- Opowiadanie: szklany10 - No Name

No Name

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

No Name

Zanim zacznę, chcę uprzedzić, iż niniejsze opowiadanie jest moją próbą przed rozpoczęciem drastycznego opisu bitwy w innym tekście. Zawiera spore ilości scen brutalnych. Osobom młodym a także tym bardzo wrażliwym go NIE polecam. Czytasz na własną odpowiedzialność. Żeby nie było, że nie uprzedzałem. Oryginalnego tytułu tego opowiadania celowo nie podaję, gdyż jest trochę nieodpowiedni… Miłego czytania (heh…)

 

 

 

 

 

Tumany kurzu, unoszące się ponad pustą, dawno zapomnianą przez bogów przestrzenią przysłaniały widok krajobrazu. Frigrin miał wrażenie, że przechodzi właśnie przez pole bitwy, stoczonej na chwilę przed jego przybyciem. Tak jednak nie było. W rzeczywistości znajdował się tuż obok czynnego wulkanu. Wiedział, czym to może grozić, jednak nie miał wyboru. Musiał się przeprawić przez góry, a to była jedyna droga. To, co zamierzał znaleźć po drugiej stronie miało przynieść spokój jego duszy. Miał powrócić do żywych. Niczym nowo narodzony wrócić ze świata smutku i przygnębienia, których szczerze miał już dość. Nie wybierał się po żaden potężny artefakt. Nie szukał pieniędzy, sławy, miłości. Niczego z tych rzeczy. Jego cel był jeden. Prosty, można by rzec. Jednak przygotowania zajęły trzy długie lata. Przez ten okres Frigrin Larom szukał swojego miejsca na tym szarym świecie po utracie ostatnich trzech osób, dla których żył. Żona Rhenen zginęła w pożarze, podpalona we własnym łóżku. Sprawca nie został odnaleziony. Razem z nią zginęła trzymiesięczna córeczka – Tala. Ból i smutek towarzyszył tej wieści, przyniesionej przez posłańca dokładnie o trzeciej w południe, trzeciego dnia tygodnia do zamku w Greystone. Nikt nic nie wiedział. Nikt poza Frigrinem. Lista podejrzanych była krótka. Jedynie sześć osób. Skróciła się jeszcze bardziej, gdy do uszu Laroma dotarła wiadomość o śmierci syna. Był poza domem podczas pożaru. Cudem przeżył? Nie. Dopadli również jego. Trzy miesiące później. Na turnieju rycerskim. Tuż przed finałową walką, Astil Larom został znaleziony z wbitym pod żebra sztyletem, oraz zmieloną twarzą. Z początku nie dało się go poznać. Jednak Frigrin rozpoznał swojego syna od razu. Gdy tylko spojrzał we wnętrze jego otwartej twarzy. Widział tylko krew i mięso, ale doskonale zdawał sobie sprawę, kim była osoba, która leżała tuż obok podeszwy jego lewego buta . Tylko dwie osoby, wrogo nastawione do Frigrina byłyby do tego zdolne.

Mimo to Frigrin Larom wyruszył w podróż po całym świecie w poszukiwaniu wszystkich podejrzanych. Wolał mieć pewność. Odnalazł piątkę. Dwóch z nich już było martwymi, gdy do nich dotarł. Pech. Nie żałował. Trzeci opowiedział dziwną historię. Okazał się niewinny. Nie miał pojęcia o śmierci rodziny Laromów. Rano straż miejska znalazła go powieszonego na haku we własnym domu. Po czwartego podejrzanego Frigrin musiał wybrać się aż do Ordy. Krasnoludzkiego miasta położonego w samym sercu mroźnych Sal Krasnoludów. W górach odnalazł swój cel. Na wpół żywy. Niestety to także nie była osoba odpowiedzialna za zbrodnię. Frigrin zastanawiał się teraz, czy krasnoludy odnalazły już zmasakrowane ciało trzydziestolatka, które spadło bądź zostało zepchnięte z klifu? Nieistotne. Piąty podejrzany ukrywał się w jaskini nieopodal Grypehill. W tym portowym mieście można kupić wszystko. Nawet takie informacje. Niefortunnie okazało się, że on także nie zawinił. Kilka dni później marynarze, przybijający do portu wyłowili z wody ciało martwego mężczyzny.

Zemsta. Tym właśnie kierował się Frigrin Larom. Nie był już człowiekiem. Od środka panował nim Hedrid – demon zemsty. To on kierował poczynaniami trzydziestopięcioletniego mężczyzny.

Ale niebawem wszystko miało się zakończyć. Frigrin całkiem przypadkowo wpadł na trop ostatniej osoby. Siedząc zrezygnowanym w karczmie, podsłuchał rozmowę miejscowych.

