecznie powinien zdradzić?

Podobnie jest w korporacjach (mniejszych i większych) – często dostajesz jakieś zadanie do wykonania, które ma przynieść dany efekt, ale do czego ma ten efekt posłużyć, albo komu jest on potrzebny, nie musisz wiedzieć.

 

Lód cięższy od wody w stanie ciekłym? Możliwe, że któryś z rodzajów lodu ma taka właściwość, ale nigdy o niczym taki nie słyszałem. Sprawdziłeś to gdzieś?

Co najmniej dwa (jak nie więcej) rodzaje lodu maja większą gęstość od wody.

Poza tym nie chodzi tu o sam lód, co o żaglopłetwce, które się do niego przyczepiają, bo przecież tafla lodu tez ma ograniczoną wyporność (potwierdzone domowymi eksperymentami).

 

O co chodzi z tym ciśnieniem? Jak ciśnienie ma uniemożliwiać ucieczkę i dlaczego pod lodem woda ma być rzadka?

W ogóle tu miałem zagwozdkę, czy użyć słowa “rzadka” i serio, nadal nie jestem pewien, ale też chciałem się wczuć w Dako, która przecież nie jest fizykiem by opisywać wszystko naukową terminologią, raczej jest daleka od zdobyczy cywilizacji.

I to, co piszesz o ciśnieniu, to w zasadzie prawda, tyle, że – zgodnie z treścią pierwszej wody – ocean zaczynał się już po ok 15km lodu, a nie głębiej, jak wcześniej sądzono. Do tego wedle szacunków ocean na Europie może mieć średnią głębokość 100km, czyli 10 razy więcej niż najgłębszy punkt ziemskiego oceanu.

Nie jest dokładnie powiedziane – i nie bez powodu :P – gdzie zaczyna się głębia i na jakiej głębokości żyją ludzie. Zakładam jednak, że woda przy powierzchni lodu ma mniejsze ciśnienie niżby miała na Ziemi w takich warunkach (lub ma kilkanaście metrów pod powierzchnią tafli wody). Liczyliśmy to kiedyś z Jimem na pewnym przykładzie (Jim liczył, a ja marudziłem i dawałem mu dane) i bodaj siedmiokrotnie niższe było to ciśnienie.

Jednak jeśli ta "rzadkość" ma budzić wątpliwości, mogę wyciąć kilka słów, bo nie są kluczowe dla opowiadania. 

Co do żaglopłetwców, to istoty przywykłe do poruszania się przy powierzchni lodu, po prostu im głębiej, tym trudniej im się poruszać.

 

Dzięki krarze za przeczytanie i fajnie, że podzieliłeś się uwagami! Niestety, nie mogłem ci pewnie dać w pełni satysfakcjonującej odpowiedzi, a wynika to z faktu, że jestem przebrzydłym humanistą, który z fizyka miał ostatni raz do czynienia w szkole średniej (czyli dawno).

Ale zapamiętam sobie, że jesteś w tych tematach bardziej biegły, kiedy przyjdzie pora na betowanie trzeciej części. ;)

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Geki, prędziutko z dzieciakami do najbliższego centrum eksperymentów. xd 

Zalecane też przeczytanie: dlaczego ptaki latają, a balony się unoszą; dlaczego ryby i statki pływają, a łodzi podwodne się zanurzają. Obliczeń i wyliczeń specjalnych nie potrzeba. Finkla ma rację.

Działają, tak z grubsza: prawo Archimedesa (pokłony Wielkim) i gęstości ośrodka i obiektu (proszę mi tu nie mylić gęstości z ciśnieniem oraz siły z masą, masa zawsze ważniejsza, siła jest rodzajem wymyślonej ludzkiej protezy, by łatwiej uzmysłowić/przedstawić sobie oddziaływania), poza tym wpływają inne czynniki związane już z budową ryb i ptaków (każde ciut inaczej sprawę rozwiązało).

Archimedes – siła wyporu. Gęstość – masa przez objętość (kg/m3). Dla wody przy 4 stopniach – 1000, olej – ok 880, drewno – 500, stal – 7800, porcelana – 2300.

 

Mamy więc dwa podstawowe warunki: 

*ciężar wypartej przez ciało wody, jeśli ją zważymy (siła wyporu; mamy więc niejako dwie siły – jedną wypartej wody, podnosi się poziom wody i drugą – ciężaru związanego z grawitacją; przyczyną wyporu jest ciśnienie płynu na obiekt, które działa we wszystkich kierunkach i rośnie wraz głębokością, ciśnienie na dolną powierzchnię obiektu jest większe niż na górną, zwróć uwagę na powierzchnię) > ciężar ciała.

*gęstość obiektu < gęstość ośrodka (stąd "pneumatyczne kości u ptaków i miliony rureczek w układzie oddechowym ptaków oraz puste przestrzenie w statku (balony ogrzewane ciepłym powietrzem i helem unoszą się, ponieważ gęstość ogrzanego powietrza jest większa niż zimnego).

 

Zapytasz pewnie, czy gęstość i ciśnienie pozostają w jakiejś zależności? Do czynników należałoby dołożyć temperaturę. Zależy od ośrodka, a problem nie jest trywialny, a zależności nie są wprost liniowe, choć na gruncie pytań Finkli i krara – są.

 

Aha, woda jest wielce oryginalną substancją, ma największą gęstość przy temperaturze 4 stopni. Normalnie wraz z obniżaniem temperatury cząsteczki się zbliżają do siebie, mniej drgają, w tej samej objętości ciało staje się cięższe. Początkowa woda zwiększa swoją gęstość przy schładzaniu, lecz od tych 4 stopni ni z tego ni z owego zaczyna tracić swoją gęstość. Dlatego między innymi jezioro zamarza od góry, a nie dołu, co by spowodowało że życie by zamarło. Ciekawe, co nie, to pozostawianie warstwy przy samym dnie dla życia? Kumpel się kiedyś zajmował wodą. :p Kryształy wody zawsze pływają, tak na około 10%, stąd powiedzenie, że góra lodowa ma dziesięć do kilkunastu procent powyżej lustra wody, podobnie jest z pływającymi kostkami lodu z zamrażarki, stwierdziłam eksperymentalnie. xd

 

Opko przeczytam i obiecuję, że bez czepialstwa, dla przyjemności opowieści. :-) czekają mnie przynajmniej dwa dni bez “latania”. :(

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Asylum, czasami czytając twoje komentarze mam wrażenie, że bierzesz mnie za największego ignoranta, który nie posiada wiedzy nawet na poziomie podstawowym. Wybacz, ale inaczej nie mogę odebrać słów typu:

Zalecane też przeczytanie: dlaczego ptaki latają, a balony się unoszą; dlaczego ryby i statki pływają, a łodzi podwodne się zanurzają.

 

I w sumie nie wiem, czy chce się powtarzać, bo rozmawiając i z krarem i z finklą* wskazałem (co zresztą stoi w tekście), że mowa tutaj o tafli lodu, która przede wszystkim została dociążona bliżej nieokreśloną masą żaglopłetwców (wielu żaglopłetwców).

Co do gęstości też wskazywałem, że np. rekiny nie posiadają pęcherza pławnego, który miałby zmniejszyć gęstość ich ciała, dlatego też przebywają w ciągłym ruchu. Zaś co do ptaków, to muszę cie rozczarować, bo unoszą się w powietrzu nie dzięki temu, że maja gęstość równą gęstości powietrza – bo nie mają; pneumatyczne kości to po prostu ich dodatkowe odciążenie – tylko dzięki wspomnianej przeze mnie sile nośnej (będącej wynikiem różnicy ciśnienia powietrza nad i pod skrzydłem), bez względu na to, czy nazywasz ją protezą, czy inaczej.

Wspomniałem nawet o rodzajach lodu, który ma większą gęstość od wody (odkrytych rodzajów lodu jest kilkanaście; samej wody są dwa rodzaje różniące się właściwościami fizycznymi w tej sferze, o jakiej rozmawiamy).

Na samą gęstość wody wpływa też chociażby współczynnik zasolenia, a na jej zmiany w zależności od temperatury – ciśnienie (z tego co pamiętam, chociażby temperatura wrzenia wody na Mount Everest to ok. 60stopni C). A na cisnienie wpływa grawitacja.

Jeśli uważasz, że kryształy lodu zawsze pływają, to polecam zrobić domowy eksperyment i stopniowo obciążać taki wycinek lodu w pojemniku z wodą. Zobaczymy ile obciążenia utrzyma. ;)

 

*i żeby nie było, nie twierdze, że mam rację, bo i wcale mi nigdy nie spieszno do tego, by udowadniać swoje racje i wcale się za takiego posiadającego rację nie uważam, ale wskazuję, że sytuacja nie jest taka jednoznaczna a i też na innej planecie/księżycu mogą wejść do gry zmienne, które czynią sprawę nie tak oczywistą

 

A teraz już tak bez czepialstwa cieszę się, że masz zamiar opko przeczytać. :)

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Tak, Geki, wiem że zasolenie wpływa – patrz Morze Martwe i nie uważam Ciebie za ignoranta! Nie pisałam o motorze (siła nośna związana z układem sercowo-oddechowym, lotkami i sterówkami), a gdy ciężar obiektu > siła wyporu statek, zatonie (vide Titanic).

Chcesz mieć rację, to ją masz. Proszę uprzejmie, oddaję. wink

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Ewolucji wstecznej 

Ewolucja wsteczna od człowieka do półryby w czasie jednego pokolenia? No nie. Za bardzo chciałeś nadać temu walory naukowe i wyszło groteskowo (w zakończeniu trochę to wybroniłeś, ale w tym miejscu, gdy czytelnik jeszcze nie jest na to przygotowany, darowałbym sobie ten termin i zachował jedynie opis, który wspomniany proces wyjaśnia).

 

czwarty dopiero powstawał w ziemskich megafabrykach, których zadaniem było wykorzystać wszystkie dostępne surowce, nim ludzie na dobre opuszczą swoją kolebkę, pozostawiając ją zdewastowaną i martwą

Meh, czy co drugie SF musi powtarzać ten sam motyw zniszczenia Ziemi, mimo że technologia robi się coraz bardziej zaawansowana, a więc i metody przeciwdziałania skażeniom takoż?

 

Dekady rozwoju technologii Virtual Reality z powodzeniem wbiły gwóźdź do trumny z pokolenia na pokolenie gasnącej potrzebie nawiązywania więzi społecznych.

A za to masz plusa.

 

– Wszystkiego – rzucił mężczyzna, przemieszczając się do wyjścia, w stronę mesy.

Andy zastygł w bezruchu. Czerwona dioda nad głośnikiem to zapalała się, to gasła, co oznaczało, że robot się zastanawia. W końcu odpowiedział:

– Przyjąłem.

A tu drugiego, za humor

 

Syrena nic nie mówiła, nie w języku ludzi. Wydawała z siebie inne dźwięki, przypominające klikanie – ale Dako wiedziała, co siostra chce jej powiedzieć.

Ciekawa analogia do ssaków morskich. Widać, że robiłeś research. Choć akurat do komunikacji zwykle ssaki stosują inne dźwięki niż klikanie. Klikanie jest do echolokacji i namierzania ofiar w trakcie polowania.

 

Chociaż czy aby na pewno? Ludzkie narządy głosowe nie są przystosowane do wydawania dźwięków pod wodą. Dźwięk rozchodzi się tam lepiej niż w powietrzu

Niefortunne to zdanie, że pod wodą dźwięk się rozchodzi lepiej niż w powietrzu. Rozchodzi się szybciej, dalej, ma inne parametry fizyczne, ale „lepiej” czy „gorzej” to takie bardzo niekonkretne sformułowanie. W dialogu by przeszło, ale w takim wewnętrznym podchodzącym pod narrację trochę gryzie.

 

ale musi być wywołany ruchem ciała stałego, nie drganiami gazu.

Nie musi. Jest wiele metod generacji dźwięku pod wodą, w tym i drgania gazu. Rozumiem, że chodzi ci tu konkretnie o struny głosowe.

 

Równie dobrze ludzie mogli wykształcić tam całkiem nowe metody prymitywnej komunikacji, jak klikanie delfinów.

Jak wyżej. Klikanie to tylko jeden z wielu rodzajów dźwięków wydawanych przez delfiny.

Język delfinów to (za Wikipedią): powtarzające się okrzyki gwiżdżące (7–15 kHz u T. truncatus i 0,5–10 kHz u D. leucas), ćwierkające i dzwoniące dźwięki, cmokania, „stękania” i „odbijanie” itp.