 

***

 

– Edricku, słyszałeś najnowsze plotki? – zapytał karczmarz, siedzącego przy barze, młodego mężczyznę, który dorabiał w wolne od pracy dni, sprzątając w miejscowej gospodzie. Teraz siedział spokojnie, popijając zasłużone piwo, gdyż robota wykonana dziś była pierwszej klasy.

– Nie. Ostatnio praca nie pozwala mi na plotkowanie. Ale chętnie je usłyszę – odpowiedział zaciekawiony Edrick. Był szczupły, zupełnie nie wyglądał na osobę, która na co dzień pracuje w kopalni złota. Nie z przymusu. Te dni już się w Skaleronie dawno skończyły. Teraz specjalna gildia zajmowała się redukcją bezrobocia i bezdomnych na ulicach miast właśnie w ten sposób. Wysyłając ich do kopalni na dobrowolne prace. Zapewniając podstawowy posiłek oraz płacę, dzięki której można utrzymać przeciętną rodzinę. Przeciętną. Rodzina Edricka składała się z pięciu wiecznie głodnych chłopców oraz przeuroczej żony, czekającej co wieczór na ukochanego męża. Musiał pracować również tutaj, Aby ich utrzymać.

– Podobno w Addard pojawił się najemnik, który w okrutny sposób zabił tamtejszego wójta! Ludzie gadają, że twarz zarządcy wyglądała po zdarzeniu jak posiekany ogórek! Co lepsze, zabójca spalił cały dobytek. Ponoć sam teraz rządzi wioską, która została całkowicie odizolowana od reszty państwa!

– Niemożliwe! Jak można tak po prostu zabić wójta?! Tak w biały dzień? Nie było żadnych świadków?

– Nawet jeśli byli, nie ma szans, żeby coś od nich wyciągnąć. Bard, który o tym mówił twierdził także, iż ludzie we wsi boją się sobie dzień dobry mówić, a co dopiero donosić na nowego zarządcę!

– Jak można zrobić coś takiego? Któż by się na to ośmielił?

– Miriks Alera – do lady podszedł mężczyzna, do tej pory siedzący cicho w kącie karczmy. Plotkarze spojrzeli na niego. Miał zarośniętą, dawno nie goloną twarz. Gęste, czarne włosy, zakrywające czoło i opadające do połowy uszu. Czarne oczy patrzyły przerażająco na karczmarza.

– Gospodarzu, gdzie znajduje się ta wioska? – zapytał zimny, lekko zachrypnięty głos. Gospodarz przez chwilę się wahał, jednak po zastanowieniu odpowiedział z nadzieją, że po tej informacji przerażający jegomość opuści gospodę.

– Na zachód od miasta, Panie. Jakieś dwieście stóp. Jest tam wulkan. Wioska znajduje się drugie tyle za nim.

– Dziękuję – odpowiedziała postać, rzucając na ladę dwie złote monety. Karczmarz spojrzał na stół i jego twarz natychmiast rozpromieniała. Rzadko kto w tych czasach dawał takie napiwki. Jedno piwo, kosztujące tu pięć srebrników, sprzedał za dwie sztuki złota. To interes jego życia. Spojrzał w kierunku wychodzącego już mężczyzny, by podziękować. Oślepiło go jednak odbicie światła od rękojeści miecza, schowanego pod czarnym płaszczem. Wystraszony widokiem gospodarz nie wydobył z siebie żadnego dźwięku.

 

***

 

Frigrin minął bezpiecznie wulkan. Kierował się na zachód. W głowie huczała mu jedna myśl. Już niedługo jego ból się skończy. Zaspokoi swoje sumienie. Ugasi głód krwi miecza, uwiązanego przy boku. Przez trzy lata czekał na tą chwilę. Każde spotkanie z podejrzanymi wyzwalało w nim jedynie jeszcze większą żądzę mordu. Gdyby tylko mógł, wyrżnąłby całą wioskę, do której zmierza. Jednak doskonale wiedział, kto jest jego celem. Nie chciał zwracać niepotrzebnej uwagi. Nie był mordercą. Nigdy wcześniej nie zabijał. Żył spokojnie, pracował wśród szlachty. Na dworze królewskim. Niestety wszystko się kiedyś kończy. Wraz ze śmiercią żony, Fridrin porzucił swoją pracę. Wyruszył na poszukiwanie mordercy. Po drodze spotkał wiele trudności. Ale poradził sobie. Przeżył. Tylko po to, by teraz, już za chwilę zatopić swój miecz w ciele Miriksa Alera po samą rękojeść. Czekał na to tak długo.