 

Prognozy geologów są jasne, Yellowstone wybuchnie za około ćwierć wieku. Nie później.

Że niby jeden wulkan miałby unicestwić Ziemię? Meh.

(no i skoro ma już unicestwić, to po co potem tę biedną kobietę ciągną na Ziemię)

 

….

 

Ej, to ma być zakończenie? Skandal nie zakończenie.

Zmarnowałeś wcześniej co najmniej z 5k-10k znaków na opisy, które można było spokojnie przyciąć bez strat w fabule, a pożałowałeś 1k na dopieszczenie końcówki?

 

Wstyd, hańba i srom.

 

Ale i tak będę na TAK

 

Ocena: 5.45 /6

 

ps.

Podobało mi się, bardzo. Jakbyś to zakończenie zrobił jak należy, to była szansa na opko roku (i pewnie nadal jest), ale hańbie Twojej to nie ujmuje.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Wybaczcie złośliwość, ale te rozważania o tonącym lodzie z zalegającymi nań żaglopłetwcami jako żywo przypominają dywagacje o możliwości przeniesienia kokosa przez jaskółkę (europejską bądź afrykańską) :))))

 

Dla mnie to tak mało istotny detal, w praktyce nie mający żadnego wpływu na akcję, że na miejscu Gekikary przerobiłbym już ze dwa razy ten fragment, opisując jakieś skłębienie godowe tych stworzeń ale bez dyskusyjnego lodu… Nie żebym uważał, że jedna czy druga strona ma rację, ale po co robić rozprawkę naukową na tak bzdurny temat… Ech… Macie cierpliwość :D

 

Z punktu widzenia nauki – jak to mówiła moja pani z fizyki – póki tam nikt nie poleciał i nie zrobił eksperymentu, to nie możemy być do końca pewni ;D

 

Tutaj jest serio tak wiele zmiennych, że trudno zająć jednoznaczne stanowisko. Adwersarze używają argumentów, odwołując się do ziemskich warunków. Ale te warunki nie są ziemskie. Jest o wiele niższa grawitacja, mechanizm poruszania się i anatomia stworzeń są nieznane, a w dodatku ośrodek w którym się poruszają nie do końca jest wodą… Z tego co zrozumiałem, to w zasadzie jest to jakiś planetarny mega organizm, a jakie ma właściwości, to już by trzeba było polecieć z aparaturą i zbadać. Lub zapytać autora, który mówi “ludzie, lód tam opada”. No dobra, to jest największa tajemnica wszechświata czemu, ale może kolejny noblista od fizyki żywej wody to wyjaśni :D

 

Bo… jeśli mam zawiesić niewiarę w ludzi, którzy żyją na obcej planecie pod “wodą”, są modyfikowani na bieżąco przez jakiegoś dalekiego krewniaka Solarisa, nie przeszkadza im mało rozsądna dla ssaków temperatura i brak ziemskiego pożywienia, to sorry, ale uwierzenie w kawałek tonącego lodu (być może siłą rozpędu) to dla mnie betka ;D

Ewolucja wsteczna od człowieka do półryby w czasie jednego pokolenia? No nie. Za bardzo chciałeś nadać temu walory naukowe i wyszło groteskowo (w zakończeniu trochę to wybroniłeś, ale w tym miejscu, gdy czytelnik jeszcze nie jest na to przygotowany, darowałbym sobie ten termin i zachował jedynie opis, który wspomniany proces wyjaśnia).

Hmmm… Przemyślę.

Jednak jeśli ktoś zna poprzednie opowiadanie, raczej mu to nie zgrzytnie – to raz. A dwa – ewolucja wsteczna w jakimkolwiek czasie brzmi groteskowo, choć jest obserwowana u niektórych pasożytów. :)

 

Meh, czy co drugie SF musi powtarzać ten sam motyw zniszczenia Ziemi, mimo że technologia robi się coraz bardziej zaawansowana, a więc i metody przeciwdziałania skażeniom takoż?

I serio wierzysz w to, że Ziemię da się odratować? Bo ja nie.

 

A za to masz plusa.

[…]

A tu drugiego, za humor

;)

 

Ciekawa analogia do ssaków morskich. Widać, że robiłeś research. Choć akurat do komunikacji zwykle ssaki stosują inne dźwięki niż klikanie. Klikanie jest do echolokacji i namierzania ofiar w trakcie polowania.

Masz rację, w sumie ćwierkanie czy świszczenie lepiej by pasowało do tych dźwieków, ale tutaj nie będę zmieniał, bo przecież nie muszą być jeden do jednego jak na Ziemi.

 

Niefortunne to zdanie, że pod wodą dźwięk się rozchodzi lepiej niż w powietrzu. Rozchodzi się szybciej, dalej, ma inne parametry fizyczne, ale „lepiej” czy „gorzej” to takie bardzo niekonkretne sformułowanie. W dialogu by przeszło, ale w takim wewnętrznym podchodzącym pod narrację trochę gryzie.

Słusznie. Poprawiłem.

 

Nie musi. Jest wiele metod generacji dźwięku pod wodą, w tym i drgania gazu. Rozumiem, że chodzi ci tu konkretnie o struny głosowe.

Hmm… nie jestem tutaj ekspertem, ale czytałem kiedyś, że to właśnie drgania ciał stałych są konieczne do powstawania dźwięku pod wodą (dlatego np. pod woda nie słyszymy tego, co ktoś mówi nad jej taflą, ale jeśli już będziemy mieli czubek wody ponad powierzchnią, to dźwięk do nas dotrze).

 

Jak wyżej. Klikanie to tylko jeden z wielu rodzajów dźwięków wydawanych przez delfiny.

Język delfinów to (za Wikipedią): powtarzające się okrzyki gwiżdżące (7–15 kHz u T. truncatus i 0,5–10 kHz u D. leucas), ćwierkające i dzwoniące dźwięki, cmokania, „stękania” i „odbijanie” itp.

Zmieniłem na sygnały dźwiękowe, bo to najbardziej ogólne określenie, jakie znalazłem.

 

Że niby jeden wulkan miałby unicestwić Ziemię? Meh.

(no i skoro ma już unicestwić, to po co potem tę biedną kobietę ciągną na Ziemię)

Przecież po pierwsze – wulkan całej Ziemi nie rozerwie, choć uczyni ją jeszcze mniej przyjazną do życia (plus zniszczy kawał lądu). Po drugie – założenie jest takie, by wprowadzić ten biokomputerowy organizm do ekosystemu i w przeciągu dwudziestu lat dokonac przy jego pomocy przełomu naukowego. I po trzecie – nawet jeśliby w ciągu dwudziestu lat się nie udało, to przecież życie w oceanach przetrwa, zwłaszcza w głębinach oceanicznych.

 

Ej, to ma być zakończenie? Skandal nie zakończenie.

Zmarnowałeś wcześniej co najmniej z 5k-10k znaków na opisy, które można było spokojnie przyciąć bez strat w fabule, a pożałowałeś 1k na dopieszczenie końcówki?

Nie, w życiu bym nie przyciął tych opisów, bo one właśnie konstruują świat i to, co buduje klimat. Ja nie z tych co fabuła ponad wszystko, raczej z tych, by było jej akurat tyle, by pokazać to, co chcę.

I w sumie trochę tu nawiązuję do poprzedniego opowiadania, gdzie na pokładzie był bunt – a tutaj z potencjalną zbuntowaną udaje się kapitanowi dogadać.

Za to ostatnia scena… ta jest celowo niejednoznaczna i nieupchana wyjaśnieniami. Uważam, ze taka jest lepsza (oczywiście według mnie, ktoś inny może uważać inaczej). Rozumiem, że masz podobne zastrzeżenia do zakończenia, co wilk, więc dokonam autocytatu:

ostatnią scenę celowo widzimy z perspektywy Dako – ona nie wie wszystkiego, co wiedzą ludzie. Oni ja prowadzą nad ocean, są dla niej bardzo pomocni… i niewątpliwie mają plan. 

Nie wiemy tak naprawdę, jak też cała przygoda się kończy – Dako umiera. Ale czy i tak nie miała umrzeć? Sugerują to i syreny i profesor Stankovitz. 

I stoję tu w rozkroku, bo np. Outta, krar i silver_advent właśnie dają dodatkowego plusa za zakończenie. Cóż, wszystkim nie dogodzisz.

 

Wstyd, hańba i srom.

Ale żeby srom od razu?

 

Podobało mi się, bardzo. Jakbyś to zakończenie zrobił jak należy, to była szansa na opko roku (i pewnie nadal jest), ale hańbie Twojej to nie ujmuje.

Mam nadzieję, że przeważy liczba tych, którym zakończenie się spodoba. :)

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Wy­bacz­cie zło­śli­wość, ale te roz­wa­ża­nia o to­ną­cym lo­dzie z za­le­ga­ją­cy­mi nań ża­glo­płe­tw­ca­mi jako żywo przy­po­mi­na­ją dy­wa­ga­cje o moż­li­wo­ści prze­nie­sie­nia ko­ko­sa przez ja­skół­kę (eu­ro­pej­ską bądź afry­kań­ską) :))))

A w jakiej grawitacji i przy jakim ciśnieniu powietrza? :P

 

Dla mnie to tak mało istotny detal, w praktyce nie mający żadnego wpływu na akcję, że na miejscu Gekikary przerobiłbym już ze dwa razy ten fragment, opisując jakieś skłębienie godowe tych stworzeń ale bez dyskusyjnego lodu

Kompletnie nie rozumiem dlaczego miałbym to zrobić, bo scena mi się podoba. 

 

Adwersarze używają argumentów, odwołując się do ziemskich warunków

Serio, zmuszacie mnie do odkopania podręczników do fizyki by policzyć ile kg na metr sześcienny lodu o grubości x musi przypaść, by tafla zaczęła tonąć… I pewnie zrobiłbym to, gdyby owe podręczniki nie zostały na strychu w moim rodzinnym domu. :P

 

a w dodatku ośrodek w którym się poruszają nie do końca jest wodą… Z tego co zrozumiałem, to w zasadzie jest to jakiś planetarny mega organizm, a jakie ma właściwości

No w sumie też prawda. 

 

Lub zapytać autora, który mówi “ludzie, lód tam opada”. No dobra, to jest największa tajemnica wszechświata czemu, ale może kolejny noblista od fizyki żywej wody to wyjaśni

No, tak sobie myślę teraz, że to opadanie lodu by było ciekawą odmianą. Bo woadomo, na Ziemi byłoby to zabójcze dla życia, które jest mocno związane z ciepłem pochodzącym od słońca. Ale na Europie, gdzie ciepło pochodzi z wewnątrz? Taki opadający lód by się roztapial i w postaci wody znów parl ku górze… – ale to by była ciekawa cyrkulacja. 

 

Bo… jeśli mam zawiesić niewiarę w ludzi, którzy żyją na obcej planecie pod “wodą”, są modyfikowani na bieżąco przez jakiegoś dalekiego krewniaka Solarisa, nie przeszkadza im mało rozsądna dla ssaków temperatura i brak ziemskiego pożywienia, to sorry, ale uwierzenie w kawałek tonącego lodu (być może siłą rozpędu) to dla mnie betka ;D

Eee… Aaaa… Ale to opowiadanie nie jest wcale tak absurdalne, jak je przedstawiłeś. :<

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Eee… Aaaa… Ale to opowiadanie nie jest wcale tak absurdalne, jak je przedstawiłeś. :<

 

Nie masz się czym przejmować. Pewien chiński pisarz, Cixin Liu, napisał w swojej powieści, , przedstawianej jako dość hard SF, że obca cywilizacja rozgięła proton do mniejszej liczby wymiarów (?), najpierw zasypując swoją planetę czymś w rodzaju konfetti, a potem uwalniając obcą cywilizację z mikro wszechświata (która spaliła im stolicę), a na końcu tworząc coś w rodzaju dwuwymiarowej kartki, na której zapisali rakietami kosmicznymi obwody scalone :D I to jest światowy bestseller. 

Very najs, Borat aproves!

 

Nie wiem czemu uważasz, że to co napisałem jest absurdalne – jest to pewna logika Twojego światotwórstwa i tyle. Akceptuję to. Przecież gdyby wszystko było zgodne z regułami fizyk i biologii, to nie byłoby fantastyki. 