Wyszedł z cienia drzew. Spojrzał przed siebie. Widział pierwszą chałupę z dachem pokrytym słomą. Dotarł do Addard. Niegdyś przemiłej wioski na zachód od miasteczka Sheller. Wieś była jedną z nielicznych w tych rejonach. Kilkaset stóp za nią zaczynał się las Farth, a kończyła władza ludzi. Tamtym urodzajnym krajem zarządzały elfy.

Jednak nie to interesowało w tej chwili Laroma. Minął pierwszą chatkę. Zatrzymał się. Spojrzał jeszcze raz w niebo. Było późno. Mimo letniej pory, wiał chłodny, wieczorny wiatr. Czarna peleryna powiewała za plecami Frigrina, trzepocząc radośnie. Tylko jej było w tym miejscu do śmiechu. W domach drzwi były zamknięte. W oknach poza paroma wyjątkami nie świeciły się światła. Mogłoby się wydawać, że wioska została opuszczona już jakiś czas temu. Mogłoby, gdyby nie duża posiadłość na wzgórzu opodal wioski. Stąd wydawała się być małym zamkiem. To stamtąd dochodziły wszystkie okrzyki, śpiewy i śmiechy. Przez moment Frigrin pomyślał, że nie chciałby przeszkadzać w zabawie. Szybko jednak zmienił zdanie, gdy usłyszał przeraźliwe wrzaski kobiet. Prawdopodobnie mieszkanek wsi.

Nagle z pobliskiej chaty wybiegł młodzieniec uzbrojony we włócznię. Chłopak młodszy od Frigrina o jakieś dziesięć lat żwawo ruszył w stronę domu na wzgórzu. Tylko raz spojrzał przez ramię. I o jeden raz za dużo. Dostrzegł ciemną sylwetkę tuż przy swojej chacie i zamarł w bezruchu. Jego ręce zaczęły drżeć. Nie utrzymał włóczni, która z głuchym stuknięciem upadła na ziemię. Ciemna sylwetka ruszyła w jego stronę. Była przyjaźnie nastawiona, ale skąd chłopak mógł to wiedzieć… Wrzasnął. Krótko, ale hałaśliwie. W trzech domach zapaliły się lampy. Głowy podeszły do okien.

Fridrin Larom nie zatrzymywał się. Szedł w kierunku chłopaka. Stanął dopiero obok niego. Schylił się po włócznię, a następnie podał ją awanturnikowi.

– Wracaj do domu. Dzisiaj to się skończy. Twoja żona ostatni raz została tam zabrana. Dzisiaj to się zakończy. Ale bez ciebie. Bez twojej pomocy – chłopak pokiwał głową. Ulżyło mu. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak beznadziejnym był wojownikiem. Wrócił do domu. Po drodze jeszcze raz się zatrzymał.

– Dziękuję – rzucił przez ramię i wbiegł do chaty.

Frigrin spokojnie ruszył dalej. Minął oświetlone blaskiem świec z okien domy. Przeszedł przez mały mostek, łączący dwa brzegi niewielkiej, lecz głębokiej rzeczki. Zaczął wspinać się pod górę. Wzrokiem szukał dziury w ogrodzeniu lub chociaż miejsca, po którym można się będzie wspiąć. Nic takiego nie znalazł. Gładki mur otaczał rezydencję, a przed bramą stało dwóch uzbrojonych po zęby osiłków. Fridrin nie zrezygnował. Poprawił kaptur, opuścił lekko głowę. Stanął przed strażnikami. Widział jedynie buty jednego z nich.

– Czego chcesz, wsiórze?! Wracaj do domu i nie przeszkadzaj panu w zabawie, bo skończysz w piecu! – usłyszał pełen pogardy, zniekształcony od nadmiernego spożywania alkoholu głos. Podniósł głowę. Widział teraz parszywą twarz oprycha i jego nijak niepasujące do rysów zielone oczy. Strażnik go nie poznał. Na szczęście. Prawa ręka Laroma cały czas spoczywała pod peleryną, na rękojeści miecza. Podszedł drugi strażnik.

– Czego on chce, Herman?

– Nie mam pojęcia… Przylazł i stoi. Ani „be”, ani „me”…

– Nazywam się Fridrin Larom – oznajmił spokojnie obcy. Strażnicy jak na komendę spojrzeli po sobie. – Jeśli spróbujecie wezwać pomoc, czego zrobić z pewnością nie zdążycie, wasze jaja będą nad ranem zbierać po całej wsi. – dokończył zdanie.

– ALARM!!! – wrzasnął strażnik o zielonych oczach. Nie zdążył wyciągnąć broni. Zza peleryny Laroma wystrzeliła srebrna poświata, rozcinając krtań oprycha. Padł na ziemię nie do końca pewien, co się właśnie stało. Drugi gwardzista spojrzał na uniesioną rękę przybysza. Trzymał w niej srebrny miecz. Nagle ręka równie szybko jak wcześniej opada ze świstem, obcinając strażnikowi ucho. Wrzasnął z bólu. Jednak szybko ten krzyk został stłumiony. Tuż po białym przebłysku światła odbijanego przez klingę miecza, bandyta poczuł chorobliwy ból w gardle. Tylko przez chwilę. Broń przeszła na wylot.

Fridrin wyszarpał swój miecz z gardła przeciwnika. Krew zachlapała mu skórzaną kurtkę. Ciało oprycha bezwładnie legło obok drugiego martwego.

– Ostrzegałem was – szepnął Fridrin, rozpinając mężczyznom spodnie. Zza pasa wyjął podręczny nóż. Umiejętnie wyciął obojgu mężczyznom jedyną rzecz, która odróżniała ich od kobiet. Poprzecinał na pół i rozrzucił we wszystkich kierunkach w dół stromego zbocza. Prosto w stronę wioski. Na rękach Fridrina pozostała mieszanka krwi i białego, gęstego i lepkiego płynu. Wytarł ręce w szarą bluzkę martwego strażnika o zielonych oczach. Wyjął z kieszeni piersiówkę, i polał sobie jej zawartością ręce. Dokładnie je obmył. Schował piersiówkę i powąchał dłonie. Zapach gorzały idealnie maskował nieprzyjemny, drażniący smród wydzieliny z męskich członków. Ruszył dalej. Przekroczył bramę. Nikogo tu nie było. Obszedł dom dokoła trzy razy. Ciągle słyszał piski kobiet, dochodzące z wnętrza. Podniósł leżący na ziemi kamień. Cisnął nim z całych sił w okno jednego z pokoi na parterze. Rozległ się brzęk tłuczonego szkła i okrzyki niezadowolenia. Larom szybko i po cichu przebiegł na drugą stronę domu i powtórzył czynność. Następnie wrócił pod drzwi frontowe i w te również cisnął kamieniem. Trzy rzuty. Doskonale. Na razie wszystko idzie zgodnie z planem. Przykucnął nieopodal małego drzewka. Czekał. Nie długo. Po chwili drzwi otworzyły się i ze środka wybiegło trzech osiłków. Fridrin wstał. Wyszedł z cienia i wskazał palcem na strażników, leżących w kałuży krwi przy bramie. Wściekli ochroniarze natychmiast rzucili się na obcego. Ich pech. Coś błysnęło i pierwszy padł na ziemię z nożem wbitym prosto w czoło. Dwóch pozostałych zawahało się przez chwilę. Jednak ta chwila trwała zbyt długo. Mężczyzna znów się ukrył. Strażnicy ostrożnie szli w stronę drzewa. Żaden nie był na tyle rozsądnym, żeby założyć na siebie choćby kolczugę. Obeszli drzewo z obu stron. Błędnie. Gdyby zaatakowali razem, może mieliby szansę. Fridrin delikatnie przesunął się po korze drzewa. Stanął twarzą w twarz z jednym z osiłków. Ten nie zdążył zareagować. Srebro przeszyło jego żołądek. Z ust pociekła mu krew. Larom energicznym pchnięciem zrzucił martwe truchło z klingi. W samą porę. Obrócił się i zdążył zablokować cios drugiego strażnika. Nad głową. Następnie potężnym kopniakiem w krocze powalił przeciwnika na kolana. Miecz wypadł strażnikowi z ręki. Fridrin szybko opuścił swój. Wbił się w czaszkę oponenta z głuchym trzaskiem. Niczym nóż, wchodzący w świeżego arbuza. Kolejnym szarpnięciem wyrwał broń, rozbryzgując krew po trawniku. Skierował się w stronę domu. Spojrzał na posiadłość. Naliczył dwa piętra, po sześć, siedem komnat na każdym. W niektórych miastach Skaleronu nawet ratusz wyglądał mniej okazale.

Otworzył drzwi. Nie chowając splamionego krwią miecza przekroczył próg. Natychmiast podbiegło do niego dwóch kolejnych strażników. Zawirował z bronią nad głową. Dwójka przeciwników padła na ziemię z pociętymi twarzami. Jeden miał pecha i został cięty prosto przez oko. Drugiemu Larom poszerzył kąciki ust. Przeraźliwe krzyki zagłuszyły bal. Goście, zarówno ci zaproszeni jak i zapędzeni, poczęli uciekać. Mijali z przerażeniem przybysza nadal stojącego blisko wejścia. Przeskakiwali lub deptali po leżących strażnikach, często się o nich potykając. Wszyscy wybiegli. Została tylko straż, której wciąż było pełno. No i mężczyzna z blizną na lewym oku. W czarnej szacie. Popatrzył przez chwilę na twarz nieproszonego gościa.