No ale przecież nie zmyślam – ludzie w Twoim opowiadaniu żyją pod wodą, niemal błyskawicznie się do tych warunków adaptują, mamy tam “żywą wodę”, która jest czymś w rodzaju niemowlęcego bóstwa, temperatura jak rozumiem jest bardzo chłodna, skoro wszędzie mamy pełno lodu, budki z hamburgerami jak rozumiem też tam nie stoją. Przyznasz, że to wszystko jest w tekście?

Źle odebrałeś wydźwięk mojego komentarza. Przecież nominowałem opko do piórka, więc uważam, że jest dobre. Po prostu akceptuję te wszystkie rzeczy jako elementy światotwórstwa i trochę mnie dziwi, że taka sprawa jak opadanie lodu w głębię może w tym kontekście wywoływać burzliwe dyskusje. 

Nie masz się czym przejmować. Pewien chiński pisarz, Cixin Liu, napisał w swojej powieści, , przedstawianej jako dość hard SF, że obca cywilizacja rozgięła proton do mniejszej liczby wymiarów (?), najpierw zasypując swoją planetę czymś w rodzaju konfetti, a potem uwalniając obcą cywilizację z mikro wszechświata (która spaliła im stolicę), a na końcu tworząc coś w rodzaju dwuwymiarowej kartki, na której zapisali rakietami kosmicznymi obwody scalone :D I to jest światowy bestseller. 

Ej! Utknąłem gdzieś w połowie Problemu Trzech Ciał i miałem zamiar skończyć.

 

Rozumiem doskonale, Silverze i wcale nie odbieram twojego komentarza źle – użyłem emotki, by zasygnalizowac odpowiedź pół-żartem, ale kurde coś mi nadal nie wychodzi z tymi emotkami.

Co do budek z hambugerami i bóstw, to myślę, myślę, myślę i na razie to musze się zmuszać, żeby nie wziąć się zaraz za pisanie dalszego ciągu, bo wiem, że to dobrze mu nie zrobi tj. lepiej jak swoje odleży w głowie, a może i do tego czasu pióro mi sie poprawi? W każdym razie jeszcze raz chciałbym ci podziękowac i za nominację i za jaskółczy głos rozsądku. :)

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

I serio wierzysz w to, że Ziemię da się odratować? Bo ja nie.

Oczywiście, Geki. Jestem geologiem, więc patrzę na historię Ziemi w dużo szerszym horyzoncie. A historia naturalna pokazuje, że nie takie katastrofy Ziemię spotykały i nie po takich się odradzała.

Ziemia się odrodzi, czy to z pomocą człowieka, czy bez. Pytanie tylko, czy sam człowiek zdoła przetrwać, by to zobaczyć? Ale to już nie Ziemi problem, a człowieka.

Natomiast zakładając nawet katastrofę klimatyczną, to przy odpowiedniej technologii, wszystko jest do ogarnięcia (kwestia politycznej woli… a wola ta będzie tym większa, im bardziej klimat będzie negatywnie wpływał na gospodarkę). Mimo wszystko łatwiej jest żyć na skażonej Ziemi, niż na dziewiczym Księżycu czy Marsie.

Hmm… nie jestem tutaj ekspertem, ale czytałem kiedyś, że to właśnie drgania ciał stałych są konieczne do powstawania dźwięku pod wodą (dlatego np. pod woda nie słyszymy tego, co ktoś mówi nad jej taflą, ale jeśli już będziemy mieli czubek wody ponad powierzchnią, to dźwięk do nas dotrze).

To nie do końca tak. Zakres urządzeń generujących dźwięk pod wodą jest bardzo duży. W sejsmice używamy na przykład: impulsów elektrycznych, sprężonego powietrza, drgania membran. Przy nasłuchu pasywnym słychać wyraźnie szmery wody, falowanie, odgłosy tarcia, istnieje też całe spektrum odgłosów ssaków morskich, o których sam wspominasz, a które są często generowane właśnie przez powietrze.

Zresztą jeśli nabierzesz powietrza, zanurkujesz i spróbujesz coś powiedzieć pod wodą, to wygenerujesz dźwięk, z tym że będzie on ułomny i niekoniecznie słyszalny przez nasze ucho, ale taki delfin już może go usłyszeć.

Natomiast to o czym piszesz, że nie słyszymy pod wodą tego, co się dzieje na powierzchni, jest związane głównie z dużą różnicą ośrodków. Przy dotarciu fal akustycznych do granicy powietrze/woda, część z nich się odbije od tej powierzchni, a część zostanie wypaczona, ulegając załamaniu, interferencji, dyfrakcji (wybierz, co lubisz), i dlatego tego dźwięku po drugiej stronie już nie słychać.

 

Nie, w życiu bym nie przyciął tych opisów, bo one właśnie konstruują świat i to, co buduje klimat. Ja nie z tych co fabuła ponad wszystko, raczej z tych, by było jej akurat tyle, by pokazać to, co chcę.

I w sumie trochę tu nawiązuję do poprzedniego opowiadania, gdzie na pokładzie był bunt – a tutaj z potencjalną zbuntowaną udaje się kapitanowi dogadać.

Za to ostatnia scena… ta jest celowo niejednoznaczna i nieupchana wyjaśnieniami. Uważam, ze taka jest lepsza (oczywiście według mnie, ktoś inny może uważać inaczej).

Myślę, że winien Ci jestem bardziej merytoryczne wyjaśnienia odnośnie zakończenia.

Zacznę od przycinania opisów. Tak, rzeczywiście konstruują świat i budują klimat, nie mniej w trakcie lektury w kilku miejscach miałem wrażenie, że odrobinę je przeciągnąłeś. Czyli, były takie fragmenty, które jeszcze nie nużą, ale już zbliżają się do tej granicy, i uszczknięcie im jednego czy dwóch akapitów by im nie zaszkodziło, a wręcz pomogło. Były też jedna czy dwie sceny (na stacji), których brak nie wpłynąłby znacząco na fabułę. I to są miejsca, gdzie spokojnie mogłeś tych kilka akapitów wygospodarować. Akapitów, które w zakończeniu spełniłyby dużo ważniejszą rolę.

Bo nawet nie chodzi zakończenie otwarte i niedopowiedzenia (choć to też jest pewną wadą), ale przede wszystkim o to, że to zakończenie jest jak ucięte nożem. Tam, w momencie gdy syrena wchodzi do wody, brakuje poczucia takiej pełnej kulminacji, naprowadzasz czytelnika, że zbliża się ten decydujący moment, budujesz go, owszem, natomiast w momencie, gdy on powinien należycie wybrzmieć, dajesz tylko szast-prast, ciach, i konstrukcja, którą misternie budowałeś przez 80k po prostu kończy w pół zdania. Tu mam zastrzeżenia do niego nawet nie tyle na poziomie fabularnym, ile na poziomie timingu.

Druga sprawa, że to otwarte zakończenie, jest wręcz zbyt otwarte, bo zdanie: “A potem zabrakło jej powietrza.” tak naprawdę nie rozstrzyga nic. Mogli ją potem wyłowić, mogła umrzeć, mógł się odpalić jakiś genetyczny trigger transformacji… zostawiasz tu czytelnika w połowie niedokończonej historii. 

Gdyby to był serial Netflixa, to byłoby spoko. Fajny suspens, czekamy na kolejny odcinek, 

(Widać, że zostawiasz sobie miejsce na kolejną część, bo i wątki w większości niepozamykane), natomiast w takim wypadku, powinieneś oznaczyć ten tekst jako “fragment”, a nie jako “opowiadanie”, bo opowiadanie z definicji jest zamkniętą całością.

 

Ale żeby srom od razu?

A żebyś wiedział, że srom.

Skala mojej frustracji jest pochodną oczekiwań, które rozbudziłeś w trakcie lektury. Dlatego Ci tu tak jemczę.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Oczywiście, Geki. Jestem geologiem, więc patrzę na historię Ziemi w dużo szerszym horyzoncie. A historia naturalna pokazuje, że nie takie katastrofy Ziemię spotykały i nie po takich się odradzała

Jasne, aczkolwiek jest to ciut długi proces w porównaniu do ludzkiego życia, a nawet wielu pokoleń. 

 

Mimo wszystko łatwiej jest żyć na skażonej Ziemi, niż na dziewiczym Księżycu czy Marsie.

Oczywiście! Dlatego w tym jak i poprzednim tekście jest zawarta informacja, że Mars to nie jest miejsce na dłużej i że kolonia nie poradzi sobie bez Ziemi. Dlatego też w pierwszej części wybrali się ma Europę, by znaleźć miejsce z lepszymi perspektywami.

Tu z kolei idą dalej i szukają sposobu, na znalezienie sposobu (:P), by dotrzeć na jakąś przyjemną egzoplanetke. 

 

To nie do końca tak. Zakres urządzeń generujących dźwięk pod wodą jest bardzo duży. W sejsmice używamy na przykład: impulsów elektrycznych, sprężonego powietrza, drgania membran. Przy nasłuchu pasywnym słychać wyraźnie szmery wody, falowanie, odgłosy tarcia, istnieje też całe spektrum odgłosów ssaków morskich, o których sam wspominasz, a które są często generowane właśnie przez powietrze.

To chyba nie kwestia tego, co użyte, tylko czy wprawia w drganie ciało. Znalazłem na szybko jakis artykuł na temat dźwięku pod wodą i zacytuję kawałeczek:

foki, aby przekazywać sobie sygnały dźwiękowe pod wodą, muszą zmienić drgania powietrza na drgania swojego ciała […] czasem części podwodnych odgłosów fok towarzyszy wydobywanie się bąbelków (a to znaczy, że odgłos powstaje przy wydechu). A części – nie. Naukowiec po strukturze tych ostatnich dźwięków domyśla się, że zwierzęta muszą wtedy przepompowywać powietrze to w jedną, to w drugą stronę. Dźwięk ten jednak wprawia w wibracje ciało foki, a ciało przekazuje te drgania do wody.

Czyli foki korzystają między innymi z powietrza, ale wykorzystują je do wprawienia ciała w drganie. 

 

Były też jedna czy dwie sceny (na stacji), których brak nie wpłynąłby znacząco na fabułę. I to są miejsca, gdzie spokojnie mogłeś tych kilka akapitów wygospodarować

Przeglądałem opowiadanie pod tym kątem i sumienie nie pozwoliło mi nic wyciąć, wszystko do czegoś mi było potrzebne, ale autor czasem ma problem potraktować brzytwą swe dziecię. :P

 

Bo nawet nie chodzi zakończenie otwarte i niedopowiedzenia (choć to też jest pewną wadą) 

A widzisz, dla mnie takie zakończenie, gdzie czytelnik nie wie do końca, jak się historia dalej może potoczyć, to wielki plus i nawet gdybym dopisał i drugie 80ys znaków, tak bym zakończył ten tekst. 

Chyba inaczej podchodzę do tego, o czym jest w zasadzie ta historia, przez co odmiennie patrzę na zakończenie. Ostatnia scena jest dla mnie w zasadzie formą epilogu i właściwa akcja w większości kończy się na rozmowie Teresy z kapitanem. W moim odczuciu dwie ostatnie sceny zamykają wszystkie najważniejsze wątki – dowiadujemy się, jaki był cel arcydmirała, dowiadujemy się, co ludzkość chce zrobić, dowiadujemy się, czym jest ta specyficzna woda z Europy, będąca swego rodzaju jednym połączonym organizmem, dowiadujemy się, kim/czym jest Dako i jaki jest jej cel. Wcześniej nawet mamy zasugerowany dalszy los ludzi na Europie (a nawet nie zasugerowany, bo z powodu samych porodów można wywnioskować, jak to się prawdopodobnie zakończy). Wraz z końcem historii kończy się misja Eisenberga (czyli jedna historia) i prawdopodobnie kończy się życie Dako (czyli druga historia). W Podsumowana jest także myśl, którą kierują się ludzie, jak o którą kieruje się organizm z Europy – robić to, co zapewnia przetrwanie. Ostatnia scena też spina w jednym momencie obydwa wątki – czyli przetrwanie i ekslansja ludzi oraz ekspansja Europy. 

Oczywiście nie wszystko idzie zgodnie z planem obydwi stron, ale dla mnie najlepszy moment na zakończenie a jednocześnie pozostawienie go otwartym. 