– Zabijcie go! – wrzasnął i sam uciekł na schody. Od razu poleciały za nim dwa noże, jednak niefortunnie na drogę lotu wybiegł strażnik, po czym padł na ziemię z otwartym gardłem i rozciętym policzkiem. Czterech kolejnych oprychów rzuciło się na Fridrina. Ten natychmiast zareagował. Uchylił się w bok przed pierwszym mieczem i mocno uderzył kolanem w korpus. Zaskoczony strażnik wypuścił miecz. Natychmiast został pochwycony i wepchnięty na broń drugiego. Cichy trzask poświadczył o zderzeniu klingi z kręgosłupem. Następnie rozległ się potężny świst poprzedzający białą błyskawicę, stworzoną przez klingę srebrnego miecza. Głowy obu strażników potoczyły się po hallu. Dwóch pozostałych zatrzymało się i rozglądało z przerażeniem. Ta chwila kosztowała ich życie. Brzuchy obu mężczyzn w jednej chwili zostały rozpłatane. Jelita wylały się na ziemię. Fridrin Larom ruszył w kierunku schodów. Przedarł się przez czerwoną rzekę. Wszedł powoli na górę. Stopnie skrzypiały mu pod ciężkim obuwiem. Przed sobą ujrzał sześcioro drzwi na długim korytarzu. Ruszył powoli do przodu. Otworzył pierwsze. Nikogo nie było. Spodziewał się, że Miriks Alera jest za ostatnimi i właśnie szykuje się do swojego ostatniego starcia. Minął drugie drzwi nawet ich nie dotykając. Zatrzymał się przy trzecich. Wspomniał owe trzy bliskie mu osoby. Z niechęcią pchnął drzwi. Zaskoczenie było wielkie. Los miał kaprys, lub po prostu parszywe poczucie humoru. Za trzecimi drzwiami stał Miriks. Cały roztrzęsiony.

– Czego chcesz?! To nie ja zabiłem twoją rodzinę!

– Skąd w taki wypadku wiesz, po co przychodzę?

– Ja… Nie zrobiłem tego z własnej woli! Zostałem zmuszony! – blada twarz nagle zrobiła się jeszcze bledsza. Stała się koloru ściany, przy której stał Alera.

– Nie? A ten zamek ufundowały ci skrzaty? A śmierć wójta uszła ci na sucho tylko ze względu na słodką minkę? A torturowanie mieszkańców wsi jest tolerowane tylko dzięki umiejętnościom dyplomatycznym? Może jeszcze ta cała kupa najemników, którzy leżą teraz tam na dole też była przy tobie z własnej woli?

– Nie!

– Kto ci zapłacił? Dlaczego to moja rodzina miała zginąć? Mów!

– Nawet jeśli powiem. Jaką mam gwarancję, że przeżyję?! – krzyczał śmiertelnie przerażony Miriks.

– Żadnej – odpowiedział zimno Fridrin. Nóż przeleciał przez pokój i z impetem wbił się w ścianę tuż obok prawego ucha Alera. Ten wrzasnął.

– Jeden. Liczę do trzech i chcę wiedzieć wszystko. Wiesz dlaczego do trzech?

– Jesteś chory! Ludzie, pomóżcie!

– Dwa – Drugi nóż poleciał w kierunku ściany. Tym razem wbił się w udo Alera. Rozległ się przeraźliwy wrzask, po którym nastąpiła cisza, przerywana jedynie nierównym, nerwowym oddechem gospodarza domu.

W końcu nerwy puściły.

– Trzy! – zawołał Fridrin Larom, po czym rzucił ostatnim już nożem. Dało się jeszcze usłyszeć przerażony jęk ofiary, który wyraźnie układał się w słowo „zaczekaj”, po czym nóż utkwił w krtani Miriksa Alera. Trup osunął się po ścianie. Fridrin podszedł do martwego. Podniósł miecz i trzy razy zanurzył go w piersi oponenta.

– Teraz ci wybaczam – szepnął, po czym zamknął wciąż otwarte oczy martwemu.

Rzucił się do drzwi. Zbiegł na dół. Wybiegł z posesji. Zaczął uciekać. Z domów wychodzili wieśniacy, wiwatując biegnącemu zwycięzcy.

On jednak się nie cieszył. Nie czuł też oczekiwanych rezultatów. Wcale mu nie ulżyło. Wcale nie poczuł, że ma się lepiej. Wręcz przeciwnie. Dowiedział się, że jest taki sam jak jego sześciu przeciwników. Nie cofnie się przed niczym. Jest mordercą. Uciekał. Zatrzymał się na skraju stromego zbocza. Już dawno temu zgubił szlak. Teraz patrzył na rozpościerającą się w dole polanę. Widział niewyobrażalne piękno.

– Tala, Rhenen, Astil… Tala, Rhenen, Astil… Tala, Rhenen, Astil… – powtarzał do siebie – Kocham was po trzykroć. Zawsze was kochałem i będę kochał po śmierci – załkał. Łzy pociekły mu po policzku. Odwrócił się. Nie było nikogo. Spojrzał w dół. Odbił się od ziemi i przez chwilę wisiał w powietrzu nad przepaścią. Następnie runął w dół. Po drodze liczył deski ratunku. Liczył rzeczy, których mógłby się złapać i uratować życie. Naliczył trzy. Za żadną nie złapał…

 

***

 

– Mamusiu! Kiedy tatuś do nas przyjdzie?! – dopytywała się trzyletnia dziewczynka. Miała poparzoną twarzyczkę, ale mimo tego nadal wyglądała jak aniołek. Szarpała matkę za kant spódnicy.

– Niedługo kochanie. Jak tylko posłaniec odnajdzie go i powie, że przeżyłyśmy… – zaszlochała matka, przytulając dziewczynkę. Wśród członków tej rodziny brakowało jedynie młodego rycerza i pracowitego ojca…

 

Koniec

Komentarze

Powiem tak. Z niezwyciężonych wojowników toleruję tylko wiedźmina, bo był mutantem, miał szybsze reakcje, był od dziecka szkolony do zabijania. Twój bohater wiódł spokojne życie i nagle stał się niepokonanym wojownikiem, mogącym zmierzyć się z niezliczoną liczbą przeciwników? Przykro mi, nie kupuję.
Zakończenie miało złapać za serce. Nie złapało. Pewnie dlatego, że nie polubiłam Fridrina Laroma.
Co do scen brutalnych... skrzywiłam się tylko przy odcinaniu męskich narządów rodnych.
Styl masz jednak dobry, lekko i szybko się czyta.
I jeszcze mała uwaga:
Przed sobą ujrzał sześcioro drzwi na długim korytarzu. - drzwi nie mogą być NA korytarzu, lecz W korytarzu.

Zawiera spore ilości scen brutalnych. Osobom młodym a także tym bardzo wrażliwym go NIE polecam. Czytasz na własną odpowiedzialność. Żeby nie było, że nie uprzedzałem. - Chyba żartujesz... :P
Nie, no dobra, nie czepiam się:P

Mnie tekst czytało się średnio przyjemnie, a było to chyba spowodowane strasznie krótkimi zdaniami, które przelatywały przez głowę niczym kula z karabinu. I przez to opowiadanie jest troche chaotyczne. Pare literówek mi tam migneło i powtórzeń, ale nie rażących jakoś szczególnie, więc nie było tak źle. Osobiście lubię ten typ bohatera, wkurwiony mściciel poszukujący winnych uczynionych mu krzywd.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Lady madder - To nie jest jakiś tam niezwyciężony wojownik, tylko głupiec szukający zemsty, mający więcej szczęścia niż rozumu. Cieszę się, ze go nie polubiłaś, bo ja też nie :P Zakończenie nie miało złapać za serce. Po prostu nie miałem innego pomysłu...

Fasoletti - Co do krótkich zdań. Ktoś mi kiedyś nagadał, że takowe przyspieaszają akcję. A mi na tym efekcie bardzo zależało w tym wypadku.

Tak, ja wiem, ale moim osobistym zdaniem, trochę za wiele tu tego przyspieszenia. No ale to oczywiście tylko moje wrażenie, komus innemu może to nie przeszkadzać :)

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Twoje opowiadanie czytałam już w nocy. Oj naczekałam się zanim ktoś napisze.
Czy dałeś swoje opowiadanie komuś do przeczytania zanim zamieściłeś je w internecie? Z całym szacunkiem, ale krótkie hm "zdania" np.: "W samą porę. Obrócił się i zdążył zablokować cios drugiego strażnika. Nad głową." albo "Żył spokojnie, pracował wśród szlachty. Na dworze królewskim." -  mnie osobiście wytrącały troszeczke z rytmu.
Jest motyw zemsty oraz podkreślenie jego bezsensowności. Widzę próbę wkomponowania symboliki (to przyczepienie się do liczby trzy) ciekawy pomysł.
Z kolei sama historia wydaje mi się lekko naciągnięta. Choćby fakt w jaki sposób bohater ukrywał się przed strażnikami albo z nimi walczył. Nikt nie jest tak szybki i niezwyciężony, a nawet jeśli to nie podkreśliłeś tego w opowiadaniu. Tym samym wydawało mi się to nieco sztuczne.