I oczywiście, pojawiają się kolejne pytania wraz z naczelnym: co dalej? I nie to jedno (jeszcze np. skoro komoiter, to kto go zbudował?) ale – o ile wszyscy bohaterowie nie giną, albo cały świat nie ulega unicestwieniu – zawsze jest jakieś dalej i zawsze kolejne odpowiedzi rodzą nowe pytania. A przynajmniej często się tal dzieje i wydaje mi się, że to jest dobre.

Zdecydowanie nie traktowałbym opowiadania jako fragment, według mnie samo w sobie się zamyka (nie trzeba znać poprzedniego; a wszystko to, o czym traktuje od początku ta historia, dobiega do końca). 

 

To jest tylko moja perspektywa, jako autora, który tak to sobie umyślił, i rozumiem, że mój zamysł może się nie podobać, albo że w ogóle widzisz to inaczej. 

 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Czyli foki korzystają między innymi z powietrza, ale wykorzystują je do wprawienia ciała w drganie. 

Tak. Podobnie jak my, gdy wprawiamy w drganie nasze struny głosowe :)

 

prawdopodobnie kończy się życie Dako (czyli druga historia).

No właśnie to jest tak sformułowane, że wcale nie wiadomo czy życie Dako się kończy, a we mnie wręcz wywołało przemożne uczucie, że autor zostawił tylko zasłonę dymną. I ta niepewność sprawia, że tak naprawdę nic nie wiem. Czy “inteligencja” z Europy się myliła i zawiodła, czy ludzie się mylili i ich pomysł spalił na panewce? Kto miał rację, kto nie miał? Kto kogo przechytrzył? Kto okazał się zwycięzcą, a kto oszukanym? Czy może po prostu przegrali wszyscy. 

Gdyby chociaż ta śmierć Dako była pewna. Ale nie jest. Bo przecież na razie tylko zabrakło jej powietrza, dla kogoś, kto urodził się pod wodą i przez większość życia nie oddychał powietrzem, to wcale nie oznacza śmierci.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Tak. Podobnie jak my, gdy wprawiamy w drganie nasze struny głosowe :)

No nie do końca. Poprzez wibracje strun głosowych wprawiamy powietrze w drganie i kest w tym jakaś subtelna różnica czyli różnica pomiędzy różnymi rodzajami dźwięku. Nie, żebym się znał na tym, zacytuję więc znów ten sam artykuł (bom leń) :

"My, ludzie, zazwyczaj, jeśli chcemy coś powiedzieć, wprawiamy w drgania kolumnę powietrza wydychaną z płuc. Z kolei jamę nosowo-gardłową wykorzystujemy jako filtr, który możemy przestrajać. Nasze układy głosowe stworzone są tak, by emitować dźwięk głównie przez usta – tam skąd uchodzi z nas powietrze. W emisji dźwięku zaś nie mają znaczenia same drgania np. klatki piersiowej" 

Gdyby chociaż ta śmierć Dako była pewna. Ale nie jest. Bo przecież na razie tylko zabrakło jej powietrza, dla kogoś, kto urodził się pod wodą i przez większość życia nie oddychał powietrzem, to wcale nie oznacza śmierci

Oczywiście, ale ta możliwość śmierci była zasugerowana przez dwie osoby – i syrenę, i profesor Stankovitz. Można więc podejrzewać. :) 

 

Czy “inteligencja” z Europy się myliła i zawiodła, czy ludzie się mylili i ich pomysł spalił na panewce? Kto miał rację, kto nie miał? Kto kogo przechytrzył? Kto okazał się zwycięzcą, a kto oszukanym? Czy może po prostu przegrali wszyscy. 

No, z tym pytaniem chciałem was pozostawić, więc cieszę się, że je stawiasz, bo to oznacza, że tekst zainteresował. :) 

 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Poprzez wibracje strun głosowych wprawiamy powietrze w drganie i kest w tym jakaś subtelna różnica czyli różnica pomiędzy różnymi rodzajami dźwięku.

Ciekawa dyskusja. Ale zacznijmy od początku.

 

Generowanie dźwięku przez człowieka na powietrzu:

Struny głosowe drgają, powodując fale ośrodka, w którym się znajdują, czyli powietrza. I to jest dźwięk. Usta i język już tylko tę falę modulują. Natomiast całą robotę odwalają struny głosowe drgając.

 

 Generowanie dźwięku przez człowieka pod wodą:

Analogicznie. Struny głosowe drgają, w płucach mamy powietrze (to jest główny ośrodek) i generujemy w nim falę. Fala zaburzonego powietrza wydostaje się z ust i napotyka inny ośrodek (wodę), gdzie wygasa, bo różnica ośrodków jest zbyt duża.

 

 Generowanie dźwięku przez człowieka (utopca ;)) pod wodą na Europie:

Powietrza w płucach już nie ma, jest tylko woda. Więc ten sam ośrodek, co na zewnątrz.

Jeżeli więc struny głosowe zaczną drgać, to spowodują fale ośrodka, czyli wody. Gdy te fale wydobędą się na zewnątrz, dalej będą mogły podróżować. Więc teoretycznie drgania strun głosowych pod wodą wygenerują dźwięk.

 

Tak to widzę. Pytanie, czy to się zgadza z fragmentem, który opisałeś?

ale musi być wywołany ruchem ciała stałego, nie drganiami gazu.

 

Mamy tutaj dwie możliwości, w zależności od tego, jak Twoje Europejskie utopce oddychają. Czy mają w płucach wodę, czy powietrze. Ale to już sam zadecyduj, jak to widzisz i jak chcesz by to miało działałać.

 

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Mamy tutaj dwie możliwości, w zależności od tego, jak Twoje Europejskie utopce oddychają. Czy mają w płucach wodę, czy powietrze. Ale to już sam zadecyduj, jak to widzisz i jak chcesz by to miało działałać.

Myślę, że ich sposób oddychania jest dla Eisenberga tajemnicą, tym bardziej, że płuca takie jak u ludzi u tych utopców nie występują, dopiero z narządy Dako z czasem upodabniają się do ludzkich*. :)

 

*ale, żeby nie było, jakieś wstępne założenia miałem, ale opierały się one na dystrybucji energii przy pośrednictwie wpsomnianych wszędobylskich mikrobów. Ostatecznie nie umieszczałem tego w tekście, bo muszę to sobie gruntownie przemyśleć.

 

Jeżeli więc struny głosowe zaczną drgać, to spowodują fale ośrodka, czyli wody. Gdy te fale wydobędą się na zewnątrz, dalej będą mogły podróżować. Więc teoretycznie drgania strun głosowych pod wodą wygenerują dźwięk.

A nad tym się zastanawiałem, ale miałem wątpliwości co do tego na ile struny głosowe będą w stanie efektywnie działać w takich warunkach. Wszak ryby czegoś takiego jak struny głosowe nie posiadają.

Ssaki nie były dla mnie dobrym materiałem porównawczym, bo te jednak oddychają powietrzem atmosferycznym.

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Geki, pewnie narażam się na wieczne już znielubienie i infamię oraz będę się smażyć w piekle.

 

Opinia będzie krótka, punktacja 1-6 (skala ustawiona tak, jak nasze gwiazdki):

Literackość tekstu (słowa/język, fabuła, sensy/znaczenia) – 4, fragmentami wyższa.

Warsztat (sprawność pisania, interpunkcja, konstrukcja) – 5

Rozrywka – 5.5

Logika opowieści i rodzaj dekoracji (science, fantasy, wpół magia, rzeczywistość) – 4

* Najbardziej wymagająca jestem przy pierwszym kryterium.

 

Najbardziej haczyły dwa sformułowania/pojęcia, ale szybko przeskanowałam tekst, chcąc sprawdzić kontekst i pierwszego chyba już go nie ma – super! więc o nim nie wspomnę. 

Jeśli chodzi o drugie jest stosunkowo łatwe do ominięcia.

,lód z wolna opadał ku głębi… nim lód dotarł do głębi (niezależnie od odmiany lodu przechodzenie ze stanu ciekłego stałego zwiększa jego objętość, a ośrodek i panujące warunki są takie same – ciśnienie, temperatura i poziom dodatkowych zanieczyszczeń; musielibyśmy mieć dwa różne ośrodki pozostające ze sobą w kontakcie – nie podam prostego przykładu, bo spotkam się z uwagami, że za łatwy).

W przypadku inkryminowanego lodu i "wygryzienia" płata przez żaglopłetwce, one tak cienkie (świetny pomysł!) z łatwością wślizgnęłyby się na lód i go obciążyły, więc ten zanurzyłby się głębiej (nie opadał jak kamień), a proces dokończyłby kontakt ciał żaglopłetwców z lodem (rodzaj topienia "ciepło-zimno" plus dalsze podgryzanie, a gdyby doszły do tego jeszcze jakieś zanieczyszczenia, najlepiej na wylot, poszłoby szybciej). Topniejąca tafla rozpuszczałaby się – tonąc, a "przerębel" powoli pokrywałby się nową warstewką lodu. 

W nauce, Geki, im prostszy model uda się wymyślić/wyobrazić tym lepiej, ponieważ łatwiej rozpatruje się różne oddziaływania, przekształcenia itd itp. Finezja nie w złożoności i komplikowaniu, tak to działa.

(a odnośnie eksperymentu, który proponujesz z dociążaniem lodu, on po prostu wraz z głębokością się topi, sam zrób taki eksperyment i sprawdź, czy zobaczysz kostkę lodu na dnie naczynia, chyba że weźmiesz – teoretyzujemy – określoną odmianę lodu i wodę pi razy oko normalną. :p)

Nie mój tekst, zrobisz jak uważasz, dyskutować nie będę.

 

Z drobiazgów:

,Ogon siostry zakłopotał tuż przy twarzy dziewczyny

Chyba literówka?

,ale nijak miało się to do prędkości, a jaką syrena mknęła przez czarny bezmiar głębi.

Literówka.

,Kilka uderzeń mocarnego ogona później były już w pobliżu i Dako mogła znaczyć to, co siostra chciała jej pokazać.

Chyba literówka?

,Potrafisz w ogóle wyobrazić sobie(+,) co oznacza być suchym?

,Jednoczenie same wytwarzają radioaktywny tryt

Literówka.

,przynajmniej jedno przychodzi mindo głowy.

Literówka

 

Pozdrawiam i peace ;-)

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Cześć!

 

Trochę mi zeszło, ale wróciłem.

Ale chodzi o słowo “syreny”? Wilk chyba dobrze to wyjaśnił. Do tego opisuje ich wygląd i wiele z syrenim wspólnego nie ma. Rozumiem jednak, że dobrana terminologia wybiła cię z tekstu.

Myślę nad tym i myślę i ciągle mi to jakoś nie pasuje. Słowo syreny w takich realiach brzmi trochę osobliwie, baśniowo.

Tutaj jest rozsypanka, a odkrycie przychodzi na zasadzie archimedesowskiego eureka.

Tak, a wiele informacji pozostaje niewykorzystanych: kolonia na Tytanie, odkrycie życia na Wenus i inteligentnego życia na którymś z księżyców. Byłem jakoś przekonany, że zepnie to jakiś wspólny mianownik i będzie miało coś wspólnego z resztą akcji, wzmiankom na ten temat poświęciłeś całkiem sporo miejsc.

Sądzę, że nie. I sądzę, że w wielu misjach wojskowych i wywiadowczych ludzie wiedzą dokładnie tyle, ile mają wiedzieć i dowiadują się tego dokładnie wtedy, kiedy to jest konieczne.

Tak, wojskowi przyzwyczajeni od pełnoletności do wykonywania rozkazów. Ale naukowcy, zwłaszcza tacy, którzy mają podejmować decyzję a nie obsługiwać km. Jest taka zasad, że im więcej wiesz o sprawie tym lepsza decyzję podejmiesz. To trochę zgrzyta.

Podobnie jest w korporacjach (mniejszych i większych) – często dostajesz jakieś zadanie do wykonania, które ma przynieść dany efekt

Tak, ale zazwyczaj też dostajesz wszystkie niezbędne informacje, by efekty był pożądany i by ułatwić zadania. W zdrowych strukturach działanie w inny sposób niejednokrotnie jest traktowane jako działanie na szkodę firmy i w dłuższej perspektywie powoduje problemy.

Zakładam jednak, że woda przy powierzchni lodu ma mniejsze ciśnienie niżby miała na Ziemi w takich warunkach (lub ma kilkanaście metrów pod powierzchnią tafli wody). Liczyliśmy to kiedyś z Jimem na pewnym przykładzie (Jim liczył, a ja marudziłem i dawałem mu dane) i bodaj siedmiokrotnie niższe było to ciśnienie.

Ok, niech będzie 15 km, to przy g =1.3m/s2 da jakieś powiedzmy (na oko, nie liczę, tylko szacuję) 200 atm, czyli 20 Mpa. Rzuć okiem tu. Dla ciśnień poniżej 100 Mpa mamy w zasadzie lód I, taki jak na ziemi, pływający. Kolejna sprawa to warstwa przejściowa lód-woda, tam raczej nie ma gazu, za to jest intensywne to zamarzanie, to rozmarzanie, w cyklach ruchu obrotowego księżyca. Tam ciśnienie rośnie stopniowo wraz z głębokością, najpierw lodu, później lodu i wody (jeżeli by tak nie było, to lód by zwyczajnie opadł, albo wypełnił, bo raczej nie jest wystarczająco sztywny w takich warunkach, to nie jest lita sfera lodowa a raczej zbiór targanych siłami pływowymi płyt)

Jednak jeśli ta "rzadkość" ma budzić wątpliwości, mogę wyciąć kilka słów, bo nie są kluczowe dla opowiadania.

Usunięcie “rzadkości” to dobry pomysł.

przebrzydłym humanistą, który z fizyka miał ostatni raz do czynienia w szkole średniej (czyli dawno).

Jak na humanistę to całkiem ciekawie i sensownie o tej fizyce piszesz ;-)

Ale zapamiętam sobie, że jesteś w tych tematach bardziej biegły, kiedy przyjdzie pora na betowanie trzeciej części. ;)

A więc będzie część trzecia… doskonale, to w sumie będzie (zakładam) 240k znaków, minipowieść? ;-)

 

Pozdrawiam, lecę przescreenować pozostałe komentarze i odpisywać na komentarz marasa.

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Syrena baśniowa?

A gdzie tam, to termin naukowy ;)

https://pl.wikipedia.org/wiki/Syrena_morska

 

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Zawsze mam pewne opory przed lekturą tekstów stanowiących kontynuację, bo niezmiernie rzadko się zdarza, aby kolejne dzieło dorównywało pierwszemu. Tym razem obawy były niepotrzebne, bo Dzieci Wody okazały się historią intrygującą, czytającą się świetnie, a opisanie wypadków mających miejsce wiek później, pozwoliło pamiętać o wydarzeniach pierwszego opowiadania, jednocześnie dając możliwość śledzenia losów nowych bohaterów, dzięki czemu dokładnie poznałam życie mieszkańców oceanu, nie tracąc nic z poczynań kolejnej ekspedycji przybyłej na Europę.

Gekikaro, lektura Dzieci Wody sprawiła mi ogromną przyjemność, a finał mocno zaskoczył.

Mam nadzieję, że poprawisz usterki, bym mogła udać się do nominowalni. ;)

 

wiele z nich cięż­ko było sobie wy­obra­zić. → …wiele z nich trudno było sobie wy­obra­zić.

 

– Zaraz, co? – Kiedy zo­stał mia­no­wa­ny ka­pi­ta­na? → Chyba miało być: – Zaraz, co? – Kiedy zo­stał mia­no­wa­ny na ka­pi­ta­na?

 

po­czu­ła cie­pły dotyk w oko­li­cy łydek, które zwie­si­ła w dół stro­mi­zny. → Masło maślane – czy można coś zwiesić w górę?

 

wy­ry­wa­jąc dziew­czy­nę z roz­my­śleń. → …wy­ry­wa­jąc dziew­czy­nę z roz­my­ślań/zamyślenia.

 

wy­zna­ła sy­re­na, pa­trząc swo­imi ludz­ki­mi ocza­mi… → Czy zaimek jest konieczny? Czy mogła patrzeć cudzymi oczami?

 

Ogon sio­stry za­kło­po­tał tuż przy twa­rzy dziew­czy­ny. → Literówka.

 

do pręd­ko­ści, a jaką sy­re­na mknę­ła… → Literówka.

 

on przy­le­ciał na pierw­szym stat­ku… → Raczej: …on przy­le­ciał pierw­szym stat­kiem

 

Jeśli tajny ra­port prze­sła­ny Aste­rio­na II… → Chyba miało być: Jeśli tajny ra­port prze­sła­ny z Aste­rio­na II

 

nie było żad­ne­go po­wo­du, dla­cze­go tu­tej­sze or­ga­ni­zmy mia­ły­by wy­ka­zy­wać po­do­bień­stwo… → …nie było żad­ne­go po­wo­du, dla­ którego tu­tej­sze or­ga­ni­zmy mia­ły­by wy­ka­zy­wać po­do­bień­stwo

 

wcze­pia­ją­ce się w mię­śnie przy po­mo­cy na­no­igieł i po­wo­du­ją­ce in­ten­syw­ne skur­cze mię­śni. → Nie brzmi to najlepiej.

 

– Pro­fe­so­rze… – usły­szał za ple­ca­mi głos ka­pi­ta­na… → – Pro­fe­so­rze… – Usły­szał za ple­ca­mi głos ka­pi­ta­na

 

z za­cho­wa­niem ko­bie­ty? Jeśli tak, pro­fe­sor nie po­tra­fił na razie go do­strzec.

Sie­dząc przed mo­ni­to­ra­mi, pa­trząc na od­czy­ty stanu psy­cho­fi­zycz­ne­go ko­bie­ty… → Czy to celowe powtórzenie?

 

Wy­ja­wił, że Eisen­berg go tu przy­słał, po­le­ciw­szy mu do­ga­dać się z pro­fe­so­rem. → Drugi zaimek jest zbędny.

 

– Nie musi się pan kło­po­tać, Pro­fe­so­rze… → Dlaczego wielka litera?

 

ist­niał na długo przed tym, jak pierw­si lu­dzie po­ja­wi­li się we wszech­oce­anie. → …ist­niał na długo przed tym, nim pierw­si lu­dzie po­ja­wi­li się we wszech­oce­anie.

 

– Młode same by do nas tra­fi­ło→ – Młode samo by do nas tra­fi­ło

 

Wiele z nich zgi­nę­ło, na­po­ty­ka­jąc na zęby→ Wiele z nich zgi­nę­ło, na­po­ty­ka­jąc zęby

Napotykamy coś; na coś można się natknąć.

 

– To już ko­niec dziś, mo­żesz iść – rzu­ci­ła oschle pro­fe­sor Stan­ko­vitz, koń­cząc obo­wiąz­ko­we co­dzien­ne ba­da­nia. → Nie brzmi to najlepiej.

 

za­drę­czał się w kółko jed­nym, pod­sta­wy py­ta­niem: dla­cze­go? → Pewnie miało być: …za­drę­czał się w kółko jed­nym, pod­sta­wowym py­ta­niem: dla­cze­go?

 

am­ba­sa­dor Dako za­da­wa­la to samo py­ta­nie. → Literówka.

 

a przy­naj­mniej jedno przy­cho­dzi mindo głowy. → Coś się tutaj przyplątało.

 

Chyba nie mu­si­my cze­kać na de­cy­zję OCTO­PU­Sa?Chyba nie mu­si­my cze­kać na de­cy­zję OCTO­PU­S-a?

 

zsyn­chro­ni­zo­wa­nym z OCTO­PU­Sem. → …zsyn­chro­ni­zo­wa­nym z OCTO­PU­S-em.

 

która roz­wią­że tem pro­blem. → Literówka.

 

może udało się ci prze­my­cić na po­kład tro­chę al­ko­ho­lu, panie ka­pi­ta­nie? → …może ci się udało, panie ka­pi­ta­nie, prze­my­cić na po­kład tro­chę al­ko­ho­lu?

 

zo­sta­ła roz­dzie­lo­na ze wszech­oce­anem… → …zo­sta­ła roz­dzie­lo­na z wszech­oce­anem

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tak, a wiele informacji pozostaje niewykorzystanych: kolonia na Tytanie, odkrycie życia na Wenus i inteligentnego życia na którymś z księżyców. Byłem jakoś przekonany, że zepnie to jakiś wspólny mianownik i będzie miało coś wspólnego z resztą akcji, wzmiankom na ten temat poświęciłeś całkiem sporo miejsc.

Czyli o tym mówisz… To jest część kreacji świata – o tyle istotna, by pokazać, jak powszechnym zjawiskiem jest życie. :) Nie traktowałem tego jako element układanki, tak jak w poprzednim opowiadaniu np. informacji o tym, jak zniszczona jest Ziemia (które z kolei tutaj miały swoje konsekwencje) albo o pokoleniu, które dorasta w praktyce w kosmosie.

 

Tak, wojskowi przyzwyczajeni od pełnoletności do wykonywania rozkazów. Ale naukowcy, zwłaszcza tacy, którzy mają podejmować decyzję a nie obsługiwać km. Jest taka zasad, że im więcej wiesz o sprawie tym lepsza decyzję podejmiesz. To trochę zgrzyta.

Ale decyzje podejmuje kapitan – a on wie o wszystkim.

Poza tym, jakbym pogrzebał, to pewnie znalazłbym gros takich informacji, kiedy naukowcy robia cos dla wojska, ale nie znaja pełnego obrazu. Nadal nie widzę, czemu w kontekście ich prac mieliby posiadac informację o tym, jakie sa plany MAK. Zauważ, że dane z raportu Isajeva i inne posiadali.

 

Ok, niech będzie 15 km, to przy g =1.3m/s2 da jakieś powiedzmy (na oko, nie liczę, tylko szacuję) 200 atm, czyli 20 Mpa. Rzuć okiem tu. Dla ciśnień poniżej 100 Mpa mamy w zasadzie lód I, taki jak na ziemi, pływający.

Dlaczego wszyscy ignorują fakt, że lód nie tonął sam z siebie, tylko cuś na niego wlazło… a nawet nie jedno cuś, tylko stadu cusiów. A niech będzie nawet, że tak jak napisała Asylum, ten lód sobie powoli topnieje – przecież Dako w swojej wizji skupiała sie na organizmach żywych, a nie tworzyła zadanie z fizyki :P… Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że lód ma nieograniczoną wyporność i bez względu na to, co się na nim położy, nie zatonie?

 

Jak na humanistę to całkiem ciekawie i sensownie o tej fizyce piszesz ;-)

Ja tylko staram się sprawiać takie wrażenie. xD

 

A więc będzie część trzecia… doskonale, to w sumie będzie (zakładam) 240k znaków, minipowieść? ;-)

Mam poważne wątpliwości co do tego, czy się zmieszczę po raz trzeci w 80tys znaków, ale będę się starał.

 

Syrena baśniowa?

A gdzie tam, to termin naukowy ;)

No własnie tak mi sie wydawało! Ale nie byłem pewien.

 

Zawsze mam pewne opory przed lekturą tekstów stanowiących kontynuację, bo niezmiernie rzadko się zdarza, aby kolejne dzieło dorównywało pierwszemu.

Dlatego też zwlekałem pół roku, nim wziąłem się za pisanie kontynuacji, choć pomysł pojawił się niedługo po skończeniu pierwszego opowiadania. Nie chciałem, aby była gorsza. Nie chciałem, żeby była fragmentem, tylko by można ją czytać oddzielnie. I przy okazji, żeby może to i owo się poprawiło w mojej wizji dzięki uwagom czytelników części pierwszej.

Teraz jestem w podobnej sytuacji, bo już wiem o czym byłaby część trzecia, ale muszę dać jej i sobie czas. :)

 

Tym razem obawy były niepotrzebne, bo Dzieci Wody okazały się historią intrygującą, czytającą się świetnie

:)

 

jednocześnie dając możliwość śledzenia losów nowych bohaterów, dzięki czemu dokładnie poznałam życie mieszkańców oceanu, nie tracąc nic z poczynań kolejnej ekspedycji przybyłej na Europę.

Super, że spodobał Ci się fragment rozgrywający się pod lodem, bo wydawało mi się, że to jedno z najciekawszych pytań pozostających w głowie po lekturze pierwszej części – to jest: co dalej z ludźmi pod wodą?

 

Gekikaro, lektura Dzieci Wody sprawiła mi ogromną przyjemność, a finał mocno zaskoczył.

Powiększa sie grono osób zadowolonych z finału… uff. :)

 

Mam nadzieję, że poprawisz usterki, bym mogła udać się do nominowalni. ;)

Oczywiście już poprawione, choć z tym zwieszaniem nóg miałem nie lada kłopot. Zmieniłem na:

W pewnej chwili poczuła ciepły dotyk w okolicy łydek, które zwiesiła za krawędzią przepaści.