Pod żadnym pozorem nie tworzyłem tu superbohatera. O nie! Wręcz przeciwnie! Chciałem wykreować postać, która nic nie umie, a jednak dzięki motywacji dąży do celu. Tam gdzieś napisałem o poprzednich morderstwach i o trzech latach przygotowań.

Tak wogóle to opowiadanie powstało "na kolanie" i jak podkreśliłem jest próbą opisu drastycznych scen. Fabuła była wymyślana w trakcie pisania, bez konkretnego planu.

Lady Madder pochwaliła styl, Fasoletti zauwazył kilka literówek, a ja dostrzegłem coś jeszcze.
-------------------------

# Tumany kurzu, (...) przysłaniały widok poruszającego krajobrazu.

Poruszający (w znaczeniu: wzbudzający emocje) bywa widok, nie krajobraz. Reszta zdania dość niezgrabna.

# Frigrin miał wrażenie, że przechodzi właśnie przez pole bitwy, stoczonej na chwilę przed nim.

Piszesz o relacji czasowej jak o relacji przestrzennej.

# W rzeczywistości znajdował się tuż obok czynnego wulkanu. Wiedział, czym to może grozić, jednak nie miał wyboru. Musiał się przeprawić przez góry, a to była jedyna droga.

Same bajędy. Łapsnij się za jakiś minimum porządny artykuł przeglądowy o wulkanach, to się dowiesz, o co chodzi. Na wykłady nie ma tu dość miejsca.

# Nie wybierał się po żaden potężny artefakt. Nie szukał pieniędzy, sławy, miłości. Nic z tych rzeczy.

Nie nic, a niczego z tych rzeczy.

# Żona Rhenen zginęła w pożarze, podpalona we własnym łóżku.

Podpalono ją, konkretnie ją? Od czego zajęła się płomieniem? Od zapałki? Dojdź sam, co jest nie tak. Na wykłady nie ma tu dość miejsca.

# Lista podejrzanych była mała.

Chyba krótka. Zgodzisz się? Dziękuję.

# Zmniejszyła się jeszcze bardziej, gdy do uszu Laroma dotarła wiadomość o śmierci synka. (...) Dopadli również jego. Trzy miesiące później. Na turnieju rycerskim. Tuż przed finałową walką, Astil Larom został znaleziony z wbitym pod żebra sztyletem, oraz zmieloną twarzą.

Skróciła się. Synek był synkiem, czyli kimś jeszcze bardzo młodym, kilkuletnim, czy dorosłym synem, stającym w turniejowe szranki? Zdecyduj się i odpowiednio przeredaguj fragment.

# Z początku nie dało się go poznać. Jednak Frigrin rozpoznał swojego syna od razu. Gdy tylko spojrzał we wnętrze jego otwartej twarzy. Widział tylko krew i mięso, ale doskonale zdawał sobie sprawę, kim była osoba, która leżała tuż obok niego.

Znaczy, Frigrin też leżał?

Jeśli komuś rozłupiesz twarzoczaszkę, zobaczysz coś więcej ponad krew i mięso. Zgadnij, co.

A to tylko pierwszy akapit...


Na Adama zawsze można liczyć :)
Drogi Autorze, piszesz, że nie tworzyłeś tu superbohatera, ale taki Ci niestety wyszedł. Co innego by było, gdy podczas walki z kimś odniósł jakieś obrażenia, przypadkiem udało mu się uniknąć ciosów. Ale z nim tak nie było. Zachowywał się jak dobrze wyszkolony, płatny zabójca. Choćby fragment:
Wyszedł z cienia i wskazał palcem na strażników, leżących w kałuży krwi przy bramie. Wściekli ochroniarze natychmiast rzucili się na obcego. Ich pech. Coś błysnęło i pierwszy padł na ziemię z nożem wbitym prosto w czoło. Dwóch pozostałych zawahało się przez chwilę. Jednak ta chwila trwała zbyt długo. Mężczyzna znów się ukrył. Strażnicy ostrożnie szli w stronę drzewa. Żaden nie był na tyle rozsądnym, żeby założyć na siebie choćby kolczugę. Obeszli drzewo z obu stron. Błędnie. Gdyby zaatakowali razem, może mieliby szansę. Fridrin delikatnie przesunął się po korze drzewa. Stanął twarzą w twarz z jednym z osiłków. Ten nie zdążył zareagować. Srebro przeszyło jego żołądek. Z ust pociekła mu krew. Larom energicznym pchnięciem zrzucił martwe truchło z klingi. W samą porę. Obrócił się i zdążył zablokować cios drugiego strażnika. Nad głową. Następnie potężnym kopniakiem w krocze powalił przeciwnika na kolana. Miecz wypadł strażnikowi z ręki. Fridrin szybko opuścił swój. Wbił się w czaszkę oponenta z głuchym trzaskiem. Niczym nóż, wchodzący w świeżego arbuza. Kolejnym szarpnięciem wyrwał broń, rozbryzgując krew po trawniku.
Tak walczy ktoś KTO DOSKONALE TO UMIE, a nie jakiś opętany rządzą zemsty, z dużą dozą szczęścia człowiek. Wierz mi.