 

Ale nadal coś mi tu nie gra.

 

 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Dla­te­go też zwle­ka­łem pół roku, nim wzią­łem się za pi­sa­nie kon­ty­nu­acji…

I dobrze, że zdecydowałeś, aby pomysł dojrzewał odpowiednio długo, bo dzięki temu wydałeś na świat bardzo dobre opowiadanie, w sposób naturalny wiążące się z pierwszą częścią, a jednocześnie stanowiące byt samodzielny.

 

…wy­da­wa­ło mi się, że to jedno z naj­cie­kaw­szych pytań po­zo­sta­ją­cych w gło­wie po lek­tu­rze pierw­szej czę­ści – to jest: co dalej z ludź­mi pod wodą?

Dobrze Ci się wydawało, dlatego cieszę się, że mogłam o tym przeczytać i zaspokoić ciekawość. ;)

 

…choć z tym zwie­sza­niem nóg mia­łem nie lada kło­pot. Zmie­ni­łem na:

W pew­nej chwi­li po­czu­ła cie­pły dotyk w oko­li­cy łydek, które zwie­si­ła za kra­wę­dzią prze­pa­ści.

Ale nadal coś mi tu nie gra.

Proponuję: W pew­nej chwi­li po­czu­ła cie­pły dotyk w oko­li­cy łydek, swobodnie unoszących się za krawędzią przepaści.

 

Biegnę do nominowalni. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Proponuję: W pewnej chwili poczuła ciepły dotyk w okolicy łydek, swobodnie unoszących się za krawędzią przepaści.

Bez wahania skorzystam z rady. :) 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Jakże się cieszę, że dodałam maleńką kropelkę do Twojej przeogromnej Wody. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mam poważne wątpliwości co do tego, czy się zmieszczę po raz trzeci w 80tys znaków, ale będę się starał.

To już tylko zależy od tego, czy będziesz aspirował do piórka. Wydaje mi się, że nawet jak przekroczysz 80k to i tak wiele osób przeczyta (ja przynajmniej zamierzam, opublikujesz jeszcze w tym roku? ;-) )

Dlaczego wszyscy ignorują fakt, że lód nie tonął sam z siebie, tylko cuś na niego wlazło…

Nie ignoruje tego faktu, tylko odpowiadam na sugestie o tym, że któryś z rodzajów lodu tonie. Tu takie go nie uświadczymy. A cusie jak najbardziej zamykają temat.

Ale decyzje podejmuje kapitan – a on wie o wszystkim.

Poza tym, jakbym pogrzebał, to pewnie znalazłbym gros takich informacji, kiedy naukowcy robia cos dla wojska, ale nie znaja pełnego obrazu. Nadal nie widzę, czemu w kontekście ich prac mieliby posiadac informację o tym, jakie sa plany MAK. Zauważ, że dane z raportu Isajeva i inne posiadali.

Tu sią jakoś ciągle zastanawiam.

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

I mnie udało się tu dotrzeć.

Przeczytałem dużą część opowiadania na raz, bez przerw, co przy takiej objętości świadczy po prostu o tym, że historia wciąga. I faktycznie, naukowa łamigłówka budzi zainteresowanie i rozpala wyobraźnię, a umiejętnie powtykane cliffhangery podbijają efekt. Jest też dużo mniej postaci niż poprzednio, stąd nie pogubiłem się w ogarnianiu kto jest kim. Są one różne, ciekawe, choć kapitan pod koniec zrobił się enigmatyczny w taki nadęty sposób, który mnie drażni.

Zakończenie satysfakcjonuje o tyle, że wielu, jak myślę, jakby podświadomie chciałoby się pozbyć grożącego inwazją obcego, tymczasem przedstawienie perspektywy wykorzystania go do celowego zajęcia oceanów, uważam za interesujące. Finał ten jest natomiast jakiś taki pospieszny, wręcz lakoniczny względem rozwlekłej części do niego prowadzącej. Wątek syren odbieram jako egzotyczny i ciekawy, choć przegadany, podobnie jak część naukowych wyjaśnień. Myślę, że jest tutaj gdzie ciąć, żeby oddać sprawiedliwość zakończeniu.

Drobna uwaga semantyczna – profesorka w pewnym momencie wspomina, że oceaniczny organizm jest zdolny “sterować mechanizmami ewolucji”. Tymczasem ewolucja to proces zachodzący na przestrzeni czasu, dotyczący pokoleń organizmów, całych gatunków wręcz, przy tym niemal niezauważalny u pojedynczych osobników. Uważam, że używanie pojęcia ewolucji w stosunku do tych kilku pokoleń ludzi z Europy ma jakiś sens, ale przy błyskawicznych zmianach adaptacyjnych ciała Dako, jest to nadużycie i należałoby jednak użyć jakiegoś innego pojęcia.

Jaki jest jednak mój największy zarzut co do tego opowiadania? Wrażenie, że już to wszystko kiedyś widziałem. Niby nie trzeba czytać poprzedniej części, żeby ogarnąć tą, ale jakoś nie wyobrażam sobie czytać tej części bez znajomości poprzedniej, bo cały proces odkrywania natury oceanu Europy streszcza się do mało satysfakcjonującego poziomu. Jest tu w sumie prawie 160k tekstu – i to tekstu, który nie wygląda na definitywnie zakończony. Myślę, że zamiast raczyć nas za jakiś czas kolejnym 80-tysięcznym odcinkiem, Geki, powinieneś zrobić z tego zalążek swojej własnej serii a’la “The Expanse” i wydać to jako książkę. Połowę już masz. :P

 

To już tylko zależy od tego, czy będziesz aspirował do piórka. Wydaje mi się, że nawet jak przekroczysz 80k to i tak wiele osób przeczyta (ja przynajmniej zamierzam, opublikujesz jeszcze w tym roku? ;-) )

HE HE HE -.-

W przyszłym roku, taki mam plan. I szczerze nie wiem, czy się zmieszcze w 80tys znaków. na pewno będę chciał, by opowiadanie było dobre, a jak wyjdzie tych znaków, dajmy na to, 180tys, to najwyżej nie wrzuce tekstu. O!

 

Jest też dużo mniej postaci niż poprzednio, stąd nie pogubiłem się w ogarnianiu kto jest kim. Są one różne, ciekawe, choć kapitan pod koniec zrobił się enigmatyczny w taki nadęty sposób, który mnie drażni.

 

Kapitan w sumie nie jest enigmatyczny, to Teresa go tak postrzega. I koniec końców okazuje się, że musiał pewne informacje zostawić dla siebie i dopiero jak już misja ma się ku końcowi, wyjawia je.

Ale cieszę się, że widzisz różnorodność postaci. :)

 

Finał ten jest natomiast jakiś taki pospieszny, wręcz lakoniczny względem rozwlekłej części do niego prowadzącej.

Jeśli finał rozumiesz przez ostatnią scenę, to rozumiem ten zarzut – i troche wyżej sporo napisałem na ten temat… więc się zacytuję :P

Chyba inaczej podchodzę do tego, o czym jest w zasadzie ta historia, przez co odmiennie patrzę na zakończenie. Ostatnia scena jest dla mnie w zasadzie formą epilogu i właściwa akcja w większości kończy się na rozmowie Teresy z kapitanem. W moim odczuciu dwie ostatnie sceny zamykają wszystkie najważniejsze wątki – dowiadujemy się, jaki był cel arcydmirała, dowiadujemy się, co ludzkość chce zrobić, dowiadujemy się, czym jest ta specyficzna woda z Europy, będąca swego rodzaju jednym połączonym organizmem, dowiadujemy się, kim/czym jest Dako i jaki jest jej cel. Wcześniej nawet mamy zasugerowany dalszy los ludzi na Europie (a nawet nie zasugerowany, bo z powodu samych porodów można wywnioskować, jak to się prawdopodobnie zakończy). Wraz z końcem historii kończy się misja Eisenberga (czyli jedna historia) i prawdopodobnie kończy się życie Dako (czyli druga historia). W Podsumowana jest także myśl, którą kierują się ludzie, jak o którą kieruje się organizm z Europy – robić to, co zapewnia przetrwanie. Ostatnia scena też spina w jednym momencie obydwa wątki – czyli przetrwanie i ekspansja ludzi oraz ekspansja Europy. 

Oczywiście nie wszystko idzie zgodnie z planem obydwu stron, ale dla mnie najlepszy moment na zakończenie a jednocześnie pozostawienie go otwartym. 

I oczywiście, pojawiają się kolejne pytania wraz z naczelnym: co dalej? I nie to jedno (jeszcze np. skoro komputer, to kto go zbudował?) ale – o ile wszyscy bohaterowie nie giną, albo cały świat nie ulega unicestwieniu – zawsze jest jakieś dalej i zawsze kolejne odpowiedzi rodzą nowe pytania. A przynajmniej często się tak dzieje i wydaje mi się, że to jest dobre.

 

Drobna uwaga semantyczna – profesorka w pewnym momencie wspomina, że oceaniczny organizm jest zdolny “sterować mechanizmami ewolucji”. Tymczasem ewolucja to proces zachodzący na przestrzeni czasu, dotyczący pokoleń organizmów, całych gatunków wręcz, przy tym niemal niezauważalny u pojedynczych osobników. Uważam, że używanie pojęcia ewolucji w stosunku do tych kilku pokoleń ludzi z Europy ma jakiś sens, ale przy błyskawicznych zmianach adaptacyjnych ciała Dako, jest to nadużycie i należałoby jednak użyć jakiegoś innego pojęcia.

Ależ to się odnosi właśnie do pokoleń ludzi z Europy, Dako oczywiście nie ewoluuje. :)

 

Wrażenie, że już to wszystko kiedyś widziałem.

Sterujący ewolucją biokomputer? Podeślij tytuł, poczytam przed kolejną częścią. :)

 

Jest tu w sumie prawie 160k tekstu – i to tekstu, który nie wygląda na definitywnie zakończony. Myślę, że zamiast raczyć nas za jakiś czas kolejnym 80-tysięcznym odcinkiem, Geki, powinieneś zrobić z tego zalążek swojej własnej serii a’la “The Expanse” i wydać to jako książkę. Połowę już masz. :P

Niestety, książki są o wiele dłuższe… Nawet jakbym napisał kolejne opowiadanie na te 80tys znaków, to by było w sumie jakaś 1/3 przeciętnej długości powieści. Myślę, że wyjdzie mi więcej niż 80tys znaków, zresztą zobaczę, bo to, o czym będzie kolejna część i jakie padną odpowiedzi na pytania, wiem juz bardzo dobrze. Ale trzeba zrobić fabułę i bohaterów… Mam też pewien pomysł na napisanie trzeciego opowiadania, który wiąże się z częścią pierwszą i druga, ale nie wiem, czy mi się uda go zrealizować.

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Podeślij tytuł, poczytam przed kolejną częścią. :)

Służę – była to “Planeta woda” niejakiego Gekikary. ;D

 

Mam też pewien pomysł na napisanie trzeciego opowiadania, który wiąże się z częścią pierwszą i druga, ale nie wiem, czy mi się uda go zrealizować.

Skoro nie powieść, to może zbiór opowiadań? Wybranietz się udało z jej “Niebo, ptaki i robaki”.

Cześć, Geki!

 

Z takich rzeczy, które znalazłem:

choć sam nie brzmiał na przekonanego.

Bardziej “nie wyglądał na przekonanego”, albo “nie brzmiał jakby był przekonany”, albo jeszcze inaczej.

 

Raz jest “Koralokost”, a raz “Koralkost”

Jego ciało uniosło się w powietrze pod wpływem nieważkości.

powietrzu

Rozkaz minął się w koniunkcją Jowisza i Saturna

z

strzykawkę z nanotoksyną, która pozbawiała przytomności w ciągu kilku sekund,

Ej, nie…

Uff, nie użyła jej – mam trochę alergię na takie strzykawki ;)

 

Od razu napiszę, że czytałem na raty, bo tylko taką miałem możliwość – chciałem zdążyć przed 10 grudnia z lekturą “Planety wody” i “Dzieci wody”. To pierwsze przeczytałem na spokojnie, ale na to opko nie miałem kiedy znaleźć odpowiednio długiego okienka czasowego, stąd moje odczucia mogą być nieco skrzywione.

Oprę całość oceny o porównania, bo trudno ich uniknąć. Nie czytałem też komentarzy.

Forma opowiadania jest chyba utrzymana na siłę. Wtedy przechodziłeś z bohatera na bohatera, tutaj jest ich mniej i często wracasz do Dako, za każdym razem nazywając ją inaczej. Ona się zmienia, to o niej jest ten tekst, ale do mnie to nie trafia. Lubię jeśli jasno przedstawione jest z jakiej perspektywy obserwujemy sytuację.

Do tego linia czasu jest zupełnie inna, a przez analogię do prostej linii czasu z “Planety wody” nieco mnie to gubiło na początku.

Postawiłeś też w znacznie większym wymiarze na zbudowanie świata. Jesteśmy znacznie więcej czasu pod wodą i to w ciałach jej naturalnych mieszkańców, to buduje klimat, tworzy społeczeństwo, ale miałem tym nieco przesytu. Nie wiem czy to kwestia tego, że jednak mógł Cię gonić limit, czy tak po prostu zdecydowałeś się to napisać, ale jest tu kilka takich trochę statycznych momentów, które wprowadziły informacje, nie mogę powiedzieć, że były zbędne, ale fabuła przy nich mocno zwalniała.

Podobnie miała się sytuacja w przestrzeni kosmicznej – miałem wrażenie nadmiaru elementów uwiarygadniających życie w nieważkości itd. Ja już ci uwierzyłem, a Ty mi jeszcze dokładasz info, że są tam poręcze, że jak się wyprężył to poleciał przez pomieszczenie. To już wydało mi się zbędne.

Sporo wyszło tych zarzutów, ale to nie oznacza, że jest to zły tekst. W mojej opinii jest to wciąż bardzo dobry tekst, a powyższe kwestie wypłynęły na wierzch w perspektywie niedawnej lektury “Planety wody”.

Podoba mi się Twoja wizja przyszłości. Nie spędziłem zbyt dużo czasu na analizie tego jak może to wyglądać, ale cieszy mnie zwracanie uwagi na wyczerpalność zasobów Ziemi, do tego zakończenie jest fajnie otwarte. Postacie znów są różne od siebie, a do tego intryga jest poprowadzona tak, że na końcu przychodzi zrozumienie. Kolejnym plusem, ale też rzeczą charakterystyczną dla Twoich tekstów, a przy tym dla mnie niezwykle ważną, jest to, że nie oceniasz, a tę odpowiedzialność zostawiasz czytelnikowi. Bardzo to lubię. Jest to i dojrzałe literacko, i bardzo życiowe.

Nie mogę powiedzieć, że “Dzieci wody” należało napisać inaczej. To wciąż wysoki poziom, ale w porównaniu do “Planety wody” moim zdaniem stoi nieco niżej. Mogło na to wpłynąć moje czytanie na raty, ale inaczej nie byłbym w stanie przeczytać przed terminem nominowania do piórek. Ostatecznie nie dorzucam nominacji, ale było blisko.

 

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Nie spodziewałem się tak ciekawego połączenia sci-fi, całkiem logicznego, z czymś na kształt fantasy.

 

Dako jednoznacznie kojarzy mi się z … nazwijmy to proto– osobowością rodem z “Odeyssey One”.

 

Ogrom pracy, styl ładny i zwięzły, wystarczająco techniczny, żeby uwierzyć , że jest się w kosmosie, ale nie być przytłoczonym (osobiście mnie męczyły wszystkie opisy w stylu Lema).

 

Martwy ocean na Ziemi, ha, to zakończenie, sugerujące mroczniejszą historię, świetna sprawa. 

Jedno zastrzeżenie, same interkacje między bohaterami można było spokojnie powiększyć. 

 

Niech twe słowa będą poparte czynem.

To opowiadanie podobało mi się dużo bardziej od “Planety wody”. Po części jednak może poprzez zbudowany mimo wszystko przez poprzednią część fundament zainteresowania, który kontynuacja z powodzeniem rozbudowała. Świadectwem tego jest choćby to, że o ile “Planetę” czytałem na raty, tu połknąłem całość na raz.

Być może w jakimś stopniu to wynikło z tego, że tym razem element fantasy (a właściwie to dość, trzeba przyznać, nietypowego połączenia disneyowych Pocahontas i Małej Syrenki z mrocznym klimatem rodem z Warhammera) trochę, mam wrażenie, przeważył nad sf ;)

Wydaje mi się jednak, że również kompozycja postaci lepiej tym razem zadziałała. Narracja wciąż jest prowadzona z kilku punktów, ale postaci jest mniej, są bardziej charakterystyczne, a przy tym dość konkretnie “zadaniowane”. Dzięki temu ani nie plączą się przy czytaniu, ani też nie rozczarowują. Z drugiej strony (poza Dako) są dużo mniej rozbudowane, ale to mi jakoś szczególnie nie przeszkadzało.

Kolejna kwestia, którą muszę zaliczyć szczególnie na plus, to rozwój świata. Dużą satysfakcję przynosi obserwowanie, jaki wpływ miały znane z poprzedniej części wydarzenia na dalsze wypadki. I to aż do tak małych szczegółów, jak opisy procedur przy kolejnej próbie zbadania feralnej Europy.

No i muszę przyznać, że twist na koniec mnie zaskoczył. Bardzo mi się on podoba i jestem naprawdę ciekaw, jaki będzie dalszy los ludzkości. Przypadł mi szczególnie do gustu pewien kontrast, w porównaniu między dwoma organizacjami kosmicznymi. W pierwszej części dwie cywilne wyprawy kończą się katastrofami. W drugiej wojskowi okazują się nie tylko w pełni przygotowani na kolejne wypadki, ale nawet podejmują wyzwanie, by wykorzystać zagrożenie jako korzyść. Fajnie byłoby zobaczyć konfrontację między tą przebiegłą, ludzką machiną wojskową, a tajemniczym, biologicznym komputerem. Kto kogo wykiwał, kto kogo sobie podporządkuje? No i oczywiście, mam nadzieję, że tekst wieńczący cykl będzie zawierał odpowiedź, skąd ten twór na Europie się właściwie wziął.

Jedyne, na co trochę bym pomarudził, to wrażenie, że kreacja podwodnego świata nieco odbiegła od tego, co prezentowałeś w poprzedniej części. Wydaje mi się, że w “Planecie” była wyraźna sugestia, że istoty żyjące w wodzie działają po prostu jak części wielkiego mózgu (neurony, etc.). Tymczasem tworzysz z nich cały ekosystem normalnie żyjących, rozmnażających i zjadających się zwierząt, a niektórych z nich nawet obdarzonych inteligencją (syreny). Być może niesłusznie, ale trochę mi się te dwie wizje kłócą.

Wciągło, przeczytałam większą część na jeden raz, przeczytałabym pewnie całość, gdyby nie życie :) I podobało mi się. Nie będę oceniać pod kątem science, bo się nie znam, ale całkiem nieźle tłumaczysz fabularne rozwiązania z naukowego punktu widzenia i dla laika brzmi to wiarygodnie. Syren też się nie przyczepię. Skoro Watts mógł pogrywać wampirami, to Ty możesz syrenami :)

Czytałam poprzednią część i wciąż ją pamiętam, dlatego nie jestem w stanie stwierdzić, czy opko się sprawdza jako zamknięta całość. Masz tam trochę odwołań do pierwszej części, ale nie jestem sobie w stanie wyobrazić, jak wyglądałby mój odbiór opka, gdybym nie znała Planety.

Jeśli chodzi o zakończenie, to dość szybko zorientowałam się, do czego zmierza Dako. Po stracie matki mogła iść w dwie strony, albo znienawidzić ocean, albo jeszcze bardziej się do niego zbliżyć. Po spotkaniu z syrenią siostrą, było jasne, że poszła tą drugą drogą, a potem już łatwo było odgadnąć, dokąd ona prowadzi. Zastanawiałam się tylko, czy na to pozwolisz. I tu muszę powiedzieć, że nieco mnie zaskoczyłeś, bo nie spodziewałam się, że będzie to również życzeniem ludzi. Dopiero, kiedy zobaczyłam, jak w Twoim świecie wygląda Ziemia, ta decyzja stała się zrozumiała.

Jednocześnie trochę mnie to zakończenie rozczarowało, bo to właściwie zakończenie części, a nie całości. Nadal nie ma perspektywy oceanu. Ba, trochę mam wrażenie prowadzisz w inną stronę. Bo po lekturze pierwszej części miałam wrażenie, że mam do czynienia z obcymi, natomiast tu mowa jest o biologicznym komputerze, którzy ludzie chcą wykorzystać. I nie wiem, czy to tylko brak wyobraźni ludzi, którzy – przyzwyczajeni do świadomości jednostkowej – nie potrafią ogarnąć inteligentnej świadomości zbiorowej, czy może faktycznie mamy do czynienia z czyimś tworem. Skoro bowiem komputer, to ktoś go zbudował.

O ile nieostre zakończenie pierwszej części prowokowało do dyskusji (która zresztą pod tamtym opkiem rozgorzała), to tym razem mam wrażenie po prostu niepokończonych wątków. Bo w sumie nie ma sensu zaczynać tej samej dyskusji, a na nową, idącą w jakimś innym kierunku za bardzo nie ma materiału. Tu czytelnik po prostu chce się dowiedzieć, jak to się skończy, czy miał rację, przyjmując takie a nie inne założenia pod poprzednim opkiem. A Ty tej odpowiedzi nie dajesz.

Parę wątpliwości fabularnych mam. Czym właściwie jest złączenie. W pierwszej chwili myślałam, że to ludzki odpowiednik rui u syren ;) Jednak później nic na to nie wskazuje. Możliwe, że to jakaś forma połączenia z oceanem, ale przecież ona już jest z nim połączona, słyszy jego szepty, może żyć pod wodą. Więc o co chodzi? Syrenia siostra pokazuje jej szkielety ludzi zmarłych po – jeśli dobrze zrozumiałam – złączeniu, ale po co? To przecież mała społeczność i nie dałoby się ukryć śmierci tych osób. Wreszcie na ile oni są połączeni z oceanem, czy on im rzeczywiście zdradza swoje plany? Bo mam wrażenie, że Dako nie wiedziała, że umrze. Kwestię ludzi na Ganimedesie zostawiłeś otwartą, niby widać, że nie mają szansy przeżyć, ale jednocześnie wydaje się, że Dako to nie rusza. A jednocześnie mam wrażenie, że ona nadal jest sobą, a nie tylko kawałkiem oceanu, zachowała osobowość.

Z ludzkiej strony, skąd ta zmiana nastawienia u Ziemian. Mam wrażenie, że oni opierają się bardziej na domniemaniach niż faktach. Dobra, na początku wspominasz o jakiejś udanej misji na Ganimedesa, ale jest to tylko wzmianka, którą łatwo przeoczyć. Jeśli ludzie się mylą i to nie biologiczny komputer, ale świadomość, to będzie ona miała własne cele, niekoniecznie zbieżne z ludzkimi.

Generalnie obie części uważam za udane, nie potrafię powiedzieć, która jest lepsza, ale jednocześnie tu jednak nie tylko wyczuwa się kontynuację, ale przede wszystkim brakuje rozstrzygnięcia. Dlatego zamiast piórkowego taka, dołączę do rady MrB: dopisz trzecią część, ewentualnie rozbuduj istniejące i poszukaj wydawcy. Całość chętnie kupię :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Okej, nie zabij mnie, ale moja recenzja streszcza się następująco: napisz coś krótszego z tego uniwersum, a chętnie dam Ci TAK-a!

To jest ciekawy tekst, osadzony w dobrym, ciekawym uniwersum, o którym chętnie czytam, a i syreny umiesz pisać tak, że mają sens dla czytelnika, nawet jeśli “technicznie” czy biologicznie coś tam nie styka.

Niemniej moim zdaniem to konkretne opowiadanie cierpi na tym, że nie bardzo wiedziałeś, jakie długie chciałbyś je mieć, jak opowiedzieć zawartą w nim historię, a raczej wycinek większej całości.

No więc moja opinia jest taka: napisz na portal krótką historię o syrenach z Tytana ;), najlepiej dziejącą się w ich świecie, bez wtrętów z zewnątrz, to jest szansa, że sama ją zgłoszę do piórka. Nie musi mieć dynamicznej akcji, ale niech ma ogarnialną fabułę i więcej światotwórstwa.