Taka drobna uwaga, pytanie takie drobne do znających się na rzeczy: z jaką siłą należy uderzyć, by nóz (zakładam litościwie, że cholernie ostry czy spiczasty, z czegoś absolutnie niełamliwego, nie zginającego się, supernóz jednym słowem) przebił kości czoła?

Ostre narzędzia kłujące przebijają z łatwością kości czaszkowe, w które się nieraz wklinowują tak silnie, że z trudnością można je wyciągnąć. W jednym z naszych przypadków zabójca przebił nożem szewskim kości czaszki i mózg aż do przeciwległej półkuli mózgowej, próby zaś wydobycia noża dokonywane przez otoczenie spełzły   na niczym.
źródło

Kości czaszki to ogólnik. Kości skroniowe są słabiej spojone, ciemię też stanowi słabszy punkt... Ale kości czołowe chyba nie. Uderzenie idealnie prostopadłe?

AdamKB - Dzięki za fachowe wytknięcie błędów, jednak niektórych nie zrozumiałem i prosiłbym o wyjaśnienie. Takie informacje mogą się okazać przydatne kiedyś... A więc: 1. O co konkretnie chodzi z tymi relacjami czasową i przestrzenną? Tym bardziej, że w podanym przez ciebie fragmencie nie mogę się żadnej z nich dopatrzeć. Proszę o oświecenie i wskazanie błędu.

2. Fragment o żonie Frigrina, podpalonej we własnym łóżku. Cóż. Nie zapominajmy, że to fantasy i magia również istnieje. Chciałem pozostawić niektóre rzeczy w tajemnicy, nie mówiąc szczegółowo o okolicznościach poszczególnych zbrodni. To nie kryminał.

3. Jak kochający ojciec mówiłby o swoim nieżyjącym dziecku? Syn, czy synek? Osobiście raczej wybierałbym tą drugą opcję bez względu na wiek. Żeby nie było wątpliwości, poprawiłem ten błąd.

Jeszcze raz dzięki za błędy. Zdążyłem je poprawić. Proszę o wyjaśnienie tego błędu z relacjonowaniem, bo naprawdę nie potrafię go wychwycić.

 

Lady madder - Nie zwracaj uwagi na to, jak walczy Fridrin. Trzy lata przygotowań plus odpowiednia motywacja. Reszta domalowana niezdarnym pędzlem przeze mnie. W opowiadaniu, do którego się przymierzam będzie to wielka bitwa, w której będą brać udział sami bohaterowie.Dlatego również Fridrin jakoś sobie radzi. Typowe w fantastyce, moim zdaniem.

# Frigrin miał wrażenie, że przechodzi właśnie przez pole bitwy, stoczonej na chwilę przed nim.
Piszesz o relacji czasowej jak o relacji przestrzennej.

Stoczonej na chwilę przed --- w ten sposób podajesz do mojej wiadomości, że niedawno, dopiero co, przed chwilą miała miejsce, toczyła się tutaj bitwa. Kto się naparzał, nieistotne. Ważne, że przed chwilą --- to jest relacja czasowa, podanie odcinka czasu, który upłynąl od danego zdarzenia do "teraz".
Przed nim --- informujesz o miejscu. Dwa metry przede mną stoi pies sąsiada. Relacja przestrzenna. Odległość i kierunek.
Poplątałeś jedno z drugim. Owszem, można domyślić się, że pisząc o "chwili przed nim" pisałeś o "chwili przed jego zjawieniem się w tym miejscu", ale nie sztuka zmuszać czytelnika do deszyfrowania treści, sztuka podać te treści w sposób poprawny, jednoznaczny.

Ok dzięki za dobitne wytłumaczenie. Teraz widzę to jaśniej.

Nowa Fantastyka