Oraz życzenie nr 2. Napisz z tego świata powieść. W klimatach tego opowiadania. Ale z miejscem na to, żeby ważne postacie nie były tylko pionkami niosącymi informację, żeby miały życie. Choćby Teresa, chciałoby się wiedzieć więcej. Napisz powieść o niej, kontynuację tego, co tu, a jeszcze lepiej rozwinięcie. Ale powieść. Nie opowiadanie/mikropowieść na 120k, żeby rozwinąć trochę to, czego tu brakuje, ale solidną powieść z wieloma wątkami, wieloma punktami widzenia, szalonym światotwórstwem i mnóstwem syrenek.

Na razie zatrzymałeś się w pół drogi, wiedząc, że masz do opowiedzenia znacznie więcej, a zarazem chcąc się zmieścić w piórkowo-dyżurnym limicie. Ścinanie tej historii na poniżej 80k jest największą krzywdą, jaką jej zrobiłeś.

http://altronapoleone.home.blog

Hej,

 

to dobry i ciekawy tekst. Umiejętnie skaczesz zarówno pomiędzy bohaterami, którzy są różni i mają unikalne kompetencja, jak również pomiędzy światami.

Budujesz konflikty, wzbudzasz emocje, serwujesz twisty – widzę w tekście wszystko to, co lubię i co sprawiło, że z przyjemnością i z uwagą przeczytałem ten tekst mimo jego objętości.

Zgadzam się z Drakainą, że historia jest nieco niekompletna – pewnie, tekst zyskałby po rozbudowaie o kolejne 30 k znaków. Albo po skróceniu, bo byłaby to bardziej spójna historia.

Ze skojarzeń, podobnie jak Silver, wspomniałbym Solaris. To jest dobry przykład historii pisanej jednak z perspektywy człowieka, stykającego się z nieznanym, być warto na przyszłość, nieco bardziej przesunąć wektor opowieści w tę stronę.

 

Jestem na “Tak” w piórkowym głosowaniu, bo uważam, że plusy przeważają nad minusami. I to bardzo ;) Nieśmiało liczę, że być może weźmiesz także pod uwagę kilka poniższych komentarzy.

 

Dodatkowe uwagi:

– To nie będzie konieczne – stwierdził mężczyzna, kiedy szeregi krótkich i długich sygnałów wydobyły na wierzch jego świadomości wspomnienie sprzed lat, jeszcze z czasów studiów, kiedy trudził się nad zaliczeniem historycznych metod komunikacji, powątpiewając w sens programu nauczania. Czy kiedykolwiek wykorzysta tę wiedzę?

Okazało się, że tak.

– W bazie danych nie znalazłem tego systemu zapisu – poinformował robot, a Rowan pozwolił sobie na łechtające ego poczucie wyższości.

Robot nie miał w bazie danych informacji o alfabecie Morse’a? Panie kochany, dlaczego?

 

No jasne. Ci z MAK o wszystkim wiedzieli. A przynajmniej coś podejrzewali. Nie byli na tyle pewni, by wtajemniczyć Rowana przed misją, ale mieli dość mocne przesłanki, by wysłać z nim myślącą maszynę, która przekaże mu niezbędne – i tylko takie – informacje w odpowiednim czasie i właściwych okolicznościach.

Powinien wpaść na to wcześniej.

Infodump. IMHO lepiej byłoby to połączyć choćby z emocjami bohatera – np. “Ci z MAK o wszystkim wiedzieli. Rowan zbyt mocno wcisnął przycisk na konsoli i system wyświetlił błąd. A przynajmniej coś podejrzewali. Inżynier uderzył zablokowany przycisk pięścią.”

 

 

Dakooo – zawołała syrena, wyrywając dziewczynę z rozmyślań.

Po chwili była już obok Dako i nadstawiła twarz, by ta mogła złożyć dłoń na jej policzku.

– Siostrzyczko – powiedziała czule Dako, głaszcząc dwukrotnie większą od niej syrenę po głowie.

Powtórzonka.

 

Dako mogła znaczyć to, co siostra chciała jej pokazać.

 

Zobaczyć, tak?

 

Choć Jowisz i Saturn zajmowały sąsiednie miejsca w korowodzie planet Układu Słonecznego, a na fladze MAK dzieliło je tylko kilka centymetrów, w rzeczywistości podróże między nimi zajmowały szmat czasu. W najdogodniejszym ku temu momencie dystans dzielący obydwa ciała niebieskie można było pokonać w trzy miesiące.

Infodump. Ponownie dobrze byłoby go obudować w jakąś akcję.

 

Elon Spacecraft

Serio? :) Przez chwilę myślałem, że to nazwa statku kosmicznego. Ma to wydźwięk komiczny, trochę psuje nastrój. Czy bohater o przydomku “Zawisza Castle” w tekście fantasty byłby dla Ciebie okej?

 

Rozkaz minął się w koniunkcją Jowisza i Saturna o jakieś piętnaście lat.

Nie rozumiem tego zdania.

 

Spacecraft był bliższy irytacji niż zadowolenia.

Mój mózg nie ogarnia, że to słowo jest po angielsku, ja tam widzę irytację statku kosmicznego.

 

– Rozumiem pana nastawienie – odezwała się kobieta, odbierając brak odpowiedzi na przywitanie jako oznakę złego humoru.

Brak dynamiki, rozwleczenie. Ja bym skrócił: “milczenie kobieta zinterpetowała jako zły humor”, czego więcej tam potrzeba? ;)

 

Spacecraft wziął kapitana za szaleńca.

Statek kosmiczny wział swojego kapitana za szaleńca?

 

Kiedy Eisenberg wprowadził go w szczegóły misji, Spacecraft wziął kapitana za szaleńca. Jednak, gdy później ten zaprowadził go do pomieszczenia, które zaadaptowano specjalnie na potrzeby znaleziska, jeden z najtęższych umysłów w Układzie Słonecznym zawiesił się jak stary ośmiordzeniowy procesor i wymagał restartu

Tutaj jest przeskok fabularny, tak? Już jestesmy po odkryciu i informacjach od Andy’iego, mamy bazę naukową, w której pracuję najtęższe umysły?

 

– Sztuczna ale naturalna – powtórzył bełkotliwie Spacecraft.

 

 

Jeśli tajny raport przesłany z Asteriona II zawierał prawdziwe informacje i na Europie przetrwali ludzie, to musieli być rozbitkami z pierwszej misji i ich dziećmi.

Skąd to wiadomo? Raport jawi się jako taki deus sx machina, który wszystko wyjaśnia.

 

A więc ludzie… To przynajmniej pozwalało określić sposób komunikacji. Sto lat to niezbyt długi okres dla ewolucji języka, dziewczyna najpewniej posługiwała się jakąś zdegradowaną formą angielskiego, przynajmniej w mowie.

A jej przodkowie nie mogli być np. Rosjanami? ;) Angielski jest mową ludzkości?

 

Adonis Amos,

Coś czepiam się tych przydomków dziś. Albo za grubo pojechałeś ;) Nie za bardzo bosko proroczo jest?

 

Był epikoinologiem, ekspertem od biofizycznych aspektów komunikacji – jednym z pierwszych i w dodatku cholernie dobrym – ale w innych dziedzinach nie miał szans nadążyć.

Taka była cena stale rosnącego dorobku ludzkiej myśli. Zasoby zgromadzonej przez człowieka wiedzy podwajały się co dwanaście lat. A to wymuszało coraz węższe specjalizacje.

Niedługo bez technika Spacecraft nie obsłuży nawet ekspresu do kawy.

Przez takie przemycane informacje napięcie opada, więc trzeba ostrożnie je stosować. Tutaj Mr Spacecraft dokonał obiecująceog odkrycia, już chce biec, żeby skomunikować się z badaną “kobietą” a tu taki przerywnik.

 

– Test zgodności oprogramowania zakończony pomyślnie. Test bezpieczeństwa zakończony pomyślnie.

Co to ten test zgodności, dodali jakiś nowy soft? Chyba raczej powinni zmodyfikować oprogramowanie komory, a nie podłączać dodatkowe programy. No i ten test bezpieczeństwa – co może być niebezpiecznego w modyfikacji oswietlenie komory? (Czepiam się, wiem). Tego akurat nie tłumaczysz, a że technologia zapiernicza i postępuje specjalizacja nie omieszkałeś zaznaczyć.

 

Profesor Stankovitz odbywa właśnie obowiązkowe ćwiczenia – oznajmiła maszyna.

Znowu czuję niedosyt – co to za ćwiczenia, które odciągają ją od przełomowego momentu największych w historii ludzkości badań?

 

Spacecraft wcześniej kierował zespołem naukowym na Tytanie i wtedy zawsze wiedział więcej niż inni. 

Ta informacja pojawiła sie już wcześniej. Można by zmienić na coś w stylu: “Kiedy wcześniej Spacecraft kierował swoim zespołem…”

 

Te, które były zbyt wolne, padały ofiarą szczękoryb, które podgryzały żaglopłetwce i odpływały czym prędzej, nim tamte zdążyły je porazić.

Te i tamte, nieco zaimkoza.

 

Taka była wola wody i w taki sposób mogła przetrwać.

Woda miała przetrwać, czy wola, czy wola wody? ;)

 

 

Do przybycia ganimediańskiego wahadłowca, który miał zabrać kobietę na Ziemię, pozostało osiem dni, a profesor Teresa Stankovitz miała coraz gorsze przeczucia, jakby wokół pierwszej stacji badawczej na orbicie Europy zbierały się burzowe chmury, których nigdy nie powinno tu być.

 

*

 

Teresa Stankovitz nie miała dobrych wspomnień związanych ze współpracą z MAK i z pewnością nie pojawiłaby się na liście kandydatów do jakiegokolwiek projektu w dalekiej przestrzeni, gdyby nie jej pozycja i medialność.

 

Nieco mnie razi, że koniec akapitu zawiera to imię i nazwisko i pozątek podobnie.

 

– odpowiedziała powiększając holograficzny model budowy wewnętrznej kobiety wydobytej z lodu.

Nie wiadomo co jest czym w tym zdaniu.

 

Nawiązałem kontakt, to prawda, ale na tym etapie bardziej przydałby się ktoś bardziej wyspecjalizowany w kontakcie z ludźmi, niż istotami innych gatunków.

Powtórzonka.

 

Profesor Stankovitz za to podejrzewała, że kobieta spod lodu po prostu zamierza przekonać Ziemian do zamieszkania w wodach oceanu pod lodową skorupą Europy.

To założeniem, IMHO jest niedorzeczne. O wiele bardziej prawdodopodobne byłoby, wg mnie, że Dako, a może symbiont, chce zmienić ziemskie wody w środwisko podobne Tytanowi, żeby móc na Ziemi się rozmnażać.

Innym pomysłem jest wojna. Inwazja obcych organizmów.

Przekonywanie ludzi do zamieszkania na Europie, do uciążliwej podróży do obcego świata, do wchlonięcia mikroorganizmu i poddaniu się procesom o którym nie mają pojęcia? Takie podejrzenie, wydaje mi się zupełnie pozbawione sensu.

 

Przeszukała podręczny zapas medykamentów i znalazła strzykawkę z nanotoksyną, która pozbawiała przytomności w ciągu kilku sekund, wcisnęła ją do zasuwanej kieszeni, odepchnęła się w kierunku grodzi i manualnie zamknęła śluzę. Komputer stacji jej nie otworzy.

Dlaczego komputer nie otworzy śluzy? A jeśli człowiek się pomyli, albo zemdleje? Wygodnie jest dla fabuły mieć tego rodzaju zamknięcie, pytanie czy to ma sens.

 

Pozdrawiam!

 

 

Che mi sento di morir

Mam trochę podobnie jak Drakaina. Ten tekst dowodzi, że masz umiejętności (ale to już wiemy), pomysły i talent. Umiesz kreować światy i łączyć pomysły w spójną całość, umiesz też pisać bardo dobrze stylistycznie. Tu zabrakło mi – wbrew pozorom, oddechu i znaków; widziałabym ten tekst jako powieść, nie mikropowieść, jak tutaj. Niewiele, niewiele mi brakło do taka, ale jednak tym razem NIE.

ninedin.home.blog

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Bardzo mi się podobała ta historia, tak bardzo, że nie zwróciłam uwagi na ewentualne problemy czy mankamenty, bo będę rozmyślać o samej fabule i przedstawionym świecie :)

Nowa Fantastyka